marcogor o gorach

Jesteśmy mali wobec potęgi gór

  „Wobec potęgi gór prościej odkrywa się siebie, a przynajmniej to, że większość granic i lęków to tylko ułomność naszego umysłu, poza którą zaczyna się wolność” Jacek Teler Nad wszystkich i nad wszystko ja was miłowałem, o góry, wieczny szukacz bezwiedny nadżycia - dziś wiem, czego pragnąłem – z przedczasu ukrycia wstała dusza i moim oblekła się ciałem. Ogień, wiatr, mgły i deszcze, zewrzała upałem płyta skalna, przepastne krze nie do przebycia, pustynie i otchłanie, burz ciągnących wycia: wszystko to w moim sercu wyżłobione miałem. Witałem tak dzicz świata, jak znajomą dawną, jako moje siedlisko jedynie prawdziwe, nic nie było mi obce, dłonią moją sprawną chwytałem igłę skały i wicher za grzywę, ale to było dawno, bardzo, bardzo dawno - wczoraj mi i lat bezmiar temu – równo żywe. K.Przerwa- Tetmajer

Exploring Armenia: Lori Province

Kami and the rest of the world

Exploring Armenia: Lori Province

Pogaduchy w kuchni: Kosmos 2014 – Piotr Picheta & Jakub Gałka

With love

Pogaduchy w kuchni: Kosmos 2014 – Piotr Picheta & Jakub Gałka

Góry wysokie, kosmos, Kirgistan, który marzy mi się od dawna. Kiedy szperając w odmętach Internetu natrafiłam na informację o tym, że lada dzień rusza polska wyprawa eksploracyjna, która łączy w sobie te trzy, jakże bliskie memu sercu, rzeczy, z miejsca się zakochałam w pomyśle i zostałam wierną jego fanką. Okazało się, że wyprawę Kosmos 2014 realizuje Klub Wysokogórski z Krakowa, więc nie zastanawiając się długo skontaktowałam się z jej przedstawicielami przez stronkę na Facebooku i zapytałam czy mogę przyjść przybić piątkę, zanim wyruszą. Okazało się, że nie tylko mogę przyjść przybić piątkę, ale także spędzić z chłopakami trochę czasu i podręczyć ich pytaniami o sens chodzenia po górach, popadanie w związany z nimi patos i stosunek do ryzyka, na które się porywają.  Justyna Sekuła: Wiecie, dlaczego w ogóle zainteresowałam się Waszą wyprawą? Strasznie fajnym pomysłem wydało mi się połączenie kosmosu i gór, bo od zawsze jedno i drugie mnie zachwycało i wywoływało podobne uczucia fascynacji i pokory jednocześnie. Czy te dwie rzeczy również na Was zadziałały tak, że wybraliście jako cel wyprawy Pik Kosmos, czy były jakieś inne powody? Jakub Gałka: Szukaliśmy rejonu, który byłby interesujący, a zarazem dziki i miał potencjał eksploratorski oraz wspinaczkowy jednocześnie. Czyli, żeby była to góra o wysokości 6 tysięcy m.n.p. Wiedzieliśmy, że będzie to Kokszał Tau, pytanie tylko, która dolina. Po przestudiowaniu map, które mieliśmy już zrobione, okazało się, że Pik Schmidta czy też Pik Kosmos (te nazwy funkcjonują wymiennie), jest bardzo ciekawą opcją, tym bardziej, że właściwie nic o nim nie wiadomo. No i tak już zostało. A sama nazwa, Pik Kosmos, tak działa na wyobraźnię, że nie było żadnego problemu z tym, by dopisać do tego spójną opowieść o kosmicznym podboju. To daje bardzo fajne pole do budowania specyficznej narracji o tym wyjeździe. Piotr Picheta: Jest jeszcze jeden element, który sprawił, że zdecydowaliśmy się na taką narrację, jak to Kuba powiedział. Jest nim Kasia Kowalska, która jest w naszym składzie, a która jest grafikiem, więc od samego początku mieliśmy bardzo duży potencjał, by właśnie w ten sposób promować wyprawę. Teraz głupio byłoby nie wejść na szczyt, ale to są tylko i wyłącznie góry, więc wszystko zweryfikuje się na miejscu. Natomiast tutaj, pracując nad wyprawą i promując ją, bo jednak zależało nam, by zdobyć jakieś źródła jej finansowania, musieliśmy stworzyć pewną wizję. W Kokszał Tau już byliśmy, więc mieliśmy materiały, które mogliśmy wykorzystać w tej kosmicznej stylizacji z galaktykami. To wszystko zrobiła Kasia. Ja zajmowałem się tekstem i wspólnie udało nam się wygenerować to, co obecnie można oglądać na stronie. Pik Kosmos to drugi co do wysokości szczyt w Kokszał Tau, który nie został zrobiony, choć w 1998 roku Rosjanie prawie zdobyli tę górę, rozwiązując północną ścianę, ale mieli wypadek. Zginął tam jeden człowiek i cała wyprawa została odwołana. Normalna rzecz. I ta góra jakby została, od ’98 nikt nie próbował na nią wejść. Obok jest duży sąsiad, Pik Dankova, który bardziej przyciąga uwagę. Wspinacze, którzy jeżdżą w stylu bardziej komercyjnym, ukierunkowani są zazwyczaj na góry, które są już zrobione i to widać po górach na wschodzie, takich jak Pik Lenina czy inne najwyższe szczyty, które są atakowane. Bo właśnie ze względu na to, że są najwyższe, trzeba na nich stanąć i tyle. A dziewiczych szczytów jest na świecie tak dużo, że jakbym chciał rok w rok jeździć, by je zdobywać, to nie starczyło by mi życia, żeby zrobić może ułamek z tego, co jest do zrobienia. JS: No i właśnie to jest kolejny powód, dla którego spodobała mi się idea Waszej wyprawy. Od jakiegoś czasu śledzę postępy polskich ekip w górach wysokich i walkę o niezdobyte szczyty, takie jak zimowa Nanga Parbat czy K2 i faktycznie, walka ta trwa chyba tylko dlatego, że są to jedne z najwyższych szczytów na Ziemi. Szkoda tych wszystkich szczytów, na które nie zwraca się uwagi. PP: Jest ich bardzo dużo. W 2011 roku byliśmy w Pakistanie, w regionie Batura Muztagh. Stojąc tam na jednym ze szczytów i patrząc na całą panoramę, widzieliśmy 90% dziewiczych szczytów. Potężny kawałek gór Karakorum. Oczywiście w tle były również góry zdobyte, takie jak Nanga Parbat i kilka innych, ale te mniejsze (w sumie sześciotysięczne wcale nie są takie małe!) są dziewicze i potencjał eksploracyjny jest bardzo duży. Tym bardziej dziwi nas, że ludzie jeżdżą cały czas w te same miejsca. Eksploracja jest jednak o wiele większym wyzwaniem i sprawia więcej radości, niż wchodzenie tym samym szlakiem, tą samą ścieżką, jak dziesięć tysięcy ludzi wcześniej. JS: Na Facebooku dyskutowaliśmy o popadaniu w patos. Czy zdobywanie gór ma dla Was również wymiar metafizyczny i  filozoficzny?  PP: Trochę tak. Ale to patos jest we mnie. W naszym zespole jestem osobą, która chyba najbardziej emocjonalnie traktuje to wszystko, po prostu taką mam wewnętrzną budowę. I jak piszę na ten temat lub tematy pokrewne, to bardzo często muszę się kontrolować. Na jednej z wypraw chłopaki powiedzieli, że będą mi pisać teksty do filmu. A jak słuchałem siebie w nagraniu z 2011 roku, to się łapałem za głowę: Co ja gadam? Co za bzdury ja tutaj opowiadam?! Więc liczę na to, że teraz chłopaki mi popiszą teksty. JS: Jak dla mnie, to jest bardzo fajne! Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że filozofię podróżowania z powodzeniem da się przełożyć na realne życie. Czy dla Ciebie chodzenie po górach i wspinanie się ma odzwierciedlenie w życiu codziennym? Możesz wykorzystać jakoś swoje umiejętności i zdolności? PP: Tak, jak najbardziej. Wyjazdy w góry wysokie… Może wytłumaczę to w prosty sposób. Te wyjazdy są dla mnie takim elementem odpoczynku psychicznego. O ile męczę ciało, o tyle głowa odpoczywa. Jadąc w góry wysokie naciskam przycisk reset. Już pomijając fakt, że góry wzbudzają we mnie ogromny zachwyt i uwielbiam je oglądać, przebywanie w takim miejscu doskonale czyści moją psychikę i wnętrze. Później, wracając do miasta, czuję taki wewnętrzny spokój. Tego spokoju, po wielu miesiącach ciężkiej pracy, najbardziej mi brakuje. A jak już mam w sobie ten spokój po górach, to jestem też bardziej otwarty na ludzi i mniej żądam, a więcej chcę od siebie dawać. To też zależy od człowieka i jego charakteru, ale u wielu ludzi góry wywołują taki stan. Trwa on przez chwilę, więc potem trzeba zrobić kolejną wyprawę i znowu wejść w ten proces. JS: Kuba, a jaki jest Twój stosunek do tego tematu? Też masz takie filozoficzne podejście czy jest to tylko wejście na górę i zejście z niej? JG: Nie, nie, to nie jest tylko wejście i zejście, bardziej przebywanie i droga, cały proces tej wyprawy od momentu wymyślenia celu, poprzez przygotowywanie się, analizowanie map, oglądanie zdjęć satelitarnych, zastanawianie się, co tam jest za tym załomem. Jest we mnie taka ciekawość i zawsze interesuje mnie, jak to w rzeczywistości wygląda, jak to będzie, jak będzie nam się szło, jaka będzie pogoda. Moją motywacją jest motywacja związana z ciekawością. Co będzie za tym kamieniem, zakrętem? Jest to też, podobnie jak Piotrek mówił, odpoczynek, bo wracamy do źródeł a wszystko się upraszcza. Nawet jeżeli samo wspinanie technicznie może być skomplikowane, bo trzeba wymyślić aklimatyzację, drogę wejścia na szczyt, którędy tam się wspinać, co może być skomplikowane, to proces realizowania swoich potrzeb, takich bardzo organicznych, zdecydowanie upraszcza całe życie tam. To nie jest ucieczka od naszego bieżącego świata, tylko wakacje od niego, zupełna zmiana postrzegania rzeczywistości. Bo tutaj jest polityka, tutaj są układy, tutaj są relacje, czasem bardzo zagmatwane i chcąc nie chcąc musimy się w tym wszystkim jakoś odnaleźć. A tam wszystko zmierza do takich bardzo podstawowych prawd i działań. Spać, jeść, iść. Spać, jeść, iść… JS: Przeżyć? Jaki jest Wasz stosunek do bezpieczeństwa i, jakby nie było, śmierci w górach? Po Broad Peaku ten temat bardzo spektakularnie wrócił. Ludzie, którzy nie są związani z tematem, chodzenie w góry wysokie traktują często jako wyprawę po śmierć. Wiadomo, takie ryzyko zawsze istnieje i pewnie bierzecie je pod uwagę. JG: My zawsze zakładamy, że wrócimy. To jest sprawa bardzo indywidualna. Jasne, działamy jako zespół, ale każdy z nas ma swój własny tzw. próg ryzyka i to jest bardzo różne. Ja na przykład jestem bardzo zachowawczy i stwierdzam, że góry nie uciekną i zawsze można w nie wrócić. Na pewno będę chciał wrócić do Pakistanu. Nie traktuję też tych wyjazdów jako wyjazdów sportowych. Nie jadę tam, by zrobić najtrudniejszą ścianę życia, czy coś w tym stylu, ja jadę po przygodę bardziej o charakterze estetycznym i eksploratorskim, niż cyfrowym, że muszę urobić tyle a tyle metrów, w takim a takim trudnym terenie. Jeżeli będę chciał, to trudności techniczne mogę robić w Alpach czy nawet Tatrach, gdzie jest zaplecze ratownicze, a tam bardziej mnie interesuje sam fakt przebywania w dzikiej krainie i odkrywania nieznanych rejonów, a przy okazji wejście na szczyt. Albo inaczej. Wchodząc na szczyt przy okazji coś odkrywam. To jest spójne. Raczej będziemy się zachowawczo zachowywać i… PP: Kuba tutaj patrzy na mnie, bo ja mam zupełnie inne podejście i jak już wydaję ciężko zarobione pieniądze, których nie mam za wiele, to traktuję taki wyjazd bardzo ambicjonalnie. Jadę i chcę zrobić daną górę. To jest mój cel i robię wszystko, żeby tę górę zdobyć, ale nie za wszelką cenę. Generalnie liczę się ze zdaniem grupy i jeżeli nie ma opcji na wejście, to nie forsuję na siłę swojego planu, ale nie ukrywam, że będę tam bardzo mocno ciągnął do góry… JG: Mnie też będziesz ciągnął? Bardzo się cieszę, będzie mi lżej! PP: …i jak ktoś będzie próbował mnie stopować, to będę się trochę wkurzał, bo jestem na ten cel już ukierunkowany. Bardzo dużo pracy włożyłem w tę wyprawę. Zbudowałem całą stronę, treści, zdobyłem kontakty z mediami. Wiele godzin spędziłem pisząc i zastanawiając się, jak coś napisać , więc tym bardziej zależy mi, by wrócić z tarczą, niż na tarczy, ale nie będę ryzykował tak… ostatecznie. Jestem w stanie dużo zaryzykować, żeby coś zrobić, bo wysoko stawiam sobie poprzeczkę. JG: Myślę, że to nie jest nawet kwestia tego, że Piotrek podejmuje ryzyko, tylko jest po prostu mocno zdeterminowany i poboczne preteksty czy wymówki z tego powodu nie będą miały miejsca. Bo zdarza się tak, że człowiek pod przykrywką uniknięcia ryzyka, tak naprawdę szuka wymówki, żeby coś zrobić. Albo żeby czegoś nie zrobić. A, bo się źle czuję, bo zupa była wczoraj niedobra, coś w tym stylu. PP: Musiałoby mnie porządnie rozłożyć, żebym nie był w stanie iść w górę. Do tej pory na poprzednich wyprawach zawsze czułem się świetnie. I na wysokości i kondycyjnie, więc wiem, że jestem w stanie dać z siebie więcej, niż mi się wydaje na dzień dzisiejszy, na teraz. Ale wiadomo, wszystko w granicach rozsądku i zgodnie z wolą całej grupy, bo jednak tworzymy zespół, po każdej stronie liny ktoś jest i każdy z nas chce wrócić, szczególnie, że nie jest to wyjazd sportowy i nie zarobimy na nim milionów złotych, tylko po prostu wydamy pieniądze, żeby spędzić urlop. Bo tak naprawdę to jest nasz urlop. JG: Nadrobimy zaległości… Przeczytamy trochę książek… PP: Tak, mamy trochę książek w wersji elektronicznej, więc będziemy je czytać w dni restowe. Nie będzie ich za wiele, więcej będzie akcji, ale wiadomo – dni restowe też muszą być. Więc będziemy się dokształcać. JS: A jak jeździcie w góry wysokie to zdarzają się Wam jakieś kryzysy psychiczne? Takie, że w pewnym momencie wydaje Wam się, że wyjazd był pomysłem totalnie bez sensu? A jeżeli tak, to jak sobie z nimi radzicie? PP: Ja zawsze mam kryzysy psychiczne. JG: Ja mam przed wyjazdem. Na przykład teraz. Wcale nie chce mi się jechać. PP: Mi się chce jechać, natomiast przez pierwsze parę dni, czy tydzień, te kryzysy się nasilają. Najgorzej jest w dni restowe. Budzę się około 8-9 rano, a słońce wygania mnie z namiotu, bo jest w nim okrutnie gorąco, i uświadamiam sobie, że jestem wyspany a przede mną dwanaście godzin siedzenia i nicnierobienia. A później, że o godzinie 21, jak już się ściemni, muszę iść spać. Kiedy o tym myślę, robi mi się słabo. Właśnie wtedy ten kryzys psychiczny mnie dopada. Na poprzednich wyprawach, jak były te okresy restowe, po prostu szedłem sobie gdzieś tam i coś tam robiłem. W Kirgizji było technicznie trochę łatwiej, góry były mniej niebezpieczne, więc kiedy ktoś chciał odpoczywać, ja szedłem solo i robiłem jakiś pik. I to było fajne, bo wpadałem w taki stan metafizyczny, byłem sam w górach i realizowałem swoją własną wizję. Szedłem tak, jak chciałem, swoim własnym rytmem i ta izolacja to był właśnie proces oczyszczania. JS: No właśnie. Jak sobie radzicie z przebywaniem ze sobą przez taki długi czas? Z moich doświadczeń wynika, że ludzie chodzący po górach są zwykle indywidualistami i samotnikami. Lubią przebywać sami ze sobą i nie sprawia im to problemu. Jak to jest, gdy spędzacie w zespole tyle dni razem, przebywacie ze sobą cały czas? JG: Z uwagi na to, że działamy wtedy właściwie na poziomie fizjologicznym, oczekiwania w stosunku do innych również mocno się redukują. Natomiast są cały czas duże oczekiwania w kwestii partnerstwa i współodpowiedzialności. Nie mieliśmy do tej pory problemów, które wystawiałyby nas na zbyt ciężką próbę. Zawsze udawało nam się dobrać takę ekipę, żeby dobrze pracowała. Wiadomo, były tarcia, bo inaczej to nie byłoby prawdziwe, ale zawsze udawało nam się wszystkie sprzeczki rozwiązać asertywnie. JS: No tak, w sumie nie ma wyjścia. Jak się komuś coś nie podoba, nie może trzasnąć drzwiami i wrócić do domu. JG: Wszystko udawało się załatwić uczciwie i sprawiedliwie. Nie mieliśmy takich trudnych sytuacji. Ja na przykład miałem w życiu dwie czy trzy takie akcje, że pojechałem gdzieś na wyprawę i miałem kontakt z ludźmi, z którymi po prostu nie byłem w stanie przebywać, bo wzbudzali we mnie straszną niechęć. Ale trzeba było to jakość znieść i trzymać głowę wysoko. Jeżeli chodzi o nasze klubowe wyprawy eksploracyjne, które organizujemy już od kilku lat, to zawsze są udane i później miło wspominamy te wyjazdy, bo to jest kawałek pięknej przygody. Eksploracja, odkrywanie, to wyjście za róg. Dla mnie to właśnie jest najbardziej interesujące. To, że można się z kimś dzielić tymi wrażeniami jest również bardzo ważne. PP: Do tego trzeba dorzucić kontakt z lokalną ludnością, bo to jest też klucz naszych wyjazdów. Jak już dojeżdżamy w takie miejsce, to wchodzimy w zupełnie inny świat. Jesteśmy po części zafascynowani, a po części próbujemy wniknąć w ten klimat. To jest fajne, bo zderzamy naszą rzeczywistość z inną rzeczywistością, która jest zgoła odmienna i to sprawia, że w bardzo silny sposób doświadczamy tych wyjazdów. A przynajmniej ja. Kuba akurat mówi tutaj o tym takim bardziej racjonalnym przeżywaniu wyprawy, gdzie chce zobaczyć dane miejsce, a ja z kolei szukam pewnych emocji, bo tak naprawdę to emocje prowadzą mnie w takie miejsca. Wszystko zmierza do kontaktu z tymi ludźmi, do odnalezienia pewnej łączności. Wszystkie nasze wyprawy wiązały się ze wspaniałymi kontaktami z lokalną ludnością. Chociażby w Pakistanie mamy przyjaciół, którzy cały czas zapraszają nas w odwiedziny do siebie. W Kirgistanie również. JG: Tak, to co Piotrek mówi o ludziach, jest bardzo znamienne, bo będąc cztery lata temu w Kokszał Tau w Kirgistanie, na wyprawie, łaziliśmy gdzieś tam po dworcu czy po bazarze, robiąc zakupy przed wyjazdem w góry i w pewnym momencie ktoś do mnie krzyczy: Jakub! Jakub! - ja się odwracam, a to kierowca busa, który cztery lata wcześniej, czyli osiem lat temu od dzisiaj, wiózł mnie z Biszkeku do Karakol i mnie po prostu, wyobraź sobie, rozpoznał. JS: Zazdroszczę pamięci do twarzy! JG: I do imienia. On po czterech latach rozpoznał mnie wśród ludzi, kiedy byłem do niego tyłem. I on, po czterech latach, zawołał mnie imieniem. Kierowca busa. PP: Niesamowite. JG: I to pokazuje, jakie relacje można nawiązać z ludźmi, jeżeli przeżywa się z nimi wspólną przygodę. Jest to zderzenie kultur, zderzenie rzeczywistości, które budzi mocne wrażenia. W każdej ze stron. I to pokazuje, że ta pamięć się potem utrzymuje. Długo, długo. To było niesamowite, że ktoś w Kirgistanie, gdzieś na dworcu autobusowym, pamiętał moje imię i nie byłem dla niego tylko klientem, który płacił za transport, ale byłem kimś, z kim została nawiązana jakaś relacja. Inaczej by takiej sytuacji nie było. I to też jest przygoda, o której warto pamiętać. PP: Dla mnie kontakty z ludźmi i góry to takie pół na pół. 50% wyprawy to ludzie i kultura. Nawet, jak jesteśmy gdzieś tylko kilka dni, zanim przeskoczymy w góry wysokie, to nie wyobrażam sobie wypraw bez tego przejścia przez miasto wieczorem, pójścia na spacer do parku, zjedzenia kolacji w restauracji, spotkania ludzi i porozmawiania z nimi. Bez tego tak naprawdę wyprawa byłaby goła i w filmach, które tworzymy, staramy się pokazywać akcenty związane z ludźmi. W Kirgistanie mieliśmy tę przyjemność, że naprawdę dużo było spotkań z ludźmi i ten proces zmierzania w stronę gór był bardzo długi. Mieliśmy karawanę, mieliśmy tragarzy. Wyprawa w starym stylu. I to było wspaniałe, bo potem, po całym dniu, siadaliśmy przy wspólnym ognisku, razem jedliśmy owce, razem tańczyliśmy Mimo tego, że to były dwie różne kultury, bo my katolicy, a oni muzułmanie, szyici, to świetnie się dogadaliśmy. I to było niesamowite. To właśnie dodaje całego smaczku i sensu wyprawie. JS: Wydaje mi się, że ludzie tam żyjący są oderwani od współczesnej cywilizacji. Może właśnie dlatego są bardziej otwarci na takie kontakty? Człowiek współczesny, żyjący w mieście, zwłaszcza w dużym mieście, jest non stop atakowany jakimiś bodźcami, które do niego dochodzą, nie potrafi się skupić, jest rozdrażniony. Z dala od tego wszystkiego można się faktycznie wewnętrznie oczyścić. JG: Tak, to oczyszczenie jest kluczowym słowem. To jest jedna z tych rzeczy, po którą my tam jedziemy. Żeby oczyścić umysł. Żeby te nasze codzienne oczekiwania nie były aż tak wysokie, żeby były bardziej podstawowe, żeby były bardziej organiczne. Żeby oczekiwać od siebie uczciwości i takiego prawdziwego działania, bo w górach jeżeli nie działa się uczciwie, jeżeli się unika… Przykładowo: kiedy robimy transporty z samochodu do bazy i trzeba przenieść kilkadziesiąt kilogramów na osobę przez kilkadziesiąt kilometrów i jeżeli ktoś na tym etapie zacznie kombinować, będzie komuś podrzucał paki, nie będzie prawdziwy, to potem to wyjdzie w pracy wyżej. Ta osoba potem nie będzie tak dobrze zaaklimatyzowana, nie będzie miała wystarczającej motywacji, jak inni, którzy to wszystko przenieśli i to się odbije na takiej osobie w działaniu. To, że ktoś był nieprawdziwy. To wszystko pozwala popatrzeć na swoje działania, na swoją motywację, w sposób taki podstawowy i prosty, niezawoalowany, bez nadinterpretacji. Pozwala nam to przywrócić taką jasność widzenia, by odpowiedzieć sobie na pytania: dlaczego i po co? To przekłada się na codzienność. Jeżeli chcę coś robić, to robię to dobrze, bo mam jasną motywację. A nie: bo ktoś tam, coś tam, gdzieś tam. Ale dlatego, że ja tak chcę i mam postawiony uczciwy cel i nie próbuję zakombinować. To właśnie bardzo ładnie widać w górach. Tych cech można się w górach nauczyć lub można je potrenować, przypomnieć wagę tego, że warto być uczciwym wobec siebie, a co za tym idzie, także wobec innych ludzi. PP: Mówiliśmy o przejściu z naszej cywilizacji do tamtej cywilizacji. Nasza cywilizacja zachodnia jest bardzo zamknięta w sobie, izolujemy się. Przez wiele godzin można by wiele mówić o tym, co się dzieje z ludźmi, kiedy zamykają się w swoich światach. JG: W swoich domach, w swoich samochodach. JS: Przed swoimi komputerami.  PP: Przenosząc się daleko na wschód, gdzie ludzie są biedniejsi, nagle okazuje się, że nasz zamknięty świat spotyka się z ich światem bardzo rozpostartych ramion i on nas wchłania. Ci ludzie obejmują nas swoją życzliwością i kruszą skorupę, w którą się obudowaliśmy żyjąc w mieście. To nam pozwala dostrzegać nie tylko samych siebie, ale też innych – zarówno ludzi lokalnych, jak i swoją własną ekipę. Odbudowujemy w sobie empatię do ludzi, którzy nas otaczają i to sprawia, że przenosimy ten proces dalej. Bo jak już uciekniemy z tego miasta, tam na wschodzie, i idziemy w góry z tym pozytywnym ładunkiem energii, to myślimy już jako grupa i staramy się swoje potrzeby stawiać na równi z potrzebami innych, żeby, jak Kuba mówił, nie kombinować. Istotne jest to, żeby to zrozumieć. JG: Ta otwartość jest bardzo interesująca. W zeszłym roku byłem ze swoją Darią w Tadżykistanie i jechaliśmy przez Pamir na rowerach. Któregoś dnia rozbiliśmy namiot zaraz przy drodze, między wioskami. No i siedzimy sobie w tym namiocie, ciemno już, a nagle przychodzi dwóch facetów. Ja taki wystraszony, bo było już ciemno, a do najbliższej wioski kilka kilometrów, a tu oni wychodzą z krzaków i nas pytają, czy mamy nóż. Więc ja w tym momencie jeszcze bardziej zdziwiony i przestraszony mówię: No mamy…, bo nie będę udawał, że nie mam. Bo jak to na wyprawie, bez noża? A oni mówią: To dajcie, mamy dla was arbuza - przyszli do nas specjalnie z wioski, dwa czy trzy kilometry i przynieśli nam arbuza, ciastka, cukierki i mleko. PP: Niesamowite. Na Zachodzie byśmy tego nigdy nie doświadczyli. JG: Wzięli rzeczy, przynieśli nam je w nocy prosto do namiotu, poczęstowali nas, porozmawialiśmy chwilę i sobie poszli. Ludzie często zapraszają tam też do domu na obiad. Czasami, jak siedzieliśmy przy drodze i gotowaliśmy, na przykład wodę na makaron, to podchodzili do nas i mówili, że nie możemy tak robić i żebyśmy poszli z nimi do domu, to nas nakarmią. I takie zdarzenia dzieją się cały czas. A u nas ludzie mają opory, żeby poprosić na wsi o wodę przez płot. Tylko idą i szukają. Tutaj, u nas, jest to jakoś zupełnie inaczej rozwiązane. PP: Ale to wszystko robią pieniądze tak naprawdę. Pieniądze i wygórowane potrzeby. Bo to, co chcemy, a to, czego potrzebujemy to dwa różne światy. Chcemy bardzo dużo, a potrzebujemy niewiele. Ci ludzie na wschodzie mają niewiele, ale też chcą niewiele i to im w zupełności wystarcza. Są gotowi się tym dzielić. A na Zachodzie jest odwrotnie. Im więcej chcemy, tym bardziej zamykamy się na innych ludzi i tym mniej dajemy, pomimo tego, że mamy naprawdę ogromne ilości rzeczy, które nam są kompletnie niepotrzebne do życia. I to jest właśnie ta przepaść, która nas dzieli. JG: Piotrek wie, co mówi, bo się przeprowadzał niedawno. PP: Wyniosłem trzy worki odzieży! JS: Dokładnie, przeprowadzka to najlepszy moment na pozbycie się wszystkich gratów. To już tak zmierzając powoli ku końcowi, jak sobie radzicie po powrocie do naszego cywilizowanego świata? Spotykacie się jako grupa wsparcia, trzymacie się za ręce i mówicie sobie: Wszystko będzie dobrze! Byle do kolejnej wyprawy! czy bez problemu się przestawiacie? JG: Nieee… My już jesteśmy tak pozytywnie nastawieni do życia, że ta praca, środowisko znajomych czy codzienność też jest różowa, kiedy się wróci z takiej wyprawy. To jest z dobrego miejsca powrót w lepsze. Ja mam dobry dom i bardzo lubię do niego wracać. Te miejsca, dobre i lepsze, ciągle się ze sobą zamieniają i to nie jest tak, że powrót z wyprawy jest katastrofą. To jest fajna rzecz, bo można zacząć planować kolejną wyprawę, wykorzystać formę, którą się na tej wyprawie zrobiło do realizacji lokalnych celów, na przykład by pojechać w Tatry się powspinać. Czy zobaczyć się ze znajomymi, których się dawno nie widziało ponad miesiąc czy dwa. To jest jak naładowanie baterii. Jeżeli człowiek ma naładowane baterie, to wszystkie wyzwania, nawet te codzienne stają się interesujące i fajne. To jest też jeden z celów wyprawy. Pozwala nam na powrót do codzienności, która równie staje się wartą uwagi codziennością. To bardzo ważne. PP: Tak, jak wracamy, to wracamy bardzo pozytywnie naładowani i właśnie wtedy padają takie znamienne słowa, oczywiście pełne sympatii, gdzie jeden do drugiego mówi: Mam nadzieję, że nie będę cię musiał oglądać w ciągu najbliższych dwóch tygodni. I wtedy następuje takie rozluźnienie, które całkowicie zamyka daną wyprawę. Ja wracam z radością, ale zaczynam tęsknić już po tygodniu i wtedy wiem, że znowu muszę czekać cały rok na kolejny wyjazd. JG: Wtedy zaczynamy generować pomysły, gdzie jechać następnym razem. Czy to będzie Peru, a może znowu Pakistan, a może Alaska? Albo Tadżykistan. PP: Albo Tadżykistan. Bo myślimy też o Tadżykistanie, ale bardzo chcielibyśmy wrócić do Pakistanu, do wioski Bar, bo tam mamy kilka takich poważnych, dziewiczych gór, które moglibyśmy zrobić. Logistycznie jesteśmy przygotowani, wszystko na wstępnie jest dograne, bo mamy kontakt z lokalną ludnością. Problemem jest jednak kwestia bezpieczeństwa, bo trochę się boimy. Głównie drogi z Islamabadu do Gilgit, przez Karakorum Highway, przez bardzo niebezpieczny region Kohistan, to właśnie tam, pod Nanga Parbat, były te tragiczne wydarzenia. Jechaliśmy tamtędy, czuć było napięcie, na szczęście nic się nie stało. Policja nas eskortowała, spory fragment drogi był zamknięty. Od ostatniego wyjazdu to ryzyko w tamtym rejonie jeszcze wzrosło. I tego się boimy. JG: Ono rośnie sukcesywnie mniej więcej od 2007 roku i z roku na rok jest coraz gorzej. Wielka szkoda, bo ci ludzie tam nie zasługują na taką walkę. Te duże siły polityczne nie patrzą na zwykłych ludzi. Zresztą w Europie teraz to samo się dzieje. Pozwala to spojrzeć na taką dużą politykę z punktu widzenia lokalnych ludzi. Słyszymy, że gdzieś tam był jakiś zamach, ale co nas to obchodzi? Co to znaczy dla nas? Nic, bo trudno to sobie wyobrazić. JS: No tak. Kiedy były zamieszki na Ukrainie, bardziej nas to dotknęło, bo działo się zaraz za wschodnią granicą naszego kraju. Bo łatwiej było sobie wyobrazić realne zagrożenie. JG: Tak, bo mamy też wspólną historię. Albo możemy sobie wyobrazić, jak to było u nas w Polsce za Solidarności. Ale jak słyszymy, że w Syrii ktoś się bije, albo że jakiś zamach był w Iraku, Pakistanie czy Afganistanie… Traktujemy to tylko jako wydarzenie i nic więcej. Jak się tam pojedzie i zobaczy, co się dzieje, że tutaj ktoś stracił brata czy kuzyna, rozmawia się z tymi ludźmi i widzi, jak oni próbują wydrzeć ziemi trochę plonów, żeby przeżyć, to ma się do tego zupełnie inne podejście i człowiek zniechęca się do tej wielkiej polityki, z której to wszystko wynika. PP: Problemem są też niestety media, które kreują wizję Pakistanu jako kraju terrorystów, a my tam byliśmy, wędrowaliśmy i spędziliśmy naprawę wiele dni z lokalną ludnością. Poruszaliśmy się swobodnie po mieście, zaczepiali nas ludzie, bardzo przyjaźni, z którymi rozmawialiśmy i widać, że oni chcą tam żyć normalnie. Mają dokładnie takie same aspiracje i ambicje jak my, tylko żyją w trochę innym świecie i innej kulturze i strasznie ich to wkurza, że media kreują taki, a nie inny obraz i że muszą walczyć, chociażby w Pakistanie, z Talibami, którzy de facto Pakistańczykami nie są. Oni przyszli do tego kraju. To są ludzie z Afganistanu. Watażkowie. Więc cóż… Normalny świat, tylko inna szerokość geograficzna. A pragnienia i potrzeby te same. JS: Mam nadzieję, że Wasza wyprawa dojdzie do skutku, wszystko uda się, jak sobie zaplanowaliście i wrócicie cali i zdrowi, bo z chęcią posłucham o tym, jak było. Dzięki za rozmowę! — Rozmawiali: Jakub Gałka Jest członkiem Klubu Wysokogórskiego w Krakowie. Uczestnik wypraw eksploracyjnych wróżne góry świata Wspinał się w Himalajach (6000 mnpm), Karakorum, Pamirze (7100 mnpm), Tien-Szan, w Andach. W czasie wyprawy do Pakistanu eksplorował dziewiczą dolinę Sathmarau w Karakorum Zachodnim gdzie zdobył szczyt Kuti Pokush oraz wytyczył nową drogę na Koti Chok (6000 mnpm, bez wierzchołka). Zdobył dwa 5-tysięczniki w Cordillera Blanca w Peru. Podczas wyprawy w góry Cordillera Apolobamba w Boliwii zdobył 3 dziewicze 5-tysięczniki i dokonał pierwszego powtórzenia wejścia na szczyt FAE3 (pierwsze polskie wejście). Wspina się w Tatrach i w innych górach Europy zarówno latem jak i zimą. W czasie swoich podróży także fotografuje, najchętniej przyrodę i krajobraz Zarówno zdjęcia jak i reportaże ze swoich wypraw publikował w prasie branżowej (Góry, American Alpine Journal, itp.). Zajmuje się też muzyką. Jest skrzypkiem w Orkiestrze Kameralnej Fresco Sonare, gra na skrzypcach barokowych a także specjalizuje się w wykonawstwie muzyki folkowej, zwłaszcza celtyckiej. Zawodowo związany jest z Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Piotr Picheta Instruktor wspinaczki, podróżnik, eksplorator. Organizator wypraw eksploracyjnych i wspinaczkowych w góry wysokie. Wspinał się: w Karakorum, w ramach wyprawy Batura Muztagh Pakistan 2011, w zachodnim paśmie Kakshaal Too [Kokszał Tau] w Kirgistanie w 2010 r., na Kaukazie, w Górach Swaneckich, w Alpach, w albańskich Prokletije, w Tatrach zimą i latem, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Zawodowo związany z Akademią Górniczo-Hutniczą im. Stanisława Staszica w Krakowie, gdzie pracuje jako kierownik Biblioteki Wydziału Górnictwa i Geoinżynierii AGH. Posiadacz czarnego pasa (1 dan) w Oyama Karate. Twórca i współzałożyciel marki odzieżowej Climbe, której specjalnością są koszulki i inne gadżety z nadrukami o tematyce górskiej, wspinaczkowej i artystycznej. Cele wyprawy Pik Kosmos (5940 m), zwany również Pikiem Schmidta, to drugi najwyższy po Piku Dankova szczyt w zachodnim Kokszał Tau. Zlokalizowany jest on w grani głównej pasma, i z uwagi na znaczne trudności w dotarciu do jego podstawy, stanowi poważny cel alpinistyczny. Trudności potęgują również: surowy klimat, brak okolicznych mieszkańców, silne zlodowacenie oraz północna wystawa ściany, którą prawdopodobnie prowadzona będzie akcja górska. - Celem wyprawy Kosmos 2014 jest pierwsze polskie wejście na drugi pod względem wysokości szczyt (w paśmie południowo-zachodnim Kokszał Tau), o nazwie Pik Kosmos (również zwany jako Pik Schmidta; 5940 m). - Eksploracja i wspinaczka na dziewicze pięciotysięczniki w grani głównej Kokszał Tau, które z racji potężnego sąsiada (Pik Dankova), i zarazem znacznego od niego oddalenia, prawdopodobnie nie były celem poprzednich wypraw (również celem aklimatyzacyjnym). - Sporządzenie dokumentacji zdjęciowej i nakręcenie materiału filmowego.

