A girl in love with a city

Picking the Pictures

A girl in love with a city

I’m in love with many cities, including the ones I haven’t visited yet. I fall for cities more often than I do for guys. My maps, especially my map of Europe, are full of soft spots. That said, I’m never in doubt when asked what is my favorite city in the world. I might not be monogamous here in travel but I’m loyal. It’s always Prague.I visited Prague for the first time when I was twelve or so. It was cold and pretty. Charles Bridge was crowded and the castle was huge and the city was full of monuments of men whose names didn’t mean anything to me. I had no idea how much this would change in several years.Several years later, I was nineteen and, as the nineteen year olds in Poland do, I was supposed to enter university and study something. I had a very vague concept of this something. Well, humanities. Well, I liked languages and books. I was into contemporary poetry. I liked galleries. I liked the world and I was sure the world liked me back but anyway, this choice was making me nervous.All the things I wanted, stood for and fancied seemed incredibly unproductive. They don’t lead to steady paychecks, they said. You won’t feed yourself with books, they said. They annoyed me so I ignored them. I chose books. I chose to study Slavic Studies with Czech as a major.It was Prague calling. And Hrabal’s books that wanted me to stop reading them in Polish translation.I spent five years studying Czech language and literature in Warsaw, Brno and well, Prague.I never got bored. I never got enough.While in Warsaw, I took night buses and trains to Prague so many times I stopped counting. I stopped counting because somehow I’m always there. Charles Bridge is still crowded but I don’t care much because I won’t go there anyway. The castle is still huge, I think, but I haven’t visited it for years. As for the monuments, I can recite the bios of the man they were built for. In at least three languages. Anytime. I have my bookstores, my cafes, my sweet shops, my pubs, my parks. I also have my trams and my metro stops. I have my drinks and my foods. My newspaper I always buy when I get off whatever transport that brings me to the city. Or the city to me, depending on how you look at it. When I moved to Armenia I couldn’t visit Prague that frequently. I didn’t manage to drop by when I went home for Christmas. Not enough time. Or perhaps a bad choice. I missed this place as you miss a living person. A friend. A lover. A relative. All of them. I was restless.I went to Prague ten days ago. I spent three days wandering the streets, doing nothing and looking around. I went to the theatre. I spend money in my favorite bookstore. I went to my favorite sweet shop. I caught up with friends. I didn’t take a single picture. The camera was in my bag all this time but somehow I was too focused on little things. I wanted all of this to feel like routine. This was the taste of returning. Of making sure that the city I love, still loves me back.There was only this one afternoon when I took the camera out of my purse. We were on Petřín with one of my closest friends I have in this world. We went through this whole Czech affair together. I’m pretty sure that if anyone knows how I feel about Prague, she is this person. This time, we played tourists and took a cable car to the top to look at the skyline and gossip. To talk about how everything in our lives has changed and how nothing has changed.To look at the skyline that will never cease to amaze me.I will visit Prague many times in the future.Everything will change and nothing will change.This is what this love is about.

Orbitka

Swiatynia Borobodur

Dwie godziny drogi autobusem od Yogyakarty znajduje sie stara swiatynia Borobodur. Oczywiscie jak na zabytek przystalo, bilet wstepu dla cudzoziemcow kosztuje bardzo slono, jak na tutejsze warunki: 230.000 rupii (ok. 62 zl). Dla porownania cena dla lokalnych to 45.000 rupii. Ruiny robia wrazenie, widoki rowniez. Do tego wiele osob mnie zaczepialo, zeby sobie zrobic ze mna zdjecie, a kilka razy uslyszalam, ze jestem podobna do jakiejs aktorki, nazwiska nie pamietam. Niewiele brakowalo, zebym rozdawala w jej imieniu autografy :) Dojazd od Dżodżakarty (tak sie tu potocznie nazywa Yogyakarte) autobusem z przesiadka kosztowal 23.000 w jedna strone (20.000 plus 3.000). Trzeba uwazac, bo ostatni autobus powrotny jest o 17:00, a ceny alternatywnych srodkow transpirtu nagle szybuja ostro w gore i bez litosci i mozna sie zdziwic. — Indonezja wschodnia, w drodze na wulkany – 10.10.2014, godz. 14:30 — 

