Republika Podróży
Boliwia. Surowe piękno, surowe życie
// // // ]]> Zmierzając szlakiem prowadzącym ku historii wielkiego Imperium Inków, nie trudno wpędzić się w pułapkę zbagatelizowania boliwijskiej ziemi. Dla powszechnej świadomości zbiorowej Boliwia, źródło kokainy, przestępstw i ubóstwa, zdaje się nic nie wnosić w wielkie dzieło odkrywania śladów inkaskiej monumentalnej kultury i brutalnych dziejów związanych z peruwiańskimi ośrodkami władzy. Nie jest oczywistym odnalezienie, na wzór Gniezna, Biskupina czy Krakowa, reminiscencji, które przeniosą w boliwijski świat sprzed 2 tys. lat p.n.e. lub nawet do czasów boliwijskiej kultury Tiahuanaco z VII w. z południowego wybrzeża świętego dla Indian jeziora Titicaca uważanego za kolebką cywilizacji Inków. W zamian na Wyspie Słońca Isla del Sol można odkryć szczątki inkaskich budowli, a nieopodal Salar de Uyuni, prekolumbijskie grobowce z koralowców na cmentarzu Kausay Vasai. Snując cmentarny wątek, można dotrzeć do cmentarzyska pociągów stanowiącego jedno z nielicznych świadectw świetności transportu kolejowego z przełomu XIX i XX w., za którego rozwój i upadek odpowiadają złoża minerałów. Cmentarz kolejek i parowozów nieopodal miasta Uyuni W istocie prościej dostrzec boliwijskie, silne związki z koką, której upraw zaciekle bronili indiańscy chłopi cocaleros, a którą dzisiaj zapamiętale żują na wzmocnienie np. kierowcy dalekobieżnych autobusów typu cama, niż odnaleźć pozostałości po Imperium Inków sprzed najazdu hiszpańskich konkwistadorów pod dowództwem Pizarra w XVI w. Najprościej jednak zredefiniować typowy sposób postrzegania kraju spoglądając na rozpościerający się surowy, dziki, andyjski krajobraz, który wyłania się tuż po przekroczeniu wyznaczonej rozchwianymi słupkami, umownej chilijsko-boliwijskiej granicy. Natychmiast przełamuje on zbiór wszystkich dotychczasowych pojęć i nagromadzonych wyobrażeń. Im dalej w głąb, tym standardowe malownicze górskie widoczki potężnieją, swoją wulkaniczną potęgą przerażają, natomiast spektakularne formacje skalne, np. Árbol de Piedra czy w Dolinie Księżycowej Valle de la Luna w La Paz zachwycają. Árbol de Piedra niedaleko granicy chilijsko-boliwijskiej. Okazuje się, że Boliwia to fenomenalne przyrodnicze odkrycie, w tym Narodowy Rezerwat Andyjskiej Fauny im. E. Avaroa z salarami, gejzerami, lagunami, z dostojnymi flamingami i sympatycznymi wikuniami z rodziny wielbłądowatych, objętymi ścisłą ochroną. Feerie barw wywołane mieszanką siarki, soli, piasku, wraz z równie nieprawdopodobną płaszczyzną wodnej zawiesiny na najpiękniejszej Lagunie Colorada tworzą niemożliwy spektakl, jaki szybko wynagradza zmęczenie na skutek poruszania się na wysokości ponad 4300 m n.p.m. Wybarwiona na czerwono skorupiakami tafla laguny Colorada uwodzi niezmiennie za każdym łypnięciem nań oczami. Flamingi – nieodzowny element lagun Laguna Blanca Urzekającej urody kryształowo-lodowe laguny, jak Laguna Blanca i Verde, z bliska bywają toksyczne i niedostępne dla ptactwa oraz większości roślin. Inna Laguna Capina, z niższym natężeniem siarkowodorowej woni, uwodzi gromadami flamingów z czerwonym ubarwieniem po czerwonej diecie ze skorupiaków. Bardziej przychylne są gorące źródła, jakie zasilają żyjątka i roślinność, która na wiosnę wykwita w formie patchworku lub ręcznie tkanego dywanu. Dla zachowania równowagi minimalistyczny pejzaż największej na świecie pustyni solnej, salaru de Uyuni o powierzchni sięgającej 2/3 Obwodu Kaliningradzkiego, wyznacza jedynie ostre kontury solnych, mozaikowych plastrów. Nie pozwalają one na leniwe opalanie się w pozycji poziomej, za to wiodą wzrok ku cienkiej linii bezkresnego horyzontu, za którą można podążać, gdy uzna się przypadkiem, że na salarze nic nie ma. A jednak błędne to założenie, bowiem na drodze do niczego i donikąd wyrasta Isla de Pescado, wyspa olbrzymich kaktusów wiekiem sięgających czasów Chrobrego. Gorące źródła Termas de Polques Salar de Uyuni, pozostałość po wyschniętym słonym jeziorze, o powierzchni ponad 10500 km2 A zatem boliwijską przyrodą można urzec się po swojemu i za każdym razem inaczej, i nieustannie czynić starania odnalezienia wspólnego mianownika łączącego tę potężną naturę z okrucieństwem boliwijskich losów. W historię nakreśloną m.in. przez przewroty i rewolucje, utratę dostępu do morza w wyniku klęski z Chile, utratę bogatych w surowce rejonów na skutek walk z Brazylią i Paragwajem, dyktatorskie czasy Mezy (zw. narkoreżimem) czy Suáreza, wplatają się niedawne próby opanowania kryzysu ekonomicznego i społecznego. Okazuje się, że trudno o silniejszy dysonans od tego, jaki powstaje na skutek zderzenia osobliwości przyrodniczych z widokiem przytłaczających ubóstwem, ciągnących się w nieskończoność przedmieść np. w La Paz zwanych El Alto (tzw. miasto wysokie zamieszkałe przez ubogie warstwy społeczeństwa), pełnych przerzedzonych, niedokończonych i już podupadłych zabudowań, wśród których widać smętne postacie zagubione w morzu życiowych trosk, prawdopodobnie będące potomkami Indian. La Paz. Widok z El Alto na miasto niskie zamieszkałe przez bogatsze warstwy społeczne, prawdopodobnie potomków Kreoli, tj. europejskiej części społeczeństwa. Ubogie przedmieścia La Paz – El Alto. Dalekie przedmieścia La Paz. Teleportacja z jednego nieoswojonego, choć bezpiecznego ekosystemu do nieoswojonych lecz niebezpiecznych skupisk ludzkiej egzystencji, której niezależność pod postacią Republika Bolivara ustanowiono dopiero w 1825, pozwala wytropić wspólne, przenikające się cechy obu światów: powaga, surowość, niedostępność i kolor. Barwna mozaika pasków na kobiecych spódnicach lub nawet szpetna pstrokacizna zabudowań El Alto stają się istotną manifestacją życia przełamującą posępność surowego klimatu, warunków ekonomicznych i skorumpowanej władzy. Przy gwarnych targowiskach, na placykach miejskich lub podczas festynów z przekrojem rozmaitych strojów, zapachów regionalnej kuchni z nadziewanymi pierożkami salteas czy pieczonymi empañadas, wzrasta zbiorowy stopień zadowolenia, ukrywany na co dzień pod powłoką powszechnego zatroskania i zamknięcia. Miasto Potosi. Tłumy na festynie promującym zdrowe odżywianie się. Radosny naród? Tak, jeśli przyjąć, że w Boliwii czas nie ma większego znaczenia, a mieszkańcy radośnie reagują na każdy przejaw „kultury”, w szczególności na muzykę i taniec oraz skrzętnie pielęgnują swoje tradycje, w tym dwa języki lokalne: quechua i aymara. Obraz ten dopełniają barwne parady szkolne z orkiestrą lub obrzędy religijne, jak coniedzielne chrzciny samochodów szampanem lub innym trunkiem pod okoloną straganami bramą bazyliki w Copacabanie. Wówczas poważne twarze cholit, czyli kobiet ubranych w tradycyjne stroje, których pierwowzorów należy szukać w kulturach dominujących plemion indiańskich, wreszcie rozświetla uśmiech. Chrzciny samochodów w Copacabanie, miasteczku otoczonym religijnym kultem, miasteczku o randze polskiej Częstochowy. Z Copacabany rozciąga się niezwykły widok na Kordyliery i malownicze jezioro Titicaca. A może ponury naród? Jeśli nawet tak, są ku temu liczne powody, choćby fakt, że w wysokich partiach Andów spora część uczniów nie kończy podstawowych klas, a typowa praca na straganach, na których można znaleźć wszystko, co praktyczne i zbędne, rzadko pozwala na chwilę radości. O ile targ i targowanie można odmieniać we wszystkich przypadkach i w Boliwii nie będzie temu dość, o tyle wynikające z tego korzyści są naprawdę marne. Zdaje się, że straganowa sprzedaż, zupełnie jak targanie na plecach obwiniętych kocem najrozmaitszych rzeczy i niemowląt, to domena kobiet. I zdaje się, że wyrazisty obraz kobiet dominuje w przestrzeni publicznej. Kobiety, których ubiór i uczesanie nawiązują do przed-kolonialnej tradycji „indiańskich wojowniczek” sprzed 5 wieków, nierzadko zmagają się z podległością i przemocą wynikającą z patriarchalnego systemu życia społecznego. Konsekwencją dumy i tradycji skonfrontowanej z powściągliwością i pozycją społeczną są przejawy niedostępności lub wrogości wobec „obcych”. Hermetycznej postawie wyizolowania oraz ochrony przed obcymi własnej „duszy” lub własnych problemów sprzyja synkretyczna wiara w duchy i szamańskie moce, wzbogacona wiarą w dogmaty religii katolickiej. Uwagę od inkaskiej historii, zróżnicowanego klimatu i przejawów dyskryminacji odciąga na chwilę istny raj dla etnografów lub badaczy teorii ubioru, czyli barwne szale phullu, pstrokate tobołki, warstwy koronkowych spódnic i wreszcie kapelusze. Białe kapelusze wskazują na cholity z rodu plemienia Quechua. Stylowe czarne meloniki przypominają czasy plemienia Aymara Na obleganej przez turystów wyspie Isla del Sol na jeziorze Titicaca jest szansa sprzedaży wyrobów własnych W udawanej atmosferze sielanki, rozpiętej pod parasolami rozmaitych straganów zamieniających się w godzinach posiłków w stoły biesiadne, dostrzec można nikłe, pełne kolorów chwile, które niczym intensywne, barwne laguny, szybko zastygają, krzepną i poważnieją. I tę powagę najprościej przełamać prospołecznym objawem jedności i wzajemnej pomocy. Otóż nieopodal „dworca” autobusowego całkiem przypadkowe kobiety nawołujące: „Potosí, Potosí”, stymulują, w nieco kakofoniczny sposób, inne przypadkowe głosy okolicznych mieszkańców lub straganiarek, wtórujących: „Potosi, Potosi”, i z wielką troską w głosie, aby autobus do Potosí, jednego z najwyżej położonych miast na świecie (4070m n.p.m.), nie odjechał z dworca pusty. Jednym słowem to wyraz „wspólnoty”. Krótki odpoczynek i „babskie pogaduszki” przy straganie nad jeziorem Titicaca Właśnie tutaj, we wpisanym na listę UNESCO Potosí, plątanina klimatycznych uliczek z przeciskającymi się autami oraz śladami ludzkiej krzątaniny nasiąknięta jest dramatycznym obrazem usytuowanej na wzgórzu Cerro Rico dawnej kopalni srebra (później cyny, niklu, ołowiu), którego odkryte ok. połowy XVI w. bogate pokłady zasilały skarbce hiszpańskich konkwistadorów w czasach, gdy podbita przez nich Boliwia (zw. Górnym Peru) stanowiła część peruwiańskiego wicekrólestwa. Obecny dramat kopalni wywołują starodawne, wręcz prymitywne metody i nieludzkie warunki ciężkiej, ponad 10-godzinnej pracy fizycznej za marne wynagrodzenie, której nie łatwo przetrwać bez świętej według Indian koki. Zatem koka, dostępna we wszelkich postaciach, w tym w postaci herbaty mate de coca, boska roślina uśmierzająca zmęczenie, ból i głód, paradoksalnie staje się boliwijskim symbolem walki o przetrwanie i pracę, a w czasach wyborów walki o władzę. Przed kopalnią w Potosí Gwarne miasteczko Potosí Wydaje się, że pamięć Boliwijczyków o trwogach dziejów własnego kraju jest długa, trwała i stale podsycana powszechnością życiowych zmagań. W tym kontekście wydatne kultywowanie tradycji i obrzędów, staje się silnym zasobem kultury pozostającym w symbiotycznym związku z przyrodą, a także silnym orężem wobec polityczno-gospodarczej niespójności. Płynnie wpisuje się w wielkie dzieło odkrywania tajemnic potężnej i pięknej natury. Tekst i zdjęcia dla Republiki Podróży: Katarzyna Miłek www.katarzynamilek.com Polecamy również: // Zobacz takżeRIO, I LOVE YOU – miłość jest wszędzie, ale niektóre historie zdarzają się tylko w Rio.Najwyższy szczyt Ameryki Południowej – Ancohuma 7014 m. n.p.m.?Festiwal Naadam – mongolskie igrzyska.Taunggyi Balloon FestivalSri Pada – Najświętsze miejsce świataGo Slow czyli… Republika Podróży w magazynie WITAJ W PODRÓŻY!Mongolski szamanizm i inne wierzenia.Teotihuacan – Miasto Bogów.Optyka z Transsibu czyli… Republika Podróży w magazynie WITAJ W PODRÓŻY!