With love
Pogaduchy w kuchni: Kosmos 2014 – Piotr Picheta & Jakub Gałka
Góry wysokie, kosmos, Kirgistan, który marzy mi się od dawna. Kiedy szperając w odmętach Internetu natrafiłam na informację o tym, że lada dzień rusza polska wyprawa eksploracyjna, która łączy w sobie te trzy, jakże bliskie memu sercu, rzeczy, z miejsca się zakochałam w pomyśle i zostałam wierną jego fanką. Okazało się, że wyprawę Kosmos 2014 realizuje Klub Wysokogórski z Krakowa, więc nie zastanawiając się długo skontaktowałam się z jej przedstawicielami przez stronkę na Facebooku i zapytałam czy mogę przyjść przybić piątkę, zanim wyruszą. Okazało się, że nie tylko mogę przyjść przybić piątkę, ale także spędzić z chłopakami trochę czasu i podręczyć ich pytaniami o sens chodzenia po górach, popadanie w związany z nimi patos i stosunek do ryzyka, na które się porywają. Justyna Sekuła: Wiecie, dlaczego w ogóle zainteresowałam się Waszą wyprawą? Strasznie fajnym pomysłem wydało mi się połączenie kosmosu i gór, bo od zawsze jedno i drugie mnie zachwycało i wywoływało podobne uczucia fascynacji i pokory jednocześnie. Czy te dwie rzeczy również na Was zadziałały tak, że wybraliście jako cel wyprawy Pik Kosmos, czy były jakieś inne powody? Jakub Gałka: Szukaliśmy rejonu, który byłby interesujący, a zarazem dziki i miał potencjał eksploratorski oraz wspinaczkowy jednocześnie. Czyli, żeby była to góra o wysokości 6 tysięcy m.n.p. Wiedzieliśmy, że będzie to Kokszał Tau, pytanie tylko, która dolina. Po przestudiowaniu map, które mieliśmy już zrobione, okazało się, że Pik Schmidta czy też Pik Kosmos (te nazwy funkcjonują wymiennie), jest bardzo ciekawą opcją, tym bardziej, że właściwie nic o nim nie wiadomo. No i tak już zostało. A sama nazwa, Pik Kosmos, tak działa na wyobraźnię, że nie było żadnego problemu z tym, by dopisać do tego spójną opowieść o kosmicznym podboju. To daje bardzo fajne pole do budowania specyficznej narracji o tym wyjeździe. Piotr Picheta: Jest jeszcze jeden element, który sprawił, że zdecydowaliśmy się na taką narrację, jak to Kuba powiedział. Jest nim Kasia Kowalska, która jest w naszym składzie, a która jest grafikiem, więc od samego początku mieliśmy bardzo duży potencjał, by właśnie w ten sposób promować wyprawę. Teraz głupio byłoby nie wejść na szczyt, ale to są tylko i wyłącznie góry, więc wszystko zweryfikuje się na miejscu. Natomiast tutaj, pracując nad wyprawą i promując ją, bo jednak zależało nam, by zdobyć jakieś źródła jej finansowania, musieliśmy stworzyć pewną wizję. W Kokszał Tau już byliśmy, więc mieliśmy materiały, które mogliśmy wykorzystać w tej kosmicznej stylizacji z galaktykami. To wszystko zrobiła Kasia. Ja zajmowałem się tekstem i wspólnie udało nam się wygenerować to, co obecnie można oglądać na stronie. Pik Kosmos to drugi co do wysokości szczyt w Kokszał Tau, który nie został zrobiony, choć w 1998 roku Rosjanie prawie zdobyli tę górę, rozwiązując północną ścianę, ale mieli wypadek. Zginął tam jeden człowiek i cała wyprawa została odwołana. Normalna rzecz. I ta góra jakby została, od ’98 nikt nie próbował na nią wejść. Obok jest duży sąsiad, Pik Dankova, który bardziej przyciąga uwagę. Wspinacze, którzy jeżdżą w stylu bardziej komercyjnym, ukierunkowani są zazwyczaj na góry, które są już zrobione i to widać po górach na wschodzie, takich jak Pik Lenina czy inne najwyższe szczyty, które są atakowane. Bo właśnie ze względu na to, że są najwyższe, trzeba na nich stanąć i tyle. A dziewiczych szczytów jest na świecie tak dużo, że jakbym chciał rok w rok jeździć, by je zdobywać, to nie starczyło by mi życia, żeby zrobić może ułamek z tego, co jest do zrobienia. JS: No i właśnie to jest kolejny powód, dla którego spodobała mi się idea Waszej wyprawy. Od jakiegoś czasu śledzę postępy polskich ekip w