Obserwatorium kultury i świata podróży
Spotkani ludzie podczas podróży po Sri Lance
Łza Indii – tak nazywana jest rajska wyspa czyli Sri Lanka. Zamieszkują ją nadzwyczajnie uśmiechnięci ludzie. Przemierzając dziesiątki kilometrów każdego dnia przez wyspę rzadko spotykałam ludzi smutnych.
Tu wszyscy są biedni, ale szczęśliwi. A do tego życzliwi i bardzo ciekawi nas – białych.
Stacja kolejowa w Colombo
Przywitał nas upał po wylądowaniu samolotu. Na lotnisku jakoś jest jeszcze w miarę do oddychania. Otwierają się drzwi. Bucha w nas ciężkie, gorące powietrze. Szukamy drogi na stację kolejową. Szerokim uśmiechem witają nas pierwsi naciągacze. Kierowcy tuk-tuków. Złoty biznes chcą na nas zrobić, stacja jest ale pociągi nie jeżdżą!
Taaa kłamcy jedni, oszuści!. Dobrze nie minęło 20 min odkąd tu jestem, a już kasa, kasa, kasa! Dobrze wiedziałyśmy, że na kierowców trzeba uważać.
No to targowanie, podwózka na stację, z której jednak odjeżdża pociąg i zaskoczenie bo … na stacji żywej duszy, w okienku siedzi facet – najpierw nas spławia, a potem zaprasza do środka. Wchodzimy. Mówi, że pociąg będzie za 30 min. Pozwala nam usiąść i w obskurnych 4 ścianach jego biura, w którym mieści się kasa biletowa poznajemy historię faceta – sprzedawcy biletów. Opowiada nam o Sri Lance jakbyśmy się znali 10 lat. Daje nam dobre rady, wystrzega przed oszustami i z pełną perfekcją wyjaśnia sieć komunikacyjną Sri Lanki. Wsiadamy do pociągu zaskoczone, że jesteśmy tu niecałą godzinę a już spotkałyśmy dobrą duszę.
Ja mam dziecko, ja nie mogę Wam posprzątać pokoju!
Zarezerwowałyśmy sobie aż 1 nocleg! Hurra, mamy gdzie spać. Znajdujemy szybko nasz domek w Colombo. Wita nas młodziutka Lankijka z niemowlęciem na rękach. Po 30 sekundach rozmowy na migi wręcza nam dziecko i idzie sprzątać pokój. Po 5 minutach wraca, zabiera dziecko, mówi nam, że nie ma czasu sprzątać bo jest matką. Przecież ma obowiązki! I znika nam z oczu.
Pierwsze chwile tutaj nas zaskoczyły. W pociągu byłyśmy głównym obiektem zainteresowania. Nie było oczu, które by na nas nie spoglądały. Ludzie przychodzili z innych przedziałów popatrzeć sobie na „białe”. Zdążono już nas poprosić o pieniądze, ale także obgadać z zachwytem.
Wszystkie oczy nasze są!
Budzimy zainteresowanie wszędzie. W autobusie, pociągu czy na ulicy. Powiecie, no ale dobra co nie było turystów na Sri Lance? No jasne, że byli. My lubimy chodzić po miejscach nie tylko turystycznych – to raz, dlatego zainteresowanie nami miejscowych było większe, a dwa – było po sezonie – biały zatem w „cenie”.
Plaża, sklep, targowisko – wszystkie oczy wpatrzone na nas. Zaczepiali nas często pytając skąd jesteśmy. O Polsce jedni nie mieli pojęcia, inni wołali Papa, Papa! Kobiety uśmiechały się najwięcej i mogę śmiało powiedzieć, że zawsze. Zapamiętam ich uśmiech do końca życia. Nawet jak nasze spojrzenia miały się spotkać na jedną sekundę. Uśmiech i to najszczerszy z możliwych był zawsze!
Ludzie mówili nam, że biała skóra jest w modzie i jest piękna. Dlatego tak im się podobamy. Oni poprzez kolor skóry uważają siebie za mało atrakcyjnych. A białe jest piękne. I koniec! Bardzo nas to zaskakiwało. Do tego moje niebieskie oczy robiły furorę wśród panów. Zaczepiano mnie na ulicy i mówiono mi o cudownym błękicie mych oczu jak o jakimś nadprzyrodzonym zjawisku.
Kobiety kontra mężczyźni na Sri Lance
Panie chodziły ubrane w kolorowe sari. Miewały na czołach buddyjskie czerwone kropki. Każda kobieta miała pięknie lśniące czarne, długie włosy. Rzadko widywałam panie z krótkimi, jak już to małe dziewczynki w szkołach. Tu jednak panuje moda ma długie włosy. Do tego wszystkie panie były bardzo skromne, zawsze uśmiechnięte i zadbane. Kobiety na Sri Lance mają nietypową urodę. Są według mnie prześliczne i mają magiczne spojrzenia.
Mężczyźni zazwyczaj mieli na sobie koszulę i taką specjalną buddyjską, męską spódnicę do kostek. Taki wystrój nakazywała im religia. A ci co chodzili w spodniach to zazwyczaj ubrudzonych. Panowie mniej eleganccy niż panie, ale bardzo sympatyczni i także uśmiechnięci. Jedynie młode pokolenie było już modnie i stylowo ubrane. Chłopaki nie raz robili wręcz rewię mody i cały czas się zastanawiam skąd mieli te fajne ciuchy.
Często widywałam mężczyzn – czy to knajpka czy autobus – jak żuli coś w ustach. Okazało się, że była to specjalna guma, traktowana tam prawie jak narkotyk, którą z sobie żuli. Najgorsze, że oni non stop pluli i robili to wszędzie. Guma po przeżuciu miała czerwone zabarwienie.
Wieczorami mężczyźni opanowywali wszystkie lokalne knajpy. Gdzie nie poszłyśmy jeść czy pić to jedynymi kobietami zazwyczaj byłyśmy my! Zadaniem kobiet było siedzenie w domu i wychowywanie dzieci.
Indyke z tuk tuka i jego rodzina
Jeździmy tak już z Indyke dobre 2 dni po Habaranie i okolicach. Uważamy go za niezłego oszusta, bo zawsze kłamie, że nie da się dojechać komunikacją tam gdzie chcemy. Za to jego tu tuk w dobrej cenie zawiezie nas na koniec świata. Targujemy się z nim i mówimy mu wprost, że nas oszukuje. Indyke ma przenikliwe i cwane spojrzenie. Jest stworzony do kantowania, ale mimo to polubiłyśmy go.
Pewnego dnia po swojej pracy Indyke mówi nam, że wybiera się z rodziną na koncert. Pyta czy chcemy wpaść poznać jego bliskich. Czemu nie?! Nagle jedziemy przez jakieś ciemne drogi, lasy i zaczynam się zastanawiać jak szybko potrafimy biegać. Bo co jak nas gdzieś wywozi daleko? Okazuje się, że Indyke mieszka właśnie przy drodze w lesie. Otwiera nam jego żona. Nikt nie mówi po angielsku, tylko Indyke i my. Siadamy na sofie. Dom jest urządzony skromnie. Gdzieniegdzie odpada tynk, roi się od much nad stolikiem. Po kolei przychodzi witać się z nami jego żona, dzieciaki i nawet babcia! Posługujemy się uśmiechami i gestami. Pokazują nam swoje zdjęcia ze ślubu bo pełno ich wokoło nas. Uśmiechają się i zarazem dziwią, że biały człowiek jest w ich domu. Pytamy Indyke czy często zabiera turystów do domu? Mówi, że nie. Jesteśmy pierwsze!
Dwu letnia rozrabiaka w hostelu
W Haputale było magicznie. Przestrzeń zieleni, pola herbaty i widoki na góry sprawiały, że na nowo chciało mi się żyć. Hostel w jakim się zatrzymałyśmy polecił mi Witek Palak, serdeczny znajomy ze świata podróży. Właściciele zapytali nas czy chcemy też jedzenie zamówić u nich. Mówimy, że jak lokalne to oszem! Po całym dniu szwendania się po polach herbaty wracamy bardzo głodne. Po drodze kupujemy lokalne 8% piwo i pytamy właścicieli czy do kolacji możemy je u nich wypić. Rzecz jasna, że tak!
Kolację podaje nam żona właściciela hostelu. Ryż z warzywami i ich przyprawami. Nagle do pokoju wbiega mała dziewczynka. Jej wielkie czarne oczy skierowane są na nas. Niby zajmuje się sobą a cały czas ukradkiem nas obserwuje. My zaczynamy jeść i pić. I co najzabawniejsze, upijamy się po całym dniu mordęgi tym jednym 8%-owym piwem. Dziewczynka nadal nas obserwuje, zaczepia a my mamy z tej całej sytuacji niezły ubaw bo procenty uderzają nam do głowy przez ogrom zmęczenia. Mała co chwilę nas zaczepia, chce się bawić. Dotyka nas, ciekawią ją okulary, sznurki z bluzy, to jak jemy. Ogląda mój aparat i biega z nim po pokoju. Jej mama się martwi, że mała go zepsuje, a ja mówię, że niech się bawi to tylko rzecz. Przed chwilą obsługiwała komórkę mamy – smartfona – to z moim kompaktem sobie poradzi. Cykamy zdjęcia, mała jest zachwycona.
Uważaj na oszustów na Sr Lance
Nie ma kolorowo nigdzie. Zawsze w każdym kraju będą źli ludzie. Na Sri Lance i tacy się znaleźli. Stresowych sytuacji było kilka, opowiem o tej w Galle. Zaczepił nas na ulicy bezdomny. Mówił, że nie chce kasy i że mamy się nie bać. Starałyśmy się go spławić. Okazało się, że facet to oszust.
Przypadkowo spotkany mężczyzna na ulicy zaczepia nas i mówi, że widział nas z tym typem. Opowiada historyjki, zaprowadza na targ i inne miejsca naciągając u kolegów na zakupy. Wmawia, że nie chce kasy ale ma chore dzieci i chce by kupić w aptece mleko w proszku dla nich. Ma układ z aptekarzem. Po całej akcji wymienia mleko na pieniądze i kupuje narkotyki. No tak, jakoś trzeba sobie radzić.
Próbowano nas czasem oszukać także na przejazdach tuk tukiem – nie raz kłóciłyśmy się o ceny, bo wiedziałyśmy, że zawyżali. Podnosili je także w sklepach czy na straganach gdzie nie było cenna produktach. Łatwo to przyuważyć jak kupowali miejscowi, gdzie cena dla nich była o wiele niższa. Warto wtedy zakupy robić z kimś ichniejszym kto nas nie naciągnie i nie pozwoli sprzedawcom na to.
Wujek i jego Safari
Wybrałyśmy się kiedyś na Safari. Zabrał nas swoim jeepem i resztę ekipy wujek. Tak nazwałyśmy faceta, który był wujkiem dla chłopaka o imieniu Luoi, którego poznałyśmy dzień wcześniej. Wujek był o tyle fajny, że na Safari zatrzymywał się jeepem przy każdym zwierzęciu i kazał wypatrywać go przez lornetkę. Niektórzy kłamali, że widzieli bo inaczej wujek by się nie ruszył dalej.
Facet miał ogromną pasję i cierpliwość do obserwacji przyrody. Ujął mnie tym bardzo. Po innych kierowcach jeepa widziałam, że odwalali swoją robotę wożąc znudzonych turystów. U nas nie było nudno. U nas było wiele pytań, analiz i rozmów o świecie dżungli. Wujka naprawdę nie zapomnę nigdy!
Gościnność na Sri Lance
Jak nosowałyśmy u lokalnych to zawsze byli wszyscy bardzo gościnni. W Mirissie to tak nas polubiła właścicielka, że dzieliła z nami swój dom dosłownie cały pozwalając wszędzie wchodzić i korzystać z wszystkiego. Jak zobaczyła nas, że mordujemy się z praniem to zaproponowała pralkę. Jak strzeliło światło to wszyscy śmialiśmy się, że prąd będzie dopiero jutro. Nie raz wyszła na zakupy i pytała czy też coś chcemy, a potem przynosiła najlepsze na świecie ananasy. W dzień wyjazdu zrobiła nam od siebie pyszne placki kokosowe i soczek.
Gdzie się nie pojawiłyśmy, tam wszyscy zaraz byli uprzejmi i uśmiechnięci. Częstowali jedzeniem, piciem. Dbali jak o swoich. To naprawdę ogromny plus i na Sri Lance u każdego można czuć się dobrze. Jest się zawsze mile widzianym.
Kromka chleba w pociągu
Wsiadamy do pociągu. Przed nami cztery godziny mozolnej jazdy. Pociągi wloką się i wloką na Sri Lance. Jedziemy trzecią klasą. Czyli z najbiedniejszymi. Są z nami dwie Chinki lub Japonki – ciężko stwierdzić. Trzaskają zdjęcia na potęgę. Jestem nimi zmęczona. Zakładam słuchawki na uszy. Chcę się odciąć, gdy obok nas siada mała, zgarbiona chyba ze 100-letnia kobieta. Skromnie nas obserwuje i wyciąga jakieś brudne liście z kieszeni sari. Zaczyna je jeść, a mi serce drze się na pół.
Skośnookie turystki pytają ją o zdjęcie. Kobieta nic nie rozumie, ale pokazuje na migi, że ok. I że jest głodna. One wręczają jej jakieś draże, robią serię zdjęć i piszczą z zachwytu. Ja siedzę obok wkurzona. Mam przesyt tej sytuacji. Jest mi ogromnie przykro, że one dla jakiegoś durnego zdjęcia poczęstowały kobietę byle czym i sobie poszły.
Schorowane starsze oczy nagle wpatrują się we mnie. Kobieta wykonuje ręką gest na brzuchu pokazując mi, że jest głodna. Daję jej kilka drobnych pieniędzy na coś do jedzenia. Uśmiecha się. Zaczyna znowu jeść liście. Ja mam w plecaku jedną kanapkę. Przed nami 4 h jazdy. Nie ma szans by kupić coś sensownego do jedzenia po drodze, a cierpię bo prawie tu nie jem – ostre jedzenie mnie zabija i chodzę tu wiecznie głodna. W tym pociągu też jestem. I trzymam tą zasraną kanapkę po to, by za jakieś 2 godziny nie paść i ją zjeść.
Włączam muzykę, Dorotka też widzę siedzi na przeciw zmieszana. Mówi, że nie ma nic by jej dać. Mamy moją kanapkę i zapas wody. Czuję się też coraz bardziej głodna. Nie będę przy niej jadła, bo nie wypada. Po chwili nie wytrzymuję, sumienie nie pozwala mi zostawić jej obojętnie. Dzielę się z nią tą ostatnią kanapką. Pokazuję, że ja też mam to samo co ona czyli głód, ale jemy na pół.
Kobieta ma wielkie oczy. Jest zdziwiona, że drę kanapkę na pół. Jemy obie ją tak, jakbyśmy dawno nic nie jadły. Chce mi się ryczeć, bo nie mogłam patrzeć na te brudne liście w jej rękach. Kobieta po zjedzeniu składa dwie ręce do siebie i kłania się w podziękowaniu, zatrzymuję ten gest i pokazuję, że nie trzeba wręczając jej jeszcze wodę.
I moment jaki rozbił mnie najbardziej – staruszka pokazuje mi, że jak chcę to możemy zrobić sobie zdjęcie. Pokazuję jej, że nie i że chodziło mi o jej brzuch, by zjadła trochę, nie chcę zdjęcia. Uśmiechnęła się i złapała kruchą ręką za moją. Ścisnęła nie za mocno, bo nie miała siły. Ja byłam na skraju tego, by się rozpłakać. Szybko założyłam słuchawki i poddałam się muzyce. W pewnej chwili wyszła. I tyle było po niej …
Zostań moją żoną!
Słyszałam to kilka razy na Sri Lance. Jeden kierowca tuk tuka jakby mógł nosiłby mnie na rękach. Załatwiał nam na co się dało zniżki i zawsze pytał czy zostanę jego żoną. Posiadanie białej kobiety to przecież rarytas. W Mirissie chłopaki to samo. Żoną zostań, żoną! Na Sri Lance biała kobieta kojarzona jest z bogactwem. A co ciekawe małżeństwa tam bywają dość smutne.
Jak rozmawiałyśmy z lokalnymi i obserwowały otaczającą nas rzeczywistość to okazuje się, że facet ma pracować a kobieta zajmować się domem i dziećmi. Widywałyśmy kobiety na zakupach, z dzieciakami w drodze do szkoły. Nie było Lankijek w pubach, czy knajpach z jedzeniem. Każda z nich jak już szła z facetem, to zawsze posłusznie za nim czy obok niego. Było widać, że dominuje tu męskość.
Kobiety nawet na targowiskach jako sprzedawcy były w mniejszości. Nie spotkałyśmy kobiet na plaży. Nie było ich także zbyt wiele wieczorami na ulicach. Najwięcej kobiet widziałyśmy na dworcach, w autobusach czy pociągach, sklepach w ciągu dnia. Pola herbaty były pełne ciężko pracujących kobiet.
Raczej mimo ogromnej sympatii do nich, nie zostałabym żoną Lankijczyka.
Chcecie dżunglę? Zapraszamy na nasz katamaran!
Takie słowa powiedzieli do nas chłopcy z Mirissy i zabrali tuk tukiem do swojej dżungli. Zmieściliśmy się w 4-kę do pojazdu, piąta osoba jechała na skuterze. Stanęliśmy przed wyspą, na jakiej mieszkał facet, który ma tam domek i żyje dzięki temu, że je to co mu spadnie z drzewa. Bez prądu i cywilizacji. Chłopaki zaprosili nas na swój katamaran, który był po prostu konstrukcją zbitych desek przypominających tratwę. Śmialiśmy się na całą dżunglę. U wujka szukaliśmy dzikich małp, jedliśmy świeże melony i kosztowałyśmy Araka (lokalnego alkoholu).
Gdy wracaliśmy zachodziło słońce. I nagle ta zbita dechami tratwa sprawiła, że czułam się jak w bajce. Potem przesiadałam się na skuter z jednym z kolegów. Jadąc przez dżunglę znowu poczułam wolność. Sampath jechał bardzo pewnie i szybko, co chwilę pytając czy mi się podoba. Nie ważne było wtedy, że co chwilę dostawałam szlag w tarz z gałęzi jakie mijaliśmy do drodze. Liczyła się wszechobecna zieleń, tropikalny las i adrenalina. Bo on może i wiedział, ale ja pojęcia nie miałam co zaraz będzie przy kolejnym ostrym zakręcie. I w pewnym momencie on puścił kierownicę wystawił ręce na bok każąc mi robić to samo i krzyczał „Freedom…”. Nie zapomnę nigdy tej przejażdżki.
W drodze na lotnisko w Colombo
Spotykamy chłopaka o imieniu Sanki. Pytamy o autobus na lotnisko. Przed nami z 4 godziny jazdy. Sanki mówi, że zabierze nas tuk tukiem. Mówimy, że to przecież daleko. Nie opłaca nam się, taniej i szybciej będzie autobusem. Nagle słyszymy, że cenowo się dogadamy. On się nudzi i za ile mamy samolot?. My, że wieczorem. No to ze zwykłej jazdy na lotnisko robi się całodniowa wycieczka. Sanki zabiera nas do farmy żółwi, na plażę, do świątyń. Zabiera nas na pyszne jedzenie, choć ostre. Potem lądujemy w lokalnej bimbrowni szukając prawdziwego Araka. I niecały dzień a my mamy wrażenie, że znamy się z nim wieki. Jak odstawa nas na lotnisko to znowu mam dziwne uczucie, że zostawiam kumpla, dobrego kumpla. A znaliśmy się zaledwie kilka godzin.
Powrót do domu
Wsiadając w Colombo do samolotu zdałam sobie sprawę, że to już koniec. Za chwilę zostaną mi tylko wspomnienia z tymi wszystkimi spotkanymi po drodze ludźmi. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo oni wszyscy na mnie wpłyną. Nie zapomnę nigdy uśmiechu kobiet. Katamaranu z chłopakami w dżungli, sytuacji z głodną kobietą w pociągu, targowania się z kierowcami tuk tuka, krzyków i uśmiechów dzieci. Nie zapomnę tych ciekawskich spojrzeń, tysiąca pytań i uprzejmości.
Spotkani po drodze ludzie w każdej podróży to jedno z najważniejszych doświadczeń dla mnie. I co najważniejsze, wspomnienia z nimi są bezcenne i zachowam je na zawsze. Nawet teraz pisząc ten post czuję się wzruszona. Ludzie na Sri Lance sprawili, że znowu na wiele spraw w życiu patrzę teraz inaczej.
Kategoria: Ludzie, Wycieczki Tagged: ludzie na sri lance, podróż po sri lance, uśmiech na sri lance