środa, 30 grudnia 2015

[62] Do zobaczenia w przyszłym roku, 2015

Zdążyłam prawie zupełnie zapomnieć, że 1. stycznia tego roku cokolwiek napisałam, a już tym bardziej, że były to całkiem ładne życzenia dla samej mnie. I wiecie co? Prawie w całości się spełniły. Często brzydko drwię z robienia rocznych podsumowań, ale pomyślałam, że ten rok był na tyle różnorodny, że może jednak mu się należy?

W styczniu zaczęło się moje zafascynowanie Islandią, co okazało się dobrym znakiem – chwilę później Wizzair uruchomił bezpośrednie loty z Gdańska do Reykjaviku, a potem już wszystko poszło jak z płatka :) Pierwszy wpis zserii inspiracji tutaj.

W lutym kupiłam wreszcie bilety do Hiszpanii, nad czym się długo zastanawiałam i rozważałam wszelkie za i przeciw. Ucierpiała na tym co prawda odrobinę moja sesja egzaminacyjna, ale mimo wszystko z czystym sumieniem mogę powiedzieć – było absolutnie warto! Pierwsza dalsza samotna podróż, podczas której miałam być sobie jedynym towarzyszem i rozrywką kiedy trzeba było czekać kilka godzin na lotnisku czy dworcu, a tymczasem przekonałam się, że podróżowanie solo sprzyja nawiązywaniu znajomości. Spędziłam trochę czasu sama ze sobą, przeżyłam porządny przypał na lotnisku w Madrycie i udowodniłam sobie, że jak się postaram, to jestem w stanie przekonać do swoich racji nawet hiszpańską policję. Mogłam gubić się do woli w uliczkach Granady, najadłam się na zapas pysznego tapas i wygrzałam w nieśmiałym wiosennym słońcu. Dokładnie tego potrzebowałam w lutym.


W marcu było trochę wizyt w Krakowie: rodzeństwa, przyjaciele, couchsurferzy. W międzyczasie biegałam po lekarzach z moim nieszczęsnym kolanem, a także zrobiłyśmy z Magdą dosyć głupią (tak się wydawało tylko na początku) rzecz, czyli pojechałyśmy stopem do Czechowic po ogroooooooomną pufę. Chociaż zmuszone byłyśmy targać ją potem w nocy wzdłuż autostrady, było warto. Wciąż jest ulubionym meblem w naszym mieszkaniu.


Kwiecień przywitałam operacją kolana, podczas której lekarz opowiadał mi kawały – bo przecież prima aprilis. Trzy dni w szpitalu były chyba najdłuższymi w moim życiu, ale wtedy postanowiłam sobie, że choćby nie wiem co, za trzy tygodnie mam być spionizowana i sprawna na tyle, żeby zorganizować najfajniejszą majówkę w życiu. Tym sposobem po powrocie do Krakowa błyskawicznie kupiłyśmy z Magdą bilety w jedną stronę do Kopenhagi. Nie spodziewałyśmy się, że ten wyjazd będzie tak udany i owocny. Poznałyśmy mnóstwo życzliwych ludzi, smażyłyśmy się na kopenhaskiej plaży, odwiedziłyśmy przyjaciół w niemieckim Bochum, zwiedziłyśmy piękne Drezno… Krótko mówiąc, kwiecień zakończył się bardzo intensywnie.


A maj jeszcze intensywniej zaczął. Dzień po powrocie z Danii uznałam, że moje kolano czuje się już na tyle dobrze, by zabrać je na rower; zaowocowało to porządnym wypadkiem i plaskaczem twarzą o beton, a w rezultacie wieczorem na SORze, złamanym nosem, kilkoma ranami ciętymi, obitą głową i paroma bliznami. Na szczęście wszelkie fizyczne dyskomforty zaleczone zostały Juwenaliami, mnóstwem koncertów i odwiedzinami kolejnych couchsurferów.

Czerwiec nie był dobry. Bardzo dużo stresu okołosesyjnego, nerwów, irytacji i niewyspania.

Ale w lipcu byłam w Karkonoszach, które niezmiennie zachwycają. Wchodziłam boso do strumyków, robiłam mnóstwo zdjęć, przeczytałam dużo książek i powoli przygotowywałam się psychicznie do Woodstocku i kolejnego autostopowego wyjazdu.


Z początkiem sierpnia przyszedł najpiękniejszy festiwal świata, razem z całym swoim błotem, niedojadaniem, zimnymi nocami, rzadkim myciem i ogromem fantastycznych ludzi i koncertów. Trochę wszyscy popłakiwaliśmy pakując namioty w drogę powrotną do domu, ale ja jednocześnie odrobinę się cieszyłam – parę dni później ruszyłyśmy z Agą w podróż. Miała być Szwajcaria i Francja; marzyło nam się w końcu Lazurowe Wybrzeże. Ostatecznie nie zobaczyłyśmy tych krajów na oczy i wylądowałyśmy na dwa tygodnie we Włoszech. W gorących, pachnących pizzą Włoszech, gdzie poznałyśmy znów mnóstwo świetnych ludzi, z którymi cały czas utrzymujemy kontakt. Ten wyjazd był jedną wielką abstrakcją – pierwszy raz miałam tyle styczności z policją co wtedy, pierwszy raz niektóre noclegi na dziko naprawdę przyprawiały nas o ciarki. Było super.



We wrześniu spotkała mnie pierwsza w karierze studenckiej kampania wrześniowa. Nie ma tego złego – między jednym a drugim egzaminem kupiliśmy bilety na upragnioną Islandię.

W październiku było wielkie odliczanie do wylotu. W międzyczasie po raz kolejny przekonałam się, że mam nieocenionych przyjaciół, którzy potrafią pokonać pół Polski, by być ze mną w moje urodziny. A potem przyszedł dzień odlotu, islandzkie bezdroża i spełnienie jednego z większych marzeń – kolor miało zielony i pojawiło się na niebie.

W listopadzie żyłam Islandią; opowiadałam znajomym, rozdawałam przywieziony gruz, zaczynałam pisać relacje. W międzyczasie pojawiły się tanie bilety na Maltę, więc niewiele myśląc zebrałyśmy z Magdą chętnych i kupiłyśmy. Lecimy przedostatniego dnia lutego, na calutki tydzień, na całkowicie babską czteroosobową imprezę. Będzie super!

Grudzień był bardzo prezentowym, a jednocześnie dosyć pracowitym miesiącem. Uczelnia to jedno, ale w międzyczasie udało mi się zacząć jedną współpracę, o której – mam nadzieję – więcej pojawi się niebawem. :)


To był dobry rok. Trochę się boję, bo jeżeli następny ma być jeszcze lepszy, to mogę nie wytrzymać tego psychicznie. Na dobry początek życzę sobie, żeby Top Wszechczasów wypadł porządnie – w końcu jaki Top, taki cały rok.


Do usłyszenia w przyszłym!
Magda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz