WEEKENDOWI PODRÓŻNICY
Transfagarasan – najpiękniejsza droga Europy. Jak się za nią zabrać? [Poradnik]
„Mają rozmach, skujwysyny” – powiedziałby zapewne Stefan „Siara” Siarzewski, gdyby zdarzyło mu się przejechać rumuńską Drogą Transfogarską. To niby „tylko” 92 kilometry, ale pokonanie tej trasy zajmie wam najmarniej pół dnia. Zresztą, mając przed oczami takie widoki nie będziecie się nigdzie spieszyć. Jeśli wybieracie się do Rumunii, Droga Transfogarska powinna być dla was pozycją obowiązkową. My chcieliśmy przejechać nią już rok temu, ale ponieważ odwiedziliśmy Rumunię w maju, z powodu kiepskiej pogody była jeszcze zamknięta. Trasa, a mówiąc ściślej, tunel przebijający góry Transfogarskie jest bowiem otwarty (w zależności od pogody) od końca maja do początku października. Ale napaliliśmy się na trasę mimo wszystko, jednak na przeszkodzie stanęło załamanie pogody. Zrezygnowaliśmy więc, ale obiecaliśmy sobie, że następnym razem nie odpuścimy. Czemu aż tak się napaliliśmy? Ta słynna trasa przecinająca Góry Fogaraskie jest jedną z najbardziej malowniczych dróg w Europie – dość powiedzieć, że zachwycili się nią Jeremy Clarkson i spółka, którzy po nakręceniu tu odcinka „Top Gear” nazwali ją najpiękniejszą trasą w Europie. I trudno się z nimi nie zgodzić, bo widoki z krętej drogi zapierają dech w piersiach. Nie może być jednak inaczej, skoro w najwyższym punkcie osiąga ona 2034 metry n.p.m. Ale warto obejrzeć cały odcinek o Rumunii. Ot, choćby dla słynnych podziemi w Pałacu Ceausescu w Bukareszcie, o którym pisaliśmy tutaj. Wybaczcie jakość, lepszej nie znalazłem. A skoro już jesteśmy przy słynnym „Słońcu Karpat”, to Transfogarską zawdzięczamy właśnie jemu – Nicolae Ceausescu, który po radzieckiej interwencji w Czechosłowacji w 1968 roku wymyślił sobie, że potrzebuje szybkiej, przecinającej góry trasy na północ kraju, którą można szybko przemieścić czołgi i artylerię na wypadek, gdyby Sowietom przyszło do głowy zaatakować Rumunię. Nie było to aż tak bezpodstawne, bo „Słońce Karpat” dość mocno dystansował się od ZSRR, a relacje obu krajów w okresie zimnej wojny pozostawały co najmniej umiarkowane. Dość powiedzieć, że od połowy lat 60-tych Rumuni przestali wysyłać wojska na wspólne manewry Układu Warszawskiego, a zamiast Breżniewa Nicolae wolał towarzystwo i ocieplanie relacji z towarzyszem Mao. Rumunia była zresztą jedynym członkiem paktu, który nie wysłał swoich wojsk do Czechosłowacji. Jednak choć idea nie była aż tak głupia, to wykonanie było cokolwiek mało sensowne, bo po cholerę inwestować miliardy w stworzenie drogi w tak trudnym terenie, jeśli na północ znacznie łatwiej i szybciej można się było przemieścić drogą krajową numer 7 na równoległym odcinku z Ramnicu Valcea do Sybina, która już wtedy była gotowa? Jak jednak wiemy także z naszej historii, wielkie komunistyczne projekty inwestycyjne niekoniecznie muszą mieć sens. Wielu historyków (a my skłaniamy się ku tej opinii) uważa zresztą, że Ceausescu zdecydował się na budowę Transfagarasan właśnie po to, by pochwalić się przed światem swoim potencjałem technologicznym i potęgą. Na zasadzie: „Jak to? Ja kurde nie zbuduję?”. W tematyce bezsensownych projektów rumuński dyktator ma zresztą bogate doświadczenie, o czym świadczy choćby Pałac Parlamentu w Bukareszcie. Nie minęło nawet kilka miesięcy od decyzji i już w 1970 roku rozpoczęły się prace. Oficjalnie drogę oddano do użytku w 1974 roku, jednak dodatkowe prace trwały na niej do 1980 roku (coś jak u nas na A-dwójce, co nie?). „Oficjalnie” to przy tej inwestycji słowo klucz – do przebicia się przez wysokie góry użyto 6 milionów ton dynamitu, a ponieważ detonacją zajmowali się średnio wykwalifikowani żołnierze, rezultat jest łatwy do przewidzenia. „Oficjalnie” przy budowie drogi zginęło ich ponad 40, jednak nieoficjalnie szacuje się, że ofiar mogło być nawet kilkaset. Tyle tematem wstępu. Przejdźmy teraz do praktycznych porad. Gdzie znajduje się ta droga? Transfagarasan znajduje się w samym środku Rumunii między Curtea de Agres a Sibiu. Odległość z Bukaresztu do jej południowego krańca wynosi ok. 160 km i w większości prowadzi autostradą, ze stolicy dojedziecie tam więc w ok. 2 godziny. Jeśli jednak możecie, wybierzcie się na wycieczkę po Transfogarskiej od północy, czyli od strony Sybina. A dlaczego? Powód jest prosty: północna strona jest znacznie bardziej atrakcyjna widokowo – wspaniałe widoki i malownicze serpentyny zobaczycie już po 20 kilometrach od wjazdu na drogę. Od południa jest trochę bardziej nudno – owszem, jest zamek Drakuli (prawdziwy, nie ta popierdółka w Bran) i monumentalna zapora nad jeziorem Vidraru jednak sama droga…no, nie jest zbyt malownicza. Zamek Drakuli. Ten prawdziwy Do ładnych widoczków trzeba jechać dobre 50 kilometrów wśród lasów i niezbyt imponujących widoków. Wjeżdżając na Transfogarską od południowej strony, tak będzie wyglądała duża część twojej trasy aż do momentu, gdy dotrzecie do podnóża gór. Kinda wanna zawrócić… A ponieważ na Transfogarskiej za bardzo się nie rozpędzisz (także z powodu sporej liczby innych aut) będziesz tak jechał i jechał….i jechał i zastanawiał się, czy rzeczywiście ta wycieczka to był dobry pomysł. A jadąc od strony północnej nie ma takiego problemu, bo emocje masz praktycznie od razu. A jadąc od strony Sybina – jest tak :) I zaraz potem tak. Tak, tak – wspinamy się dokładnie na samiutką górę Kiedy najlepiej tam jechać? Transfogarska jest w pełni otwarta od czerwca do końca października, choć termin jej zamknięcia zależy od pogody. W pozostałych miesiącach ze względu na śnieg, mróz i porywisty wiatr zamknięty jest tunel w najwyższym punkcie trasy, co znacząco komplikuje wyprawę. Jeśli zaś pytasz o dzień tygodnia – to odpowiadamy następująco. Transfogarską najlepiej zwiedzać w dni powszednie, a w weekendy unikać jak ognia! Wiemy, co piszemy – my przejeżdżaliśmy trasą 7C w sobotę i szybko poczuliśmy wszelkie niedogodności z tym związane. To w końcu jedna z większych atrakcji turystycznych tego kraju, także dla samych Rumunów, którzy (trudno im się dziwić) upatrzyli sobie to miejsce na weekendowe wypady. Nie dziwi więc, że co kilkaset metrów na poboczach stoją rządki samochodów, znad których unosi się dym turystycznego grilla. Ale to da się przeżyć – gorzej, że najwięcej aut jest w tych najfajniejszych miejscach, tj. przy zamku Poienari (nie było gdzie szpilki wcisnąć) czy przy wspomnianej wcześniej zaporze (auta zaparkowane wzdłuż drogi na odległość co najmniej kilometra), gdzie ludzi jest dosłownie multum, a miejsc parkingowych tyle co kot napłakał. Z tego powodu rezygnujemy raczej bez żalu z obu atrakcji, co jest w sumie dobrą wymówką w przypadku Poienari. Bo niby chętnie byśmy odwiedzili zamek Drakuli, ale perspektywa pokonania 1600 dość stromych schodów z małym dzieckiem skutecznie chłodzi nasze zapędy. Ale to nie koniec problemów z tłumem, bo prawdziwe jaja zaczynają się w momencie, gdy wjeżdżamy ostro pod górę na serpentyny, a z góry zaczyna wychodzić przepiękny widok na dolinę. To tu w weekendy tworzą się największe korki, oznaczające, że pokonanie około dwukilometrowego odcinka do tunelu może wam zająć grubo ponad godzinę. Winni są oczywiście ludzie, którzy sami tworzą ten korek bezsensownie zatrzymując po drodze auta, wysiadając z nich i trzaskając sobie dziesiątki selfiaków. Tak jakby jedna fota nie wystarczyła. Z drugiej strony trasę blokują tłumy przesiadujące nad jeziorem Balcea w najwyższym punkcie trasy tuż za tunelem. Tu sytuacja się powtarza: są dziesiątki straganów, setki aut (na kilkanaście miejsc parkingowych) i tłumy ludzi, którzy chodzą po drodze jak święte krowy, skutecznie blokując jakikolwiek ruch aut. I choć widoki są piękne, dość mocno to frustruje i psuje trochę przyjemność z podziwiania krajobrazów. Ile czasu poświęcić na przejazd tej trasy? Taki optymalny przejazd (z krótkimi postojami na tamie, nad jeziorem Balcea) i w kilku punktach widokowych celem zrobienia kilku fotek) nie powinien wam zająć więcej niż 3 godziny z hakiem. Ale przecież nie musicie się spieszyć (a właściwie jest to niewskazane, a właściwie nawet jak będzie się wam spieszyło, to korki wam nie pozwolą przyspieszyć) – nawet jeśli tak jak nam nie będzie wam się chciało wchodzić na drakulski zamek, to zawsze możecie „do as Roman(ian)s do” i zatrzymać się na którejś z pięknych polanek na małą regenerację albo grilla. Najwięcej takich punktów jest po północnej stronie trasy i naprawdę, o ile nie jest to weekend, warto się na chwilę zatrzymać.