Na Wschodzie
Polski prezent dla Armenii
Między wsiami Tatew i Harżis Polacy poprowadzili parę lat temu szlak turystyczny. Oczywiście nie za darmo, tylko w ramach grantu w kwocie 4500 eurow ramach pomocy rozwojowej dla Armenii. A tak naprawdę to poprowadzili go dla siebie, bo chyba tylko Polacy tym szlakiem chodzą;) Dla Ormian chodzenie po górach jest czynnością absurdalną, a oprócz Polaków wielu turystów niezorganizowanych tu nie przyjeżdża. Zorganizowani natomiast wjeżdżają kolejką linową do klasztoru, zwiedzaj, zjeżdżają i jadą zaliczać kolejne zabytki.
Pomoc rozwojowa polega więc na tym, że czasem przyjadą jacyś Polacy, zapłacą na nocleg, wezmą taksówkę na powrót, bo inaczej się nie da i lokalesi na tym zarobią.
Dla mnie oznakowany szlak to była frajda, bo nie byłam przygotowana na chodzenie po górach na dziko, zwłaszcza że o mapy tam krucho. W informacji turystycznej nie było nawet mapy szlaku Tatew-Harżis, ponoć jakaś polska grupka bez pytania ostatnie zwinęła, a one były tylko do wglądu. Pani w informacji szlakiem nie przeszła się na pewno, bo nie umiała nic o nim powiedzieć. Pytałam, jak z ujęciami wody po drodze, bo upał tego dnia był nieludzki i otrzymałam odpowiedź, że woda jest, bo jest rzeka, a na wszelki wypadek mogę jakiś litr zabrać ze sobą.
Całe szczęście, ze wzięłam więcej. Ujęcie wody jest w jednym miejscu, zanim dojdzie się do rzeki. Brzegi rzeki były tak obrośnięte, że ciężko było nabrać wodę. Zresztą i tak mi zabrakło, choć po drodze wypiłam 3 litry. Pisze to dla informacji, jeśli ktoś zamierza wybrać się tym szlakiem w upał, bo mi niedostatek wody dał nieźle do wiwatu.
Szlak zaczyna się przy informacji turystycznej w Tatewie i według oznaczeń przejście do Harżis zajmuje 5 godzin. Myślę, że to jest czas dla osób o dobrej kondycji, gdy nie pali słońce. Mi spacerek zajął blisko 7 godzin.
Szlak najpierw prowadzi przez wieś. Ten piękny kot pilnuje przystanku autobusowego, choć autobusów to tu chyba nigdy nie widziano.
I tak sobie szłam przez wieś i szłam. Każdemu napotkanemu człowiekowi mówiłam"Dzień dobry", więc pytali, skąd jestem i dokąd idę, proponowali podwiezienie do Goris.
Za wsią szlak wiódł przez pola, na których gdzieniegdzie pasły się krowy i konie.
Droga powoli pięła się do góry, szlak był świetnie oznakowany, polskim sposobem, czyli czerwony pasek między dwoma białymy.
Im wyżej, tym piękniej, ale dość szybka droga doprowadziła do lasu. I to był najprzyjemniejszy odcinek wędrówki. Łagodnie pod górkę, w cieniu. Spotkałam jednego człowieka, miejscowego rolnika, który powiedział, ze do Harżis jest bardzo daleko i najpierw z górki, a potem pod górkę. Tyle z grubsza wiedziałam, ale nie miałam pojęcia, jak bardzo jest to z górki. A było dość konkretnie. W pewnym momencie ukazała się przede mną dolina rzeki Worotan i była ona bardzo nisko w dole. A po drugiej stronie rzeki szlak piął się pod górę. Tak dość konkretnie. I nie było tam widać kawałka cienia. A dodam, że tego dnia w cieniu było coś pod 40 stopni Celsjusza...
Kanion rzeki Worotan był przyjemnie świeży, zielony i zachęcał do odpoczynku. Niegdyś znajdowała się tutaj wieś kurdyjska, ale została ona opuszczona w latach po walkach ormiańsko-kurdyjskich w latach 1918-20 i dziś po dawnych budynkach zostały tylko kamienie.
