Zawarłam ze sobą prosty, acz skuteczny układ: nie zrezygnuję z kursu, dopóki sami mnie z niego nie wyrzucą. Miało mnie to, neurotycznego choleryka, chronić przed podejmowaniem pochopnych decyzji w czasach kryzysów, które niechybnie musiały nadejść. Bo że prędzej, czy później nadejdą, byłam więcej niż pewna. To normalne. Kiedy człowiek angażuje się w coś, co pochłania mu niemal całe życie (och, jak pochłania!), w pewnym momencie ma to ochotę rzucić w cholerę, zwłaszcza wtedy, kiedy (paradoksalnie) bardzo mu na tym zależy. 

Egzamin połówkowy, kończący pierwszą część Kursu Przewodników Beskidzkich, był tym, który najbardziej mnie stresował. Z kilku powodów. Po pierwsze: był hamletowskim „być albo nie być” na kursie i już sam ten fakt dodawał mu sporo dramatyzmu (gdyby nie to, że musiałam się uczyć, omdlewałabym teatralnie na każdą myśl O TYM). Gdybym tego egzaminu nie zdała, musiałabym zaczynać kurs od początku. Gdybym nie zdała, nie zaczęłabym drugi raz od początku. Potraktowałabym to jako porażkę, dochodząc do wniosku, że po prostu się do tego nie nadaję („Zdarza się” — jak pisał mój ukochany Vonnegut) i odpuściła sobie, uznając, że ten rok był fantastyczną przygodą, ale niczego więcej nie oczekuję (to oczywiście kłamstwo). I właśnie dlatego, że ten rok na kursie był fantastyczną przygodą, bardzo chciałam ją kontynuować. Po drugie: kompletnie nie wiedziałam, czego się po tym egzaminie spodziewać. A jeżeli kompletnie nie wie się, czego się spodziewać, to samemu zaczyna się wymyślać scenariusze. Tak się składa, że zazwyczaj najgorsze i najbardziej czarne ze wszystkich. Po trzecie: pomimo roku na kursie, nie czułam się dobrze przygotowana do egzaminu, tym bardziej, że mieliśmy się udać dokładnie w te rejony, których nie lubiłam, a równocześnie dokładnie w te, których na kursie nie przeszłam, bo z premedytacją odpuściłam sobie ten wyjazd. Czy muszę pisać, że łącząc ze sobą te trzy powody, jedyne, na co miałam ochotę przed egzaminem, to po prostu przypadkiem zostawić czajnik na gazie, tylko po to, żeby nie musieć się na nim zjawiać (na egzaminie, nie na czajniku)?

Drogi Kursancie! Jeżeli czujesz teraz dokładnie to samo, zrób dla siebie jedną, bardzo ważną rzecz.

Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować? Fot. Joanna Dragon

Nie odpuszczaj!

Najgłupszą rzeczą, jaka może się przydarzyć w związku z egzaminem, wcale nie jest to, że się go nie zda. Najgłupszą rzeczą, jaka może się przydarzyć, jest to, że mogło się go zdać, ale nie podjęło się próby sprawdzenia, czy to się w ogóle wydarzy. Kursowe egzaminy (wszystkie!) to w dużej mierze kwestia nie tylko posiadanej wiedzy, nie tylko predyspozycji do bycia przewodnikiem, ale także kwestia szczęścia. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Tak po prostu jest.

Komisja egzaminacyjna, z którą przyjdzie Ci spędzić weekend na połówce, z dużym prawdopodobieństwem wcale Cię nie zna, będzie więc oceniała tylko to, co w ciągu tych dwóch dni zaprezentujesz. Jest to zarówno błogosławieństwem, jak i klątwą, bo równie dobrze możesz trafić na prowadzenie odcinka, który Ci „siądzie”, jak i takiego, który całkowicie zbije Cię z tropu. Nie pozostaje zatem nic innego, jak pozwolić się rzeczom dziać i liczyć na to, że będą się działy po Twojej myśli. Oczywiście, nie zawsze tak jest, bo by było za łatwo.

Stres, który towarzyszy egzaminowi, może działać dwojako — albo paraliżująco, albo motywująco. Mnie sparaliżował na tyle, że nie potrafiłam sensownie odpowiedzieć na najprostsze pytania i pomyliłam opis panoramy, którą widziałam wcześniej kilka razy (sprawy wcale nie ułatwiał fakt, że tego dnia góry tonęły w chmurach i całkowicie straciły swoje kształty). Ale nawet jeżeli Ci nie poszło…

Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować? Fot. Joanna Dragon

Daj z siebie wszystko

Egzaminy nie bez powodu trwają dwa dni. Końcowa ocena jest sumą tego, co zaprezentujesz zarówno podczas jednego, jak i drugiego prowadzenia grupy. Nawet jeżeli zawalisz, możesz być pewien tego, że dostaniesz drugą, a nawet i trzecią szansę, żebyś mógł udowodnić, na co Cię stać. Dzięki temu kolejnego dnia udało mi się odrobić straty z dnia pierwszego i wyjść na prostą, choć kosztowało mnie to kupę nerwów (i dało tyle samo satysfakcji). Tak naprawdę, patrząc na ten egzamin dzisiaj, bez tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi wtedy, śmiało mogę uznać, że naprawdę trzeba się postarać, żeby tego nie zdać. Niemniej jednak…

Przygotuj się najlepiej, jak potrafisz

Nie będziesz znał dokładnego przebiegu trasy egzaminu. Do wiadomości kursantów podawane jest jedynie miejsce planowanego noclegu i kilka punktów, przez które będziecie wędrować (tak samo jest na egzaminie końcowym i państwowym — połówka jest po to, żeby już na tym etapie się do nich zacząć przygotowywać). W niczym to nie przeszkadza. Nam dość dokładnie udało się przewidzieć trasę, a co za tym idzie również wcześniej ją przejść, zwracając dużą uwagę na dwie ważne rzeczy: to, co z niej widać (panoramki) oraz problematyczne miejsca, w których można się zgubić. Zawsze część trasy wiedzie przez nieoznakowany szlakami teren i dla własnego spokoju warto ten teren sprawdzić.

Nasz kurs był od początku świetnie zorganizowany i niemal do perfekcji opanowaliśmy wspólne przygotowywanie się do wyjazdów, dzieląc się zawsze tematami i wrzucając je potem do wspólnej puli zasobów (Dysk Google poleca się!). Takim oto sposobem w ekspresowym tempie udało nam się rozpisać wszystkie potrzebne materiały — od panoram, przez tematy wolne, po ciekawostki na temat regionu, po którym mieliśmy się poruszać. To, że podczas egzaminu o połowie rzeczy się zapomniało, to inna sprawa. I tak najważniejsze jest to, że…

Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować? Fot. Joanna Dragon

Egzamin połówkowy to taka kursowa dniówka, tylko, że bardziej

I (teoretycznie) nie wydarzy się na nim nic, co nie wydarzyło się przez ostatni rok na kursie. Przy dużej dozie samozaparcia można sobie zacząć wyobrażać, że to zwyczajny, kursowy wyjazd (tylko ci przewodnicy jacyś tacy bardziej dociekliwi)! Wszystko, o co zostaniesz przez komisję poproszony, to (teoretycznie) nic nowego. Tak samo, jak podczas szkoleniowych wyjazdów, będziesz musiał metodycznie przejąć grupę i poprowadzić ją dalej, opowiedzieć jej coś ciekawego i opisać panoramkę, jeżeli akurat będziesz miał (nie)szczęście na nią trafić. Tak samo, jak podczas szkoleniowych wyjazdów, będziesz musiał wykazać się stosowną wiedzą i umiejętnościami, ale także tym, żeby tę wiedzę i umiejętności potrafić skutecznie „sprzedać” (a może właśnie to jest najważniejsze?). Tak samo, jak podczas szkoleniowych wyjazdów, będziesz musiał pamiętać o tym, że nie jesteś sam, ale że stanowisz część grupy. A jako grupa…

