Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

6.15.2015

/SILVES/ Zamek na wzgórzu, pomarańcza na drzewie i dorsz na talerzu - czyli Portugalia w miniaturze


Silves to iście pocztówkowe miejsce: nad szmaragdową Rio Arade piętrzą się pomarańczowe dachy domów zwieńczone zamkiem niczym z klocków lego. Rzeka - dziś leniwa i zamulona - była kiedyś dla Fenicjan, Greków i Kartagińczyków ważnym szlakiem transportu miedzi i żelaza w głąb lądu. Za czasów panowania Maurów - czyli do VIII wieku - osada zyskała na znaczeniu dzięki swej strategicznej lokalizacji sprzyjającej obronności i handlowi. Arabski geograf Idrisi pisał w XII wieku, że w "eleganckich domach" mieszka tam 30 000 ludzi... Obecna populacja miasteczka to jedna trzecia tej liczby.


Upadek Silves zaczął się w czasach rekonkwisty, kiedy w roku 1189 wkroczył tu Dom Sancho I z najemnymi krzyżowcami, którzy bez litości rabowali i palili mienie innowierców. Dwa lata później Maurowie odzyskali mocno przetrzebione miasto - by stracić je bezpowrotnie na rzecz Chrześcijan w roku 1249. Po tych przepychankach było już tylko gorzej: ludzi trawiły choroby przenoszone przez wodę w rzece, niegdyś stanowiącą podstawę tutejszego bogactwa, okoliczne porty przejęły dawne funkcje miasteczka. Ostatecznym ciosem było trzęsienie ziemi w roku 1755.

Silves odżyło trochę w XIX wieku - dzięki przeróbce korka. Wtedy wokół starówki powstało kilka eleganckich mieszczańskich kamienic, które do dziś cieszą oko. Obecnie okolica ta żyje głównie z turystyki - a za mostem w roku 1998 postawiono okazały hotel Colina Dos Mouros, w którym miałam przyjemność mieszkać - obiekt z 55 pokojami, restauracją i basenem


Silves - kiedyś stolica malowniczego regionu Algarve, dziś senne miasteczko z dala od głównych szlaków. Ale snując się nieśpiesznie po jego brukowanych uliczkach jak nigdzie indziej miałam wrażenie, że jestem w PRAWDZIWEJ Portugalii - i że miejsce to jest swego rodzaju metaforą całego kraju z jego bogatą historią i mniej spektakularną teraźniejszością...

Źródło: Google Maps; kliknij, aby powiększyć mapkę


1. Portugalski zabójca

Portugalski zabójca czai się w wielu tutejszych miastach. Atakuje w najmniej spodziewanym momencie - obija tyłek, rani kolana, wykręca kostki, wybija zęby... Może trudno w to uwierzyć, ale wyślizgany bruk w Lizbonie, Silves i innych miastach jest bardziej uciążliwy niż kieszonkowcy (bo oni czasem odpuszczają) i bardziej męczący niż upał (bo nawet chwila nieuwagi lub - nie daj Boże - obuwie typu klapki grozi wylądowaniem w szpitalu). 


1 czerwca 2014 "Wall Street Journal" opublikował artykuł o Marii de Lourdes Soares Pepe, 82-letniej mieszkance Lizbony, która od dziecka mieszka w tym samym domu przy Rua do Salitre. Gdy była dzieckiem, ślizgała się dla zabawy z bratem w dół uliczki ciesząc się z towarzyszącego temu dreszczyka emocji. Dziś boi się wychodzić z domu - bo codziennie widzi starsze osoby, które przewracają się w bolesny sposób tuż przed jej drzwiami. 

To problem trudny do rozwiązania - bo kostka ma już rangę zabytku. Dwunastocentymetrowe sześciany z wapienia wyszły spod dłut rzemieślników w XIX wieku, większość z nich - niemal dwieście lat temu. Od tego czasu wyślizgały się i poszczerbiły - i choć nadal mają walor ozdobny (zwłaszcza fragmenty ze wzorami ułożonymi z czarnego bazaltu - na przykład te na Rua Augusta), to trudno je uznać za wygodne, praktyczne czy bezpieczne...