marcogor o gorach

Powrót w Góry Czerchowskie, czyli Mincol po raz trzeci

To miał być krótki górski wypadzik, na pół dnia, gdyż tylko tyle czasu miałem do wykorzystania w nieoczekiwany wolny dzień. Skorzystałem z gotowego plany awaryjnego na takie okazje i po raz kolejny, a trzeci tego roku odwiedziłem Góry Czerchowskie. To pasmo leżące na Słowacji, znajduje się blisko polskiej granicy i mam tam tylko około 90 km dojazdu. Postanowiłem zakończyć wędrówkę główną granią tych gór i poznać ostatni nieznany mi kawałek pasma.  Z poprzednich wypadów wiedziałem, że są to  malownicze, odludne i dzikie góry, idealne do pobycia z samym sobą. Miejsce pełne ciszy, spokoju i bliskiego kontaktu z naturą. Prędzej można tam spotkać wilka niż turystę. W czasie mej wędrówki spotkałem tylko dwie osoby, zbierające jagody. Pierwsze me wyjście w te góry opisałem tutaj,  a kolejne zetknięcie z Mincolem tu.  GÓRY CZERCHOWSKIE Góry Czerchowskie, czyli słowackie pasmo Cergov leży we wschodniej Słowacji, w historycznym regionie Szarysz. Należy do Beskidów Zachodnich w łańcuchu Zewnętrznych Karpat Zachodnich. Najwyższy szczyt to Minčol (1157 m). Pasmo Gór Czerchowskich ma kształt elipsy o dłuższej osi przebiegającej z północnego zachodu na południowy wschód. Długość pasma wynosi 29 km, maksymalna szerokość – 17 km. Od północnego zachodu Góry Czerchowskie na krótkim odcinku graniczą z polskim Beskidem Sądeckim, od północnego wschodu i wschodu – z Pogórzem Ondawskim, od południa – z Kotliną Koszycką, od południowego zachodu – z Bachureniem, od zachodu – z Górami Lewockimi. Otaczają je doliny środkowego Popradu, górnej Torysy, jej dopływu Sekčova i górnej Topli. CERGOV Góry Czerchowskie są zbudowane głównie z fliszu karpackiego, któremu od południowego zachodu towarzyszą wapienne skalice Pienińskiego Pasa Skałkowego. Grzbiety gór są dość zrównane, stoki strome lub bardzo strome, porozcinane licznymi, głębokimi dolinami potoków. Szczytowe partie pasma pokrywają połoniny przypominające bieszczadzkie. I własnie wędrówka nimi po stosunkowo krótkich, acz treściwych podejściach należy do bardzo przyjemnych. Góry Czerchowskie od lat pozostają na uboczu turystyki, w tym również na skutek słabo rozwiniętej infrastruktury turystycznej. Nie są więc tłumnie odwiedzane przez turystów. Istnieje tu właściwie tylko jedno schronisko turystyczne na przełęczy pod Čergovem. Poza stosunkowo licznymi znakowanymi pieszymi szlakami turystycznymi istnieje przyzwoita sieć szlaków rowerowych. Tak więc dla turysty chcącego zaszyć się gdzieś w górach i mieć czas na przemyślenia to idealne miejsce! LIVOVSKA HUTA Wycieczkę rozpocząłem we wsi Livov, gdzie na placyku koło pomnika ku pamięci ofiar SNP można zostawić samochód. Niedaleko jest przystanek SAD i mi udało się idealnie trafić na nadjeżdżający autobus kursowy, który podwiózł mnie do następnej wioski Livovska Huta, gdzie rozpocząłem swą wędrówkę. Livovská Huta leży w samym sercu Gór Czerchowskich, w zamknięciu doliny Topli. Wieś leży na wysokości 650 ÷ 670 m n.p.m., lecz jej kataster sięga po najwyższy szczyt tej grupy górskiej – Minčol (1157 m n.p.m.). Jak się przekonałem własnie stąd biegnie najkrótsza trasa na ten szczyt! Mi udało się wejść na wierzchołek w 1,5 godziny. We wsi zachowało się kilka ostatnich drewnianych chałup zrębowych z dachami krytymi gontem. Dlatego wygląda ona bardzo malowniczo i bardzo mi się spodobała. ŁAZY Bardzo szybko doliną Topli wspinałem się coraz wyżej, żeby poprzez szczyt Topolky osiągnąć siodło Łazy, gdzie rozchodzą się szlaki i potem już cały czas piękną widokową graniówą, przez niezliczone polany i łąki podszczytowe wędrowałem, aż do końca wycieczki głównym grzbietem Čergova. Z Łazów najpierw wychodzi się na przedwierzchołek, gdzie stoi krzyż i tablica objaśniająca widoki z tego miejsca. A panorama naprawdę jest fenomenalna. Widać pobliskie szczyty Gór Czerchowskich, ale także odleglejsze słowackie pasma, jak Góry Slańskie, Lewockie, Ondawską Wierchowinę, z Busovem i Magurą Stebnicką. W pobliskiej Polsce doskonale prezentują się szczyty Beskidu Niskiego i Sądeckiego, na czele z Lackową i Jaworzyną Krynicką. Przy dobrej pogodzie widać nawet Tatry, Niżne Tatry i Pieniny! Chyba przekonałem was, że warto zobaczyć to wszystko na własne oczy… MINCOL CERGOWSKI Po chwili dochodzimy już na główny wierzchołek Mincola Cergowskiego, którego przyozdabia betonowy obelisk, na którym widnieją herby trzech miast – siedzib powiatów, których granice stykają się na wierzchołku Minčola: Bardejowa, Preszowa i Starej Lubowli. Czwarta tablica upamiętnia XXVI zlot słowackich turystów w 1979 r. Szczyt pokrywa rozległa polana. Rejon szczytu i cały grzbiet od Minčola po Łazy są trawiaste. To pozostałości dawnych hal pasterskich, mocno już zarośnięte borówczyskami. Teraz jagód jest prawdziwy wysyp. Dzięki temu z Minčola i jego grzbietu do wierzchołka Łazy rozciąga się szeroka panorama widokowa. Na samym Minčolu widoki na południową stronę przesłaniają drzewa. Najszersze widoki są z nienazwanego wierzchołka z krzyżem pomiędzy Minčolem a Łazami. GŁÓWNA GRAŃ CERGOVA Po długim odpoczynku i obserwacji z oddali burzy, która przysłaniała Tatry ruszyłem dalej przed siebie w stronę Łazów, żeby później skręcić w kierunku Hyrovej. Jego zalesiony wierzchołek przetrawersowałem i dalej pobiegłem na przełęcz Zdiare. Tutaj jest kolejny węzeł szlaków, mnie nadal prowadził dobrze oznakowany niebieski szlak. Następnie minąłem bokiem zalesiony szczyt Forgáčki, żeby zejść na cudną polanę Uhliska. Widok z tego bajecznego miejsca tak mnie osłabił, że musiałem długo posiedzieć sobie i nacieszyć oczy panoramą cergowskich szczytów, od Cergova, do Łysej, które kiedyś już zdeptałem. Potem było łagodne podejście uroczymi polanami podszczytowymi na Dvorisko, niestety również zalesiony szczyt minąłem z boku dochodząc na następną widokową polanę, zwaną Capkova, gdzie posiliłem się korzystając z ławeczek i stołu. Nieopodal stoi nagrobek słowackiego turysty, chyba symboliczny. PRZEŁĘCZ PRIEHYBY Było już późne popołudnie i zorientowałem się, ze burze, które do tej pory omijały mnie bokiem okrążają mnie coraz bardziej. Przyśpieszyłem więc kroku, żeby jak najszybciej opuścić grzbiet górski. Na szczęście do pobliskiej przełęczy Priehyby miałem już blisko i udało się zejść tam przy odgłosach zbliżającej się nawałnicy. Tutaj pokropiło mnie pierwszy raz. Na siodle stoi odnowiona kaplica, gdzie wyjątkowo odbywają się msze, w dni odpustu. Przełęcz jest też ważnym węzłem szlaków, które schodzą się tu z każdej strony.  Burza było nade mną, więc wygodną, starą asfaltową drogą, która dobiega do tego miejsca ze wsi Livov zacząłem szybko schodzić w dół. Niestety gdzieś w połowie drogi do wsi, gdzie miała zakończyć się moja eskapada rozpętała się prawdziwa ulewa, istne oberwanie chmury, które towarzyszyło mi już do końca. Przemokłem zatem do suchej nitki, ale cóż to za życie bez górskich przygód? LIVOV Dopiero w wiosce deszcz ustał i mogłem się przebrać w suche ciuchy, zanim ruszyłem moim wozem w drogę powrotną do domu. Wieś Livov słynie z bohaterstwa. W czasie II wojny światowej w okolicy działał aktywnie antyfaszystowski ruch oporu, a na stokach góry Čekošov na zachód od zabudowań wsi, w miejscu zwanym Skałka, istniał tajny szpitalik partyzancki. Obejrzałem jeszcze pomnik poświęcony tym bohaterom i wyjechałem w kierunku domu. Tak zakończyło się moje już szóste spotkanie z tymi górami. Polecam to urocze, małe pasmo każdemu niestrudzonemu wędrowcy. Wkrótce opisy poprzednich przebytych tras Cergova. Jak zawsze zapraszam do obejrzenia opisanej galerii zdjęć z wycieczki. Zachęcam także do głosowania w nowej ankiecie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  Note: There is a poll embedded within this post, please visit the site to participate in this post's poll.  

marcogor o gorach

Nowa aplikacja pomoże szukać zaginionych turystów

Dotarłem niedawno do nowych, ciekawych informacji dotyczących bezpieczeństwa turystów w górach. W końcu jakiś pozytyw wśród natłoku tragicznych, przygnębiających danych o rekordowej ilości wypadków w tym sezonie tatrzańskim. Chodzi o nową aplikację, którą zaczną testować ratownicy TOPR-u już w sierpniu. Dzięki aplikacji będzie można szybciej i dokładniej poszukiwać turystów w górach. Umożliwi ona dokładne określenie miejsca osoby dzwoniącej na numer alarmowy.   Jeśli tylko okaże się, że aplikacja działa poprawnie, to np. dyżurny ratownik będzie w stanie określić gdzie znajduje się osoba, która prosi o pomoc. Mariusz Zaród, naczelnik Grupy Podhalańskiej GOPR, tłumaczy, że nowinka pozwoli na uniknięcie szukania po omacku osób, które zabłądziły. Będzie pokazywać lokalizację telefonu, z którego zgłaszane jest wezwanie o pomoc. Aby system zadziałał, posiadacz telefonu będzie musiał mieć w nim wgraną specjalną aplikację – będzie ona darmowa i ogólnodostępna dla każdego turysty. źródło:interia.pl

kemping CAMP9 w Tarnowskich GórachPLUSY:+ urokliwe miejsce:...

coffe in the wood

kemping CAMP9 w Tarnowskich GórachPLUSY:+ urokliwe miejsce:...

kemping CAMP9 w Tarnowskich Górach PLUSY:+ urokliwe miejsce: las, staw, pola dookoła+w okolicznych miasteczkach jest mnóstwo ciekawych zabytków przemysłu, kopalni i poniemieckiej architektury+atmosfera, którą wprowadzają Ineza i Gunter+opowieści obojga filmowców z miejsc, w których byli+toalety mogę porównać jedynie do tych, które widziałem na kempingach w Norwegii+zaplecze dla gości: świetlica z kominkiem [o yeah!], jadalnia, kuchnia [w budowie] MINUSY:-…nic nie przychodzi mi do głowy ;) Biorąc pod uwagę, że ceny są na przeciętnym poziomie, to jest kemping z najlepszym stosunkiem cena/jakości, w jakim do tej pory byliśmy. Sama atmosfera jest nie wycenialna ;] / CAMP9 camping in Tarnowskie Góry PROS:  + Charming place: forest, pond, fields around + there are plenty of interesting sights of industry, mines and former German architecture in all towns nerby+ atmosphere, that comes out of personalities of Inez and Gunter + stories both filmmakers from places where they were + toilets I can only compare to those seen in campsites in Norway + facilities for guests: room with fireplace [o yeah!], dining room, kitchen [under construction]  CONS: - … Nothing comes to my mind;)  Given that prices are at an average level, it is a campsite has the best value for money index. The atmosphere is priceless ;]

marcogor o gorach

Śmierć w górach

Za dużo ostatnio śmierci w górach. Chyba nigdy letni sezon w Tatrach nie rozpoczął się tak tragicznie! Co tydzień nowa śmierć, kolejne wypadki będące wynikiem rażącej głupoty w górach. Czytacie o nich zapewne w mediach, ja chcę przytoczyć wiersz jakże na czasie…bez żadnych komentarzy, krytyki itd. „Nie zapominajcie o tych, Którzy w górach zostali Strzegąc ognisk wśród nocy, Strzegąc szlaków wysokich Gdzieście też chcieli być! Nazywajcie „szaleństwem”, Ten ich upór wyniosły. I wspomnijcie te dni, Gdyście może też śnili Ten wasz w chmurach strzelisty, Ten od marzeń błękitny, Ten od pragnień złocisty, Urojony wasz szczyt. Nie zapominajcie tak prędko, Tych co w górach zostali Co uparli się trwać Może oni wciąż kroczą Ścieżką tam, podobłoczną. Podczas gdyście skręcili, Zeszli z drogi, Ruszyli w ten szeroki, Wygodny, udeptany już trakt.”

marcogor o gorach

Bóg mieszka w górach

Czujecie to też nie raz? Jego obecność blisko nas, tam w górach? Stwórcy wszystkiego, mieszkającego hen wysoko… „Ojcze nasz, który zamieszkujesz w niebie proszę, prowadź mnie doliną zieloną na samiusieńki szczyt pozwól bym ujrzał zło, co we mnie zamieszkało i daj siły, by na szlaku z każdym moim krokiem lżej mi było nie opuszczaj mnie w pół drogi, mów do mnie wiatrem mów dźwiękiem potoku i spokojem turni zawiąż mi dłonie wstęgą pokory niech dusza ma ochłonie, niech uniesie zmęczone powieki bądź mi Prawdą w każdej odsłonie w mgielną kurtynę, w nieba zmartwienie w słońce, co zmysł rozprasza bądź mi wodą wytchnienia zanurz me skalane ciało w zwierciadle stawu i odrodź na nowo , bym w dolinie życia każdego wieczora do stołu Tatrzańskiego mógł zasiąść.”

marcogor o gorach

Gdzie w Tatry?

Ostatnie niepokojące wydarzenia w Tatrach zmusiły mnie do zabrania głosu w sprawie bezpieczeństwa w górach. Przez ostatnie dni ciągle słyszymy o kolejnych wypadkach turystów w najwyższych polskich górach. Mija dopiero pierwszy tydzień wakacji, za nami niecałe dwa tygodnie lata, a w Tatrach mnóstwo wypadków, także śmiertelnych! Z czego to wynika? Na wielu portalach, forach, mediach społecznościowych ludzie wypowiadają się na temat bezpieczeństwa w górach, podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Wylewa się fala krytyki albo zrozumienia dla wyczynów „niedzielnych” turystów, bo jakże ich inaczej nazwać? Wypadkom ulegają przeważnie niedoświadczeni górsko ludzie, nieobeznani z chodzeniem po wysokich partiach Tatr o tej, jakże złudnej porze roku. Własnie ten czas, początek lata objawia się u ludzi wielką nieroztropnością, brakiem rozsądku i totalną bezmyślnością. Dlatego jeszcze raz, w tym miejscu zaapeluje do ludzi o ostudzenie zapałów i włączenie myślenia! Wiem, że nadejście lata, początek wakacji sprzyja u wielu turystów w realizacji swoich górskich planów, odkładanych nie raz i zaplanowanych już dawno, może nawet w czasie długiej zimy. Ale proszę Was, bo liczę, że czytają moją stronę także początkujący wędrowcy, którzy szukają tutaj natchnienia, czy wskazówek – wyluzujcie! Początek lata nie oznacza od razu, że w wysokich górach, jakimi są niewątpliwie Tatry również, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nastaje upalne lato! Jest wręcz odwrotnie, lato jest zimne, w wysokich partiach gór dosypuje śnieg, temperatura spada powyżej 2000 m czasami poniżej zera. Śnieg z ostatniej zimy nadal zalega w wielu miejscach, zwłaszcza wysoko w Tatrach, w zacienionych miejscach, w żlebach podejściowych, na północnych stokach. Mimo, że na równinach, w miastach mamy lato, nieraz upalne, to tam w górach wysokich warunki panują często nadal zimowe! Weźcie to pod uwagę przy planowaniu wycieczek, jeśli nie macie sprzętu, ani doświadczenia zimowego nie pchajcie się na trudne, nadal zaśnieżone miejsca. Grozi to pośliźnięciem, niekontrolowanym zjazdem, upadkiem, rozbiciem na skałach! Sprawdzajcie zawsze prognozy pogody dla Tatr, warunki w górach na stronie TOPR-u chociażby, albo zapytajcie na miejscu. A jak idziecie już na szczyt i widzicie trudne, zimowe warunki, a nie jesteście przygotowani, to zawróćcie. Nie przeceniajcie swych sił, ani możliwości, nie róbcie niczego na siłę, bo Wy dacie przecież radę…to innym coś się przytrafia…nie myślcie tak, bądźcie czujni! Góry na nas poczekają, one tam będą zawsze czekały, wymarzony szczyt uda się jeszcze Wam zdobyć innym razem. Ja stosuję tę zasadę ograniczonego zaufania i chodzę bezpiecznie po górach już 23 lata, bez żadnego wypadku, ani urazu. Żyjemy przecież w XXI w., gdzie wszystko można w internecie sprawdzić dokładnie, podejrzeć kamerki internetowe, które zaglądają do serca Tatr. Można zadzwonić do toprowców i dopytać o warunki na konkretnym szlaku. Ludzie wrzucają w sieci także bez przerwy fotki z wypraw i piszą o sytuacji na szlakach. I jeszcze jedno, Tatry to nie tylko Rysy, Orla Perć, Kościelec, Świnica…a tak myślą co niektórzy i od razu biegną prosto z pociągu na te najtrudniejsze odcinki . Dlatego już kilka wypadków wydarzyło się na Rysach, bo każdy chce tam wyjść, wielu za wszelką cenę. Nieważne w jakich warunkach, ilu ratowników będzie nas musiało potem ratować, media trąbią o głupocie, nieodpowiedzialności dorosłych podobno ludzi, którzy popełniają dziecinne błędy, bo nie potrafią odpuścić! Aż przykro już o tym słuchać, a przecież jak pisałem, jak nie teraz, to zdobędziemy wymarzony szczyt innym razem. Może lepiej poszukać alternatywy jak widzimy trudne warunki na wysokościach, a nie mamy sprzętu, ani doświadczenia, żeby sobie w takiej sytuacji poradzić. A inne szczyty czekają, te czasem mniejsze, mniej horniejsze, ale bardziej bezpieczne i wielokrotnie piękniejsze. Na zimny i śnieżny początek lata dobrym wyborem są łagodniejsze Tatry Zachodnie, a także szczyty po słowackiej stronie, gdzie od południa słońca dociera znacznie więcej, nawet do dolin. Nie ma obecnie problemu z dojazdem tam i zdobyciem np. Sławkowskiego Szczytu, który ma ponad 2400 m., czy Krywania wysokiego prawie na 2500 m. Te góry są na skraju łańcucha Tatr i śnieg schodzi tam o wiele szybciej. Jest tych szczytów cała masa na Słowacji, bo powierzchnia Tatr u naszych południowych sąsiadów jest czterokrotnie większa. Zdobyłem wszystkie znakowane szczyty Tatr, więc wiem, że wiele z nich jest niezwykle urodziwych i też wejścia na nie wyzwalają adrenalinę.  Polecam każdemu, ale nade wszystko zachowujcie zdrowy rozsądek w górach i mierzcie siły na zamiary, choć wiem, że to łatwo się pisze, gorzej wykonuje, gdy głowy gorące. Mi się na razie udaje, czego i wam życzę.Wędrujcie spokojnie tego lata i miejcie tyle samo wejść, co powrotów. Pamiętajcie, że najlepsze warunki, typowo letnie w Tatrach, spotykamy przeważnie w tych górach między 15.VII, a 15.IX. Pomyślnych wiatrów i weźcie sobie do serca rady starego górołaza. Z górskim pozdrowieniem….zbulwersowany wypadkami Marcogor

marcogor o gorach

Tam w górze jest pięknie

Tam w górze jest pięknie miałem kiedyś marze­nie wiesz? nie jed­no, nie dwa lecz kil­ka… chciałem płynąć wśród chmur chciałem być lek­ki jak skrzydła mo­tyl­ka… urucho­mić wiel­ki ba­lon i pat­rzeć chciałem z góry… na wszys­tko za­topić się w przes­tworzach ptaków skrzy­deł do­tykać niebies­kie podzi­wiać bez­droża i mus­ka­ną dłonią wiat­ru chciałem tak się snuć do­nikąd gwiez­dny pył we włosy łapać i krzyczeć i wołać do gór, do nieba, do słońca skąd? dokąd? znikąd?? upo­jony szczęściem chciałem być wiesz? zachłyśnięty wi­dokiem… por­tre­ty aniołów w głowie ma­lować i czuć, że umiem, że mogę objąć to wszys­tko swym wzro­kiem. i na ko­niec po­wiem ci… co chciałem jeszcze… chciałem czuć… niczym ptak jak sma­kuje praw­dzi­we po­wiet­rze… Marcogor  

marcogor o gorach

Cudowny dzień w górach zawsze się kończy – delektujmy się każdą chwilą

  „Do końca drogi zostało nam niewiele, a poza tym trudności drogi mamy już poza sobą. Z minuty na minutę wszystko wokół ciemnieje. Znikają szczegóły. Znów, jak wiele godzin temu, tak dawno, że niemal o tym zapomniałem, widać tylko kontury szczytów. Kątem oka widzę, że po niższym stawie suną jaśniejące Kropki. Wytrwale podążają do światła i ciepła, do zapachów i smaku. Wracają do herbaty z cytryną, do naleśnika z serem, do chińskiej zupki. Z całej duszy nienawidzę tej chwili. Tej szarości. Powolnego, ale nieuchronnego umierania. Milczenia, w jakim odchodzi od nas ten cudowny dzień. Kolejny. Czuję, jak ktoś nakłada mi jarzmo. Znika gdzieś moja siła, moja pewność. Nie jestem już zdobywcą, pogromca skalnych zerw odszedł wraz z ostatnimi refleksami dnia. Gdzieś w dole ledwie widoczne Kropki wciąż idą. I mają w nosie, że ten dzień odchodzi. Że już nie wróci. Że my tu jesteśmy. Że są tu góry. Nie zostawiajcie nas samych! Proszę…” / Antoni Hakówka /

PODRÓŻE WEDŁUG RUDEJ

Długi górski weekend. Część 2 – rajski Słowacki Raj?

20 czerwiec 2014 Pogoda za oknem nie zachęca do niczego – szaro, buro, coś siąpi z nieba. Szybki przegląd prognoz pogody oraz naszych pomysłów na piątkowe aktywności i zapada decyzja – jedziemy do Słowackiego Raju. Generalnie z bliżej nieokreślonych przyczyn ileś razy, gdy byliśmy w Jurgowie chcieliśmy tam pojechać, ale wydawało nam się, że jest to strasznie daleko. No cóż… raptem 60km, więc nie jest to jakiś zabójczy dystans. Gdy jedziemy przez Słowację okazuje się, że pogoda choć mocno pochmurna, to jednak ma tendencję do rozpogadzania się, co dobrze rokuje na przyszłość. Docieramy do Podlesoka, który wybraliśmy jako punkt startowy naszego poznawania Słowackiego Raju. Parking kosztuje tam 2EUR za dzień. Oczywiście 99% aut tam stojących jest tego dnia na polskich blachach. Widać zatem, która narodowość ma długi weekend ;) W kasie przy parkingu kupujemy bilety wstępu – 1.5 EUR od osoby oraz mapę za 4EUR. Po krótkich konsultacjach decydujemy się na wspinaczkę zielonym szlakiem przez Suchą Belę i Misove Vodopady. Początkowo szlak wiedzie dnem koryta potoku, w którym jest na szczęście mało wody. Szybko wymijamy grupki turystów w adidasach, którzy kombinują jak tu nie zamoczyć obuwia. My w górskich butach idziemy nie zważając na wodę. Gdy zaczynają się pierwsze kładki,  nie czuję się za pewnie, ale po przejściu około dziesięciu natychmiast zapominam o jakimkolwiek lęku. Jedna z pierwszych kładek W korycie potoku Niestety liczne grupy Polaków, które przybyły do Słowackiego Raju, dosłownie i w przenośni zalały tamtejsze szlaki tworząc kolejki do nieco trudniejszych przeszkód, jak choćby ciąg metalowych drabinek przy Misovych Vodopadach. Pół biedy, jakby tylko wchodzili wolno. Ale nie…musieli udowodnić wszystkim dookoła, że jako naród nie potrafimy się zachować. Wrzaski, śmiechy, głupie teksty. Do tego zionęło od nich alkoholem, który najpewniej wypili dzień wcześniej, ale jeszcze nie zdążył z nich całkiem wyparować. W kolejce do drabinek była również wycieczka spokojnych Węgrów. Gdy staliśmy za nimi udając, że nie jesteśmy z tego samego kraju, co banda rozwrzeszczanych ludzi w bardzo średnim wieku, pewien starszy pan zaczął się nas dopytywać, skąd jesteśmy. Gdy ostatecznie przyznaliśmy się, że z Polski, pokiwał tylko głową i spojrzał na nas ze współczuciem. Pokonywanie drabinek było zajęciem, które trochę trwało z racji ilości ludzi i tworzących się zatorów. Jedno jest pewne – szlaki w Słowackim Raju (w szczególności te z drabinkami, platformami i kładkami) nie są dla osób z lękiem wysokości oraz lękiem przestrzeni. Dobrze, że do nich nie należymy. Drabinki przy Misovych Vodopadach Na drabinkach należało bardzo szybko robić zdjęcia, by nie tamować ruchu. Jak łatwo się domyślić na zdjęciu chodziło o uwiecznienie pana, który w dziwnej pozie pije z wodospadu. Ciekawe jaką miał minę, gdy na górze zobaczył sporą ekipę, która w potoczku moczyła sobie stopy. Gdy kończą się wszelkie przeszkody udaje nam się wyprzedzić większość osób i dość nudną częścią szlaku, wiodącą przez wąwóz, docieramy do Sucha Bela. Stamtąd żółtym i czerwonym szlakiem udajemy się do Klastoriska. Na pięknej i widokowej polanie (normalnie widać stamtąd Tatry, które tego dnia były za chmurami) znajdują się ruiny ponad 700letniego klasztoru. Część zabudowań nadal jest całkiem dobrze zachowana, część dzięki opisom można zidentyfikować np. jako piekarnię czy cele mnichów. Na Klastorisku znajdował się kesz, którego pomimo sporych tłumów udało mi się podjąć. http://www.geocaching.com/geocache/GC1FQP7_rumia-memento?guid=c25bdbf3-46ca-4e0d-bd04-be079723173e Polana Klastorisko Ruiny Klasztoru Po odpoczynku na polanie rozważamy dalszy plan wycieczki. Marek początkowo chce nieco dłuższy wariant – niebieskim szlakiem przez Certova sihot i Certova diera i powrót Przełomem Hornadu. Ja jednak stwierdzam, że jest po 15, więc dłuższy wariant może skończyć się tym, że będziemy wracać po ciemku. Ostatecznie schodzimy do Hornadu szlakiem czerwonym. Po drodze odbijamy nieznacznie by podjąć kolejnego kesza. http://www.geocaching.com/geocache/GC134KW_klastorisko?guid=ca52d4d3-7384-4782-81f1-5c3bdf9a2f06 Z keszem czyli geocaching musi być Widok podczas zejścia do Doliny Hornadu Obydwoje z Markiem myśleliśmy, że Przełom Hornadu to taka lajtowa, szeroka ścieżka, parę wiszących mostków i tyle. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że trasa ta jest dość wymagająca, w szczególności w kwestii zaufania do wiszących dobrych kilka metrów nad ziemią platform, wyglądających jak fragment stelażu łóżka lub starego bagażnika na dach. Jak wspominałam, nie mam lęku wysokości, ale w paru momentach ogarnęła mnie panika. Najgorzej poczułam się na wiszącym moście, który był zrobiony z kratki, przez która pięknie widać było rzekę w dole. Marek chciał, żebym zatrzymała się pośrodku, aby mógł mi zrobić zdjęcia. Ja natomiast wiedziałam, że jak się zatrzymam, to już się nie ruszę z miejsca. Szybko przemaszerowałam na drugą stronę i dopiero zatrzymałam się na stałym gruncie. Oczywiście w miejscach, gdzie zawieszone na skałach były łańcuchy musiałam nabić sobie kilka siniaków, więc obecnie moje nogi (a w szczególności piszczela) wyglądają niezbyt uroczo. Pierwszy jeszcze lajtowy mosteczek w Dolinie Hornadu Trzeba było mieć polot i fantazję by stworzyć tak poprowadzony szlak Ten mostek doprowadził mnie do stanu lekkiej paniki. Jak widać, wolałam nie patrzeć do tyłu, nawet mimo szczerych zachęt ze strony Marka (generalnie w kilku żołnierskich słowach powiedziałam mu, co sądzę o zatrzymywaniu się na tym mostku i szybko pomaszerowałam dalej). Mroczny Przełom Hornadu Moje ulubione zdjęcie z platformami. Lepiej w takim miejscu nie mieć lęku wysokości. Choć ja osobiście najbardziej lękałam się stanu technicznego tych platform, z których część była mocno powyginana i chybotliwa… Po ponad 18km i 7h marszu docieramy do Kianki. Mnie znów bolą piszczela (nie tylko od siniaków, ale również od butów) i czuję się tak, jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię. Marek idzie jeszcze coś zjeść, a ja marze tylko o tym, żeby zdjąć buty i usiąść na czymś miękkim. Mimo sporego zmęczenia oboje jesteśmy zachwyceni Słowackim Rajem. A najbardziej tym, że jest tam tyle szlaków, tyle możliwości i tyle atrakcji. Czas płynie tam bardzo szybko, bo ciągle coś się dzieje, a człowiek musi być mocno skoncentrowany. Planujemy wybrać się tam na kilka dni, by przejść jeszcze parę innych tras.

Pikuj – najwyższy szczyt Bieszczad zdobyty majową porą

marcogor o gorach

Pikuj – najwyższy szczyt Bieszczad zdobyty majową porą

Drugi dzień mego majowego wyjazdu na Ukrainę, w ramach wycieczki oddziału PTTK Sanok upłynął na zdobywaniu Pikuja, najwyższego szczytu całego pasma Bieszczad. Pogoda na ten drugi dzień wędrówki od rana nadal była znakomita, choć prognozy zapowiadały popołudniowe burze. Po noclegu w dość przyjemnym hotelu w mieście Wołowiec, leżącym u stóp pasma górskiego Borżawy wyjechaliśmy wcześnie rano w kierunku Pikuja. Autokar dowiózł nas do miejscowości Biłasowica, skąd ścieżką znaną tylko naszemu przewodnikowi Panu Markowi wyruszyliśmy w góry. Szlak na szczyt rozpoczyna się przy głównej drodze Użgorod- Lwów, tzw. „olimpijce”. Podejście w bardzo ładnej scenerii łąk i pól uprawnych nie było zbyt wymagające. Z polan ponad wioską roztaczały się piękne widoki w stronę pasma Borżawy oraz Beskidów Skolskich. Łagodnymi wzniesieniami zdobywaliśmy wysokość wchodząc w pewnym momencie do lasu, który dał nam trochę ochłody od palącego słońca. Tak weszliśmy na Wielyki Menczył, skąd widać było część Łuku Karpat, którym szliśmy dzień wcześniej. widok na część Łuku Karpat z okolic Wełykiego Menczyła Na szczyt Pikuja było już stąd blisko, było troszkę stromo na podejściu w malowniczym jałowcowym gaju, ale po niecałych trzech godzinach wędrówki zdobyliśmy koronę Bieszczad! Pikuj bardzo ładnie prezentował się już z dołu, widziany z różnych miejsc na podejściu, ale widok samego wierzchołka zwieńczonego kamiennym obeliskiem i drewnianym krzyżem pośród wielu malowniczych skałek, porozrzucanych wśród soczystej wiosennej zieleni robił naprawdę mega wrażenie.  Wierzchołek jest bardzo rozłożysty, miejsca na nim dość nawet dla dużej grupy jaką weszliśmy na górę. Panorama dookoła ze szczytu jest niesamowita, widać nie tylko pobliskie szczyty Bieszczad Wschodnich, ale także leżące w oddali wierzchołki polskich Bieszczad. Doskonale prezentuje się także nieodległa Połonina Równa, czy Ostra Hora. Zobaczyć możemy też  dalsze pasma górskie Karpat Ukraińskich, jak Borżawa, Beskidy Skolskie, czy Góry Sanocko-Turzańskie. Wyśmienicie widać również zakończenie Łuku Karpat. widok z Pikuja na koniec Łuku Karpat i Borżawę Spełniło się w końcu jedno z moich marzeń, zdobyłem najwyższy szczyt Bieszczad, wyższy o 42 metry od Tarnicy. Nie jeden raz stałem na najwyższym wierzchołku polskich Bieszczad patrząc w stronę Pikuja, w ten dzień było w końcu odwrotnie. Spędziliśmy tu długi czas delektując się pięknem, dzikością i spokojem tego miejsca. Mnie zwłaszcza cieszyło, że byłem tutaj w gronie przyjaciół, którzy także kochają górski świat. W tym miejscu dziękuję Natalii, Agnieszce, Joasi, Mariuszowi i Waldkowi za ten wspólny dwudniowy wyjazd. Oczywiście cieszy mnie również poznanie mnóstwa nowych, serdecznych górołazów. Niektórych spotkałem na Ukrainie już po raz drugi. Specjalne podziękowania dla naszego przewodnika z PTTK, Pana Marka Kusiaka , który dobrym tempem nas prowadził po nieznakowanych ścieżkach. Dzięki temu zobaczyliśmy bardzo dużo nowych terenów górskich. autor na szczycie Pikuja Kiedyś trzeba było ruszyć dalej, w dół. Zeszliśmy na Połoninę Szerdowską, skąd mogłem obejrzeć Pikuja z drugiej strony. O pewnego czasu w oddali widzieliśmy oznaki burzy i deszczowe chmury, które otaczały nas. W tym momencie opady zbliżyły się do nas na tyle blisko, że przewodnik podjął decyzję o schodzeniu w dół do wioski, mimo, że wcześniej w planach było przejście jeszcze kawałka Łuku Karpat. To była dobra decyzja, gdyż niedługo po wejściu przez naszą grupę do lasu rozpętała się prawdziwa ulewa, połączona z wyładowaniami, co zmusiło nas do szukania schronienia w lesie przed burzą. Jak się okazało opady miały mieć charakter ciągły przez najbliższe kilka godzin, dlatego ruszyliśmy w dół, po przeczekaniu najgwałtowniejszych oznak burzy. Prowadziła nas wyraźna droga, więc czuliśmy się pewnie. Zejście po błotnistej, mokrej i śliskiej ścieżce nie należało do łatwych. Deszcz cały czas moczył nas z góry, a w dole największą przeszkodą były wezbrane nagle potoki. Kilka razy musieliśmy przekraczać ich nurty, co normalnie dałoby się uczynić suchą stopą, a w ten dzień musieliśmy robić to wpław, brodząc po kolana w potoku. Wiele razy moje buty zostały poddane działaniu wody, z każdej strony. Niektórzy próbowali omijać, przeskakiwać, ale nie zawsze się dało, gdyż idąc coraz dalej potoki były coraz większe. górska przygoda, czyli przejście przez górski potok po ulewie Z takimi to przygodami dotarliśmy w końcu do schroniska „Zastawa Pikuj”, które okazało się niestety nieczynne, w trakcie przebudowy. W międzyczasie przeżyliśmy akcję szukania dwójki turystów, którzy zawieruszyli się gdzieś w trakcie zejścia. Wszystko dobrze się skończyło i tak dotarliśmy do wsi Husne Wyżne, gdzie czekał na nas autokar. Przemoknięci do suchej nitki, ale szczęśliwi i radośni, z wykonania planu, przebraliśmy się w suche ciuchy i rozpoczęliśmy drogę powrotną do Polski. To był już prawdziwy koniec naszej dwudniowej górskiej przygody z Bieszczadami Ukraińskimi. Dla mnie osobiście drugie już spotkanie z pięknymi górami po drugiej stronie granicy. Dzikość, cisza, brak tłumów turystów, nieznane ścieżki, odkrywanie na nowo, przemawiały do mnie bardzo skutecznie i skutkują zakochaniem w Karpatach Ukraińskich. Wiem, że do takich urokliwych miejsc będę powracał zawsze kiedy się tylko da. W ten drugi dzień przeszliśmy ponad 20 km przez „cudne manowce”, jak w piosence SDM. Nawet potężna ulewa, która nas dopadła przy zejściu nie zepsuła wesołego nastroju i przeżytego szczęścia. Oby były następne takie przygody. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Na weekend w Góry Kamienne

mpk poland

Na weekend w Góry Kamienne

marcogor o gorach

Samotne obcowanie z górami

   Bardzo dobre i prawdziwe słowa o górach, wędrówce i co nam daje obcowanie z naturą, ciszą, sam na sam…podpisuje się pod nimi. „Dla mnie podróż, jeśli ma być naprawdę podróżą, musi odbywać się samotnie albo w bardzo małej grupie. Przemierzanie świata w tłumie staje się co najwyżej wycieczką, podczas której bardziej skupiam się na uczestnikach oraz relacjach między nami, niż na tym co mnie otacza. Jeśli podróż ma doprowadzić do wewnętrznej przemiany, a temu w dużej mierze służy, to musi odbywać się w ciszy, a tej nie zapewni tłum ludzi dokoła. Podobnie obecność wynajętego przewodnika odcina mnie od rzeczywistości, którą chcę poznać. Jego obecność ochroni mnie przed potencjalnymi zagrożeniami, ale nie pozwoli wtopić się w miejsce, do którego trafiłem. Przewodnik jest zawsze bezpieczną, ale jednak barierą, między mną, a światem.” Łukasz S. „Nie bój się ciszy i milczenia. Współczesny świat atakuje nas milionem bodźców. Tysiące reklam walczą o Twoją uwagę każdego dnia, na każdym rogu ulicy. Nasze miasta i drogi pełne są hałasu. Po pewnym czasie przyzwyczajamy się do nich i nasza wrażliwość zostaje stępiona, a gdy znajdziemy się nagle w zupełnej ciszy dopada nas coś w rodzaju ataku paniki. Nieprzywykli do pustki w uszach i w głowie, szybko włączamy to, co mamy pod ręką. Stąd chyba biorą się ludzie, idący przez góry z grającymi telefonami. Jeśli o mnie chodzi, uważam ciszę i milczenie za jedne z cenniejszych rzeczy, jakie daje mi samotna wędrówka. To także dla nich chodzę w góry i uważam, że warto ich szukać. Dzięki ciszy odkrywam na nowo, że potrafię usłyszeć bicie własnego serca lub kroki zwierząt za ścianą namiotu.” Łukasz S.

marcogor o gorach

Góry pozwalają odkryć prawdę

  „Człowiek wolny to człowiek świadom swego życia, jego wartości, również tych wartości, które w górach objawiają się najsilniej: jak strach, radość, jak przyjaźń. Dzięki górom wkracza się do świata, w którym proste słowa nabierają na powrót swoich pierwotnych, szlachetnych znaczeń. Opadają maski, kończy się udawanie i ludzie pokazują się takimi, jacy są naprawdę.” Artur Paszczak „Nie jest łatwo mieć marzenia, chociaż każdy je ma. Ale tylko kilku ludzi pracuje, aby je spełnić. Reszta wykręca się wymówkami: nie mam pieniędzy, nie mam stabilności finansowej, bla, bla, bla. To tylko wymówki, które mają nas powstrzymać przed przekroczeniem granicy codzienności i wkroczeniem we własny projekt życia.” Simone Moro

Sapa - wioska w wietnamskich górach

Świat z bliska

Sapa - wioska w wietnamskich górach

Pokhara : chill przed trekkingiem

Ania i Marta - Odjechane

Pokhara : chill przed trekkingiem

Sudeckie pocztówki

POJECHANA

Sudeckie pocztówki

Naleśniki z jagodami w Górach Izerskich

Znajkraj. Turystyka aktywna

Naleśniki z jagodami w Górach Izerskich

W Chatce Górzystów czy w Schronisku Orle? Jakie ciasto - biszkoptowe czy jednak klasyczne? Popić piwem polskim czy czeskim...? Naleśniki z jagodami podawane w Górach Izerskich weszły na stałe do menu narciarza biegowego. A do wymienionej na początku Chatki Górzystów biegnie jeden z najbardziej atrakcyjnych szlaków narciarskich w Polsce.

W Góry Stołowe na narty biegowe!

Znajkraj. Turystyka aktywna

W Góry Stołowe na narty biegowe!

Od Drogi Stu Zakrętów, z niedalekiego Karłowa, ale też z czeskiego Machowskiego Krzyża i przez góry z Machowskiej Lhoty - w ten zimowy weekend do Pasterki biegły ślady narciarzy biegowych ze wszystkich kierunków. Powodem była inauguracja corocznego narciarskiego biegu przebierańców, zorganizowanego przez Schronisko Pasterka.