górach wysokich i walkę o niezdobyte szczyty, takie jak zimowa Nanga Parbat czy K2 i faktycznie, walka ta trwa chyba tylko dlatego, że są to jedne z najwyższych szczytów na Ziemi. Szkoda tych wszystkich szczytów, na które nie zwraca się uwagi. PP: Jest ich bardzo dużo. W 2011 roku byliśmy w Pakistanie, w regionie Batura Muztagh. Stojąc tam na jednym ze szczytów i patrząc na całą panoramę, widzieliśmy 90% dziewiczych szczytów. Potężny kawałek gór Karakorum. Oczywiście w tle były również góry zdobyte, takie jak Nanga Parbat i kilka innych, ale te mniejsze (w sumie sześciotysięczne wcale nie są takie małe!) są dziewicze i potencjał eksploracyjny jest bardzo duży. Tym bardziej dziwi nas, że ludzie jeżdżą cały czas w te same miejsca. Eksploracja jest jednak o wiele większym wyzwaniem i sprawia więcej radości, niż wchodzenie tym samym szlakiem, tą samą ścieżką, jak dziesięć tysięcy ludzi wcześniej. JS: Na Facebooku dyskutowaliśmy o popadaniu w patos. Czy zdobywanie gór ma dla Was również wymiar metafizyczny i filozoficzny? PP: Trochę tak. Ale to patos jest we mnie. W naszym zespole jestem osobą, która chyba najbardziej emocjonalnie traktuje to wszystko, po prostu taką mam wewnętrzną budowę. I jak piszę na ten temat lub tematy pokrewne, to bardzo często muszę się kontrolować. Na jednej z wypraw chłopaki powiedzieli, że będą mi pisać teksty do filmu. A jak słuchałem siebie w nagraniu z 2011 roku, to się łapałem za głowę: Co ja gadam? Co za bzdury ja tutaj opowiadam?! Więc liczę na to, że teraz chłopaki mi popiszą teksty. JS: Jak dla mnie, to jest bardzo fajne! Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że filozofię podróżowania z powodzeniem da się przełożyć na realne życie. Czy dla Ciebie chodzenie po górach i wspinanie się ma odzwierciedlenie w życiu codziennym? Możesz wykorzystać jakoś swoje umiejętności i zdolności? PP: Tak, jak najbardziej. Wyjazdy w góry wysokie… Może wytłumaczę to w prosty sposób. Te wyjazdy są dla mnie takim elementem odpoczynku psychicznego. O ile męczę ciało, o tyle głowa odpoczywa. Jadąc w góry wysokie naciskam przycisk reset. Już pomijając fakt, że góry wzbudzają we mnie ogromny zachwyt i uwielbiam je oglądać, przebywanie w takim miejscu doskonale czyści moją psychikę i wnętrze. Później, wracając do miasta, czuję taki wewnętrzny spokój. Tego spokoju, po wielu miesiącach ciężkiej pracy, najbardziej mi brakuje. A jak już mam w sobie ten spokój po górach, to jestem też bardziej otwarty na ludzi i mniej żądam, a więcej chcę od siebie dawać. To też zależy od człowieka i jego charakteru, ale u wielu ludzi góry wywołują taki stan. Trwa on przez chwilę, więc potem trzeba zrobić kolejną wyprawę i znowu wejść w ten proces. JS: Kuba, a jaki jest Twój stosunek do tego tematu? Też masz takie filozoficzne podejście czy jest to tylko wejście na górę i zejście z niej? JG: Nie, nie, to nie jest tylko wejście i zejście, bardziej przebywanie i droga, cały proces tej wyprawy od momentu wymyślenia celu, poprzez przygotowywanie się, analizowanie map, oglądanie zdjęć satelitarnych, zastanawianie się, co tam jest za tym załomem. Jest we mnie taka ciekawość i zawsze interesuje mnie, jak to w rzeczywistości wygląda, jak to będzie, jak będzie nam się szło, jaka będzie pogoda. Moją motywacją jest motywacja związana z ciekawością. Co będzie za tym kamieniem, zakrętem? Jest to też, podobnie jak Piotrek mówił, odpoczynek, bo wracamy do źródeł a wszystko się upraszcza. Nawet jeżeli samo wspinanie technicznie może być skomplikowane, bo trzeba wymyślić aklimatyzację, drogę wejścia na szczyt, którędy tam się wspinać, co może być skomplikowane, to proces realizowania swoich potrzeb, takich bardzo organicznych, zdecydowanie upraszcza całe życie tam. To nie jest ucieczka od naszego bieżącego świata, tylko