Musicie sobie pomagać

Komisja egzaminacyjna zawraca dużą uwagę nie tylko na to, jak wypadasz Ty, jako jednostka, ale także jak wypadacie Wy, jako ich zbiór. Jako grupa. A jako grupa musicie ze sobą współpracować — bo zdany egzamin to Wasz wspólny sukces. Kiedy osoba, która przejmuje grupę mówi, że macie iść szybko, to idziecie szybko (nawet wtedy, jeżeli pięć minut wcześniej urwało Ci nogę). Kiedy mówi, że macie iść zwartą grupą, to idziecie zwartą grupą (nawet wtedy, jeżeli akurat dostajesz zawału). Kiedy Wam o czymś opowiada, to macie jej słuchać (nawet wtedy, jeżeli gada od rzeczy). Jeżeli czegoś nie wie, to dajcie jej czas na to, żeby się na spokojnie zastanowiła i NIGDY nie wyrywajcie się z odpowiedzią, dopóki komisja wyraźnie nie zaznaczy, że pytanie jest otwarte i można się zgłaszać. Bo wkopiecie kolegę lub koleżankę. A przede wszystkim siebie.

Atmosfera wyjazdu jest bardzo ważna. Mimo tego, że to egzamin, może być na nim całkiem sympatycznie. Kto by pomyślał? Ja tak nie pomyślałam. My na szczycie Jałowca (bo nic nie było widać, jak się później okazało — niestety nie było) spontanicznie zaczęliśmy grać w bardzo prostą, ale dającą sporo radości grę, która nieco rozluźniła atmosferę. Gra polegała na przekładaniu stóp i stykaniu się butami do momentu, gdy przyjmowane pozycje były na tyle karkołomne, że ktoś się przewracał (nie pytajcie). Głupie? Pewnie, że głupie! Ale ważne, że działało. Czy wyglądamy na zestresowanych? No właśnie.

Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować? Fot. Joanna Dragon

Wszystkim zależy na tym, żebyś zdał

Nikt nie zrobi Ci krzywdy, jeżeli sam się nie podłożysz. Potraktuj ten egzamin jako wyzwanie, a nie karę, bo przecież jesteś na kursie z własnej, nieprzymuszonej woli i zależy Ci na tym, żeby rozwijać swoje umiejętności, a nie cofać się w rozwoju. Egzamin połówkowy ma na celu sprawdzić, co udało Ci się osiągnąć przez ostatni rok i czy masz predyspozycje do tego, by kurs kontynuować na bardziej zaawansowanym poziomie oraz czy poradzisz sobie z nowymi wyzwaniami. I jeżeli kiedykolwiek wcześniej wydawało Ci się, że jest ciężko, szybko cofniesz te słowa (po pierwszej autokarówce ;)). Mimo tego, że komisja egzaminacyjna jest wymagająca, bo taka jest jej rola, jest równocześnie sprawiedliwa.

Jak nie zdać egzaminu połówkowego?

Na 20 osób, które przystąpiły do egzaminu połówkowego w zeszłym roku, nie zdały dwie. Jedna dlatego, że zgubiła grupę (akurat szliśmy bez szlaku). Druga dlatego, że pomyliła Babią Górę z Pilskiem.

Zgubienie grupy nie jest tragedią, jeżeli tylko będziesz potrafił wrócić do właściwego miejsca i iść dobrze dalej, a przy okazji z klasą wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Czyli nie spanikować. Pomylenie mniej ważnych szczytów też nie jest tragedią, jeżeli tylko orientujesz się, w którym kierunku świata patrzysz. Gorzej, jeżeli pomylisz szczyty kluczowe. W stresie zdarzają się różne rzeczy. Dlatego lepiej zastanowić się trzy razy, niż palnąć coś zupełnie bez sensu.

Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować? Fot. Joanna Dragon

O czym jeszcze warto pamiętać?

