Dlaczego się wspinamy

marcogor o gorach

Dlaczego się wspinamy

„Gdzieś pomiędzy początkiem drogi, a szczytem znajduje się odpowiedź na pytanie, dlaczego się wspinamy” Greg Child Kocham słońce, morze, plażę, Ale góry… o nich marzę… Te wędrówki górskim szlakiem, Są mym szczęściem, dobrym znakiem. A potoki i doliny, W nich się kocham, bez przyczyny. Co polany w sobie mają? Bez przyczyny zachwycają. Morskie Oko śle ukłony, Czarny Staw jest wyżej położony. Piękne wokół ma oblicze, Ile szczytów, niechże zliczę…. Chyba każdy ma w zamiarze, Być na szczycie swoich marzeń. Chcę się wdrapać hen do góry, Sięgać głową białej chmury. A gdy idziesz pewnym szlakiem, Krok po kroku, znak za znakiem. To odkryjesz piękną sprawę – …przed oczyma masz Siklawę To wodospad masz tatrzański, Piękny, duży, wielkopański. Z wielką siłą z góry spada, Niczym wielka estakada. A jaskinia Mylna, Mroźna, Wcale nie jest taka groźna. Warto zajrzeć do jej wnętrza, Swym urokiem nas zachęca. Zatem mówię… moi mili… Jak nie kochać każdej chwili Tam spędzonej pośród szczytów, Serce rośnie od zachwytu! autor nieznany nasze ukochane Tatry A przy okazji polecam poręczne w górach i zgrabne portfele z firmy http://www.sakolife.pl/.

Jednodniowe wędrówki po największej części polskich gór – Beskidach

marcogor o gorach

Jednodniowe wędrówki po największej części polskich gór – Beskidach

marcogor o gorach

Okolice Primosten- skalista plaża, stare miasto i zachody słońca nad Adriatykiem, czyli magia Chorwacji

Pisałem już jak pięknym i cudnym miejscem jest małe miasteczko nad Adriatykiem w środkowej Chorwacji – Primosten. To jedna z wielu perełek Dalmacji, z których było mi dane poznać dopiero kilka. Jedna z najpiękniejszych plaż nad Morzem Adriatyckim, malutka starówka na cyplu oblanym z trzech stron wodą i urocze zakątki schowane w zakamarkach wąskich uliczek. Genialne są zachody słońca, gdy tarcza słoneczna zatapia się w morzu i miasto nocą rozświetlone przez setki lamp i neonów odbijajacych się w morzu. W porcie stoją przeróżne odmiany łodzi, żagłowek, jachtów, czy zwykłych motorówek lub pontonów. To wszystko dodaje uroku miasteczku i tworzy niezapomniany klimat, zapewne podobny do wszystkich takich miejsc rozrzuconych po chorwackim wybrzeżu. Świetną sprawą jest obejść całą starówkę dookoła nadbrzeżnym chodnikiem i wspiąć się na koniec do kościólka górującego nad Primosten. Mamy stąd wspaniałą panoramę okolicy. Ja zrobiłem sobie także wycieczkę wzdłuż skalistego wybrzeża, gdzie różne formacje skalne, mini zatoczki, dzikie plaże stanowią mega ładną atrakcję. Te miejsca są bardziej odludne, spokojniejsze i można przeżywać bardziej samotnie to całe piękno. A starówka tętni życiem do północy, potem ludzie zaszywają się w lokalach, gdzie bawią nieraz do rana. Mnóstwo tu klimatycznych knajpek, gdzie można zjeść, albo napić się wieczorem wina, co jest jedną z tradycji. Nie brakuje też wszelakich butików z pamiątkami, czy gadżetami. Ale gwarno jest tu tylko podobno w lecie, jak to nad morzem. Poza sezonem nastaje cisza i spokój. Na starym rynku przez całe lato odbywają się koncerty miejscowych artystów, dzięki czemu możemy poznać rodzimy folklor i tradycję. Mi udało się trafić na otwarcie sezonu letniego, połączonego z rozpoczęciem wakacji. Dlatego imprez nie brakowało, przy plaży również w części hotelowej codziennie odbywały się róznorakie imprezy dla turystów. Komu było mało mógł się w nocy zabawić w jednej z największych dyskotek w regionie – Aurora Night Club na obrzeżach Primosten. Na półwyspie wrzynającym się ze swą cudną plażą – Małą Raducą nie brakowało również wydzielonych terenów sportowo – rekreacyjnych dla amatorów aktywnego wypoczynku. Ofert wypożyczalni różnych sprzętów, czy nauki bardziej ekstremalnych sportów także tu nie brakuje. Dziś chciałem się podzielić zdjęciami ze spaceru wzdłuż pieknego wybrzeża zatoki Raduca i scen z zachodu słońca uchwyconych ze starówki. W czasie nadmorskich wędrówek przydają się kije trekkingowe jak te z http://s-mumo.pl/, do chodzenia czy to po piasku, czy też żwirowej, albo kamiennej plaży, zwłaszcza jak jest mokro na skałach. Polecam każdemu to miejsce na wypoczynek i leniuchowanie, ale nie tylko, gdyż w pobliżu ciągną się niewysokie, ale śliczne wapienne pasma górskie, które zawsze możemy zwiedzić, jak również sąsiednie zabytkowe miasta jak Szybenik, Trogir, czy Split. Ale o tym w kolejnych odcinkach mej urlopowej opowieści. Zapraszam do fotorelacji. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Miasteczko Primosten i wzgórze Kremik nad Adriatykiem

marcogor o gorach

Miasteczko Primosten i wzgórze Kremik nad Adriatykiem

W tym roku spełniło się kolejne moje marzenie. Wyjechałem na południe Europy zobaczyć inny świat, poczuć ciepłe morze, poznać stare miasteczka nad Adriatykiem i ujrzeć Góry Dynarskie, które niekiedy opadają prosto do morza. Tym rajem, jaki sobie wybrałem na pierwsze zapoznanie została Chorwacja. Poznałem go dopiero malutki kawałeczek, więcej przez szybe samochodu, ale już wiem, że prawdziwe jest przysłowie, które głosi, że na Chorwację tylko za pierwszym razem trafiamy przypadkowo, potem są już tylko powroty z miłości! Bo jest tu wszystko co najpiękniejsze – ciepłe morze, cudne plaże, góry, jaskinie, jeziora i wodospady oraz mnóstwo zabytków z odległych wieków. I wszystko skumulowane w sumie na niewielkiej powierzchni, długiego, ale wąskiego wybrzeża nad Morzem Adriatyckim. skaliste wybrzeże Adriatyku i wysepki z archipelagu Kornati w tle Pokonując autostradą i nie tylko ponad tysiąc kilometrów trafiłem na Dalmację, bezsprzecznie jednej z najpiękniejszych krain w Europie. Ciepłe lazurowe morze, zaciszne plaże, labirynt wysp, a do tego dziesiątki miast i miasteczek mających za sobą setki lat historii, która pozostawiła niezliczoną ilość zabytków w oprawie ciasnych uliczek , kamiennych murów i wszechobecnego  słońca – to wszystko czeka na przyjezdnych. Ten wąski pas należącego do Chorwacji stałego lądu oraz dziesiątki mniejszych i większych wysp rozciąga się z pólnocnego zachodu na południowy wschód wciśnięty między  Adriatyk, a pasmo Gór Dynarskich. Wśród podszeptów znajomych wybrałem jeden i trafiłem do Primostenu, malutkiego miasteczka leżącego między zatokami Raduca i Primošten, w pobliżu Szybenika, miasta, którego zabytkowa starówka zapisana jest na liście UNESCO. Ale to jeszcze przede mną… panorama miasta i zatoki Primosten Starówka Primostenu położona na cyplu otoczonego z każdej strony wodą też jest mega piękna. Ciasne i wąskie uliczki wznosza się ku górze, a urokliwe knajpki i butiki z pamiątkami czynne są minimum do północy. Na szczycie stoi kościół zbudowany w 1485 roku i odnowiony w 1760 r. Budynek leży w otoczeniu miejscowego cmentarza, z którego rozciągają się fantastyczne widoki na morze i okolicę. Dawniej Primošten znajdował się na wysepce blisko lądu. Podczas tureckiej inwazji w 1542 roku, miasto chronione było przez mury oraz wieże – z lądem połączone było poprzez most wciągany do góry. Kiedy Turcy się wycofali, most został zastąpiony przez rampy i w 1564 roku, osadę nazwano „Primošten”. Po tym połączeniu starówki ze stałym lądem wzdłuż zatoki rozbudowała się nowa część miasteczka. Primošten słynie z winnic. Ich fotografie zawisły nawet w centrum ONZ w Nowym Jorku. Największa plaża miasteczka nazywa się Raduca. Jej mniejsza część, Mala Raduca jest uznawana za jedną z 10 najpiękniejszych plaż w Chorwacji. wzgórze Kremik nad zatoką Primosten I na tej plaży dane mi było się wylegiwać. Ale jako, że szybko odezwał się zew krwi górołaza, zaczałem rozglądać się za najwyższym wzniesieniem w okolicy. Moje oko dostrzegło Kremik, najwyższą górkę na widnokręgu o oszałamiającej wysokości 170m! Ale pomyślałem sobie, że musi być stamtąd świetny widok na otwarte morze i miasteczko w dole, więc warto się wybrać. Tak też uczyniłem i ruszyłem w drogę. Obszedłem wzgórze dookoła, a prowadziły mnie ścieżki rowerowe, widoki raz po raz się zmieniały, a to na wierzchołek, a to na Adriatyk, a to na zatokę Kremik z portem dla jachtów, albo zatokę Raduca, z widocznym półwyspem, gdzie leżą te piękne plaże, czy w końcu na starówkę Primostenu, położoną na sąsiednim wzgórzu. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie dzika, kamienista, miejscami upiększona urwiskami plaża nad którą chwilami wędrowałem. Im bardziej zbliżałem się z powrotem do miasteczka, tym więcej ludzi spotykałem opalających się na tych dzikich plażach, nieraz całkiem nago. latarnia morska w zatoce Primosten Wielkie wrażenie zrobiło też na mnie odnalezienie maleńkiej latarni morskiej, którą dzień wcześniej podziwiałem wieczorem z portu Primostenskiego. Niestety okazało się, że ścieżki na szczyt nie ma, drogi rowerowe tylko okrążają wzniesienie Kremik. Próbowałem dostać się na dziko, ale winnice i inna śródziemnomorska roślinność okazała się nie do przejścia. Poza tym olbrzymi upał uzmysłowił mi, że zdobywanie górek i gór na Chorwacji należy chyba odłożyć na inną, zimniejszą porę roku. Człowiek uczy się cały czas, a skwar i niemiłosierny upał mogą pozbawić sił każdego. Zrobiłem w czasie tego trzygodzinnego spaceru ponad 10,5 km, a zmęczyłem się jakbym zdobył przynajmniej jakiś beskidzki szczyt. Bardzo mi się przydał mały, ale pakowny i wygodny plecak turystyczny, który nie uwierał świeżo opalonych pleców. Tym samym poznałem najbliższe okolice Primosten i obejrzałem panoramy miasteczka, zatoki i morza z różnych stron. Zapoznałem się też bliżej z roślinnością tego regionu i wiem, że wiele z nich ma ostre łodygi, pnącza i kolce. droga rowerowa wokół wzniesienia Kremik nad Morzem Adriatyckim Na koniec niech przemówią zdjęcia z tej wycieczki krajoznawczej, one najpewniej oddadzą piękno, jakie ujrzały moje oczy. Cudownie także prezentowały się ze wzgórza wysepki z archipelagu Kornati. Zobaczyłem zaledwie kilka z nich, skalistych, niemal pozbawionych roślinności wysp, tworzących najbardziej niezwykłe miejsce na Morzu Adriatyckim. Odległość archipelagu od lądu stałego wynosi średnio 18-22 km, a jego długość to około 50 km.  Jakże majestatycznie prezentowały się z mojej drogi jachty i żaglówki pływające między nimi! Wkrótce zaproszę was na kolejną delektację urokami Primostenu, Szybenika, a może innych ciekawych zakątków Dalmacji. Z górskim ciągle pozdrowieniem Marcogor

Na początku były góry

marcogor o gorach

Na początku były góry

Wspinał się powoli w oparach gęstej mgły w oddali słyszał głosy zwierząt śpiew ptaków wysoko blisko bicie serca łomotało mocno miarowo w rytm archaicznego lasu czy był dzieckiem zarodkiem dojrzałym mężczyzną czy starcem lub pyłem tylko rzuconym na wiatr nie wiedział z trudem odkrywał tajemnice życia i śmierci ich powaby złudzenia zdradliwe klęski łzy a góry stare wydeptane przez pokolenia zwierząt i ludzi piętrzyły się i wciąż piętrzą wyniosłe majestatyczne i dumne piękne i z wiekiem piękniejsze jak kobieta w kurtuazyjnym porzekadle przyjmująca kwiaty i komplementy i miłość kwiaty komplementy i miłość góry i my Ryszard Mierzejewski „Na początku były góry”   Morskie Oko Żeby móc przeżywać te cudowne górskie przygody i doznawać takich uniesień musimy jednak w nie dojechać. Gdyby akurat nawaliły wam bębny hamulcowe to polecam z tej firmy. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Tatry moje, wierchy moje

marcogor o gorach

Tatry moje, wierchy moje

    Tatry moje, ile w was piękna ile tęsknoty mojej w bystrym strumyku łzy skroplone nurząc się w wodzie jednością stałą kiedy oczy zamykam i w błogi sen wchodzę ma miłość uśpiona w duszy zaległa rankiem zaś ze wschodem słońca budzić się zaczyna by unieść me ciało na szczyt gotowa w kwiecistej dolinie, wśród łąk zieleni upojona twym pięknem pragnienia nie czuję o, Tatry wy moje- miłości nieskończona gdy po raz ostani serce zabije spojrzę w skaliste twe oczy i zasnę spokojnie me ciało czasem sponiewierane dusza zaś na grani zastała kiedy miniesz mnie istoto żywa poczujesz ciepło górskiego istnienia Gomorra A przy okazji gdyby ktoś miał kłopoty w czasie cudownych wędrówek po górach lub podróży i potrzebował pomocy w wypłacie odszkodowania po wypadku to może się zapoznać z ofertą w tym temacie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Na Wielkiej Sowie i sztolniach Osówka

