TROPIMY

Samos, czyli niezadeptana Grecja w dobrym stylu

Kreta, Rodos, Korfu, Zakynthos – znacie te greckie wyspy, prawda? Tak jak i większość ludzi wybierających się do tego kraju na wakacje. Jeśli nie lubicie tłumu turystów, bitew o leżaki nad basenem i na... Post Samos, czyli niezadeptana Grecja w dobrym stylu pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

TROPIMY

InsPiMacje 3/2015

Do kawy zapraszamy na dawkę podróżniczych inspiracji. Trochę filmów, trochę linków i zaproszenie na nasz pokaz. No to jedziemy! Zdjęcia Dzisiaj zdjęcie jest nasze, to znaczy zrobił je Przemek. To okolice Grand Prismatic Spring w... Post InsPiMacje 3/2015 pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

Kubek Pitagorasa

TROPIMY

Kubek Pitagorasa

Kielich Pitagorasa to najpopularniejsza pamiątka z greckiej wyspy Samos. Co jest w nim wyjątkowego, jak działa i dlaczego nazywany jest kubkiem sprawiedliwości? Zapraszamy na krótki film z kubkiem Pitagorasa w roli głównej. Wybierając grecką wyspę Samos na tygodniowy urlop nie mieliśmy pojęcia, że urodził się tam Pitagoras. W porcie w miejscowości Pithagorio możecie znaleźć jego pomnik. Ale na Samos można także znaleźć jeden z wynalazków Pitagorasa: Kubek Sprawiedliwości. Zasada jego działania jest pokazana na poniższym obrazku: źródło: Wikipedia Na obrazku A jest przekrój pustego kielicha. Na obrazku B naczynie wypełnione jest płynem do „bezpiecznej” linii zaznaczonej w jego wnętrzu. Z taką ilością płynu można pić jak ze zwyczajnego kubka. Rysunek C pokazuje co dzieje się, kiedy cieczy przekroczy wskazany poziom. W kolumnie znajdującej się w środku naczynia zaczyna przelewać się płyn. Grawitacja powoduje, że na zewnątrz wylewana jest cała zawartość naczynia – aż do dna (rys. D). Naczynia były powszechnie używane podczas oblężenia Samos, kiedy woda (i wino) były racjonowane. Kielichy lub kubki Pitagorasa umożliwiały równy podział. A jeśli ktoś był chciwy i nalewał więcej, cała zawartość naczynia się wylewała i nie dostawał nic. Obecnie na Samos kielichy można kupić i przywieźć do domu jako pamiątkę – wytwarzają je lokalni rzemieślnicy. Pilibyście wino z takich kieliszków?   Post Kubek Pitagorasa pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

Pacific Coast Highway, czyli najpiękniejsza trasa w Kalifornii

TROPIMY

Pacific Coast Highway, czyli najpiękniejsza trasa w Kalifornii

InsPiMacje 2/2015

TROPIMY

InsPiMacje 2/2015

Los Angeles – jeden dzień w Mieście Aniołów

TROPIMY

Los Angeles – jeden dzień w Mieście Aniołów

W poszukiwaniu betonowej strzałki

TROPIMY

W poszukiwaniu betonowej strzałki

Jak geekowa była #AmerykaDlaGeeka?

TROPIMY

Jak geekowa była #AmerykaDlaGeeka?

#AmerykaDlaGeeka LIVE!

TROPIMY

#AmerykaDlaGeeka LIVE!

