poniedziałek, 2 marca 2015

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 5 - Południe - południowy wschód

14 stycznia 2015 - środa

Poranek pod wydmą, na której dzisiaj widać ślady wczorajszych zmagań chłopaków. Za dnia wygląda to nieco inaczej, niż wieczorem. Może szkoda, że nie wbiliśmy się jeszcze trochę dalej, ale tam z kolei jest mnóstwo grząskiego piachu, więc pewnie wjeżdżanie tam po ciemku nie skończyłoby się dobrze. Słonce wstaje leniwie, my też jakoś tak niespiesznie. Jest dość chłodno - czy to na pewno Afryka?
Rozpoczynamy procedurę startową - jedzenie, pakowanie, porządki, ogarnianie zniszczeń powstałych w nocy. Mam strasznie zapchane zatoki, a oczy łzawią mi tak, że leje mi się z oczu ciurkiem po policzkach. Już wiem, czego (oprócz kremu do rąk) mi brakuje - jakichś leków przeciwalergicznych. Dopiszę do listy na kolejny wyjazd.






Znowu z lekkim poślizgiem opuszczamy miejsce noclegu. Oj, trzeba wprowadzić większa dyscyplinę poranną. Niektórzy maja problem z wyjazdem na drogę, bo trafiają na miękki piach, ale generalnie wyjeżdża się jakoś łatwiej niż się tu wjeżdżało.





Można jechać. Nuda. Pustynia, pustynia, pustynia. Wraki. Piasek. Wiatr. Załzawione oczy. Piach świdrujący w nosie.






Zbliżamy się powoli do Nawakszut. Neno proponuje zwiedzenie jakiegoś punktu z boku drogi. Po dwustu metrach zatrzymują nas uzbrojeni żołnierze i każą zawrócić. Bez dyskusji. to by było na tyle ze zwiedzania punktu widocznego w nawigacji jako szczególnie interesujący...

Jeszcze tylko kilka upierdliwych kontroli co kilkaset metrów i wjeżdżamy do stolicy Mauretanii. Od razu zasysa nas lokalny ruch uliczny. Bez reguł, bez zasad, nieprzewidywalny, a jednocześnie dziwnie płynny. Nie przeraża mnie, już kiedyś tego doświadczyłam. Trzeba płynąć z ich prądem i będzie dobrze, nie stosować europejskich zasad i być przygotowanym na wszystko. Ot, cały sekret.





Dojeżdżamy do "Auberge Sahara" - hostelu, w którym mieliśmy nocować. Jest tu WiFi, zamawiamy jedzenie, korzystamy z prysznica. Oprócz tego robimy lekkie przepakowanie i - kto co może i uważa za zbędne w dalszej podróży zostawia tutaj (np. Krzyś i Neno zostawiają drugie komplety opon, z których mieli korzystać na ostatnim odcinku podróży powrotnej, ale że wracamy razem, to nie muszą ich już brać).  Zgarniemy to w drodze powrotnej.






W końcu wyjeżdżamy i znajdujemy stację z paliwem. Dostaję lekkiego spięcia, bo, mimo, że stoję grzecznie w kolejce, jestem wyraźnie ignorowana przez obsługę stacji - najpierw tankują wszystkie męskie motocykle, a na samym końcu i jakoś tak niechętnie, mój.



W mieście jest upalnie, więc gdy tylko wydostajemy się z niego poprawiają się humory. Przynajmniej u mnie. Choć jazda dalej jest nudna jak flaki z olejem, a kontrole co chwilę wyjątkowo upierdliwe. Powodują masowy odpływ fiszek. Mam ich co prawda prawie sto , ale ciekawe, czy mi ich wystarczy, jak w takim tempie będę je wydawać?

















Droga usypia, ale trzeba być czujnym. Osiołki idealnie zlewają się z asfaltem i często zauważa się je w ostatniej chwili. Dodatkowo, pobocza czasami są wręcz "wysypiskami"  zwierzęcych zwłok w różnym stadium rozkładu. Niektóre to już białe szkielety, inne wysuszone na wiór, ale jeszcze pokryte skórą, ale niektóre dość świeże i napęczniałe od uwalniających się w ich cielskach gazów... Jeden taki spuchnięty wielbłąd majaczy na horyzoncie... Wdech... przejazd obok... odliczenie do trzech... wydech. Inaczej mogłoby być przykro...




Na niebie pojawiają się dwie chmurki - pierwsze, jakie tu widzę. Droga ucieka, czas mija, ustalamy, że dzisiaj na nocleg zjeżdżamy zanim się ściemni. Niestety, jesteśmy zbyt blisko miasteczka, więc nie ma gdzie się rozbić (kilkanaście kilometrów przed i za każdym miastem jest wyjątkowo nieprzyjemni - wszędzie walają się śmieci, a pola są często odgrodzone jakimiś zasiekami). W miasteczku tankujemy i robi się całkiem ciemno.


W końcu znajdujemy jakieś miejsce do spania. Jest zupełnie inaczej niż wczoraj. Temperatura dochodzi do 30 stopni. Ściągam spodnie i stwierdzam, że od gorącego powietrza, przedmuchiwanego przez wiatr z jednej na drugą stronę motocykla, mam lekko poparzone udo. Zapiankuję pantenolem i będzie dobrze, ale póki co muszę się umyć. Kąpiel pod gwiazdami robię w jednym litrze wody. Da się? Da! I jeszcze pranie można zrobić ;) Woda jest brunatna od wypłukanego pyłu.

Dziś wszyscy grzecznie idą do swoich namiotów, nie ma żadnej imprezy wieczornej. W pewnym momencie Neno podnosi mały cichy alarm - ktoś idzie, więc każe zgasić wszystkie latarki. Napędza trochę stracha, więc nie śmiem odpalić tableta, żeby porobić notatki i zgrać ślady z GPSa. Kładę się spać. Noc mija spokojnie. Prawie... Tylko Hubert dostaje jakiejś nocnej fazy i krzyczy przez sen, że ktoś idzie... krzyczy na tyle głośno, że sam się budzi...


Przejechane: 505 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz