wtorek, 23 czerwca 2015

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 23 - Pożegnanie z Afryką

01 lutego 2015 - niedziela

"Druga zero trzy, nie ma dokąd iść..." dosłownie... siedzę na twardym stołku w rogu zamkniętej lotniskowej knajpki. Obok jakaś grupka Hiszpanów gra w jakieś "Państwa-Miasta". Facet z obsługi zmywa podłogę, więc muszę unieść nogi. Hiszpanie obok zaczynają palić, mimo zakazu. Wynoszę się. O trzeciej można się odprawiać, więc powoli ruszam w kierunku odpowiednich stanowisk. Ja wiem, że mam prawie godzinę czasu, a ten dystans jestem w stanie przejść w trzy minuty, ale... czymś się muszę zająć... W sumie przychodzę w samą porę, bo już jest kolejka do kolejki. Co ciekawe, są nawet jakieś przepychanki, bo starszy Arab coś marudzi i robi zamieszanie.

Po godzinie udaje mi się odprawić. To jeszcze dwie czekania... Zmierzam do hali odlotów, ale zostaję cofnięta - nie wypełniłam jakiegoś papierka. Nadrabiam to i tym razem zostaję przepuszczona. Kolejny przestój - zostaję wyłowiona z kolejki i przepytana na okoliczność posiadanych pieniędzy. Mówię, że mam 50 Euro. Celnik nie wierzy i 500 razy zadaje pytanie czy na pewno byłam tu turystycznie czy w biznesach. wyrzucam zawartość portfela na blat. O mało co tez nie dorzucam komentarza - czy w pracy ma się takie paznokcie???


Następne wstrzymanie jest gdy na fiszce mam się wytłumaczyć z danych jakie wpisałam odnośnie miejsca pobytu w Maroku. Wpisałam Camping w Dakhla. Celnik się dziwi i pyta jaki hotel. Nie hotel. Camping. Pokazuję na migi "namiot". Camping... aha... i co jest napisane przed 'manager" w rubryczce dotyczącej zawodu? Co jak co, ale pismo drukowane mam jeszcze wyraźne... banda pajaców...

Czwarta nad ranem. Ciekawe czy chłopaki śpią czy balują integrując się z rajdowcami? Przymykam oko na pół godziny. Gdy się budzę idę coś zjeść - stawiam na kanapkę z serem na ciepło. Zły  wybór. Nie dość, że kosztuje fortunę, to chyba jest sprzed dwóch dni i jest w połowie zimna. Idę siku. Drzwi w kibelku się nie zamykają... a w tej kabinie co się zamykają to kibel jest zapchany... Boszz... co jeszcze "fajnego" się zdarzy?

Boarding. Wreszcie. Nie, nie moja kolej - grube zakutane baby się niemiłosiernie pchają, więc je puszczam, nie chce mi się walczyć o swoje...

W samolocie puszczają ciekawie zrealizowany filmik dotyczący bezpieczeństwa. A potem modlitwę - pierwszy raz się z czymś takim spotykam.

Za mną siedzi dzieciak, który cały czas kopie mi w fotel. Ja pierdziu, ale wszystko jest do niczego... no tak, wakacje się skończyły, witamy w rzeczywistości...

Lądujemy w Bergamo. Chociaż widok jest ładny. Tęsknię za nartami - trzeba gdzieś pojeździć!!! Lubię zimę, taką ze śniegiem i mrozem.




Skoro Włochy, to i kawa - nie pijam,  ale tu dla zasady funduję sobie czarny aromatyczny napój.

Na lot do do Krakowa nie muszę jakoś szczególnie długo czekać. Sam przelot też jest dość sprawny.

Na lotnisku czeka na mnie siostra i tata. Wspierali mnie dzielnie przez cały wyjazd. Magda zawozi mnie do domu przy okazji przerzucając zapasy do lodówki, żebym miała coś dobrego. Na szybko pokazuję jej zdjęcia i opowiadam o wyjeździe... Na dłuższe opowieści - jeszcze przyjdzie czas...

2 komentarze:

  1. Fajnie piszesz!Szkoda że to już koniec...lubiłem tu zaglądać i czytać o Waszej wyprawie:)
    Mam nadzieję że szybko gdzieś pojedziesz i znowu będziesz to opisywać!
    Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  2. W tydzień przeczytałem całego bloga. Jest świetny. Mam nadzieję, że będzie więcej. Tomek.

    OdpowiedzUsuń