Szukaj
Close this search box.

Rowerowe i trekkingowe Czechy: Rokytnice nad Jizerou, Spindleruv Mlyn i Karkonosze

Oboje z Markiem lubimy wracać do Czech, ale każde z nas trochę z innego powodu. Marek znajduje tam świetne bike parki, liczne, bardziej lub wymagające trasy oraz infrastrukturę nastawioną na rowerzystów. Ja natomiast odnajduję w Czechach łatwe trasy do rekreacyjnego jeżdżenia na rowerze oraz liczne szlaki trekkingowe, które pozwalają się po prostu zrelaksować. Dlatego też w ostatni weekend września postanowiliśmy odwiedzić Rokytnice nad Jizerou oraz Spindleruv Mlyn (Szpindlerowy Młyn) – dwie popularne wśród rowerzystów miejscowości, z których można bez większego problemu wyruszyć na karkonoskie szlaki.

Rokytnice nad Jizerou mniej znany sąsiad Harrachova

Nie ma chyba w Polsce osoby, która choć raz nie słyszałaby o Harrachovie. W pewnym momencie wszyscy interesowali się przecież skokami narciarskimi i z zapartym tchem oglądali poczynania Adama Małysza, a później Kamila Stocha. Bo w końcu w tej czeskiej miejscowości znajdują się skocznie narciarskie, na których rozgrywane są zawody pucharu świata. Jednak mało kto wie, że kilka kilometrów na wschód znajduje się urokliwie położone, niewielkie miasteczko jakim są Rokytnice nad Jizerou. Kiedy odwiedziłam je kilka lat temu, robiąc trasę ze Szklarską Poręby przez Śnieżne Kotły, jakoś od razu je polubiłam. To chyba dzięki temu, że miasteczko leży u stóp Lysej hora, czyli jakby na to nie patrzeć Łysej Góry. A jako przedstawicielka niskopiennych górali z Gór Świętokrzyskich, zwracam uwagę na takie szczegóły. Niemniej wybraliśmy Rokytnice jako nasz sobotni cel weekendowego wypadu do Czech.

Po dotarciu na miejsce ja czmycham na wcześniej upatrzoną trasę, a Marek udaje się do bike parku. Czasami odnoszę wrażenie, że są takie dni, w które nie powinnam w ogóle wsiadać na rower. Niestety okazało się, że sobota była właśnie tym kiepskim dniem. Początkowo jednak byłam nastawiona optymistycznie. Wsiadłam na rower, zaczęłam pedałować asfaltową drogą biegnącą do górnej stacji wyciągu. Po przejechaniu 300 metrów mam ochotę wypluć płuca, zwrócić śniadanie i amputować sobie szalejące z wysiłku serducho. Jednym słowem: kiepsko. Niezarażona zsiadam i zaczynam pchać rower do góry. Gdy przechodzę obok domu, przy którym dwóch mężczyzn kosi trawę, natychmiast zwracam swoją osobą ich uwagę. Ojej, a któż to taki zmachany idzie pod górę. A wiesz, że jak się odwrócisz i pojedziesz w drugą stronę, będziesz mieć lżej? No wiem, wiem, tylko co z tego, jak cel był w górze? Dobrze, że przynajmniej masz uśmiech na twarzy, dobrze jest być radosnym. Zasadniczo tak, ale był to trochę uśmiech przez łzy i pot. Żegnam się z sympatycznymi panami i kontynuuję mozolną wędrówkę do górnej stacji wyciągu. Kiedy tam docieram dochodzę do wniosku, że resztki optymizmu gdzieś prysnęły. Mam naciągnięty mięsień w ręce od pchania roweru, a łydki, które napracowały się podczas stromego podejścia uprzyjemniają mi życie bolesnymi skurczami. Daję sobie pół godziny na odpoczynek. W tym czasie, wyciąg wwozi Marka na górę. Mój małżonek jakoś nie rozumiem mojego zmęczenia i niezbyt radosnego nastroju, ale w końcu sam mi proponował, żebym skorzystała z wyciągu. Ale ja byłam ambitna, cholera jasna…

Kiedy mija 30 minut zmuszam się do dalszej drogi. Jadę niebieskim szlakiem w stronę chaty Studenov. To przyjemna trasa, wiodąca głównie grzbietem. Trochę w górę, trochę w dół, trochę po płaskim przez las. Wreszcie mam szansę się rozpędzić i szybko odkrywam, że jesienne, górskie powietrze jest dość rześkie i po drugim, dłuższym zjeździe czapka ląduje pod kaskiem. Przy chacie Studenov, gdzie na niewielkiej łączce piknikuje i odpoczywa kilka osób, zaczynam rozważać moją dalszą trasę. Planowałam dotrzeć do Harrahova, ale dochodzę do wniosku, że wcale nie mam na to ochoty, ani siły. Dlatego postanawiam zjechać do Rokytnic żółtym, a później zielonym szlakiem. Ponieważ to nie był mój dzień na rower, to również jazda w dół jakoś mi nie szła. Zblokowałam się i zamiast stromą drogą zjeżdżać pcham rower wściekła na swoje własne ograniczenia. Mam jednak czas by lepiej przyjrzeć się cudnym, sielankowym widokom, które otworzyły się za linią lasu. Ostatecznie spędzam jakieś 40 minut na rozległej polanie, gapiąc się na czeskie krajobrazy i próbując się uporać ze smutnymi i niezbyt optymistycznymi myślami dręczącymi mój umysł. Ostatni miesiąc od powrotu z Bałkanów był dla mnie i dla Marka jednym z trudniejszych w naszej wspólnej karierze pary i małżeństwa. A niestety następne miesiące nie zapowiadają się w różowych barwach, więc każde z nas potrzebowało chwili dla siebie. Stąd właśnie ten wyjazd.

Rokytnice nad Jizerou

Rokytnice nad Jizerou

Rokytnice nad Jizerou

Rokytnice nad Jizerou

Staczam się (dosłownie i w przenośni) do centrum Rokytnic, nieopodal charakterystycznego kościoła św. Michała. Skręcam w lewo, mijam niewielki placyk, przy którym funkcjonuje kilka sklepów oraz popularna restauracja Roky. Po raptem kilkunastu kilometrów jazdy oraz pchania roweru wracam w niezbyt radosnym nastroju, wściekła na samą siebie, w okolice dolnej stacji wyciągu. Marek oczywiście cały happy nie rozumie moich rowerowych frustracji i szybko znika dalej jeździć w bike parku. Czekam na niego jakieś półtorej godziny. Gdy wraca, ustalamy, że zostajemy na nocleg w znajdującym się przy wyciągu pensjonacie Kaminek, w którym nocują też znajomi Marka, spotkani tu kompletnie przez przypadek. Z właścicielem pensjonatu dogadujemy się na cenę 850 koron. To dość sporo, ale z drugiej strony mamy do dyspozycji apartament z dwoma pokojami i kuchnią. Wieczór spędzamy bardzo ambitnie – przez jakieś 2 godz. oglądamy Mňau TV, czyli czeski kanał gdzie przez całą dobę puszczane są zabawne i urocze filmiki ze zwierzakami. Poprawa nastroju i ból brzucha ze śmiechu gwarantowane.

Spindleruv Myln i Karkonosze na rowerze i bez

Po mojej rowerowej porażce dnia poprzedniego zdecydowałam, że większą frajdę sprawi mi trekking. Dodatkowo dawno nie włóczyłam się sama po górach, a do Karkonoszy mam ogromny sentyment. Główną grań zeszłam całą dwukrotnie. Raz zrobiłam w ciągu jednego dnia trasę Karpacz – Śnieżka – Szklarska Poręba, w prawie 35-stopniowym upale. Innym razem trasę tę robiłam na raty, a wszystko za sprawą zalegającego wtedy śniegu, w którym wraz z kumplem co chwilę zapadaliśmy się po pas. Teraz nie było ani śniegu, ani upału, czyli można by rzec warunki idealne.

Marek podrzuca mnie do Horní Mísečky, a sam jedzie do Szpindlerowego Młyna, do kolejnego bike parku. Ja, wraz z grupę emerytów, którzy wysypali się z autobusu, ruszam w góry. Obieram czerwony szlak, który (choć według mapy nie powinien) doprowadza mnie na szczyt Medvědín. Dociera na niego wyciąg krzesełkowy, o czym jakoś zapomniałam i trochę zdziwiły mnie tłumy, jakie wypluwały kolejne krzesełka. Pomijając ten szczegół, to dochodzę do wniosku, że Czesi wiedzą, jak tworzyć miejsca rekreacyjne. Na szczycie, poniżej wyciągu znajduje się spory plac zabaw mocno okupowany przez dzieciarnię, są leżaczki, można oczywiście wypożyczyć popularne w Czechach hulajnogi lub trójkołowce, którymi spore ilości osób suną w dół.

Medvedin

Opuszczam „Misową Górę” i przez Svinské louže idę w stronę Vrbatovej boudy. Początkowo szlak wiedzie przyjemną, górską ścieżką oraz drewnianymi kładkami. Później spotyka się z asfaltem i dociera nim na samą górę. Schronisko Vrbatova jest całkiem nowoczesne i widać, że albo po świeżym remoncie albo niedawno został oddany do użytku. Moja radość z dotarcia do tego miejsca szybko znika po tym, jak pod znajdujący się tu przystanek autobusowy podjeżdża autobus wypchany po brzegi turystami. Całe Czechy – albo w góry dotrzeć można wyciągiem, albo transportem publicznym. Tylko ja jak ten głupek wszędzie na piechotę. Ale pomijając moje „frustracje”, to naprawdę świetnie, że nasi południowi sąsiedzi mają aż tak dobrze rozwiniętą górską infrastrukturę, że każdy, niezależnie od wieku czy kondycji, może w te góry spokojnie dotrzeć.

Svinské louže

schronisko Czechy

góry Czechy

Żegnam się z tą częścią Karkonoszy i kieruję się w stronę Polski i moich ukochanych Śnieżnych Kotłów. Najpierw muszę jednak minąć najpaskudniejsze górskie schronisko jakie widziałam, czyli Labską boudę. Jego jedynym atutem jest położenie i rozległy widok na dolinę Sedmídolí. Według wikipedii to właśnie tu w XVIII w. zabity został ostatni niedźwiedź po czeskiej stronie Karkonoszy. Teren ten od zawsze wykorzystywany był przez pasterzy i tak jest również teraz. W Siedmiu Dolinach nadal zobaczyć można pasące się stada owiec czy krów.

Karkonosze

Karkonosze

Karkonosze

Karkonosze

Żółtym, łagodnym i przyjemnym szlakiem wspinam się do Śnieżnych Kotłów. Tam, jak zwykle tłoczno, ale nie ma się co dziwić, bo nawet przy kiepskiej widoczności, jest tu co podziwiać. Odkąd pamiętam darzę to miejsce wyjątkowym sentymentem i lubię w nie wracać, mimo że widziałam je już chyba kilkanaście razy. Dalszą wędrówkę kontynuuję wzdłuż głównego grzbietu, trzymając się czerwonego szlaku. Początkowo planuję dotrzeć do Przełęczy Karkonoskiej, ale nieco wcześniej odbijam z powrotem do Czech. Przy odbudowywanej Petrovej boudzie skręcam w stronę Moravskiej boudy, gdzie zatrzymuję się na kubek gorącej herbaty. Towarzyszą mi niemieccy emeryci i jedna para z Polski i ich pies. Mogę się wreszcie porządnie zagrzać, bo choć momentami słońce potrafiło przypiec, to zimny wiatr szybko przypominał, że jest jesień.

Śnieżne Kotły

Karkonosze

Do Szpindlerowego Młyna schodzę żółtym szlakiem, który niestety przez większość czasu wiedzie asfaltem. To akurat spory minus czeskich Karkonoszy – mają wiele dróg wyasfaltowanych, co jest super z perspektywy nartorolkarzy lub rowerzystów, ale nie piechurów. Kolejny raz tego dnia mijam wyciąg krzesełkowy na Medvědín, ale tym razem od strony dolnej stacji. Kręci się tu sporo turystów, gdyż tuż obok jest duży parking oraz Aqua Park, skąd dochodzą różne, dziwne dźwięki, jak sądzę świadczące o dobrej zabawie. Stąd do centrum miasta idzie się jakieś 7 min. Można podążać wzdłuż głównej szosy lub ścieżką wiodącą od dolnej stacji wyciągu, przy rzece. Sam Szpindlerowy robi dość przyjemne wrażenie. Większość budynków jest zadbanych, hotele prezentują się nieźle, natomiast we wrześniu działa raptem kilka, dość drogich restauracji. Na dodatek większość infrastruktury nastawiona jest na Niemców i to w języku niemieckim opisane są dania dnia przed kolejnymi lokalami. Z centrum maszeruję w stronę bike parku, w którym jeździ Marek. Znajduje się on na stokach Sv. Petar. Po 16 małżonek kończy jeździć i wyruszamy w drogę powrotną do Polski z postojem na vyprażany ser. Bez niego pobyt w Czechach czy na Słowacji jest po prostu niepełny.

Karkonosze Czechy

Karkonosze Czechy

Szpindlerowy Młyn

Szpindlerowy Młyn

Za co lubimy czeskie góry?

Według mnie od Czechów i Słowaków możemy się uczyć, jak tworzyć górską infrastrukturę, by była ona przyjazna dla różnych grup turystów, zarówno tych chodzących, jak i jeżdżących na rowerach. Przy większości skrzyżowań dróg znajdują się mapy, więc posiadanie ich papierowych wersji jest praktycznie zbędne. Drogowskazy zawierają nie czas, jak u nas, a dystans do pokonania. Jest to dużo bardziej sensowne, gdyż 20 min czy 2 godz. wielu osobom nic nie mówią, a ilość kilometrów już tak. Znając swoje tempo marszu po górach można szybko przeliczyć samodzielnie, ile zajmie nam przejście danego odcinka.  Według mnie jest to dużo bardziej praktyczne. U Czechów powszechne jest wędrowanie po górach z psami. Osoby chodzące w czworonożnymi przyjaciółmi, różnej maści i rozmiarów, są tam czymś absolutnie normalnym. W polskiej części Karkonoszy również można chodzić z psami, ale jest to wyjątek na tle innych, górskich parków narodowych. Zazwyczaj psy nie są tam zbyt mile widziane. Plusem czeskich gór jest też możliwość dotarcia w nie różnymi środkami transportu, co pozwala osobom starszym czy o gorszej kondycji znaleźć się wśród pięknych krajobrazów.

Kilka informacji praktycznych

Rokytnice nad Jizerou położone są 25 km od Szklarskiej Poręby. W miejscowości funkcjonuje kilka hoteli i pensjonatów. My polecamy Kaminek – znajduje się przy dolnej stacji Ski areál Horní Domky. Pensjonat oferuje apartamentu z wyposażoną kuchnią. Cena 850-900 Kč za pokój dla dwóch osób. Jeśli chodzi o sam bike park – funkcjonuje codziennie od maja do września w godzinach 9.00-17.00, co pół godziny. O 12.30 kolejka nie kursuje. W kwietniu i październiku wyciąg działa tylko w weekendy. Cena karnetu całodniowego to 540 Kč. Do dyspozycji rowerzystów są w sumie dwie trasy: Tuscon (Freeride) i T-line (DH). Jest też trzecia, ale nie ma jej zaznaczonej na mapie bike parku, a Marek nie wie, jak się oficjalnie nazywa.

Rokytnice nad Jizerou

bike park rokytnice

Skiareál Špindlerův Mlýn znajduje się na południe od centrum Szpindlerowego Młyna. Wyciąg czynny 8.00-18.00, tu również następuje przerwa o godzinie 12.30. Karnet całodniowy to koszt 450 Kč. Bike park oferuje cztery trasy zjazdowe: Freeride (2800 m, 450 m różnicy wzniesień; dużo kładek, zakrętów itp.), Race (2100 m, 450 m różnicy wzniesień; wiedzie wzdłuż wyciągu; według Marka najlepszy fragment jest na samej górze i na samym dole), Deep Forest (1200 m, 130 m różnicy wzniesień; stanowi odnogę trasy Freeride), Touristic (7000 m, 430 m różnicy wzniesień; łagodnie i nieco bardziej naokoło poprowadzona trasa, dla tych, którzy wolą rekreację od ekstremalnych doznań).

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zobacz również

6 odpowiedzi

  1. Mnie też trochę irytuje brak wpisanego dystansu na danym szlaku. Co prawda, rozumiem logikę wpisania czasu przejścia, bo to w jakiś sposób ma oddać i długość i trudność szlaku. Ale nie szkodziłoby wcale, gdyby, tak jak mówisz, zostałaby do potencjalnego czasu pokonania szlaku dodana jego długość w kilometrach. Pozdrawiam serdecznie, przepiękne zdjęcia! :))

    1. Dla mnie podawanie kilometrów jest bardziej sensowne, ale wiele osób nie zna swojego tempa i wtedy czasówki (często zresztą zawyżone) są bardziej adekwatne. Niemniej dlatego wolę czeskie lub słowackie znaki w górach, bo wtedy wiem, co mnie czeka 😉

  2. Zdjęcia piękne 🙂 Jak ja dobrze rozumiem tę niemoc rowerową, choć mi to zdecydowanie częściej się to zdarza. Ale jak już się rozkręcę czy dojadę do mety to wiem, że było warto się pomęczyć 🙂

    1. Dzięki, dodam, że zdjęcia robione zepsutym obiektywem, więc i tak jestem w szoku, że wyszły tak, jak wyszły 😉
      Niemoc rowerowa z perspektywy czasu wydaje się być taka błaha. Ale jak człowiek się przemoże, to później jest z siebie taki dumny!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.