czwartek, 28 maja 2015

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 19 - Wyścig z czasem

28 stycznia 2015 - środa

Wyjazd planujemy na 7 rano, więc wcześnie wstajemy. Zanim wyjedziemy przemawiam do chłopaków - że mało czasu, że potrzebuję ich wsparcia w dotarciu do celu, czynimy pewne ustalenia co do jazdy w podgrupach i scenariusze w razie W, ale chyba niewiele z nich wynika. Po prostu jedziemy. Jak najszybciej.

U celników załatwiamy papierologię (dokumenty tranzytowe tym razem za 10 Euro, a nie za ponad 20). Może dlatego, jest taniej, że są wypisane w robaczkach? W "biurze" celników stoją trzy pudła z KTMami w środku ;) Tymi prosto z chin, o pojemności 50 cc.


Jedziemy. Krzysiek, Piotrek i ja, Reszta w drugiej grupie. Mauretania to znowu upierdliwe kontrole. I pytania skąd jesteśmy. Raz pytają mnie czy "English" - myśląc, że pytają o język komunikacji odpowiadam, że tak, a oni wpisują w swój kajecik "English"... Z kolei na innym punkcie zrobili z nas.. Kolumbijczyków... Z kolei inna kontrola była wyjątkowo niemiła - jakieś krzyki, groźby, nie-wiadomo-co, bo przecież brak wspólnego języka, ale w końcu puścili.


Dogania nas Andrzej i mówi, że ich grupę strasznie na  jednym punkcie przetrzepali. Po pierwsze chcieli ubezpieczenie motocykli (a tego nie mamy, bo nie było gdzie wykupić, a poprzednie się skończyło chyba jeszcze zanim wjechaliśmy do Mali). Po drugie okazało się, że Misiu-Szofer ma prawo jazdy kategorii A1, A2, ale A - nie ma, a tu jest takie wymagane... Neno rozwiązał sprawę  20 eurasami łapówki, ale... no nie może być za łatwo...

Tuż przed Ayoun robią się bardzo ładne widoki - skałki, które zresztą widzieliśmy jadąc "tam". Na stacji benzynowej dalej nie ma paliwa, ale tym razem nie kupujemy tego po niemalże 3 euro.

Nie ma czasu do stracenia. Trzeba jechać, czy się podoba, czy nie. Jezdnia, mimo, że z pozoru czarna jest pokryta cienką warstwą piachu, który znowu wciska się wszędzie. Mrużę oczy, a w głowie natychmiast zaczyna grać mi piosenka Łez "Oczy szeroko zamknięte"...


Droga zaczyna być dziurawa, a potem przechodzi w off... w tą stronę wydaje się on jednak sporo krótszy niż ostatnio. Lecimy szybko is prawnie, choć przy wyprzedzaniu ciężarówki, otoczona tumanem kurzu, wpadam "na ślepo" w grząski piach. Ale mam już wprawę ;)

Off się kończy, zaczyna przyzwoity asfalt, ale nie ma Piotra i Andrzeja. Czekamy z Krzysiem dobrą chwilę. Okazuje się, że Piotrowi odpadł dekiel kufra...



Kiffa. To tu zatankowaliśmy ostatnio mega syfne paliwo. Nie ma rady, trzeba zatankować.. problem w tym, że na tej stacji tym razem benzyny nie ma. Ale jest na innej - może będzie lepsza? Czas pokaże. Tankuję paliwo do butelki, pierwszy raz w ciągu tego wyjazdu. Co prawda, teraz powinno już być coraz łatwiej z "essence", ale jak nie mnie się przyda, to może komuś? Robi się pora obiadowa, więc znajdujemy jakąś knajpkę i zamawiamy coś co mają do jedzenia. Standardowo - ryż, sos i mięso. Okazuje się, że w potrawie są jego trzy rodzaje. Rozpoznaję żylaste mięso z kozy i wątróbkę, ale nie wiem z jakiego zwierzęcia ;) Nie z drobiu, to pewne. trzeci składnik jest dla mnie zagadką.







Do miasteczka wtacza się grupa terenówek - Węgrzy urządzają sobie rajd do Bamako. Zatrzymują się w Kiffa, nawet wchodzą do knajpy, ale, mimo, że  "Polak-Węgier dwa bratanki..." to odpuszczają ten lokal...


Knujemy plan, zęby może trochę się cofnąć i zgarnąć resztę grupy, ale gdy przejeżdżamy kilkaset metrów  reszta zgarnia się sama. Chwilę rozmawiamy i znowu się rozdzielamy. I znowu klasyka - jazda, kontrole, jazda. Czasem na kontrolach chcą fiszki, a czasami tylko pogadać...

Mamy kolejna przerwę, tym razem techniczną - w GSie Endrju rozszczelnił się kardan... i pampers zaczął się odkręcać, więc go całkiem zdemontowaliśmy.Tym sposobem Andrzej przegrał zakład z Małyszkiem, który twierdził, że pampers i tak odpadnie. Ale grunt, że odpadł jako ostatni - dwa pozostałe GSy już dawno "zgubiły" ten element.


Swoją drogą właśnie doznaję olśnienia, po co w Mauretanii wzdłuż drogi jest tyle opon... to kwietny rekwizyt do wykorzystania jako oznaczenie miejsca awarii i naprawy samochodu. Po prostu z pobocza wrzuca się to na drogę i już jest :ogrodzenie". W Mali i Burkinie tę rolę spełniają gałęzie z przydrożnych krzaków, ale, że tu nie ma krzaków...

Wlewam zatankowane paliwo do baku - bez zebranego na dole syfu, choć i tak mniejszego niż poprzednio... A, chłopaki bawią się na okolicznym polu, robiąc testy, czy wszystko OK.






Niebo zaczyna mieć ołowiany kolor. Jakby zanosiło się na solidna burzę piaskową... Tylko tego by brakowało... W głowie gra mi teraz coś innego... "Byłaś serca biciem" Zauchy


Dociągamy prawie do zmroku. Ponad 600 km i to z załatwianiem papierów - na Afrykę to znakomity wynik. Stajemy na dziko na nocleg. Dajemy drugiej grupie znać SMSem jakie są nasze koordynaty, ale nie odczekujemy się żadnej odpowiedzi. Siostra podaje mi ich koordynaty odczytane z lokalizatora - są jakiś 7 km od nas, gdy SPOT przestaje nadawać. Szkoda, że nie dojechali...

Wieczór upływa nam na jedzeniu pysznych ananasów, orzeszków ziemnych i pogaduchach. Noc jest jasna... aż głupio pójść się umyć bo "wszystko widać"...


Przejechane: 609 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz