BiteInto Americas

Jak żyją poza czasem. Menonici w Boliwii

W Boliwii przenieśliśmy się w XVI wiek. Gdzie Menonici żyją bez telewizorów, radio i komórek.

W Boliwii przenieśliśmy się w XVI wiek. Gdzie Menonici żyją bez telewizorów, radio i komórek.

Budzimy się przed szóstą. Chcemy zobaczyć jak rodzina Lebbonów doi krowy. Z domu wysypują się kolejno: Isaac, jego żona Sara, 16-letni syn Isaac, młodszy Franz i najmłodsza z czternaściorga rodzeństwa Eva. Panie idą w sukienkach w kwiaty i kapeluszach z wstążką. Panowie do dojenia zasiadają w ogrodniczkach, zwanych tu owerolami, i koszulach. Tych samych, w których byli na ślubie siostry kilka miesięcy temu.

Za czerwoną szopą wstaje takie same słońce. Ptaki śpiewają już od piątej.

Jesteśmy w Santa Rita, wiosce Menonitów, protestantów, których odłam powstał w XVI wieku w Holandii (od nich z kolei w XVII wieku odłączył się Jakub Amman, który dał początek bardziej znanym wspólnotom Amiszów). Do Boliwii przyjechali w latach 50., głównie z Meksyku, Paragwaju i Kanady. Dziś mieszka ich tu ok. 70 tys. (w Polsce też kiedyś mieszkali. Przyjechali z Holandii w XVI wieku, kiedy Rzeczpospolita tolerancyjną krainą była, i osiedlili się na Żuławach).

IMG_0901

Menonici, podobnie jak Amisze, żyją poza nowoczesnością. Uprawiają ziemię, hodują zwierzęta, między sobą mówią tylko w niskim, starym dialekcie języka niemieckiego (nasz gospodarz, Isaac, po hiszpańsku mówi dobrze, ale jego żona rozumie tylko trochę, dzieci – jeszcze nic). Nie używają elektryczności. Radio, telewizja, komórki – to wszystko jest przez pastorów zakazane (choć jeden z chłopaków, którego Szymon podwozi po drodze do miasteczka, zaraz pyta, czy nie ma samochodowej ładowarki do komórki). Pić i palić też nie wolno. Dziewczynki w szkołach uczą się do 12, chłopcy do 14 roku życia. Czego?

– Pisać, czytać, liczyć i śpiewać – wylicza Isaac.

IMG_0741

 

Gospodarz ma 40 byków na mięso, dwie świnki, 4 tys. kurczaków, które hoduje pięć razy do roku. Tuczenie trwa sześć tygodni. Krów jest 13, koni – trzy. Zaprzęga je do bryczki, zwanej karocą, kiedy jedzie do sklepiku na zakupy lub wybiera się w cotygodniową podróż do Santa Cruz, by kupić niezbędne produkty. Karocę zostawia w pobliskim boliwijskim miasteczku Cotoca, gdzie przesiada się na minibusa.

Wieczór wcześniej Lebbonowie zapraszają nas na kolację. Kuchnia jest biała, przestronna i skromna. Kredens wyłożony metalową blachą, przypomina takie, co stoją w śląskich domach. Po posiłku Sara postawi na tym blacie dwie miski, jedną z mydlinami, drugą z czystą wodą do płukania.

IMG_0828

Siadamy przy długim, pomalowanym białą olejną farbą stole. Obok niego syczy gazowa lampa. Nad framugami wiszą uszyte przez Sarę małe kotarki w kwiaty. Robi je na maszynie, podobnie jak sukienki, które zawsze szyje według jednego i tego samego modelu (jak menonickie wioski długie i szerokie, kobiety nie noszą nic innego). Wszystko jest tu schludne. Sam dom i szopa przypominają bardziej skandynawskie obejścia, czerwono-białe, porządne. O boliwijskim bałaganie można tu zapomnieć.

Jemy kotlety z domowo chowanych krów. Pyszny ryż. Pomidory.  Za nami krząta się gospodyni. Pod oknem przy wyjściu na taras siada gospodarz, a na innym taborecie jego syn Peter z żoną Miriam – zaciekawieni samochodem stojącym na podwórku przyszli w odwiedziny.

Peter pyta, czy widzieliśmy ostatnie wiadomości.

– Nie, dlaczego?

– Chciałbym wiedzieć, kiedy w końcu zacznie padać deszcz.

IMG_0786

x Close

Like Us On Facebook