  • Choć nie jest to obowiązkowe, na egzaminie jest również część autokarowa — dla chętnych, sami podzielicie się trasą. Dobrze, żeby ci chętni byli. Osoby, którym dobrze poszło pilotowanie autokaru na wstępie zarobiły sobie plusa.
  • Wiedz, co mówisz, zamiast mówić o wszystkim, co wiesz. Konkrety!
  • Jeżeli nie czujesz się pewnie w terenie, w który trafiłeś, idź zawsze obok kogoś, kto wie więcej od Ciebie i kto naprowadzi Cię na właściwy tor myślenia w kryzysowej sytuacji.
  • Zwróć uwagę na sensowny dobór tematów wolnych do okoliczności. W pierwszej kolejności mów o tym, co masz w zasięgu wzroku lub co się z tym wiąże. Wysoki poziom abstrakcji może być zgubny.
  • Opisując panoramę, opisuj ją plastycznie. Kształty, kolory, porównania do czegoś, co można sobie wyobrazić, to coś, co może Ci bardzo pomóc. Pamiętaj o dolinach rzek i potoków! Przygotuj się również na „wirtualne panoramy”, czyli „co by było widać, jeżeli byłoby cokolwiek widać”. Nam pogoda nie sprzyjała, więc opis panoramy z Łoska robiliśmy… Spod schroniska, w którym spaliśmy (na zdjęciu powyżej). I było to jedna z najlepszych panoram, jakie słyszałam!
  • Kiedy przejmiesz grupę, komisja w międzyczasie będzie chciała z Tobą porozmawiać. Bynajmniej nie o pogodzie. Możesz spodziewać się pytań z całego zakresu wiedzy, którą do tej pory powinieneś opanować (od granic grup górskich, przez historię, po roślinki i tak dalej, i tak dalej). Ja byłam pytania m.in. o II Wojnę Światową, borowiny i szczegółowy przebieg Linii Transwersalnej.
  • Mów tylko o tym, czego jesteś pewien. Jeżeli komisja będzie chciała wiedzieć więcej, to i tak o to zapyta. Jeżeli sam wkopiesz się w temat, o którym nie masz pojęcia, możesz być pewien, że to właśnie ten będzie drążony.
  • Zwróć uwagę nie tylko na to, co mówisz, ale jak mówisz. Ton „Chyba zaraz umrę!” nie działa na Twoją korzyść. Co zrobić z trupem w górach?
  • Uśmiechaj się i wzbudź w sobie entuzjazm, tak, żeby chciało się Ciebie słuchać. Niech wszyscy czują, że się cieszą, że tu są (tak, nawet jeżeli to egzamin). A przynajmniej niech tak im się wydaje.
  • Przypomnij sobie, jak się wyznacza azymuty. Nam trafiło się zadanie, w ramach którego mieliśmy rozwiązać szereg „równań” z wytycznymi i kompasem.
  • Przypomnij sobie zagadnienia związane z tematem pierwszej pomocy przedmedycznej. Może się zdarzyć jakaś symulacja, choć u nas akurat jej nie było.
  • Po pierwszym dniu egzaminu otrzymacie informację o tym, ile osób jest „pod kreską”. Jeżeli poczujesz, że mowa o Tobie, przygotuj się dobrze na kolejny dzień, bo będziesz w centrum zainteresowania komisji. Lepiej, gdy odpuścisz sobie tradycyjną, wieczorną imprezę. Ale na chwilę wypada się na niej zjawić.
  • Jeżeli w drugim dniu też Ci nie poszło, przygotuj się na „dożynki” (straszne słowo), czyli ostatnią szansę na wyratowanie się z kiepskiej sytuacji. Zwykle jest to opis panoramy.
  • I na koniec — najważniejsze…

Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować? Fot. Joanna Dragon

Jeżeli dzień przed egzaminem czujesz, że nic nie pamiętasz, idź na piwo!

Serio. Nawet jeżeli wcześniej wydawało Ci się, że jesteś dobrze przygotowany, pewnie dotrzesz w końcu do momentu, gdy wyda Ci się, że nic nie wiesz, na niczym się nie znasz, a o całej reszcie zapomniałeś. To normalne! Zamiast jeszcze bardziej się stresować i nakręcać, po prostu daj sobie spokój, spakuj plecak i idź na piwo — najlepiej z kimś spoza kursu, bo jak spotkasz się z ludźmi z kursu, to i tak będziecie rozmawiać o egzaminie. Potwierdzone info!

Będzie dobrze. Powodzenia!

Fot. Joanna Dragon