Śledź naszą trasę po Zachodzie USA NA ŻYWO! Aktualna lokalizacja: Los Angeles Ostatnia aktualizacja: 6 czerwca 2015 Postanowiliśmy na bieżąco informować Was gdzie aktualnie jesteśmy i co robimy podczas naszej wyprawy #AmerykaDlaGeeka. Sami lubimy czytać takie relacje u innych i mamy nadzieję, że Wam spodoba się nasza! Tego posta będziemy aktualizować w miarę możliwości na bieżąco, więc zaglądajcie często! Najnowsze wiadomości na końcu posta. Zapraszamy! 4 czerwca Lądujemy w LA po 11h (!) lotu z Londynu (+3h lotu z Warszawy do Londynu). To był najdłuższy lot do tej pory i muszę przyznać, że to straaaasznie długo i męcząco, ale da się przeżyć. Z Londynu lecieliśmy obecnie największym samolotem pasażerskim: Airbusem A380, który ma dwa piętra i zabiera na pokład prawie 500 osób. Byliśmy całkiem podekscytowani tym faktem, ale siedząc w środkowych rzędach na górnym pokładzie różnica w stosunku do innych samolotów nie jest wielka. Jest ciszej i leci się bardzo gładko. No i pasażerowie wsiadają do samolotu 3 wejściami: dwoma na dolny i jednym od razu na górny pokład. Maszyna jest naprawdę olbrzymia. Po przylocie odbieramy zarezerwowany samochód. Okazuje się, że tak jak chcieliśmy czeka na nas czarny Ford Mustang cabrio – to takie nasze małe szaleństwo, urodzinowy prezent dla Przemka.   5 czerwca W Los Angeles jesteśmy tylko jeden pełny dzień, więc wstajemy wcześnie rano i ruszamy! Zaczynamy od wizyty w Warner Brothers Studios, gdzie udaje nam się wejść na plan The Big Bang Theory!! Mój wewnętrzny geek jest ukontentowany i w zasadzie mogłabym już wrócić do domu. No dobra, żartowałam. Ale czy może być bardziej idealny początek wyjazdu pod tytułem Ameryka Dla Geeka? Nie sądzę. Następnie fotografujemy symbol LA, czyli znak Hollywood (który z resztą widać z okna naszego pokoju hotelowego, sesese) i jedziemy na najsłynniejszy amerykański chodnik: Walk of Fame. Zjadamy późny lunch i zahaczamy o Walmart, gdzie dokupujemy brakujący sprzęt kampingowy. Zachód słońca oglądamy na plaży w Venice, gdzie spotykamy się z kolegą Przemka, Bartkiem i jego żoną Agą, którzy obecnie tu mieszkają. Ciąg dalszy nastąpi. Post #AmerykaDlaGeeka LIVE! pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