marcogor o gorach

Na Wielkiej Sowie i sztolniach Osówka

W czasie ostatniego pobytu w Sudetach, będąc w Górach Sowich odwiedziłem największy projekt górniczo-budowlany hitlerowskich Niemiec, rozpoczęty i niedokończony w latach 1943-1945. Chodzi o olbrzymi kompleks podziemnych sztolni, z których niektóre są obecnie udostepnione dla turystów. W czasie mej pierwszej wizyty w tym regionie zaliczyłem Walim, co opisałem tutaj. Tym razem wybór padł na kompleks Głuszyca- Osówka. W tym miejscu projekt „Riese”, bo o nim mowa kryje w podziemiach m.in. trzy sztolnie, z których najdłuższa ma ok. 450 metrów. Jedna z nich posiada tamy z cegły, które utrzymują wodę w tunelu. Całkowita długość tuneli wynosi 1700 m (6700 m²; 30 000 m³). Dwa obiekty są szczególnie interesujące: tzw. kasyno i tzw. siłownia. Są to duże naziemne obiekty o powierzchniach 680 m² i 900 m². Ale zwiedzanie nich to był mały przerywnik w mych górskich wycieczkach.  reklama podziemnych sztolni Potem udałem się na przełęcz Sokolą, gdyż było blisko i postanowiłem ponownie odwiedzić Wielką Sowę, najwyższy szczyt Gór Sowich. Znajduje się tu mały parking skąd wyruszyłem w kierunku szczytu. Otoczenie przełęczy zajmują obszerne górskie łąki i częściowo pola uprawne, więc po drodze towarzyszyły mi fajne widoki na okolicę.  Przełęcz oddziela wzniesienie Sokolicy w masywie Wielkiej Sowy  od wzniesienia Sokół w Masywie Włodarza. Podchodząc w górę właśnie stokiem Sokolicy mijałem po drodze dwa schroniska. Pierwsze z nich schronisko „Orzeł” posiada 90 miejsc noclegowych i prowadzi zarówno bufet jak i całodzienne wyżywienie. Przy schronisku funkcjonują także dwa wyciągi narciarskie. Schronisko powstało w roku 1931, a wybudował je mistrz krawiecki Julius Dinter. schronisko Orzeł na stokach Sokolicy Idąc dalej dotarłem do kolejnego schroniska – Sowa. To bardzo ciekawy obiekt, również z bogatą historią. Uruchomiony w 1897 przez Związek Towarzystw Górskich na Wielkiej Sowie (niem. Verband der Gebirgsvereine an der Eule) z inicjatywy fabrykanta Karla Wissena. Przetrwał do naszych czasów, m.in. dzięki Funduszowi Wczasów Pracowniczych, które zarządzało nim po wojnie. Wypiłem tutaj popołudniową kawę i żwawo udałem się w stronę pobliskiego już szczytu. Wybrana przeze mnie trasa jest najkrótszym wariantem wejściowym na szczyt, więc minęła zaledwie godzinka od opuszczenia samochodu. Kulminacja tegoż pasma górskiego wznosi się na wysokość 1015m i należy do Korony Gór Polski. Największą atrakcją szczytu jest oczywiście jedyna w swoim rodzaju 25-metrowa kamienna wieża widokowa, wybudowana w 1906r. Dzięki niej podziwiać możemy widoki od Śnieżnika po Śnieżkę oraz od Wzgórz Trzebnickich po Broumovské stěny. Przejrzystość powietrza tego dnia jednak nie pozwoliła mi na delektowanie się aż tak wyborną panoramą. schronisko Sowa pod szczytem Wielkiej Sowy Żeby wyjść na wieżę należy oczywiście zakupić bilet wstępu w cenie 4 zł. Jest ona czynna od maja do października w godz. 9.30 – 19. Co ciekawe bileterem wtedy był Tadeusz Żurawek, pieszycko – sowiogórski poeta. Po zejściu posiliłem się na jednej z wielu turystycznych ławek i rozpocząłem drogę powrotną na przełęcz i parking, gdzie czekało autko. Postanowiłem schodzić leśną drogą, zwaną Cesarską Drogą, aby zdobyć też przy okazji kolejną górę, tym razem Małą Sowę. Tam skręciłem na szlak zejściowy w dół, w stronę siodła przełęczy. Następne cele i przygody czekały przecież na mnie w czasie tego sudeckiego urlopu. Na miejscu spotkała mnie też niespodzianka, ktoś rozstawił namioty handlowe i mogłem zakupić świeże owoce i warzywa na kolację. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Wspólny szczyt

marcogor o gorach

Wspólny szczyt

  Skrywany za pierwszym drżącym krokiem za pierwszym rogiem za dotykiem zimnych skał za pierwszym upadkiem pierwszym krzykiem w wiatr za promykiem nadziei rozbłysłym na Przełęczy złotem… Za pierwszym skokiem w lodowaty strumień za pierwszym zachłannym łykiem rozkoszy za nagłym potokiem wypływających z duszy pytań za wypiętrzonymi górami pragnień za porosłymi lasami myśli za naszymi plecami za nami jakże pierwszymi… szczyt dziewiczy któryśmy wtedy nieświadomi jeszcze życia samotni a przecież z zamysłu Stwórcy już razem zdobyli na zawsze… Jakże pięknie Tatry nauczyły nas kochać. Gabi Wojtczak widok z Garajowej Kopy w stronę Tatr Wysokich A przy okazji jakby ktoś miał ochotę na drukowanie plakatów ze swoich zdjęć i wieszanie jako pamiątek z wypraw w domu to może skorzystać z tej ciekawej oferty. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

Nowy przewodnik po górach Słowacji

marcogor o gorach

Nowy przewodnik po górach Słowacji

marcogor o gorach

Tatry, milczące anioły

  Tatry umiłowane moje                                                                                                                                                         spełnienie Miłości mojej                                                                                                                                                       z nimi każdy dzień i nocy zmrużenie bez nich niczym moje jestestwo pustką zdać by się mogło duszy przerażeniem ileż w nich mego bólu ile radości ileż wspomnień ile istnień, o których zapomnieć nie sposób kiedy mówię Tatry, myślę o Tobie zacny wędrowcze czasu kiedy mówię Tatry, widzę nagrobki miłością wzniesione nie sposób zapomnieć Im niczego dotykiem pamięci pobudzam wspomnienie chłodu skał i duszy mrowienie kiedy tam bliżej Wszystkiego byłam wnętrza spokoju, smutku zapomnienia. ……………………… Tatrzańska cisza usypia z wiatrem mnie unosi orzeźwia chłodem strumienia oczyszcza z niepokoju istnienie czegoś ponad życie w tych skałach zawarte dotykiem mym zdzieram z nich marzenia na skórze krople wspomnień twoje? Gomorra   tatrzański potok A przy okazji wiecie, że z własnych fotek można zrobić sobie coś takiego jak fototapeta młodzieżowa? Mieć na ścianie wymarzony krajobraz górski to chyba świetna sprawa… Z gorskim pozdrowieniem Marcogor

Przez Tunel na Skałkę i Vyhnatovą, czyli moja przygoda z Górami Kremnickimi

marcogor o gorach

Przez Tunel na Skałkę i Vyhnatovą, czyli moja przygoda z Górami Kremnickimi

Kolejny długi weekend majowy zaowocował wyjazdem na Słowację, w celu poznania nowych pasm górskich, co pomału staje się nową tradycją. Tym razem wybór padł na okolice Bańskiej Bystrzycy –  Góry Kremnickie i południową część Wielkiej Fatry. Większość tego ostatniego pasma zwiedziłem rok wcześniej, więc tym razem skupiłem się na odkrywaniu zupełnie obcych dla mnie Gór Kremnickich oraz zwiedzaniu starówki Bańskiej Bystrzycy. Ale wróćmy do gór… Kremnické vrchy, po słowacku, to grupa górska pochodzenia wulkanicznego w Centralnych Karpatach Zachodnich, w środkowej Słowacji. Zaliczana jest do tzw. Łańcucha Wielkofatrzańskiego. Nazwa pochodzi od położonego w centrum grupy miasta Kremnica. Najwyższy jej szczyt to  Flochová (1317 m n.p.m.). zabytkowy rynek wraz z super fontanną w Bańskiej Bystrzycy-centrum regionu Czytając przewodnik po górach Słowacji i studiując przed wyjazdem mapy zaplanowałem sobie trasę obejmującą różne ciekawostki w tym regionie. To może nie są jakieś wysokie, czy widokowe góry, ale mają jedną zaletę. Są bardzo mało uczęszczane, więc naprawdę można tam odpocząć i oderwać się od wszystkiego, tym bardziej, że podejścia nie są zbyt wymagające. Ja zdeptałem centralną część pasma, gdzie dominuje łagodna rzeźba grzbietów, miejscami przechodzących w rozległe spłaszczenia szczytowe. W środkowej jej części występują dość liczne utwory skalne w postaci skalnych baszt, grzybów. Szkoda tylko, że większość gór jest zalesiona, z wyjątkiem kilku widokowych polan. hotel Lesak w Tajovie z parkingiem Swój rekonesans po tych górach rozpocząłem w wiosce Tajov, położonej niedaleko od Bańskiej Bystrzycy. Stamtąd wychodzą dwa szlaki, więc mogłem zrobić pętelkę. Auto można zostawić na parkingu przy hotelu Lesak, w górnej części osady. Z tego miejsca jest blisko na przełęcz Tunel, czyli do największej tajemnicy tych gór, którą chciałem koniecznie zobaczyć. Wraz ze szlakiem prowadził mnie tam stary trakt górniczy, po słowacku Barbórkova cesta. Droga była wygodna, szeroka, po chwili mijała z boku schronisko Chatę nad Tajovom, by wejść w las i doprowadzić dość szybko na wspomnianą przełęcz. Słowackie sedlo Tunel leży w południowej części tzw. Grzbietu Flochowej (słow. Flochovský chrbát), w głównym grzbiecie Gór Kremnickich. Oddziela masyw Skałki (1232 m n.p.m.) na południu od wzniesienia Vyhnatovej (1283 m n.p.m.) na północy. Wkrótce te dwa szczyty miałem zaliczyć do swoich kolejnych zdobyczy górskich, ale po kolei.. tunel na przełęczy Tunel Od najdawniejszych czasów przez przełęcz wiodła stara droga górnicza (słow. „banícka cesta”) z Bańskiej Bystrzycy do Kremnicy. Jej znaczenie radykalnie wzrosło na przełomie XV i XVI w., gdy pod samym siodłem przełęczy, uformowanej tu w wąskim, skalistym odcinku grzbietu, zbudowany został tunel. Umożliwił on transport wozowy głównie miedzi z huty w Tajowie (po stronie bańskobystrzyckiej) do mennicy w Kremnicy. W obecnych czasach, po odremontowaniu odbywa się przez wspomniany tunel ruch turystyczny. A dokładniej odbywał, bo po przybyciu stwierdziłem, że po zimie osunęła się ziemia w środkowej jego części i jest nie do przejścia. Ale jeszcze do niedawna szlak prowadził przez podziemny tunel o długości około 30 m. To chyba jedyny znany mi taki przypadek! Niestety musiałem obejść się smakiem i mogłem tylko spenetrować tę niezwykłą ciekawostkę z obu stron po kilka metrów. wieża rtv Sucha Hora Po rozczarowaniu ruszyłem dalej żółtym szlakiem, prowadzącym teraz już Złotą Drogą w stronę masywu Skałki. Szczyt leży w południowej części tzw. Grzbietu Flochowej.  Szereg polan i dawnych wyrębów zajmują tu dziś obiekty kompleksu turystyczno-rekreacyjnego i narciarskiego „Skalka”. Tuż na zachód od wierzchołka wznosi się potężny maszt nadajnika telewizyjnego Suchá Hora (wysokość 312 m), który także musiałem obejrzeć z bliska. Sam wierzchołek znajduje się powyżej przekaźnika i oferuje dobre, rozległe widoki na okoliczne góry. Świetnie widać ze szczytu zwłaszcza pobliską Bańską Bystrzycę. Rozeznanie ułatwia turystom metalowa tablica z opisaną panoramą. Zrobiłem sobie tutaj dłuższą przerwę na odpoczynek i posiłek. Niestety mglista pogoda nie zapewniła mi zbyt dobrych widoków. zamglony widok na Bańską Bystrzycę ze Skałki Pod szczytem Skałki, na jego zachodnich stokach opadających ku Kremnicy, znajduje się kompleks sportowo-wypoczynkowy „Skalka”, w skład którego wchodzi kilka starszych hoteli górskich, nowy zespół rekreacyjny z hotelem sportowym i krytą pływalnią oraz stadion zimowy. Kompleks wykorzystywany jest głównie zimą, jako jeden z największych na Słowacji ośrodków narciarstwa biegowego. Umożliwia to rozległa sieć narciarskich tras biegowych, obejmująca znaczną część Gór Kremnickich. W lecie natomiast aktywni korzystają z mnóstwa tras rowerowych. Pora była w końcu ruszyć dalej. Tym razem czerwonym szlakiem, mijając po drodze wiele ciekawych wychodnych skalnych i małą jakinię Sucha Diera wróciłem na przełęcz Tunel. Grzbiet był też kiedyś terenem walk słowackiego powstania narodowego – SNP, co upamietniają pozostałości okopów i tablice pamiątkowe poświęcone SNP. wychodne skalne na grzbiecie Skałki Tym razem przeszedłem nad tunelem górą wąską ścieżyną i skierowałem swe kroki na północ w stronę kolejnego szczytu – Vyhnatowej. Kiedyś jego wierzchołek gwarantował rozległą, dookólną panoramę, obecnie jest cały zalesiony i nic niestety z niego nie zobaczymy, jedynie z polan po drodze. Ruszyłem w dalszą wędrówkę, by przez wzniesienie Plesiny dotrzeć na Przełęcz Kordicką. Od najdawniejszych czasów przez przełęcz wiodła stara ścieżka. Przełęcz jest lokalnym węzłem znakowanych szlaków turystycznych. Przez nią biegną zimą popularne w okolicy trasy dla narciarzy biegowych. Przez miejscową ludność nazywana jest Przełęczą Przy Obrazku (słow. sedlo pri obrázku) – od istniejącej tu kapliczki ze świętym obrazkiem. Obecnie kapliczek jest tu nawet więcej. Po kolejnym odpoczynku pozostało mi zejście z siodła przełęczy do wsi Kordiky. polana pod Vyhnatovą To bardzo ładna wioska, położona wśród uroczych łąk, z pewną bazą noclegową dla turystów. Jako, że ja na nocleg musiałem dojechać gdzie indziej musiałem jeszcze dojść z powrotem do auta pozostawionego w Tajovie, co umożliwił mi zielony szlak przez pola i lasy. Na parkingu zakończyła się moja przygoda z tymi górami. Na wieczór przewidziane było jeszcze zwiedzanie zabytkowego rynku z wieloma atrakcjami w Bańskiej Bystrzycy. Starówka tego miasta urzekła mnie, a szczególnie fantastyczna fontanna w rynku oraz widok na miasto i okoliczne góry z wieży zegarowej. Tuż obok w kafejce można zjeść rewelacyjne lody, czy też gofry. Oczywiście jest tu mnóstwo wspaniałych zabytków, jak barokowy kościół katedralny, romańsko – gotycki kościół pw. Wniebowzięcia NMP, Kościół Świętego Krzyża, nazywany „słowackim”, czy późnogotycki pałac – tzw. Dom Macieja z 1479 r. oraz Stary Ratusz, zwany też Pretórium . panorama z wieży zegarowej w Bańskiej Bystrzycy Jednak sam Staromiejski rynek (Námestie SNP) otoczony gotyckimi, renesansowymi i barokowymi kamienicami mieszczańskimi, z wieżą zegarową z 1552 wraz pozostałości murów obronnych: barbakanem, trzema basztami (Pisárska, Banícka i Farska) oraz odcinkiem  muru robią największe wrażenie. Na rynku rzuca się w oczy także olbrzymi pomnik poświecony oswobodzicielom miasta, czyli czerwonoarmistom. Słowacy nadal bardzo pielęgnują historię i nie zapomnieli kto ich wyzwolił. Niespodziewaną atrakcją okazał się koncert na rynku zapewne z okazji długiej majówki, z tego też powodu wejście na wieżę zegarową było bezpłatne. Po zwiedzaniu zabytków pozostał mi już tylko powrót na nocleg. Z tym był mały problem, bo odmówiły posłuszeństwa w samochodzie kable wysokiego napięcia, ale udało się go rozwiązać. To była bardzo miła i udana wycieczka, za którą dziekuję moim współtowarzyszom. I jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Niczego mi nie trzeba prócz wygodnych butów na szlak

marcogor o gorach

Niczego mi nie trzeba prócz wygodnych butów na szlak

 Krok, każdy błogosławiony jak Anioł w śnieżnej bieli przechadza się po szlaku, by coraz wyżej, by coraz bliżej… Kamień, zziębnięty otulam ciszą w dłoni i rzucam milczący w górę – ku Niebu, które z Miłości chyli się nad człowiekiem. Szczyt, wspinam się w pokłonie pokory do podnóżka Twych Stóp starego jak świat, któryś Sam z błogosławieństwem Wiary, Nadziei i Miłości z tęsknoty za człowiekiem stworzył. Coraz wyżej, coraz bliżej mi i już o krok… Gabi Wojtczak WYTĘSKNIENIE Są takie chwile, że już niczego, niczego prócz wygodnych butów na szlak nie potrzeba. Tak, czekam gór. Czekam ich jak słońca każdego dnia o świcie, by w Niebo jak ptak wzbić się i poczuć w skrzydłach wolność. Chwytam więc dłońmi plecak, buty i wiatr we włosy i znikam wplatając się w wytęsknioną ciszę przestworzy. Tam, mój drugi dom. Gabi Wojtczak Hawrań i Płaczliwa Skała w Tatrach Bielskich A przy okazji, znalazłem ciekawe ubezpieczenie turystyczne, ubezpieczenie z funduszem inwestycyjnym, może kogoś zainteresuje.

Mój drugi raz na Śnieżce w słońcu i mgle oraz na Czarnym Grzbiecie

marcogor o gorach

Mój drugi raz na Śnieżce w słońcu i mgle oraz na Czarnym Grzbiecie

marcogor o gorach

Wszystkie marzenia są do zrealizowania

Jako, że bardzo lubię czytać, znowu jestem po lekturze inspirujacej książki, która ukazała się 6 maja nakładem Wydawnictwa Burda Książki. Chodzi o pozycję  „Moje życie polarnika”, w której słynny podróżnik Marek Kamiński opisuje swoje życie. Wspomina dzieciństwo, które było wychodzeniem poza oswojony świat, studia, które nauczyły go zadawania pytań oraz zdobywanie biegunów wraz z niepełnosprawnym Jankiem Melą. To właśnie ta wyprawa udowadnia, że wola życia pozwala realizować wszystkie marzenia, wbrew ograniczeniom i przeszkodom. Polarnik przekonuje, że człowiek powinien wyruszać w podróż nie po to, by odkryć świat, ale by w świecie odnajdywać samego siebie. Ja także kocham podróże i poznawanie nowych światów i przekonałem się nie raz, że najtrudniej jest wyjść z domu, a potem to już jest właśnie walka z samym sobą i przeciwnościami losu. A takie przeżycia bardzo wzmacniają człowieka i ukazują granice naszych możliwości. Teraz na przykład planuje wyprawę życia na południe Europy i ciepłe morza, bo kiedyś trzeba wypocząć, choć gór też tam zapewnie nie braknie, bo zawsze będzie ciągło wilka do lasu… Zobaczymy co z tego wyjdzie, najlepiej byłoby chyba mieć domek nad morzem lub w górach i móc tam uciekać od zwariowanego świata. Przeglądałem niedawno oferty firm, które oferują domy nad morzem na sprzedaż, ale to tylko marzenie ściętej głowy. Rozmarzyłem się, ale wróćmy do super książki, którą przeczytałem. Chyba najtrafniej będzie jak sami przeczytacie kilka jej fragmentów i poczujecie, czy to pozycja dla was. Zacytuje więc fragmenty i pozdrawiam was majówkowo, bo w końcu robi się ciepło i trzeba wracać do mapy i planowania kolejnej trasy górskiej. „Str. 65 – 68 Wyprawa do Meksyku wytrąciła mnie z rytmu studiowania. Jeszcze na drugim roku byłem pewny, że chcę zostać asystentem, a potem profesorem na Wydziale Filozofii, ale po podróży zrozumiałem, że filozofia mi nie wystarcza, że świat jest od niej bogatszy. Pojawił się w mojej głowie plan studiowania medycyny, chodziłem na zajęcia na fizyce, ale także na biologii, matematyce. Chciałem poznawać świat jak najszerzej. Poczułem, że ewentualna kariera zawodowego filozofa to jakieś zamknięcie, a nie otwarcie życia. Ale realny świat także się wówczas przede mną zamknął. W kolejnym roku mieliśmy z Jurkiem w planach wyprawę do Peru, wszystko było już przygotowane, ale odmówiono mi wydania paszportu. Nie wiem, może ktoś rozpoznał mnie na zdjęciach robionych uczestnikom antyrządowych manifestacji? Pamiętam, że kiedy wróciłem 3 maja z jednej z takich demonstracji do swojej stancji na Mariensztacie, napisałem krwią z palca w jakiejś książce, by nigdy o tym nie zapomnieć… Bardzo to wówczas przeżywałem. Moje życie zaczęło się jakby rozsypywać. Meksyk był fantastyczną przygodą, ale nie wiedziałem, gdzie mam iść dalej. Pewnego dnia, kiedy siedziałem w czytelni Wydziału Filozofii, pomyślałem, że stoję przed jakimś murem i że muszę zrezygnować z zajęć na uniwersytecie, by być naprawdę filozofem i czegoś się o życiu dowiedzieć. Uczelnia stała się dla mnie martwa. Doszedłem do przekonania, że filozofia istnieje gdzieś w świecie, poza murami szkoły. Pozostając w nich, mógłbym w swoim życiu liczyć już tylko na przyrost ilościowy: coraz więcej godzin zajęć, coraz więcej przeczytanych książek. W najlepszym wypadku moje życie w murach uczelni i miasta zamieniłoby się w jedną z kolejnych książek stojących na półce w bibliotece. Źródło wyschło, niczego więcej już bym się dzięki niemu o życiu nie dowiedział. Dopiero po wielu latach, po wszystkich moich wyprawach, jakbym zatoczył koło, wróciłem na studia filozoficzne, po to by je pomyślnie ukończyć. Myślę o doktoracie, którego tematem będzie „Sens życia”. Temat ten zaproponował mi promotor. Początkowo wydawał mi się on zbyt ogólny i nieuchwytny. Po przemyśleniu jednak zdecydowałem się, by zaakceptować to wyzwanie, które przyniosło mi samo życie. Być może wyniknie z tej decyzji coś ciekawego, nie tylko dla mnie. Spotkałem przy tej okazji ludzi, z którymi studiowałem, a którzy dzisiaj są profesorami. Gdybym ja pozostał na uczelni, byłbym pewnie kolejnym krzesłem w sali wykładowej, a nie żywym człowiekiem. Podróże można odbywać też w głowie, ale nie wiem, czy ja bym tak potrafił. Myślałbym o tym, ile mnie ominęło, może bym zazdrościł tym, którzy mają barwniejsze życie. Warto było wyruszyć w inną podróż. Wiele dzięki temu przeżyłem, wielu miejsc dotknąłem, w jakimś sensie przeżyłem własną śmierć, co zawsze imponowało mi w ludziach, którzy byli w stanie oddać życie za jakąś ideę. Str. 89 Kiedy pojawiła się w moim życiu Północ? Wydaje mi się, że pojawiała się stopniowo, krok po kroku. Początkiem były pewnie już książki czytane w dzieciństwie, choćby Fridtjof, co z ciebie wyrośnie Aliny i Czesława Centkiewiczów. O biegunie zacząłem myśleć na studiach filozoficznych, wtedy ten projekt zaczynał się we mnie krystalizować. Ale już książki, które czytałem w liceum, wypychały mnie jakby z codziennego świata. Jeśli czyta się Obcego, Dżumę, Upadek Camusa czy Twierdzę Saint – Exupéry’ego, zaczyna się szukać czegoś prawdziwego. A biegun zawsze wydawał mi się najbardziej prawdziwy. Kiedy w Niemczech zastanawiałem się nad swoim życiem, słuchałem często piosenek Włodzimierza Wysockiego, między innymi Magadan, Magadan. Dała mi ona do myślenia. Podobała mi się idea, że można niczego nie chcieć zyskać i bez żadnego interesu pojechać gdzieś ot tak. Ta piosenka wydawała mi się bardzo prawdziwa. Sprawiła, że zacząłem nawet planować wyprawę do obwodu magadańskiego i kompletować potrzebny na taką ekspedycję sprzęt. Byłem w tych planach mocno zaawansowany, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Po raz pierwszy zetknąłem się z Północą dopiero na Spitsbergenie w 1990 roku. Po raz pierwszy otarłem się też wtedy o śmierć. Podróże z Jurkiem, także te po Meksyku, były w miarę bezpieczne. Na Spitsbergenie odważyłem się wypłynąć na głębię, bez żadnych zabezpieczeń, nie mając wtedy jeszcze odpowiedniego doświadczenia. Wiedziałem, że mogę zginąć, ale nie cofnąłem się. Ten wybór zmienił bieg mego życia. Str. 98 – 100 W stacji polarnej w Hornsundzie spędziłem w sumie kilka dni. Wspólnie z Adamem wybraliśmy się między innymi na półwysep Sorkapp. W czasie tej wyprawy kluczową dla mojego późniejszego życia noc przegadałem z Wojtkiem Moskalem. Marzeniem Wojtka były Grenlandia i biegun północny, a może kiedyś południowy, ja myślałem o tym samym. Jeszcze przed Spitsbergenem, będąc w Hamburgu, myślałem o Grenlandii, chciałem ją przejść podobnie jak Nansen, ale Duńczycy odmówili mi wizy, ponieważ były tam ulokowane bazy amerykańskie, a Polska była wtedy jeszcze krajem komunistycznym. Spitsbergen stał się wtedy dla mnie celem zastępczym. Wojtek spędził już wiele lat na Spitsbergenie, dla niego naturalnymi kolejnymi krokami byłyby Grenlandia i biegun północny. To była dokładnie moja marszruta. Przez całą noc snuliśmy plany, co jeszcze można zrobić w świecie polarnym: przejść Grenlandię w poprzek, zdobyć biegun północny, przejść trawers Antarktydy, przelecieć nad biegunami balonem. Najbardziej logiczne i polskie w tym wszystkim wydawały się Grenlandia i biegun północny. Żaden Polak ani nie przeszedł dotąd Grenlandii, ani nie stanął na biegunie północnym. Str. 115 – 117 Przygotowania do wyprawy na biegun północny zajęły nam dwa lata. Czas przygotowań nigdy nie jest wystarczający, ale liczy się też wola walki i podjęcie wyzwania, to motywuje równie mocno. W końcu wyruszyliśmy. W dotarciu do Kanady pomogły nam linie British Airways, bo LOT odpowiedział nam, że oni na biegun nie latają… Na lotnisku w Ottawie przywitał nas ambasador Tadeusz Diem, który zaopiekował się nami i z góry zaprosił nas na śniadanie po powrocie z bieguna. Z Ottawy dotarliśmy do osady Resolute Bay, jednej z najdalej wysuniętych na północ osad zamieszkanych przez cały rok. Większość wypraw ruszających na biegun śpi tam w pensjonatach, ale nas nie było na to stać, nocowaliśmy więc w hangarze firmy wynajmującej samoloty między innymi transportujące członków wypraw do punktu startowego w drodze na biegun. Przez dwa tygodnie koczowaliśmy w tym hangarze, co paradoksalnie bardzo nam pomogło, bo gdybyśmy mieszkali w ogrzanym hotelu, zderzenie się z temperaturami około minus sześćdziesięciu stopni Celsjusza byłoby dla nas szokiem. A tak przeszliśmy coś w rodzaju aklimatyzacji. W Resolute Bay spotkaliśmy Oaga McKenzie, byłego komandosa SAS, który tak jak my miał w planach dojście na biegun. Brał udział w operacji Pustynna Burza, był do wędrówki po lodach bardzo dobrze przygotowany, taka maszyna, pewniak. Wyglądał jak Terminator… Zastrzegał się, że jeśli spotkamy się gdzieś na trasie, mamy do niego nie podchodzić – chodziło o to, by nie było żadnych wątpliwości, że doszedł na biegun bez wspomagania z zewnątrz. Rzeczywiście spotkaliśmy się potem w drodze, po osiemnastu dniach. Był to już inny człowiek. Rozbił namiot obok nas, a potem dzień czy dwa szliśmy obok siebie. Kiedy zaczęliśmy go wyprzedzać, napisał na śniegu pożegnanie: Friends Poles to the Pole. Do bieguna nie doszedł…” Marek Kamiński „Moje życie polarnika”

Droga w górach

marcogor o gorach

Droga w górach

Pora na publikację drugiej nagrodzonej pracy w konkursie poezji górskiej. Tym wyróżnionym wierszem jest dzieło Natalii. Krótko, ale na temat o leczeniu naszych chorych dusz, poprzez kontakt z górami. Zachęcam do lektury i kontemplacji tych kilku słów o wędrówce, bo to wędrowanie właśnie jest najprzyjemniejszą częścią każdej górskiej wycieczki, czyli nasza Droga. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Szpital dla poranionych dusz okadzanych halnym i łatanych korą jodłową ciał oczyszczanych przez przędzę babiego lata boleśnie rozciąganych między tą a tamtą ścieżką przepuszczanych przez promienie słońca jak przez filtr ostateczny twarde bukowe serce przytula duszę od ciała bolesny proces uwieńczony zmęczonym szczęściem prostego wędrowca Piołun krokusy na Polanie Chochołowskiej A przy okazji polecam wszystkim osobom aktywnym i odchudzającym się sklep http://www.body4you.pl, oferujący mnóstwo suplementów diety.

Krokusy w Chochołowskiej po raz kolejny, tym razem z GGG

marcogor o gorach

Krokusy w Chochołowskiej po raz kolejny, tym razem z GGG

Wyjazd na krokusy w Tatry to już obowiązkowa część sezonu górskiego. Powracam tam regularnie, prawie co roku, żeby polować na te piękne widoki, cudne polany pełne fioletu. Konfiguracja wyjazdu jest różna, tym razem wypad odbył się w licznej ekipie, wraz ze wspaniałymi przyjaciółmi z Gorlickiej Grupy Górskiej. Termin też był inny niż rok wcześniej, bo niespodziewane ataki zimy przedłużyły czas oczekiwania na wysyp tych niezwykłych kwiatów do drugiej połowy kwietnia. Więc dopiero 26 kwietnia nasza wielka i wyśmienita ekipa GGG  pięcioma autami udała się na spotkanie przygody w Tatry Zachodnie. Pogoda dopisała, aż do powrotu na parking na Siwej Polanie o 18h, kiedy rozlało się na dobre. Oprócz przeżyć duchowych w jednej z najpiękniejszych dolin tatrzańskich przewidziane były dla grupy także doznania ekstremalne podczas wejścia w zimowych warunkach, przez mokry i miejscami zapadający się śnieg na szczyty okalające Dolinę Jarząbczą. Całą ekipą, czyli w 21 osób weszliśmy na Trzydniowiański Wierch, niektórzy również na Czubik, a kilku śmiałków nawet na Kończysty Wierch. Ale po kolei… przerażeni tłumami chętnych na zobaczenia krokusów i kolejkami do kas przy wejściu do TPN wyjechaliśmy bardzo wcześnie rano z domów. To się opłaciło, bo po godzinie siódmej turystów było niewielu i całą słoneczną dolinę  mieliśmy praktycznie tylko dla siebie. Dolina Chochołowska to najdłuższa i największa dolina w polskich Tatrach. Z parkingu na Siwej Polanie, gdzie opłata nadal wynosi 10 zł za auto szybko dotarliśmy do serca piękna, czyli na Polanę Chochołowską. Tam nasza grupa rozpierzchła się na wszystkie strony i każdy na swój sposób przeżywał ten bliski kontakt z wysublimowanymi urokami natury. Oczywiście była obowiązkowa grupowa, rekordowa fotka, bo tak licznego wyjazdu jeszcze nie było, a później poranna kawka i pyszna szarlotka w schronisku. O tej porze ludzi nie było zbyt dużo, w czasie naszego powrotu około 16h, tłumy były tak wielkie, że nie było szans na wejście i zamówienie czegokolwiek tam. Po tym lenistwie uderzyliśmy całą grupą przez Kulawiec na Trzydniowiański Wierch. Kto szedł to wie, jak straszna jest tam wyrypa, jedna z najgorszych w całych Tatrach. Przekonałem się, że w warunkach zimowych jest jeszcze gorzej, bo nie ma zakosów, a ścieżka prowadzi prosto po stromiźnie. Po wyjściu ponad las naszym oczom ukazały się pierwsze genialne tego dnia widoki na grupę Rohaczy z Wołowcem i grań, aż po Bobrowiec, Osobitą w oddali, a po drugiej stronie Bystrą ze Starorobociańskim Wierchem, Ornakiem i Kominiarskim Wierchem, a nawet Giewontem w oddali, wyłaniającym się zza Czerwonych Wierchów. Na wprost prezentowały się dumnie nasze najbliższe cele, czyli Trzydniowiański Wierch, Czubik, Kończysty Wierch oraz Jarząbczy Wierch z prawej. Już bez problemów zdobyliśmy pierwszy z tych szczytów, gdzie nastała sielanka i beztroskie konsumowanie szczęścia. Radości, jakiej doświadczyć można tylko w górach, w czasie zdobywania góry i drogi na nią. Właśnie droga była najfajniejszą częścią wycieczki, choć panoramy z kolejnych szczytów też były niczego sobie. Rakoń, Wołowiec i Rohacz Ostry Ci, którzy przezwyciężyli lenistwo i błogostan poszli dalej na Czubik, gdzie panorama się rozszerza, a najszybsi w naszej ekipie dotarli na Kończysty Wierch, czyli już ponad 2000 m. Po euforii i wielu wspólnych chwilach, spędzonych bardzo wesoło rozpoczęliśmy zejście prosto do Doliny Jarząbczej. Po drodze były oczywiście dupozjazdy i przygoda z zejściem ze szlaku i dojściem do potoku, który zagrodził nam drogę. Z tego powodu było trochę śmiechu i poszukiwań zagubionego szlaku, który odnalazł się wraz z kładką na rwącym potoku. Później była chwila odpoczynku na Polanie Jarząbczej i jedzonko przy schronisku. Pozostało nam w końcu  tylko dotarcie z powrotem na parking na Siwej Polanie, gdzie po całym dniu pięknej pogody, rozpadało się na dobre. Schodząć w dół zdziwiłem się ile osób jeszcze wchodzi do tatrzańskiego parku na spacer. Jedynym minusem wycieczki było obtarcie lakieru na aucie, ale na szczęście możliwa obecnie jest odnowa lakieru samochodowego. Ale Tatry to miejsce wyjątkowe, o każdej porze dnia, czy roku, a nawet pogodzie. Z ciekawostek dodam, że Polana Chochołowska była ulubionym miejscem turystycznym Karola Wojtyły, bywał tutaj wielokrotnie. W czerwcu 1983 r. roku już jako papież Jan Paweł II po odbyciu spaceru do Doliny Jarząbczej spotkał się w schronisku z Lechem Wałęsą i jego rodziną. Wydarzenie to upamiętnia ufundowana przez przewodników tatrzańskich tablica na ścianie schroniska. W Dolinie Chochołowskiej nakręcono też do filmu Potop scenę z kuligiem, a także 7. odcinek Janosika. Tutaj również przeprowadzane były szkolenia komandosów i zawody ratowników tatrzańskich. Na koniec zapraszam do poczytania także o innych wypadach na krokusy oraz obejrzenia galerii zdjęć z tegorocznego wyjazdu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Rozstrzygnięcie konkursu poezji górskiej

Pierwszą edycję konkursu na najlepszą poezję górską pora zakończyć! Niestety bardzo mało osób odpowiedziało na mój apel  i nadesłało swoje wierszowane prace, bo tylko siódemka.  Na szczęście Ci, którzy to uczynili wysłali do mnie po kilka wierszy. Było więc co czytać i będzie co publikować, bo każdy wyraził na to zgodę. Wraz z członkami rodziny wybrałem najlepsze według naszego gustu prace, które zostaną tutaj, w kąciku poezji górskiej uhonorowane, a ich autorzy nagrodzeni. Skromne upominki z okazji konkursu ufundował sklep turystyczny AlpenSki.pl. Między innymi będą to portfele i etui na komórkę z firmy http://www.sakolife.pl/. Nagrody zostaną wysłane pocztą, a zwycięzcy poinformowani drogą mailową o sukcesie swych tekstów. Pierwsza nagroda zostaje przyznana Gabi Kantarskiej za tomik wierszy tatrzańskich podpisywanych artystycznym nickiem Gomorra, a ten najbardziej porywający za serce i przemawiający do mnie opublikowany poniżej, jako zwycięski tekst. Wyróżnienie, czyli druga nagroda trafi do Natalii, ukrywającej się pod pseudonimem Piołun. Liczę, że w kolejnej odsłonie konkursu ujawni się więcej talentów piszących wiersze o górach i zechce podzielić się nimi z czytelnikami bloga. A teraz zostawiam was z niezwykłym tekstem Gomorry o początkach miłości do Tatr, także moich ukochanych gór. Z górskim pozdrowieniem. Marcogor Hala na Stołach niczym diament w koronie Spowita wśród szczytów zacnych Spojrzeniem ciszy zaprasza Przeszłością nęci Gdy już zasiądziesz na skrawku zielonym Oczom twym Rycerz Śpiący się ukaże Urwiska Ciemniaka niczym skrawki sukna W szałasie duch pasterza wierzeczę spożywa Tuż obok owce w ciszy zamarły Tyś świadkiem owego zdarzenia Ta cisza zniewala Przeszłość z teraźniejszością się miesza Kępki traw, kamloty świadkiem niemym przeszłości Dziś ty , jutro ja staniemy się zarysem historii Maleńka polana kryształem Tatr się stała W muzem Natury Tatrzańskiej Otwórz te drzwi i wejdź do tego Świata Gdzie każdy szczyt, grań, czy urwiska spojrzenie Stawu chłód ma dla ciebie znaczenie ………………………….. Lekkość bytu na szczycie Sarniej Skały Gdzie tronem kamień szlachetny się staje Tu nigdyś sam, tu zawsze One W letniej sukience, jesiennym płaszczu Zimowym palcie, z rakami na butach Z czekanem w dłoniach Z uśmiechem na twarzy, w śnieżnobiałych włosach Nigdyś sam…. Jego postać przybrały, jego dłonie we włosach mych Radość przeplatają, słowem przemawiają To Miłość moja, fizyczne tchnienie To Jego oddech i bicie serca To Jego jakże tatrzańskie przytulenie Na Sarniej nasze początki były Tu miłość zrodzona po wieki Tatrzańskie ona nosi oblicze Obrączką Staw Nad Morskim Okiem się zdaje Mnich błogosławił to uczucie Świadkiem Rycerz Śpiący, co oczy na weselu otworzył By wraz z Grzesiem na Czerwonych Wierchach snuć pieśni wesołe Rysy na mej duszy szczytem zniewolone Granaty wybuchowe z Kościelcem w jednym chórze grają Ile ich jeszcze we mnie zapisanych , co tchnieniem życia się stają Po stokroć Sarniej dziękuję za dotyk Miłości. Gomorra

marcogor o gorach

Bestsellerowa książka o Bieszczadach już w sprzedaży

Wpadła mi ostatnio w ręce świetna książka o Bieszczadach, opisująca nieznane fakty z podboju tego najdzikszego kiedyś pasma górskiego w Polsce. Jako, że chłonę z ogromną ciekawością wszystko, co ma jakikolwiek związek z górami, to przeczytałem ją w czasie jednego, przedłużonego wieczoru. Autor książki opisuje tak ciekawe historie i do tego fajnym, humorystycznym językiem, że aż nie chce się odrywać od lektury. Polecam każdemu, kto jak ja jest ciekaw starego świata, który już nie wróci. Dowiedziałem się też, że to już trzeci tom opowiadań, muszę wkrótce sięgnąć po poprzednie. PRL miał swój Dziki Zachód. Dzielili go między sobą kowboje, dzieci kwiaty, wojsko, opozycjoniści, ludność lokalna i najsłynniejszy w Polsce żubr. Opowieści z krańców Polski Ludowej przedstawia właśnie bestsellerowa seria reportaży Krzysztofa Potaczały. Na półki księgarń trafiła obecnie najnowsza część bieszczadzkich historii – „Bieszczady w PRL-u 3”. W Bieszczadach stale stacjonuje wojsko. Po lasach grasują recydywiści, uciekinierzy z lokalnych ośrodków pracy. W chaszczach, ziemiankach, pod gruzami chat można znaleźć pozostałą po wojnie broń. W Wilczej Dolinie powstaje pierwsze w historii Polski ranczo kowbojów. Śmiałkowie rekrutowani są na łamach tygodnika „Dookoła Świata”. Międzynarodowe stowarzyszenie Tęczowa Rodzina buduje w Tworylnem ekologiczną, hippisowską wioskę, którą zasiedla półnaga, roztańczona zgraja. Jest też słynny żubr Pulpit. Losy bieszczadzkiego byka śledzi cała Polska – media relacjonują samotną wędrówkę zwierzęcia, które po przegraniu walki o dominację, decyduje się na opuszczenie stada. Pulpit staje się symbolem niezależności i wolności – wartości, których polską stolicą są Bieszczady. To tylko niektóre z fascynujących opowieści, jakie znajdziemy w nowej książce Krzysztofa Potaczały. „Bieszczady w PRL-u 3” są trzecią publikacją z serii bestsellerowych reportaży i stanowią odrębną całość. Książka zawiera dwanaście bieszczadzkich historii, które ukazują wyjątkowość południowo-wschodniego regionu. Opowieści zostały oparte na wspomnieniach autora, pogłębionych wywiadach i niezliczonych dokumentach. Tekst uatrakcyjniony jest wydobytymi z prywatnych archiwów zdjęciami. Krzysztof Potaczała to dziennikarz i reporter, laureat nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za książkę o pionierach polskiego punku KSU. Jego oba wydane w 2012 i 2013 roku zbiory reportaży o Bieszczadach stały się bestsellerami i były nominowane do nagrody „Książka Historyczna Roku”, konkursu organizowanego przez Polskie Radio, TVP i Instytut Pamięci Narodowej. Autor mieszka w Ustrzykach Dolnych, jest znawcą i miłośnikiem bieszczadzkiego regionu. Jeśli zdecydujecie się na zakup tego bestselleru to zapewne przejdzie on przez kasy posnet. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Góry

marcogor o gorach

Góry

Tyle w was naturalnego uroku i poezji zarazem wokół porozrzucane kamienie gałęzie połamane stare konary drzew wielobarwne obrazy tańczą na siatkówce oka, z oddali dochodzi ptaka śpiew łączy się jego solo daleko w górze na białym obłoku z zawadiackim gwizdaniem wiatru a w dole strumień pod omszałą skałą subtelnie akompaniuje. Z tych obrazów śpiewających i zapachu młodych sosen oddechu sarny umykającej z gracją przed wzrokiem ciekawskich wydłubuję pojedyncze słowa i układam w całość drzewo góra ptak sarna strumień to słowa klucze do tej niezwykłej rozmowy prowadzonej w drodze na szczyt bliżej słońca. Ryszard Mierzejewski „Ludzie wiersze piszą”     lampa kosmetyczna

marcogor o gorach

Tęsknię za górami

Dziś kończy się czas nadsyłania prac konkursowych na nasz konkurs poezji górskiej. Szkoda, że tak mało osób odpowiedziało na zaproszenie i nadesłało swoje teksty. Wszystkie zostały przeczytane, jest wśród nich wiele pięknych wierszy i teraz mamy tydzień na wybranie tych najlepszych według subiektywnej oceny jurorów rodzinnych. Niedługo najlepsze wiersze bedą opublikowane w tym kąciku poezji górskiej na blogu… A dziś kolejne wiersze nieznanych autorów o górach, przyrodzie i pięknej naturze, czyli o tym, co kocham najbardziej poza rodziną! Zapraszam do oderwania się na chwilę od wszystkiego, dajmy unieść się duszy naszej… Z górskim pozdrowieniem Marcogor Tęsknię za górami pod białą pierzyną, za zapachem chaty drewnianej, za smakiem sera owczego, za ścieżką wśród drzew z szyszkami. Tęsknię za pachnącą łąką, za makiem czerwonym wśród zbóż, za ziemią czarną i żyzną, za ziemniakami z ogniska. Tęsknię za słońcem i za księżycem, tęsknię za gwiazdą na niebie, za pięknem przyrody i za Przyjacielem!   panorama Gór Lewockich Ten świat, gdyby nie góry, byłby przeraźliwie ponury. Bo to w nich jest ta tajemnica, co raz strach wzbudza, a raz zachwyca. góry to przestrzeń, wolność i przyroda, ptaki, drzewa, lodowata woda, która w strumieniu przeźroczystym płynie swym rytmem, rwącym, wieczystym. To w górach patrząc w dół ze szczytu, przestajesz żałować swego bytu. Męczący świat staje się pod Tobą taki mały, a widok wokół nieskończenie doskonały. Góry niekiedy też mogą zdradzić, złą ścieżką w nieznane Cię poprowadzić. Coś nagle sprawia, że nie zauważasz znaku i nagle, nieświadomie zbaczasz ze szlaku. Mimo strachu, czasami chcesz się zgubić w lesie, gdzie donośny głos Twój głuche echo niesie. I zostać w przyrodzie, i na zawsze w ciszy, razem ze słońcem i wiatrem zaszyć się gdzieś w niszy.   tłumaczenia specjalistyczne

Pośród bajkowej krainy Spisza – na zamku, w kapitule, a nawet w piekle i raju

marcogor o gorach

Pośród bajkowej krainy Spisza – na zamku, w kapitule, a nawet w piekle i raju

Moje pierwsze zetknięcie z Górami Lewockimi nie zakończyło się oczywiście na zwiedzaniu Levocy i odkryciu Marianskiej Hory, , co opisałem wcześniej, gdyż Spisz ma do zaoferowania mnóstwo fantastycznych atrakcji. Do największych zdecydowanie należą okolice Podhradskiej Kotliny, w niedalekiej odległości od Lewoczy, gdzie znajdują się jedne z najwspanialszych zabytków Słowacji. To tutaj między wioskami Zehra, a Spiskie Podhradie leżą ruiny średniowiecznego zamku i zabytkowy kompleks klasztorny, które postanowiłem odwiedzić w drugiej części dnia. Na swoją bazę wybrałem parking przy Spiskim Szałasie, ulubione miejsce do spędzania czasu nie tylko przez turystów, ale także słowackie rodziny. Bliska lokalizacja zabytków i innych atrakcji natury czyni to miejsce bardzo uczęszczanym, np. jako sposób na spędzenie rozrywkowo czasu poza domem, jak chociażby w czasie rodzinnych pikników. Jest tu świetna restauracja, motel i duży plac zabaw, a nawet zwierzyniec. Dlatego popołudniami w ładne dni jest tutaj pełno ludzi. Miejsce to upodobali sobie także fani dwóch kółek.  w skalnym rezerwacie Drevenik Ale ja ze współtowarzyszem Mariuszem zostawiliśmy tu tylko auto i ruszyliśmy na zwiedzanie. Stąd rozpoczyna się ścieżka przyrodnicza i żółty szlak łączący wszystkie mega ciekawostki w pobliżu szałasu, zajmująca jakieś cztery godziny na przejście bez zwiedzania. Rozpoczęliśmy od poznania niezwykłego miejsca, jakim jest Rezerwat Siva Brada. Na trawertynowym wzgórzu występują rzadkie rośliny wapienio- i ciepłolubne. Na północnych stokach, tuż obok międzynarodowej szosy wypływa źródło Ondrej, a powyżej istnieje prawdziwy cud natury- sztucznie nawiercony gejzer. Tryskająca z niego woda pozostawia na skałach i roślinach osady trawertytu. Gejzer wytryskujący w regularnych odstępach czasu robi wrażenie, mimo, że jest niewielki. Stąd podeszliśmy na szczyt góry, gdzie stoi urocza, pomalowana na biało pielgrzymkowa kapliczka św. Krzyża oraz duży kamienny krzyż. Pięknie ze wzgórza widać pobliskie Góry Lewockie oraz wyłaniające się za nimi szpiczate wierzchołki tatrzańskie. kaplica św.Krzyża na wzgórzu Siva Brada Dalej ścieżka prowadzi przez pole i pomiędzy grupami sosen, mijając po drodze kolejne piękne kapliczki lub krzyże doprowadzając do następnej osobliwości przyrodniczej- Jazierka na paziti. Niestety przed naszą wizytą jeziorko zupełnie zaniknęło. Poszliśmy więc przed siebie, mijając głęboki kamieniołom, by potem wygodną drogą przez łąki dojść do Spiskiej Kapituły – siedziby biskupów Spisza. Przez lata, z powodu swego znaczenia nazywana „słowackim Watykanem”. Wraz z miasteczkiem Spiskie Podhradie, do którego obecnie przynależy  oraz Zamkiem Spiskim i nieodległą wioską Zehra od 1993 znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Zachwyca tutaj średniowieczny układ miejski z murami obronnymi i dwiema bramami – Górną i Dolną, późnoromańska katedra św. Marcina z XIII wieku., z najstarszą romańską rzeźbą na Słowacji (Leo albus, leżącego białego lwa) oraz późnobarokowy pałac biskupi, którego najstarsze skrzydło pochodzi z XIII wieku i wieża zegarowa z 1793. Spiska Kapituła Jako, że czas nas gonił po zwiedzaniu zawróciliśmy z powrotem przez łąki do szałasu, podziwiając po drodze genialne widoki za zamek, kapitułę i Tatry. Wypiliśmy w szałasie popołudniową kawkę i podjechaliśmy na parking z drugiej strony zamku, żeby sobie zaoszczędzić dreptania przez miasteczko, które powstało u jego stóp. Parking znajduje się pod Ostrą Górą i może pomieścić niewiele samochodów, ale poza sezonem nie było z tym problemów. Nieopodal stoi kiosk z pamiątkami i wiekszy budynek obsługujący turystów, ale tylko w sezonie letnim. Z tego miejsca jest już tylko rzut beretem na zamek, a wstęp na wiosnę tego roku kosztował 6 Euro, ale za to parkowanie jest bezpłatne. Warto wejść i zobaczyć na własne oczy te cuda oraz panoramy, jakie oferuje dzięki położeniu na wzniesieniu Spiskiego Hradnego Wierchu. Na pełne zwiedzanie zamku, jednego z najwspanialszych i największych budowli tego typu na Słowacji należy zarezerwować sobie dwie godziny czasu. Spiski Zamek Zamek Spiski wznosi się na trawertynowym wzgórzu, które było już zasiedlone w epoce kamiennej. Najstarszą budowlą jest pochodząca z XI-XII w. okrągła wieża mieszkalna na górnym zamku. Gród wraz z dziedzińcami ma ponad 4 ha, przez co należy do najrozleglejszych kompleksów zamkowych w środkowej Europie! W kompleksie można zwiedzać zabudowania górnego zamku oraz niewielką wystawę historyczną. Obecnie większość zamku jest zrujnowana, część murów obronnych została odbudowana współcześnie. Na mnie ten zamek zrobił największe wrażenie ze wszystkich, jakie odwiedziłem na Słowacji, a było ich kilka, zapewne ze względu na swój ogrom. Wspaniale się prezentuje od każdej strony. mury Spiskiego Zamku Po zwiedzaniu udałem się w kierunku ostatniej atrakcji dnia, czyli rezerwatu przyrody Drevenik. To miejsce to mekka słowackich wspinaczy. Z trawertynowej Ostrej Hory, nad parkingiem mamy chyba najlepsze widoki na zamek i Tatry w tle. To pewnie tu polują na fotki zawodowi fotografowie. Szlak dalej prowadzi wśród zielonych łąk i polan na szczyt, gdzie w miękkiej skale powstały malownicze labirynty. Najpierw przechodzimy po wschodnich stokach do skalnego miasta, zwanego Skalny Raj, a później na zachód do głębokiej szczeliny o nazwie Piekło. Podziwiałem tu wysokie ostańce skalne, gdzie wspinali się miłośnicy wspinaczki oraz inne niezwykle fantazyjne formacje skalne i w końcu szlak wyprowadził mnie na zielony, widokowy płaskowyż ponad skały. W dole widać było zabudowania zabytkowej wsi Zehra, gdzie stoi gotycki kościół św. Ducha z XIII wieku. Zehra- kościół św.Ducha I tak mogłem wrócić już górą, ponad skałami na parking przy zamku, tym razem podziwiając skały z góry, a nie od dołu. Cały czas towarzyszyły mi cudowne widoczki na Góry Lewockie, Zamek Spiski, Tatry, a czasami nawet na Kralovą Holę. Tak minął ten cudowny, pełen atrakcji dzień, jakimi można by obdzielić kilka wycieczek. Ale jak już gdzieś jestem, daleko od domu, to lubię wykorzystać czas do maximum na poznanie całego piękna danego regionu. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii fotografii z wypadu, które może choć trochę przybliżą to piękno, które było mi dane zobaczyć. Zachęcam też do zajrzenia do pierwszej części opowieści o niezwykłej krainie Spisza. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  billboard reklamowy

marcogor o gorach

One jedne są wielkie

Kącik poezji górskiej  to stały element mojego bloga. Pora go wiosennie odświeżyć i przypomnieć o trwającym u mnie konkursie poezji. Jeszcze przez cztery dni, do 24. kwietnia możecie nadsyłać swe wiersze, teksty poetyckie o tematyce górskiej, aby mieć szanse na zostanie laureatem. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj. Może to  właśnie wasza praca zostanie opublikowana na tej stronie? Z górskim pozdrowieniem Marcogor  ” Wszystko minęło, lecz wyście przetrwały. Takie same strzeliste, dumne i groźne, jak w dniu owym, gdyście się wzniosły ponad poziom nizin stałyście się marzeniem, tęsknotą ludzi spragnionych modlitwy bezsłownej i słońca                                                                                                           Tatry wy boże, niczyje… ” Autor: Mariusz Zaruski „Na Bezdrożach Tatrzańskich”   „One jedne są wielkie – nie zmieniają twarzy i trwają poprzez wieki wielkim drogowskazem one nas uczą dumy wierności i męstwa a ich surowe prawo najwyższym rozkazem one bywają miarą dla naszej słabości gdy próbujemy górom narzucić swą wolę one bywa że ciepłym przytulą nas grzbietem albo staną na drodze śmiertelnym symbolem one jedne są wielkie – nie zmieniają twarzy otulą nas zachwytem i pięknem nagrodzą one gdy porzucimy je za obcym morzem w marzeniach i tęsknocie z miłością przychodzą…”

Pierwszy raz w Górach Lewockich – zwiedzanie starówki Levoczy i Marianskiej Hory

marcogor o gorach

Pierwszy raz w Górach Lewockich – zwiedzanie starówki Levoczy i Marianskiej Hory

Zaledwie 120 km od mego domu leżą mało znane i do tej pory rzadko uczęszczane Góry Lewockie. Dlatego mało znane, gdyż wielką ich część zajmował do niedawna poligon wojskowy. Teraz ten teren pomalutku jest zagospodarowywany turystycznie, gdyż wojsko się z niego wycofało. Z dniem 31 grudnia 2005 r. poligon został oficjalnie zamknięty. Od 1 stycznia 2011 r. rozpoczął się proces przejmowania jego terenów przez władze cywilne i dawnych właścicieli.  Są to więc dzikie, puste góry, obleczone siecią wielu utwardzonych dróg. Szlaków tam nie ma, z wyjątkiem południowego grzbietu, za to przybywają ścieżki rowerowe. Dzikie przejścia, w ciszy, z dala od ludzkich tłumów, to gratka dla wielu wytrawnych turystów. Postanowiłem więc w końcu je odwiedzić, na początek wybierając za cel bezpieczne, południowe ich rubieże. Podobno ciągle odszukiwane są tam pociski, niewybuchy, więc lepiej chodzić drogami, czy oznakowanymi ścieżkami.  panorama Gór Lewockich z widokiem na Tatry i Marianską Horę Góry Lewockie, tj. słow. Levočské vrchy; to pasmo górskie w Obniżeniu Liptowsko-Spiskim. Góry tworzy centralny masyw z wybiegającymi z niego promieniście krótkimi ramionami, rozdzielonymi głęboko wciętymi dolinami. Pojechałem do Lewoczy, głównego centrum turystycznego w tym rejonie Spisza. Lewocza obfituje w wiele zabytków. W całości jest zachowane jej stare miasto na planie nieregularnego owalu, otoczone murami obronnymi. Zwraca uwagę dobrze zachowana siatka ulic z wielkim, prostokątnym rynkiem o stosunku długości boków 3:1 – jednym z większych w tej części Europy (dziś główny Plac Mistrza Pawła, słow. Námestie Majstra Pavla). Właśnie starówka w obrębie murów miejskich z zachowanym nietkniętym zespółem urbanistycznym starego miasta jest największą atrakcją turystyczną miasta i od zwiedzania jej rozpocząłem swój pobyt tam. Renesansowy ratusz i gotycki kościół św. Jakuba Zwiedziłem najwspanialsze zabytki miasta jak: gotycki kościół farny pw. świętego Jakuba w centrum rynku, będący po katedrze koszyckiej największym co do wielkości gotyckim kościołem na Słowacji, ratusz połączony z renesansową wieżą, pręgierz przy ratuszu, czyli kuta „klatka hańby” z 1600 r, w której zamykano występne kobiety. Dotarłem także do pięknych kamienic mieszczańskich z najładniejszą kamienicą Thurzonów pod nr. 7, z renesansową attyką i bogatą dekoracją sgraffitową na froncie. Odnalazłem też stary kościół minorytów, tzw. gimnazjalny, przy ul. Klasztorskiej oraz nowy kościół i klasztor minorytów, tuż przy Koszyckiej Bramie. Ładny jest także kościół ewangelicki w południowej części rynku, klasycystyczny, Wielki Župný dom, Kamienica Mistrza Pawła z Lewoczy. Bardzo ciekawe są znaczne fragmenty murów obronnych z XIV – XVIII, liczących pierwotnie ok. 2 km długości (w dużej części restaurowane lub rekonstruowane), z sześcioma basztami i trzema bramami: Koszycką, Menhardską i Polską. Renesansowy dom Thurzonów przy placu Mistrza Pawła Warto je obejść, co też uczyniłem w poszukiwaniu szlaku na Marianską Horę, która miała być drugim punktem mego programu zwiedzania. Niebieska trasa rozpoczyna się przy Koszyckiej bramie. Na tym niezbyt wybitnym wzgórzu oddalonym 2 km na północ od miasta stoi sanktuarium maryjne Mariánska hora – najpopularniejszy cel pielgrzymek słowackich katolików. To tutaj 3 lipca 1995 Jan Paweł II celebrował mszę dla 650 tysięcy wiernych. Miejsce to słynie w całej Słowacji z cudownych objawień Matki Boskiej. Można się tam dostać albo szlakiem, który prowadzi piękną aleją przy której stoją kaplice pasyjne, albo drogą jezdną, która prowadzi na parking przed szczytem. Oczywiście wybrałem pieszy wariant, gdyż z tego miejsca chciałem ruszyć  dalej w pasmo Gór Lewockich. Przy kościele znajdują się też budynki parafialne, ołtarz polowy, sanitariaty i miejsca odpoczynku dla pątników. W samym sanktuarium wybija się wielki ołtarz, w którym umieszczono cudowną figurę w złocistych szatach i królewskiej koronie. Ze wzgórza roztacza się kapitalny widok na Lewoczę i pobliskie góry, jak pasmo Słowackiego Raju i potężny masyw Kralowej Hory. sanktuarium maryjne Mariánska hora Po zwiedzaniu ruszyłem dalej w nieznane. prowadził mnie graniowy szlak, południowym grzbietem gór. Była to raz leśna droga, raz łagodna ścieżka, które doprowadziły mnie do cudnej sródgórskiej polany zwanej Kuty, przed szczytem Diablowego Wierchu. Można tu odpocząć przy źródle obok budynku dawnej gajówki i podziwiać piękne widoki na Kotlinę Hornadzką i Rudawy Spiskie. Stoi tu ładna kapliczka, a obok biegnie polna droga, którą zbiegłem do Lewockiej Doliny, po drodze delektując się widokami na Tatry. Nad niewielkim zbiornikiem wodnym w dolinie utworzono tu kemping „Kovacova vila”, a w pobliżu wybudowano kilka pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych.  Ładne miejsce na dłuższy pobyt, ale ja pożegnałem gościnne Góry Lewockie i zszedłem drogą jezdną z powrotem do Lewoczy, gdzie moja pętla się zamknęła. Dodam jeszcze, że dawniej działało tu prężnie uzdrowisko Levocske Kupele, które obecnie całkiem podupadło. autocamping w Lewockiej dolinie Dotarłem w ten sposób do Lewoczy, gdzie poniżej rynku czekał w bocznej uliczce, na bezpłatnym parkingu samochód. Tak się zakończyło to pierwsze, krótkie spotkanie z tym pasmem górskim , druga część dnia była przeznaczona na kolejne atrakcje, ale o tym już w następnej części opowieści. Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki i dziękuję Mariuszowi za towarzystwo. Zachęcam również do wzięcia udziału w trwającym konkursie poezji górskiej, o czym więcej przeczytacie tutaj. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Na zamku Bolczów, wśród Starościńskich Skał i Gór Strużnickich

marcogor o gorach

Na zamku Bolczów, wśród Starościńskich Skał i Gór Strużnickich

Moje kolejne odwiedziny Rudaw Janowickich poskutkowały poznaniem ich nowych tajemnic. To pasmo kryje ich w sobie bardzo dużo i to na niewielkim stosunkowo obszarze, dlatego stało się jednym z  moich ulubionych w Sudetach. Po zwiedzeniu Gór Sokolich oraz Skalnika i Kolorowych Jeziorek rok wcześniej tym razem udałem się w centralną część pasma, żeby zobaczyć ciekawe ruiny zamków średniowiecznych, jak ten w Bolczowie oraz poszwendać się po masywie Starościńskich Skał, gdzie w jego zboczach znajduje się nawiększa w Sudetach Zachodnich ilość porozrzucanych skałek. To takie rewelacyjne skalne miasteczko w skali mikro, jakby pomniejszone Góry Stołowe w pigułce. To wszystko udało mi się obejrzeć w czasie jednej wędrówki przez wytyczoną dla siebie pętlą. takie widoki oferują Rudawy Janowickie, a konkretnie masyw Starościńskich Skał Wszystko zaczęło się w Janowicach Wielkich, które są najlepszą bazą wypadową w ten rejon. Janowice znajduja się w dolinie Bobru, w swej południowej części leżą w obszarze Rudaw Janowickich, zaś w północnej w Górach Kaczawskich, konkretnie Górach Ołowianych.Ta wielka wieś o miejskiej zabudowie ma wiele do zaoferowania turystom. Zabytki, na czele z zespołem pałacowym, różne festiwale w obrębie Rudawskiego Parku Krajobrazowego i sposobność do uprawiania różnych form rekreacji, sportu i turystyki. Przede wszystkim to mekka polskich wspinaczy, z których wielu tu zaczynało swoją przygodę ze wspinaczką, jak Wanda Rutkiewicz, Jerzy Kukuczka, czy Aleksander Lwow. Znajdują się tu cieszące się uznaniem zarówno w Polsce jak i za granicą kraju szkoły wspinaczki górskiej i skałkowej. Liczne skały Rudaw Janowickich według znawców okazują się być najdoskonalszymi w Polsce, naturalnie przystosowanymi do szczegółowego, często wyczynowego treningu umiejętności alpinistów. Niemniej jednak początkujący amatorzy wspinaczki też odnajdą tu swoja ścianę. Rudawy Janowickie stanowią niezwykły park różnorodnych form skalnych. I ja to wszystko postanowiłem zobaczyć na własne oczy! wejście na zamek Bolczów Moim pierwszym celem był jednak zamek Bolczów. Ruiny zamku z fragmentami naturalnych skalnych ścian położone są na skalistym, granitowym występie, ok. 561 m n.p.m. Najszybciej tam można dojść zielonym szlakiem z centrum wioski. Sama budowla, a raczej jej pozostałości z dziedzińcem, licznymi schodkami, piwnicami, kawałkami dobrze zachowanych murów zrobiła na mnie świetne wrażenie. Lubię zamki, ale urzekło mnie tu zwłaszcza jego położenie w głuszy leśnej, z dala od skupisk ludzkich. Zachowane do dziś ruiny pozwalają odtworzyć trzy główne części budowli, na które składają się: zamek średniowieczny, złożony z murów obwodowych, budynku mieszkalnego i czworobocznej wieży; część XV-wieczna, składająca się z dwóch dziedzińców, muru południowego z otworami strzelniczymi oraz część XVI-wieczna, z której zachowały się mury barbakanu, basteje oraz brama wjazdowa. Jako ciekawostkę dodam, że po upadku zamku, po potopie szwedzkim, istniała tu gospoda, a potem schronisko turystyczne, jako odpowiedź na zapotrzebowanie turystów, związane z popularnością tego miejsca. panorama z zamku Bolczów w stronę Karkonoszy Obszedłem mury, wspiąlem się także na najwyższy punkt, skąd widać ciekawą panoramę, w kierunku Karkonoszy. Widać stąd nawet Śnieżkę i masyw Ślęży. Ruszyłem dalej, tym razem czarnym szlakiem nieopodal olbrzymiej skały zwanej „Strażnica”w kierunku Głazisk Janowickich, by dojść do Skalnych Bram. Na chwilę musiałem się obniżyć w Dolinę Janówki. W tym bardzom interesującym geologicznie zakątku skręciłem za niebieskimi znakami, które zawiodły mnie do drogi biegnącej na Przełęcz Karpnicką, ale przeciąłem ją i dalej niebieskim szlakiem doszedłem do Skalnego Mostu. To jedna z najpiękniejszych i najoryginalniejszych skał Rudaw Janowickich, wznosząca się w górnej części Zamkowego Grzbietu. Ma postać muru skalnego o długości ok. 30 m. Jego północne przedłużenie stanowi wolno stojąca iglica skalna o wysokości 20 m, na ok. 17 m połączona z resztą masywu naturalnym mostem skalnym. Szczelina pod mostem zwęża się do ok. 1 m, a pod nią przebiega jeszcze stromy tunel skalny. U podstawy iglicy skalnej w ścianie umieszczona jest brązowa tablica z 1931 r., upamiętniająca śmierć wspinacza Waltera Tuffecka. Żeby ją zobaczyć trzeba podejść pod samą skałę, ale okno lepiej wygląda z pewnego oddalenia. Skalny Most na terenie Gór Strużnickich Kilka pamiątkowych fotek tej mega atrakcji skalnej i żwawo ruszyłem przed siebie, gdyż jeszcze wiele było przede mną. Wkrótce dotarłem pod skałę „Piec”. Można na nią się wspiąć, gdyż jest zabezpieczona metalowymi barierkami. Oferuje jednak ograniczony widok na dolinę. Po zejściu znowu musiałem się wspinać na kolejne wzniesienie, tym razem Lwiej Góry. To właśnie tam znajdują się najciekawsze formacje skalne, występujące pod nazwą Starościńskie Skały. Jest to malownicza grupa okazałych skałek o wysokości ponad 20 m zbudowanych z granitu, tworząca niewielkie skalne miasteczko w miniaturze, pełne okien skalnych, półek, fantazyjnych szczelin, filarów, iglic i skał z kociołkami wietrzeniowymi. Formy skalne powstały w wyniku erozji i denudacji, które to procesy wypreparowały w granicie fantastyczne kształty. Szedłem pośród tych interesujących skał próbując zgadnąć, jakie to nadano im ciekawe nazwy… Igła w Starościńskich Skałach W końcu doszedłem do samego centrum skalnego miasta, gdzie w skałach wykuto schody i zabezpieczono poręczą punkt widokowy. Z tej platformy widokowej, która mieści się po północno-zachodniej stronie góry, w kierunku północnym rozpościera się rozległa panorama Gór Kaczawskich i Rudaw Janowickich. Widoki były naprawdę bajeczne. Bliskość zachodu słońca, jesienne kolory i czarujące formacje skalne dookoła zrobiły by wrażenie na każdym. Geograficznie skały przynależą do Gór Strużnickich – grzbietu górskiego w paśmie Rudaw. Już na początku XIX w. utworzono tutaj sentymentalny park krajobrazowy na polecenie brata króla Prus. Miejsce to na cześć żony księcia Wilhelma nazywano Mariannenfels (Skała Marianny). Na skale została umieszczona nawet nazwa z miedzianych liter. Najwyższą skałę ozdobiono także żeliwną figurą lwa. Jeszcze w latach 70. XX w. rzeźba leżała u stóp Starościńskich Skał. Obecnie zdobi zaporę Jeziora Złotnickiego. na pierwszym planie Góry Sokole-Sokolec i Krzyżna Góra, czyli popularne cycki Bardotki widziane ze szczytu Lwiej Góry Óprócz malowniczego gniazda skalnego na zboczach wśród licznych grup skałek występują pojedyncze skały granitowe i niewielkie urwiska skalne. Na północno-zachodnim stoku wzniesienia około 700 m n.p.m. znajduje się niewielka jaskinia rumowiskowa Schronisko Starościńskie o długości 9 m. Natomiast u południowego podnóża na poziomie 640 m n.p.m. znajduje się stare wyrobisko górnicze po nieczynnym kamieniołomie (Strużnickie Skały) oraz niewielkie jeziorko. Trochę się natrudziłem, żeby to piękne uroczysko odnaleźć, ale warto było. Lustro wody mieniące się wieloma barwami w głębokiej dziurze, niedostępne z góry z powodu stromych ścian robi kolosalne wrażenie. Można tam się jednak dostać od dołu. Dla ułatwienia dodam, że kolorowego jeziorka trzeba szukać w pobliżu łączenia niebieskiego szlaku z żółtym. jeziorko w starym kamieniołomie w masywie Starościńskich Skał Po wielu niezwykłych chwilach spędzonych tam w zupełnej samotności powędrowałem w stronę Rozdroża pod Jańską Górą. W pobliżu na wzniesieniu Fajka znajduje się kolejna fantazyjna grupa skałek. Znajdują się one  trochę poniżej szczytu, są to 20 metrowe skały o nazwach: Fajka-Dziubek, Rylec. Masywy Fajek i Starościńskich Skał to najciekawsze elementy krajobrazu skalnych gniazd w niewielkim grzbiecie górskim zwanym Górami Strużnickimi. Całe to skalne królestwo w Sudetach do 20 m wysokości niektórzy nazywają całościowo też jako Strużnickie Skały. Jest tych fajnych skał całe mnóstwo, tylko niektóre mają swoje nazwy, a przecież wiele z nich wygląda nieziemsko. Fajka, czyli Dziubek w Górach Strużnickich Po tylu atrakcjach na mej trasie pozostało mi tylko zejść na Przełęcz Karpnicką. To głębokie siodło górskie w bocznym grzbiecie Rudaw Janowickich, wcinające się między Góry Sokole po zachodniej stronie a właściwe Rudawy Janowickie po stronie wschodniej. Przełęcz stanowi niezły punkt widokowy, z którego roztacza się panorama Rudaw Janowickich, Gór Sokolich i Karpnik. Doszedłem tu niewiele przed zmrokiem i życie uratował mi pewien grzybiarz, który zwiózł mnie swoim autkiem z powrotem do Janowic, gdzie zakończyła się moja kolejna, jakże urocza przygoda z pasmem Rudaw Janowickich. Polecam te niewysokie góry każdemu, są naprawdę super. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu. A szczegółowy przebieg trasy odczytacie tutaj. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

marcogor o gorach

Z Wojkowej na wieżę widokową przy Kralovej Studni

Drugi dzień kwietnia to już na zawsze dzień szczególny, związany z odejściem Jana Pawła II, na pewno największego turysty spośród papieży. Jeszcze jako młody ksiądz, przyszły pierwszy biskup Rzymu Karol Wojtyła przemierzył wiele szlaków beskidzkich i tatrzańskich. Obecnie wiele szlaków jest w jakiś sposób związane z jego osobą. Miejsc pamięci, gdzie bywał jest mnóstwo, ja staram się ten dzień spędzić odwiedzając jedno z takich miejsc lub przemierzając jeden z papieskich szlaków. Mam nawet książkę pod tym tytułem, opisującą jego ścieżki. Ale w tym roku nie udało się mi przejść kawałka „Jego” szlaku. Jednak w ten dzień  rocznicy śmierci  JPII  postarałem się o krótki spacer górski, żeby powspominać w spokoju i ciszy wielkiego rodaka. To taki mój sposób na oddanie pamięci największemu Polakowi.  Nie było dużo czasu, bo ten dzień wypadł w Wielkim Tygodniu, ale wybrałem się na trzygodzinną wędrówkę przez pobliski Beskid Sądecki. Od kumpla uslyszałem o nowej wieży widokowej w paśmie granicznym i postanowiłem ją odszukać razem z niezawodnym towarzyszem Mariuszem. Żeby tego dokonać udałem się autem w stronę Krynicy- Zdroju, a potem w kierunku Tylicza, by w końcu dojechać na koniec świata, czyli do maleńkiej przygranicznej wioseczki Wojkowej. Stamtąd właśnie wyznakowano nowy szlak do wieży widokowej. Przekonałem się o tym na miejscu, gdyż na mojej mapie sprzed paru lat go nie ma. Po raz kolejny przekonałem się, że co jakiś czas należy zmieniać stare, wysłużone mapy turystyczne na nowe wydania. WOJKOWA Wojkowa leży w dolinie Wojkowskiego Potoku, będącego dopływem Muszynki. Położona jest przy granicy państwa na wysokości 645-660 m n.p.m. Zabudowania i pola miejscowości znajdują się wśród rozległych masywów leśnych Gór Leluchowskich. Po wschodniej stronie miejscowości wznosi się zalesiony górą grzbiet Pustej (822 m), po południowej grzbiet Barwinka (863 m), a po zachodniej bezleśne, pokryte dużymi łąkami wzgórze Roztoki (795 m). We wsi znajdują się dwa cmentarze, stary i nowy, położone na zachód od cerkwi. Zachowały się na nich stare krzyże i nagrobki. Najcenniejszym zabytkiem Wojkowej jest jednak drewniana cerkiew greckokatolicka z 1790 lub 1792 r. z zachowanym wyposażeniem. Do innych zabytków należą zachowane łemkowskie chaty, spichlerzyki, kapliczki i kamienne krzyże. W centrum wsi stoi także dawna strażnica niemieckiego Grenzschutzu z okresu II wojny światowej. KRALOVA STUDNIA Zaparkowałem auto na małym placyku poniżej cerkwi i udaliśmy się w górę wsi, gdzie rozchodzą się szlaki i rozpoczynała nasza pętla. Weszliśmy tu na żółty szlak prowadzący początkowo asfaltową drogą, który zaraz mija budynek zespołu szkolno-przedszkolnego i po chwili przechodzi w drogę polną, którą bardzo szybko, bo w pół godziny doszliśmy do granicy państwa, gdzie stoi słowacki słup z drogowskazami. Stąd już widać zadaszoną wiatę turystyczną, zbudowaną przez Słowaków, gdzie można spokojnie zrobić mały piknik. To miejsce kapitalne, są stoły, ławeczki, wydzielone miejsce na ognisko, wychodek, a nawet dwie huśtawki. Na poddaszu wiaty można się wygodnie przenocować na materacach, jak i na dole chaty, ale tam już trzeba mieć klucze. To kolejne genialne miejsce na biwak w górach, jakie odkryłem w czasie swoich wycieczek. WIEŻA WIDOKOWA W pobliżu, już po słowackiej stronie leży też źródełko wody, czyli tytułowa Kralova Studnia. Łatwo do niego trafić, gdyż nad nim stoi kapliczka z Matką Boską. My skierowaliśmy się wzdłuż słupków granicznych na zachód i po chwili bylismy na kolejnej widokowej polanie, gdzie właśnie stoi nowa wieża widokowa, cel naszej wędrówki. Wybudowanie tej budowli to także zasługa braci – Słowaków, obok ławeczki i czerwony szlak graniczny. Wysoka, stabilna, drewniana wieża ma wysokość ponad 20 metrów i oferuje widoki przede wszystkim na pasmo Gór Czerchowskich, które widać jak na dłoni w całej swej okazałości. Cergov jest dziki, pusty i niezwykły, na szczęście zdeptany przeze mnie w całości, o czym możecie poczytać na blogu. Oprócz Cergova zobaczymy z wieży Beskid Niski, z Busovem i Magurą Stebnicką oraz szczyty najbliższego Beskidu Sądeckiego. Ogólnie to panoramy z polany są podobne do tych z wieży , no ale wieża to atrakcja sama w sobie, dzięki której tu trafiłem. GÓRY LELUCHOWSKIE Ruszyliśmy dalej granicznym szlakiem, by po godzinie marszu zboczyć z niego w prawo i przez zalesiony wierzchołek Barwinka, będącego głównym zwornikiem dla Gór Leluchowskich dotrzeć ponownie do żółtego szlaku. Tym razem byliśmy w miejscu, gdzie znakowana ścieżka prowadziła z Muszyny w kierunku Wojkowej. I tym sposobem bardzo szybko byliśmy z powrotem we wsi, gdzie kończyła się nasza pętla. Mając mapę i turystycznego nosa można zaplanować sobie różne warianty przejścia trasy. Przed końcem szlaku i zejściem na parking wyszliśmy na widokowe łąki nad wsią, z których zobaczyliśmy ponownie graniczne polany, które prowadziły nasze kroki wcześniej. Dodam tylko, że wycieczkę urozmaicały nam anomalie pogodowe w postaci na przemian opadów śniegu i promieni słońca. Ale odkryłem znowu nowe ciekawe i piękne miejsca w górach, więc było warto się przejść, mimo takiej sobie pogody. Przydał się nowy płaszcz zakupiony w http://www.sakolife.pl. Ale przecież jak coś się kocha, to się tam wraca, bez względu na wszystko. Po raz kolejny przekonałem się też, że małe pasmo Gór Leluchowskich kryje w sobie moc atrakcji, co już kiedyś opisywałem na blogu. W drodze powrotnej, jako że czasu zostało trochę do zmroku zrobiliśmy sobie wycieczkę objazdową szlakiem łemkowskich cerkwi. W ten sposób zwiedziliśmy jeszcze zabytkowe świątynie w Czyrnej i Piorunce. W Czyrnej znajduje się dawna cerkiew łemkowska pw. św. Paraskewy Męczennicy – zbudowana w 1893, a w Piorunce  drewniana cerkiew greckokatolicka z 1798 r. z zachowanym wyposażeniem. Obie są bardzo piękne, jak wiele innych na terenie Beskidów. Jestem szczęściarzem, że mam tak blisko do takich perełek w moim regionie, jak zabytkowe świątynie, liczne cmentarze wojenne, czy pozostałości nieistniejących wsi. Bardzo lubię odkrywać takie historyczne klimaty porozrzucane wśród gór. Ale to już temat na inne opowiadanie. Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wypadu, która dokładnie poprowadzi was krok po kroku moimi śladami. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Konkurs poezji górskiej z nagrodami

Moi drodzy! Za nami pierwszy tydzień kalendarzowej wiosny, a za oknami właśnie spadł snieg. Święta znowu będą na biało. Chciałem Wam wszystkim życzyć z tej okazji wszystkiego dobrego i nadziei oraz siły na cały rok przed nami. A korzystając z chwili zatrzymania i zadumy chciałbym ogłosić rozpoczęcie pierwszego na moim blogu konkursu. Będzie to nietypowy konkurs, gdyż będe Was prosił o nadsyłanie do mnie poezji górskiej, wierszy, tekstów o górach, gdyż to jest to co kochamy. Ufam, że wielu spośród nas pisze w chwilach natchnienia takie piękne teksty i zechce podzielić się nimi. Wyciągnijmy więc z zakamarków nasze schowane zapiski, a może już zapomniane przez nas poetyckie teksty, napisane w momentach natchnienia. Nagrodą będzie opublikowanie najlepszych wierszy na moim blogu z podaniem autora oraz nagrody rzeczowe ufundowane przez sklep turystyczny AlpenSki dla trójki najlepszych tekstów. Ich wyboru dokona jury podczas narady rodzinnej, gdyż wspomogą mnie w ich ocenie osoby, które wspierają mnie w pracy nad blogiem oraz towarzyszą podczas wspólnych wędrówek górskich. Teksty proszę nadsyłać przez trzy tygodnie, do 24. kwietnia na maila marcogor@op.pl. Ogłoszenie wyników i podanie nagrodzonych nastąpi w niedzielę 26 kwietnia. Akcja będzie promowana na wszystkich socialmediach wspierających bloga. Liczę na Wasz duży odzew i ujawnienie kilku poetyckich talentów. Bo, że wśród górołazów jest wiele poetyckich, wrażliwych dusz jestem przekonany już dziś. Wiele wierszy już czytaliście w kąciku poezji górskiej. Pora go odświeżyć! Zapraszam do zabawy i pisania z sercem o górach – naszej miłości i pasji. Ja staram się tak czynić od ponad trzech lat, teraz licze na waszą współpracę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Pierwszy dzień wiosny na Tarnicy i Szerokim Wierchu, czyli jak wiosna pogoniła zimę

