środa, 15 czerwca 2016

Kolumbia 2016 - Epilog

W Polsce jest teraz mniej więcej tak zielono jak w lutym w Kolumbii. Popołudniami lubi też popadać, więc to dobry czas na napisanie krótkiego podsumowania.

To było zawsze moje marzenie. Pojechać do Ameryki Południowej. Kiedyś myślałam, że będzie to standardowy plecakowy wyjazd, i w dodatku do zupełnie innego kraju na tym kontynencie. Ale wyszło jak wyszło - motocyklowo w Kolumbii. Nie wiem czego się spodziewałam po tym wyjeździe - jechałam w zasadzie bez oczekiwań. Wiedziałam, że są góry, zakręty i dżungla. Że może być ciekawie. I na pewno tak było!

Bezpieczeństwo
To była główna obawa - czy tam jest bezpiecznie? Obiegowe opinie o Kolumbii są  niezbyt pochlebne - że porywają, że rabują. Że gangi, że guerrilla. Że miny. Że narkobiznes. Że łatwo znaleźć się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu i tego pożałować Przeglądając blogi i opisy wyjazdów wiedzieliśmy, które regiony są bardziej ryzykowne, które mniej. Oczywiście trasa zakładała wizytę w tych bardziej szemranych. Ale wiedzieliśmy które główne drogi omijać (np 37) i że najlepiej nie poruszać się po zmroku. Oczywiście mieliśmy przejazdy po ciemku, również w pojedynkę i po regionach, gdzie jest to szczególnie odradzane (Cauca, Huila). Ale też zapuszczaliśmy się w dróżki o całkowicie nieznanym statusie i być może któreś z nich powinny być omijane szerokim łukiem. W Bogocie policja powiedziała, gdzie mamy się nie zapuszczać - i tego nie zrobiliśmy. Naoglądaliśmy się na YT wystarczająco dużo filmików z Bronx Bogota i nie chcieliśmy kusić losu. Widać wszędzie bardzo dużo policji i wojska. Często są porozstawiani po drogach i kciukiem uniesionym w górę sygnalizują kierowcom, że droga jest bezpieczna. Ludzie najczęściej byli bardzo mili i jeśli gdzieś luźno podchodziliśmy do kwestii np. pilnowania aparatu fotograficznego w knajpie, to ktoś nam o tym przypominał pokazując, że powinniśmy zwiększyć czujność.

W każdym razie - nie było ani jednej sytuacji kiedy czułabym się zagrożona, albo chociaż nieswojo w kwestii bezpieczeństwa. Uważam, że standardowe środki ostrożności w zupełności wystarczają. Wiadomo - kasa i karty w bezpiecznych miejscach (moja rezerwowa karta płatnicza schowana pod wkładką w prawym bucie moto się nieodwracalnie wygięła, a druga przestała działać zbliżeniowo), ostrożność w zatłoczonych miejscach i nie pchanie się tam gdzie nie trzeba. Tak samo jak w każdym innym miejscu na świecie.

Drogi i jazda
Drogi w Kolumbii są... dobre. I ile są asfaltowe. Bo część to szutrówki, ale one też są dobre. Za to wszystkie są pozakręcane jak paragraf i trzeba wziąć na to poprawkę przy planowaniu trasy i czasu przejazdu. Główne są często zatłoczone, głównie za sprawą ciężarówek i busów, które są głównymi filarami transportu towarów i ludzi. Ruch jest prawostronny. Fantazja kierowców w zasadzie nieograniczona - wiele chwytów dozwolonych. Znaki drogowe są nieco inne niż "u nas: okrągły, biały z czerwoną obwódką z dwoma autkami obok siebie oznacza że można wyprzedzać - przekreślony - że nie można. Przekreślone - zabronione. Znaki informujące o zakrętach są szczególnie urozmaicone - doskonale oddają profil tego co przed nami - czy jeden, czy kilka, czy łagodne, czy ostre, czy może bardzo ostre i w którą stronę. Ograniczenia prędkości są, ale raczej liberalne i chyba ani razu przez nas nie przekroczone. Mimo tego jeździć należy odważnie, czego uczyliśmy się przez pierwsze dni (w Polsce trzeba się tego było oduczyć ;)) Wyprzedzanie zdarza się od dowolnej strony, a w miastach każdy wykorzystuje maksymalnie całą dostępną przestrzeń, niezależnie od namalowanych znaków poziomych. Wszyscy są do tego przyzwyczajeni i nikt nie trąbi na nikogo, że ten mu się wepchał. Motocykliści po zmroku muszą jeździć w odblaskowych kamizelkach, a na kaskach musza mieć naklejony numer rejestracyjny motocykla. W wielu miasteczkach na jednym motocyklu nie może jechać dwóch mężczyzn. Niemotocyklowi turyści mogą się przemieszczać na dalekie dystanse autobusami (polecam nocne) oraz samolotami.


Motocykl
Bajaj Discover 150 ST to rodzima kolumbijska produkcja na indyjskiej licencji. Motek śmieszny, lekki, ale przez to zwinny i idealny na tamtejsze zatłoczone miasta. Nie wyobrażam sobie manewrowania po stomych ciasnych uliczkach ciężkim sprzętem, więc taki "skuter" był idealny. Oczywiście pojemność150 ccm i 14 koni mechanicznych nie powala, więc czasami dało się zauważyć brak mocy (zwłaszcza przy wyprzedzaniu ciężarówek). Ale dzięki temu, że jazda musiała być spokojna, to motki paliły tyle co nic (jakieś przykładowe spalanie jakie zanotowałam to 1.25 gal na 250 km, czyli mniej niż 2 L na 100 km, a właśnie, na stacjach tankuje się w galonach i  ceny paliwa też są podane za galon). Mimo iż nie był to motek do jazdy offroadowej (małe kółka, szosowe opony, "brak zawieszenia") bardzo dzielnie spisywał się w miejscami trudnym terenie. Co ciekawe - nie mieliśmy żadnej awarii, żadnej gumy, żadnej odkręconej śrubki - absolutnie nic!
Swoją drogą o wynajem motocykli w Kolumbii nie jest łatwo. Oczywiście jest sporo wypożyczalni, które mają sprzęty typu BMW 650 GS, ale to wydatek 100 dolarów dziennie, plus dodatkowe koszty typu ubezpieczenia itp. My celowaliśmy w coś tańszego, więc pozostawała klasa 200. Najpierw ugadywaliśmy motki z wypożyczalnią w Bogocie, ale była słabo kontaktowa, więc pojawił się temat Medellin i Harry, który rzeczowo, po europejsku, podszedł do tematu.


Jedzenie
Po pierwsze jest tanie - dwudaniowy obiad to średnio 6000 COP, czyli mniej niż dwa dolary. A porcje są ogromne! Jedzenie jest bardzo sycące - jajka, mięcho, fasola, ryż, smażone platany, placki z kukurydzy. Uderza brak warzyw - czasem pojawia się pomidor z cebulą w minimalnych ilościach. Popularne są uliczne stragany, gdzie porcja jedzenia - mięsko, kiełbasa, kukurydza, arepa z nadzieniem - to 2000 COP. Kubek owoców - 1000 - 2000 COP w zależności od wielkości. Piwo (małe) to 3000 COP (1 dolar), dzbanek 0.7 L świeżego soku to 3500 COP (z dodatkiem mleka ciut droższe). Dodatkowo dostępne są wszelkie słodkości - ciastka. Rozbudowana jest kultura jedzenia na zewnątrz. Na pewno nie można tu umrzeć z głodu!











Mocno rozczarowała mnie kawa. Kolumbia to 3 na świecie producent kawy, ale ta dobra idzie chyba na eksport, bo przeciętna kawa smakuje gorzej niż przeciętnie - słaba, bez aromatu, przesłodzona. Nie tak wyobrażałam sobie Cafe de Colombia ;)





Inne inności
Nie było żadnego robactwa - nic nie łaziło po podłogach czy ścianach ani nawet kocach w zabitej dechami wiosce. Jedynie kilka komarów dało się we znaki, ale to naprawdę nic (można było sobie darować malarone czy inne specyfiki)
Kolumbia wygląda jak Europa/Polska w latach '90 jeśli chodzi o stopień rozwoju (taki dostrzegalny na co dzień, bo oczywiście są super nowoczesne miejsca np. w Bogocie, ale ogólnie jest tak "swojsko klimatycznie jak niedawno było u nas".

I najważniejsze - towarzystwo :)
Po raz kolejny pojechałam "w ciemno" tj. niezbyt dobrze znając towarzysza podróży, bo spotkaliśmy się tylko raz na kilka dni na Folkowisku w Gorajcu. Wg mnie to był strzał w 10! W zasadzie mieliśmy podobne wymagania, oczekiwania co do standardu noclegów, wyboru trasy, tempa jazdy, ilości postojów na fotki. Tam gdzie się minimalnie różniliśmy wypracowywaliśmy rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony. Nie były dla nas problemem niewygody jak np. hałaśliwy hotel (bo innego nie było) czy spanie w "agroturystyce". Marek dzielnie znosił moją nieznajomość języka i tłumaczenie mi menu w knajpach, dopóki nie przyswoiłam podstawowych słów, żebym sama mogła zamówić żarcie czy soki (problem był tylko w tedy gdy następowały dodatkowe pytania ;)) Nie było żadnych spięć, żadnych zgrzytów. I jeśli kiedyś nadarzy się okazja i Marek nie będzie miał nic przeciwko ;) to zgłaszam się na kolejny wyjazd w tym składzie :)



Kilka informacji praktycznych:
Wiza jest niepotrzebna. Warto mieć międzynarodowe prawo jazdy, ale nie jest to konieczne.
Nie ma żadnych obowiązkowych szczepień, jedynie zalecane. Z Zika i tak niewiele można zrobić ;)
Podstawowa znajomość hiszpańskiego ułatwia życie :)
Oferta noclegowa jest bardzo szeroka i łatwo dostępna. Ceny bardzo przyzwoite, standard również, wszędzie jest czysto.
W ogóle ceny są bardzo przystępne, zwłaszcza jeśli chodzi o artykuły dla nas "egzotyczne" jak np fantastyczne owoce czy świeże soki. Stosunkowo droga jest woda butelkowana (0.5 L za 1500 COP), ale generalnie jest taniej niż w Polsce.
Warto mieć dolary i wymieniać je w kantorach na lotniskach czy dworcach. Transakcje kwituje się odciskiem palca.
Taksówki należy brać tylko "żółte" ze wszystkimi numerami bocznymi, przed kursem najlepiej sprawdzić orientacyjną cenę przejazdu i upewnić się, że taksometr jest wyzerowany.
Kolumbia ma porę suchą i deszczową, więc jeśli ktoś nie lubi jak mu mokro powinien wziąć to pod uwagę.
Należy mieć na oku swój bagaż - żeby nikt nie dopakował do niego czegoś co jest nieautoryzowane do przewozu.


Podsumowując - Kolumbia ma dużo gorszą sławę niż na to zasługuje i naprawdę warto rozważyć ją jako cel podróży, zanim stanie się turystyczna i modna. A motocykle, na jakich dane nam było podróżować pokazują, że czasami nic więcej niż motocykl klasy 150 nie jest potrzebna - i nie musi być to ociekające akcesoriami super extreme adventure pro enduro, żeby dać mnóstwo frajdy i pozwolić dojechać do miejsca "na końcu świata".


W sumie przejechane 2181,1 km.







PS. Pak ktoś nie oglądał - polecam serial Narcos o działalności  El Patrón.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz