Ołtarz gór

marcogor o gorach

Ołtarz gór

„Ja akurat marzenia górskie mam pod powiekami, to jest mój oddech, moje życie.” — Wojciech Kurtyka Ołtarz gór wywyższony krzyżem nad Giewontem ponad naszej Ojczyzny wysokim gotykiem Panie! Ty przecież jesteś skałą i strumieniem bądź pochwalony myślą…słowem…i dotykiem… halny w chorągwiach świerków szumi jak organy wysoko biały obrus na perciach… na graniach… idę Panie ku Tobie stromym szlakiem lęku proszę byś mnie w zwątpieniu swą mocą osłaniał ołtarz Tatr wywyższony – żlebu dzwonek woła popatrz na mgłę i słońce…i cud zachwycenia i tę chwilę co bywa jak dotknięcie Boga gdy spotykasz Go w górach w chwili przemienienia… Starorobociański Wierch widziany z podejścia na Bystrą, foto by wiktorbubniak.pl A przy okazji, kto z braci turystycznej ma problemy zdrowotne spowodowane błędami medycznymi może skorzystać z usług tej firmy, http://www.polisolokaty.com/ , oferującą kompleksową obsługę prawną. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Jak dobrze nam zdobywać góry: Wielka Sowa

PO PROSTU MADUSIA

Jak dobrze nam zdobywać góry: Wielka Sowa

       Nadeszła wiekopomna chwila. Porzuciliśmy nasze piękne Beskidy i Małopolskę, żeby na weekend przenieść się w magiczną krainę Sudetów. Była to nasza pierwsza wspólna wyprawa w te rejony, toteż ustalenie planu wycieczki nie należało do najprostszych zadań. Zdecydowanie zbyt dużo jest tutaj szczytów Korony Gór Polski do zdobycia i innych niesamowitych miejsc do zobaczenia. Kilka ładnych dni spędziłam na ustalaniu trasy wycieczki, bowiem pierwszy raz miałam samodzielnie wybrać, co takiego obejrzymy. Zwykle ustalamy takie rzeczy razem,  dlatego trochę się stresowałam, czy Tomaszowi się spodoba. Nie narzekał zbyt wiele, więc chyba nie było tak źle. ;) Na pierwszy ogień, w sobotni poranek (powiedzmy, że poranek, bo niestety na szlaku stawiliśmy się dopiero o 11) poszły Góry Sowie z ich największym szczytem - Wielką Sową. ;)           Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy od pozostawienia samochodu na parkingu pod sztolniami walimskimi, do których również zamierzaliśmy się wybrać. Niestety, akurat grupa właśnie rozpoczęła zwiedzanie, więc musielibyśmy czekać co najmniej pół godziny, dlatego też postanowiliśmy najpierw zdobyć szczyt, a sztolnie dopiero później. Tak też zrobiliśmy i skierowaliśmy nasze kroki w stronę centrum wsi Walim, gdzie weszliśmy na żółty szlak, którym zamierzaliśmy zdobyć czekającą na nas Wielką Sowę. Początkowo wiódł on zwykłą drogą asfaltową wśród zabudowań, ale dość szybko zmienił się w żwirową drogę, a później już leśną. Poza nami szła nim jedynie grupka trzech facetów, ale dość szybko się zgubili. ;)smutny widok na początku szlaku. ciekawe jaką miał historię ten miś.       Droga wiodła głównie pod górę (jak to zwykle ma miejsce przy wchodzeniu na górę) i nie byłaby zbyt męcząca, gdyby nie warunki pogodowe. Wyraźnie czuło się wiszącą w powietrzu burzę, było duszo i parno, chwilami w lesie dość ciężko się oddychało, bo nie było żadnego przewiewu. Taka droga utrzymywała się mniej więcej do szczytu Małej Sowy, gdzie wychodziło się na obszar niezalesiony i wiatr przyjemnie nas tutaj chwilami otulał. Żółty szlak dość często przeplatał się ze szlakami rowerowymi, także spotykaliśmy znacznie więcej rowerzystów niż wędrowców używających dwóch nóg, a nie kółek. ;)      Dopiero z Małej Sowy zaczyna być widoczny najwyższy szczyt Gór Sowich, z charakterystyczną wieżą widokową i masztem telekomunikacyjnym. Niestety, widoczny jest również niezwykle zniszczony drzewostan, nieco przypominający nam ten znajdujący się na drodze na Turbacz. Niby ładnie wygląda na zdjęciach, ale raczej nie o to chodzi. Z Małej Sowy dochodzi się na Rozdroże między Sowami, gdzie przyłącza się szlak niebieski, na którym zdecydowanie większy ruch panował. Tłoku jeszcze nie było, ale gwar zrobił się nieco większy. Na szczyt jest stąd mniej więcej kwadrans, który pokonuje się szybko i przyjemnie. na horyzoncie wreszcie Wielka Sowa - po prawie stronie wieża widokowa. :)       Największą atrakcją Wielkiej Sowy niewątpliwie jest wieża znajdująca się na jej szczycie. Jej uroczyste otwarcie odbyło się w 1906 roku i nadano jej wówczas imię Otto von Bismarcka, zaś od roku 1981 nosi imię Mieczysława Orłowicza. Trzeba przyznać, że naprawdę robi niesamowite wrażenie, aczkolwiek cały teren dookoła niej również jest rewelacyjnie przystosowany pod turystów. Takiej ilości drewnianych ławek, wiat i koszy na śmieci chyba jeszcze w żadnym innym miejscu nie widziałam. Aż przyjemnie tutaj odpoczywać. :)         Przede wszystkim wieża jest jednak przepięknym punktem widokowym, skąd widać całą okolicę. Niestety, my akurat trafiliśmy na moment, gdy widoczność była dość kiepska, chociaż Ślężę spokojnie dało się zaobserwować. Przyznam szczerze, że był to jedyny szczyt, który byliśmy w stanie rozróżnić, bowiem w tym miejscu wyszła na jaw nasza niewiedza na temat okolicy. Niemniej i tak się zachwycaliśmy tym co widzieliśmy. :)        Zachwyceni widokami, nabrawszy nowych sił, ruszyliśmy raźno przed siebie, aby czerwonym szlakiem zejść do schroniska Sowa. Nie zabawiliśmy tutaj za długo, nabyliśmy jedynie pocztówkę, bo powoli zaczynał nas gonić czas. Plan dnia był bowiem dość napięty, trochę jeszcze zamierzaliśmy zobaczyć. Pośpiech nie przeszkadzał nam jednak w podziwianiu okolicy, a także witaniu się z tłumem turystów zmierzających na szczyt. Czerwony szlak był o wiele popularniejszy od naszego żółtego. ;)ostatni rzut oka na przepiękną wieżę. :)schronisko Sowa.dwujęzyczne tablice najbardziej mnie zaskoczyły.        Kilkanaście minut od Sowy znajdował się Orzeł będący kolejnym schroniskiem, gdzie jednak w ogóle nie zajrzeliśmy. Następnych kilka minut upłynęło nam na dość ostrym zejściu do ulicy mającej nas doprowadzić z powrotem do walimskich sztolni. Cała droga ciągnęła się rozgrzanym asfaltem wzdłuż chyba najdłuższej wsi w Polsce, bowiem mieliśmy wrażenie, że Rzeczka nigdy się nie skończy. Ten fragment naszej wędrówki zdecydowanie zmęczył nas najbardziej, dlatego z radością poszliśmy do sztolni, gdzie temperatura wewnątrz wynosi około 7 stopni. ;)schronisko Orzeł.        Podsumowując, cała trasa zajęła nam nieco ponad trzy godziny, w trakcie których zrobiliśmy prawie dwanaście kilometrów. Muszę przyznać, że Wielka Sowa jest naprawdę bardzo wdzięcznym szczytem i jak na pierwszy nasz wspólny w Sudetach, sprawdziła się doskonale. Mogłoby być jedynie ciut chłodniej, ale nie ma co narzekać. Kolejny szczyt Korony Gór Polski za nami, powoli zbliżamy się do półmetka. ;)obowiązkowe selfie na szczycie, w tle Ślęża. :)~~Madusia.

Karkonosze? Poproszę!

STOPEM PO PRZYGODE

Karkonosze? Poproszę!

Jednym z największych plusów Polski są góry. I to jak różnorodne! Łagodne Beskidy, dzikie Bieszczady, drapieżne Tatry. No i Karkonosze, które – przynajmniej dla mnie – w tej klasyfikacji znajdują się dokładnie pomiędzy, łącząc w sobie cechy zarówno niższych gór, jak i nieprzewidywalność wysokich. Poza tym są nieco spokojniejsze i mniej tłoczne niż Tatry czy Bieszczady w szczycie sezonu.Dwadzieścia zdjęć, które przekonają cię, że warto odwiedzić Karkonosze (i że #Polskateżspoko) Zamek w Chojniku Przejście tylko dla ludzi w kapeluszach! Świątynia WangŻmij!

W Masywie Ślęży, czyli odkrywanie legendy

marcogor o gorach

W Masywie Ślęży, czyli odkrywanie legendy

Jednym z moich celów w czasie urlopu w Sudetach był Masyw Ślęży. Najwyższy szczyt  Ślęża należy do Korony Gór Polski, ale poza tym kryje w sobie mnóstwo tajemnic. To jedna z najbardziej niezwykłych gór w Polsce, najbardziej na północ wysunięty fragment Przedgórza Sudeckiego, zaraz za Równiną Świdnicką i Wzgórzami Strzegomskimi. Masyw przewyższa otaczające go równiny o ponad 500 metrów, stąd wydaje się niezwykle monumentalny. Przy dobrej widoczności widoczny jest ze Wzgórz Trzebnickich, a także ze Śnieżnych Kotłów, Śnieżki i Śnieżnika. Masyw Ślęży znajduje się 34 km na południowy zachód od Wrocławia i jest dobrze widoczny z autostrady, którą jechałem na urlop. Nazwa góry pochodzi od staropolskiego ślęg – mokry, wilgotny. Szczyty masywu otrzymują średnio o 150 mm opadów rocznie więcej niż równiny. Wyraźnie więcej jest tu burz, mgieł i silnych wiatrów. W roku 1988 dla ochrony walorów przyrodniczych i krajobrazowych Masywu Ślęży stworzono Ślężański Park Krajobrazowy. Teren Masywu Ślęży jest stosunkowo dobrze zagospodarowany pod względem turystycznym. Istnieje wiele wyznaczonych i oznakowanych pieszych szlaków turystycznych, w tym dwa szlaki archeologiczne (oznakowane stylizowanymi niedźwiedziami ślężańskimi). Wyznaczona jest także ścieżka rowerowa. Z tego powodu Masyw Ślęży wraz ze swoimi osobliwościami, zabytkami, warunkami przyrodniczymi oraz bogatą historią sięgającą czasów prehistorycznych jest bardzo licznie odwiedzany przez turystów. Ja w celu eksploracji tego terenu dojechałem do Sobótki, jednego z najstarszych polskich miast osadzonych na prawie niemieckim, które prawa miejskie uzyskało w 1221 roku. Nie w głowie mi było jednak zwiedzanie miasta. Dojeżdżając tu wieczorową porą chciałem tylko dotrzeć do Domu Turysty PTTK  „Pod Wieżycą” – dawnego schroniska położonego  na przełęczy pod Wieżycą (zwanej też Kamiennym Siodłem). Nazwa ta wywodziła się od wychodni skalistego podłoża wychodzącego w wielu miejscach przełęczy na powierzchnię. Dom Turysty „pod Wieżycą” w Sobótce Przełęcz stanowi węzeł szlaków turystycznych i oznakowanych tras rowerowych. Od strony wschodniego podejścia do przełęczy prowadzi droga z Sobótki, którą właśnie dojechałem tutaj na nocleg. Natomiast na zachodnim podejściu do przełęczy położony jest owalny prehistoryczny kamieniołom. Poniżej schroniska zlokalizowany jest duży parking. Początki schroniska sięgają 1927 – ruch turystyczny był w tym okresie tak duży, że schronisko na Ślęży nie było w stanie przyjąć wszystkich potrzebujących noclegu. Podjęto wówczas decyzję o budowie nowego schroniska na przełęczy pod Wieżycą. Warunki noclegowe są tu bardzo przyjemne, pokoje różnorodne, a dwie sale restauracyjne i ogródek barowy przed budynkiem pozwalają miło spędzić wieczór. kultowe rzeźby przy szlaku na Ślężę ogrodzone przed -wandalami – Dzik i Panna z rybą Po spokojnej nocy skoro świt udałem się żółtym szlakiem w kierunku szczytu Ślęży. Szlak jest bardzo szeroki i wygodny, rozdeptany przez rzesze turystów. Po drodze nie brakuje wiat turystycznych, zobaczyć też możemy kultowe posągi Dzika i Panny z rybą. Pierwszą moją zdobyczą był wierzchołek Wieżycy- wyraźna kulminacja w krótkim, północnym ramieniu Ślęży. Obecna nazwa pochodzi od masywnej kamiennej wieży widokowej o wysokości 15 m, zbudowanej na szczycie w latach 1905–1907. Za to pod szczytem Wieżycy na północ i wschód od niego zachowały się słabo rozpoznawalne fragmenty prehistorycznych wałów kultowych z czasów celtyckich. Stojąca na samym szczycie wieża Bismarcka służy obecnie jako wieża widokowa. Niestety nie miałem szczęścia, gdyż była nieczynna! Czynna jest tylko w weekendy od 10 do 16, poza tym na zamówienie dla grup! Granitowa wieża jest jedną ze 172 zachowanych na całym świecie wież Bismarcka. widokowa wieża Bismarcka na Wieżycy Nie pozostało mi nic innego tylko ruszyć dalej. Droga na Ślężę to krótki marsz łagodnym zboczem, więc szybko dotarłem na górę. Już w 1108 roku nazwana na mapie – in monte Silencii (tłum. Góra Milczenia).  Od nazwy góry powstała nazwa plemienia Ślężan, a później Śląska. Góra była od bardzo dawna mocno eksploatowana górniczo, z racji posiadania złóż wielu minerałow. Góra stanowiła ośrodek pogańskiego kultu solarnego miejscowych plemion – jego początki sięgają epoki brązu, a upadek przypada na początki chrystianizacji tych obszarów w X i XI w. Rozkwit sanktuarium związany jest z osadnictwem celtyckich Bojów. Na szczycie góry odnaleziono fragmenty kamiennych wałów, o szerokości ok. 12 m, układanych z odłamków kamieni, oraz zagadkowe posągi z charakterystycznym symbolem ukośnego krzyża. Jeszcze więcej legendy przysparzają Ślęży starożytne rzeźby kultowe.  Najbardziej znane to tzw. Grzyb (prawdopodobnie dolna część ludzkiej postaci – w Sobótce), Mnich (u stóp góry), Panna z rybą i Dzik (przy drodze na szczyt) oraz Niedźwiedź (na szczycie góry). Ciekawe jest też starodawne ogrodzenie z murem oporowym. kultowa rzeźba Niedzwiadka na szczycie Ślęży Szczyt jest dobrze zagospodarowany ze względu na na bliskość Wrocławia (30 km), Świdnicy (17 km) i Dzierżoniowa (17 km), a co za tym idzie rozwiniętej turystyki weekendowej i świątecznej. Masyw i jego okolice pokryte są dość gęstą siecią szlaków turystycznych. Istnieją dwie ścieżki archeologiczne oznaczone symbolem ślężańskiego niedźwiedzia i szlaki rowerowe. Na szczycie stoi telekomunikacyjna stacja przekaźnikowa z masztem o wysokości 136 m, Dom Turysty PTTK im. Romana Zmorskiego, kościół pw. Najświętszej Marii Panny, słabo widoczne ruiny zamku i dwunastometrowa wieża widokowa z początku XX w., z której rozciąga się panorama Niziny Śląskiej z pobliskim Jeziorem Mietkowskim i nieco odleglejszym Wrocławiem oraz Sudetów (zwłaszcza Gór Sowich). W czasie mego pobytu dookoła zalegała mgła, miałem więc morze mgieł u stóp, ale prawie zero widoków. Skupiłem się więc na najbliższej okolicy. kościół filialny Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z l. 1851-52 na Ślęży Kościół też był w remoncie, ale udało mi się wejść na wieżę widokową i coś tam zobaczyć ponad chmurami. Budynek powstał w drugiej połowie XVI w. w miejscu dawnego rycerskiego zamku. Po wielu perturbacjach obecnie trwają prace nad przywróceniem historycznych i sakralnych walorów tego miejsca. Po zwiedzeniu całej góry udałem się na posiłek do Domu Turysty PTTK na Ślęży, dawnego schroniska wybudowanego w 1908 r. Do dziś zachowało ono historyczny wygląd, m.in. piękną Salę Rycerską. Obecnie obiekt boryka się z brakiem bieżącej wody i w związku z tym nie udziela noclegów i prowadzi tylko działalność gastronomiczną. Posilony udałem się w kierunku wieży widokowej, stojącej nieco na uboczu, przy niebieskim szlaku. widok z wieży kościelnej na Dom Turysty PTTK im. Romana Zmorskiego, z 1908 r. i morze mgieł Niestety dwunastometrowa wieża widokowa z początku XX w., z której rozciąga się panorama Niziny Śląskiej była także w remoncie! Jak pech to pech, ten dzień nie był mi jakoś przychylny… Obszedłem się więc smakiem i ruszyłem dalej szlakiem przez ciekawe formacje skalne w stronę Przełęczy Tąpadła. To był bardzo miły, bardziej trudny technicznie odcinek szlaku, ale nie trwał zbyt długo, bo niepostrzeżenie doszedłem na siodło przełęczy. Przechodzi przez nią szosa ze Świdnicy do Sobótki. Na przełęczy znajdują się parking, leśniczówka, ośrodek wczasowy, bufet oraz węzeł szlaków turystycznych. Podobnie jak i Ślęża, przełęcz jest popularnym celem weekendowych wycieczek mieszkańców Wrocławia i okolic. Szczególnie popularna jest wśród rowerzystów. Dojeżdżają tu nawet kursowe autobusy z Wrocławia. Z tego miejsca postanowiłem zawrócić do mej bazy w Sobótce czarnym szlakiem, który okrążał Masyw Ślęży. Czekały na mnie kolejne pasma sudeckie, więc nie miałem czasu na penetrowanie niższych kulminacji masywu, jak Radunia, czy Czernica. miejsce biwakowania na Przełęczy Tąpadła Tym sposobem wróciłem do schroniska na Przełęczy pod Wieżycą, gdzie czekało me autko gotowe do dalszej drogi. Przy okazji odkryłem w Sobótce ciekawostkę kolarską, czyli Aleje Sław Kolarstwa, gdzie na kilkunastu głazach upamiętniono największe gwiazdy polskiego peletonu. Wszystko to zobaczycie przy ulicy Armii Krajowej prowadzącej z centrum miasta do domu turysty. Tutaj również odnalazłem kolejną kultową rzeźbę, czyli „Grzyba”. To był koniec mej krótkiej wycieczki, następne przygody czekały przecież. Przekonałem się jednak, że wspaniale ukształtowany teren pozwala na niewielkim stosunkowo obszarze podziwiać wiele pięknych krajobrazów. Tutaj możecie mieć okazję do obcowania z unikatowymi rzeźbami kultowymi, czy innymi pamiątkami jakże bujnej historii tej góry. Jeśli zboczycie z utartych szlaków i zawędrujecie na tajemnicze uroczyska, odkryjecie inny wymiar, świat mocy tajemnych, niezbadanych, wręcz legendarnych. Dlatego polecam każdemu to miejsce jako obowiązkowy punkt na drodze każdego turysty, nie tylko górskiego. remontowana wieża widokowa na szczycie Ślęży   Ślęża jest miejscem niezwykłym, będącym kolebką całego Śląska. Jej pradawna nazwa z czasem stała się imieniem całej śląskiej krainy, dlatego warto ją odwiedzic! Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu, a także polecam inne opowieści z cyklu sudeckich wędrówek, jak te, czy inne. Mi pozostało tego dnia tylko dojechać na następny nocleg w http://kwaterydlafirm.pl/pokoje/pokoje-do-wynajecia, skąd miałem rano atakować kolejny sudecki cel. Z górskim pozdrowieniem Marcogor   

Steve McCurry – wnioski

Dobas

Steve McCurry – wnioski

KOŁEM SIĘ TOCZY

Wysoko, wyżej, najwyżej! Ak-Baitał 4655m n.p.m.

Przemierzamy bezkresne góry, rozległe doliny. Pokonujemy najwyższą przełęcz w Pamirze i jedną z najwyższych na świecie. Spotykamy również osoby, których spotkać byśmy się nie spodziewali, zwłaszcza tutaj – z dala od wszelkiej cywilizacji. Do tego jeszcze kilka niesamowitych historii, mnóstwo zdjęcia i mamy wpis nemal idealny. Zapraszam! Jechaliśmy w górę dwa bite tygodnie. Rowery toczyły się wolno, ale sukcesywnie nawijały kolejne The post Wysoko, wyżej, NAJwyżej! Ak-Baitał 4655m.npm. appeared first on Kołem Się Toczy.

Mój pierwszy chorwacki szczyt – na Orlicy

marcogor o gorach

Mój pierwszy chorwacki szczyt – na Orlicy

Będąc w tym roku na Chorwacji od początku było pewne, że nie wytrzymam cały czas na plaży, biernie odpoczywając. Góry, które tam  widoczne były nawet znad morza pociągały mnie swoim powabem, a niektóre z nich wprost wchodziły pod morskie fale. Napatrzywszy się na nie z dołu, postanowiłem pochodzić po nich i zobaczyć panoramy, także otwartego morza z jakiegoś szczytu. Zwiedzając okolice zauważyłem, że rośnie tam zupełnie inna roślinność niż w polskich górach – śródziemnomorska i nie ma typowych dla Polski pięter roślinności. Próbując dostać się na niewielkie wzgórze Kremik, co opisałem tutaj przekonałem się, że te krzewy, niskie drzewka, a nawet suche trawy są bardzo ostre, a kontakt z nimi grozi czasami otarciami, albo zadrapaniami. Dlatego za swój cel wybrałem górę, na wierzchołku której stały widoczne z daleka metalowe wiatraki. Słusznie się domyślałem, że musi prowadzić tam droga. Obczaiłem trasę i wyruszyłem na swój pierwszy chorwacki szczyt z miejscowości Grebastica, a konkretnie z przysiółka Baselovici, gdzie zostawiłem samochód. początek trasy i mały placyk parkingowy Grebaštica jest małą malowniczą miejscowością, położoną w odległości 15 km od Šibenika, w zatoce w pobliżu półwyspu Oštrica. Od północnej strony otaczają ją właśnie półwysep Oštrica, a od południowej wyspa Tmara. W Grebašticy znajdują się żwirowe plaże i typowa śródziemnomorska roślinność. Pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą z 1298 roku i występuje w nich pod nazwą „Grebac”. Ruiny rzymskich budowli, a także kamienne wieka rzymskich sarkofagów znalezione na miejscowym cmentarzu, obok kościołów świętego Piotra i Najświętszej Maryi Panny, nie pozostawiają wątpliwosci iż była niegdyś rzymską wioską. Z tego to miejsca wyruszyłem na górę wzdłuż kamienistej drogi, którą wcześniej zauważyłem, jako prowadzącą na pasmo Orlice. Tam zamierzałem dotrzeć, na zawrotną wysokość 509 m. Nowe dla mnie pejzaże, zupełnie odmienne niż u nas oraz widoki na piękne morze gwarantowały radość z wędrówki. Krajobrazy inne, ale bardzo ładne powodowały, że z zaciekawieniem pokonywałem każdy krok. Bacznie jednak zważałem przy tym na drogę, żeby nie poranić sobie gołych nóg. Z czasem droga zamieniła się w wąską dróżkę i doprowadziła mnie na przełęcz, gdzie i ona zaginęła wśród bujnych traw i przeróżnego zielska. mój pierwszy chorwacki szczyt w paśmie Skarbce Osiągnąłem już pewną wysokość, a widoki dookoła były bardzo ciekawe, ale to zobaczycie sami na zdjęciach. Szybko odnalazłem ścieżkę, która prowadziła na pierwszy wierzchołek tego nadmorskiego pasma. Więc jednak ktoś tutaj chodził, choć po pierwszych spacerach na Kremiku myślałem, że chorwackich gór to nikt nie zdobywa. Wkrótce zdobyłem swój pierwszy tutejszy nienazwany szczyt, co poznałem po kopczyku w najwyższym punkcie. Kilka fotek i ruszyłem dalej, gdyż moja ledwo widoczna wśród traw ścieżynka wija się dalej w kierunku kolejnego szczytu. Niedługo i jego wierzchołek osiągnąłem, spotkawszy tu nawet kamienny wiatrochron. Pomyślałem sobie, jejku pewnie nawet na Chorwacji znajdują się maniacy, którzy wychodzą na najwyższe góry na zachody, czy wschody słońca. Z tego miejsca zacząłem schodzić w dół w stronę widocznej w oddali wioski. Ja jednak zamierzałem ją minąć górą i atakować odrazu najwyższy szczyt całego pasma nazwanego na mapie Skarbca. widok z drugiego szczytu na Morze Adriatyckie Tutaj jednak zaczęły się trudności, gdyż ścieżka całkiem zanikła i musiałem przedzierać się między krzewami, bacząć na luźne kamienie i ostre chwasty. Jakoś udało mi się dostać na kolejną przełęcz i tam spotkała mnie niespodzianka! Pojawił się czerwony szlak dobiegający z wioski, którą widziałem w oddali wcześniej i już w miarę wygodnie mogłem ruszyć na najwyższy szczyt pasma. Upał tego dnia, a wyruszyłem popołudniu doskwierał mi coraz bardziej, tak że wydawało mi się, że nie dotrę do upragnionego celu. Jednak jakoś udało się i po 2,5 h wędrówki zdobyłem Orlice. Na rozległym wierzchołku, a właściwie kilku stały potężne metalowe wiatraki prądotwórcze, a między nimi w najwyższym punkcie niespodziewanie odnalazłem betonową wieżyczkę, która w razie niepogody mogła służyć za schronienie. Dostać się na ten punkt widokowy można było po metalowych schodach, a z boku czekał na strudzonego turystę nawet fotel. widok w kierunku najwyższego szczytu Orlicy Jak się okazało dobiegała tutaj szutrowa droga jezdna, ale z wioski po drugiej stronie masywu. Z tego powodu nie byłem na szczycie sam, gdyż spotkałem tu miłego Chorwata, który wyjechał sobie na wierzchołek swoim zgrabnym seicento. Porozmawialiśmy, miejscowy objaśnił mi co widać dookoła i po odpoczynku i posiłku oraz pamiątkowych fotkach rozpocząłem odwrót. Wracałem tą samą drogą na przełęcz, gdzie spotkałem czerwony szlak i dalej także postanowiłem się niego trzymać, gdyż miałem już dość przedzierania się po bezdrożach. Szlak sprowadzał mnie w dół, z boku widocznej z góry wioski i tak dotarłem do asfaltowej drogi, która prowadziła w głąb doliny u podnóża Orlicy z Grebasticy. Nią miałem wracać zgodnie ze szlakiem do samochodu. Czekało mnie dobre kilka kilometrów marszu w spiekocie dnia. na wierzchołku Orlicy-509 mnpm Miałem jednak szczęście i kolejny miły Chorwat podwiózł mnie prawie pod sam samochód. Tak zakończyłem swą pierwszą przygodę z Górami Dynarskimi, ale mam nadzieję, że nie ostatnią. Pozostał mi tylko powrót autem na nocleg. Przekonałem się, że chodzenie po górach chorwackich w tym niemiłosiernym upale nie jest proste. Najlepiej wychodzić wcześnie rano i schodzić w dół przed największym gorącem. Nie jest jak w Polsce, że im wyżej tym zimniej. Tam wyżej, to znaczy bliżej słońca, czyli bardziej przypieka, przez cały czas, bo nawet las nie chroni. Nie ma co liczyć także na chłodzący wiatr, bo takowy jest nad samym morzem, a im dalej w głąb lądu, tym powietrze jest bardziej gorące. Ale to były moje pierwsze doświadczenia z górami na południu Europy, wszystkiego trzeba się uczyć. Zapewne nie wiem jeszcze wszystkiego. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć. Ładne fotki możemy teraz wykorzystać do wykonania tapety, np. tu http://fototapetynawymiar.com/.  Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

Interrail Global Pass: Jedź w Europę pociągiem!

Zależna w podróży

Interrail Global Pass: Jedź w Europę pociągiem!

Dlaczego się wspinamy

marcogor o gorach

Dlaczego się wspinamy

„Gdzieś pomiędzy początkiem drogi, a szczytem znajduje się odpowiedź na pytanie, dlaczego się wspinamy” Greg Child Kocham słońce, morze, plażę, Ale góry… o nich marzę… Te wędrówki górskim szlakiem, Są mym szczęściem, dobrym znakiem. A potoki i doliny, W nich się kocham, bez przyczyny. Co polany w sobie mają? Bez przyczyny zachwycają. Morskie Oko śle ukłony, Czarny Staw jest wyżej położony. Piękne wokół ma oblicze, Ile szczytów, niechże zliczę…. Chyba każdy ma w zamiarze, Być na szczycie swoich marzeń. Chcę się wdrapać hen do góry, Sięgać głową białej chmury. A gdy idziesz pewnym szlakiem, Krok po kroku, znak za znakiem. To odkryjesz piękną sprawę – …przed oczyma masz Siklawę To wodospad masz tatrzański, Piękny, duży, wielkopański. Z wielką siłą z góry spada, Niczym wielka estakada. A jaskinia Mylna, Mroźna, Wcale nie jest taka groźna. Warto zajrzeć do jej wnętrza, Swym urokiem nas zachęca. Zatem mówię… moi mili… Jak nie kochać każdej chwili Tam spędzonej pośród szczytów, Serce rośnie od zachwytu! autor nieznany nasze ukochane Tatry A przy okazji polecam poręczne w górach i zgrabne portfele z firmy http://www.sakolife.pl/.

ATE-TRIPS

W cieniu góry Prometeusza

Obładowani winem, prowiantem od Nukriego i namiarami na sprawdzone noclegi ruszyliśmy w końcu w stronę Kaukazu Wielkiego. By dojechać do Stepantsmindy (dawniej Kazbegi) położonej na 1750 m npm trzeba było nam przejechać słynną Gruzińską Drogą Wojenną, która prowadzi do jedynego przejścia granicznego Gruzji z Rosją, a jej najwyższy punkt Przełęcz Krzyżowa położony jest na wysokości 2379

HotelsCombined: dlaczego w tekstach na blogu widzicie linki noclegowe

Zależna w podróży

HotelsCombined: dlaczego w tekstach na blogu widzicie linki noclegowe

Jednodniowe wędrówki po największej części polskich gór – Beskidach

marcogor o gorach

Jednodniowe wędrówki po największej części polskich gór – Beskidach

Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady na wschód słońca

PO PROSTU MADUSIA

Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady na wschód słońca

      Wakacje rozpoczęliśmy z przytupem. Pogoda zrobiła się przepiękna, więc postanowiliśmy wykorzystać ten fakt i pohasać nieco po górach. A że w okolicy większość już przeszliśmy, trzeba było wymyślić coś dalej. Na szczęście w naszym pięknym kraju gór nie brakuje i szybko podjęliśmy decyzję, że tym razem będą to Bieszczady. Szczególnie, że nie byłam tam nigdy wcześniej. I jakoś tak jak już wymyśliłam kierunek i zaczęłam przeglądać blogi i różne strony internetowe w poszukiwaniu inspiracji co by tutaj dokładnie zobaczyć, zaintrygowały mnie najbardziej wpisy o wschodach słońca podziwianych z połonin. Zapytałam więc Tomasza, co na ten temat sądzi i jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy stwierdził, że to bardzo dobry pomysł. I stanęło na tym, że naszą przygodę z Bieszczadami mieliśmy rozpocząć od wschodu słońca, chociaż niewiele brakowało, żeby jednak ten początek wyglądał zupełnie inaczej. ;)       Plan był prosty. Wyjeżdżamy z Krakowa w czwartkowy wieczór koło godziny 22, cztery godziny drogi i na drugą w nocy lądujemy na parkingu w Brzegach Górnych, skąd czerwonym szlakiem wchodzimy na Połoninę Caryńską. Przygotowywaliśmy się jak nigdy wcześniej, bo miało to być nasze pierwsze nocne wyjście w góry. Zaopatrzyliśmy się w latarki czołowe, termos z ciepłą herbatką, dużo jedzenia, ciepłe ubrania, bo mimo upalnych dni noce jednak dość chłodne bywają.      Wszystko szło bardzo dobrze, droga bardzo spokojna, bardzo mały ruch z racji późnej godziny, większość tirów na parkingach, można było jechać naprawdę przyjemnie. I tak właśnie było do momentu, gdy nieco po północy, tuż za Duklą, zjechaliśmy na drogę niby wojewódzką. Tutaj ruch już w ogóle przestał istnieć, samochodów łącznie minęliśmy może ze trzy, ale na drodze zrobiło się zdecydowanie niebezpieczniej. Co kilka chwil napotykaliśmy różne zwierzęta- a to stado jeleni i saren, a to lisy, zające czy też jeże. Raz nawet wpadliśmy na bardzo dostojnego jelenia z ogromnym porożem, który tylko zmierzył nas dumnym spojrzeniem i odwrócił się w drugą stronę.      Przed wyjazdem wszyscy się nas pytali, czy się nie boimy, bo to przecież trochę niebezpieczny pomysł jest, tak chodzić nocą po górach i lasach, zwłaszcza w Bieszczadach, ale jakoś zawsze to bagatelizowałam. Aż do tych ostatnich stu kilometrów, gdy z każdym napotkanym zwierzęciem zaczynałam się nakręcać coraz bardziej i bardziej. Generalnie, Tomasz nie miał ze mną lekko, szczególnie gdy kilka kilometrów przed parkingiem zobaczyłam na poboczu tablicę w stylu "kierowco, zwolnij, uwaga rysie." W tym momencie kategorycznie stwierdziłam, że nie wychodzę i musimy znaleźć jakiś nocleg albo śpimy w aucie. dobrze, że księżyc świecił wyjątkowo jasno.chwila przed świtem.szlak na Połoninę.      A na sam koniec podróży zatrzymała nas jeszcze straż graniczna. Panowie to dopiero mają robotę, siedzieć pośrodku niczego w aucie i zatrzymywać przejeżdżające z rzadka samochodu. Ale przyznam, że jeden z panów mnie bardzo rozbawił, bo zapytał się czy przewidujemy jeszcze dalszą nocną jazdę, podczas gdy nasz parking był od nich oddalony o jakieś sto metrów.         Trzeba przyznać, że dojechaliśmy zgodnie z planem, bo byliśmy na miejscu dokładnie o drugiej w nocy. Był zaledwie jeden dzień po pełni, księżyc świecił wyjątkowo jasno, ale nawet to mnie nie przekonało do wyjścia z auta. Postanowiliśmy trochę w nim posiedzieć, bo na znaku obok parkingu widniało, że na Połoninę wchodzi się godzinę piętnaście minut, a wschód słońca miał nastąpić około czwartej trzydzieści.       Wreszcie o trzeciej zdecydowałam, że jednak możemy spróbować wyjść, bo w sumie trochę głupio byłoby nie spróbować. Ubraliśmy się w kilka ciepłych warstw i chcieliśmy się przepakować do plecaków i w tym momencie okazało się, że mój został na tylnym siedzeniu w samochodzie stojącym pod domem w Krakowie. Trochę spanikowałam, ale na szczęście okazało się, że miałam w nim jedynie wodę mineralną, kanapki i zapasowe baterie do latarek. Pozostawało mieć nadzieję, żeby się nie wyczerpały te, które były w środku.       W końcu wyruszyliśmy, Tomasz przodem trzymając mnie mocno za rękę. Szlak niemalże od razu zaczął być dość wymagający, bo prowadził ostro pod górę przez ciemny las. I chociaż już na horyzoncie zaczynała się robić szarówka, to wewnątrz niego było ciemno do szaleństwa. Dla bezpieczeństwa jeszcze całą drogę śpiewałam, żeby wystraszyć potencjalnych chętnych do zjedzenia nas (a kto słyszał mój śpiew wie, że to doskonałe narzędzie w tym celu).       W rekordowym tempie przemierzyliśmy drogę przez las, na szczęście wyjątkowo długa nie była. Na chwilową przerwę pozwoliliśmy sobie jedynie przy wiacie, mniej więcej w połowie drogi, dłuższa nastąpiła dopiero po wyjściu z lasu, gdy już było mniejsze prawdopodobieństwo, że coś zje nas w ciemności.        Na szczyt połoniny weszliśmy tuż po czwartej i naszym oczom ukazał się widok, który wynagrodził wszystkie strachy i chwile zwątpienia.       Nam samym brakowało słów, żeby wyrazić to co wtedy się czuło. I teraz jest podobnie. Absolutne piękno w czystej postaci. Wolno wstające słońce powoli wychylające się zza horyzontu i oświetlające wszystko dookoła. Zupełnie jakby świat rodził się na nowo. A my razem z nim.       Siedliśmy sobie na środku szlaku, wyciągnęliśmy termos z herbatką i podziwialiśmy w ciszy ten jedyny w swym rodzaju spektakl. Nie mieliśmy nawet siły, aby przemieścić się na sam szczyt połoniny, na którym wiedzieliśmy, że są ławki i można sobie na nich normalnie siąść. Byliśmy zbyt mocno oszołomieni pięknem natury, cudownymi widokami i samym faktem, że jednak udało się tutaj wejść. :)poranna herbatka w dosłownym tego słowa znaczeniu. :)            Nasyceni choć troszkę i nieco przemarznięci, bo jednak dość mocno tutaj wiało, postanowiliśmy przemieścić się kilkadziesiąt metrów jeszcze w górę, na szczyt i obecne tam ławeczki. Większość jest ustawiona centralnie na środku szczytu, na szczęście jednak jedna znajdowała się za skałami, które skutecznie osłaniały nas od wiatru. I tam właśnie rozbiliśmy swój obóz na prawie dwie godziny.         Nie tylko samo słońce wyglądało pięknie, niesamowite było to, co robiło z okolicą, jak pięknie ją rozświetlało. Normalnie ciężko takie rzeczy zauważyć, trzeba się zatrzymać na kilka chwil i przyjrzeć dokładnie. I właśnie na takiej kontemplacji okolicy się głównie skupiliśmy, korzystając przede wszystkim z okazji, że byliśmy sami, nie licząc ptaków i owadów. Wiedzieliśmy, że o tej porze roku to jedyna taka chwila, gdy nie ma w pobliżu ludzi. Bieszczady, szczególnie połoniny, bywają w wakacyjne weekendy mocno zatłoczone. W tamtej chwili jednak w całości należały do nas i tylko do nas. :)       Dodatkowo niesamowicie wyglądały mgły w dolinach, które przez kilka ładnych godzin nie chciały się podnieść. Wyglądały z góry jak małe jeziorka albo jak śnieg w nieco ciemniejszym niż zwykle kolorze. ;)             I chociaż wysokość Połoniny Caryńskiej w jej najwyższym miejscu, gdzie się znajdowaliśmy, nie jest jakaś wybitnie wysoka, bywaliśmy znacznie wyżej, to jednak można się było na niej poczuć jak na dachu świata. Wiem, że strasznie banalnie to brzmi, ale takie właśnie miałam wrażenie przez większość czasu. Naprawdę, wybraliśmy zdecydowanie najlepszy sposób na pierwsze spotkanie z Bieszczadami. Ciężko się w takim przypadku nie zakochać od pierwszego wejrzenia. Nawet już nie pamiętałam o tym jak zaledwie godzinę wcześniej panikowałam i nie chciałam się ruszyć z samochodu. To przestało mieć znaczenie, liczyło się tylko to co przed naszymi oczami.        Im wyżej było słońce, tym wyraźniej można było dostrzec niesamowite barwy okolicy, niezwykle mocno nasyconą zieleń traw. Chyba nigdzie wcześniej nie spotkałam się z takim odcieniem zieleni. I byłam przez to rozdarta, bo chciałam jednocześnie uwiecznić na aparacie każdą sekundę, a także nie tracić ani chwili z pobytu na górze. Ciężko było to pogodzić, ale mam wrażenie, że udało mi się to, o czym świadczy mnóstwo zdjęć i jeszcze więcej wspomnień. :)widok na Połoninę Wetlińską.         Pomimo strachu, tony nerwów i małej histerii, dzięki nieocenionemu wsparciu Tomasza udało mi się dotrzeć na jedno z najpiękniejszych przedstawień jakie miałam okazję w życiu oglądać (a że stara już dość jestem, to trochę widziałam ;p). I z całego serduszka polecam każdemu taką wyprawę. Można dzięki niej zmierzyć się też samemu ze sobą i przezwyciężyć swoje małe i większe straszki. A to dopiero jest niesamowite uczucie. Naprawdę ten poranek do końca życia będziemy wspominać. :) ~~Madusia.

Koszyce po godzinach

Zależna w podróży

Koszyce po godzinach

Na początku były góry

marcogor o gorach

Na początku były góry

Wspinał się powoli w oparach gęstej mgły w oddali słyszał głosy zwierząt śpiew ptaków wysoko blisko bicie serca łomotało mocno miarowo w rytm archaicznego lasu czy był dzieckiem zarodkiem dojrzałym mężczyzną czy starcem lub pyłem tylko rzuconym na wiatr nie wiedział z trudem odkrywał tajemnice życia i śmierci ich powaby złudzenia zdradliwe klęski łzy a góry stare wydeptane przez pokolenia zwierząt i ludzi piętrzyły się i wciąż piętrzą wyniosłe majestatyczne i dumne piękne i z wiekiem piękniejsze jak kobieta w kurtuazyjnym porzekadle przyjmująca kwiaty i komplementy i miłość kwiaty komplementy i miłość góry i my Ryszard Mierzejewski „Na początku były góry”   Morskie Oko Żeby móc przeżywać te cudowne górskie przygody i doznawać takich uniesień musimy jednak w nie dojechać. Gdyby akurat nawaliły wam bębny hamulcowe to polecam z tej firmy. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Tatry moje, wierchy moje

marcogor o gorach

Tatry moje, wierchy moje

    Tatry moje, ile w was piękna ile tęsknoty mojej w bystrym strumyku łzy skroplone nurząc się w wodzie jednością stałą kiedy oczy zamykam i w błogi sen wchodzę ma miłość uśpiona w duszy zaległa rankiem zaś ze wschodem słońca budzić się zaczyna by unieść me ciało na szczyt gotowa w kwiecistej dolinie, wśród łąk zieleni upojona twym pięknem pragnienia nie czuję o, Tatry wy moje- miłości nieskończona gdy po raz ostani serce zabije spojrzę w skaliste twe oczy i zasnę spokojnie me ciało czasem sponiewierane dusza zaś na grani zastała kiedy miniesz mnie istoto żywa poczujesz ciepło górskiego istnienia Gomorra A przy okazji gdyby ktoś miał kłopoty w czasie cudownych wędrówek po górach lub podróży i potrzebował pomocy w wypłacie odszkodowania po wypadku to może się zapoznać z ofertą w tym temacie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Na Wielkiej Sowie i sztolniach Osówka

marcogor o gorach

Na Wielkiej Sowie i sztolniach Osówka

W czasie ostatniego pobytu w Sudetach, będąc w Górach Sowich odwiedziłem największy projekt górniczo-budowlany hitlerowskich Niemiec, rozpoczęty i niedokończony w latach 1943-1945. Chodzi o olbrzymi kompleks podziemnych sztolni, z których niektóre są obecnie udostepnione dla turystów. W czasie mej pierwszej wizyty w tym regionie zaliczyłem Walim, co opisałem tutaj. Tym razem wybór padł na kompleks Głuszyca- Osówka. W tym miejscu projekt „Riese”, bo o nim mowa kryje w podziemiach m.in. trzy sztolnie, z których najdłuższa ma ok. 450 metrów. Jedna z nich posiada tamy z cegły, które utrzymują wodę w tunelu. Całkowita długość tuneli wynosi 1700 m (6700 m²; 30 000 m³). Dwa obiekty są szczególnie interesujące: tzw. kasyno i tzw. siłownia. Są to duże naziemne obiekty o powierzchniach 680 m² i 900 m². Ale zwiedzanie nich to był mały przerywnik w mych górskich wycieczkach.  reklama podziemnych sztolni Potem udałem się na przełęcz Sokolą, gdyż było blisko i postanowiłem ponownie odwiedzić Wielką Sowę, najwyższy szczyt Gór Sowich. Znajduje się tu mały parking skąd wyruszyłem w kierunku szczytu. Otoczenie przełęczy zajmują obszerne górskie łąki i częściowo pola uprawne, więc po drodze towarzyszyły mi fajne widoki na okolicę.  Przełęcz oddziela wzniesienie Sokolicy w masywie Wielkiej Sowy  od wzniesienia Sokół w Masywie Włodarza. Podchodząc w górę właśnie stokiem Sokolicy mijałem po drodze dwa schroniska. Pierwsze z nich schronisko „Orzeł” posiada 90 miejsc noclegowych i prowadzi zarówno bufet jak i całodzienne wyżywienie. Przy schronisku funkcjonują także dwa wyciągi narciarskie. Schronisko powstało w roku 1931, a wybudował je mistrz krawiecki Julius Dinter. schronisko Orzeł na stokach Sokolicy Idąc dalej dotarłem do kolejnego schroniska – Sowa. To bardzo ciekawy obiekt, również z bogatą historią. Uruchomiony w 1897 przez Związek Towarzystw Górskich na Wielkiej Sowie (niem. Verband der Gebirgsvereine an der Eule) z inicjatywy fabrykanta Karla Wissena. Przetrwał do naszych czasów, m.in. dzięki Funduszowi Wczasów Pracowniczych, które zarządzało nim po wojnie. Wypiłem tutaj popołudniową kawę i żwawo udałem się w stronę pobliskiego już szczytu. Wybrana przeze mnie trasa jest najkrótszym wariantem wejściowym na szczyt, więc minęła zaledwie godzinka od opuszczenia samochodu. Kulminacja tegoż pasma górskiego wznosi się na wysokość 1015m i należy do Korony Gór Polski. Największą atrakcją szczytu jest oczywiście jedyna w swoim rodzaju 25-metrowa kamienna wieża widokowa, wybudowana w 1906r. Dzięki niej podziwiać możemy widoki od Śnieżnika po Śnieżkę oraz od Wzgórz Trzebnickich po Broumovské stěny. Przejrzystość powietrza tego dnia jednak nie pozwoliła mi na delektowanie się aż tak wyborną panoramą. schronisko Sowa pod szczytem Wielkiej Sowy Żeby wyjść na wieżę należy oczywiście zakupić bilet wstępu w cenie 4 zł. Jest ona czynna od maja do października w godz. 9.30 – 19. Co ciekawe bileterem wtedy był Tadeusz Żurawek, pieszycko – sowiogórski poeta. Po zejściu posiliłem się na jednej z wielu turystycznych ławek i rozpocząłem drogę powrotną na przełęcz i parking, gdzie czekało autko. Postanowiłem schodzić leśną drogą, zwaną Cesarską Drogą, aby zdobyć też przy okazji kolejną górę, tym razem Małą Sowę. Tam skręciłem na szlak zejściowy w dół, w stronę siodła przełęczy. Następne cele i przygody czekały przecież na mnie w czasie tego sudeckiego urlopu. Na miejscu spotkała mnie też niespodzianka, ktoś rozstawił namioty handlowe i mogłem zakupić świeże owoce i warzywa na kolację. Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Zależna w podróży

Wsiąść do pociągu byle jakiego

Wspólny szczyt

marcogor o gorach

Wspólny szczyt

  Skrywany za pierwszym drżącym krokiem za pierwszym rogiem za dotykiem zimnych skał za pierwszym upadkiem pierwszym krzykiem w wiatr za promykiem nadziei rozbłysłym na Przełęczy złotem… Za pierwszym skokiem w lodowaty strumień za pierwszym zachłannym łykiem rozkoszy za nagłym potokiem wypływających z duszy pytań za wypiętrzonymi górami pragnień za porosłymi lasami myśli za naszymi plecami za nami jakże pierwszymi… szczyt dziewiczy któryśmy wtedy nieświadomi jeszcze życia samotni a przecież z zamysłu Stwórcy już razem zdobyli na zawsze… Jakże pięknie Tatry nauczyły nas kochać. Gabi Wojtczak widok z Garajowej Kopy w stronę Tatr Wysokich A przy okazji jakby ktoś miał ochotę na drukowanie plakatów ze swoich zdjęć i wieszanie jako pamiątek z wypraw w domu to może skorzystać z tej ciekawej oferty. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  

Pytanie do czytelników

Dobas

Pytanie do czytelników

Górski panieński, czyli spacerem po Beskidach

BAŁKANY WEDŁUG RUDEJ

Górski panieński, czyli spacerem po Beskidach

Co można robić w Szczyrku oprócz chodzenia po górach?

Obserwatorium kultury i świata podróży

Co można robić w Szczyrku oprócz chodzenia po górach?

Nowy przewodnik po górach Słowacji

marcogor o gorach

Nowy przewodnik po górach Słowacji

PO PROSTU MADUSIA

Jak dobrze nam zdobywać góry: Czupel

       Przyznaję, nie wytrzymałam. Ale już mnie tak ciągnęło w góry, że nie mogłam wytrzymać i dlatego wczoraj zamiast siedzieć dalej w domku nad magisterką, spakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy na krótką wycieczkę. Zresztą i tak sobota miała być nieco luźniejszym dniem, bo wieczorem szliśmy na koncert Międzynarodowej Gali Seriali, który w ramach Festiwalu Muzyki Filmowej odbywał się w krakowskiej Arenie. I był to absolutnie fantastyczny koncert, naprawdę usłyszenie na żywo ulubionej muzyki z doskonale znanych seriali jest czymś niesamowitym. Jednak zanim wieczorem było trochę kultury, najpierw rano były góry. Jak zawsze piękne i nieprzewidywalne. :)         Droga minęła nam stosunkowo szybko, chociaż 70 km w półtorej godziny nie jest jakimś zawrotnym wynikiem. Ale niestety większość drogi ciągnie się przez wioski i miasteczka i ciężko jechać szybciej niż pozwalają na to przepisy. Niemniej do Międzybrodzia Bialskiego dojechaliśmy spokojnie na godzinę jedenastą, chwilę szukaliśmy jakiegoś sensownego parkingu aż wreszcie zostawiliśmy samochód pod Biedronką. ;) Przebraliśmy buty i ruszyliśmy chodnikiem kierując się żółtym szlakiem na Magurkę. Początkowy fragment trasy biegł właśnie wzdłuż ulicy, gdzie szło się grzecznie chodnikiem, czyli generalnie nic ciekawego. Widoczków jeszcze nie było, jedynie na podziw zasługiwało kilka walących się chatek i koza przy wozie. ;)        Dopiero po mniej więcej czterech kilometrach weszliśmy do lasu, gdzie przywitała nas tabliczka, że znajdujemy się na obszarze Natura 2000 Beskid Mały. W lesie od razu było przyjemniej, mimo iż niewiele słońca przedzierało się przez wysokie korony drzew. Tutaj szlak nam się zdecydowanie bardziej podobał, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że właściwie nie było na nim ludzi, spotkaliśmy raptem dwie inne grupy. :)        Podejście zbyt wymagające nie było, chociaż w dość krótkim czasie przemieściliśmy się o prawie czterysta metrów wyżej. Zupełnie się jednak tego nie czuło, mimo iż nasza kondycja po zimie do najlepszych nie należy. Chociaż przyznam szczerze, że był to ciągle ten fragment naszej trasy, który po prostu chciałam przejść, żeby dotrzeć wreszcie tam, skąd rozciągają się widoki na okolicę. W lesie zwykle jest z nimi dość kiepsko. ;)         Wreszcie jednak wyszliśmy z lasu i przed naszymi oczami rozciągnęły się tak długo oczekiwane widoczki. Chociaż nie do końca takie jakich się spodziewałam, bo ciągle jednak drzewa przesłaniały widoczność. Niemniej było już lepiej, szczególnie że dodatkowo słońce wraz z chmurami zaczynało tworzyć niesamowite spektakle na niebie. A w dolinie pod górą Żar zaobserwowaliśmy burzę, niestety żadnego z piorunów nie udało się złapać na fotce. Mieliśmy jednak nadzieję, że ta burza pójdzie sobie w drugą stronę, a my spokojnie przejdziemy zaplanowaną trasę. Spełniła się ona jednak jedynie połowicznie. ;)       Na drodze prowadzącej bezpośrednio do schroniska na Magurce było już zdecydowanie więcej osób, szczególnie rodzin z dziećmi. Oczywiście największy ruch był przy samym schronisku, chociaż w środku panowała bardzo leniwa i spokojna atmosfera. Postanowiliśmy tutaj zrobić sobie dłuższą przerwę, zamówiliśmy tradycyjnie nasze ulubione frytki, a także (już nieco mniej tradycyjnie) zimne czeskie piwo, bo jakoś tak naszła nas na nie ochota. A akurat jak siedzieliśmy na ławkach wystawionych w ogródku schroniska, zaczęło bardzo intensywnie świecić słońce, więc można było się pięknie zrelaksować. Z pięknymi widokami- z jednej strony było widać miasteczko, z którego wyszliśmy, jezioro Międzybrodzkie i górę Żar, zaś z drugiej rozciągał się widok na Beskid Śląski z jego najwyższym szczytem- Skrzycznem. :)w tle widoczna elektrownia na górze Żar.panorama Beskidu Śląskiego.Skrzyczne z charakterystyczną wieżą na szczycie.        Ze schroniska na Czupel są trzy kilometry, jak informuje nas znak. Posileni, nasyceni słońcem i pięknymi widokami ruszyliśmy raźno przed siebie, żeby dotrzeć na szczyt jak najszybciej. Zaczynało się bowiem nieco chmurzyć nad nami i mieliśmy pewne obawy, że jeśli burza nas nie złapie, to raczej na pewno zrobi to deszcz. A wędrowanie w deszczu do naszych ulubionych aktywności zdecydowanie nie należy, więc woleliśmy tego uniknąć. Najlepszym sposobem było szybkie tempo marszu i nie oglądanie się za siebie, bo to właśnie za nami były najciemniejsze chmury.widać już Czupel.        Po kilkunastu minutach byliśmy już na szczycie. My i dwadzieścia pięć innych osób.;) Dobrze, że ten szczyt nie jest taki jak przykładowo na Giewoncie, bo byśmy się po prostu na nim wszyscy nie zmieścili. I tak ciężko było dopchać się do tabliczki wiszącej na drzewie informującej nas gdzie się znajdujemy. Musieliśmy chwilę poczekać, ale wreszcie udało nam się i zrobić sobie po pamiątkowym zdjęciu. Kolejny szczyt Korony Gór Polski za nami! Tomasz na szczycie.a tak wygląda sam szczyt.        Z Czupla ruszyliśmy najpierw niebieskim szlakiem na przełęcz pod nim, a później już czerwonym prosto do Międzybrodzia Bialskiego. Krótki fragment niebieskiego szlaku obfitował jeszcze w piękne widoki, na czerwonym niestety już nie było tak malowniczo, bowiem znowu weszliśmy w las.       I tutaj zaczęłam się cieszyć, że robiliśmy tą trasę właśnie w takiej kolejności, bowiem zejście było naprawdę bardzo strome. Przez większość szlaku raczej z niego zbiegaliśmy niż schodziliśmy, inaczej ciężko było zachować równowagę. Do tego zaczął kropić deszcz, więc robiło się chwilami dość ślisko. Naprawdę, niby zejście zwykle jest tą fajniejszą częścią drogi, ale zdecydowanie nie tym razem. Szczególnie, że akurat pod sam koniec zaczęło nieco szwankować doskonałe dotychczas oznakowanie drogi i znajdowaliśmy się kilka razy w sytuacjach jak z gry komputerowej: masz trzy ścieżki, wybierz tą która bardziej ci się podoba. ;)wybierz właściwą ścieżkę. ;)       A na sam koniec, jakieś pięćset/sześćset metrów od samochodu, tuż po wyjściu z lasu złapał nas deszcz. Przez chwilę kapało dość nieśmiało, więc postanowiliśmy się tym nie przejmować. Jednak po chwili z tego nieśmiałego deszczyku zrobiło się prawdziwe oberwanie chmury. I to takie przed którym żadna kurtka czy kaptur nie ochroni. Do samochodu doszliśmy już kompletnie przemoczeni i musieliśmy się schronić w Biedronce, żeby chociaż ciut przeschnąć przed wejściem do samochodu. :)       Już wracając do Krakowa, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy zaporze w Porąbce, gdzie rozciąga się piękny widok na góry otaczające jezioro Międzybrodzkie. Tutaj już zupełnie nie padało, tak samo jak przez całą drogę do Krakowa, gdzie jeszcze zatrzymaliśmy się na Zakopiance na nasz tradycyjny obiad po powrocie z gór. :)widok na jezioro Międzybrodzkie z zapory w Porąbce.tradycyjny obiad mistrzów. <3              Czupel był naszym siódmym szczytem w Koronie Gór Polski. Wielkiego wrażenia na nas nie zrobił, jest on bowiem ze swoją wysokością 933 m.n.p.m. jednym z niższych wzniesień, aczkolwiek spacer na niego był idealnym początkiem sezonu. Cały spacer zajął nam cztery godziny, podczas których przeszliśmy 14,5 km. Nie wymęczył nas za bardzo, chociaż dzisiaj leżymy z nogami do góry, lecząc zakwasy. ;) A na koniec mapka poglądowa całej naszej pętelki. :)~~Madusia.

marcogor o gorach

Tatry, milczące anioły

  Tatry umiłowane moje                                                                                                                                                         spełnienie Miłości mojej                                                                                                                                                       z nimi każdy dzień i nocy zmrużenie bez nich niczym moje jestestwo pustką zdać by się mogło duszy przerażeniem ileż w nich mego bólu ile radości ileż wspomnień ile istnień, o których zapomnieć nie sposób kiedy mówię Tatry, myślę o Tobie zacny wędrowcze czasu kiedy mówię Tatry, widzę nagrobki miłością wzniesione nie sposób zapomnieć Im niczego dotykiem pamięci pobudzam wspomnienie chłodu skał i duszy mrowienie kiedy tam bliżej Wszystkiego byłam wnętrza spokoju, smutku zapomnienia. ……………………… Tatrzańska cisza usypia z wiatrem mnie unosi orzeźwia chłodem strumienia oczyszcza z niepokoju istnienie czegoś ponad życie w tych skałach zawarte dotykiem mym zdzieram z nich marzenia na skórze krople wspomnień twoje? Gomorra   tatrzański potok A przy okazji wiecie, że z własnych fotek można zrobić sobie coś takiego jak fototapeta młodzieżowa? Mieć na ścianie wymarzony krajobraz górski to chyba świetna sprawa… Z gorskim pozdrowieniem Marcogor

Przez Tunel na Skałkę i Vyhnatovą, czyli moja przygoda z Górami Kremnickimi

marcogor o gorach

Przez Tunel na Skałkę i Vyhnatovą, czyli moja przygoda z Górami Kremnickimi

Kolejny długi weekend majowy zaowocował wyjazdem na Słowację, w celu poznania nowych pasm górskich, co pomału staje się nową tradycją. Tym razem wybór padł na okolice Bańskiej Bystrzycy –  Góry Kremnickie i południową część Wielkiej Fatry. Większość tego ostatniego pasma zwiedziłem rok wcześniej, więc tym razem skupiłem się na odkrywaniu zupełnie obcych dla mnie Gór Kremnickich oraz zwiedzaniu starówki Bańskiej Bystrzycy. Ale wróćmy do gór… Kremnické vrchy, po słowacku, to grupa górska pochodzenia wulkanicznego w Centralnych Karpatach Zachodnich, w środkowej Słowacji. Zaliczana jest do tzw. Łańcucha Wielkofatrzańskiego. Nazwa pochodzi od położonego w centrum grupy miasta Kremnica. Najwyższy jej szczyt to  Flochová (1317 m n.p.m.). zabytkowy rynek wraz z super fontanną w Bańskiej Bystrzycy-centrum regionu Czytając przewodnik po górach Słowacji i studiując przed wyjazdem mapy zaplanowałem sobie trasę obejmującą różne ciekawostki w tym regionie. To może nie są jakieś wysokie, czy widokowe góry, ale mają jedną zaletę. Są bardzo mało uczęszczane, więc naprawdę można tam odpocząć i oderwać się od wszystkiego, tym bardziej, że podejścia nie są zbyt wymagające. Ja zdeptałem centralną część pasma, gdzie dominuje łagodna rzeźba grzbietów, miejscami przechodzących w rozległe spłaszczenia szczytowe. W środkowej jej części występują dość liczne utwory skalne w postaci skalnych baszt, grzybów. Szkoda tylko, że większość gór jest zalesiona, z wyjątkiem kilku widokowych polan. hotel Lesak w Tajovie z parkingiem Swój rekonesans po tych górach rozpocząłem w wiosce Tajov, położonej niedaleko od Bańskiej Bystrzycy. Stamtąd wychodzą dwa szlaki, więc mogłem zrobić pętelkę. Auto można zostawić na parkingu przy hotelu Lesak, w górnej części osady. Z tego miejsca jest blisko na przełęcz Tunel, czyli do największej tajemnicy tych gór, którą chciałem koniecznie zobaczyć. Wraz ze szlakiem prowadził mnie tam stary trakt górniczy, po słowacku Barbórkova cesta. Droga była wygodna, szeroka, po chwili mijała z boku schronisko Chatę nad Tajovom, by wejść w las i doprowadzić dość szybko na wspomnianą przełęcz. Słowackie sedlo Tunel leży w południowej części tzw. Grzbietu Flochowej (słow. Flochovský chrbát), w głównym grzbiecie Gór Kremnickich. Oddziela masyw Skałki (1232 m n.p.m.) na południu od wzniesienia Vyhnatovej (1283 m n.p.m.) na północy. Wkrótce te dwa szczyty miałem zaliczyć do swoich kolejnych zdobyczy górskich, ale po kolei.. tunel na przełęczy Tunel Od najdawniejszych czasów przez przełęcz wiodła stara droga górnicza (słow. „banícka cesta”) z Bańskiej Bystrzycy do Kremnicy. Jej znaczenie radykalnie wzrosło na przełomie XV i XVI w., gdy pod samym siodłem przełęczy, uformowanej tu w wąskim, skalistym odcinku grzbietu, zbudowany został tunel. Umożliwił on transport wozowy głównie miedzi z huty w Tajowie (po stronie bańskobystrzyckiej) do mennicy w Kremnicy. W obecnych czasach, po odremontowaniu odbywa się przez wspomniany tunel ruch turystyczny. A dokładniej odbywał, bo po przybyciu stwierdziłem, że po zimie osunęła się ziemia w środkowej jego części i jest nie do przejścia. Ale jeszcze do niedawna szlak prowadził przez podziemny tunel o długości około 30 m. To chyba jedyny znany mi taki przypadek! Niestety musiałem obejść się smakiem i mogłem tylko spenetrować tę niezwykłą ciekawostkę z obu stron po kilka metrów. wieża rtv Sucha Hora Po rozczarowaniu ruszyłem dalej żółtym szlakiem, prowadzącym teraz już Złotą Drogą w stronę masywu Skałki. Szczyt leży w południowej części tzw. Grzbietu Flochowej.  Szereg polan i dawnych wyrębów zajmują tu dziś obiekty kompleksu turystyczno-rekreacyjnego i narciarskiego „Skalka”. Tuż na zachód od wierzchołka wznosi się potężny maszt nadajnika telewizyjnego Suchá Hora (wysokość 312 m), który także musiałem obejrzeć z bliska. Sam wierzchołek znajduje się powyżej przekaźnika i oferuje dobre, rozległe widoki na okoliczne góry. Świetnie widać ze szczytu zwłaszcza pobliską Bańską Bystrzycę. Rozeznanie ułatwia turystom metalowa tablica z opisaną panoramą. Zrobiłem sobie tutaj dłuższą przerwę na odpoczynek i posiłek. Niestety mglista pogoda nie zapewniła mi zbyt dobrych widoków. zamglony widok na Bańską Bystrzycę ze Skałki Pod szczytem Skałki, na jego zachodnich stokach opadających ku Kremnicy, znajduje się kompleks sportowo-wypoczynkowy „Skalka”, w skład którego wchodzi kilka starszych hoteli górskich, nowy zespół rekreacyjny z hotelem sportowym i krytą pływalnią oraz stadion zimowy. Kompleks wykorzystywany jest głównie zimą, jako jeden z największych na Słowacji ośrodków narciarstwa biegowego. Umożliwia to rozległa sieć narciarskich tras biegowych, obejmująca znaczną część Gór Kremnickich. W lecie natomiast aktywni korzystają z mnóstwa tras rowerowych. Pora była w końcu ruszyć dalej. Tym razem czerwonym szlakiem, mijając po drodze wiele ciekawych wychodnych skalnych i małą jakinię Sucha Diera wróciłem na przełęcz Tunel. Grzbiet był też kiedyś terenem walk słowackiego powstania narodowego – SNP, co upamietniają pozostałości okopów i tablice pamiątkowe poświęcone SNP. wychodne skalne na grzbiecie Skałki Tym razem przeszedłem nad tunelem górą wąską ścieżyną i skierowałem swe kroki na północ w stronę kolejnego szczytu – Vyhnatowej. Kiedyś jego wierzchołek gwarantował rozległą, dookólną panoramę, obecnie jest cały zalesiony i nic niestety z niego nie zobaczymy, jedynie z polan po drodze. Ruszyłem w dalszą wędrówkę, by przez wzniesienie Plesiny dotrzeć na Przełęcz Kordicką. Od najdawniejszych czasów przez przełęcz wiodła stara ścieżka. Przełęcz jest lokalnym węzłem znakowanych szlaków turystycznych. Przez nią biegną zimą popularne w okolicy trasy dla narciarzy biegowych. Przez miejscową ludność nazywana jest Przełęczą Przy Obrazku (słow. sedlo pri obrázku) – od istniejącej tu kapliczki ze świętym obrazkiem. Obecnie kapliczek jest tu nawet więcej. Po kolejnym odpoczynku pozostało mi zejście z siodła przełęczy do wsi Kordiky. polana pod Vyhnatovą To bardzo ładna wioska, położona wśród uroczych łąk, z pewną bazą noclegową dla turystów. Jako, że ja na nocleg musiałem dojechać gdzie indziej musiałem jeszcze dojść z powrotem do auta pozostawionego w Tajovie, co umożliwił mi zielony szlak przez pola i lasy. Na parkingu zakończyła się moja przygoda z tymi górami. Na wieczór przewidziane było jeszcze zwiedzanie zabytkowego rynku z wieloma atrakcjami w Bańskiej Bystrzycy. Starówka tego miasta urzekła mnie, a szczególnie fantastyczna fontanna w rynku oraz widok na miasto i okoliczne góry z wieży zegarowej. Tuż obok w kafejce można zjeść rewelacyjne lody, czy też gofry. Oczywiście jest tu mnóstwo wspaniałych zabytków, jak barokowy kościół katedralny, romańsko – gotycki kościół pw. Wniebowzięcia NMP, Kościół Świętego Krzyża, nazywany „słowackim”, czy późnogotycki pałac – tzw. Dom Macieja z 1479 r. oraz Stary Ratusz, zwany też Pretórium . panorama z wieży zegarowej w Bańskiej Bystrzycy Jednak sam Staromiejski rynek (Námestie SNP) otoczony gotyckimi, renesansowymi i barokowymi kamienicami mieszczańskimi, z wieżą zegarową z 1552 wraz pozostałości murów obronnych: barbakanem, trzema basztami (Pisárska, Banícka i Farska) oraz odcinkiem  muru robią największe wrażenie. Na rynku rzuca się w oczy także olbrzymi pomnik poświecony oswobodzicielom miasta, czyli czerwonoarmistom. Słowacy nadal bardzo pielęgnują historię i nie zapomnieli kto ich wyzwolił. Niespodziewaną atrakcją okazał się koncert na rynku zapewne z okazji długiej majówki, z tego też powodu wejście na wieżę zegarową było bezpłatne. Po zwiedzaniu zabytków pozostał mi już tylko powrót na nocleg. Z tym był mały problem, bo odmówiły posłuszeństwa w samochodzie kable wysokiego napięcia, ale udało się go rozwiązać. To była bardzo miła i udana wycieczka, za którą dziekuję moim współtowarzyszom. I jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji. Z górskim pozdrowieniem Marcogor

Biegun Wschodni

Rekreacyjna weekendowa trasa rowerowa w Bieszczadach Zachodnich

Ilekroć wspominam komuś o tym, że jeżdżę rowerem po Bieszczadach czy po Beskidzie Niskim, z namiotem i sakwami, przeważnie mój rozmówca łapie się za głowę i stwierdza, że mam niesamowitą… Artykuł Rekreacyjna weekendowa trasa rowerowa w Bieszczadach Zachodnich pochodzi z serwisu Biegun Wschodni | Blog podróżniczo - turystyczny ze startem w Rzeszowie.

ATE-TRIPS

Hala Krupowa, czyli nasze góry z dzieckiem

W tym roku wiosenny mini wypad zorganizowany przez "Góry z dzieckiem" został wyznaczony w schronisku na Hali Krupowej w sobotę 16.05. My zaplanowaliśmy wyjazd dzień wcześniej i rozbiliśmy namiot na początku czarnego szlaku na biwaku w Sidzinie Wielkiej. Kiedy skończyliśmy przygotowywać obozowisko i rozpalili ognisko dołączyli do nas Maliki. Po upieczeniu kiełbasek dorosłym minął wieczór na

Rowerem [prawie] na Śnieżkę!

OTWARTY HORYZONT

Rowerem [prawie] na Śnieżkę!

Niczego mi nie trzeba prócz wygodnych butów na szlak

marcogor o gorach

Niczego mi nie trzeba prócz wygodnych butów na szlak

 Krok, każdy błogosławiony jak Anioł w śnieżnej bieli przechadza się po szlaku, by coraz wyżej, by coraz bliżej… Kamień, zziębnięty otulam ciszą w dłoni i rzucam milczący w górę – ku Niebu, które z Miłości chyli się nad człowiekiem. Szczyt, wspinam się w pokłonie pokory do podnóżka Twych Stóp starego jak świat, któryś Sam z błogosławieństwem Wiary, Nadziei i Miłości z tęsknoty za człowiekiem stworzył. Coraz wyżej, coraz bliżej mi i już o krok… Gabi Wojtczak WYTĘSKNIENIE Są takie chwile, że już niczego, niczego prócz wygodnych butów na szlak nie potrzeba. Tak, czekam gór. Czekam ich jak słońca każdego dnia o świcie, by w Niebo jak ptak wzbić się i poczuć w skrzydłach wolność. Chwytam więc dłońmi plecak, buty i wiatr we włosy i znikam wplatając się w wytęsknioną ciszę przestworzy. Tam, mój drugi dom. Gabi Wojtczak Hawrań i Płaczliwa Skała w Tatrach Bielskich A przy okazji, znalazłem ciekawe ubezpieczenie turystyczne, ubezpieczenie z funduszem inwestycyjnym, może kogoś zainteresuje.