Szukaj
Close this search box.

Serbia według Rudych Rodziców

Muszę przyznać , że ten kraj w aspekcie wojny bałkańskiej i wydarzeń w Sarajewie, nie budził mojej sympatii. Już kiedyś o tym pisałam, ale mam takie skrzywienie, które każe mi patrzeć na ludzkie twarze i zastanawiać się, kim byli i jak się zachowywali w czasie wojny, która nawet z uczciwego człowieka potrafi zrobić potwora.

Ale to błąd, bo ludzie w normalnych warunkach chcą i pragną być, żyć, pracować, zakładać rodziny, wychowywać dzieci. Więc jadąc do Serbii tak jak i do Niemiec, trzeba bardziej patrzeć i chcieć poznać, niż zagłębiać się w ich problemy z tożsamością i historią.

Wjechaliśmy do Serbii, jeszcze towarzyszą nam góry, ale krajobraz zaczyna się bardziej wypłaszczać, duże pola uprawne, mnóstwo kukurydzy, zbóż i pól arbuzów. Niestety raz po raz spotykamy grupki zmęczonych ludzi, początkowo myśleliśmy, że gdzieś popsuł się autokar i ludzie z bagażami sami starają się dostać do miasta, ale niestety to uchodźcy, którzy w mniejszych lub większych grupkach będą nam towarzyszyć. Upał, a my zmierzamy do Belgradu. Najdroższa nawigacajna blondi dostaje kręćka, a my szału. Dosłownie przeczołgała nas przez region pełen plantacji nektarynek i brzoskwiń, pełnego traktorów z przyczepami wyładowanymi owocami, które poruszały się powiedzmy to uczciwie żółwim tempem. I nagle blondi wpadła na pomysł „skręć w lewo”. Skręciliśmy w taką górzystą i krętą drogę, a na horyzoncie widzimy Belgrad. My zasadniczo jesteśmy na jego obrzeżach. I tak po 30 minutach kręcenia się w kółko nawigacja naprowadziła nas na drogę, z której wcześniej zjechaliśmy…

Dotarliśmy do miasta, a tam nadal trwa zabawa znana z całych Bałkanów w stylu – przepisy ruchu drogowego są dla słabeuszy i obcokrajowców. Szukamy naszej kwatery, co okazuje się działaniem karkołomnym. Ostatecznie zostaję wysadzona i mam za zadanie znaleźć nasz nocleg, a w tym czasie mój małżonek „parkuje” po bałkańsku czyli pod górkę na torowisku tramwajowym, na środku jezdni,ale z włączonymi światłami awaryjnymi. Mija go policja i kompletnie nie jest zainteresowana kierowcą, który łamie kilka przepisów jednocześnie. Ale przecież to są Bałkany!

Belgrad

Belgrad

Kwatera rekompensuje nam męczącą podróż, jest fantastycznie. Samochód zjechał windą do garażu podziemnego na sąsiedniej ulicy, a my znaleźliśmy się w super zadbanym i wyposażonym apartamencie. Szybki prysznic i w miasto.

Belgrad momentami przypomina Warszawę, trochę Wiedeń, Bratysławę, Kraków czyli wszystkiego po trochu. Najbardziej reprezentacyjnym budynkiem jest hotel Moskwa wprost kapiący od złota, oraz cerkiew św. Sawy budowana już prawie 100 lat. Jej ogrom może porażać. Miasto pędzi swoim rytmem, ani ładne, ani brzydkie, duże i noszące ślady naprawdę minionej świetności. Tu UE nie dociera i nie docierają tu jej fundusze, co niestety jest widoczne, a ślady wojny też są namacalne tak jak i w innych krajach tego regionu. Udajemy się w kierunku twierdzy Kalemegdan, z której murów podziwiamy, jak w popołudniowym słońcu skrzą się i mieszają wody szybkiej i zimnej Sawy i ciężkiego powolnego i niosącego wiele mułu Dunaju. Spotkanie się rzek spowodowało powstanie wielu wysepek, które są ostoją dla ptaków i wędkarzy. Park, który otacza twierdzę jest dobrze zagospodarowany, a mnie zdumiewa duża ilość stolików przy których siedzą szachiści przyciągający grupki obserwatorów. Jedyne do czego nie mogę się przyzwyczaić, to stragany z koszulkami z podobiznami Putina. Co ciekawe młodzi Serbowie naprawdę je nosili!

Belgrad

Belgrad

Belgrad

Belgrad

Belgrad

Wieczór nie przynosi ukojenia, jest parno, dużo ludzi, knajpki pełne, uliczni grajkowie i artyści na swoich miejscach, Ja z poprzedniego pobytu pamiętam, że z prawej strony po wyjściu z parku na główny deptak rozkładają swoje prace koronczarki, które za niewielkie jak dla nas pieniądze sprzedają swoje cudeńka. (Od rudej: Dodam, że moja mama jest mistrzynią szydełka i robi na nim niesamowicie misterne serwety, więc spokojnie mogłaby konkurować z belgradzkimi koronczarkami!)

Belgrad

Włóczymy się zaglądamy w boczne uliczki i wprost na każdym kroku napotykamy maleńkie mające 3-4 stoliki knajpki, gdzie siedzą miejscowi, a nie turyści. Ludzie mili, sympatyczni i przyjaźnie nastawieni. Natrafiamy na czynną prawie non stop piekarnię „chleb i kifle(?)”, a w środku prawdziwa uczta, na słodko i słono, świeżutko i taniutko. Z siatką pełną smakołyków zostajemy zaczepieniu przez ulicznego artystę. Kupujemy u niego grafikę z belgradzkim zaułkiem. Nasz artysta opowiada, że był w Zakopanem, Krakowie i Częstochowie, no prawie nasz krajan.

 Belgrad

 Belgrad

Późny wieczór otula miasto, a my pełni wrażeń wracamy do naszego apartamentu. Mój mąż po drodze zapragnął kupić butelkę miejscowego wina, ale o tej porze okazało się to problematyczne. No powiem, że mnie zaskoczył. Sklep z winami właśnie się zamknął, a mój zdesperowany małżonek wprost rzucił się na drzwi i co ciekawe, sklep otworzono i sprzedano nam butelkę wyśmienitego wina Vranac pro Corde. Jeśli go spotkacie, kupujcie w ciemno, bo naprawdę warto! (Od rudej: Można go dostać np. w Rossmanie, tyle, że kosztuje ponad 60zł.).

Vranac Pro Corde

Posilamy się wspaniałymi wypiekami i pijemy wspaniałe wino, a tu pojawia się obrazek w TV serbskiego rolnika, któremu uchodźcy dosłownie zadeptali pole. Zjedli arbuzy, ale większość porozbijali. To samo z kukurydzą, wprost wyglądały te pola jak po przejściu szarańczy. To nieco psuje nam wieczór, bo z jednej strony rozumiemy głód ludzi, ale z drugiej strony czemu tak bezmyślnie niszczą, przecież ten rolnik nic im nie był winien!

Ale najbardziej z Serbią kojarzy mi się inny obrazek. Pod ścianą cerkwi zobaczyłam mnóstwo ikon, jedne ładniejsze inne bardzo naiwniutkie, ale kurzące się, no wręcz porzucone, zapomniane. I to w prawosławnym kraju, w którym ikony się całuje i szanuje. Otóż okazuje się że każda wierząca rodzina obiera sobie swojego patrona no np. św. Klemensa. Raz w roku cała rodzina, niekiedy jest to kilkadziesiąt osób, zjeżdża się na domowe święto rodzinnego świętego. Szykuje się mnóstwo jedzenia (i picia), ale najważniejszy jest piękny ozdobny kołacz, który na białym obrusie wraz z przyozdobioną ikoną zanosi się do cerkwi. Rodzina się modli za wstawiennictwem „swojego” świętego, o zdrowie i wszelką pomyślność. I wszystko jest dobrze dopóki święty wywiązuje się ze swoich obowiązków. Ale gdy się nie wywiązuje, gdy mu nie wychodzi, zostaje zabrany (bez procesji) do cerkwi i ląduje pod ścianą. I tak się kończy jego panowanie w tej rodzinie, która wybiera innego patrona i wszystko się zaczyna od nowa. Zdetronizowana ikona kończy w niesławie, a rodzina ma przynajmniej na kogo zrzucić winę za swoje niepowodzenia. Bardzo mi się podoba takie podejście i osobiście było mi trochę żal tych porzuconych prawosławnych świętych, no ale mieli swoją szansę!

Serbia to jeden z większych, bałkańskich krajów, dajcie mu szansę i poznajcie go, a momentami poczujecie się jak w Polsce, podobne widoki i drogi. Pozdrawiam – mama Rudej

Zobacz również

18 odpowiedzi

  1. O tym Pro Corde słyszałam same dobre rzeczy, ale w łódzkim Montenegro sprzedają je tylko na butelki niestety…

  2. Ja akurat lubię zarówno Belgrad jak i Serbię. Serbia i Belgrad są raczej omijane i traktowane tylko jako tranzyt do innych bałkańskich krajów ale mają swój urok. Belgrad piękny nie jest ale ma coś bałkańskiego w sobie, natomiast sama Serbia kojarzy mi się fajnymi wsiami, polami pełnymi słoneczników, papryki, kukurydzy i chciałby znaleźć czas żeby poznać południe Serbii i tylko Serbię. Zwłaszcza że wracając rok temu z Czarnogóry jadąc przez południe Serbii też było pięknie

    1. Ja także lubię Belgrad i ogólnie nie mam nic przeciwko Serbii. Ludzie z jakiegoś powodu omijają ten kraj. Dawno temu pojechałem na festiwal trąbek w Gučy i spodobało mi się. Potem był sylwester w Belgradzie… też było bardzo fajnie. Byłem pod wrażeniem różnicy pomiędzy naszymi imprezami masowymi, gdzie nikt niczego nie pilnuje. U nas często i gęsto jak się napiją to są burdy i agresja, tam było pozytywne zaskoczenie, że ogrom wstawionych ludzi potrafi się świetnie bawić nie czyniąc krzywdy otoczeniu.

      Potem byłem na objazdówce i w Serbii z biurem podróży i też było OK, no może pomijając standard noclegów…
      Także Serbia nie gryzie 🙂

      1. Jasne, że Serbia nie gryzie i ma naprawdę wiele do zaoferowania. Nas ostatnio zniechęciła, głównie za sprawą nieodpowiedzialnych i niesłownych ludzi. Niemniej mamy na mapie zaznaczonych wiele miejsc, które chcielibyśmy tam odwiedzić. Tyle tylko, że na razie nie mamy czasu, by ten plan zrealizować. Ale może w końcu, kiedyś się uda 😉

  3. Serbia jest swego rodzaju ofiara nagonki medialnej, która przez lata karmił nas „zachód”. Trzeba pamietać, ze rozpad Jugosławii był procesem znacznie bardziej skomplikowanym, od tego co nam serwowano w wiadomościach – tu nic nie było białe, albo czarne. Nikt nie był mniej lub bardziej winnym. Każda z nacji jugosłowiańskim ma swoje za uszami, a jedyna różnica mająca wpływ na postrzeganie Chorwacji i Bośni w innym świetle, jest siła i skuteczność agencji „piarowskich” zangazowanych przez poszczególne strony konfliktu. Oderwanie Chorwacji od Jugosławii (nie od Serbii) niosło za sobą ogromne zagrożenie dla licznej mniejszości serbskiej w tym kraju. Obawy nie były bezpodstawne, biorąc pod uwagę niedawne, bo mające miejsce przed czterdziestu laty masowe mordy na Serbach w faszystowskiej Chorwacji. Kto dziś wspomina Jasenovac? Nikt. Ale z drugiej strony mamy Srebrenice, o której pamiętamy wszyscy. Masakrę, której z łatwością można było zapobiec, ale była na rękę „zachodowi”, Chorwatom, i co najciekawsze, rownież Bośniakom. Kto dziś mówi o zaangażowaniu USA i Europy w ruchy separastyczne w Chorwacji, o sprzedaży broni do tego kraju i ogólnym „zachodnim” interesie w rozbiciu Jugosławii? Serbia, mimo szeregu błędów i niecnych czynów (ani mniejszych, ani większych niż popełnione przez pozostałe strony konfliktu), których jest autorem, dnia pewnego, po tym jak ostatnia łuska wydała głuchy dźwięk spadajc na ostatni wolny od przelanej krwi centymetr kwadratowy ex-jugosłowiańskiej ziemi, obudziła sie jako ten jeden, jedyny zły całego konfliktu. No, a późniejsza farsa z Kosowem dobiła ostatecznie i wciąż dobija dobre imię tego kraju.

    1. Wspominanie Jasenovaca w samej Chorwacji nie jest łatwe. Ostatnio bojkotowali obchody rocznicowe tamże.
      Tak jak na „Zachodzie” różne radykalne ruchy zyskują popularność na fali podsycanej islamofobii, tak w tym rejonie Europy dyskryminacja muzułmanów nie miałaby społecznej akceptacji. U nas straszy się „lewakami” a tam Serbami jako tymi złymi.
      Nie mam pojęcia jak jest z drugiej strony… może Serbowie też gnębią mniejszość Chorwacką. W Chorwacji mniejszość serbska jest ponad czterokrotnie większa niż chorwacka w Serbii.

  4. Rosja przez długi czas była jedynym sojusznikiem Serbów w Europie, do tego dochodzą historyczne ciągoty (już w XIX wieku to właśnie Rosjanie ich wspierali, oczywiście również w swoim własnym interesie), więc koszulki z Putinem nie dziwią

      1. w ten sposób obchodzę embargo 😀 Białorusini też tak robili, ale się Putin wkurzył i zaczął kontrolować białoruskie TiRy na granicy, czego nigdy nie robił, gdyż granica jest tam jak w nieboszczce Schengen…

        1. W przypadku Serbii wygląda to tak, że tiry z jabłkami przyjeżdżają tam z Polski. Na miejscu owoce są rozładowywane, przepakowywane do skrzynek serbskich i wysyłane ich ciężarówkami do Rosji. Zastanawiam się tylko, czemu Serbowie nie mogą po prostu sprzedawać swoich własnych jabłek, tylko kupują je w Polsce i dopiero dalej sprzedają. Jakoś brakuje mi w tym logiki 😉

          1. myślę, że najprostsza odpowiedź jest najlepsza – Serbowie nie mają tylu sadów co w Polsce. Polska sadami stoi, w Serbii jabłek jest też na pewno trochę (zwłaszcza w Wojwodinie), lecz jednak chyba się z RP równać nie mogą (choćby z racji wielkości)… myślę, że Serbowie co mieli to sprzedali, a potem po prostu wykorzystali sytuację 🙂

          2. Może Serbskie jabłka, podobnie jak arbuzy, wyjedli uchodźcy ?! 😉

            A tak poważnie to Polska do niedawna była największym producentem jabłek w Europie. Serbia nie jest nawet klasyfikowana wg. danych Eurostatu.

  5. Hej wszystkim! Mam pytanko, takie trochę ogólnikowe: w lipcu wybieram się z mężem i córciami na Bałkany właśnie. Chcemy odwiedzić BiH, wpaść na chwilę do Chorwacji, potem Macedonia, być może Serbia, Bułgaria i powrót przez Rumunię. Chciałabym zapytać, jak wygląda sprawa spania na dziko? Czy jest to w tych krajach dozwolone, czy lepiej szukać kempingów? Pytam, gdyż zależy nam na jak największym cięciu kosztów i mandaty nam się nie uśmiechają. Znacie może jakieś orientacyjne ceny noclegów w tych państwach? I jeszcze jedna kwestia: czy zabierać zapas jedzenia z Polski, czy możemy na spokojnie zaopatrywać się na miejscu i liczyć na jakieś tanie żarełko w knajpach? Będę wdzięczna za wszelkie info.
    Pozdrawiam

    1. Hej, Generalnie w Chorwacji jest prawny zakaz nocowania na dziko. I o ile poza sezonem, ujdzie płazem, jak na jakimś odludziu się rozstawisz z namiotem, o tyle w sezonie bym nie ryzykowała. W pozostałych krajach nie ma z tym najmniejszego problemu, w szczególności, że i miejscowi chętnie obozują na dziko.
      Ceny noclegów na campingach oscylują wokół 10EUR za dwie osoby, auto i namiot. W Chorwacji będzie drożej.
      Jedzenia absolutnie nie opłaca się brać z Polski. Co najwyżej w Chorwacji można mieć odrobinę swoich zapasów, ale też nie popadałabym w przesadę. W Cro jedzenie w restauracjach jest dość drogie, ale kupując w sklepach można zaoszczędzić. W pozostałych krajach jest naprawdę tanio.

      1. Wow! Bardzo Ci dziękuję za szybką i niezwykle użyteczną odpowiedź. Ogromnie nam pomogłaś i teraz już wiem jak planować podróż 🙂 pozdrawiam serdecznie i życzę dobrej nocy! 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.