TROPIMY

USA, days 11-13, Myrtle Beach, Charleston, Savannah

Po zwiedzaniu północnej części wschodniego wybrzeża, czas na drugą część naszej małej wycieczki – lecimy na południe! Lądujemy w Południowej Karolinie, skąd przez Georgię dojedziemy do słonecznego stanu, czyli Florydy. Ale nie uprzedzajmy faktów – dzisiaj zapraszam do Myrtle Beach – czyli amerykańskiego Władysławowa, Charleston – od którego rozpoczęła się wojna secesyjna i Savannah – gdzie wpada się wprost w klimat Przeminęło z Wiatrem. Myrtle Beach, South Carolina Do Myrtle przyjechaliśmy z czystego sentymentu. Mojego. Zaciągnęłam tam całą ekipę, bo chciałam sprawdzić jak po 6 latach zmieniło się miasto, w którym spędziłam 3 miesiące w ramach programu Work & Travel. W&T to program, w ramach którego studenci mogą legalnie wyjechać do USA do pracy w trakcie wakacji. Bardzo polecam i kiedyś napiszę o tym więcej. Ale wracając do tematu: Myrtle Beach przez 6 lat nie zmieniło się prawie wcale. To typowo turystyczna miejscowość rozciągająca się wzdłuż oceanu, z rzędami wielkich hoteli z widokiem na wodę. Wzdłuż głównego bulwaru (Ocean Boulvard oczywiście) rozciągają się sklepy z pamiątkami, ubraniami plażowymi i sprzętem do pływania (zaopatrzenie każdego jest dokładnie takie samo) oraz restauracje i bary (różniące się zaopatrzeniem w niewielkim stopniu). To takie amerykańskie Władysławowo. Jak byłam tam 6 lat temu to w lipcu i sierpniu przechodziło najazd turystów, co dla mnie oznaczało dużo pracy (i dużo kasy, więc ok). Podczas naszego krótkiego pobytu na początku października było tam już bardzo pusto i do tego wietrznie i deszczowo, zatem atmosfera niestety niczym nie przypominała upałów i olbrzymiej wilgotności, którą zapamiętałam z lata 2007. Najbardziej zależało mi na odwiedzeniu jednego z dwóch miejsc, w których pracowałam i które wspominam z lekką łezką w oku. Mowa o Olympic Flame Pancake House, czyli restauracji serwującej śniadania i lunche. To taka typowa amerykańska knajpa śniadaniowa. W środku są kanapy typu „booth” (jest na to jakieś polskie określenie?), a w menu znajdują się żelazne pozycje amerykańskiego śniadania, takie jak jajka, gofry, omlety, naleśniki, tosty francuskie, czy bekon. Dopiero w Stanach dowiedziałam się, że jajka można serwować na milion sposobów. I że najlepsze na śniadanie są francuskie tosty serwowane z syropem klonowym, cukrem pudrem i cynamonem oraz… smażonym bekonem z boku. Za takim śniadaniem tęsknię najbardziej! Lekko słony bekon jedzony na zmianę z tostami cudownie przełamuje przesłodzony smak tostów francuskie. Niebo w gębie! Olympic Flame to biznes rodzinny prowadzony przez amerykanów greckiego pochodzenia. Na stałe pracuje tam kilka świetnych starszych kelnerek uwielbiających żartować z klientami – to też typowy sielankowy obraz knajpy z amerykańskich filmów, do której klienci przychodzą codziennie i zawsze siadają przy tym samym stoliku (byli tacy!), albo mają swoje ulubione kelnerki. Tam też nic się nie zmieniło, tylko właściciel Jimmy trochę posiwiał. Francuskie tosty smakowały tak samo nieziemsko, a dzbanek z syropem klonowym bez zmian kleił się do spodka. Plaże, pola golfowe i mini-golfowe oraz wielkie outlety to znaki rozpoznawcze Myrtle Beach. Po to tłumy Amerykanów przyjeżdżają tu każdego lata. Charleston, South Carolina W drodze do Savannah zatrzymaliśmy się na krótki spacer po Charleston – mieście, w którym rozpoczęła się wojna secesyjna. Pierwsze strzały padły właśnie tutaj – w Forcie Sumter, twierdzy strzegącej portu w Charleston. Znajduje się tu bardzo dużo wielkich posiadłości, pochodzących z XVIII i XIX wieku – część z nich można zwiedzać i poczuć się dokładnie tak jak Scarlett O’Hara. Uwielbiam te olbrzymie tarasy i werandy – na niektórych z nich są nawet zamontowane żyrandole albo obrotowe wentylatory! I ciekawostka dla fanów Franka Underwooda z serialu House of Cards. Frank pochodzi z Południowej Karoliny i skończył tam wojskowy college – właśnie w Charleston. W serialu college nazywa się The Sentinel. W rzeczywistoście w Charleston faktycznie znajduje się taka szkoła, ale nazywa się The Citadel. Savannah, Georgia Krótki pobyt w Charleston był dobrą rozgrzewką przed wizytą w Savannah, która jest piękna. Moim zdaniem to jedno z najbardziej klimatycznych miast w USA, przynajmniej z tych, które widziałam do tej pory. Charakterystyczne dla Savannah są dwie rzeczy: chwasty i skwery. Pierwszą są chwasty (tak!). Większość drzew w centrum miasta jest oblężona przez pasożyta, który zwisa długimi pnączami z gałęzi, których się uczepi. Po angielsku ta roślina nazywa się spanish moss, a po polsku – jakże uroczo – oplątwa brodaczkowa. Pomimo tej obrzydliwej nazwy kojarzącej się z jakąś chorobą weneryczną spanish moss wprowadza fantastyczny klimat do całego miasta! Klimat Południa USA, klimat plantacji bawełny i klimat Przeminęło z wiatrem. Druga rzecz to skwery, czyli squares. Rzućcie okiem na mapę centrum Savannah – wyraźnie na niej widać, że w którą stronę człowiek by się nie ruszył, to co dwa – trzy kroki (albo ulice) trafi na jakiś skwerek. A na skwerku, a to pomnik, a to fontanna, do tego ławeczki, na których można odpocząć w cieniu drzew i podziwiać piękne domy i posiadłości z gankami. Na jednym z nich znajduje się pomnik Kazimierza Pułaskiego, który zginął w obronie miasta w 1772 roku. Przy innym Forrest Gump siedząc na ławce opowiadał swoją historię w oczekiwaniu na autobus. No i jak tu nie zachwycać się Savannah? Post USA, days 11-13, Myrtle Beach, Charleston, Savannah pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

USA, days 5-6, Filadelfia, Waszyngton

TROPIMY

USA, days 5-6, Filadelfia, Waszyngton

Długo oczekiwany urlop, na który jedziemy do…

TROPIMY

Długo oczekiwany urlop, na który jedziemy do…

TROPIMY

Pomysł na weekend: Wrocław

Majówka majówką, ale na wyjazd każdy weekend jest dobry, nie-weekend z resztą też! Dzisiaj zabieramy Was do Wrocławia! To idealny cel na weekend, a nawet dłużej, bo w sumie dwa dni mogą nie wystarczyć, żeby docenić urok tego miasta. Zatem kierunek: Wrocław! Do Wrocławia zawsze było nam jakoś nie po drodze. Ale na zeszłoroczną majówkę ustrzeliłam bilety z Modlina do Wrocławia za 20 PLN za osobę w jedną stronę i takim sposobem w 45 min. z Warszawy znaleźliśmy się w stolicy Dolnego Śląska. Nasza propozycja na dwa dni we Wrocławiu: dzień 1 – piesze zwiedzanie centrum i okolic, same najbardziej wrocławskie miejsca dzień 2 – większy chillout, spacery wśród zieleni i zwierząt Dzień 1 – Wrocław klasyczno-historyczno-spacerowy Wycieczka dnia pierwszego startuje sprzed odnowionego Dworca Głównego PKP. Z lotniska można tu dojechać w 30 min autobusem 406. Jeśli nie przyjechaliście pociągiem, zajrzyjcie do hali budynku – chciałoby się, żeby przynajmniej połowa polskich dworców prezentowała się tak pięknie. Trasa sobotniej wycieczki wiedzie przez ulicę Bogusławskiego, tzw. miejsce pod nasypem. Ulica biegnie wzdłuż nasypu kolejowego, pod którym ulokowały się wszelkiej maści lokale gastronomiczne, to podobno jedno z ulubionych imprezowych miejsc wrocławian. Wykorzystanie estakady kolejowej jako miejsca spotkań jest moim zdaniem strzałem w dziesiątkę! Podobnie jest to zrobione np. w Berlinie. Ciekawa jestem, jak tam jest wieczorem, bo w sobotnie przedpołudnie pod nasypem świeciło pustkami. Idziemy dalej, skręcamy w prawo w Świdnicką i już po chwili jesteśmy na skrzyżowaniu z Piłsudskiego. Tutaj znajduje się bardzo ciekawa instalacja artystyczna i jeden z moich ulubionych pomników. To Pomnik Anonimowego Przechodnia. Czternaście postaci z brązu po jednej stronie ulicy „schodzi” pomiędzy płytami chodnikowymi pod poziom jezdni, by za chwilę wyjść po jej drugiej stronie. Symbolika instalacji nawiązuje do transformacji ustrojowej i wstępowania do wolnej Polski, stąd często nazywana jest także Przejściem. Kontynuujemy spacer ulicą Świdnicką, po lewej mijamy Operę Wrocławską – jeden z pierwszych teatrów miejskich Europy. Tuż za Operą wyłania się ponadstuletni gmach hotelu Metropol. To ekskluzywne miejsce gościło wielu znamienitych gości oraz było tłem filmowym m.in. dla takich filmów jak „Popiół i diament”. Balkon nad głównym wejściem został dobudowany specjalnie po to, aby mógł z niego przemawiać… Adolf Hitler. Wódz nie mógł przecież wystawać z byle okna. Schodzimy przejściem podziemnym pod ulicą Kazimierza Wielkiego i wychodzimy tuż obok pomnika Pomarańczowej Alternatywy – najważniejszego krasnala w mieście! Posąg upamiętnia ruch happeningowy z lat 80., który swoje korzenie ma właśnie we Wrocławiu. Ruch był alternatywą (pomarańczową) dla wszechobecnego ówcześnie koloru czerwonego – symbolu upolityczniania życia. Papę Krasnala najłatwiej znaleźć (bo jest największy), ale w całym Wrocławiu ukrywa się prawie 240 innych krasnali! Warto patrzeć pod nogi (i nie tylko), niektóre z nich rezydują w naprawdę nietypowych miejscach. Całe zwiedzanie miasta można oprzeć o poszukiwanie krasnali, mapę ich rozmieszczenia znajdziecie tutaj.   Stąd już prawie widać Rynek, trzy kroki i jesteśmy. I od razu lądujemy koło Ratusza. Piękny budynek, jeśli ktoś ma ochotę to w środku jest muzeum. My pasujemy i spacerujemy dalej, podziwiając kamienice wokół Rynku. Skręcamy na plac Solny znajdujący się w jednym z rogów Rynku i wstępujemy do Soul Cafe na obłędne ciasta. Były tak pyszne, że następnego dnia trafiliśmy tam jeszcze raz! Z wybitnie podniesionym poziomem glukozy witamy się z krasnalami na latarniach na placu Solnym i idziemy prosto ulicą Gepperta (cały czas wydaje mi się, że to była ulica Gepetta), dochodzimy do Kazimierza Wielkiego, skręcamy w prawo i kawałek dalej, po drugiej stronie ulicy dostrzegamy Kryształową Planetę. To znaczy, że doszliśmy to Dzielnicy Czterech Wyznań. Pomnik przedstawia dziewczynę w sukience w kształcie globu, na którym wyraźnie zarysowane są kontynenty. Mijając go wkraczamy w trochę inny świat. Jest tutaj dużo spokojniej i ciszej niż w okolicach Rynku. Poszukujemy symboli dzielnicy, w której na niewielkiego przestrzeni znajdują się świątynie czterech wyznań: katolicki kościół św. Antoniego, synagoga Pod Bocianem, katedra prawosławna i kościół ewangelicko-augsburski. Obok synagogi znajduje się pub i hostel Mleczarnia – w środku panuje magiczna atmosfera starych sprzętów, czarno-białych zdjęć i skrzypiącej podłogi. A zziębniętym wędrowcom serwują grzane wino. Na pobliskiej Ruskiej natomiast podobno można upolować wrocławskie murale. Wracamy na Rynek. Tym razem skręcamy w inny jego narożnik – ten, w którym widać dwie śmieszne, niewielkie i zupełnie od siebie różne kamieniczki. To Jaś i Małgosia. Małgosia jest większa i barokowa, Jaś mniejszy i gotycko-renesansowy. Kiedyś były to budynki służby kościelnej pobliskiego kościoła św. Elżbiety, obecnie – poszukajcie w ich okolicy wejścia do podziemnego świata krasnali. Tuż za kamienicami widać górujący nad rynkiem Kościół Garnizonowy św. Elżbiety. Bez ociągania wdrapujemy się na 84-metrową wieżę, bo z góry jest najpiękniejszy widok na Wrocław. Po wyjściu z kościoła kierujemy się w stronę jatek – kiedyś handlowano tu mięsem, teraz to malownicza uliczka pełna galerii i małych sklepików. Aha, są tam również koza, kogut, kaczka, świnia i krowa. Z mosiądzu. Jedyny w Polsce pomnik zwierząt rzeźnych. Dobrze się przypatrzcie, co w gratisie zostawiła koza. Dalej podążamy w stronę Uniwersytetu Wrocławskiego i biblioteki Ossolineum (oba można zwiedzać) i przez most Piaskowy wchodzimy na Wyspę Piasek. Jeśli pogoda sprzyja poeksplorujcie pozostałe wyspy, jeśli nie – to za kościołem NMP Na Piasku od razu skręćcie w prawo na most Tumski. To jeden z bardziej znanych wrocławskich mostów, obwieszony kłódkami od góry do dołu. Zawieszają je oczywiście zakochani, a na znak przypieczętowania swojej miłości klucz wyrzucają do rzeki. No i cud-miód-malina, tylko jedna z zawieszonych kłódek była zamykana nie na klucz, ale na… szyfr. W razie, gdyby ktoś zmienił zdanie? Mostem wkraczamy do Ostrowa Tumskiego – kiedyś to także była osobna wyspa (ostrów – wyspa, tum – świątynia). Znajduje się tu katedra św. Jana Chrzciciela – osobiście nie jestem ekspertem, ale to podobno arcydzieło architektury średniowiecznej. A w pobliskim muzeum archidiecezjalnym znajduje się Księga Henrykowska z pierwszym zdaniem zapisanym w języku polskim. Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj. To jeden z niewielu cytatów z lekcji języka polskiego z liceum, które pamiętam do tej pory. Co raczej nie jest powodem do dumy, a raczej lamentu wzniesionego nad moją humanistyczną ignorancją. No trudno. Z Ostrowa Tumskiego mostem Pokoju udajemy się w stronę jednej z największych atrakcji Wrocławia: Panoramy Racławickiej. I…. nie wchodzimy do środka. Gdybyście wybierali się tam w jeden z długich weekendów, kiedy pół Polski rusza na zwiedzanie – kupcie bilet przez Internet. Nawet na następny dzień nie dało się nic zarezerwować będąc na miejscu… Być we Wrocławiu i nie obejrzeć Panoramy Racławickiej to nasza podróżnicza porażka. Ale za to jest po co wracać! Dzień 2 – Wrocław zielono-spacerowo-nowoczesny W niedzielę ruszamy poza centrum – jedziemy do Hali Stulecia. Ten wielki gmach mogący pomieścić 20 000 osób to jedna z pierwszych na świecie konstrukcji żelbetowych. Został zbudowany w 1913 r. z okazji stulecia bitwy pod Lipskiem (stąd pochodzi jego nazwa). Przed gmachem stoi metalowa iglica o wysokości 96m, postawiona tu w 1948 r. Wygląda dosyć… osobliwie. No, ale co kto lubi. Jak powiedziałam Przemkowi, że jedziemy do Hali Stulecia, to lekko się skrzywił, a jego mina mówiła mniej więcej Halę?! Babo, to już nie ma tu ciekawszych rzeczy do oglądania, tylko jakaś hala? . Ale potem powiedział, że to nie był wcale taki zły pomysł. Obok Hali jest duży spacerowy teren. Naprzeciwko gmachu jest multimedialna fontanna otoczona fajną spacerową pergolą. Co godzinę można oglądać spektakle woda-dźwięk, a wieczorami woda-światło-dźwięk (w zależności od godziny fontanna tańczy do muzyki pop, klasycznej lub np. ambientu). Za pergolą znajduje się ogród japoński, który powstał w ramach wystawy ogrodniczej w 1913 r. (!). Został odnowiony w 1997 r. przez japońskich ogrodników. Polecamy, chociaż do zrobienia zdjęcia z wodospadem (a raczej wodospadzikiem) w ciepłe niedzielne popołudnia ustawia się kolejka. Po drugiej stronie ulicy od Hali Stulecia jest Wrocławskie ZOO – to to, w którym nagrywano Z kamerą wśród zwierząt. W październiku 2014 r. otwarto tam nowy budynek Afrykarium, w którym można m.in. przejść się 18-metrowym podwodnym przezroczystym tunelem wśród rekinów i płaszczek. Sprawdzimy podczas kolejnej wizyty! Gdzie zjeść? To piszę ja – Przemek. Oprócz wspomnianej wcześniej Soul Cafe (na kawę i ciasto) i Mleczarni (na grzane wino) jedliśmy obiad w restauracji Spiż, która jest jednocześnie browarem restauracyjnym – piwo robią na miejscu. Piwo było średnie (standard browaru restauracyjnego, czyli jasne/ciemne/pszeniczne, plus miodowe), a na jedzenie czekaliśmy strasznie długo. Może sytuację uratowałby fakt siedzenia w ogródku restauracji na środku rynku, ale było zimno i siedzieliśmy na dole, w piwnicy. Nie polecamy. Obiad niedzielny jedliśmy w restauracji Okrasa, smacznie i przyjemnie. Ponadto, Wrocław stoi dobrym piwem. Niedawno odbyła się tu druga już edycja Wrocławskiego Festiwalu Piwa – warto zajrzeć, rodzime browary rzemieślnicze i kontraktowe bardzo często przygotowują piwa-petardy specjalnie na festiwal. Ale nie o festiwalu miałem, tylko o knajpach. Ułożone są w tzw. Wrocławski Szlak Piwny, czyli idąc/czołgając się wzdłuż określonej ścieżki jesteście w stanie odwiedzić wszystkie. My doczołgaliśmy się do dwóch. Zakład Usług Piwnych przywitał nas piwnicznym klimatem, dużym wyborem wolnych miejsc siedzących i piwną tablicą takiej długości, że ratowaliśmy się degustacyjną deską. 5 małych pokali (100ml każdy), 5 różnych warek do wyboru. Nie pamiętam co wtedy piliśmy, ale na 100% był to polski kraft. Jest dobrze! Z ZUP-u (ZUP-y?) podreptaliśmy w kierunku Szynkarni, która o wiele bardziej przypadła mi do gustu pod względem wystroju. Przestronne ale przytulne połączenie drewna, stali i szkła, do tego kilkanaście piw na kranach, spora kolekcja butelek i przyjemne menu z jedzeniem. Wsunęliśmy wypiekane na miejscu podpłomyki z mięsiwem i zieleniną, popiliśmy solidną porcją polskiego India Pale Ale i w zmęczonych ale wybornych humorach dotoczyliśmy się nocą do hotelu, gdzie zasnąłem szybciej niż powiedziałbym „Czy to bajka, czy nie bajka. Myślcie sobie, jak tam chcecie. A ja przecież wam powiadam: Krasnoludki są na świecie!”   Post Pomysł na weekend: Wrocław pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

Jak trafiliśmy do więzienia w USA (i z niego wyszliśmy) – Eastern State Penitentiary

TROPIMY

Jak trafiliśmy do więzienia w USA (i z niego wyszliśmy) – Eastern State Penitentiary

10 rzeczy, które musisz zrobić na Rodos – część 2/2 + gratis: 5 rzeczy, które możesz sobie darować

TROPIMY

10 rzeczy, które musisz zrobić na Rodos – część 2/2 + gratis: 5 rzeczy, które możesz sobie darować

10 rzeczy, które musisz zrobić na Rodos – część 1/2

TROPIMY

10 rzeczy, które musisz zrobić na Rodos – część 1/2

Miasteczka Teneryfy: La Orotava, La Laguna, Icod de los Vinos

TROPIMY

Miasteczka Teneryfy: La Orotava, La Laguna, Icod de los Vinos

Esencja Teneryfy: Los Gigantes, Masca, Garachico

TROPIMY

Esencja Teneryfy: Los Gigantes, Masca, Garachico

Popołudnie na Teneryfie: piramidy w Güímar, bazylika w Candelarii i Santa Cruz de Tenerife

TROPIMY

Popołudnie na Teneryfie: piramidy w Güímar, bazylika w Candelarii i Santa Cruz de Tenerife

Pico del Teide, czyli chodźcie na wulkan!

TROPIMY

Pico del Teide, czyli chodźcie na wulkan!

