WOJAŻER

„Czasy w których żyjemy nie potrzebują młodych kanapowych” – myśli na zakończenie ŚDM Kraków 2016

Myliłem się. Myliłem się, kiedy ze sceptycyzmem podchodziłem do samej idei ŚDM w Krakowie. Myliłem się, kiedy wątpiłem w bezpieczeństwo podczas tych dni. Myliłem się, gdy z przekonaniem mówiłem, że gdybym mógł, wyjechałbym z Krakowa, byle jak najdalej. Cieszę się, że zostałem. I cieszę się, że się myliłem. To był wyjątkowy czas, na który czekaliśmy z wielkimi obawami, ale też z wielką nadzieją. Obawialiśmy się, że może coś się wydarzyć, coś złego i nieoczekiwanego. Te obawy, naturalny dla współczesnego człowieka strach, sprawiły, że odnosiliśmy wrażenie, iż nie przyjechało do nas tylu gości, ilu mogło przyjechać. To fakt, zdarzały się anulacje pobytów, miasto nie zapchało się do granic możliwości i przez kilka dni trochę brakowało dźwięku języka polskiego. Polacy dopisali w weekend, gdy tłumy przybyły na spotkanie z papieżem w podkrakowskich Brzegach, zaś w niedzielnej mszy wzięło udział ponad 1,5 miliona ludzi. W całym tym czasie była w nas wielka nadzieja, że się uda, że te dni po prostu miną i pozostawią po sobie tylko miłe wspomnienia. Jak się bardzo szybko okazało, pozostawią coś więcej aniżeli tylko …

WOJAŻER

Olsztyn. Myśli znad jeziora i słodkie, warmińskie la dolce vita

Życie składa się z momentów – pomyślałem, gdy wsiadaliśmy na pokład małego Saaba lecącego z Krakowa do Olsztyna – momentów, które chce się pamiętać, które układają się w mozaikę najpiękniejszych okresów życia. Jak tego lata roku dwa tysiące szesnastego, gdy życie przyspieszyło, niejako znów zwariowało, odmieniło mnie delikatnie i uczyniło człowiekiem odrobinę innym, czasami nie do poznania dla samego siebie, co dopiero dla innych. I do końca nie wiedziałem jeszcze czy to po prostu taki czas, czy to chwilowy udar mózgu, czy może męskie, pierwsze przekwitanie. Czułem, że świat wokół nabrał barw, smaków i zapachów do tej pory nieznanych, przyspieszył, zwariował, zupełnie oszalał. A może po prostu to o jeden film za dużo? Po długim i nieprzerwanym czasie jednej wielkiej zabawy, powróciłem właśnie do świata żywych. Żywych i piszących.  Lato roku szesnastego ciągle brzmi włoskim disco i zupełnie nie ważne, że Bob Sinclair nadał mu polotu i bitu na potrzeby Wielkiego Piękna, tego filmu, który jako człowiek zapóźniony i wiecznie nie na czasie, niedawno (o zgrozo) odkryłem. W całym swoim opóźnieniu, w swoim zagrzebaniu w książkach, w reportażach, w sprawach …

WOJAŻER

W pępku kijowskiego wszechświata. Sceny z Hotelu Ukraina

Czekała cierpliwie przed wejściem. Ubrana w krótką, kusą, momentami wyzywającą, czarną sukienkę, odpalała kolejnego papierosa nim skończyła pierwszego. Zjadały ją nerwy, bo jak inaczej nazwać można ten stan, gdy ona wie, że on jest zupełnym nieznajomym, człowiekiem o nieznanych rysach twarzy, o nieznanym zapachu, o obcej fakturze skóry. Był dla niej kolejnym przypadkowym, zagubionym pionkiem męskiego, zagubionego świata. Wyszedł z windy i pewnym krokiem minął hotelowy hall, otworzył drzwi i wychodząc na zewnątrz, odpalił papierosa. Spojrzał w kierunku parkingu, na którym stała, jedna i biedna, zamówiona przez bogatego człowieka wciąż stabilnej, majętnej Europy. On, być może zupełnie niedostrzegany, zignorowany, może zawiedziony, może po prostu wiedziony namiętnością, gotów był kupić chwilę szczęścia, egoistycznego uczucia, na które stać go było właśnie tam, w Kijowie, w sercu ukraińskiej stolicy, na Majdanie Niezależności, w hotelu Ukraina. Stałem z boku paląc tego samego papierosa, trując się tym samym wymysłem ludzkości i spoglądałem jak chwyta ją udawaną czułością a ta, z udawanym uczuciem, podążała obok, w jego objęciach, do windy, która powoli wznieść ich miała ku niebu, choć niebo w jej …

WOJAŻER

Czy wyjazd do Czarnobyla jest bezpieczny? Rozprawka o promieniowaniu dla laików

To chyba jedno z najczęściej zadawanych pytań, gdy rozmowa schodzi na temat wyjazdu do Czarnobyla. Wielu mogłoby się zdawać, że wszyscy ludzie znają prostą odpowiedź na to pytanie, ale czy naprawdę tak jest? W rozmowie ze znajomą ze stolicy usłyszałem, że wiedza na temat promieniowania wśród jej przyjaciół należy do dosyć powszechnych. Podobnie wielu z jej znajomych sygnalizowało chęć wyjazdu do tego, bądź co bądź, wyjątkowego miejsca, zupełnie nie obawiając się o swoje zdrowie. A jednak mam nieodparte wrażenie, że wśród sporej liczby moich znajomych, kwestia bezpieczeństwa wyjazdu do Czarnobyla, nadal pozostaje czymś niezwykle kontrowersyjnym, a na pewno czymś, co powinno zostać w jasny i klarowny sposób wytłumaczone i opowiedziane. Wszyscy jesteśmy ciągle napromieniowani Na początek warto zdać sobie sprawę z prostego faktu. Promieniowanie jest częścią naszego życia i wszystko, co nas otacza wytwarza je w różnych wartościach. Głównymi źródłami promieniowania jest ziemia i zawarte w niej pierwiastki oraz kosmos i energia pochodząca od reakcji jądrowych na słońcu. Dlatego też poziom promieniowania zwiększa się w zależności od wysokości, na której przebywamy, czy to w górach czy …

WOJAŻER

W krainie promieniotwórczego spektaklu. Myśli z czarnobylskiej zony

Milion dolarów. Jakieś trzy i pół miliona złotych. Tyle obrotu w zeszłym roku wyrobiła czarnobylska zona. Niewiele, jeśli porówna się ją do biznesu okołooświęcimskiego, który przyciągnął na teren obozu milion siedemset tysięcy turystów w zeszłym roku. Czarnobyl w tym czasie odwiedziło zaledwie dziesięć tysięcy osób. Dziesięć tysięcy ludzi spragnionych niepowtarzalnych przeżyć i apokaliptycznych widoków. W czasach kapitalnego rozwoju turystyki, w chwilach, gdy słońce i piasek to za mało, miejsca posiadające łatkę ekstremalnych, przychodzą z pomocą znudzonym i szukającym alternatyw, współczesnym podróżnikom. Problem w tym, że ani to miejsce nie jest specjalnie ekstremalne, ani też specjalnie niebezpieczne, przynajmniej w kontekście zorganizowanej i kontrolowanej turystyki masowej. Jest wyjątkowe w swoim rodzaju, bo kryje się za nim historia największej katastrofy atomowej w historii człowieka, jednak tragiczna opowieść sprzed trzydziestu lat powoli już płowieje, zaciera się i oddala, pozostawiając po sobie nie tyle promieniowanie, co przyciąganie. Czarnobyl przyciąga coraz większe masy, choć nadal większość potencjalnych odwiedzających skutecznie odstrasza. Dziś nie będzie opowieści o katastrofie, nie będzie o bohaterskich ludziach, którzy poświęcając swoje życie, uratowali prawdopodobnie całe miliony żyjące w ościennych krajach. Nie …

WOJAŻER

Czarnobyl. Będę świecić, palcem podgrzewać herbatę, a wzrokiem przenosić rzeczy

To był chłodny i deszczowy dzień, gdy trafiłem do PinchukArtCentre w Kijowie. Z daleka widziałem ich, ubranych w dziwne białe kostiumy, zagubionych, zamrożonych w akcji. To oni sprowokowali mnie, by skręcić w zupełnie inną stronę i pójść tam, gdzie iść nie planowałem. Stali, zamrożeni przed wejściem, spoceni i tragiczni, tak bardzo woskowi. Wszedłem. Do tej pory pamiętam ten punkt na mapie miasta jako jedno z najbardziej awangardowych miejsc w stolicy Ukrainy: prowokacyjne, niezależne, finansowane i sygnowane przez bajecznie bogatego człowieka, zainteresowało i zaintrygowało. Nie zapomnę tej wystawy, którą zobaczyłem siedem lat temu. Miłość i seks w Czarnobylu. Współczesne, czasami pornograficzne ujęcia, podsyciły ciekawość – jeśli oni mogą uprawiać seks na masce samochodu zaparkowanego tuż obok reaktora, dlaczego ja nie mógłbym. Przejść się oczywiście. Chyba Was popierdoliło – to główny i rozpoczynający wszelkie rozmowy na temat tego wyjazdu, tekst, który słyszeliśmy przez ostatnie tygodnie – dziecko sobie lepiej wcześniej zróbcie. Sęk w tym, że cokolwiek może się wydarzyć, będzie mieć przyczynę w wielu życiowych sytuacjach ale raczej nie w kilkugodzinnym pobycie w zamkniętej strefie wokół Czarnobyla. Ci, którzy krytykują decyzję o …

WOJAŻER

Pięć kroków do krakowskiego raju. Myśli z dachu Akademii Muzycznej

Wszyscy tu jesteśmy na swój sposób szaleni. Od narodzin, gdy nasi, wydawałoby się, niespełna rozumu rodzice rodzą nas w zakurzonym mieście, w polskiej stolicy kultury, w mieście królów polskich. Wrodzoną niższą inteligencję, wywołaną naszą lokalną atmosferą, nadrabiamy w pierwszych latach młodości obcując z kulturą, sztuką, wiedzą i muzyką. Z czasem wychodzimy na prostą i kończymy nasze szkoły, nasze akademie i nasze uniwersytety. Kraków bywa leniwy, podobnie jak i my, jego mieszkańcy. To takie polskie Włochy, szczególnie gdy ciepło nas rozpieszcza, gdy miasto mieni się wszystkimi odcieniami zieleni, gdy upał topi asfalt a szyny tramwajowe wesoło podskakują w górę blokując ruch na kilka godzin. To takie polskie Włochy, bo wyrobił sobie markę najpiękniejszego i najbardziej tłumnie odwiedzanego miasta w Polsce. To takie Włochy, bo radzi sobie biznesowo, choć trudno Warszawiakom czy Poznaniakom w to uwierzyć, gdy popatrzą na naszą ślamazarność i na to, jak wyglądamy, w wiecznie za dużych marynarkach, jak artyści lub menele. Tacy jesteśmy, my Krakowianie, a może nam się tak tylko wydaje. Krok pierwszy – zostań Na długi weekend zostałem w Krakowie. Miks …

WOJAŻER

Boję się podróży części młodego pokolenia, która nie akceptuje inności

Tu nie chodzi o politykę, nie chodzi o partię, nie chodzi o władzę, nie chodzi o tego posła czy tamtego senatora, nie chodzi o to, co teraz jest, a kiedyś, jak prawie wszystko, odejdzie w niepamięć. Chodzi o falę brunatnej młodości, która powoli wylewa się wszędzie i będzie trwać, jak kiedyś trwało moje pokolenie, którego dekada odchodzi na karty historii. To nowe pokolenie, jeśli nawet nie będzie pisać o podróżach, będzie o nich opowiadać, będzie mówić o świecie w sposób, jaki nie śnił się największym pesymistom.  Ale mnie oni wkurwiają – szepnął jeden do drugiego, gdy mijałem ich wczoraj na krakowskim Kazimierzu – Patrz jak oni wyglądają. Drugi tylko lekko się skrzywił. I w sumie nic więcej poza tym, że im ich wygląd przeszkadzał. Gdyby zapytać obojga, kim są, odpowiedzieliby, że Żydkami. I na tym zapewne skończyłoby się ich rozpoznanie świata. Inni od nas, więc gorsi. Usiadłszy nad Bosforem, jadł Kebab Janek mnie namówił to poleciałem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie napierdalali tych swoich piosenek pięć razy dziennie, do tego rano, jak wszyscy chcą spać! Tak poza tym to …

WOJAŻER

Rybnik, krótka notatka spod wielkich kominów

Już od samego początku, gdy człowiek opuszcza Kraków w kierunku zachodnim, wiadomo, iż jedzie tam, gdzie cała Polska nie jedzie. Bo cała Polska jedzie do Krakowa, albo do Zakopanego, albo w góry, albo nad morze. Jeszcze dalej jadą, nawet do Budapesztu albo do Wiednia, nawet na Chorwację lub Słowenię. Jadą, by uciec od normalności dnia codziennego, jadą, bo niekoniecznie lubią swąd grilla u sąsiadów. Jadą, bo jedzie cała Polska. Często jadąc stoją w korku, jak ten, który każdorazowo mija człowiek wyruszający z Krakowa w kierunku przeciwnym do narodowej fali. Kilkukilometrowy sznur samochodów stojących do bramek w podkrakowskich Balicach to standard w każdy piątek od maja do końca wakacji. Widać go często, gdy wyjeżdża się na Śląsk, region Polski zadziwiająca słabo rozreklamowany w sąsiedniej Małopolsce. Szczególnie widać go na początku każdej majówki.  Rybnik, początek majówki. Wokół domu przyjęć Castoria brzmią szlagiery z lat dziewięćdziesiątych. Panie na wysokich szpilkach raz po raz wypadają na parking przed budynek, by zapalić papierosa. Przechodzący obok mieszkańcy miasta wydają się być podzieleni na trzy grupy, każda równa i każda zupełnie inna. Jedni pędzą rowerami nad …

WOJAŻER

Dom to miejsce, w którym wracają wspomnienia. Porto da Cruz, Madera

Powolnym krokiem schodziła po schodach do recepcji hotelowej, w której znużeni pracownicy przewracali kartki z jednej strony na drugą. Ogromny Gurghulo hotel momenty swojej świetności od dawna miał już za sobą, jednak w czasach, gdy ona była młoda, nikt nawet nie marzył o tym, że na południowym wybrzeżu wyspy powstaną konstrukcje tak duże i tak nachalnie pnące się ku niebu. Grandes casas – powtarzała nieustannie spoglądając w górę. Agostinia, ponad dziewięćdziesięcioletnia kobieta zagubiona w zmianach, które nastąpiły na jej wyspie szczęśliwego dzieciństwa, poszarpana przez niepamięć i chorobę Alzhaimera, w jednym była jeszcze silna, a tym czymś były jej nogi. Agostinia urodziła i wychowała się na północy wyspy, w miejscu ukrytym przed światem, zupełnie nieskomunikowanym z cywilizacją, na wyspie biednej i prawie że zapomnianej przez portugalskie imperium, w krainie porzuconej, aczkolwiek na swój sposób szczęśliwej. Taka była Madera sprzed dziesięcioleci. Ostra, nieprzyjazna dla tych z zewnątrz, dająca schronienie i wszystko, co do życia potrzebne tym, którzy na niej zamieszkiwali. Uboga ekonomicznie, ale bogata w proste radości. Hojna, a zarazem wymagająca. To był jeden z tych dni, gdy wraz z …

WOJAŻER

Madera, wyspa piękna, trudna, skolonizowana i przeinwestowana

Wydarzenia sprzed 39 lat nadal żyją we wspomnieniach mieszkańców oraz w wyobrażeniach tych, którzy przybywają na Maderę, by wypocząć na rajskiej wyspie niedaleko kontynentalnej Europy. W deszczowy wieczór 19 listopada 1977 roku lecący z Brukseli na Maderę samolot portugalskich linii lotniczych TAP, podchodził po raz trzeci do lądowania na lotniku uchodzącym za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Pas był krótki, bo mający zaledwie 1,6 kilometra, jednak trudno było, na wyspie pełnej dramatycznych krajobrazów, znaleźć dłuższy kawałek płaskiej przestrzeni. Podczas trzeciego podejścia do lądowania samolot wpadł w poślizg, wypadł z pasa i runął ze stromej skały przełamując się na dwie części. Nie była to największa katastrofa lotnicza w historii Portugalii, gdyż dwanaście lat później 144 życia opuściły ten świat w katastrofie na Azorach, skąd właśnie przylatywaliśmy na kolejną z odwiedzanych przez nas, portugalskich wysp. Katastrofa lotnicza na Maderze Przynajmniej 33 osoby mogły mówić o cudzie, który miał miejsce tego deszczowego i wietrznego dnia. Tyle przeżyło bowiem to tragiczne wydarzenie, które sprawiło, że na dobre rozpoczęła się dyskusja o nowym lotnisku, bądź też o wydłużeniu pasa. Widzicie tę …

WOJAŻER

Plotki i ploteczki z cieszyńskiego spotkania blogerów podróżniczych

To jedna z podstawowych rzeczy, jakie trzeba się nauczyć, gdy zaczyna się pisać. Niech tytuł będzie taki, by zwrócić na siebie uwagę. Mógł więc wyglądać także tak: „Top 10 blogerów z Cieszyna” lub „15 pijackich cytatów ze Śląska Cieszyńskiego”. Mógłby, i pewnie też jakoś by to zadziałało. Będą więc plotki i ploteczki, czy nie? Czy zdradzi smaczki z zakrapianych rozmów? Czy opowie o tym jak bogaci rodzice sponsorują wyjazdy swoim dzieciom? Czy blogerzy podróżniczy to wyniosłe i zarozumiałe typy? Przeczytajcie dalej. Od jakiegoś czasu Wojażer opowiada Wam historie ze świata i wielu z Was wraca po to, by poczytać o gotowym daniu, jakim jest relacja lub historia. Niekoniecznie interesuje ludzi kuchnia, w której wszystko to się pichci. Ale kuchnia to miejsce niezwykle ważne, a ludzie, którzy przyrządzają dania, to równie ważne elementy jak świeże produkty. Z blogowaniem jest trochę jak z kuchnią. Jeśli pojawi się człowiek z sercem i oddaniem dla tego co robi, a do tego weźmie dobry produkt, czytelnik otrzyma rozkoszne danie, które z chęcią skonsumuje. O takiej właśnie kuchni rozmawiamy, gdy spotykamy się w …

WOJAŻER

Azory, wyspa Sao Miguel. Mały przewodnik dla dużych leni

Azory to jedno z tych miejsc, które pochłonęło nas całkowicie. Być może to ta nazwa, która od dziecka pobrzmiewa w uszach osoby pochodzącej z Krakowa. Tak, mamy w Krakowie dzielnicę o tej właśnie nazwie. Nie mamy Ugandy, nie mamy Paragwaju, nie mamy Kambodży, ale mamy Azory. I jeszcze Meksyk mamy, na Nowej Hucie taki przystanek o wielkiej sławie. Nie wiem, być może to po prostu ta odległość, i usytuowanie gdzieś na środku Atlantyku, takie bajkowe, zupełnie dalekie. Tak marzyłem o tych wyspach od lat, aż w końcu dotarłem do nich w tym roku. W ostatnich tekstach opowiadałem o jednej z nich – Sao Miguel – największej wyspie archipelagu dziewięciu wysp rozrzuconych na długości sześciuset kilometrów, gdzieś po środku oceanu. Dziś postanowiłem napisać mini przewodnik dla wszystkich tych, którzy rozważają odwiedzenie tego rejonu świata. O Azorach leniwie, bez pośpiechu i bez zobowiązań, albowiem te portugalskie wyspy oczą jednego – nie spiesz się, zwolnij, po prostu ciesz się życiem. Jak dostać się na Azory (Sao Miguel)? W zasadzie sprawa jest prosta. Należy kupić kajak, łódkę lub motorówkę, zrobić zapasy i …

WOJAŻER

Podróżnicze kłamstwa, które warto dziś powiedzieć

Wszyscy dziś kłamią. Widziałeś wiadomości? Każdy młody człowiek dostanie mieszkanie na start! Nie widziałem, może dlatego, że telewizji nie mam. A wiesz, że Anka ma nowego chłopaka!? Nie no, przecież wczoraj widziałem ją ze starym. Pięć sekund. Tyle wystarczy, by sobie przypomnieć, że dziś jest 1 kwietnia. Dziś wszyscy kłamią. Tak naprawdę nie tylko dziś, bo kłamstwo, takie dużo, lub niewielkie, niewinne, wpisane jest w codzienność jak codzienna wizyta w toalecie. To brudny biznes, ale prawdziwy, taki życiowy do bólu. Janek powtarzał, że podróże kształcą, że otwierają na świat i dają wiedzę, jakiej nie daje sterta przeczytanych książek. Janek być może nie trafił do Maroka, gdzie grupa całkiem młodych ludzi komentowała barbarzyństwo ciapatych kozojebców. Jak ja ich k***a nie lubię – powiedział jeden do drugiego nad dopiero wytargowaną pamiątką. Po powrocie do Polski jakieś piwko z naszymi?  – zapytał jeden drugiego – Nie mogę, mam egzamin z karnego. Wypijemy jak go zdam. Janek upierał się wielokrotnie, że dopiero wyjechawszy w dalekie krainy, poznawszy mieszkańców, poznawszy kulturę, człowiek staje się pełny, humanistyczny, dobry. Ale chyba nie poznał Pietrka, tak, tego dobrego Piotra, co wszystko wie najlepiej, …

WOJAŻER

W poszukiwaniu wiary. Romeiros, wielkopostni pielgrzymi na São Miguel

Sobotnie popołudnie tak bardzo kontrastowało z piątkowym wieczorem i nocą, gdy ulice Ponta Delgada, stolicy Azorów, zalewała masa ludzi rozchodząca się po stosunkowo niewielkiej ilości lokalnych knajp oraz restauracji. W piątek miasto tętniło jeszcze życiem, które w sobotę schowało się gdzieś w bramach budynków przyozdobionych muralami. Tuż przed piętnastą w pierwszy pełny dzień weekendu ostatnie sklepy zamykały swoje podwoje, pozostawiając jedynie kilka miejsc otwartych dla niewielkiej garstki ludzi spacerującej bez większego celu. Życie wracało jakoś niespiesznie w niedzielę. Począwszy od stolicy, przez wszystkie następne miasteczka, które tego dnia mijaliśmy na naszym azorskim szlaku, jedno miejsce wyznaczało ton lokalnego życia. Tym miejscem był kościół. Podobnie jak w Polsce, w której kult maryjny wytyczył drogę rozwoju wiary i tradycji, tak i na Azorach, religia odnalazła swój własny, niezwykle lokalny kult, który rozprzestrzenił się na tym wyizolowanym archipelagu. Tym nurtem, który objął Azory w pełni a potem uczynił z nich swój główny bastion, był joachimicki, mistyczny kult Ducha Świętego, przywieziony setki lat wcześniej przez Franciszkanów, pierwszych religijnych kolonizatorów tego obszaru. Współczesne Azory, podobnie jak każde miejsce na ziemi, trudno zrozumieć bez …

WOJAŻER

W poszukiwaniu wiary na Azorach. Romeiros, wielkopostni pielgrzymi z São Miguel

Sobotnie popołudnie tak bardzo kontrastowało z piątkowym wieczorem i nocą, gdy ulice Ponta Delgada, stolicy Azorów, zalewała masa ludzi rozchodząca się po stosunkowo niewielkiej ilości lokalnych knajp oraz restauracji. W piątek miasto tętniło jeszcze życiem, które w sobotę schowało się gdzieś w bramach budynków przyozdobionych muralami. Tuż przed piętnastą w pierwszy pełny dzień weekendu ostatnie sklepy zamykały swoje podwoje, pozostawiając jedynie kilka miejsc otwartych dla niewielkiej garstki ludzi spacerującej bez większego celu. Życie wracało jakoś niespiesznie w niedzielę. Począwszy od stolicy, przez wszystkie następne miasteczka, które tego dnia mijaliśmy na naszym azorskim szlaku, jedno miejsce wyznaczało ton lokalnego życia. Tym miejscem był kościół. Podobnie jak w Polsce, w której kult maryjny wytyczył drogę rozwoju wiary i tradycji, tak i na Azorach, religia odnalazła swój własny, niezwykle lokalny kult, który rozprzestrzenił się na tym wyizolowanym archipelagu. Tym nurtem, który objął Azory w pełni a potem uczynił z nich swój główny bastion, był joachimicki, mistyczny kult Ducha Świętego, przywieziony setki lat wcześniej przez Franciszkanów, pierwszych religijnych kolonizatorów tego obszaru. Współczesne Azory, podobnie jak każde miejsce na ziemi, trudno zrozumieć bez …

WOJAŻER

Dlaczego się dziwisz, że boimy się Światowych Dni Młodzieży w Krakowie?

Poziom zdziwienia rośnie z poziomem religijności. Znajomy bardziej religijny popatrzy na Ciebie z politowaniem. Chwilę później z błogosławieństwem Chrystusa powie, lekko unosząc palec w grożącym geście – „Nie lękajcie się!”. Jednak nawet wśród tych religijnych, lub umiarkowanie wierzących, obok zaciekawienia i lekkiej ekscytacji nadchodzącym lipcem, pojawia się lęk, strach przed czymś w tym mieście zupełnie nieznanym. Skupmy się na tym, by wszyscy dobrze zapamiętali ten czas w Krakowie! – mówią ci, którzy krzywo spoglądają na ludzi pozbawionych entuzjazmu. Nie przyjmiesz pielgrzymów!? – piętnują zapaleńcy tych, którzy po prostu cenią święty spokój i prywatność. Nie przesadzaj, już nie takie rzeczy tutaj robiliśmy! – dodają ci, którzy nie znoszą krytyki organizacji tego ogromnego przedsięwzięcia. Publicznie niewielu wyraża swoje negatywne opinie, gdyż w konserwatywnym mieście i konserwatywnym kraju, lepiej zachować je dla siebie, ale w rozmowach między sobą, w ośmiu na dziesięć przypadków, w mieszkańcach Krakowa panuje lęk – niech to się już skończy i miejmy to za sobą. W mojej opinii oczywiście, gdyż nie bazuję na statystykach, lecz rozmowach. Nikt nie będzie pamiętać słów krytycznych po udanym wydarzeniu, gdy …

WOJAŻER

Historia czasów imperialnych zamknięta w naparze. Azorskie pola herbaciane na São Miguel

Z czasów świetności pozostały już chyba tylko wspomnienia uwiecznione na wyblakniętych fotografiach. Niedbale urządzona przestrzeń fabryki oraz coś, co hucznie nazwano muzeum herbaty, sugerują raczej, by czas spędzić na zewnątrz, aniżeli w środku, gdzie jakieś niedobitki przesiadują jeszcze przy stoliku z widokiem przez brudne szyby. Chá Gorreana – napis widać z daleka, czerwony na wybielonym budynku, zachęca do zatrzymania się na chwilę, jednak najpiękniejsze, co oferuje, znajduje się tuż obok, na wzgórzach otaczających to miejsce. Warto zapuścić się w Rota do Chá, trasę spacerową po polach herbacianych, ot tak po prostu, by wpaść w azorski, spokojny nastrój. Pośród niejednych pól herbacianych już spacerowałem. Te, schowane za wzgórzami w Hangzhou pamiętam chyba najbardziej, gdyż pierwszy raz zapamiętuje się wyjątkowo mocno. Pamiętam fakturę liści herbacianych, słońce, które delikatnie muskało zielone krzewy i ludzi, którzy ręcznie zbierali jedne z najdroższych liści świata. Pamiętam ten spokój w niespokojnym, zagonionym Państwie Środka. Od dziecka kochałem ten napar. Wyciągałem ręce bo butelkę a tuż po spożyciu, rzucałem ją w najdalszy kąt pokoju, tak po prostu, bez powodu. Rodzice szybko nauczyli się, iż bardziej …

WOJAŻER

Tramwajem dookoła wyspy Sao Miguel. Azory, ukryty skarb Europy

Pod adresem Rua Antonio Jose d’Almeida numer 8 rozpoczynać powinna się podróż po wyspie Sao Miguel, jednej z dziewięciu wysp archipelagu portugalskich Azorów. W powietrzu wisi aromat herbaty, który wydostaje się na zewnątrz bardzo nieśmiało i powolnie. Wystarczy jednak zbliżyć się odrobinę i zajrzeć przez uchylone drzwi, by wpaść po uszy w bajkę o wyspie, która dla wielu, okaże się zagubioną, mityczną Atlantydą. Żyjący w Stanach Zjednoczonych, potomkowie azorskich imigrantów, którzy osiedlili okolice Cape Cod w stanie Massachusetts, lubią pielęgnować opowieści o zagubionej Atlantydzie. Ta, poszukiwana przez ludzkość na morzach od Grecji przez Afrykę północną aż po Atlantyk, według nich znajduje się dokładnie tam, gdzie wyspy, które porzucili ich przodkowie. Wyjeżdżali przez dziesięciolecia, aby w Ameryce znaleźć lepsze życie. Dziewięć wysp archipelagu to dziewięć szczytów zatopionego mitu, który spoczywa głęboko pod wodami oceanu. Jest to jednak tylko część wielkiej światowej układanki, składowa mozaiki, której każdy element pragnąłby być wspomnianym, bajecznym miejscem. Pod Rua Antonio Jode d’Almeida numer 8 znajduje się miejsce zwane Louvre Michaelense, po naszemu, patrząc na aurę panującą w środku, nazwano by je kawiarnią, …

WOJAŻER

Tramwaj, który nigdy nie powstał. Azory, São Miguel – ukryty skarb Europy

Pod adresem Rua Antonio Jose d’Almeida numer 8 rozpoczynać powinna się podróż po wyspie Sao Miguel, jednej z dziewięciu wysp archipelagu portugalskich Azorów. W powietrzu wisi aromat herbaty, który wydostaje się na zewnątrz bardzo nieśmiało i powolnie. Wystarczy jednak zbliżyć się odrobinę i zajrzeć przez uchylone drzwi, by wpaść po uszy w bajkę o wyspie, która dla wielu, okaże się zagubioną, mityczną Atlantydą. Żyjący w Stanach Zjednoczonych, potomkowie azorskich imigrantów, którzy osiedlili okolice Cape Cod w stanie Massachusetts, lubią pielęgnować opowieści o zagubionej Atlantydzie. Ta, poszukiwana przez ludzkość na morzach od Grecji przez Afrykę północną aż po Atlantyk, według nich znajduje się dokładnie tam, gdzie wyspy, które porzucili ich przodkowie. Wyjeżdżali przez dziesięciolecia, aby w Ameryce znaleźć lepsze życie. Dziewięć wysp archipelagu to dziewięć szczytów zatopionego mitu, który spoczywa głęboko pod wodami oceanu. Jest to jednak tylko część wielkiej światowej układanki, składowa mozaiki, której każdy element pragnąłby być wspomnianym, bajecznym miejscem. Pod Rua Antonio Jode d’Almeida numer 8 znajduje się miejsce zwane Louvre Michaelense, po naszemu, patrząc na aurę panującą w środku, nazwano by je kawiarnią, …

WOJAŻER

Walentynki w Krakowie, to ja Moi Drodzy, mam codziennie

Do Koścoła? To Wielki Post przecież – nieszczęśni ci, co radują się w czasie Wielkiego Postu! – grzmiałby głos krakowskiej konserwy. Post nie obowiązuje jednak w niedzielę, dzień Pański, a to w niedzielę właśnie przypada jedno z najdziwniejszych „świąt” w roku. W niedzielę można wszystko, czego odmawia sobie człowiek w dni powszednie. Na chwałę Pana – jak mawiał ksiądz tłumaczący postną arytmetykę – nie jesz mięsa? W niedzielę zjedz stek. Nie pijesz? Napij się wina. Nie uprawiasz seksu? Zatańcz z żoną, zaproś ją na kolację, kup kwiaty, później już wiadomo. Z żoną oczywiście, bo po katolicku tylko z żoną, a Kraków przecież wierzący, bogobojny, od wieków konserwatywny. Współcześnie jednak, zupełnie normalny. Jak każde innego miasto. Najbardziej romantyczny weekend w roku – grzmią lokalne portale, które prześcigają się w publikacji list nabijających klikalność. Przeskakując z obrazka na obrazek wyrusza czytelnik do wszelkich pijalni czekolady, koniecznie spacerując od jednej do drugiej przez bulwary wiślane z różą w ręku i partnerką w objęciach. Powrót do kolejnej pijalni, absolutnie i koniecznie, przez ulicę Kanoniczą, najbardziej romantyczną, tak przynajmniej mówią, tajemniczą, ogołoconą z reklam, wymuskaną …

WOJAŻER

Samotność po bolońsku, czyli weekend uspołecznionego introwertyka

Nauczyć kogoś, kto lubi być sam, że być z kimś to ważna życiowa nauka, jest wyczynem samym w sobie. Sprawić, że ktoś, kto lubi być sam, odczuwa przyjemność bycia z innymi, to sukces na miarę dobrego psychologa. Zrobić z kogoś, kto lubi być sam, człowieka, który przypomina sobie o  tym jedynie od czasu do czasu, to istne uspołecznienie introwertyka. O szóstej trzydzieści rano lotnisko w podkrakowskich Balicach jest jeszcze trochę markotne, dopiero wybudzone z nocnego letargu, powoli buduje napięcie pożegnań i przywitań. Zapach ludzi, którzy dopiero wyszli spod prysznica miesza się z aromatem kawy. Woda w butelce nadal jest za droga, skandalicznie droga. Do stanowiska numer trzynaście podchodzą dwie młode kobiety nerwowo wybudzając tłum rozsiadły na niewygodnych krzesłach. Kolejka już stoi, jej formacja zajęła kilkanaście sekund, poranny marazm ulatuje z ostatnimi oparami kawy, samolot gotowy jest na Państwa przyjęcie na pokład. W pierwszej kolejności zapraszamy wszystkich, którzy wykupili priorytet wejścia na pokład. To pierwsza godzina tego dnia, gdy nie trzeba nic mówić, wystarczy się uśmiechać, od czasu do czasu powiedzieć jedynie dzień dobry, potem już …

WOJAŻER

Samotność po bolońsku, czyli weekend uspołecznionego introwertyka

Nauczyć kogoś, kto lubi być sam, że być z kimś to ważna życiowa nauka, jest wyczynem samym w sobie. Sprawić, że ktoś, kto lubi być sam, odczuwa przyjemność bycia z innymi, to sukces na miarę dobrego psychologa. Zrobić z kogoś, kto lubi być sam, człowieka, który przypomina sobie o  tym jedynie od czasu do czasu, to istne uspołecznienie introwertyka. O szóstej trzydzieści rano lotnisko w podkrakowskich Balicach jest jeszcze trochę markotne, dopiero wybudzone z nocnego letargu, powoli buduje napięcie pożegnań i przywitań. Zapach ludzi, którzy dopiero wyszli spod prysznica miesza się z aromatem kawy. Woda w butelce nadal jest za droga, skandalicznie droga. Do stanowiska numer trzynaście podchodzą dwie młode kobiety nerwowo wybudzając tłum rozsiadły na niewygodnych krzesłach. Kolejka już stoi, jej formacja zajęła kilkanaście sekund, poranny marazm ulatuje z ostatnimi oparami kawy, samolot gotowy jest na Państwa przyjęcie na pokład. W pierwszej kolejności zapraszamy wszystkich, którzy wykupili priorytet wejścia na pokład. To pierwsza godzina tego dnia, gdy nie trzeba nic mówić, wystarczy się uśmiechać, od czasu do czasu powiedzieć jedynie dzień dobry, potem już …

WOJAŻER

Radom to nie jest stan umysłu. Krótka historia o odlatywaniu

Chyba największe pretensje mam do siebie za tę chytrą babę z Radomia. Czasami człowiek, jak baran w stadzie, beczy, gdy beczą inne. Nie wchodzi w szczegóły, nie dowie się niczego, nie dopyta. Ja też się śmiałem. Nikt z nas nie jest bez grzechu. A teraz wyobrażam sobie zwykłą kobietę żyjącą w najzwyklejszym bloku, która pojawiła się w zupełnie niewłaściwym miejscu i w jeszcze bardziej niewłaściwym czasie. Zima roku 2012, wigilia dla mieszkańców Radomia, tłum przy stole. Ówcześni organizatorzy nie wpadają na pomysł, by położyć na nim plastikowe kubki. Pojawiają się za to 3 Cytryny firmy Zbyszko, butelki, które szybko trafiają w ręce mieszkańców miasta. Kobieta w jasnej czapce sięga po jedną z nich, potem po drugą i trzecią. Sięga jak wszyscy przed nią. Ale to właśnie ona staje się internetową antybohaterką zwaną „chytrą babą z Radomia”. Internet niszczy przypadkową osobę i nikogo nie interesuje to, że kobieta po prostu podawała butelki dalej. Niektórzy starają się uzyskać po jakimś czasie jakiekolwiek informacje dotyczące wzrostu sprzedaży napoju, jednak producent odmawia. Radom to stan umysłu – grzmiały internety w owym czasie, chytrymi …

WOJAŻER

Siedem kręgów krakowskiego piekła

Krąg I Hello –  zagaduje przeciętnej urody promotorka – maybe a strip club, gogo? – kiedyś były ładniejsze, ale te ładne znalazły sobie normalną pracę. Potem przyszły jeszcze Ukrainki, gdy ruszyła do Polski fala ukraińskiej imigracji. Postały trochę na Grodzkiej, wymuszonym uśmiechem i tymi swoimi pięknymi, dużymi oczyma, ściągnęły klientów w zasadzkę, ale i one znalazły normalną pracę. Lata wykorzystywania kobiecej urody jako jedynego atutu, najwyraźniej je zmęczyły. Przyjechały do Polski szukać czegoś lepszego, a nie tego samego, szowinistycznego stanu rzeczy. Przyszedł więc czas na te średnio atrakcyjne, które z każdej siły próbują zagnać zagranicznych mężczyzn w objęcia erotycznego kokonu, a właściwie cocomo. Minus piętnaście, oddychać się nie da, smog krakowski zieje siarą – Hi, maybe some drinks? Nice girls, only for you! On idzie przed siebie, zagryza zęby, odpowiada po włosku, że nie mówi po polsku, choć na czole ma wyrysowaną tę polskość tak zupełnie jednoznaczną. Swój swojego zawsze pozna. Ona się nie poddaje, wyskakuje z płynną włoszczyzną – Pani! – nie wytrzymuje mężczyzna – Dziesięc razy dziennie pytacie się mnie, czy chcę na to pieprzone gołgoł! Nie …

WOJAŻER

Siedem kręgów krakowskiego piekła

Krąg I Hello –  zagaduje przeciętnej urody promotorka – maybe a strip club, gogo? – kiedyś były ładniejsze, ale te ładne znalazły sobie normalną pracę. Potem przyszły jeszcze Ukrainki, gdy ruszyła do Polski fala ukraińskiej imigracji. Postały trochę na Grodzkiej, wymuszonym uśmiechem i tymi swoimi pięknymi, dużymi oczyma, ściągnęły klientów w zasadzkę, ale i one znalazły normalną pracę. Lata wykorzystywania kobiecej urody jako jedynego atutu, najwyraźniej je zmęczyły. Przyjechały do Polski szukać czegoś lepszego, a nie tego samego, szowinistycznego stanu rzeczy. Przyszedł więc czas na te średnio atrakcyjne, które z każdej siły próbują zagnać zagranicznych mężczyzn w objęcia erotycznego kokonu, a właściwie cocomo. Minus piętnaście, oddychać się nie da, smog krakowski zieje siarą – Hi, maybe some drinks? Nice girls, only for you! On idzie przed siebie, zagryza zęby, odpowiada po włosku, że nie mówi po polsku, choć na czole ma wyrysowaną tę polskość tak zupełnie jednoznaczną. Swój swojego zawsze pozna. Ona się nie poddaje, wyskakuje z płynną włoszczyzną – Pani! – nie wytrzymuje mężczyzna – Dziesięc razy dziennie pytacie się mnie, czy chcę na to pieprzone gołgoł! Nie …

WOJAŻER

O czym poczytacie w 2016 roku, czyli blogerzy podróżniczy i ich plany na kolejny rok

Dokładnie rok temu opublikowałem tekst z wszystkimi moimi planami, na rok, który właśnie minął. Czas leci zdecydowanie za szybko. Pamiętam jeszcze zupełnie jasno ten moment, gdy siedziałem i planowałem – Teneryfę, Iran, Izrael, Islandię i inne. Kilka dni temu ten rozdział został zamknięty i z przytupem wkroczyliśmy w nowy, 2016 rok. Jaki będzie? Oby lepszy, albo chociaż nie gorszy niż poprzedni. Po raz pierwszy od siedmiu lat zastałem się w sytuacji, w której nie mam zaplanowanego absolutnie każdego dnia nadchodzącego roku. Co za tym idzie, nie mam  w kieszeni biletów lotniczych na każdy miesiąc, na każdy tydzień, na każdą wolną chwilę. Rok, zupełnie inaczej niż poprzednie, rozpoczynam „happeningiem artystycznym” – zebrałem grupę ludzi chętnych, by polecieć z Radomia do Pragi. Tak, z Radomia. Tak, jest tam lotnisko. Tak, prawie nic stamtąd nie lata. To już za trzy tygodnie. Za lekko ponad miesiąc spełniam swoje kolejne wielkie marzenie (tak, mam bilety) – lecę na Azory skąd po kilku dniach udaję się na Maderę. Atlantyk, powiedzmy sobie szczerze, trochę mnie pochłonął od czasu Islandii i Teneryfy. Pokochałem …

WOJAŻER

FILM: Jedna Sekunda z każdego dnia 2015 roku

Dokładnie miesiąc temu zakończyłem tegoroczne publikowanie tekstów podsumowaniem mijającego roku. Po raz pierwszy od czasu, gdy robię podsumowania, to nie statystyki, nie ilość odwiedzonych krajów, nie dwa miesiące spędzone poza Polską, były najważniejsze. Najważniejsza była myśl, że z czasem zmieniają się priorytety. Cieszę się z miesięcznej przerwy, którą sobie zaserwowałem. Grudzień podarował mi piękne chwile z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Jednocześnie zapowiedziałem w ostatnim tekście, że prawdziwym zakończeniem tegorocznych relacji będzie film, film dla mnie wyjątkowy. Podobnie jak przez cały rok 2014, tak i w tym roku, każdego dnia ćwiczyłem swoją konsekwencję kręcąc sekundowe ujęcia z życia. W rzeczywistości niektóre ujęcia mają półtorej sekundy, tyle potrzebowałem by zamknąć na ekranie co poniektóre, ważniejsze dla mnie dni.  Oglądając 1 Second Everyday z roku 2015 można odnieść wrażenie, podobnie jak w przypadku poprzedniej edycji, że nic w życiu innego nie robię poza jedzeniem, piciem, spotykaniem się z przyjaciółmi i podróżami. Fakt jest jednak taki, iż jak większość rodaków, codziennie życie spędzam na pracy, którą uważam za wartość niezwykle ważną dla każdego człowieka. W Europie pracujemy po to, żeby …

WOJAŻER

Czego nauczył i co mi podarował rok 2015

W upływie czasu najpiękniejsze jest to, że przesuwają się priorytety. To, co kiedyś było ważne, zdaje się zupełnie błahe, a to, co było niezauważalne, wraca do nas z jeszcze większą siłą. Przez wiele lat, gdyby się człowiek uparł, można by przemierzać świat i widzieć rzeczy piękne i niezwykłe, fotografować je, opisywać, a następnie puszczać w eter do tych, którzy tam już jadą, lub którzy nigdy tam nie dotrą. Można też o tym pisać, ubierać w słowa przejechane krajobrazy, ludzi napotkanych gdzieś w połowie drogi, ich historie i emocje. Można, czasem nawet trzeba, bo po co miałyby się kurzyć gdzieś na dnie szuflady. Czego nie można, to zapomnieć o świecie, który jest wokół i ludziach, którzy są tu i teraz, blisko, nie gdzieś w oriencie, ale tu, obok ciebie, na wyciągnięcie ręki. Postanowiłem napisać o tym co mija i o tym, co było, uczynić ten wpis ostatnim w tym roku, podsumowującym, zamykającym, opowiadającym o tym, co przeżyłem w sposób inny, niż podsumowania z poprzednich lat. I nieważne, że nie opowiedziałem jeszcze wszystkiego o Jerozolimie, nieważne, że …

WOJAŻER

Bucket List Wojażera

Bucket List. Lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Tak się to przynajmniej tłumaczy z języka angielskiego. Lista marzeń. Współcześni ludzie lubią listy. Dziesięć rzeczy, które. Pięć miejsc, dla których. Piętnaście osób, o których. Tysiąc marzeń, które masz. Liczby porządkują rzeczywistość, nadają pewne priorytety, pomagają zapamiętać. Kiedyś rozmawiałem o bucket list ze starszą ode mnie o jakieś kilkadziesiąt lat kobietą , która uśmiechnęła się i powiedziała: „Gdy byłam w Twoim wieku, mój bucket list wyglądał tak: żeby mięso rzucili przed świętami i żeby ten cholerny komunizm szlag trafił!”. Zanim bucket list nazwano bucket listem, miałem gdzieś w zakamarkach swojej głowy, niewielką listę miejsc, do których chciałbym dotrzeć i rzeczy, które chciałem zrobić. Trzymałem je w pamięci jak relikwie, bo nigdy specjalnie nie myślałem, że je spełnię. „Sky is the limit”, kolejne zapożyczenie z angielskiego, nie było filozofią szczególnie rozpowszechnioną wśród ludzi zrodzonych z miłości dwóch przedstawicieli rasy homo sovieticus. Proces genetycznego tępienia socjalistycznej skazy przekazywanej z mlekiem matki kolejnym pokoleniom, zajmował dużo czasu. Jednak upór w dążeniu do tego, by patrzeć na świat odrobinę inaczej, sprawia, …