wakacje od niego, zupełna zmiana postrzegania rzeczywistości. Bo tutaj jest polityka, tutaj są układy, tutaj są relacje, czasem bardzo zagmatwane i chcąc nie chcąc musimy się w tym wszystkim jakoś odnaleźć. A tam wszystko zmierza do takich bardzo podstawowych prawd i działań. Spać, jeść, iść. Spać, jeść, iść… JS: Przeżyć? Jaki jest Wasz stosunek do bezpieczeństwa i, jakby nie było, śmierci w górach? Po Broad Peaku ten temat bardzo spektakularnie wrócił. Ludzie, którzy nie są związani z tematem, chodzenie w góry wysokie traktują często jako wyprawę po śmierć. Wiadomo, takie ryzyko zawsze istnieje i pewnie bierzecie je pod uwagę. JG: My zawsze zakładamy, że wrócimy. To jest sprawa bardzo indywidualna. Jasne, działamy jako zespół, ale każdy z nas ma swój własny tzw. próg ryzyka i to jest bardzo różne. Ja na przykład jestem bardzo zachowawczy i stwierdzam, że góry nie uciekną i zawsze można w nie wrócić. Na pewno będę chciał wrócić do Pakistanu. Nie traktuję też tych wyjazdów jako wyjazdów sportowych. Nie jadę tam, by zrobić najtrudniejszą ścianę życia, czy coś w tym stylu, ja jadę po przygodę bardziej o charakterze estetycznym i eksploratorskim, niż cyfrowym, że muszę urobić tyle a tyle metrów, w takim a takim trudnym terenie. Jeżeli będę chciał, to trudności techniczne mogę robić w Alpach czy nawet Tatrach, gdzie jest zaplecze ratownicze, a tam bardziej mnie interesuje sam fakt przebywania w dzikiej krainie i odkrywania nieznanych rejonów, a przy okazji wejście na szczyt. Albo inaczej. Wchodząc na szczyt przy okazji coś odkrywam. To jest spójne. Raczej będziemy się zachowawczo zachowywać i… PP: Kuba tutaj patrzy na mnie, bo ja mam zupełnie inne podejście i jak już wydaję ciężko zarobione pieniądze, których nie mam za wiele, to traktuję taki wyjazd bardzo ambicjonalnie. Jadę i chcę zrobić daną górę. To jest mój cel i robię wszystko, żeby tę górę zdobyć, ale nie za wszelką cenę. Generalnie liczę się ze zdaniem grupy i jeżeli nie ma opcji na wejście, to nie forsuję na siłę swojego planu, ale nie ukrywam, że będę tam bardzo mocno ciągnął do góry… JG: Mnie też będziesz ciągnął? Bardzo się cieszę, będzie mi lżej! PP: …i jak ktoś będzie próbował mnie stopować, to będę się trochę wkurzał, bo jestem na ten cel już ukierunkowany. Bardzo dużo pracy włożyłem w tę wyprawę. Zbudowałem całą stronę, treści, zdobyłem kontakty z mediami. Wiele godzin spędziłem pisząc i zastanawiając się, jak coś napisać , więc tym bardziej zależy mi, by wrócić z tarczą, niż na tarczy, ale nie będę ryzykował tak… ostatecznie. Jestem w stanie dużo zaryzykować, żeby coś zrobić, bo wysoko stawiam sobie poprzeczkę. JG: Myślę, że to nie jest nawet kwestia tego, że Piotrek podejmuje ryzyko, tylko jest po prostu mocno zdeterminowany i poboczne preteksty czy wymówki z tego powodu nie będą miały miejsca. Bo zdarza się tak, że człowiek pod przykrywką uniknięcia ryzyka, tak naprawdę szuka wymówki, żeby coś zrobić. Albo żeby czegoś nie zrobić. A, bo się źle czuję, bo zupa była wczoraj niedobra, coś w tym stylu. PP: Musiałoby mnie porządnie rozłożyć, żebym nie był w stanie iść w górę. Do tej pory na poprzednich wyprawach zawsze czułem się świetnie. I na wysokości i kondycyjnie, więc wiem, że jestem w stanie dać z siebie więcej, niż mi się wydaje na dzień dzisiejszy, na teraz. Ale wiadomo, wszystko w granicach rozsądku i zgodnie z wolą całej grupy, bo jednak tworzymy zespół, po każdej stronie liny ktoś jest i każdy z nas chce wrócić, szczególnie, że nie jest to wyjazd sportowy i nie zarobimy na nim milionów złotych, tylko po prostu wydamy pieniądze, żeby spędzić urlop. Bo tak naprawdę to jest nasz urlop. JG: Nadrobimy zaległości… Przeczytamy trochę książek… PP: Tak, mamy trochę książek w wersji elektronicznej, więc będziemy je czytać w dni restowe. Nie będzie ich za wiele, więcej będzie akcji, ale wiadomo – dni restowe też muszą być. Więc będziemy się dokształcać. JS: A jak jeździcie w góry wysokie to zdarzają się Wam jakieś kryzysy psychiczne? Takie, że w pewnym momencie wydaje Wam się, że wyjazd był pomysłem totalnie bez sensu? A jeżeli tak, to jak sobie z nimi radzicie? PP: Ja zawsze mam kryzysy psychiczne. JG: Ja mam przed wyjazdem. Na przykład teraz. Wcale nie chce mi się jechać. PP: Mi się chce jechać, natomiast przez pierwsze parę dni, czy tydzień, te kryzysy się nasilają. Najgorzej jest w dni restowe. Budzę się około 8-9 rano, a słońce wygania mnie z namiotu, bo jest w nim okrutnie gorąco, i uświadamiam sobie, że jestem wyspany a przede mną dwanaście godzin siedzenia i nicnierobienia. A później, że o godzinie 21, jak już się ściemni, muszę iść spać. Kiedy o tym myślę, robi mi się słabo. Właśnie wtedy ten kryzys psychiczny mnie dopada. Na poprzednich wyprawach, jak były te okresy restowe, po prostu szedłem sobie gdzieś tam i coś tam robiłem. W Kirgizji było technicznie trochę łatwiej, góry były mniej niebezpieczne, więc kiedy ktoś chciał odpoczywać, ja szedłem solo i robiłem jakiś pik. I to było fajne, bo wpadałem w taki stan metafizyczny, byłem sam w górach i realizowałem swoją własną wizję. Szedłem tak, jak chciałem, swoim własnym rytmem i ta izolacja to był właśnie proces oczyszczania. JS: No właśnie. Jak sobie radzicie z przebywaniem ze sobą przez taki długi czas? Z moich doświadczeń wynika, że ludzie chodzący po górach są zwykle indywidualistami i samotnikami. Lubią przebywać sami ze sobą i nie sprawia im to problemu. Jak to jest, gdy spędzacie w zespole tyle dni razem, przebywacie ze sobą cały czas? JG: Z uwagi na to, że działamy wtedy właściwie na poziomie fizjologicznym, oczekiwania w stosunku do innych również mocno się redukują. Natomiast są cały czas duże oczekiwania w kwestii partnerstwa i współodpowiedzialności. Nie mieliśmy do tej pory problemów, które wystawiałyby nas na zbyt ciężką próbę. Zawsze udawało nam się dobrać takę ekipę, żeby dobrze pracowała. Wiadomo, były tarcia, bo inaczej to nie byłoby prawdziwe, ale zawsze udawało nam się wszystkie sprzeczki rozwiązać asertywnie. JS: No tak, w sumie nie ma wyjścia. Jak się komuś coś nie podoba, nie może trzasnąć drzwiami i wrócić do domu. JG: Wszystko udawało się załatwić uczciwie i sprawiedliwie. Nie mieliśmy takich trudnych sytuacji. Ja na przykład miałem w życiu dwie czy trzy takie akcje, że pojechałem gdzieś na wyprawę i miałem kontakt z ludźmi, z którymi po prostu nie byłem w stanie przebywać, bo wzbudzali we mnie straszną niechęć. Ale trzeba było to jakość znieść i trzymać głowę wysoko. Jeżeli chodzi o nasze klubowe wyprawy eksploracyjne, które organizujemy już od kilku lat, to zawsze są udane i później miło wspominamy te wyjazdy, bo to jest kawałek pięknej przygody. Eksploracja, odkrywanie, to wyjście za róg. Dla mnie to właśnie jest najbardziej interesujące. To, że można się z kimś dzielić tymi wrażeniami jest również bardzo ważne. PP: Do tego trzeba dorzucić kontakt z lokalną ludnością, bo to jest też klucz naszych wyjazdów. Jak już dojeżdżamy w takie miejsce, to wchodzimy w zupełnie inny świat. Jesteśmy po części zafascynowani, a po części próbujemy wniknąć w ten klimat. To jest fajne, bo zderzamy naszą rzeczywistość z inną rzeczywistością, która jest zgoła odmienna i to sprawia, że w bardzo silny sposób doświadczamy tych wyjazdów. A przynajmniej ja. Kuba akurat mówi tutaj o tym takim bardziej racjonalnym przeżywaniu wyprawy, gdzie chce zobaczyć dane miejsce, a ja z kolei szukam pewnych emocji, bo tak naprawdę to emocje prowadzą mnie w takie miejsca. Wszystko zmierza do kontaktu z tymi ludźmi, do odnalezienia pewnej łączności. Wszystkie nasze wyprawy wiązały się ze wspaniałymi kontaktami z lokalną ludnością. Chociażby w Pakistanie mamy przyjaciół, którzy cały czas zapraszają nas w odwiedziny do siebie. W Kirgistanie również. JG: Tak, to co Piotrek mówi o ludziach, jest bardzo znamienne, bo będąc cztery lata temu w Kokszał Tau w Kirgistanie, na wyprawie, łaziliśmy gdzieś tam po dworcu czy po bazarze, robiąc zakupy przed wyjazdem w góry i w pewnym momencie ktoś do mnie krzyczy: Jakub! Jakub! - ja się odwracam, a to kierowca busa, który cztery lata wcześniej, czyli osiem lat temu od dzisiaj, wiózł mnie z Biszkeku do Karakol i mnie po prostu, wyobraź sobie, rozpoznał. JS: Zazdroszczę pamięci do twarzy! JG: I do imienia. On po czterech latach rozpoznał mnie wśród ludzi, kiedy byłem do niego tyłem. I on, po czterech latach, zawołał mnie imieniem. Kierowca busa. PP: Niesamowite. JG: I to pokazuje, jakie relacje można nawiązać z ludźmi, jeżeli przeżywa się z nimi wspólną przygodę. Jest to zderzenie kultur, zderzenie rzeczywistości, które budzi mocne wrażenia. W każdej ze stron. I to pokazuje, że ta pamięć się potem utrzymuje. Długo, długo. To było niesamowite, że ktoś w Kirgistanie, gdzieś na dworcu autobusowym, pamiętał moje imię i nie byłem dla niego tylko klientem, który płacił za transport, ale byłem kimś, z kim została nawiązana jakaś relacja. Inaczej by takiej sytuacji nie było. I to też jest przygoda, o której warto pamiętać. PP: Dla mnie kontakty z ludźmi i góry to takie pół na pół. 50% wyprawy to ludzie i kultura. Nawet, jak jesteśmy gdzieś tylko kilka dni, zanim przeskoczymy w góry wysokie, to nie wyobrażam sobie wypraw bez tego przejścia przez miasto wieczorem, pójścia na spacer do parku, zjedzenia kolacji w restauracji, spotkania ludzi i porozmawiania z nimi. Bez tego tak naprawdę wyprawa byłaby goła i w filmach, które tworzymy, staramy się pokazywać akcenty związane z ludźmi. W Kirgistanie mieliśmy tę przyjemność, że naprawdę dużo było spotkań z ludźmi i ten proces zmierzania w stronę gór był bardzo długi. Mieliśmy karawanę, mieliśmy tragarzy. Wyprawa w starym stylu. I to było wspaniałe, bo potem, po całym dniu, siadaliśmy przy wspólnym ognisku, razem jedliśmy owce, razem tańczyliśmy Mimo tego, że to były dwie różne kultury, bo my katolicy, a oni muzułmanie, szyici, to świetnie się dogadaliśmy. I to było niesamowite. To właśnie dodaje całego smaczku i sensu wyprawie. JS: Wydaje mi się, że ludzie tam żyjący są oderwani od współczesnej cywilizacji. Może właśnie dlatego są bardziej otwarci na takie kontakty? Człowiek współczesny, żyjący w mieście, zwłaszcza w dużym mieście, jest non stop atakowany jakimiś bodźcami, które do niego dochodzą, nie potrafi się skupić, jest rozdrażniony. Z dala od tego wszystkiego można się faktycznie wewnętrznie oczyścić. JG: Tak, to oczyszczenie jest kluczowym słowem. To jest jedna z tych rzeczy, po którą my tam jedziemy. Żeby oczyścić umysł. Żeby te nasze codzienne oczekiwania nie były aż tak wysokie, żeby były bardziej podstawowe, żeby były bardziej organiczne. Żeby oczekiwać od siebie uczciwości i takiego prawdziwego działania, bo w górach jeżeli nie działa się uczciwie, jeżeli się unika… Przykładowo: kiedy robimy transporty z samochodu do bazy i trzeba przenieść kilkadziesiąt kilogramów na osobę przez kilkadziesiąt kilometrów i jeżeli ktoś na tym etapie zacznie kombinować, będzie komuś podrzucał paki, nie będzie prawdziwy, to potem to wyjdzie w pracy wyżej. Ta osoba potem nie będzie tak dobrze zaaklimatyzowana, nie będzie miała wystarczającej motywacji, jak inni, którzy to wszystko przenieśli i to się odbije na takiej osobie w działaniu. To, że ktoś był nieprawdziwy. To wszystko pozwala popatrzeć na swoje działania, na swoją motywację, w sposób taki podstawowy i prosty, niezawoalowany, bez nadinterpretacji. Pozwala nam to przywrócić taką jasność widzenia, by odpowiedzieć sobie na pytania: dlaczego i po co? To przekłada się na codzienność. Jeżeli chcę coś robić, to robię to dobrze, bo mam jasną motywację. A nie: bo ktoś tam, coś tam, gdzieś tam. Ale dlatego, że ja tak chcę i mam postawiony uczciwy cel i nie próbuję zakombinować. To właśnie bardzo ładnie widać w górach. Tych cech można się w górach nauczyć lub można je potrenować, przypomnieć wagę tego, że warto być uczciwym wobec siebie, a co za tym idzie, także wobec innych ludzi. PP: Mówiliśmy o przejściu z naszej cywilizacji do tamtej cywilizacji. Nasza cywilizacja zachodnia jest bardzo zamknięta w sobie, izolujemy się. Przez wiele godzin można by wiele mówić o tym, co się dzieje z ludźmi, kiedy zamykają się w swoich światach. JG: W swoich domach, w swoich samochodach. JS: Przed swoimi komputerami. PP: Przenosząc się daleko na wschód, gdzie ludzie są biedniejsi, nagle okazuje się, że nasz zamknięty świat spotyka się z ich światem bardzo rozpostartych ramion i on nas wchłania. Ci ludzie obejmują nas swoją życzliwością i kruszą skorupę, w którą się obudowaliśmy żyjąc w mieście. To nam pozwala dostrzegać nie tylko samych siebie, ale też innych – zarówno ludzi lokalnych, jak i swoją własną ekipę. Odbudowujemy w sobie empatię do ludzi, którzy nas otaczają i to sprawia, że przenosimy ten proces dalej. Bo jak już uciekniemy z tego miasta, tam na wschodzie, i idziemy w góry z tym pozytywnym ładunkiem energii, to myślimy już jako grupa i staramy się swoje potrzeby stawiać na równi z potrzebami innych, żeby, jak Kuba mówił, nie kombinować. Istotne jest to, żeby to zrozumieć. JG: Ta otwartość jest bardzo interesująca. W zeszłym roku byłem ze swoją Darią w Tadżykistanie i jechaliśmy przez Pamir na rowerach. Któregoś dnia rozbiliśmy namiot zaraz przy drodze, między wioskami. No i siedzimy sobie w tym namiocie, ciemno już, a nagle przychodzi dwóch facetów. Ja taki wystraszony, bo było już ciemno, a do najbliższej wioski kilka kilometrów, a tu oni wychodzą z krzaków i nas pytają, czy mamy nóż. Więc ja w tym momencie jeszcze bardziej zdziwiony i przestraszony mówię: No mamy…, bo nie będę udawał, że nie mam. Bo jak to na wyprawie, bez noża? A oni mówią: To dajcie, mamy dla was arbuza - przyszli do nas specjalnie z wioski, dwa czy trzy kilometry i przynieśli nam arbuza, ciastka, cukierki i mleko. PP: Niesamowite. Na Zachodzie byśmy tego nigdy nie doświadczyli. JG: Wzięli rzeczy, przynieśli nam je w nocy prosto do namiotu, poczęstowali nas, porozmawialiśmy chwilę i sobie poszli. Ludzie często zapraszają tam też do domu na obiad. Czasami, jak siedzieliśmy przy drodze i gotowaliśmy, na przykład wodę na makaron, to podchodzili do nas i mówili, że nie możemy tak robić i żebyśmy poszli z nimi do domu, to nas nakarmią. I takie zdarzenia dzieją się cały czas. A u nas ludzie mają opory, żeby poprosić na wsi o wodę przez płot. Tylko idą i szukają. Tutaj, u nas, jest to jakoś zupełnie inaczej rozwiązane. PP: Ale to wszystko robią pieniądze tak naprawdę. Pieniądze i wygórowane potrzeby. Bo to, co chcemy, a to, czego potrzebujemy to dwa różne światy. Chcemy bardzo dużo, a potrzebujemy niewiele. Ci ludzie na wschodzie mają niewiele, ale też chcą niewiele i to im w zupełności wystarcza. Są gotowi się tym dzielić. A na Zachodzie jest odwrotnie. Im więcej chcemy, tym bardziej zamykamy się na innych ludzi i tym mniej dajemy, pomimo tego, że mamy naprawdę ogromne ilości rzeczy, które nam są kompletnie niepotrzebne do życia. I to jest właśnie ta przepaść, która nas dzieli. JG: Piotrek wie, co mówi, bo się przeprowadzał niedawno. PP: Wyniosłem trzy worki odzieży! JS: Dokładnie, przeprowadzka to najlepszy moment na pozbycie się wszystkich gratów. To już tak zmierzając powoli ku końcowi, jak sobie radzicie po powrocie do naszego cywilizowanego świata? Spotykacie się jako grupa wsparcia, trzymacie się za ręce i mówicie sobie: Wszystko będzie dobrze! Byle do kolejnej wyprawy! czy bez problemu się przestawiacie? JG: Nieee… My już jesteśmy tak pozytywnie nastawieni do życia, że ta praca, środowisko znajomych czy codzienność też jest różowa, kiedy się wróci z takiej wyprawy. To jest z dobrego miejsca powrót w lepsze. Ja mam dobry dom i bardzo lubię do niego wracać. Te miejsca, dobre i lepsze, ciągle się ze sobą zamieniają i to nie jest tak, że powrót z wyprawy jest katastrofą. To jest fajna rzecz, bo można zacząć planować kolejną wyprawę, wykorzystać formę, którą się na tej wyprawie zrobiło do realizacji lokalnych celów, na przykład by pojechać w Tatry się powspinać. Czy zobaczyć się ze znajomymi, których się dawno nie widziało ponad miesiąc czy dwa. To jest jak naładowanie baterii. Jeżeli człowiek ma naładowane baterie, to wszystkie wyzwania, nawet te codzienne stają się interesujące i fajne. To jest też jeden z celów wyprawy. Pozwala nam na powrót do codzienności, która równie staje się wartą uwagi codziennością. To bardzo ważne. PP: Tak, jak wracamy, to wracamy bardzo pozytywnie naładowani i właśnie wtedy padają takie znamienne słowa, oczywiście pełne sympatii, gdzie jeden do drugiego mówi: Mam nadzieję, że nie będę cię musiał oglądać w ciągu najbliższych dwóch tygodni. I wtedy następuje takie rozluźnienie, które całkowicie zamyka daną wyprawę. Ja wracam z radością, ale zaczynam tęsknić już po tygodniu i wtedy wiem, że znowu muszę czekać cały rok na kolejny wyjazd. JG: Wtedy zaczynamy generować pomysły, gdzie jechać następnym razem. Czy to będzie Peru, a może znowu Pakistan, a może Alaska? Albo Tadżykistan. PP: Albo Tadżykistan. Bo myślimy też o Tadżykistanie, ale bardzo chcielibyśmy wrócić do Pakistanu, do wioski Bar, bo tam mamy kilka takich poważnych, dziewiczych gór, które moglibyśmy zrobić. Logistycznie jesteśmy przygotowani, wszystko na wstępnie jest dograne, bo mamy kontakt z lokalną ludnością. Problemem jest jednak kwestia bezpieczeństwa, bo trochę się boimy. Głównie drogi z Islamabadu do Gilgit, przez Karakorum Highway, przez bardzo niebezpieczny region Kohistan, to właśnie tam, pod Nanga Parbat, były te tragiczne wydarzenia. Jechaliśmy tamtędy, czuć było napięcie, na szczęście nic się nie stało. Policja nas eskortowała, spory fragment drogi był zamknięty. Od ostatniego wyjazdu to ryzyko w tamtym rejonie jeszcze wzrosło. I tego się boimy. JG: Ono rośnie sukcesywnie mniej więcej od 2007 roku i z roku na rok jest coraz gorzej. Wielka szkoda, bo ci ludzie tam nie zasługują na taką walkę. Te duże siły polityczne nie patrzą na zwykłych ludzi. Zresztą w Europie teraz to samo się dzieje. Pozwala to spojrzeć na taką dużą politykę z punktu widzenia lokalnych ludzi. Słyszymy, że gdzieś tam był jakiś zamach, ale co nas to obchodzi? Co to znaczy dla nas? Nic, bo trudno to sobie wyobrazić. JS: No tak. Kiedy były zamieszki na Ukrainie, bardziej nas to dotknęło, bo działo się zaraz za wschodnią granicą naszego kraju. Bo łatwiej było sobie wyobrazić realne zagrożenie. JG: Tak, bo mamy też wspólną historię. Albo możemy sobie wyobrazić, jak to było u nas w Polsce za Solidarności. Ale jak słyszymy, że w Syrii ktoś się bije, albo że jakiś zamach był w Iraku, Pakistanie czy Afganistanie… Traktujemy to tylko jako wydarzenie i nic więcej. Jak się tam pojedzie i zobaczy, co się dzieje, że tutaj ktoś stracił brata czy kuzyna, rozmawia się z tymi ludźmi i widzi, jak oni próbują wydrzeć ziemi trochę plonów, żeby przeżyć, to ma się do tego zupełnie inne podejście i człowiek zniechęca się do tej wielkiej polityki, z której to wszystko wynika. PP: Problemem są też niestety media, które kreują wizję Pakistanu jako kraju terrorystów, a my tam byliśmy, wędrowaliśmy i spędziliśmy naprawę wiele dni z lokalną ludnością. Poruszaliśmy się swobodnie po mieście, zaczepiali nas ludzie, bardzo przyjaźni, z którymi rozmawialiśmy i widać, że oni chcą tam żyć normalnie. Mają dokładnie takie same aspiracje i ambicje jak my, tylko żyją w trochę innym świecie i innej kulturze i strasznie ich to wkurza, że media kreują taki, a nie inny obraz i że muszą walczyć, chociażby w Pakistanie, z Talibami, którzy de facto Pakistańczykami nie są. Oni przyszli do tego kraju. To są ludzie z Afganistanu. Watażkowie. Więc cóż… Normalny świat, tylko inna szerokość geograficzna. A pragnienia i potrzeby te same. JS: Mam nadzieję, że Wasza wyprawa dojdzie do skutku, wszystko uda się, jak sobie zaplanowaliście i wrócicie cali i zdrowi, bo z chęcią posłucham o tym, jak było. Dzięki za rozmowę! — Rozmawiali: Jakub Gałka Jest członkiem Klubu Wysokogórskiego w Krakowie. Uczestnik wypraw eksploracyjnych wróżne góry świata Wspinał się w Himalajach (6000 mnpm), Karakorum, Pamirze (7100 mnpm), Tien-Szan, w Andach. W czasie wyprawy do Pakistanu eksplorował dziewiczą dolinę Sathmarau w Karakorum Zachodnim gdzie zdobył szczyt Kuti Pokush oraz wytyczył nową drogę na Koti Chok (6000 mnpm, bez wierzchołka). Zdobył dwa 5-tysięczniki w Cordillera Blanca w Peru. Podczas wyprawy w góry Cordillera Apolobamba w Boliwii zdobył 3 dziewicze 5-tysięczniki i dokonał pierwszego powtórzenia wejścia na szczyt FAE3 (pierwsze polskie wejście). Wspina się w Tatrach i w innych górach Europy zarówno latem jak i zimą. W czasie swoich podróży także fotografuje, najchętniej przyrodę i krajobraz Zarówno zdjęcia jak i reportaże ze swoich wypraw publikował w prasie branżowej (Góry, American Alpine Journal, itp.). Zajmuje się też muzyką. Jest skrzypkiem w Orkiestrze Kameralnej Fresco Sonare, gra na skrzypcach barokowych a także specjalizuje się w wykonawstwie muzyki folkowej, zwłaszcza celtyckiej. Zawodowo związany jest z Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Piotr Picheta Instruktor wspinaczki, podróżnik, eksplorator. Organizator wypraw eksploracyjnych i wspinaczkowych w góry wysokie. Wspinał się: w Karakorum, w ramach wyprawy Batura Muztagh Pakistan 2011, w zachodnim paśmie Kakshaal Too [Kokszał Tau] w Kirgistanie w 2010 r., na Kaukazie, w Górach Swaneckich, w Alpach, w albańskich Prokletije, w Tatrach zimą i latem, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Zawodowo związany z Akademią Górniczo-Hutniczą im. Stanisława Staszica w Krakowie, gdzie pracuje jako kierownik Biblioteki Wydziału Górnictwa i Geoinżynierii AGH. Posiadacz czarnego pasa (1 dan) w Oyama Karate. Twórca i współzałożyciel marki odzieżowej Climbe, której specjalnością są koszulki i inne gadżety z nadrukami o tematyce górskiej, wspinaczkowej i artystycznej. Cele wyprawy Pik Kosmos (5940 m), zwany również Pikiem Schmidta, to drugi najwyższy po Piku Dankova szczyt w zachodnim Kokszał Tau. Zlokalizowany jest on w grani głównej pasma, i z uwagi na znaczne trudności w dotarciu do jego podstawy, stanowi poważny cel alpinistyczny. Trudności potęgują również: surowy klimat, brak okolicznych mieszkańców, silne zlodowacenie oraz północna wystawa ściany, którą prawdopodobnie prowadzona będzie akcja górska. - Celem wyprawy Kosmos 2014 jest pierwsze polskie wejście na drugi pod względem wysokości szczyt (w paśmie południowo-zachodnim Kokszał Tau), o nazwie Pik Kosmos (również zwany jako Pik Schmidta; 5940 m). - Eksploracja i wspinaczka na dziewicze pięciotysięczniki w grani głównej Kokszał Tau, które z racji potężnego sąsiada (Pik Dankova), i zarazem znacznego od niego oddalenia, prawdopodobnie nie były celem poprzednich wypraw (również celem aklimatyzacyjnym). - Sporządzenie dokumentacji zdjęciowej i nakręcenie materiału filmowego.