Gdybym miała jakoś podsumować ten wyjazd, to nie inaczej, niż zatapiając się w przemykające po mojej głowie myśli, wrażenie, odczucia. Ubiegły tydzień zlał mi się w jeden, spójny czas, bez podziału na wczoraj, dziś i jutro. Bez nocy i dni.

Jechałam w ten Beskid Niski z pewną nieśmiałością. Mimo tego, że urodziłam się na jego zachodnich rubieżach, nigdy nie miałam okazji, czy też bardziej chęci, tak naprawdę go poznać – nawet tych bliskich mi, około grybowskich rejonów. Większość moich wycieczek związanych górami, z czasów, gdy mieszkałam jeszcze w domu rodzinnym, sprowadzała się do wędrowania po Tatrach, które wtedy wydawały mi się znacznie ciekawsze, ładniejsze, robiące większe wrażenie. Jechałam więc w ten Beskid Niski jak córka marnotrawna, która po wielu latach szlajania się wszędzie indziej wraca z pokorą, by odkrywać wszystko na nowo, przyglądać się i chłonąć każdy szczegół. Tak się  bowiem składa, że od dłuższego czasu narastało we mnie przekonanie, że to właśnie on, ten beskid, stanie się moim ulubionym. I nie wiem, czy to skrzywienie Stasiukiem, zamiłowanie do dzikości czy wschód, do którego mi mentalnie bliżej – a może wszystkiego po trochę.

Beskid Niski, fot. Agnieszka Łach / Kurs Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2014/2016

I czekałam na te opuszczone wioski, na te rejony tętniące niegdyś życiem, po których pozostało tylko wspomnienie, kupka kamieni, owocowe sady. Czekałam na cmentarze, na drzewa wyrosłe na krwi poległych i na echo wystrzałów, które, kto wie, być może z wiatrem nadal niesie się gdzieś po dolinach i uderza w człowieka tym uczuciem smutku, niepokoju i niedowierzania. Czekałam na ośmioramienne krzyże, na cerkwie, pachnące drewnem i żywicą, na oderwane od rzeczywistości, puste spojrzenia postaci z ikon. Czekałam na to wszystko i bałam się, że sobie to wymyśliłam, wmówiłam, że to wszystko siedzi tylko w mojej głowie.

Ale nie. Było tam naprawdę.

Beskid Niski nie powala widokami. Nie ma tutaj wysokich szczytów. Nie ma rozległych panoram. O tej porze roku Beskid Niski jest wręcz brzydki – tym intrygującym rodzajem brzydoty, która kaczątku pozwala wyrosnąć na łabędzia. Tym rodzajem brzydoty, dzięki której jest autentyczny, nie udaje. Bo nie ma przed kim. I patrząc na to wszystko można albo wzruszyć ramionami, albo się zachwycić. Beskid Niski intryguje. Skrywa w sobie liczne tajemnice. Chowają się w dziwnych nazwach, nieistotnych na pozór szczegółach, historiach żyjących tu jeszcze ludzi, którzy powrócili z wygnania.

Beskid Niski, fot. Agnieszka Łach / Kurs Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2014/2016

Beskid Niski to stare lasy, rzadko uczęszczane ścieżki, puste szlaki. To właśnie tutaj całkowicie można oderwać się od cywilizacji, zrobić sobie informacyjny detoks, wrócić do tego, co pierwotne, naturalne. Wyłączyć telefon i schować go do plecaka, bo w wielu miejscach i tak nie ma zasięgu. Zapomnieć o przychodzących powiadomieniach, o tym, że ktokolwiek czegoś od nas chce. Już, w tej chwili. Nawet jeżeli chce, to oderwanie od wirtualnej rzeczywistości jest dobrą wymówką i stwarza idealne warunki do tego, by spokojnie zająć się byciem „tu i teraz”. Świat bez nas doskonale sobie radzi.

Beskid Niski, fot. Agnieszka Łach / Kurs Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2014/2016

Beskid Niski to wsie na końcu świata, gdzie rzadko jeżdżą samochody, a autobus kursuje raz dziennie. Albo wcale. Wsie, które są dla nas atrakcją, a kiedy się w nich pojawiamy, to paradoksalnie sami się nią stajemy, budząc zainteresowanie lokalnej ludności, która zdziwiona wygląda przez okna. Turyści, tutaj? Przecież tutaj nic nie ma. Nic ciekawego. Wsie, w których wchodząc grupowo do jedynego sklepu robimy w pół godziny tygodniowy obrót. Wsie, w których czarny pies nazywa się Murzyn. Bo jak inaczej? Wsie, w których ciągle stoją łemkowskie chyże, nadgryzione zębem czasu.

Beskid Niski, fot. Agnieszka Łach / Kurs Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2014/2016

Beskid Niski to cerkwie i przydrożne krzyże z Jezusami, którym przybysze utrącali czasem stopy, bo mierził ich inny, niż zwyczajowo sposób ich przybicia. Krzyże będące dowodem niegdysiejszej świetności kamieniarzy, którzy z wielkiego głazu misterną pracą potrafili wydobyć subtelne rysy twarzy, emocje, rozpoznawalne, charakterystyczne elementy. To wszystkie te zawody, ludowe rzemiosła, które giną wraz z umierającymi ludźmi, bo czasy się zmieniły. Bo się nie opłaca. Bo już nie ma kto uczyć. A i uczyć się nikt nie chce.

Beskid Niski to miejsce dziwne, które ciągle siedzi mi w głowie, o którym wciąż myślę i za którym wyjątkowo tęsknię. Nie wiem, na czym polega ta magia. Ale wiem, że na pewno tam wrócę.

Beskid Niski, fot. Agnieszka Łach / Kurs Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2014/2016