Teneryfa 101: poradnik dla żółtodziobów

TROPIMY

Teneryfa 101: poradnik dla żółtodziobów

InsPiMacje 1/2015

TROPIMY

InsPiMacje 1/2015

Witam w pierwszych tegorocznych InsPiMacjach, czyli inspiracjach podróżniczych Przemka i Magdy. Dzisiaj zawalam Was głównie filmami, ale na końcu bonusowo dzielę się z Wami recenzjami ostatnio pochłoniętych przeze mnie książek i filmów. Zapraszam! Zdjęcia Galeria Toronto zimą, jedno ze zdjęć wygląda tak: fot. Danielle Griscti Islandia mnie pociąga – patrzcie na te zdjęcia! Filmy Na początek zapraszam Was do obejrzenia filmu promującego nasz kanał an Youtube. Nagrany dość spontanicznie, niestety trochę za cicho, zatem podkręcamy głośniki i odpalamy HD! A na Youtube możecie znaleźć inne nasze filmy. Krzyś Gonciarz odwiedza Muzeum Technologii w Tokio. Roboty i androidy! Fajnie zmontowany film z USA: I jeszcze jeden. Uwieeeeelbiam! Wiecie jak brzmi… góra lodowa? Posłuchajcie! Nagranie zostało zrobione niedaleko bazy naukowej w Terre Adélie na Antarktydzie mniej więcej na wysokości Australii. Brian Skerry opowiada o zdjęciu wieloryba, które udało mu się zrobić: I trailer z wyprawy autostopem wgłąb Rosji. Męcząca podróż Latający model samolotu pasażerskiego: I coś dla fanów adrenaliny: Linki Wyszło na to, że w tym wydaniu mamy same listy. Kocham listy, mam nadzieję, że Wy też Agnieszka z bloga Zależna w Podróży odwaliła kawał dobrej roboty i zebrała dla Was najlepsze destynacje wg polskich blogów. Podzieliła je na kategorie: państwa i regiony, miasta, natura i Polska. W tej ostatniej my polecamy Białowieżę. 10 miejsc, które każdy geek zobaczyć powinien. Coś dla nas. Dla miłośników list: najbardziej kolorowe miasta, schody na świecie, niesamowite drogi, nietypowe hotele i wyjątkowe biblioteki. 40 mniej lub bardziej przydatnych rad dotyczących podróżowania. Jeśli lubicie mapy, to te 23 zaskakujące mapy i wykresy spodobają Wam się. Lubicie filmy z motywem podróży? Jeśli tak, to lista 18 filmów o podróżach, które musicie zobaczyć to dobry punkt wyjścia. Recenzje O-o, tego jeszcze nie było. Ale od czasu do czasu będzie – jak będzie co opiniować. A w tym roku zebrały się takie pozycje aż 3. „Ameryka po kaWałku” Marek Wałkuski Jedna z pozycji bożonarodzeniowych. Dorwałam się do niej jako do jednej z pierwszych. I pewnie Was nie zaskoczę, ale się nie zawiodłam. Pisałam już o tym, że czytałam poprzednią książkę Wałkuskiego i bardzo mi się podobała. Sporo książek o USA już mam za sobą, mam też swoje doświadczenia związane z dłuższym i krótszym pobytem w Stanach, ale z nowej książki pana Marka dowiedziałam się kilku rzeczy dla mnie nowych. Na przykład tego, że w USA golf jest bardziej popularny (i dużo tańszy!) niż tenis, czy piłka nożna, koszykówka albo baseball i połowa wszystkich pól golfowych na świecie znajduje się w USA. Oraz, że jedna z malowniczych ścieżek rowerowych, która na żadnym odcinku nie pokrywa się z drogą przeznaczoną dla samochodów ma 530 km długości i rozpościera się pomiędzy Waszyngtonem a Pittsburghiem w stanie Pensylwania. Wzdłuż niej znajduje się 46 pól namiotowych i kempingów. Przypuszczam, że książka nie spodoba się anty-fanom Stanów, ale warto wspomnieć, że pierwotny tytuł książki brzmiał „Pozytywne Stany” i autor opisuje w niej to, za czym będzie tęsknił po powrocie do Polski. Czyli USA opisane są w zasadzie w samych superlatywach. Mnie się naprawdę podobało. „Lalki w ogniu” Paulina Wilk Tą pozycję kupiłam w e-booku przy okazji jakiejś promocji. Opowiada o współczesnych Indiach i o tym, dlaczego życie w tym kraju wygląda tak, a nie inaczej oraz dlaczego hinduska kultura jest tak odmienna od naszej. Do Indii cały czas mam duży respekt, chyba nie jestem jeszcze gotowa, żeby zmierzyć się z nimi w rzeczywistości i to była pierwsza książka w tej tematyce – na przełamanie lodów. Jest przeznaczona dla początkujących w temacie, zatem ja dowiedziałam się sporo nowych rzeczy, ale ciężko mi się ją czytało. Dlaczego ciężko? Raz, że nawala mi ostatnio Kundel i bez przerwy się zawiesza – próbowałam już różnych rzeczy i nic nie pomaga, a restartowanie i czekanie 2 minut za każdym razem, jak wybudzam go z uśpienia powoduje, że odechciewa mi się na nim czytać w ogóle. A dwa, że niektóre opisy są dla mnie zbyt poetyckie. Rozumiem, że trzeba oddać klimat miejsca, ale ożywianie posągów za pomocą wyszukanych malowniczych porównań jest nie dla mnie. Ja lubię konkrety – mięcho! Podsumowując: jest nieźle, ale gdybym wiedziała, że tak się ją będzie czytać, to bym jej nie kupiła. „Best in Asia” DVD Lonely Planet Mój bogaty tegoroczny Mikołaj przyniósł mi też podwójne DVD z 12 20-minutowymi odcinkami serii „Najlepsze w Azji” firmowanej przez Lonely Planet i BBC. Do tej pory obejrzałam 8, ale już wiem, czego spodziewać się po ostatnich 4 i całą serię mogę Wam już zrecenzować. Odcinki są tematyczne i mówią np. o sportach ekstremalnych, jak zwiedzać Azję za małe, albo za większe pieniądze, co koniecznie trzeba zobaczyć itd. Każdy odcinek składa się z 2, albo 3 części prowadzonych przez innych prezenterów w różnych krajach azjatyckich. Pierwsze zaskoczenie: wg autorów Australia należy do Azji, ciekawe, prawda? Zatem australijskie atrakcje także pojawiają się w filmach. Poza tym seria jest bardziej wyluzowana niż programy na Discovery, a nagrane materiały są interesujące i miło się je ogląda. Seria przeznaczona raczej dla kogoś, kto w tych rejonach jeszcze nie był (czyli np. dla nas), nie sądzę, żeby inni dowiedzieli się czegoś odkrywczego. Wkurzają mnie tylko stylizowane, wymuszone i suche żarty głównego prowadzącego, ale na szczęście to tylko krótkie przerywniki między głównymi materiałami odcinka. DVD oglądam tylko podczas jazdy na orbitreku, a „Best in Asia” jest jednak dużo bardziej wartościowe niż „Plotkara”, którą oglądałam do tej pory, zatem całościowo oceniam na plus. Na dzisiaj to tyle, udanego tygodnia i do następnego! Post InsPiMacje 1/2015 pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

100* porad na dzień w Barcelonie

TROPIMY

100* porad na dzień w Barcelonie

Barcelona w 1 dzień

TROPIMY

Barcelona w 1 dzień

Ekspres hiszpański, czyli Barcelona… w 30 godzin!

TROPIMY

Ekspres hiszpański, czyli Barcelona… w 30 godzin!

„Zabrałaś mi książkę z drogą w tytule…”, czyli książki na drogi!

TROPIMY

„Zabrałaś mi książkę z drogą w tytule…”, czyli książki na drogi!

TROPIMY

NOWE FILMY – narty w Bad Gastein!

Nowy rok rozpoczynamy z przytupem i dzisiaj mam dla Was aż 2 filmy! Oba z wyjazdu narciarsko-sylwestrowego do Bad Gastein w Austrii. Mieliśmy 6,5h materiału filmowego z tego wyjazdu i przyznaję, że jego zmontowanie było dla mnie drogą przez mękę – zabrało mi to strasznie dużo czasu. Między innymi dlatego dopiero teraz widzicie efekt mojej pracy. Ostatecznie jestem zadowolona i mam nadzieję, że Wam również się spodoba! W Austrii byliśmy z moim bratem Albertem i jego dziewczyną Anią. Przemek szuka Schwarzeneggera, przywozi do domu Wielką Stopę, a na dachu wieziemy Dziadka. I na pewno nie wiedzieliście, że Wielki Kanion jest… w Alpach! Zobaczcie sami!   A do tego trochę naszych potłuczonych rozmów i bonus, czyli co dzieje się w samochodzie po 12h jazdy – tylko dla odważnych!   Jakieś plany narciarskie na ten sezon? My w tym roku odpuszczamy, ale szykuje nam się nowy wyjazd i to już bardzo, bardzo niedługo! Nie mogę się już doczekać, ale nie zdradzam jeszcze żadnych szczegółów! Stay tuned!   Post NOWE FILMY – narty w Bad Gastein! pojawił się poraz pierwszy w TroPiMy.

Dlaczego nigdy nie robię postanowień noworocznych?

TROPIMY

Dlaczego nigdy nie robię postanowień noworocznych?

InsPiMacje 20/2014

TROPIMY

InsPiMacje 20/2014

Dokąd na narty? Do Bad Gastein!

TROPIMY

Dokąd na narty? Do Bad Gastein!