Pierwszy dzień wiosny tego roku okazał się być pięknym i słonecznym dniem. Uwierzyłem prognozom, które to zapowiadały, skrzyknąłem ekipę i pojechaliśmy w Bieszczady. Zdawałem sobie sprawę, że w górach śniegu jeszcze jest pod dostatkiem i zamarzyłem sobie zimowe wejście na Tarnicę, najwyższy szczyt tego pasma. W praktyce zimowe warunki mieliśmy tylko w partiach szczytowych połonin, a na dole wiosnę w pełni, z przyjaznym błotkiem pod nogami. Tym razem, bo to chyba było moje piąte wejście na ten szczyt, wybrałem trasę z Wołosatego. Samochody zostawiliśmy na parkingu w Ustrzykach Górnych, skąd dowiózł nas tutaj busiarz, którego można zamówić na telefon. Ogłaszają się wszedzie, nawet na przystankach autobusowych. My na swój czekaliśmy może z dziesięć minut. To ułatwiło nam wykonanie planu, jakim było zrobienie pętelki i powrót do Ustrzyk przez Szeroki Wierch. WOŁOSATE Szlak na Tarnicę zaczyna się trochę powyżej dużego parkingu.  Wołosate jest najdalej wysuniętą na południe zamieszkaną miejscowością Polski. Kilka kilometrów na południe, za granicą znajduje się ukraińska wieś Lubnia. W Wołosatem znajduje się też Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego. Trasa na szczyt biegnie początkowo przez malownicze łąki z widokiem na bliski cel, bo to tylko dwie godziny marszu. Później przechodzi przez potok i przed lasem doprowadza na polanę z miejscem do odpoczynku i tablicami edukacyjnymi. Stąd rozpoczyna się dość strome podejście, jednak po chwili ścieżka wypłaszcza się i doprowadza do dużego zadaszonego schronu, gdzie można by nawet awaryjnie przenocować. Tutaj zrobiliśmy sobie postój na drugie śniadanie. Poznaliśmy także sympatycznych turystów z Wrocławia, których chciałem pozdrowić. Stąd już łatwo i szybko wyszliśmy na podszczytowe połoniny, skąd ukazały się nam pierwsze panoramy Bieszczad. Połoniny to zbiorowisko muraw alpejskich i subalpejskich wykształconych ponad górną granicą lasu. Jest to piętro roślinności o charakterze naturalnym, występuje tu roślinność o charakterze dywanowym, w tym tak bardzo lubiane, falujące na wietrze łany traw, które dominują w krajobrazie, szczególnie przepiękne jesienią, gdy mienią się całą paletą barw. TARNICA Tutaj w końcu śniegu było pod dostatkiem , więc postanowiłem założyć moje zabawki, czyli rakiety śnieżne, żeby choć raz je odkurzyć na śniegu w ten piękny, pierwszy dzień wiosny. Od dawna marzyłem, żeby zdobyć Tarnicę w rakietach, pokonując te bezkresne, zdawać by się mogło pola śnieżne. Tym sposobem w trzy godzinki, z wieloma przerwami, zdobyliśmy zaplanowany wierzchołek  góry. Na szczycie przywitało nas zaledwie kilka osób i przednie widoki na okoliczne góry. Wierzchołek wznosi się na krańcu pasma połonin, w grupie tzw. gniazda Tarnicy i Halicza i należy do Korony Gór Polski. Szczyt Tarnicy wznosi się ponad 500 m nad dolinę Wołosatki i wyróżnia się osobliwą sylwetką. Od sąsiedniego masywu Krzemienia grzbiet oddzielony jest głęboką Przełęczą Goprowską, natomiast z Szerokim Wierchem łączy się charakterystyczną, ostro wciętą w grzbiet przełęczą o wysokości 1275 m n.p.m., od której pochodzi nazwa góry (w języku rumuńskim słowo „tarniţa” oznacza siodło, przełęcz). Wąski grzbiet góry, z dwoma wyraźnymi wierzchołkami, wyścielają złomiska skał i zdobią bruzdy naturalnych zagłębień, a także resztki wojennych okopów. Z południowej strony opada w dół wysoka skalna ściana, a niżej rozścielają się wielkie pola kamiennego rumoszu. Całość prezentuje się przepięknie, zwłaszcza z sąsiedniego Szerokiego Wierchu. Na głównej kulminacji znajduje się punkt geodezyjny i żelazny krzyż ustawiony w 1987 r. upamiętniający – wraz z wmurowaną tablicą – pobyt tutaj ks. Karola Wojtyły 5 sierpnia 1953. Tarnica stanowi najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w polskich Bieszczadach. Oprócz wspaniałej panoramy najbliższych grzbietów polskiej części Bieszczadów, w pogodne dni można dostrzec: Tatry, Gorgany, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Połoninę Krasną i Świdowiec. Najwspanialej oczywiście przedstawiają sie pobliskie szczyty na czele z Krzemieniem, Haliczem, Rozsypańcem, a także Wielka Rawka po drugiej stronie doliny. Fajnie widać góry po ukraińskiej stronie, które dane mi było przedeptać kiedyś.  Na szczycie wiało oczywiście niemiłosiernie, jak to w Bieszczadach, więc po serii grupowych fotek rozpoczęliśmy zejście stromym stokiem na siodełko. Tutaj turystów było już wiecej, a z dołu podchodziła olbrzymia grupa wycieczkowa z przewodnikami, która potem z sąsiedniego szczytu wyglądała jak olbrzymia stonoga sunąca na Tarnicę.   SZEROKI WIERCH My ruszyliśmy dalej i szybko weszliśmy w masyw Szerokiego Wierchu. Teraz miał nas prowadzić czerwony, główny szlak beskidzki. Tutaj to dopiero poczuliśmy co to jest huraganowy wiatr. Jego podmuchy chciały nas poprostu zepchnąć z grani! Ale jakoś daliśmy wszyscy radę utrzymać się na nogach. Po chwili już byliśmy na Tarniczce, najwyższej kulminacji Szerokiego Wierchu. Uwielbiam widoki stąd na pobliską Tarnicę z charakterystycznym siodłem oraz równie wspaniale wyglądające masywy Połoniny Caryńskiej, Rawek, Bukowego Berda, Krzemienia. To jedna z moich ulubionych panoram!  Szliśmy jeszcze długo grzbietem Szerokiego Wierchu, który pokryty połoniną ma cztery kulminacje: 1243, 1268, 1293 i 1315 m n.p.m. Po drodze podziwialiśmy fantazyjne nawiewy śnieżne, ale trzeba przyznać, że na tej odkrytej grani wiecej było już starych traw niż śniegu. Dlatego zdjałem rakiety, gdyż wygodniej szło się bez. Im dalej, tym cudniej pokazywała się naszym oczom majestatyczna Połonina Caryńska. USTRZYKI GÓRNE W końcu trzeba było zejść znowu w ładny, bo ubrany w zimową szatę las. Droga była bardzo łatwa, śnieg ubity przez turystów, schodziliśmy szybkim tempem, w między czasie robiąc postój w kolejnej zadaszonej wiacie turystycznej. Ostatnimi czasy postawiono ich w Biesach kilkanaście, dla wygody turystów. Tak dotarliśmy na parking do Ustrzyk Górnych, gdzie zamknęła się nasza pętla. Zrobiliśmy całą trasę, a jej szczególy jak zawsze znajdziecie tu. Ustrzyki Górne zostały całkowicie zniszczone w latach 1945-1947 na skutek działań NKWD, wojska radzieckiego i UPA. Po unicestwieniu wsi powstała strażnica WOP w 1951 oraz schronisko PTTK, uruchomione w 1956. To były właśnie czasy dzikich Bieszczad, gdzie przyjeżdżano na wycieczki ( głównie harcerze), jak na Dziki Zachód, do krainy całkowicie odciętej od cywilizacji. To były tzw. czasy pionierskie, o których napisano tyle, a jeszcze więcej krąży legend. W latach 80. zaczęła się tu rozwijać osada leśna, a w latach 1984-1986 wybudowano kościół oraz powstały budynki siedziby Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Obecnie Bieszczady to już nie są dzikie góry, raczej skomercjalizowane, ale i tak je ukochałem najbardziej po Tatrach, za ich surowość i wyjątkowe piękno bezkresnych krajobrazów. Na zakończenie wycieczki odwiedziliśmy jeszcze nowo otwartą karczmę ” Zajazd pod Caryńską”, gdzie można smacznie zjeść i napić się piwa, a nawet przenocować. Polecam, bo klimat bardzo fajny, z nastrojową muzyką regionalną. Po integracji ekipy przy wspólnym stole pozostał nam tylko powrót do domów. Dziekuję wszystkim za super kolejną wyprawę i miłe towarzystwo. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu i krótkiego filmu podsumowującego wycieczkę autorstwa naszego niezawodnego filmowca Waldiego. Zobaczycie w nim jak rzeczywiście wiało. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Bacówkowe sztućce, czyli historia I Zlotu Galicyjskiej Grupy Górskiej z zimowym wypadem na Magurę Wątkową

marcogor o gorach

Bacówkowe sztućce, czyli historia I Zlotu Galicyjskiej Grupy Górskiej z zimowym wypadem na Magurę Wątkową

Od dawna chodzę po górach. Kocham to hobby i poświęcam prawie cały wolny czas. Wędrówki przez górskie pasma to moja pasja i miłość. Od początku dzielę się swoją pasją i miłością do gór ze znajomymi, wszystkimi ludźmi, których spotykam na swojej drodze. Bo przecież miłością należy się dzielić… to pozytywne zarażanie swoją pasją i pokazywanie ludziom piękna górskiej krainy także od zawsze mnie cieszyło. Wspólne wycieczki nakręcają mnie pozytywnymi emocjami, bo radość we wspólnocie daje większe szczęście, niż samotne przeżywanie. Poza tym w grupie zawsze weselej i przyjemniej mija czas, wyrwany z puli ucieczki od codzienności, gonitwy za niedoścignionymi dobrami i przyziemnymi sprawami. Już wiele lat temu, bo od początku chodziłem po górach nie sam, pomyślałem sobie, że warto by stworzyć w miejscu swego zamieszkania grupę ludzi zrzeszających się pod hasłem poznawania gór i wyjeżdżających na wspólne wypady. Bo w grupie raźniej, taniej i radośniej. Organizacja wspólnych wycieczek to również mój konik, sprawa, która wogóle mnie nie męczy. Planowanie tras, logistyka, zbieranie ludzi na wyjazdy, mobilizowanie ich, że warto to domena prawdziwych ludzi gór, z charyzmą, do których miana chciałbym pretendować! Praktycznie od 25 lat wędruje więc po wyższych i niższych górach czasami samotnie, ale przeważnie gromadnie, bo lubię towarzystwo ludzi czujących piękno świata podobnie do mnie. Już ponad 10 lat temu wpadłem właśnie na pomysł założenia takiej własnej grupy górskiej, na wzór ogólnopolskiej grupy, do której miałem przyjemność kiedyś należeć. Jednak przekonałem się, że zbyt duże odległości między ludźmi bardzo przeszkadzają we wspólnym planowaniu. W zamyśle to mieli być miłośnicy górskich eskapad jak ja z najbliższej mnie okolicy i środowiska. W 2009 roku udało mi się nawet zorganizować pierwszy nieoficjalny zlot tej naszej grupy w Tatrach, w schronisku w Starej Roztoce. Było to w walentynkowy weekend w czasie zimy dziesięciolecia, gdyż śniegu nasypało wtedy tyle, że ledwo tam doszliśmy. Na tym spotkaniu zebrało się osiem osób. Grupa cały czas żyła, zapraszałem coraz to nowych ludzi, znajomi też przyciągali swoich znajomych i tak jakoś to się rozkręcało powolutku. Jedni przyłączali się do nas, inni odchodzili, ale grupka powoli się rozwijała, co mnie bardzo cieszyło, jako założyciela i inicjatora całego zamieszania. pierwszy zlot GGG w 2009 r. w schronisku w Starej Roztoce w ośmioosobowym składzie Ostatni rok był przełomowy, w czym zapewne pomogła mi promocja górskiej pasji przez bloga. Wpadłem na pomysł poszerzenia grupy o pasjonatów górskich z dalszych okolic, którzy są w stanie podłączyć się na grupowe wycieczki. W ten sposób z Gorlickiej Grupy Górskiej zrobiła się szersza i liczniejsza Galicyjska Grupa Górska. Nadal jednak pod znaną już nazwą GGG. W końcu też dorobiliśmy się fajnych flag, które nieraz można zobaczyć na zdobywanych przez nas szczytach. Po sześciu latach ziściło się także kolejne moje marzenie, czyli organizacja pierwszego oficjalnego zlotu  GGG. Ale jeśli w 2014 r. jeździło ze mną w góry aż 36 osób, jedni cześciej, inni mniej, to można było pomyśleć o takiej imprezie integracyjnej. W końcu zwiedzaliśmy wspólnie w ostatnim roku 22 pasma górskie, więc przyszła pora lepiej się poznać poza szlakiem, w czasie weekendu w bacówce w Bartnem. Wspólny wypad w górki także był przewidziany, a lokalizacja w pobliskim mi Beskidzie Niskim sprawiła, że bliscy mi górołazi dopisali i w sile 29 osób stawili się w sobotni wieczór na imprezie integracyjnej. Niedziela była przeznaczona na wspólny wypad na szczyt Magury Wątkowej. Niestety, niektórzy nie mogli zostać na noc i powędrować z nami rano. połowa grupy w niedzielny poranek przed bacówką Całą sobotę grupowicze zjeżdżali się na spotkanie z miejscowości w promieniu 60 km od Gorlic. Niektórzy przyjechali nawet całymi rodzinami, a urocze dzieciaki stały się szybko gwiazdami wieczoru. Był oczywiście uroczysty toast za pomyślność grupy, podziękowania i wspólne planowanie wypadów na kolejny sezon górski. A potem do rana trwała towarzyska integracja, przecież na szlaku nie zawsze jest czas pogadać z każdym! Zamówiliśmy sobie obiadokolację u gospodarza bacówki i był tutaj pewien zgrzyt, gdyż nasz „chatar” trochę za bardzo się przejął rolą i był nieprzyjemny, gdy zaczął rozliczać nas z pobranych nakryć i wyliczać ile osób zapłaciło za obiad. Jego musztrujący głos zepsuł na chwilę zabawę, ale to był tylko chwilowy zgrzyt. Gospodarz chyba za bardzo się martwił o swoje wypasione sztućce Amefa, ale impreza pośród samych wesołych ludzi rozkręcała się dalej, bez zważania na tego pana. Były nawet tańce i swawole do białego rana, ale to lepiej przemilczmy. W każdym razie nie polecam dłuższego pobytu w tej bacówce, chyba, że wpadniecie tylko na pyszne pierogi łemkowskie. Bacówka w Bartnem zimową porą Sama bacówka ma bardzo fajną lokalizację, przy głównym szlaku beskidzkim, z dala od cywilizacji, więc może być przyjemną odskocznią od stresu i zgiełku zwariowanego świata. Schronisko stoi na stokach Mareszki (801 m n.p.m.) w paśmie Magury Wątkowskiej Beskidu Niskiego. Dysponuje 37 miejscami noclegowymi, węzłem sanitarnym w podpiwniczeniu i jadalnią z bufetem. Klimat bacówki jest bardzo fajny, gdyby tylko nie ten gospodarz bez humoru… A do schroniska można dojechać asfaltową-gruntową drogą jezdną z Bartnego. Według miejscowych przekazów, wieś została założona przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali materiał. Nazwa wsi (Bartne/Bortne) pochodzi od bartnictwa, czyli dawnej formy pszczelarstwa. W XIX wieku wieś rozsławiły warsztaty kamieniarskie – pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki spotkać można w odległych miejscowościach; kamienne koło młyńskie z datą 1905 znajduje się w Bydgoszczy. W samej wsi do dziś stoi kilka starych krzyży przydrożnych, które mogliśmy podziwiać w czasie sobotniego rozpoznania terenu i  nie tylko. jedna z zabytkowych chyż łemkowskich w Bartnem Nade wszystko we wsi znajdują się jedne z cenniejszych cerkwi w tej części Beskidu Niskego: cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana około 1842, trójdzielna, konstrukcji zrębowej, pokryta gontem z XVIII-wieczną wieżą oraz cerkiew prawosławna pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana w 1928, jednonawowa, konstrukcji zrębowej, bezwieżowa, oszalowana, pokryta blachą. Osobiście zwiedzałem je kilkukrotnie, ale niektórzy widzieli je po raz pierwszy. Wogóle samo położenie wsi, jakby na końcu świata, w cywilizacyjnym odludzi bardzo się spodobało, zwłaszcza członkom GGG, przybyłych  z dalszych stron. Następnego dnia, trzeba przyznać, że dość późno wstaliśmy na śniadanie, żeby potem ogarnąć trochę chatę i wyjść wspólnie w masyw Magury Wątkowej. widok z siodełka pod szczytem Magury w stronę Jaworzyny Krynickiej Ten masyw górski leży w zachodniej części Beskidu Niskiego. Ma cztery wierzchołki, od zachodu: Kornuty (830 m n.p.m.), Wątkowa (846 m n.p.m.), Magura (842 m n.p.m.) i Majdan (768 m n.p.m.). Na terenie Kornutów znajdują się wychodnie skalne, które otoczono ochroną (rezerwat przyrody Kornuty), to najciekawsze miejsce w całym masywie. Niedaleko szczytu Magury znajduje się pomnik poświęcony Janowi Pawłowi II i tam własnie dotarliśmy, choć nie wszyscy byli w stanie po trudach całonocnej integracji! Ale i tak połowa ekipy zdobyła wierzchołek w doskonałych humorach, mimo przedzierania się przez podmokłe łąki w okolicach Przełęczy Majdan. Sądziłem, że w czasie mroźnej, śnieżnej zimy, jaka nam się trafiła w czasie zlotu, bo to była styczniowa pora, teren będzie tam zamarzniety, ale nic z tego! Matka Natura płata figle jak chce i kiedy zechce…  Niegdyś przez przełęcz przebiegała droga z Bartnego do nieistniejącej wsi Świerzowa Ruska – do dziś jest fragmentami przejezdna i znana jako trasa rowerowa. cudowna zima w okolicach Przełęczy Majdan Na siodełku miedzy najwyższymi szczytami pasma oprócz obelisku ku czci JPII stoi zadaszona wiata, są ławeczki, ksiega wpisów ( oczywiście z naszym grupowym- pozdrowieniami od 14 członków GGG też), tablica z opisaną panoramą, a nawet termometr, który pokazywał prawie 15 stopni mrozu! Z tego miejsca świetnie widać Jaworzynę Krynicką, czego doświadczyliśmy osobiście i po grupowej sesji fotograficznej pod naszą, piękną flagą z logo GGG rozpoczęliśmy trochę innym wariantem zejście. Tym górskim akcentem, czyli prawie 10 km spacerkiem miało zakończyć się nasze pierwsze, ale na pewno nie ostatnie grupowe spotkanie integracyjne. W planie już są kolejne zloty, gdyż podobno było wspaniale… Ale skoro tak wspaniali ludzie tworzą obecnie GGG, którą kiedyś z takim samozaparciem tworzyłem i integrowałem, mimo przeciwności losu, to nie ma się czemu dziwić, że było fantastycznie. Jeszcze był obiad w bacówce i rozjechaliśmy sie do swoich domów, wspominając po drodze kolejny świetnie spędzony weekend. integracja grupy w bacówce Bartne, czyli bardzo miły sobotni wieczór Oczywiście z górami, za co chciałem podziękować wszystkim, którzy przybyli na zlot, a także tym, którym coś przeszkodziło, jak również wszystkim, którzy kiedyś ze mną chodzili, a potem nasze drogi się rozeszły. Wszyscy tworzyliśmy historię naszej grupy. Oby zechcieli powrócić na łono grupy, bo atmosfera jest u nas rodzinna, a wycieczki różne, dla każdego coś miłego. Poznawanie piękna kraju, wspólne górskie wędrówki oraz wszechobecny humor to filary naszej, silnej i mocnej, bo 50- osobowej ekipy! Jeszcze raz dziekuję wszystkim za wszystko i zapraszam na kolejne wyprawy górskie oraz spotkania jak to opisane, czy inne, integracyjne, już odbyte, jak wspólny sylwester na Turbaczu, czy integracja, przy okazji festiwalu filmów górskich w Tarnowie. Już wkrótce przed nami grupowa zabawa w ramach festiwalu piosenki turystycznej w Jamnej, na którą już dziś zapraszam. Jak zawsze na koniec zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć ze zlotu i zimowego wypadu na Magurę. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

marcogor o gorach

Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach, zaproszenie do lektury

10 marca nakładem Wydawnictw Tatrzańskiego Parku Narodowego ukazała się książka „Żywot górala poczciwego. Spojrzenie po latach”. To ekskluzywnie wydane, wznowione po blisko 45 latach, wspomnienia Wojciecha Brzegi – najbliższego współpracownika Stanisława Witkiewicza. Książkę uzupełniają podobizny dzieł oraz archiwalia ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego, innych instytucji i osób prywatnych (w opracowaniu Heleny Pitoń). To kolejna pozycja z cyklu ciekawych opowieści o starych czasach w Zakopanem. Jak każdy człowiek zakochany w Tatrach, jestem także blisko związany z tym miastem, zwanym zimową stolicą Polski. Bardzo ciekawe dla mnie są wszystkie historie o tym jak dawniej tam bywało. Wiemy nie od dziś, że Zakopane odkryli dla szerokiego grona rodaków właśnie młodopolscy artyści w XIX w. Do tej bohemy należał również Stanisław Witkiewicz, który stworzył teorię stylu zakopiańskiego oraz napisał książkę: „Na przełęczy” (w 1891), nazywanej Ewangelią Tatr. Wiele z ciekawych zdarzeń zakopiańskich z tamtych czasów rozkwitu miasta opisał w swojej książce wspomniany Wojciech Brzega. Czyta się ją lekko i przyjemnie, jako że zawiera wiele humorystycznych akcentów. Polecam miłośnikom Zakopanego i Tatr. Stanisław Witkiewicz ze swoją wizją stworzenia stylu zakopiańskiego poniósłby spektakularną klęskę, gdyby z pomocą nie przyszedł mu Wojciech Brzega. Również Brzedze Władysław Orkan zawdzięcza kontakt z Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem i karierę literacką. Z kolei Stefanowi Żeromskiemu – zapalonemu szachiście – Brzega wyrzeźbił komplet góralskich szachów, a jego syna uczył modelarstwa. Wojciech Brzega to najbliższy współpracownik Stanisława Witkiewicza, wykonawca jego projektów, współtwórca stylu zakopiańskiego, rzeźbiarz, meblarz, pisarz, poczciwy góral i zakopiańczyk, zachwycający się pięknem Tatr, które przyciągały go bardziej niż Kraków, Paryż czy Monachium. Pozostawił po sobie nie tylko wiele arcydzieł sztuki snycerskiej, lecz także wspomnienia, ukazujące czasy, w których żył. „Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach” to wyjątkowy zbiór wspomnień artysty, bogato ilustrowany podobiznami dzieł oraz archiwaliami. Ekskluzywnie wydane wspomnienia zakopiańczyka stanowią emocjonalny zapis jego życia, ukazują lokalny koloryt Tatr, kondycję XIX- i XX-wiecznego Zakopanego oraz odsłaniają szczegóły biografii młodopolskich pisarzy, poetów, malarzy, artystów i zwykłych mieszkańców. Oprócz heroicznej walki Tytusa Chałubińskiego z cholerą Brzega wspomina zbójnickie zwyczaje, pierwsze wycieczki na nartach norweskich i szwedzkich, czasy wkroczenia Zakopanego w złotą erę sztuki, prace nad willą Koliba czy rozwój budownictwa. Odkrywa domowe zacisze Tetmajerów i Żeromskich, opisuje przygotowania do pogrzebu Witkiewicza. Wspomnienia Wojciecha Brzegi to również fascynująca historia współpracy, jaka łączyła go ze Stanisławem Witkiewiczem. Szczery podziw dla determinacji artysty przeplata się z krytyką ze strony zakopiańczyka. Książka zawiera też opisy spotkań Brzegi z Józefem Chełmońskim, Janem Kasprowiczem, Jenem Krzeptowskim Sabałą, młodzieńczych prób zyskania sympatii braci Tetmajerów, opis kariery rozwijającej się dzięki wyjazdom do Monachium czy Paryża oraz barwnego życia w ówczesnym Zakopanem – centrum młodopolskiej sztuki. Rękopis wspomnień, przechowywany w Muzeum Tatrzańskim, opracowali Anna Micińska, która swoje naukowe życie poświęciła Witkacemu, i Michał Jagiełło – historyk literatury, poeta, pisarz, eseista, przewodnik i ratownik górski. Od czasów pierwszego opracowania gawęd Wojciecha Brzegi minęło 45 lat, a pustkę po jego wspomnieniach wydanych w 1969 roku i dziś już niedostępnych czytelnikom wypełnia nowa publikacja. „Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach” uzupełniają: nowa gawęda Brzegi, esej Wojciecha Jagiełły „Dłutem i piórem”, zestawienie wszystkich tekstów artysty oraz część albumowa opracowana przez Helenę Pitoń – kierowniczkę działu sztuki Muzeum Tatrzańskiego. Książka ukazuje się w przededniu 75. rocznicy śmierci artysty, którą obchodzić będziemy w 2016 roku. Partnerem projektu jest Muzeum Tatrzańskie. Żywot górala poczciwego – spojrzenie po latach, opracowanie krytyczne Michał Jagiełło, wybór ilustracji Helena Pitoń, Tatrzański Park Narodowy, Zakopane 2015  

marcogor o gorach

Zimowo na Skrajnym Solisku

Mijający sezon zimowy w Tatrach wypadł dla mnie kiepsko. Może dlatego, że zima była do niczego, a jak już się zrobiła, to przeważnie w weekendy lubiła się pogoda wybitnie zepsuć. Jeden z weekendów w czasie ferii spędziłem w Zakopanem. Był to ten tragiczny weekend, gdy śmierć zebrała swoje żniwo wśród górołazów. Wiał wtedy bardzo mocny halny, więc po przyjeździe do zimowej stolicy Tatr i zobaczeniu na własne oczy jak łamią się drzewa w centrum miasta i poczuciu, że wiatr przewraca wszystko na ulicach, wiedziałem, że swój górski plan będę musiał zweryfikować. Sobotni dzień spedziłem więc na mieście oraz zrobiłem sobie wyjazd na Gubałówkę, żeby choć z daleka poobserwować bajeczne widoki na ukochane Tatry. Potem była integracja z grupą w lokalnej karczmie, bo jak zwykle nie pojechałem tam sam, tylko z całą swoją ekipą. Na niedzielę prognozy były już lepsze, więc postanowilismy wspólnie, że spędzimy ją już typowo wysokogórsko.  Huraganowy wiatr zawiał szlaki i nagromadził masy śniegu, tak że zrobiło się niebiezpiecznie. Za cel niedzielnej wędrówki wybraliśmy więc szczyt w słowackich Tatrach Wysokich, leżący na skraju tych gór, z południową wystawą stoków, gdzie miało być łatwiej i przyjemniej. Nasze zamysły sprawdziły się w stu procentach. Wyruszyliśmy rano z Zakopanego trzema samochodami w kierunku Słowacji. Musieliśmy dotrzeć do Szczyrbskiego Jeziora. To miejscowość bedąca dużym centrum wypadowym w Tatry Wysokie. Rozchodzi się stąd wiele szlaków turystycznych, w kierunku Doliny Młynickiej, Furkotnej, Mięguszowieckiej. Właśnie stąd rozpoczynają się niezwykle popularne trasy na Rysy i Krywań, czy nad Popradzki staw. Sama miejscowość leży nad pięknym tatrzańskim stawem – Szczyrbskim jeziorem, drugim co do wielkości w słowackich Tatrach. Widoki z brzegu jeziora są bajeczne, obejmują panoramę grani Soliska i Baszt, Krywania i nade wszystko majestatycznej Vysokiej w otoczeniu pomniejszych szczytów. Nad brzegiem jeziora znajdują się także liczne zabudowania hotelowe i sanatoryjne. Całość daje nam świetny efekt i miejsce to jest bardzo atrakcyjne. Do tego dochodzą fajnie wkomponowane skocznie narciarskie w krajobraz górski, znajdujące się na terenie kompleksu narciarskiego FIS. Cały duży ośrodek narciarski również przyciaga rzesze turystów. Dojechać tu można też kolejką elektryczną, kursującą z Popradu i Tatrzańskiej Łomnicy, z przesiadką w Starym Smokowcu, czyli popularną „elektriczką”. To bardzo wygodny środek lokomocji, łączący wyloty większości słowackich dolin w Tatrach Wysokich. My dojechaliśmy tu z Zakopanego, pokonując 70 km autami, po krętych drogach, pełnych ostrych podjazdów. Dobrze, że miałem założone nowe klocki hamulcowe, więc górskie serpentyny były mi niestraszne. Wracając do naszego wypadu, wokół jeziora jest udostępniona ścieżka spacerowa, ale my ruszyliśmy nią tylko kawałek, odbijając na niebieski szlak do Chaty pod Soliskiem. Poczatkowo biegnie on leśną ścieżką, by później wejść na teren nartostrady. Długi odcinek prowadzi niestety centralnie pod wyciągiem orczykowym, co stwarza niemałe zagrożenie dla turystów, bo poprostu można dostać orczykiem w głowę. Wiele razy musieliśmy się uchylać, żeby tak to się nie skończyło. Potem szliśmy już skrajem szerokiej nartostrady, zdecydowanie bezpieczniej, ale trzeba było zważać na szalejących narciarzy. Małym problemem był miejscami przepadający śnieg, ale bez większych trudności dotarliśmy do schroniska. Chata pod Soliskiem położona jest na wysokości 1840 m n.p.m. na zboczach Skrajnego Soliska (Predné Solisko). Nieopodal stoją budynki kolejki krzesełkowej i stacji narciarskiej, gdyż tu bierze swój początek nartostrada o długości 3 km. Panorama z tego miejsca jest ograniczona, ale świetnie prezentują się Niżne Tatry. Tutaj załozyliśmy raki, które wcześniej nie były zupełnie potrzebne i szerokim, przedeptanym, skalistym grzbietem pięliśmy się coraz wyżej. Od schroniska w niecałe trzy kwadranse byliśmy na szczycie Skrajnego Soliska. Trasa nawet zimowo jest łatwa i godna polecenia dla nowicjuszy w zimowych wędrówkach. Skrajne Solisko to najdalej wysunięty na południe szczyt w Grani Soliska o wysokości 2119 m n.p.m. Widok ze Skrajnego Soliska roztacza się w kierunku południowym, na Spisz i Liptów. Tatry są widoczne, jednak widok jest ograniczony do Doliny Furkotnej i Młynickiej wraz z otaczającymi je szczytami. Doskonale widać pobliską grań Baszt z kulminacją w Szatanie. Po lewej wyłania się wierzchołek Krywania, a na wprost widać najwyższy szczyt Wielkiego Soliska. Kilka lat temu postawiono na szczycie metalowy krzyż, wsparty stalowymi linami, przypominający konstrukcje alpejskie. Jest też tablica przedstawiająca widoczną ze szczyty panoramę. Oczywiście odbyła sie tu długa sesja zdjęciowa, bo człowiek jest istotą łasą na pochwały, za ładne pozy, ale nade wszystko podziwialiśmy ładne widoczki przez dobrą godzinę. Czas nas nie gonił, bo pozostała nam tylko droga powrotna. Zatrzymaliśmy się w schronisku na ciepły posiłek i popołudniową kawkę, a potem przy zejściu w dół naszą uwagę przykuwali szalenie odważni narciarze. Najfajniejsi byli mali adepci narciarstwa stawiający swe pierwsze kroki na stoku, pod czujnym okiem instruktorów. W takiej miłej atmosferze, na pogawędkach upłynął nam czas podczas zejścia do Szczyrbskiego jeziora. Końcówkę szlaku pokonaliśmy środkiem jeziora, idąc za przykładem szerokiego grona spacerowiczów. Fotki pstrykane z tego miejsca, zwłaszcza te panoramiczne, robią wrażenie. Rozstaliśmy się na bezpłatnym zimą parkingu i każdy odjechał w swoją stronę, gdyż zakończyła się nasza kolejna, wspólna, grupowa przygoda pod egidą GGG. Dziękuję wszystkim za miłe towarzystwo, a na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor