WEEKENDOWI PODRÓŻNICY
Transport w Gruzji. Jak i za ile wynająć auto? A może lepsza marszrutka? Poradnik
Zarówno auto jak i popularne busiki mają swoje niezaprzeczalne zalety i wady. Marszrutka jest tańsza i sprzyja spontaniczności zamiast dokładnego planowania, auto zaś daje większą swobodę i możliwość zobaczenia większej liczby miejsc w krótszym czasie. W teorii odpowiedź na pytanie auto czy marszrutka jest oczywista. Marszrutki (czy tylko mnie irytuje ten wyraz?), to kursujące między wszystkimi interesującymi was punktami minibusy o – pisząc eufemistycznie – mocno zróżnicowanym zaawansowaniu wiekowym i poziomie technicznym. Ich największą zaletą jest cena – ponad 250 km z Kutaisi do Tbilisi pokonasz już za ok. 50 zł od osoby (a można i taniej), z kolei marszrutka z Tbilisi do Dawid Garedża (dobre 3 godziny drogi) kosztuje 25 lari, czyli ok. 40 zł. Dodatkową zaletą marszrutek jest rozbudowany wachlarz możliwości towarzysko-bytowych – praktycznie każdy kierowca takiej marszrutki zna kogoś, kto ma do wynajęcia kąt do spania, a może się też zdarzyć, że kierowca zaproponuje wam, że za drobną dopłatą zostanie waszym kierowcą i przewodnikiem przez cały czas waszego pobytu w Gruzji. I to pewnie nie jest zły pomysł, Taki tam widoczek z trasy Ale marszrutki mają swoje wady. Największa to strata czasu: busiki jeżdżą w ściśle określonych godzinach albo do czasu, aż zbierze się wystarczająca liczba chętnych. Czasem trzeba czekać, i czekać, i jeszcze trochę czekać. A choć Dawid Garedża wymiata, to ile czasu można się gapić na tą cholerną łąkę i wąwóz w oddali? To rozwala trochę cały dzień i nie pozwala efektywnie wykorzystać wyjazdu. Drugą wadą jest mityczny brak kultury jazdy Gruzinów, szczególnie widoczny właśnie u marsz(czd)ruciarzy (zabawne, co?), którzy wyprawiają na drogach takie herce, że mózg się lasuje. Choć dla niektórych może to być argument za tym, żeby właśnie jeździć busikiem, a nie autem, bo lepiej mieć takiego wariata po swojej, a nie przeciwnej stronie szosy, to my upieramy się przy swoim – ułańska fantazja to w tym przypadku jednak wada. No i jeszcze jeden antymarszrutkowy argument – busiarz się w tańcu nie pierniczy i jak ma cię dowieźć na miejsce, to dowiezie. Żadnych postojów w fajnych miejscach, żadnych zdjęć. A po drodze widoki bywają zjawiskowej. Kilka kilometrów przed Vardzią Drugą i naszym zdaniem chyba lepszą opcją jest wynajem auta, zwłaszcza jeśli jedziecie w 3-4 osoby. Auto daje większą niezależność i elastyczność – pozwala pokonywać większe odległości i efektywnie obejrzeć więcej w czasie waszej wyprawy. Ale też ma liczne minusy. Największym jest cena, bo przeglądając internet trudno będzie wam znaleźć ofertę tańszą niż 50 dol. za dobę (dotyczy oczywiście najtańszych aut z kategorii super economy). Doliczcie sobie do tego ubezpieczenie (a w myśl tego, co napisałem u góry, warto się w takie zaopatrzyć) i w naszym przypadku fotelik dla dziecka (cena minimalna 35 dol. za tydzień), może GPS i jeszcze obowiązkowy depozyt najczęściej w kwocie 200 dol. i wychodzi wam z tego całkiem okrągła sumka. A jakże! Byliśmy :) Co wybrać? Tak szczerze, gdybym do Gruzji jechał sam albo tylko z Izą to pewnie postawilibyśmy na marszrutki lub ewentualnie rzucili się na totalny żywioł i pojechali bez żadnych rezerwacji. Bo przy odrobinie szczęścia na tej opcji można wyjść najlepiej finansowo. Jak to możliwe? Ano tak, że wychodząc z hali przylotów mikroskopijnego lotniska w Kutaisi czujesz się jak gwiazda rocka, bo tuż za drzwiami wejściowymi tłoczy się mały tłumek zdesperowanych i rozentuzjazmowanych mężczyzn, których oddziela od ciebie kilkuosobowy kordon ochroniarzy. Ci faceci to oczywiście miejscowi taksówkarze i marszrutkarze, którzy trzymają w rękach tekturowe karteczki z napisami miejscowości i wykrzykują zapamiętale najbardziej nośne hasła, w których powtarza się wyraz „cheap”. I niekiedy rzeczywiście idzie się z nimi dogadać. Czekając na lot powrotny do Polski (a czasu było sporo, bo jak większość rodaków przekoczowaliśmy na lotnisku prawie całą noc) gadaliśmy z przypadkowo poznaną grupą, która dogadała się z właścicielem busa. Przez 3 dni woził ich, gdzie tylko chcieli i ostatecznie zainkasował za to jakieś 1200 zł. Ale tu znowu wychodzi różnica skali: im większa jest wasza wycieczka, tym taniej zapłacicie. Droga do Dawid Garedża SAMSUNG CSC My jadąc z Helką nie mogliśmy sobie pozwolić na takie ekstrawagancje i wynajęliśmy auto. W sieci znaleźliśmy tanią gruzińską wypożyczalnię z Tbilisi i wynegocjowaliśmy całkiem sympatyczne warunki – za wynajęcie Hondy Civic na 7 dni zapłaciliśmy w sumie 270 dol. (w cenie był już fotelik i lichy, ale jednak GPS). Do tego trzeba doliczyć jakieś 300-400 zł za paliwo, które na szczęście jest śmiesznie tanie i obecnie kosztuje ok. 3 zł za litr. Tanio nie jest, ale w porównaniu do innych ofert ta i tak jest wyjątkowo atrakcyjna. Fakt, na początku doszło do sporego zgrzytu, który opisywaliśmy tutaj. Ale jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, poza tym, że zrobiono nas w jajo, nie mamy żadnych innych negatywnych uwag. Sam zgrzyt miał tę zaletę, że pan z wypożyczalni jako szofer pozwolił nam się oswoić z fatalnie jeżdżącymi gruzińskimi kierowcami. Na początku ich nieprzewidywalność może stanowić pewien problem dla przybyszów, ale z naszego doświadczenia wystarczy kilka godzin, żeby się przyzwyczaić. Choć i tak wyprzedzanie na trzeciego i desperackie zajeżdżanie ci drogi na widok masywnego tira nie są komfortowymi sytuacjami. „Zabawnie” jest też w pewnym momencie trasy z Gori do Kutaisi, gdzie drogowcy zaproponowali kierowcom wariant 2+1, jednak…zapomnieli pomalować pasy. W efekcie mamy sytuację, gdy po każdej stronie mamy do dyspozycji jeden pas, a ten umowny środkowy należy do auta, które…bardziej potrzebuje w danej chwili wyprzedzić lub dysponuje kierowcą o mocniejszych nerwach od kierowcy jadącego z naprzeciwka. Najważniejszy pasażer zadowolony. Najważniejsze :) No a oprócz tego, że trochę nas zrobił w chuja, nasz kierowca Kaha był też spoko ziomem – trzy godziny przegadaliśmy o Polsce, Gruzji, no…o życiu, z czego tyllko godzinę o Smoleńsku. Z czego tylko 10 minut Kaha przekonywał mnie o istnieniu w sieci filmu, na którym rosyjscy żołnierze strzelają do…ehhh….nieważne. Na koniec jeszcze kilka cennych rad dla wypożyczających auto. W dużych miastach nie ma większego problemu z zaparkowaniem auta. Nawet w Tbilisi, choć czasem zwłaszcza w gąszczu jednokierunkowych uliczek centrum trzeba trochę pokluczyć. Jak na tak mały kraj patroli drogówki jest bardzo dużo, zwłaszcza na głównych drogach. Bylem w ciężkim szoku, gdy w poniedziałek o 6 rano na trasie z Kutaisi do Tbilisi naliczyłem przynajmniej 10 patroli. Było to tym łatwiejsze, że… …w przeciwieństwie do kolegów z Polski panowie policjanci nie chowają się po krzakach ani w bocznych dróżkach i najczęściej są doskonale widoczni z daleka, bo gruzińskie radiowozy mają przez cały czas pracy włączone koguty przez co wyglądają jak małe choinki. Jeśli nie będziecie za bardzo szaleć na drogach, nie macie się czego obawiać. A szaleć pewnie nie będziecie… ...bo gruzińskie drogi są generalnie kiepskie. Autostrady Gruzini mają całe 80 kilometrów (od Tbilisi do kilka kilometrów za Gori). Reszta to średniej jakości jednopasmówki na głównych trasach i pozostałe, absolutnie tragiczne trasy. Najbardziej pełna dziur była chyba droga do Dawid Garedża, (w stronę Sagarejo), a także trasa do Uplistsikhe (kilka kilometrów za Gori) i Gruzińska Droga Wojenna na wysokości Przełęczy Krzyżowej. Droga do Batumi też jest momentami bardzo niekomfortowa. Ale nawet, jeśli będziecie naginać przepisy, to policja najpewniej was nie zgarnie. Bo największym paradoksem gruzińskich dróg jest to, że kierowcy nic sobie nie robią z bliskości policyjnego patrolu i dokazują w najlepsze: przerywane linie, wyprzedzanie poboczem od prawej strony albo na trzeciego-czwartego. Przy zerowej reakcji policjantów, którzy owszem, zatrzymują jakichś kierowców, ale nie mamy pojęcia za jakie przewiny. Zresztą, nasz pan z wypożyczalni jest święcie przekonany i ręczy za to zdrowiem własnych dzieci, których nie ma, ale planuje, że zagraniczniakom nie wlepiają mandatów. Po prostu – kiepski szpreching po angielsku sprawia, że kończy się na niezrozumiałym pouczeniu w niezrozumiałym języku, byle sobie oszczędzić kłopotu.