Miejsce na odpoczynek było znakomite. Ptaki śpiewały, muchy bzyczały, żadnych dźwięków cywilizacji, do ludzi parę godzin spacerkiem. Sielanka:)
Most przez Worotan pochodzi z XIII wieku.
Kolejne miejsce odpoczynku. Ta dolina jest idealna do relaksu. Szczególnie niechętnie kończy się popas nad rzeką, gdy ma się w perspektywie spacer w upale pod górę;) Więc odpoczywałam dłuuuugo.
Gdzieś tu są też ruiny dawnego meczetu oraz grobowca legendarnego króla Alanów, ale, wstyd przyznać, nie doceniłam kamieni, które widziałam, bo to pewnie to było.
Swojskie oznakowanie:) I ostatni kawałek cienia. Chwilę później zaczęło się łagodne podejście zakosami pod górę.
Po bliżej nie określony czasie dyszenia i sapania na rozgrzanej patelni dotarłam do ruin starego Harżis, opuszczonego 80 lat temu po trzęsieniu ziemi. Dziś wśród ruin domów pasą się krowy.
Do dzisiejszego Harżis jeszcze był kawałek drogi. Leży ono powyżej starej wsi, na górze kanionu. Nie mogłam jednak odmówić sobie spaceru pomiędzy resztkami kamiennych domów, pomiędzy którymi zachowały się dzikie drzewa i krzewy owocowe.
W starym Harżis jest ujęcie wody, więc zatankowałam i od razu inaczej się szło, mimo że droga zrobiła się stroma.
Niemniej jednak, kiedy doszłam do Harżis na wyjęcie aparatu nie miałam już siły. Skupiłam się tylko na tym, żeby dotrzeć do Tatewu, co nie było takie proste. Na austostop nie mogłam liczyć, bo nic, ale to nic nie jechało. Do głównej drogi do Goris były jakieś km, a stamtąd mogłam łapać autostop najwyżej do bocznej drogi do Tatewu. Robiło się późno, do zmroku jakaś godzina, a do domu drogami daleko, więc zaczęłam rozglądać się za alternatywnym transportem.
I gdy tak się rozglądałam zaczepił mnie jakiś facet. Okazało się, taksówkarz. Zdziwił się niebotycznie, ze samotnie przeszłam szlakiem turystycznym z Tatewu.
Ale masz przy sobie broń? - dopytywał. - Przecież tam są wilki.
Chyba dobrze, że o tym wcześniej nie wiedziałam;) Taksówkarz zawiózł mnie do dolnej stacji kolejki linowej. Zostawił tam i odjechał. A ja się dowiedziałam, że ostatnia kolejka tego dnia też właśnie odjechała. Pan udzielający informacji poradził mi, żeby dostała się do Tatewu taksówką, ale taksówki żadnej tam nie było. Ściemniało się, a ja znalazła się pośrodku niczego. Poszłam do głównej drogi i próbowałam coś złapać. Upłynęło pół godziny i zarzęziła jakaś łada. Zatrzymała się przy mnie, owszem, ale facet powiedział, że nie jest taksówkarzem, więc do Tatewu mnie nie zawiezie i żadne zachęty finansowe nie zmieniły jego stanowiska.
Wtedy z ciemności wyłonił się kolejny gruchot. Tym razem okazała się to taksówka. Facet zaśpiewał sumę kosmiczną, ale moja pozycja negocjacyjna była marna, więc się nawet nie targowałam. Pojechaliśmy. Facet jechał ostro nad przepaściami, a jego ręka powoli zbliżała się do mojego uda. Odsuwałam się, ale niewiele to dawało. Wtedy wyciągnęłam komórkę i facet natychmiast grzecznie położył rączki na kierownicy i poprosił, żebym nie wzywała pomocy. I tak nie zamierzałam, bo nie miałam zasięgu.
Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarliśmy do wsi. Taksówkarz podniósł stawkę, ale teraz już mogłam być asertywna, więc byłam. Za to on na do widzenia nie odmówił sobie złapania mnie za kolano. Tylko rozsądek powstrzymał mnie od dania mu w mordę.
Późnym powrotem do domu zgorszyłam dieduszkę Fiedię. Samotna kobieta o tej porze? Skandal! Dieduszka przy kolacji długo patrzył na mnie wzrokiem wyrażającym oburzenie, dopiero udobruchałam go znajomością historii Armenii:)