intoamericas

Gorączka złota. Nielegalne kopalnie w peruwiańskiej dżungli

Złoto niszczy zielone płuca ziemi. Zwierzęta. Ale przede wszystkim – ludzi. Koszty czarnego wydobycia są niewyobrażalne. Piętnaście lat temu Puerto Maldonado  było małym miasteczkiem. A potem przyszedł międzynarodowych krach na giełdzie. Ceny złota poszybowały w górę, a andyjscy górale zeszli do dżungli. W dziesiątkach tysięcy. Tak w skrócie zaczęła się gorączka złota w Madre de Dios, regionie na zachodzie Peru. Dziś Puerto, stolica regionu, ma asfaltowe drogi i lampy na ulicach. -  Przyjeżdżam tu od 2008 roku. Wtedy nikt nie miał telefonu komórkowego, szeroko-pasmowy internet nie istniał. Teraz każdy ma komórkę, nie ma restauracji bez WiFi – wylicza Gordon Lewis Ulmer, amerykański antropolog, który bada tu strategie przetrwania ludzi. Siedzimy w takiej właśnie przyjemnej knajpce podłączonej do świata. Jej właścicielka jest wyjątkiem od reguły – większość hoteli, kasyn i mototaksówek (tutejszych tuk-tuków) kupiono za nielegalnie wydobyte złoto. Inny amerykański badacz, Greg Asner, wykonał niesamowite fotografie z powietrza używając innowacyjnej techiniki. Przerażony, w komentarzach mówił, że nigdy nie wyobrażał sobie takiego zniszczenia. Od boomu złota rocznie pod nóż macheteros, wycinaczy dżungli, idzie 6 tys. hektarów równikowego lasu (wcześniej, dla porównania – 2 tys.) (fotografie wykonane przez Carnegie Airborne Observatory pod kierownictwem Grega Asnera) W nielegalnym biznesie chcą być wszyscy - najbiedniejsi z biednych, którzy przyjeżdżają z Andów z jednym workiem ciuchów i nie mają nawet na jutrzejszy obiad; międzynarodowe koncerny, firmy chińskie, rosyjskie i japońskie; a nawet Polka, którą poznajemy w barze. Przepracowała jako kucharka co prawda tylko dwa miesiące i zarobiła gram złota, czyli 80 soli, ale też otarła się o szarą strefę. Trudno się dziwić. Mogą tu szybko zarobić bez ponoszenia kosztów  - Zwykle koło 800 soli tygodniowo, jak się poszczęści – będzie i 3 tysiące. Jedzenie i spanie zapewnione - mówi nam zaprzyjaźniony górnik, Humberto, nad szklanką piwa. Od miesiąca jego maszyna stoi, bo zgubił korytarz. – Do złota trzeba mieć szczęście. Nie rządzi się logiką – mówi z poważną miną. Wycinanie dżungli, a zatem niszczenie flory i fauny, to tylko jeden z kłopotów związanych z nielegalnym wydobyciem (a 97% peruwiańskiego złota jest czarne). Kolejny to zatrucie ziemi i rzek rtęcią, dzięki której górnicy oddzielają drobinki złota. 78 proc. mieszkańców z regionu ma podwyższony poziom rtęci w organizmie. Często nawet 27 razy wyższy niż w zaleceniach WHO. Do tego dochodzą ciężkie choroby przenoszone przez moskity, które plenią się jak dzikie w powstałych po wydobyciu bagnach - leiszmanioza, malaria czy denga. Tragiczne wypadki, które zdarzają się co chwilę – górnicy giną zmiażdżeni przez zwały ziemi, nierzadko koledzy z obozu nie znają ich imienia, nie mają dowodu. Skremowani w Puerto Maldonado jako NN. W okolicy kopalń, jak na przykład na 108 kilometrze drogi Interoceanica, która łączy Brazylię z Peru, rosną miasta z belek i szmat. I bary. Putibary. A w nich pracują dziewczyny z Puno czy Cuzco skuszone pracę w kuchni. Prostytucja nieletnich, handel ludźmi. Alkoholizm. Ta litania się nie kończy. 

Klasztor wczepiony w skały

Na Wschodzie

Klasztor wczepiony w skały

Zależna w podróży

Top 10 Jordanii, albo czy prócz Petry jest tu co zobaczyć?

Czy listy największych atrakcji danego miasta czy kraju mają sens? Cóż, nie ośmieliłabym się zrobić takiej listy dla Włoch czy Paryża. Po pierwsze dlatego, że jest ich już w polskim internecie multum, a po drugie, bo byłoby to zadanie co najmniej trudne – wybrać z takiego dobra tylko 10 rzeczy i jeszcze być przy tym oryginalnym i różnić się czymkolwiek…Czytaj więcej 

Wartościowe ruiny

Na Wschodzie

Wartościowe ruiny

Muzeum Ludobójstwa Ormian

Na Wschodzie

Muzeum Ludobójstwa Ormian

Nic nie wpłynęło tak na Ormian jak ludobójstwo sprzed 99 lat. Ono ciągle trwa w pamięci ludzi, bez względu na to, w jakim są wieku. I mimo tego, że trudno w Armenii spotkać osoby, których przodkowie zostaliby wymordowani w 1915 r., gdyż raz, że często ginęły tam całe rodziny, a dwa -wschodnia i zachodnia Armenia były wtedy w różnych państwach.   Ormianie oczekują, że świat o tym nie zapomni i na miarę swoich możliwości przypominają światu o tym. Na tyle skutecznie, że wielu państw, w tym Polska, uznało rzeź Ormian przez Turków za ludobójstwo, mimo państwom tym praktycznie nic do tego. Myślę nawet, że smutek i powaga, bardzo częste u Ormian, wynikają z tego, że ich świadomość ukształtowana jest przez tę narodową tragedię.   Pierwszym miejscem, które odwiedziłam po przybyciu do Erewania, było Muzeum Ludobójstwa. Zaprowadziła mnie tam Swieta, u której mieszkałam. To miejsce najważniejsze. Ormiańskie Yad Vashem. Ormianie uważają, że dla obcokrajowców jest tak samo ważne i ciekawe, jak dla nich. Trochę naiwne to myślenie, ale dobre. Bo gdyby ludzie pamiętali o ludobójstwie Ormian, może historia XX w. wyglądałaby trochę inaczej? Wszak to Hitler powiedział: "Zabijajcie bez litości kobiety, starców i dzieci; liczy się szybkość i okrucieństwo. Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?"     Muzeum znajduje się na wzgórzu. Dziś wszystko tam jest w remoncie, przygotowywane do setnej rocznicy ludobójstwa, która przypadnie w przyszłym roku. Centralnym miejsc jet pomnik, w którym płonie znicz.   Ekspozycja to w tej chwili jedna sala. Zdjęcia, pamiątki, opisy i wstrząsający krótki film dokumentalny, gdzie m.in. nagrano okrutne zamordowanie prześlicznej młodej kobiety. Nie wiem, kto to nagrywał, przecież wtedy filmy dopiero raczkowały.     W zielony otoczeniu muzeum posadzone są choinki. Sadzą je reprezentanci władz róznych państw.  

Zależna w podróży

Kłodzko w jeden dzień

Zdradzę wam tajemnicę. Słabo znam nasz własny kraj. Mało wiem o jego geografii, miastach, zabytkach. Nigdy nie byłam w województwie lubelskim, a przez świętokrzyskie, łódzkie i kujawsko-pomorskie co najwyżej przejeżdżałam. I to nawet nie jest tak, że nigdzie z rodzicami nie jeździłam. Owszem, do ósmego roku życia wybieraliśmy się na krajowe wyjazdy dość często. Ale potem odkryli zagranicę i wyszło…Czytaj więcej

wszedobylscy

Na tropie… norweskich kościołów klepkowych

Podróżując po Norwegii możemy nie tylko podziwiać wspaniałe widoki – jeden dzień naszej podróży poświęciliśmy na wycieczkę tropem… kościołów klepkowych.   Undredal stavkirke W samym sercu fiordów Norwegii, w Undredal, niewielkiej osadzie na zachodnim brzegu Aurlandsfjordu jest kościół. Wyjątkowy pod każdym względem. Undredal stavkirke to jeden z 28 kościołów klepkowych w Norwegii, który przetrwał do Post Na tropie… norweskich kościołów klepkowych pojawił się poraz pierwszy w Wszędobylscy .

/KORDOBA/ Kwadratura koła, czyli o tym, jak na kościele zbudowano meczet, a w meczecie - katedrę

MANIA PODRÓŻOWANIA

/KORDOBA/ Kwadratura koła, czyli o tym, jak na kościele zbudowano meczet, a w meczecie - katedrę

Matadero.

Wandzia w podróży

Matadero.

/PORTUGALIA/ Trzy sanktuaria - trzy epoki - trzy historie

MANIA PODRÓŻOWANIA

/PORTUGALIA/ Trzy sanktuaria - trzy epoki - trzy historie

lumpiata w drodze

211. Na zamku. Na wieży. Na plaży. Na ratunek.

Dzisiaj znowu nas poniosło i wyniosło. Znacie stronę forgotten.pl? Ja też nie znałam. Najpierw pojechaliśmy do Zamku w Łapalicach. Jego historia jest przeurocza. Jakieś 25 lat temu pewien pan, artysta z Gdańska, postanowił zbudować sobie zamek. Taki prawdziwy, z wieżyczkami, salą balową i basenem. (i księżniczką zapewne, ale o niej niewiele wiadomo). Pozwolenie miał na budowę pracowni

Twierdza kobiet

Na Wschodzie

Twierdza kobiet

Exploring Armenia: southern part of the country

Kami and the rest of the world

Exploring Armenia: southern part of the country

Exploring Armenia: Lori Province

Kami and the rest of the world

Exploring Armenia: Lori Province

/GÓRNA BAWARIA/ Barokowy zawrót głowy

MANIA PODRÓŻOWANIA

/GÓRNA BAWARIA/ Barokowy zawrót głowy

/FRANKONIA/ Trzy kurorty i trzy klasztory, czyli coś dla ciała i coś dla ducha

MANIA PODRÓŻOWANIA

/FRANKONIA/ Trzy kurorty i trzy klasztory, czyli coś dla ciała i coś dla ducha

Aragatsotn Region in Pictures

Picking the Pictures

Aragatsotn Region in Pictures

Lori Region in Pictures

Picking the Pictures

Lori Region in Pictures

Yerevan through my eyes #30

Picking the Pictures

Yerevan through my eyes #30

Yerevan through my eyes #29

Picking the Pictures

Yerevan through my eyes #29

Time to get familiar with the city I live in. Each week from now on I will be sharing with you one picture of Yerevan. Today it's a photo of the Cathedral of Saint Gregory the Illuminator.

Expat Wednesdays with Pack Me To

Picking the Pictures

Expat Wednesdays with Pack Me To

Expats. Travelers who settled down for a tiny bit? Wanderers who found their place on Earth? Seekers who reached a place where they intended to be? Who are they? Would you like to meet them?Hint: say yes!The Picktures proudly presents you my guest post series: Expat Wednesdays! Today, I would love to introduce you to Adelina, an American expat living in Hungary, editor-in-chief of Pack Me To  blog.Welcome to Budapest! Once two cities, hilly and beautiful Buda (on the left in the picture) and flat and vibrant Pest, Budapest stretches across the Danube river and is now home to 1.7 million people. Myself included. Welcome to Budapest. View from Gellert Hill.In many ways I feel like Budapest is still two cities. One that is pristine and clean that the tourists see, and another that is grittier and falling apart that those who live there see. Everywhere you look outside of the tourist areas, there is beautiful architecture that is crumbling. But then you look up at the grandeur around you and you don’t see all the grit anymore. For a big European city, there is a lot of green with expansive parks right in the city centre.St.Stephen's BasilicaEven doorways are gorgeousGrittier side of BudapestMy relationship with Budapest has had its ups and downs. In many ways it is easy to love, but many social and economic realities of the city and the country makes it difficult. The language is difficult to learn as it resembles no other language on the planet. Like many other expats, silly annoyances turn into bigger headaches, but it is all a part of the adventure.Courtyard of Buda CastleThe Parliament through the window of Fisherman's BastionGetting around the city is easy. Public transport is generally reliable and runs at all hours of the day, night included with reduced service. That said, Budapest is a walking city. Once you’re in the centre, the best way to explore the city is to walk. My favorite thing to do on a weekend is to go visit a market and pick up something for dinner. Those who are looking for organic, seasonal foods will find themselves in heaven. A great way to relax is to head to one of the city’s famous baths and soak your troubles away. Public transit is so convenientSoaking at Szechenyi BathsA market visit is a mustLiving in Budapest as an expat is a lot of fun. There is plenty to see and do. There is history, beautiful architecture, lots of arts and culture and a vibrant nightlife. What more could you ask for in a city to call home?Walking across the famous Chain BridgeAbout the AuthorAdelina is a curious globetrotter and food lover. She love telling stories through her writing and camera lens, and eating her way around the world. She has lived abroad in the Netherlands and Hungary. Follow along as she decides her next adventure on her blog and connect with her on Twitter and Facebook.

Yerevan through my eyes #27

Picking the Pictures

Yerevan through my eyes #27

Traveler Life

USS Lexington – Lotniskowiec Muzeum.

Dziś napiszę  co nieco o amerykańskiej demokracji, dokładnie tej, która obecnie stacjonuje w Corpus Christi w stanie Texas – a czym ona się różni od innych demokracji na świecie? A tym, że waży 42,000 tony, unosi się na wodzie, jest długa na 280 metrów, może zmieścić 14 boisk do koszykówki oraz można rozegrać mecze Footballu Amerykańskiego na trzech różnych boiskach w tym samym czasie. Panie i Panowie, drodzy czytelnicy przedstawiam Wam prawdziwe amerykańskie,(prawie) jedyne na świecie, muzeum na lotniskowcu USS Lexington (CV-16). USS Lexington Lotniskowiec, którego budowę zaczęto podczas II Wojny Światowej w 1941r, a zwodowano go dwa lata później. Na jego pokładzie służyło ponad 3.000 osób podczas wojny, a po niej około 1500 osób. W 1967r. otworzyli na jego pokładzie liceum – myślę, że z ucieczką na wagary dzieciom musiało być tam ciężko. Jest to też pierwszy lotniskowiec na świecie, który w 1980 roku, przyjął na swój pokład kobiety do odbycia służby wojskowej,  po tym incydencie i lata później statek przeszedł na emeryturę.  Faktem historycznym jest również, że USS Lexington podczas swojej służby brał udział w każdej większej wojskowej operacji na Pacyfiku podczas II Wojny Światowej, spędzając łącznie na morzu aż 21 miesięcy. W tym czasie samoloty z lotniskowca zestrzeliły  372 samoloty nieprzyjaciela w powietrzu oraz 475 na powierzchni. Lotniskowiec zatopił i zniszczył  300,000 ton ładunków podczas transportu okrętów nieprzyjaciela  i uszkodził dodatkowe 600,000 ton (tutaj mógłbym nawet stwierdzić, że wraz ze statkami ale nie mogę nigdzie doszukać wiarygodnych informacji). Zestrzelił jeszcze parę samolotów nieprzyjaciela, ale kto by to liczył. Statystyki Japońska propaganda głosiła w eterze, nie mniej niż cztery razy, że Lexington został zatopiony, lecz za każdym razem pojawiał się na polu walki, i został ochrzczony przez swojego wroga przydomkiem „Niebieski Duch” co jest widoczne wieczorem po zachodzie słońca.  Statek przechodzi w piękną iluminację  i przez całą noc przy wybrzeżu świeci się na niebiesko.  Koniec jego kariery wojskowej nastąpił po 40 latach, co czyni go lotniskowcem, który pełnił służbę najdłużej w amerykańskiej armii. Tak się prezentuje lotniskowiec podczas dnia… … a tak w nocy. W latach 90-tych został uznany za skarb narodowy, gdzie władze Corpus Christi wydały trzy miliony dolarów, aby zmienić wielki pływający lotniskowiec, w wielkie pływające muzeum z kinem 3D w środku. Ja korzystając z wolnego weekendu przypadkiem udałem się do Corpus Christi, oczywiście wiedziałem, iż jakiś statek tam jest tylko nie wiedziałem, że spędzę tam cały dzień i skończy mi się karta pamięci na zdjęcia. Jeśli kiedyś tam będziecie, to mapy nie potrzeba, lotniskowiec jest widoczny z daleka na horyzoncie.  Wjazd dla starych koni jak ja, kosztuje 13 $ . Po wejściu, jesteśmy w hangarze podzielonym na sektory, mamy w nim przeróżnego rodzaju kokpity samolotów, w których można się rozsiąść , przy kinie symulator lotu, który kosztuje 4$ i plotka niesie, że jest rewelacyjny, mamy tez toalety, które nie były modernizowane od 1943 roku , oraz wielką amerykańską flagę, przy której możemy stanąć i zrobić sobie zdjęcie niczym Barrack Obama podczas spotów reklamujących swoją kandydaturę na prezydenta. Z hangaru idziemy się przejść na działka przeciwlotnicze, którymi możemy pokręcić i zasiąść jak marynarze w latach 40- tych. W środku pływającego muzeum. Na samym pokładzie czeka nas prawdziwa uczta, stoi tam mnóstwo odrzutowców, ale nie tak dużo jak kiedyś ponieważ Polacy parę kupili, a więc mamy myśliwce z Top-Gun, Apacha z Rambo II , wszystko ładnie zakonserwowane i  pomalowane, dumnie reprezentujące potęgę militarną  USA. Do woli można macać każdy z eksponatów, zaglądać do dysz myśliwców ale już bez silników, jak któryś jest otwarty to można się rozgościć – wszystko to przy pięknej pogodzie oraz otaczającej nas błękitnej wodzie. Następnym celem programu jest mostek, na który udajemy się przez gabinet dentystyczny, lekarski, toalety, historyczne eksponaty z wojny z Japonią, „hej, ja znam tę bombę , rzucił ją Ben Affleck w filmie Pearl Harbor” – mowa o replice Tokyo Buster. Wyżej wspomniana replika bomby. W końcu docieramy, na mostek kapitana, gdzie możemy rozsiąść się wygodnie, pokręcić różnymi korbami, poudawać przez okno, że coś wypatrujemy i tam płyniemy. Opuszczając mostek zjeżdżamy ruchomymi schodami, niczym w centrum handlowym, do hangaru, gdzie możemy pochodzić i zrobić zdjęcia repliki USS Lexington, zjeść chilli-con-carne bo w końcu jesteśmy w Teksasie i udać się  do kina 3D, za które nie musimy płacić ponieważ bilet wstępu do niego już jest zawarty w cenie.  Opuszczając lotniskowiec, człowiek ma wrażenie, że widział kawałek żywej historii, w której  spędził pół dnia… i tak jak niektóre muzea nudzą to pływające muzeum w Corpus Christi powinno się spodobać  nawet najwybredniejszej osobie z ADHD. Down Town Corpus Christi.  Filed under: USA Tagged: Atrakcje, Corpus Christi, Lotniskowiec, Lotniskowiec Muzeum, Muzeum na Wodzie, USA, USS Lexington

KILKA TYSIĘCY LAT HISTORII

Świat z bliska

KILKA TYSIĘCY LAT HISTORII

Miasto Imperatora w Hue

Świat z bliska

Miasto Imperatora w Hue