W 2010 roku władze Lizbony przeprowadziły ankietę wśród 200 mieszkańców w wieku powyżej 55 lat. Połowa z nich zaznaczyła, że przynajmniej raz upadła na chodniku, a aż 90% - że się tego obawia.

Zrzeszenia starszych osób naciskają na przykrycie kamieni asfaltem lub ich wymianę na mniej śliską opcję, aktywiści ze stowarzyszeń historycznych uważają, że lizbońskie chodniki to świadectwo historii i usunięcie ich byłoby jak pozbawienie Nowego Jorku yellow cabsów... Zobaczymy, co zwycięży - szacunek dla człowieka czy dla historii :-)

A ja wspinam się na górę zamkową z Silves starając się nie skręcić kostki na zdradliwym podłożu. I w połowie drogi przestaję się dziwić tym, którzy słono zapłacili za wynajem tuk-tuka...



2. Kraj korkiem stojący

Aby dotrzeć do Silves trzeba pojechać za siedem rzek, siedem gór, siedem lasów... Te siedem lasów to oczywiście nie ciemne bajkowe bory, tylko pola dębów korkowych, z których pozyskiwany jest eksportowy cud Portugalii. Nie tylko odpowiada ona za 80% europejskiej i 50% światowej produkcji korka, lecz również doskonale wykorzystuje ten surowiec do tworzenia wszelkiego rodzaju galanterii. W sklepikach - na przykład tych przy rynku w Evorze - można kupić torebki, buty, portfele, paski, etui na tablety, a nawet kapelusze i krawaty z cienko wyprawionego korka. Ponoć są bardzo trwałe, wodoodporne i łatwe w pielęgnacji ("Wash with water and soap" - tłumaczy mi sprzedawczyni). 


Takie dęby rosną nie tylko w Portugalii, ale tu klimat sprawia, że kora pęka uzyskując odpowiednią strukturę - z drzew z, na przykład, południa Niemiec nie da się pozyskiwać korka nadającego się do celów przemysłowych. Pierwszą korę tutejsi hodowcy zrywają z pomocą topora i młotka już z dwudziestoletnich drzew, ale najlepsza jest dopiero po kolejnych kilkudziesięciu latach. Drzewka pooznaczane są numerami, które pozwalają odgadnąć, kiedy można zrobić następny zbiór - bo aby płachty miały odpowiednią grubość, pnie obdziera się ze skóry co dziewięć lat. Kolejne kroki obróbki to gotowanie w wodzie przez ponad godzinę (to nadaje surowcowi elastyczność), suszenie i wycinanie jednolitych kawałków. Korki do butelek wycina się wzdłuż płacht - bo ze względu na ułożenie słojów są wtedy bardziej szczelne. 

W Silves do niedawna działało Museu da Cortiça - Muzeum Korka. Można było w nim obejrzeć maszyny używane na różnych etapach obróbki tego surowca, a także narzędzia rzemieślnicze oraz filmy przybliżające zawiłości technologiczne. Wystawa zorganizowana w dawnej fabryce (Fábrica do Inglês) została niestety zamknięta - w hotelu powiedziano mi, że chyba z dwa lata temu. Szkoda, bo był to hołd dla historii Silves, w którym obróbka korka stanowiła główną gałąź przemysłu przez ponad 150 lat - do końca przedostatniej dekady dwudziestego wieku, kiedy to Rio Arade, rzeka, nad którą leży malownicze miasteczko, zamuliła się tak, że jej wody przestała się nadawać do celów przemysłowych - w tym namaczania kory. 



3. Ślady dawnej świetności

Największy zabytek Silves to Castelo - średniowieczny zamek zbudowany w XI wieku, porzucony w XVI, a następnie odrestaurowany w połowie XIX stulecia. Jego wiek i to, jak dumnie góruje nad miastem, też jest typowe dla wielu portugalskich miasteczek. Tego typu budowle są bowiem kluczowym elementem pełnej zwrotów akcji - konkwist i rekonkwist - historii tego kraju. Zaczęli budować je już Rzymianie, który na tych terenach mieszkali aż przez cztery wieki, potem ich dzieło kontynuowali Maurowie po zajęciu w roku 711 Półwyspu Iberyjskiego.  W samym regionie Algarve zamki podobne do tego w Silves są w Albufeirze, Alcoutim, Aljezur, Alvor, Castro Marim, Lagoa, Lagos, Loule i Tavirze. A swoją drogą fakt, że tak duża liczba nazw zaczyna się od "Al" to świadectwo arabskich wpływów na tę okolicę.


Na zamek wchodzę stromymi uliczkami. Nogi się ślizgają, z nieba spływa niewyobrażalny żar. Jeszcze schody, też mocno wyślizgane, i dochodzę wreszcie do rdzawych murów. Satysfakcja ogromna, choć schodzący z góry Niemcy ostrzegają mnie, że nie ma co się męczyć - bo w Castelo "nic nie ma".


W ich wypowiedzi jest sporo racji. Wejście na dziedziniec 2,80 euro, wydanie z pięciu okazuje się problemem, strażnik marudzi coś pod nosem. Za murami patelnia jeszcze większa niż na dole. Trochę starych cegieł i jakieś wykopaliska odkrywające pozostałości umocnień z czasów rzymskich. Cysterna wsparta na dziesięciu kolumnach. Więcej na razie zwiedzić się nie da - wnętrza zamku są odnawiane już od dobrych kilku lat.


A jednak na zamek warto było wejść - jeśli nie dla niego samego, to dla widoków. One rzeczywiście zapierają dech w piersiach. Z daleka macham też mojemu hotelowi (stojącemu na drugim brzegu rzeki) ciesząc się na rychłą kąpiel w basenie. 


Dawną świetność miasta prócz zamku przywołuje organizowany wokół niego co roku w sierpniu dziesięciodniowy jarmark średniowieczny, z którym niestety się minęłam - o włos; na uliczkach widać było jeszcze jego pozostałości. A może i dobrze, bo to głównie okazja do wydawania pieniędzy - na licznych stoiskach wokół zamku sprzedawane są ubrania, torebki, buty, porcelanę... Oczywiście wszystko to okraszone jest też pokazami rycerskimi i prezentacjami sztuki rękodzielniczej. W tym roku gości fiesty oczarowywali też ponoć żonglerzy. zaklinacze węży i egzotyczne tancerki.



4. Bogu co boskie

Hiszpańskie czy portugalskie miasto trudno sobie wyobrazić bez katedry. Zwykle - tak jak w Silves - stoi ona w pobliżu zamku jako swoista duchowa przeciwwaga czy też uzupełnienie władzy świeckiej. Z reguły bywa gotycka - często zbarokizowana lub z innymi późniejszymi przeróbkami. 

Sé w Silves zbudowana została w roku 1189 w miejscu dawnego meczetu - co też typowe dla Półwyspu Iberyjskiego. Przebudowano ją w roku 1249 - w czasie rekonkwisty - a potem po kolejnych trzęsieniach ziemi. Mimo tych późniejszych ingerencji udało jej się zachować gotycki charakter - rozety, smukłość, łuki; w czasie prac rekonstrukcyjnych w XX wieku usunięto tu zresztą - podobnie jak w katedrze w Lizbonie - elementy barokowe, by przywrócić świątyni "średniowieczny flair".



5. Tysiąc i jedno wspomnienie

W Portugalii na każdym kroku widać wspomnienia arabskiej przeszłości - czterech wieków obecności Maurów na Półwyspie Iberyjskim. Czasem są one tak spektakularne jak wielki meczet w Cordobie z wbudowaną w swym wnętrzu katedrą, czasem tak oczywiste jak biało-niebieskie azulejos, czasem językowe - ukryte w jakiejś nazwie czy określeniu, czasem zaś bardziej umowne niż historyczne - jak figury arabskich kobiet i wschodniego mędrca na placu Al Mouhatamida w Silves.


Miejsce to nazwane zostało na cześć Muhammada Ibn Abbada Al Mutamida (1040-1095), władcy muzułmańskiego państwa - tak zwanej Taify Sewilskiej oraz (przez pewien czas) także Kordoby. Zapisał się on na kartach historii jako protektor poetów i pisarzy - sam zresztą grał na lutni i tworzył wiersze. Silves było ważnym przystankiem na drodze jego życia - ojciec mianował go gubernatorem miasteczka (noszącego wówczas nazwę Shalb).

Na placu można rzeczywiście poczuć się jak w Egipcie, Maroku czy Tunezji. Upał, palmy, arabskie napisy... A jednak to wciąż Portugalia, a nie Afryka Północna. Portugalia, która pamięta o swej historii.



6. Graffiti - makijaż miast

Wiele uliczek portugalskich miast skrywa kolorowe graffiti - często o wydźwięku politycznym. W roku 2011 Lizbona znalazła się w pierwszej dziesiątce publikowanego w "The Guardian" rankingu miejsc z najlepszym street artem na świecie. W mieście tym działa też słynna grupa zrzeszona wokół Crono Project - inicjatywy zajmującej się ozdabianiem podupadłych budynków poprzez nasprayowywanie na nie kolorowych obrazów.


Tego typu outdoorowa sztuka zdobnicza ma w Portugalii dość długą historię. Do trzęsienia ziemi w roku 1755 budowano tu głównie białe domy - co całkowicie zmieniło się po tym dramatycznym wydarzeniu. Dawniej jednobarwne miasta odbudowano jako bardzo kolorowe - zgodnie z estetyką tych czasów. Biedota zaś samodzielnie zaczęła ozdabiać swe domy wielobarwnymi motywami. 

Współczesne graffiti wybuchło z siłą dynamitu na ulicach portugalskich miast w roku 1974 - był to wyraz demokratyzacji po upadku prawicowego reżimu Estado Novo.

W Silves też nie trzeba długo szukać - graffiti zdobi (lub - jak kto woli - szpeci) białe mury, domy, a nawet okolice zamku. "Poezja - prawdziwe piękno, nieskończone pocieszenie" głosi jeden z napisów. Inne sentencje też nie dotyczą wyższości jednych drużyn piłkarskich nad innymi :-)



7. Ups and downs

W Portugalii miałam nieustające wrażenie, że wszędzie jest z górki albo pod górkę. Lizbona to miasto na siedmiu wzgórzach, interior pełen jest pagórków, a Silves też ma się czym w tym względzie pochwalić.


Te różnice w wysokościach zaowocowały wieloma ciekawostkami. W Lizbonie działają windy i tramwaje pozwalające łatwo pokonać przewyższenia, po Evorze kursują klasyczne tuk-tuki dla zmęczonych turystów, a po Silves - ich większe busikowe wersje.   


Wzniesienia to doskonałe lokalizacje dla zamków, kościołów, kapliczek albo... nowoczesnych białych wiatraków. To też charakterystyczne dla Portugalii - pagórki rzadko pozostają łyse, z reguły mają na swym szczycie jakieś świadectwo kultury, historii lub cywilizacji.



8. Dorsz na 365 sposobów

Kuchnia portugalska dorszem stoi - i innymi rybami przyrządzanymi na setki sposobów. Uważana jest za prostą acz wykwintną (to pierwsze potwierdzam, tego drugiego - nie). W wielu daniach używane są warzywa, owoce morza, ryż, ziemniaki i fasola (feijão).


Na talerzach lokalesów królują zupy i dania jednogarnkowe mocno podlewane oliwą - poprzedzone przystawkami, tak zwanymi petiscos. Z drugodaniowych specjalności pozytywnie zaskoczyła mnie Caldeirada - mieszanka różnych ryb, pomidorów i papryki z domieszką pietruszki.

Żadne zdrowe wynalazki portugalskie nie wytrzymały niestety w moich oczach konkurencji gazpacho z szynką i paelli z owocami morza, które jadłam w Andaluzji dzień po wyjeździe z Silves. Każdy z iberyjskich krajów broni odmienności swej kuchni i podkreśla różnice - w tym przypadku trochę chyba szkoda, że tak jest, bo zachodni sąsiedzi mogliby sporo nauczyć się od Hiszpanów w kwestii doprawiania i nienadużywania soli...


Cukru też się tu zresztą nadużywa - najchętniej w postaci tart z budyniem pod nazwą pastel de nata.


Po rybnym portugalskim obiedzie (Bacalhau à Braz czy jakoś tak) przenoszę się do kawiarni na starówce w Silves, gdzie dla odmiany biorę zestaw międzynarodowy: banana split (deser sprzedawany od Azji po Afrykę) na bazie lodów Algida (tu pod marką Ola). Do tego kawa - tu z reguły brazylijska (ze względu na powiązania kolonialne) i oczywiście zawsze z cukrem.



9. Made in China

Portugalska ekonomia nie przeżywa rozkwitu - co widać niestety na każdym kroku: w podupadających kamienicach, pustych sklepach, wałęsających się po ulicach żebrakach. Wielu Portugalczyków żartuje, że korki w miastach są tu tylko w pierwszej połowie miesiąca - bo w drugiej nikogo nie stać na benzynę. Wielu też klnie na wprowadzenie euro, które zaburzyło relację między dokładnie przeliczonymi pensjami a zaokrąglanymi w górę cenami. A od roku 2007 głośno mówi się o kryzysie i rosnącym bezrobociu...

Spadek koniunktury ma też swoją drugą stronę medalu - jak po deszczu wyrastają w Portugalii, zwłaszcza w miejscach mniej turystycznych, tanie chińskie sklepiki. W Silves odwiedziłam dwa takie przybytki. Pierwszym był salon z ubraniami, dodatkami i butami po 5-15 euro, w którym sprzedawał nieco znudzony miłośnik kung-fu (na komputerze cały czas - nawet przy przyjmowaniu pieniędzy od klientek - śledził przebieg filmu, którego ścieżka dźwiękowa, pełna zduszonych krzyków, nie pozostawiała złudzeń co do gatunku tego dzieła).


Drugi China Shop był chyba największym sklepem na starówce, jaki widziałam kiedykolwiek w życiu. Składał się z dobrych pięciu sal z gęsto zastawionymi regałami. Jego asortyment obejmował... wszystko. Ubrania, buty, włóczki, RTV, AGD, pamiątki, artykuły fotograficzne, bibeloty do wnętrz. No WSZYSTKO po prostu. Nawet jedzenie. Za dwadzieścia euro można było naprawdę tam zaszaleć, co z oczywistych względów wydawało się fajne, ale z drugiej strony wiele mówiło o niezbyt imponującej sile nabywczej mieszkańców Silves. Może dlatego całe miasteczko obklejone zostało plakatami wyborczymi CDU, koalicji partii komunistycznej i zielonych (stąd sierp i młot oraz stokrotka pod nazwą) będącej w opozycji do dzierżącej aktualnie władzę centro-prawicowej PSD obwinianej o doprowadzenie do kryzysu.



10. Las Palmas

Piękne palmy na tle błękitnego nieba to obrazek, który pozostał w moich oczach jako jedna z wizytówek Portugalii. I dobrze - w końcu jedna z moich maksym to "no palms, no vacation".


Druga migawka przyrodnicza to interior wysadzany dębami korkowymi - posadzonymi nie za blisko siebie, z pietyzmem gwarantującym dobre zbiory.


Trzecie przyrodnicze skojarzenie z Portugalią to oczywiście pomarańcze odcinające się swym nasyconym kolorem od zieleni liści. Często jest to odmiana gorzka, jadana co najwyżej w postaci dżemu - ale równie piękna i pachnąca jak ta klasyczna. Nie brak tu też oczywiście drzewek z odmianą jadalną. W końcu w regionie Algarve zbiera się rocznie około 400 tysięcy ton cytrusów.


Pomarańcze tak mocno wpisały się w tutejszą kulturę, że występują nawet w bajkach i przypowieściach. W jednej z nich książę musi obrać pomarańczę koło źródełka, by z wody wyskoczyła księżniczka i rzuciła mu się w ramiona. Potem - jak to w baśni - następują perturbacje: zła wiedźma zamienia dziewczynę w ptaka i omamia księcia. Na szczęście wszystko kończy się dobrze: młodzieniec rozszyfrowuje intrygę, odczarowuje księżniczkę, żeni się z nią - i oboje żyją długo i dostatnio w pałacu otoczonym pomarańczowym gajem...


 

2 comments:

  1. nie mogę, nie wierzę, tuk-tuki dotarły już do Portugalii? :)

    ReplyDelete
  2. Też byłam zaskoczona widząc reklamę "Visit Evora by tuk tuk"...

    ReplyDelete