Muzeum Prusa i Żeromskiego w Nałęczowie

SISTERS92

Muzeum Prusa i Żeromskiego w Nałęczowie

Budapeszt – lokalne przysmaki

Kulinarny Blog

Budapeszt – lokalne przysmaki

Węgierska kuchnia jest bardzo charakterystyczna. Wszechobecnym warzywem królującym w kuchni jest papryka – pod wszystkimi postaciami. Znajdziemy ją niemal w każdym sklepie i na każdym straganie. Wbrew panującemu przekonaniu dania kuchni węgierskiej nie są ostre w smaku. Na stole zazwyczaj podawany jest gulasz z kluseczkami, przepyszne leczo albo zupa gulaszowa. Od razu Was uprzedzam – nie znajdziecie na Węgrzech – „placka po węgiersku” – to niestety jest wymysł Polaków, podobnie jak „ryba po grecku” :) Oprócz papryki, typowym produktem węgierskim do kupienia w każdym sklepie jest salami. Możemy wybierać w wielu jego rodzajach – łagodne, ostre, z dodatkiem pieprzy itd. Langosz – szybka przekąska a’la fastfood Szybkim daniem, coś a’la fastfood jest Langosz. Jest to placek drożdżowy smażony na głębokim tłuszczu podawany z rozmaitymi dodatkami… Langosz jest bardzo sycący i jedna porcja z dodatkiem szynki, pomidorów, sera i sosów zaspokoi głód nawet dwóch osób. Cena langosza jest bardzo przystępna i za jego bogatą wersję zapłacimy ok. 30 PLN Langosz jest także podawany w restauracjach z węgierskim gulaszem. Spróbujcie… bo to danie przypomina trochę placek po węgiersku – ten który możemy kupić w Polsce :) Langosz Langosz z gulaszem Węgierskie wino Pisząc o węgierskiej kuchni, nie można zapomnieć o węgierskich winach. Jednym z najbardziej popularnych węgierskich win jest Tokaj albo Egri bikavér (Bycza Krew). Dobre węgierskie wino kupimy w sklepie już za ok. 7-9 PLN. Uważajcie jednak na ceny wina w restauracjach – zazwyczaj podawane ceny w karcie dotyczą 100 ml tego pysznego trunku. Obiad – gdzie zjeść Jedliśmy obiady w jednej małej knajpce i z czystym sumieniem możemy ją Wam polecić. Obiady były smaczne, bardzo ładnie podane i co ważne bardzo tanie. Obiad składający się z zupy gulaszowej i gulaszu z kluseczkami kosztował ok. 22 PLN. Do tego regionalne piwo o smaku truskawki, imbiru, jagód czy wiśni w cenie ok. 5 PLN. Drum Cafe – adres: Dob Utca 2, VII dzielnica. Najłatwiej dostać się tam w ten sposób: metrem do Dark Ferenc, a następnie spacerkiem w kierunku Astorii. Drum Cafe będzie się znajdowało w w połowie drogi w bocznej uliczce. Węgierski gulasz z kluseczkami Deser – gdzie zjeść Jeśli macie ochotę na coś słodkiego to polecamy cukiernię Ruszwurm znajdującą się w jednej z uliczek zaraz przy Placu Świętej Trójcy na Wzgórzu Zamkowym. Cukiernia Ruszwurm Najlepszy tort 2015 – cukiernia Ruszwurm Post Budapeszt – lokalne przysmaki pojawił się poraz pierwszy w Kulinarny Blog - wiesz jak gotować!.

Rajska Malta może cię rozczarować. 15 porad jak uniknąć zawodu

WEEKENDOWI PODRÓŻNICY

Rajska Malta może cię rozczarować. 15 porad jak uniknąć zawodu

Travelling Mexico: Business and Pleasure

Picking the Pictures

Travelling Mexico: Business and Pleasure

Mexico is one of the most interesting countries in the world to visit. Whether it's enjoying the country's attractive beaches, coral reefs, its colorful culture, jungle, or visiting historical sites, Mexico offers something for everyone the choices of admired holidays are truly never ending and there are plenty of online options to plan for these holidays. Beautiful scenery, comfort, and a thrilling experience are the keys to a perfect spot for all travellers and the countless exclusive deals for a luxury holiday in Mexican destinations all across the globe. SourceThis big Central American country has many areas that are deliberately designed to cater to the needs of the day tripper, or for a family on a package holiday. As well as Mexico's holiday sparkling beaches, the relevant resorts will also offer visitors shopping centres and parks to enjoy. Historical sites in Mexico are also well positioned for tourists to explore.Because Mexico has a growing economy, it's also a country to consider regarding business opportunities. Finding the best package that suits your taste for a Mexican holiday trip, that allows you to balance a holiday with looking for business opportunities, would be ideal.Using information gathered from a holiday can also prove to be a spark to starting up a business in Mexico. The type of business could be aimed at English-speaking tourists, for instance. Because of the demand to see some of the notable Aztec and Mayan sites in the country, providing guides to see these historical hot spots is one business idea to consider. Providing general tourist guides is also another.SourceMexico's location close to the United States makes it a good base for a business financially because it's cheaper to start a business there than in the US and Europe. Mexico is also currently the only country that has Free Trade Agreements with both of those economic zones. Mexico's infrastructure means that travelling to Europe is also not a problem, as it's a country well equipped with international airports, and is proof that not everything revolves around the capital, Mexico City.Whether its coastal resorts looking over the Pacific Ocean in the west, or the Caribbean Sea to the east, or its fascinating towns and cities inland, Mexico’s holiday is a great tourist destination and a land of opportunity for business among savvy tourist and business traveller enthusiast.

Na Giewont pójdę

marcogor o gorach

Na Giewont pójdę

Listopad to miesiąc nostalgii. Wtedy odwiedzamy cmentarze, także te symboliczne w górach i oddajemy się zadumie jak kruche jest ludzkie życie. Więc uważajcie na siebie w nowym sezonie zimowym, bo stuprocentowi górołazi nie robią sobie przerwy od górskich wędrówek nawet w zimie. A niektórzy z nas czekają na nią, jak na najlepszą porę roku, bo wtedy szlaki są puste i mamy prawie całe góry dla siebie. Listopad to też miesiąc odzyskania niepodległości, więc odwiedzamy cmentarze wojenne i myślimy o tych, dzięki którym żyjemy tu, gdzie żyjemy. Ja bardzo lubię zwiedzać takie miejsca, a mam ich w Beskidzie Niskim, gdzie mieszkam całe mnóstwo, pozostałość po obu wojnach światowych. To taki specjalny miesiąc, który nastraja nas troszkę inaczej… więcej może w naszym życiu przemyśleń i planowania przyszłości. Nie brakło w nim czasu na górskie eskapady, choć dużo czasu poświęcam już na robieniu planów na nowy rok. Wkrótce kolejne opisy mych wycieczek i nowych, niespodziewanych tras, które było dane mi odkryć. Dziś nostalgicznie zapraszam Was do kącika poezji górskiej, do lektury wspaniałego wiersza o górze, którą zna każdy Polak i która doskonale pasuje do nastroju listopadowej myśli. Zachęcam do poddania się chwili i proszę przysyłajcie swe górskie poezje, a będą publikowane na mym blogu! Na Giewont pójdę, bo tam stoi Krzyż Twój, o Panie, taki prosty jak skał tych wielkich zadumanie Jak orłów niewidzialne loty. Na Giewont pójdę i gdy chmury Oddalą mnie od bólu Ziemi, Cicho jak obłok się rozpłynę W łzach… Z których każda się przemieni W perełek czystych wielkie wieńce Osłonią Ciebie przed rozpaczą I może: kres przyniosą męce. Bo Bóg się, Ojciec, ulituje I z miłosiernej jasnej toni Spłyną na Ziemię chwile Łaski I Słońce chmury złe przegoni. I ludzie się przemienią wreszcie W istoty dobre, jasne, Boże, I będą co dzień Ci przynosić Miast skarg, uwielbień ciche Morze… ( Alina Karpowicz ) nasza narodowa góra-Giewont PS. A przy okazji polecam wszystkim miłośnikom akwarystyki sklep http://www.plantica.pl/ . Ten akwarystyczny sklep internetowy to miejsce, w którym mogą Państwo zrobić zakupy każdego dnia, 24 godziny na dobę. Bogaty asortyment składający się z ponad 5000 produktów dostępny jest w jednych z najniższych cen na rynku. Sami mówią o sobie, że najważniejszy jest klient i to w zgodzie z Jego wymaganiami przygotowują ofertę, pozwalając mu znaleźć wszystko czego potrzebuje w jednym miejscu. Bodźcem do powstania firmy Plantica, obecnej na rynku od 5 lat, była akwarystyka, a konkretnie pasja do niej. Zdobywaną przez lata wiedzę postanowili przełożyć na usługi, z których mogą Państwo skorzystać za pośrednictwem ich sklepów. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Helsinki Christmas Market 2016

Zastrzyk Inspiracji

Helsinki Christmas Market 2016

To już 24 lata!

SISTERS92

To już 24 lata!

Mój własny Kraków: idealny sposób na zimę wg Mr. Pancake.

PO PROSTU MADUSIA

Mój własny Kraków: idealny sposób na zimę wg Mr. Pancake.

          Ostatnie dni nie były łatwe, a od wczoraj jest jeszcze gorzej. Nasza świnka Nataszka wylądowała u weterynarza i została tam na noc, a dopiero za kilka godzin będziemy wiedzieli co jej się dzieje. Jeśli nie jest strasznie źle to będzie to tylko infekcja, jeśli będzie źle to kamień i czeka ją operacja. W ramach wsparcia dla Nataszki u weterynarza została też nasza druga świnka Kluska i strasznie smutno i cicho zrobiło się nam w mieszkaniu. Szczególnie dało się to odczuć rano, gdy robiłam Tomaszowi śniadanie do pracy i nikt się nie darł, gdy otwierałam lodówkę. A uwierzcie, Kluska drzeć się potrafi jak wyczuwa potencjalną możliwość zjedzenia czegoś dobrego. ;) Dobrze, że nie gustuje w tym co my, bo mielibyśmy wczoraj ogromne wyrzuty sumienia, ponieważ wracając od weterynarza postanowiliśmy skorzystać z okazji, że jesteśmy w centrum Krakowa i wybrać się na jakiś szybki obiad. A że ostatnio czytałam o pewnej knajpie, to nie wahaliśmy się długo i skierowaliśmy naszego kroki w stronę ulicy Dolnych Młynów i miejsca o nazwie Mr.Pancake Kraków / Bifor.  I powiem Wam, że była to naprawdę dobra decyzja i jedyny jasny punkt wczorajszego dnia. :)      Już po samej nazwie miejsca można się domyślić, że króluje tutaj kuchnia amerykańska i tamtejsze naleśniki, swojsko nazywane przez nas pankejkami. Jako że pod pewnymi względami jestem upośledzona kulinarnie, to polski naleśnik w życiu mi nie wyszedł, zaś pankejki już tak. Ale po wizycie tutaj okazało się, że moje twory to właściwie potwory i są zdecydowanie bardzo ubogim krewnym tych serwowanych  na Dolnych Młynów. ;)      Wnętrze knajpy jest bardzo przyjemne, urządzone w stylu nowoczesnym, który ostatnio dominuje w większości nowych miejsc tego typu, ale mnie osobiście zupełnie to nie przeszkadza. Byliśmy tutaj po godzinie czternastej, więc poza nami było niewiele osób, raptem trzy stoliki były zajęte, w tym jeden przez studentów prawa zawzięcie powtarzających gospodarcze i handlowe. ;)        Siedliśmy sobie przy wysokim stoliku na wysokich krzesełkach (bo z powodu mojego wzrostu od zawsze mam słabość do barowych krzeseł i jak tylko mam okazję, to się na nich rozsiadam), ale normalne stoliki, krzesła i kanapy też są. Do wyboru, do koloru. ;)        Przychodząc tutaj już właściwie wiedzieliśmy na co mamy chęć, bo na stronie można sobie spokojnie przejrzeć menu. Które tak nawiasem nosi obecnie nazwę "fuck winter" i faktycznie takie jest. ;p Dominuje wszystko to, co kojarzy nam się z zimą - czekolada, bita śmietana i duuużo kalorii. I to właśnie lubimy, mimo wszechpanującej mody na bycie fit, pro i w ogóle. Każdy czasem lubi sobie wsunąć takiego pankejka ze sporą ilością dodatków. Myśmy też na takiego postawili, bo zamówione przez nas cudo miało dużo solonego karmelu, precelki, orzeszki, lody, Snickersa i krem czekoladowy z masłem orzechowym. To wszystko w cenie 26 zł, a że akurat był to wtorek to w ramach dziennej promocji (od poniedziałku do piątku jest inna, a każda fajna, sprawdźcie sobie) do każdego pankejka można było wziąć sobie za 10 zł gorącą czekoladę. Oczywiście nie omieszkaliśmy spróbować i zamówiliśmy do kompletu czekoladę z Nutellą, kremem Oreo i bitą śmietaną. Jak "fuck winter" to po całości, a co! ;p       Zamówiliśmy przy barze i czekolada miała być do odbioru za kilka chwil, zaś na gwiazdę miejsca musieliśmy chwilę poczekać, a jej nadejście miał nam zwiastować brzęczący krążek, który dostaliśmy do stolika (a który przyprawił nas prawie o zawał ;p). Siedząc przy naszym stoliku było widać jak pan barman przygotowywał czekoladę. I sam ten proces już sprawiał, że nie mogliśmy się jej doczekać. I nagle pojawiła się - w wielkim słoiku po Nutelli, z ogromną czapą z bitej śmietany obsypaną kolorową posypką. Wyglądała pięknie, aż żal było jej próbować. Po tych kilku sekundach, gdy ten żal odczuwaliśmy, bo szybko nam przeszedł, zatopiliśmy się w konsumpcji. Pyszniejszej nie piliśmy, serio. Jak stwierdził Tomasz, była to "nutella wymieszana z oreo", czyli obecnie dwa jego ulubione smaki. I faktycznie tak właśnie smakowała. Była absolutnie fantastyczna, gorąca, rozgrzewająca i totalnie słodka. I gdy tak się nią rozkoszowaliśmy, na czerwono zabipczał nam krążek i można było iść po pankejki. ;)napój bogów. ;)      Dawno nie widziałam Tomasza z takim skupieniem niosącego cokolwiek do stolika. Z daleka porcja robiła wrażenie, z bliska było nawet jeszcze lepiej. Trochę się zastanawialiśmy czy jedna porcja dla dwojga to dobry wybór, ale okazało się, że tak, bo dwóch byśmy nie przejedli. Dostajemy bowiem na talerzu pięć puszystych pankejków z mnóstwem dodatków, o których pisałam już powyżej. Wszystko dosłownie rozpływa się w ustach i fajnie się ze sobą komponuje. Tutaj już tak strasznie słodko nie było, bo jednak precelki, orzeszki i solony karmel fajnie ją przełamywały. Była to prawdziwa uczta i dosłowne "fuck diet", które znajdowało się na małej fladze wetkniętej na czubek tej mini góry pankejków. I powiem Wam, że tak się tym najedliśmy, że po powrocie do domu musieliśmy koniecznie uciąć sobie drzemkę (jedni krótszą, drudzy dłuższą) i w sumie nie zjedliśmy tego dnia nic więcej (dobra, poza jajkiem sadzonym i śledziem około 22 ;p).omnomnom.w połowie dekonstrukcji talerza.krajobraz po bitwie.        Powiem tak: jeśli kiedyś będziecie w okolicy, pogoda będzie brzydka (a w Krakowie teraz brzydko będzie pewnie aż do kwietnia), będzie Wam smutno, źle i w ogóle beznadziejnie, będziecie potrzebować czegoś na poprawę humoru albo po prostu będziecie mieli ochotę na coś pysznego, idźcie na Dolnych Młynów 10 i zjedzcie pankejka z gorącą czekoladą. Nie ma się co przejmować kaloriami, każdemu czasem się należy odrobina szaleństwa. Polecam z całego serduszka! :)niepozorne miejsce, a takie pyszności czają się za drzwiami. ~~Madusia.

Budapeszt – jak przygotować się do podróży

Kulinarny Blog

Budapeszt – jak przygotować się do podróży

Wbrew pozorom podróż do Budapesztu wcale nie musi być droga, wystarczy odpowiednio się wcześniej przygotować :) Zobaczcie jak dojechać do Budapesztu, gdzie znaleźć nocleg oraz jakie ceny są w sklepach. Po pierwsze… podróż do Budapesztu Musimy się zdecydować jakim środkiem transportu będziemy podróżować, a mamy ich kilka do wyboru… pociąg – tutaj niestety bilety są dość drogie, a podróż będzie trwała ponad 10 godzin autobus – wybierając ten środek transportu z całą pewnością będziemy w stanie kupić bardzo tanie bilety (nawet za ok. 100 PLN w obie strony za osobę – PolskiBus), jednak droga będzie bardzo męcząca, bo spędzimy w nim ok. 12 godzin samolot – jeśli naszą podróż zaplanujemy w miarę wcześnie, to na pewno uda nam się kupić bilety po okazyjnej cenie. Do stolicy Węgier polecimy tanimi liniami Wizz Air. Po drugie… noclegi Ceny noclegów są bardzo urozmaicone, wszystko oczywiście zależy w jakich warunkach chcemy nocować. Możemy zdecydować się na pokój wieloosobowy, osobny pokój z łazienką lub bez, albo hotel. Oczywiście ten ostatni będzie najdroższy. Naszą podróż do Budapesztu zaplanowaliśmy razem z portalem Airbnb, gdzie znaleźliśmy bardzo okazyjną ofertę wynajęcia kawalerki. Trzy dniowy pobyt w wynajętym mieszkaniu kosztował nas ok. 250 PLN, mieliśmy do swojej dyspozycji całą kawalerkę. Na wyposażeniu była kuchnia, lodówka, kuchenka mikrofalowa, a mieszkanie ciche, przytulne i w bardzo dogodnej lokalizacji. Uwaga, teraz będzie krypto reklama :) Jeśli zarejestrujecie się z linka poniżej to przy rezerwacji otrzymacie zniżkę w wysokości ok. 85 PLN (minimalna kwota rezerwacji to ok. 300 PLN – zawsze przeczytajcie warunki, bo kwoty te się często zmieniają). https://www.airbnb.pl/c/gprzybylowski Oczywiście wybierajcie noclegi u sprawdzonych gospodarzy, tych z dużą liczbą pozytywnych opinii. Muszę Was jednak uprzedzić, że portal bardzo dokładnie weryfikuje gospodarzy oraz gości, tak więc nie będzie w tym nic dziwnego, jak zostaniecie poproszeni o przesłanie skanu dowodu osobistego, oraz podpięcie jako weryfikację konta gmail, albo facebooka. Po trzecie… plany miasta Jadąc do Budapesztu obowiązkowo musicie wydrukować sobie plan komunikacji miejskiej, bo znacznie ułatwi on Wam poruszanie się po mieście. plan metra – http://www.bkk.hu/apps/docs/terkep/vasut_bp.pdf plan całej komunikacji – http://www.bkk.hu/apps/docs/terkep/buda.pdf Po czwarte … pieniądze Obowiązującą walutą na Węgrzech jest Forint Węgierski (100 HUF = ok. 1,40 PLN). Oczywiście w sklepach, restauracjach zapłacicie za wszystko kartą, jednak przewalutowanie na karcie może być bardzo wysokie, dlatego polecam wymienić pieniądze w kantorze. Po piąte … ceny Ceny w stolicy Węgier są bardzo zbliżone do cen w Polsce, z całą pewnością znacznie mniej zapłacicie za typowe węgierskie produkty np. paprykę, salami czy węgierski pyszny Tokaj. W restauracjach można kupić syty obiad składający się z typowego węgierskiego gulaszu z kluseczkami za ok. 17 PLN. Węgierski gulasz z kluseczkami Ale uwaga nie wszędzie :( We wpisie o lokalnych przysmakach znajdziecie nazwę knajpki, którą polecamy, bo dają tam dobrze i tanio zjeść :) Zobacz również co warto zobaczyć w Budapeszcie -> TUTAJ Post Budapeszt – jak przygotować się do podróży pojawił się poraz pierwszy w Kulinarny Blog - wiesz jak gotować!.

WOJAŻER

Nowy Kraków. Szlakiem nowoczesnej architektury i współczesności

On zawsze po prostu był. Klejnot szlifowany przez wieki, który w minionym, dwudziestym wieku, uniknął losu większości polskich miast. Przetrwał wojnę, a przetrwawszy ją opierał się potem architektonicznej fantazji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jednocześnie pozwalając jej na rozwój nowego organizmu poza swoją główną, zabytkową tkanką. Tak dotrwał Kraków do czasów szalonej wolności lat dziewięćdziesiątych, której ledwo się opierał. Udało się i oczyściwszy niedawno ścisłe z centrum z nachalnej, reklamowej zarazy, dotarł do czasów współczesnych w stanie prawie idealnym. Stanąwszy przed nowymi wyzwaniami, musi teraz ciągle odpowiadać na pytania: dokąd pójść, na co sobie pozwolić, jak ingerować w tą swoją cenną tkankę, a jak nie, aby się za nadto nie uszkodzić. Większość z tych, którzy przybywają do Krakowa na dzień, dwa lub kilka, pamięta potem, i wspomina jeszcze długo, Rynek Główny, ulice Floriańską i Grodzką, Wawel czy Kazimierz. We wspomnieniach przetaczają się pocztówkowe ujęcia z dorożkami w tle, z kawiarniami wypełniającymi wąskie ulice starego miasta, obrazy z pięknymi kościołami, których dzwony rozbrzmiewają w mieście. Wszyscy wiedzą, jaki jest Kraków a ci, którzy tego nie wiedzą, którzy nie znają …

Cypr z dzieckiem. Atrakcje dla najmłodszych

wszedobylscy

Cypr z dzieckiem. Atrakcje dla najmłodszych

Budapeszt – miasto warte odwiedzenia

Kulinarny Blog

Budapeszt – miasto warte odwiedzenia

Korzystając z okazji kupiliśmy tanie bilety lotnicze do Budapesztu – tak więc wybraliśmy się w podróż do Budapesztu. Z Polski lata tam m.in. Wizz Air. Właśnie mija miesiąc od naszej podróży. Zobaczcie jakie są nasze wrażenia z podróży oraz co warto zobaczyć w Budapeszcie. W stolicy Węgier gościliśmy 3 dni, ale wierzcie mi, tyle wystarczy aby zobaczyć najważniejsze miejsca oraz skosztować tamtejszych smakołyków. Położony nad Dunajem Budapeszt zachęca nie tylko do zwiedzania, ale także do odpoczynku – doznamy tam niezapomnianych wrażeń. Do najważniejszych miejsc wartych obejrzenia w Budapeszcie z całą pewnością zaliczamy: Most Łańcuchowy, który jako pierwszy połączył dwie części Budapesztu – Budę i Peszt. Został zaprojektowany przez angielskiego inżyniera i  powstawał w latach 1839-49. To miejsce warto zobaczyć zarówno w dzień, jak i w nocy. Most Łańcuchowy w Budapeszcie Na Wzgórzu Gellerta będziemy mogli podziwiać XIX wieczną Cytadelę oraz Pomnik Wolności. Jednak oprócz tych zabytków Wzgórze Gellerta to wspaniałe miejsce widokowe na całą stolicę Węgier. Widok na Budapeszt ze wzgórza Gellerta Wzgórze Zamkowe to nie tylko wspaniale zachowany Zamek Królewski (wpisany razem z całym wzgórzem na Światową Listę UNESCO), ale także piękny i okazały Kościół Macieja. Dla niektórych ogromną atrakcją jest wjechanie na wzgórze kolejką Sikló… hmmm ale czy aby na pewno? Czy te kilka minut jazdy koleją na niewielkie wzgórze jest warte wydanie ok. 15 PLN od osoby? Bez problemu na sam szczyt zawiezie nas miejski autobus (mając bilety okresowe, będzie to najlepsze wyjście – o komunikacji w Budapeszcie przeczytacie w osobnym wpisie). Kościół Macieja Parlament – chyba jedno z najbardziej znanych miejsc w Budapeszcie. Węgierski Parlament jest bardzo okazały i warto zobaczyć go zarówno w dzień, jak i w nocy. Jeśli mamy ochotę za opłatą będziemy mogli zwiedzić go również w środku. Parlament Wędrując po Budapeszcie warto odwiedzić tamtejszą Halę Targową znajdującą się nieopodal Mostu Elżbiety, znajdziemy tam całe mnóstwo regionalnych produktów (kultową węgierską paprykę oraz pyszne salami), a także skosztujemy Langosza (o węgierskich potrawach przeczytacie w osobnym wpisie – już niedługa :) ) Hala Targowa W powyższym wpisie znajdziecie tylko zarys tego co jest warte zobaczenia w Budapeszcie,  w kolejnych wpisach dowiecie się jak poruszać się po Budapeszcie, gdzie zjeść itd. Post Budapeszt – miasto warte odwiedzenia pojawił się poraz pierwszy w Kulinarny Blog - wiesz jak gotować!.

Płock - stolica polskiej secesji.

Wandzia w podróży

Płock - stolica polskiej secesji.

Adršpach z psem

URLOP NA ETACIE

Adršpach z psem

Migawki z Lublina

SISTERS92

Migawki z Lublina

HANNA TRAVELS

Gratitude! 100 days on the road and 6th birthday of my blog

100 days of my trip have passed and I don’t even know when. 100 days since when I have left Poland with one-way ticket for a trip around the world. It is true that I sum up each months regularly on YouTube but this post will be different. This post is out of gratitude. Because […] Post Gratitude! 100 days on the road and 6th birthday of my blog pojawił się poraz pierwszy w Hanna travels.

TROPIMY PRZYGODY

Argentyńskie noce: Marcel de Buenos Aires

Wybierając miejsce do spania zazwyczaj kierujemy się ceną. A jak wiadomo, niska cena rzadko idzie w parze z jakością. Po wielu nocach spędzonych w tanich i paskudnych miejscach, potrzebowaliśmy w końcu odrobiny luksusu. Padło na Buenos Aires, w którym chcieliśmy zabawić trochę dłużej. To, gdzie spędzimy noc naprawdę nie ma dla nas większego znaczenia w podróży, szczególnie że zazwyczaj i tak większość dnia spędzamy poza miejscem noclegowym, więc jesteśmy w nim tylko i wyłącznie w nocy. A do tego potrzebujemy jedynie łóżko i łazienkę (najlepiej chociaż z ciepłą wodą, bo o ogrzewaniu w zimnych Andach mogliśmy tylko pomarzyć). Luksusy nie […] Artykuł Argentyńskie noce: Marcel de Buenos Aires pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.

Plecak i Walizka

Wdzięczność! 100 dni w podróży i 6 lat bloga

100 dni w podróży minęło nawet nie wiem kiedy. 100 dni od kiedy wyjechałam z Polski z biletem w jedną stronę, w podróż dookoła świata. Co prawda regularnie robię podsumowania miesiąca, ale ten post będzie inny.  Ten post będzie z wdzięczności. Bo – jak powiedział Walt Disney – jeśli możesz coś sobie wymarzyć, to możesz […] Post Wdzięczność! 100 dni w podróży i 6 lat bloga pojawił się poraz pierwszy w Plecak i walizka.

Positano, Amalfi, Minori. Urok pustych plaż, czyli Wybrzeże Amalfi poza sezonem

ITALIA BY NATALIA

Positano, Amalfi, Minori. Urok pustych plaż, czyli Wybrzeże Amalfi poza sezonem

Kolorowe miasteczka amalfitańskiego wybrzeża, malownicze plaże ukryte w małych zatoczkach oraz słynna Amalfitana, jedna z najbardziej panormicznych dróg w Europie, w sezonie niemiłosiernie zatłoczone, od jesieni do wiosny niemal puste i z utęsknieniem oczekujące na przyjezdnych. Dziś opowiem Wam, dlaczego warto odwiedzić Wybrzeże Amalfi poza sezonem i jak to jest mieć słynną plażę w Positano niemal wyłącznie dla siebie. Zapraszam! Source: Italia by Natalia

Wzdłuż wybrzeża: Hamallaj, rezerwat Divjaka-Karavasta, Apollonia, Vlora i Orikum

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Wzdłuż wybrzeża: Hamallaj, rezerwat Divjaka-Karavasta, Apollonia, Vlora i Orikum

Restauracja Wiszące Tarasy w Karpaczu

SISTERS92

Restauracja Wiszące Tarasy w Karpaczu

Recenzja: Motocyklowe strategie uliczne (Tom 1)

dwa kółka i spółka

Recenzja: Motocyklowe strategie uliczne (Tom 1)

"Motocyklowe strategie uliczne"101 sposobów na uniknięcie wypadkuTom 1 - sytuacje 1 do 50Autor: Mark PepettiWydawca: ICEmark.orgCena: 28 złZastanawiałam się, czy ta pozycja może w ogóle wnieść coś nowego. W końcu jest na rynku książka, o niemalże takim samym tytule - "Strategie uliczne" autorstwa Davida L Hougha. Na pierwszy rzut oka obie są podobne. Obie mają ten sam zamysł. Obie poprowadzone są w tym samym stylu - opowiastek o sytuacjach drogowych, mechanizmach ich powstawania i zagrożeniach jakie ze sobą niosą."Motocyklowe strategie uliczne" nie są książką, która jakoś szczególnie wyróżnia się na półce. Nie przyciąga wzroku jaskrawymi kolorami czy efektownym zdjęciem na okładce. Jest szara. Czy to źle? Niekoniecznie. Może w tym stonowaniu okładki tkwi poważne podejście do tematu, jakim jest bezpieczeństwo?Książka ma 120 stron i kilka kolorowych insertów reklamowych na końcu. Zaczyna się spisem treści, listującym wszystkie opisane sytuacje. Zamiast przedmowy jest nieco prowokacyjny wpis prowadzącego bloga "Jazda na kuli". Potem możemy poznać autora. To człowiek, który wydaje się być mocno doświadczonym motocyklistą, który w tym sporcie próbował wszystkiego: jeździł motorynkami, nakedami, ścigaczami, armaturą, enduro, turystykami, a nawet był licencjonowanym zawodnikiem trialowtm. Ponadto zaangażował się w działalność na rzecz poprawy bezpieczeństwa w ruchu drogowym. W dodatku o niebezpiecznych sytuacjach pisze z praktycznego i osobistego punktu widzenia - sam uległ nie tak dawno poważnemu wypadkowi, który w dużej mierze przyczynił się do powstania tej pozycji. Pierwszą część książki zamyka kilka słów od wydawcy, który chciał osadzić publikację w polskiej drogowej rzeczywistości i w odniesieniu do polskiego prawa o ruchu drogowym, a także parę stron poświęconych efektowi "size-arrival", który ma niebagatelny wpływ na postrzeganie poruszających się pojazdów.Wnętrze książki jest jeszcze bardziej szare. Trochę ciężkie ilustracje wybijają się na pierwszy plan. Tekst jest oszczędny, co mocno odróżnia się od kwiecistych opowiadań z książki Hougha.Jedna opisana sytuacja zajmuje dwie strony. Po lewej jest kilka słów opisu, po prawej mechanizm sytuacji i garść porad.Najważniejszy przekaz dotyczący zdarzenia jest podsumowany "jednym zdaniem" na dole prawej strony.Za to na dole po lewej są dodatkowe informacje czy ciekawostki - w zamyśle zapewne dotyczące tematu. Niestety w kilku przypadkach dla mnie sprawiają wrażenie zupełnie nieadekwatnych i wciśniętych "na siłę".Sytuacje przedstawione w książce nie są jakieś nieprawdopodobne. Raczej takie, które przeciętny motocyklista codziennie spotyka na swojej drodze, choć nie zawsze sobie zdaje sprawę z ich ewentualnych nieciekawych konsekwencji. Są opisane w sposób prosty i zrozumiały. Bez nadmiernego językowego upiększania, zbędnych porównań, cytatów, czy innych ozdobników. Tak w żołnierskich słowach. Porady są jasne i klarowne, a informacje łatwe do zapamiętania. Po prostu opis motocyklowej codzienności , której doświadcza każdy z nas, motocyklistów, ale ukierunkowany na potencjalne zagrożenia. tym z nas, którzy są jednocześnie kierowcami samochodów, rowerzystami, pieszymi, korzystającymi z komunikacji miejskiej tez potrafi otworzyć oczy na pewne mechanizmy, co może przełożyć się na zwiększenie bezpieczeństwa na drodze.Pomimo całej wartości merytorycznej książka nie jest wolna od błędów czy niedociągnięć. Oprócz wcześniej wspomnianego "wciskania" informacji dodatkowych w miejsca, do których nie bardzo pasują w oczy rzuciło mi się kilka błędów ortograficznych. W niektórych miejscach mam zastrzeżenia co do składu - zdjęcia zachodzą na siebie, tekst na zdjęcia i robi się z tego ciemna mało czytelna plama. Zresztą - same ilustracje też mnie jakoś nie przekonały - są techniczne aż do bólu. Wolałabym coś z lżejszego.Mimo kilku wad wspomnianych wyżej, uważam tę pozycję za ciekawą, nawet jeśli wcześniej "czytaliśmy coś podobnego". Świeżym motocyklistom pozwala zwrócić uwagę na z pozoru banalne sytuacje, w których jednak należy zachować czujność. Tym bardziej doświadczonym przypomina, że pomimo tego, że do tej pory zrobili bezpiecznie setki czy tysiące kilometrów, zagrożenia mogą czyhać tam, gdzie się ich nie spodziewamy, bo przecież "nas to nigdy nie spotkało". A na motocyklu to nie jest niestety pytanie "czy?" tylko "kiedy?" przytrafi się coś zaskakującego i tylko od nas zależy jak będziemy na to przygotowani.W grudniu planowana jest premiera drugiego tomu i kolejnych 51 sytuacji. Na pewno go przeczytam.

upnap – coś dla tych, którzy lubią się bujać, kiedy i gdzie tylko zapragną

KANOKLIK

upnap – coś dla tych, którzy lubią się bujać, kiedy i gdzie tylko zapragną

Dominikana poza hotelem, czyli jedziemy do Higuey!

MAGNES Z PODRÓŻY

Dominikana poza hotelem, czyli jedziemy do Higuey!

Kto mnie zna, to wie, że plaża plażą, palmy palmami, ale nie wytrzymam za długo za murami hotelu i po prostu muszę zobaczyć dany kraj od środka, na co dzień, pobyć chociaż trochę z mieszkańcami. I tak w upalny dzień, pod palmami zaświtał mi pomysł - jedziemy do Higuey! Kojarzycie oczy Kota w butach ze Shreka? Mniej więcej takiej wielkości oczy zrobiła rezydentka na wieść o moim pomyśle. Już miasto jak miasto, ale ja tam chciałam jechać autobusem, nie taxi. Patrzyła na mnie, jakbym chciała co najmniej do Portoryko wpław płynąć. Ale dokonałam tego wyczynu. Zajechałam, dotarłam, byłam, zobaczyłam, zwyciężyłam! Gorąco jak diabli. Normalnie pot leje się litrami. Idziemy ulicą w tym skwarze, co chwilka zaczepiani przez chłopaków na motorach chętnych do podwózki, ale nie korzystamy, bo plan zakładał podejście do autostrady i złapanie autobusu do Higuey. Od drugiego rezydenta (nie patrzył na nas jak na wariatów) dowiedzieliśmy się, że trzeba podejść do owej autostrady, zamachać rączką i już. Proste, prawda? Otóż nic bardziej mylnego! Z hotelu do głównej drogi jakieś 3-4 km. W tym upale i wilgotności to jakby z 13-14. W końcu doszliśmy i pierwsza kłoda pod nogi. Trzeba przejść na drugą stronę. Samochody pędzą jak szalone i my gdzieś pomiędzy nimi na drugą stronę biegniemy. Stoimy w tym upale, ale autobusu jak nie było, tak nie ma. Za to średnio co minuta jakiś motocyklista z ofertą podwózki. Jeden z nich wyjaśnił nam, że tutaj nie złapiemy autobusu do Higuey, a musimy cofnać się jakieś 1,5 km i tam jest taki mały plac pośród domów, nazwijmy to dworzec autobusowy, chociaż uwierzcie, że ponosi mnie teraz wyobraźnia, bo to po prostu pusty plac z busem pośrodku, i stamtąd dotrzemy do Higuey. Dodam, że tłumaczył to po hiszpańsku i albo od gorączki dostałam językowego olśnienia, albo tak obrazowo machał rękoma, że zrozumiałam, o co mu chodzi, nie wiem sama :) No to powrót. Znów trzeba przejść. I pędzą te auta, motorki, i gdzieś w tym bałaganie my, nasza dwójka szaleńców, powoli zaczynam rozumieć rezydentkę. Jestem już zrezygnowana. Staliśmy z dobre pół godziny na nic w pełnym słońcu. Teraz powrót i do końca nawet nie wiem, co nas czeka. Z jednego pasa na drugi, stop na pasie zieleni. Zaczepia nas taksówkarz. Targuje się z nami o cenę. Na środku autostrady! Trąbią wszyscy, jeszcze jedzie policja. Super! A panowie policjanci robią tylko gest buziaka, mówią hola, chica i jadą dalej! Ja już się mandatu spodziewałam za ten bieg po autostradzie i postój na środku autostrady, a dostałam powietrznego buziaka!! Co za kraj! Co za ludzie! Szok!Udało się w końcu przedostać z powrotem na zwykłą drogę i maszerujemy w poszukiwaniu autobusu. Znów jesteśmy atakowani przez oferty podwózki motocyklowej, ale skutecznie odmawiamy. I docieramy do placu, o którym mówił pan przy autostradzie. Faktycznie stoi tam busik, merengue gra na całą moc głośników, jest tabliczka Higuey. Pytamy kierowcę, po ile bilet i czy na pewno do Higuey. Słyszymy si i cenę 100 peso lub 2,50 $ na osobę. Jedziemy!Autobus to guagua. Mały bus, w który wchodzi tyle ludzi, ile da radę wejść. Jeden kierowca prowadzi to wesołe cudo, a drugi w czasie jazdy zbiera pieniądze. Hałas niesamowity. Muzyka, telefony, gadanie, tu ktoś śpiewa, tam nawet tańczy. Sam przejazd jest niesamowitą przygodą. Zupełnie czymś innym jak nasze autobusy. Jedziemy około godziny, zbierając machających ludzi po drodze. Nie ma przystanków, nie ma rozkładu jazdy. Mijamy okoliczne wioski. Kolorowe domki z blaszanymi dachami. Zielone wzgórza. Gaje palmowe. Małe rancza. Zdjęcia na pewno nie są najlepszej jakości, robione telefonem z autobusu, ale na pewno są prawdziwe, pokazujące prawdziwe widoki, oblicze Dominikany. Higuey słynie z bazyliki. Często porównywane jest do Częstochowy właśnie ze względu na ten religijny konspekt. Faktycznie bazylika stanowi centrum miasta, punkt rozpoznawczy. Jan Paweł II podarował koronę na cudowny obraz Matki Boskiej. Samo miasto to... Ja nawet nie wiem, jak to opisać! Plątanina kabli, samochodów, motorów, brak sygnalizacji, przejść dla pieszych, totalny chaos, pełno śmieci, kolorów, muzyki, ludzi!Autobus zatrzymuje się pod bramą bazyliki i od razu doskakują do nas przewodnicy. Niby licencjonowani, niby z Centrum Turystyki, do dziś nie wiem, czy faktycznie wszystko do końca działające legalnie, ale nie żałuję, że jeden z przewodników z nami po mieście spacerował. Poznajcie Miguela. Miguel z legitymacją na szyi, w koszulce z numerem 17 zaczął gadać i gadać, i gadać... Moje nastawienie było całkowicie na NIE. Pomyślałam, że znów ktoś chce od nas wydębić kasę, a ja chciałam na spokojnie pozwiedzać miasto, ale kiedy w końcu zaczęłam słuchać idącego za nami Miguela, stwierdziłam, że mówi fajnie, do rzeczy, ciekawie. Odkryłam w nim pasję. Pal licho to 15$, które chciał za oprowadzenie po mieście, niech idzie, przynajmniej sobie posłucham i pogadam, dowiem się czegoś ciekawego, odkryję inną Dominikanę. Swojej decyzji nie żałuję ani trochę.Bazylika moim zdaniem nie powala. Architektonicznie lepiej prezentuje się na zewnątrz. Dość ciekawa budowla. W środku uwagę przykuwa cudowny obraz. Można dotknąć szyby, za którą się znajduje, pomodlić się i poprosić o łaskę. Bazylika znajduje się pośrodku ogrodu palmowego. Jest tam zielono, czysto. Z bazyliki wyruszamy w miasto. Miasto, jakiego jeszcze moje oczy nie widziały. Szczerze, gdyby nie Miguel, chyba bym z pięć razy zginęła pod kołami motocykli, które np. jeździły po... chodniku. Ogólnie jest jedna zasada jazdy: nie ma zasad! Jeżdżą, jak chcą. Trąbią i jadą. Kto większy, szybszy albo odważniejszy, ten pierwszy. Totalny chaos, hałas, kurz i ogrom śmieci. Wszędzie śmieci. Zapytałam Miguela o te wszechobecne odpadki, ale albo źle zrozumiał, albo nie chciał zrozumieć (trash - crash) i zaczął mi o wypadkach opowiadać.Spacerując po Higuey, wzbudzałam sensację. Chyba większą, niż jakby Beyonce Warszawę przemierzała. Miguel stwierdził, że to przez to, że taka jasna jestem. Nawet opalona na tle przeważnie mulatów, wyglądałam po prostu biało. Do tego jasne włosy i niebieskie oczy wyróżniały się, a po drugie Dominikańczycy, powiedzmy szczerze, są kochliwi i lubią flirtować. Mąż ma urodę, nazwijmy ją włosko - hiszpańską, i przechadzał się niezauważony. Ja za to miałam z tysiąc ofert zakupowych i drugie tyle małżeńskich, ale nie było to dla mnie bardzo uciążliwe. Coś proponowali, odmawiałam, jeśli nie byłam zainteresowana, uśmiechy, parę zdań wymienionych na zasadzie "skąd jesteś", itp. i do przodu. Rozumiem ich. Są biedni, chcą zarobić. Większość z nich nigdy nigdzie nie była. Uważają, że wszyscy biali są bogaci, trzymają się razem. Widzą w nas dolary, ale nie są też bardzo nachalni, nie obrażają się, jeśli powiesz nie. Ja naprawdę jestem zauroczona, zachwycona, zakochana w mentalności tych ludzi! Ogólnie po powrocie stwierdziłam, że przestaję się stresować, wiecznie martwić i narzekać.Miguel wyjaśnił, że średnia pensja to około 200$, z czego 100$ pochłaniają opłaty i nie wyżyliby  z rodziną za drugie 100$. Turystyka i napiwki są w dużej mierze głównym źródłem ich życia. Nasz dominikański kumpel nigdzie poza Dominikaną nie był. W sumie nawet za bardzo Higuey nie opuszczał. W mieście znał go chyba każdy. Słuchał moich opowieści o Polsce, Europie z zaciekawieniem. Chciał, żebym mu opowiadała o moich wyjazdach. My byliśmy nastawieni na zwiedzanie, więc nie patrzyłam, nie chodziłam po sklepach. Nie orientuję się w cenach w mieście. Zobaczyłam za to bazylikę, potem przespacerowaliśmy się parkiem do najstarszego kościoła, ogólnie po mieście zahaczając np. o bary z muzyką merengue ( 12 w południe, a tam tańczą na całego), a na koniec perełka - targ. Wyobraźcie sobie mieszankę upału, kurzu, wilgotności ponad 80% i dodajcie do tego zapach krwi, surowego mięsa, bo otóż tak, na tym targu znajdziecie od mięsa wiszącego na hakach, leżącego na tekturze, żywe ptaki, po owoce (banany, papaje, gujawy), warzywa (maniok, juka), buty, ubrania, metalowe części, garnki, groch, mydło i powidło. Zdziwienie wzbudził fakt, że w Polsce nie tylko mamy marchew, ale że ona u nas rośnie. Ot, taka ciekawostka dla lokalsów. W klatach perliczki, wybierasz sobie jakiś okaz, łeb ptaka na pieniek, ciach, pach i gotowe. Oczy przecierałam ze zdumienia! Najbardziej przeżywałam to mięso, bo pełno much, temperatura, robią swoje, do tego każdy je łapie, ogląda, no nasz sanepid miałby zawał murowany! Dla białego turysty z zimnej Polski, gdzie dodatkowo wszystko trzyma się w lodówkach, jest to coś niesamowitego i prawdziwie egzotycznego. Targ wywarł na mnie ogromne wrażenie.Nie czułam się zagrożona, nie czułam się w mieście źle, nie widziałam jakiegoś ogromnego niebezpieczeństwa i naprawdę nie rozumiem rezydentki i jej podejścia, że autobusem to nie, bo jeżdżą, jak chcą, bez ładu i składu. To ma swój urok. Ja wyprawę do Higuey wspominam z sentymentem, jako wielką przygodę i odkrycie chociaż cząstki innej Dominikany. Informacje praktyczne:- guagua z Punta Cana do Higuey 2,50$ (100 peso) za osobę w jedną stronę- wstęp do bazyliki 1$/osoba- przewodnik oficjalnie 20$/grupa- toalety przy bazylice bezpłatne, ale pani rozdaje mydło i papier przed wejście do toalety, więc my daliśmy 1$- litrowe piwo przy samym terminalu 3$- nie ma przystanków ani rozkładu jazdy autobusów, należy wyjść na główną drogę i machać dłonią góra - dół, nie prawo - lewo, bo kierowca od kiwa uśmiechnie się i pojedzie dalej :-)

Gaijin w podróży

Kim był Masamune Date?

Japońska historia pełna jest bohaterów i świetnych wojowników, którzy zapisali się w kartach historii na stałe. Jednym z nich był Masamune Date – samuraj nazywany jednookim smokiem. Mimo że zmarł wiele wieków temu, do dziś jego postać przewija się w powieściach, opowiadaniach, filmach, a nawet grach komputerowych. Masamune Date to potężny wojownik, odważny i pewny siebie samuraj. Jego znakiem rozpoznawczym jest hełm w kształcie półksiężyca oraz brak jednego oka. Doskonale władał kataną, choć w poważnych walkach używał nawet sześciu ostrzy, po trzy w każdej dłoni. Mimo że na polu bitwy był skutecznym wojownikiem, odznaczał się spokojem i łagodnością. Masamune był wybitnym taktykiem wojennym. Wszelkie decyzje omawiał ze swoją prawą dłonią Kojūro Katakurą. Młode lata Date Żył w latach 1567 – 1636, czyli w japońskich okresach Azuchi-Momoyama i wczesnym Edo. Był on spadkobiercą potężnego rodu panów feudalnych z rejonu Tohoku, a jednocześnie twórcą miasta Sendai. Masamune był jednookim wojownikiem, który stracił narząd po czarnej ospie. Nie przeszkodziło mu to jednak w objęciu przywództwa nad klanem w bardzo młodym wieku. Warto zaznaczyć, że w wieku 14 lat Masamune poprowadził swoją pierwszą kampanię wojenną. Już w wieku 17 lat zostaje on głową rodu, a jego 40-letni ojciec przechodzi w stan spoczynku. Doskonały taktyk Masamune Masamune w czasie swojego przywództwa powoli zrywał sojusze zawarte przez jego przodków i rozpoczął podbój sąsiednich ziem. Nie szczędził nawet ziem należących do spokrewnionych rodów. Po wielu udanych podbojach Date stał się jednym z potężniejszych samurajów, który kontrolował znaczne już tereny Japonii. W zaściankowym rejonie Tohoku rozwinął handel zagraniczny, pobudował wiele pałaców i upiększył rejon. Zachęcał nawet obcokrajowców, aby przybywali do tego regionu. Pozwalał misjonarzom nauczać chrześcijaństwa. Stąd też mówi się, że Masamune Date to patron chrześcijan. Jednym z większych osiągnięć tego władcy feudalnego była pierwsza w historii Japonii podróż dookoła świata. W 1613 roku na statku zbudowanym europejskimi metodami, Masamune wysłał do Rzymu na misję 180-osobową ekipę. Ekspedycja dopłynęła między innymi do Filipin, Meksyku, Hiszpanii oraz Rzymu. Na temat Masamune powstało wiele legend, a jego postać była inspiracją do powstania dzieł literackich jak powieści, czy opowiadania. Masamune pojawia się również w popularnej dziś mandze i anime, czy nawet w grach komputerowych. Nie brakuje też dzieł filmowych opowiadających historię niezwykłego życia samuraja Date. Artykuł Kim był Masamune Date? pochodzi z serwisu Gaijin w Podróży.

Najpiękniejsze plaże na Cyprze

wszedobylscy

Najpiękniejsze plaże na Cyprze

Góra Trzech Krzyży w Kazimierzu Dolnym

SISTERS92

Góra Trzech Krzyży w Kazimierzu Dolnym

WOJAŻER

Baku. Przewodnik po futurystycznej architekturze stolicy Azerbejdżanu

Futurystyczne. Takie jest dzisiejsze Baku i na takie Baku czekałem najbardziej. Taką też stolicę państwa chciałem Wam pokazać, gdyż w myśleniu o tym kraju nadal pokutuje przekonanie, że to miejsce biedne i niebezpieczne, z pewnością nie kreatywne i nowoczesne. Baku było futurystyczne już sto lat temu, gdy obok niewielkiego starego miasta wyrastały szyby wiertnicze wydobywające ropę, czarne złoto, które uczyniło ten kraj niezwykle bogatym. Futurystyczne będzie też w przyszłości, gdy ukończone zostaną wszystkie założone i rozpoczęte projekty urbanistyczne. Choć przybywający do miasta mieszkańcy Dubaju mówią, że stolica Azerbejdżanu wygląda dziś jak ich miasto dwadzieścia lat temu, prawda jest taka, że przyszłość dzieje się tutaj już dzisiaj, jak w mało której części tego regionu świata. Z trzech stolic Zakaukazia – Tbilisi, Erywania i Baku, to właśnie Baku rozwija się najszybciej i zadziwia wszystkich, którzy do niego przybywają. Nie jest wiedzą tajemną to, że nic z tego, co zobaczycie poniżej, nie wydarzyłoby się bez ropy, która tryska niezmiennie z Ziemi Ognia, jak zwykło się nazywać ten Azerbejdżan. Nie jest także tajemnicą, że kontrolę nad wydobyciem ropy sprawuje …

Gaijin w podróży

Elektrownie atomowe w Japonii

Mimo że Japonia jest niewielkim państwem, położonym w strefie sejsmicznej, a w jej kartach pamięci wciąż zapisany jest destrukcyjny wpływ bomby atomowej, jest ona trzecim krajem na świecie pod względem liczby czynnych elektrowni atomowych. Czy to nie paradoks? Japonia nie została hojnie obdarzona w surowce naturalne. Właściwie większość najważniejszych surowców musi być importowana z zagranicy. Tak więc oprócz odnawialnych źródeł energii, elektrownie atomowe stały się najważniejszym elementem napędzającym tak szybko rozwijającą się gospodarkę. Pierwsze elektrownie atomowe Pierwsze wzmianki dotyczące elektrowni jądrowych pojawiły się w 1955 roku, kiedy to wydano rozporządzenie zakładające powszechne wykorzystanie energii jądrowej w celach pokojowych. Już rok później do życia powołano Komisję Energii Atomowej i sformułowano Długoterminowy Plan Badań, Rozwoju i Wykorzystania Energii Jądrowej, które do dziś regulują ten element gospodarki. W 1966 roku pierwszy reaktor jądrowy Tokai 1 rozpoczął pracę na skalę komercyjną. To zapoczątkowało dalszy, dynamiczny rozwój użycia energii jądrowej na japońskich wyspach. Japonia musiała borykać się z wieloma przeszkodami, głównie naturalnymi, podczas budowy nowych elektrowni. Kraj położony jest w jednym z najbardziej aktywnych sejsmicznie rejonów świata. Stąd też podczas budowy stosuje się specjalne techniki odporne na wstrząsy. Elektrownie budowane są z dala od ośrodków sejsmicznych, w zagłębieniach terenu. Bliskość linii brzegowej wpływa nie tylko na łatwy transport paliwa, ale także na chłodzenie turbin wodą morską. Lata 80. I 90. To dalszy rozwój energetyki jądrowej w Japonii. W 1985 roku powstał pierwszy blok elektrowni Kashiwazaki-Kariwa – największej obecnie elektrowni atomowej na świecie.  Po katastrofie nuklearnej w 2011 roku w Fukusimie, podjęto decyzję o wyłączeniu wszystkich reaktorów jądrowych w Japonii. Jednak już w sierpniu 2015 rozpoczęto reaktywację pierwszego z ponad 50 reaktorów. Dziś gotowe do startu są 42 reaktory. Artykuł Elektrownie atomowe w Japonii pochodzi z serwisu Gaijin w Podróży.

Grand Press Photo 2016

Dobas

Grand Press Photo 2016