poniedziałek, 8 czerwca 2015

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 21 - Wraki

30 stycznia 2015 - piątek

Upał jakby zelżał. Jest 18 stopni, co jak na styczeń jest przyzwoitą temperaturą... ale... Po dawce czterdziestostopniowych upałów to jest trochę mało... Nie ociągamy się z jazdą, bo czasu dalej za mało, a kilometrów jeszcze trochę. I czeka nas jeszcze jedna granica, a, jak to w Afryce, może wcale nie pójść łatwo, choć teoretycznie wjeżdżać będziemy do najbardziej "cywilizowanego" kraju. W każdym razie - sypiemy, sypiemy, sypiemy, jakby to Krzysiu powiedział... Gdy robi się zbyt chłodno zatrzymujemy się na lekkie ogrzanie rąk... W końcu nie każdy ma grzane manetki...







W niezłym tempie dojeżdżamy do skrzyżowania dróg. Tam robimy przymusowy postój.


Po pierwsze primo - musimy poczekać na całą ekipę - droga poszła nad wyraz sprawnie, i może wciśniemy jeszcze jeden punkt do planu, skoro "i tak tu jesteśmy". Po drugie, w GSie Andrzeja w tylnej oponie jest gwóźdź i trzeba się z nim rozprawić. Robimy więc operację "kołeczek". Operacja umieszczenia kołka w gumie kończy się sukcesem, ale powoduje całkowity brak powietrza oponie. Niestety kompresory którymi dysponujemy (mój i Neno) właśnie wyzionęły ducha, a Hubert ze swoim jeszcze nie dojechał. Poza tym mamy wątpliwości, czy taki mały da radę napompować koło od zera, one raczej do dopompowania są lepsze... Próbujemy więc zatrzymać ciężarówki - one często są samowystarczalne. W końcu jedna użycza nam swojego kompresora, pompując krótkim psyknięciem koło do 6 atm. Zalecam też dmuchnięcie Kostkowi w przednia oponkę, bo i tam powietrza jest mało (tak, ja wiem, że tylko na dole i w sumie da się jechać ;)) - jeden  "psiuk" i są 4 atm. Trzeba trochę spuścić...





W międzyczasie zajmujemy się "wszystkim i niczym". Ja robię typowe dla Mauretanii fotki - piach, wielbłądy i śmieci.





Robimy też zakupy w pobliskim sklepiku - coś do picia i hit: biszkoptowe "guziczki" - małe okrągłe ciasteczka za śmieszne pieniądze. Piotr chce kupić tez coś innego. Na migi i po Polsku tłumaczy sklepikarzowi co chce: takie długie, do jedzenia, co baby w koszach na głowach noszą... Krzyś i ja jesteśmy świadkami tej gry w kalambury. To najbardziej pokrętny opis jaki słyszałam! Powoduje to atak śmiechu i dłuuugo nie możemy się uspokoić. Zgadniecie o co chodzi?

Dojeżdża reszta i ustalamy - jedziemy do Nawazibu (Nouadibou) oglądnąć cmentarzysko okrętów.


W miasteczku tankujemy i przy okazji pytamy lokalesów o drogę do statków. Niestety podobno posprzątali już prawie wszystko i jest do oglądnięcia tylko jeden, na Cap Blanc. Podczas gdy ekipa tankuje, ja przyuważam na przeciwko lokal krawiecki - idę zapytać o niebieski materiał, ale nie ma na sprzedaż - tylko usługa szycia... szkoda.

Nie mamy szczęścia tez z wrakami. Tam, gdzie mają być nie możemy dojechać - raz natrafiamy na port, innym razem droga jest zamknięta i, co gorsza, nieprzejezdna, a z kolejnej zawraca nas żandarmeria.

Udaje się jednak zlokalizować miejsce, gdzie są 3 mniejsze wraki. Zjeżdżamy tam. Piotr się zakopuje w piachu. Hubert nawet nie próbuje wjeżdżać i idzie te kilkaset metrów na piechotę. Widząc tę akcję tez mi się odechciewa walczyć, ale Krzyś, który przejechał znalazł lepszą drogę z drugiej strony, więc korzystam (i Andrzej też) z tej opcji. Jest tylko jedna łacha niemiłego miałkiego piachu, poza tym całkiem przyzwoita droga z "miłego" tj. twardego piachu.


 








Czas nagli, więc wracamy. Andrzej i ja zrywamy się ciut wcześniej - on zatankować, ja poszukać sklepu z niebieskim materiałem. Niestety mamy pecha - jest przerwa na modlitwę i wszystko jest pozamykane. Dojeżdżają Neno i Krzyś. Brakuje Piotra, Huberta i Misia-Szofera. Nie zauważyli jak reszta odjeżdżała? Krzyś cofa się po nich, ale dość szybko się znajdują. Ja w tym czasie sprawdzam co w sklepikach piszczy, bo właśnie je otwarli, ale niestety - wszędzie to krawcy. Skąd oni kurde biorą ten materiał???

Zrobiło się trochę późno, więc gnamy na granicę. Mauretańską przekraczamy o dziwo bardzo sprawnie. Gdzie jest haczyk? Załatwiając papiery poznajemy Davida - Słoweńca, który na swojej tenerce chce objechać Afrykę dookoła, potem zahaczyć o Bliski Wschód... i ten ciut dalszy też i wrócić do domu. Jego losy można śledzić tu: http://www.adventure-homeless.com i tu: http://www.facebook.com/Adventure.homeless.David.Cafuta




Przejeżdżamy kilkukilometrowy pas ziemi niczyjej. Bułka z masłem. A w tamta stronę to przeciez była masakra! Jednak umiejętności jazdy w offie poszły w górę :)








Utykamy za to na dobre na granicy marokańskiej. Ganiają nas od okienka do okienka. No i obowiązkowy test na Ebolę - tym razem kamera termowizyjna ma pokazać czy nie jesteśmy zbyt ciepli... Każdy jest jednak zdrowy co poświadczają odpowiednią pieczątką na kwitku wjazdowym. Zajmuje się nami jakiś średnio rozgarnięty celnik. Wizyta na tej granicy to ciąg abstrakcji, które nawet trudno opisać. Jedna z nich - musimy mieć marokańskie karty SIM do telefonów, żeby był z nami kontakt. Więc dostajemy prepaidy... Nie da się wytłumaczyć, że nie potrzebujemy... Załatwianie formalności trwa wieczność, więc jemy, pijemy, wylegujemy się na ławce. Ja podziwiam swoje opony - fajnie się ubrudziły i wytarły ;)



W końcu mamy podjechać pod budkę celników. Andrzej podjeżdża tak niefortunnie, że celnicy momentalnie interesują się jego dogońskim mieczem przytroczonym do motocykla. No i się zaczyna, że to broń, że nie można wwieźć bez stosownego zaświadczenia od sprzedawcy. Na nic tłumaczenia, że to pamiątka... Znajdujemy sympatycznego celnika, który odprawiał nas "w tamtą stronę" i prosimy go o wstawienie się za nami... ale jest jeszcze gorzej - on idzie z tym do jakiegoś naczelnika... W efekcie miecz zostaje skonfiskowany, a Andrzejowi zostaje na pamiątkę świstek papieru potwierdzający przepadek miecza. Na szczęście drugie ostrze i kilka mniejszych sztyletów i pochwa zostają "niezauważone".



Pada też pytanie - czy ktoś inny przewozi jakiś miecz. Ależ skąd! Ani ja ani Krzyś nie przyznajemy się co mamy w bagażu bo widzimy czym to grozi. Ok, nie mamy. To zapraszają nas do "rentgena" - będą skanować motocykle. O żesz w mordę... jak teraz wyjdzie że jednak mamy coś w bagażu to będzie mega kwas... bo nie dość, że przemyt to jeszcze kłamstwo... Typują mnie jako pierwszą do wjazdu w wielką maszynę. Pięknie.

Uff, skan niczego nie wykazuje. Inni tez przechodzą bezproblemowo. Pewnie szukali czegoś innego niż kilka ostrzy o długości kilkudziesięciu centymetrów...

Za to jest inny kwas - całkowity brak powietrza w przedniej oponie Kostka. Hubertowy kompresor idzie w ruch i dopompowuję tak, żeby dało się jechać.

Podjeżdżamy pod bramę, ostatnią na granicy i... jest problem - nie mamy jakiegoś zaświadczenia celnego, które w naszym przypadku zostało na granicy, bo podążamy jakąś inną procedurą ze względu na tę całą akcję wjazdu do Maroka motków na busie, wyjazdu bez busa, teraz wjazdu bez busa i planowanego wyjazdu busem. W końcu któryś z celników wyjaśnia strażnikom bramy całą sytuację i możemy jechać. Jesteśmy w Maroku!

Teraz tylko tankowanie i drobne zakupy na stacji i szukamy noclegu. Jest nawet opcja spania w lokalnym hotelu na granicy, ale Krzyś, po rekonesansie odradza tę opcję - syf i drogo. I akcja typu - pokój z łazienka - ale tu nie ma kafelków, bo właśnie się kładą - no problem, za godzinę już będą, bo kończymy ;)

Jest całkiem ciemno, ale jedziemy dalej. Czeka nas nocleg gdzieś w piachu koło drogi, jak znajdziemy w miarę dogodne miejsce. Sahara Zachodnia jest wyjątkowo nieprzyjazna - nie ma żadnego ustronnego miejsca. Dodatkowo mocno wieje i jest zimno. Całości dopełniają zardzewiałe tabliczki informujące i minach, rozstawione przy poboczu. Ciekawe, czy nieaktualne i tylko nikt ich nie pozbierał, czy rzeczywiście coś jest na rzeczy...

W końcu zjeżdżamy gdzieś w bok. Zaliczam glebę - nic nie widzę w świetle Kostka i źle dobieram prędkość (za mała) do terenu (niefajny piach). Jest tak zimno, że nawet nie mam ochoty się myć w tym przeciągu (ale to robię, dzień dziecka będzie za pół roku ;)) To ostatnia nocka na pustyni... Jutro lecę do domu...


Przejechane: 363 km



PS. A Piotr chciał kupić chleb...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz