Meksyk pierwszego dnia czyli same schody

JULEK W PODRÓŻY

Meksyk pierwszego dnia czyli same schody

Princeton czyli czas wrócić na studia

JULEK W PODRÓŻY

Princeton czyli czas wrócić na studia

Princeton – aula główna Princeton od początku mojego wyjazdu był na liście obowiązkowej. Sama nazwa – Princeton – chyba każdemu kojarzy się ze słynnym Uniwersytetem. Mnie przynajmniej tak. Zanim jednak do samego Princeton dojadę, jeszcze jedno miasto do odwiedzenia. Manalapan Manalapan czas zwiedzać zacząć W zasadzie trudno nazwać je miastem, choć oficjalnie miastem jest. Bardzo mi zależy, aby zwiedzić i zobaczyć typowe małe miasteczko amerykańskie – mówię Ale u nas nie ma takich typowych miasteczek, no przynajmniej Manalapan takim nie jest – słyszę No tak, ale w filmach amerykańskich przecież pokazują takie małe ryneczki, chociażby w filmie „Powrót do przyszłości” – słyszę śmiech Oczywiście, niektóre miasta i miasteczka, jak chociażby Princeton, są takimi wyjątkowymi, ale nasze Manalapan niestety nie. Czuję zawód, bo bardzo chciałem właśnie takie miasteczko amerykańskie zobaczyć. Nic to ruszam zatem odkryć to co proponuje mi okolica. Gotowe na wszystko?? Pierwsze wrażenie – ulice jak z serialu „Gotowe na wszystko”. Nie ma ogrodzeń, duże trawniki a w oddali coraz to bardziej wystawne domy. Przed każdym obowiązkowo skrzynka na listy ze słynną chorągiewką, czasami jakaś fontanna, częściej klomby z kwiatami, stare wielkie drzewa. Manalapan – nie każda skrzynka na listy jest aż tak zdobna I oczywiście minimum dwa samochody przed domem. Tutaj bez samochodu nic nie zrobisz – informuje mnie Agnieszka Żeby zrobić zakupy musisz jechać do centrum handlowego a one oddalone są o dobrych kilka kilometrów od domu. Tutaj masz tylko ulice z domami. Ale przecież musi być jakieś nawet umowne centrum miasta, gdzie jest ratusz? – pytam A to pójdziemy na spacer do parku to Ci pokażę Idąc drogą wzdłuż której wiją się wille, docieramy do skrzyżowania. Z jednej strony nowy budynek – to właśnie ratusz, z drugiej – park. Typowe miasteczka w Stanach Zjednoczonych Nie to nie jest park jaki znamy z Polski, to jest olbrzymi teren zielony z niekończącą się ilością drzew, wśród tego wszystkiego poukrywane są boiska do gry w baseball lub piłkę nożną. No i to by było na tyle co do Manalapan, ale jutro jedziemy do Princeton i tam na pewno będziesz bardziej zadowolony – kończy Aga Jadąc do Princeton, jeszcze w Manalapan wjeżdżamy na typową główną drogę miasta z centralnie usytuowanym zabytkowym, prezbiteriańskim kościołem, kilkoma budynkami z drewna z typowymi werandami, i liczne sklepiki i lodziarnia. A jednak jest tutaj jakiś centralny punkt miasta. Princeton w deszczu. Princeton Wczoraj był upał a dziś jest zimno, ponuro i pada deszcz. Jak na złość i akurat w dniu w którym zaplanowałem wycieczkę do Princeton. Samochodem – bo jakże inaczej – przejazd zajmuje jakieś 40 minut. Od samego wjazdu do miasta czuje się inny klimat. Atmosferę miasta studenckiego. To właśnie tutaj mieści się siedziba Uniwersytetu Princeton, założonego w 1746 roku a po 10 latach przeniesiony właśnie tutaj. Uniwersytet niezmiennie od lat znajduje się w Top 15 najlepszych uczelni na świecie i Top 3 najlepszych w Stanach Zjednoczonych. Princeton – ulica Nassau Wjazd przez główną ulicę Nassau i od razu klimat jak z miast jakie widziałem w Wielkiej Brytanii. Princeton – ulica Nassau Absolutnie w niczym nie przypomina Manalapan. Typowa szeregowa zabudowa, stare, ale odrestaurowane wille w których zapewne mieszkają pracownicy uczelni. Sklepy z pamiątkami, restauracje i kawiarnie a w centralnym miejscu wejście do Nassau Hall – centralnego i najstarszego budynku uniwersytetu. Princeton – Nassau Hall najstarszy budynek campusu Szybko zaczynam zagłębiać się w uliczki kampusu, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy.  Z zewnątrz budynki przypominają zabudowę rodem z filmów o Harrym Potterze, Kamienne i strzeliste wieże, budynki uczelniane a także i to jest wow akademiki. Princeton To musi być niesamowite przeżycie móc studiować na słynnym uniwersytecie i jeszcze mieszkać w akademikach sprzed 150 – 200 lat. Princeton – akademiki w kampusie Przy pięknej pogodzie można tutaj zapewne spędzić cały dzień, jednak ja nie mam tyle czasu. Spacer po campusie zabiera mi kilka godzin, plus obowiązkowa przerwa na kawę w Starbucks i to jest dla mnie zaskoczenie, że w Stanach kawa smakuje zupełnie inaczej niż w Starbucks w Polsce, które omijam szerokim łukiem. Princeton – ulica Nassau i mój Starbucks Zwiedzanie kończę w jednym z centrów handlowych, bo też chciałem zobaczyć te typowe amerykańskie sklepy z oferowanymi porcjami XXL. Na szczęście Agnieszka mi tego oszczędziła i miałem przyjemność zrobić zakupy w sklepie BIO, odkrywając przy okazji kilka ciekawych smaków. Do Manalapan będę chciał wrócić, gdyż mam niedosyt tego miejsca. Artykuł Princeton czyli czas wrócić na studia pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Nowy Jork i polskie ślady

JULEK W PODRÓŻY

Nowy Jork i polskie ślady

Nowy Jork, Brooklyn -Polski akcent Nowy Jork i polskie ślady?? Brzmi zachęcająco, ale jakoś nie zakodowałem ile tej polskości w Nowym Jorku jest? Nie ma się czemu dziwić. Przez lata Nowy Jork był wymarzonym celem imigrantów z całego świata. Fala wyjeżdżających z Polski sięgała setek tysięcy. Nowy Jork Za lepszym jutrem, za pracą, wolnością, możliwościami. Ameryka potrzebowała rąk do pracy. Chętnie przyjmowała napływających imigrantów, gdyż rozwój gospodarczy i wewnętrzna ekspansja terytorialna były tak rozpędzone, że ilość pracowników wciąż była za mała. Każdy kto wsiadał na prom wiedział, że celem jest Nowy Jork. Najpierw wyłaniał się ląd a w miarę zbliżania się do niego, najbardziej charakterystyczny symbol, Statua Wolności. Czy właśnie to widzieli imigranci dopływając do Nowego Jorku?? Docierało do nich – tak to Nowy Jork, miasto w którym zaczniemy nowe, lepsze życie. Fala emigracji wymykała się spod kontroli, co zmusiło rząd Stanów Zjednoczonych do narzucenia ograniczeń w liczbie przyjmowanych imigrantów do 150 tys. w roku. Przed rokiem 1915 Nowy Jork witał z otwartymi rękami każdego. Statki przybijały do doków miasta a przybysze od razu wychodzili na ląd.  Ellis Island. Miejsce selekcji przybywających do miasta marzeń – Nowy Jork. Już dwa lata temu chciałem odwiedzić to miejsce, ale jakoś się nie złożyło. Tym razem nie odpuszczam. Muszę tam wejść i na własne oczy przekonać się jak to wyglądało. Imigranci wypatrywali tego widoku Wielka sala w której przy małych recepcjach stali urzędnicy, lekarze i odpytywali, badali, sprawdzali i decydowali. Kto dostanie się na ląd a kto zostanie odesłany do domu. Aby dostać się na ląd trzeba było zawsze przejść przez tą salę Brutalne fakty. W małych i ciasnych salkach budynku, poupychane liczne prycze – nie chcę ryzykować stwierdzenia, ale przypomina mi to znane z Polski obozy. Z tą różnicą, że w tym konkretnym, ludzie znaleźli się na własną prośbę. W licznych gablotach pozostałości z tamtych czasów: stare prycze, narzędzia medyczne, butle, łóżka, garnki, wózki itd. W galerii poświęconej imigrantom odnajduje polskie ślady i się wzruszam. Dociera do mnie jak to wyglądało, choć wiem, że to tylko moja wyobraźnia tworzy jakiś obrazek. Pamiątki po polskich imigrantach Ludzie przybywali zabierając swoją polskość. Ludowe chusty, krucyfiksy, proste garnki, talerze, drewniane łyżki okraszone regionalnymi wzorami, stroje ludowe, obrazki świętych, instrumenty muzyczne, zdjęcia rodzinne itd. W latach 1915 – 1924 każdy musiał przejść przez sito Ellis Island. Jeżeli chcecie poczuć trochę tego klimatu polecam film „Imigrantka” z 2013 roku. Ellis Island – najpierw selekcja Gdy przyleciałem do Nowego Jorku, pierwszą czynnością po wyjściu z samolotu jest ustawienie się w gigantycznej kolejce do odprawy celnej. Stanie półtorej godziny do stanowiska mnie wykańcza. Gdy już docieram do linii dla przyjeżdżających po raz kolejny do Stanów Zjednoczonych i kieruję się do odprawy z paszportem biometrycznym – odbijam się od ściany. Przechodzę całą odprawę on line i dostaję wydruk z dużym, czarnym X. Pani celnik kieruje mnie do kolejnej, długiej kolejki w której spędzam następne 30 minut. Nowy Jork Lufthansą, A380 – imigranci 200 lat temu nie mieli takich możliwości przemieszczania się Nowy Jork mnie powitał. Nie powiem. Na szczęście przy samej rozmowie z celnikiem już jest szybko. Skanowanie palców, kilka pytań i pieczątka z pozwoleniem na pobyt na 6 miesięcy. Czy tak właśnie czuli się przybywający na Ellis Island. Tak bardzo chcieli stanąć na lądzie, poczuć Nowy Jork a niestety musieli, w dla mnie lekko upokarzający sposób, przechodzić kolejną kontrolę, czekając w niekończących się kolejkach? Wydaje mi się, że to powinno działać w obie strony. Czyli oni u nas też powinni takie kontrole przechodzić. Central Park i jego tajemnice. Mówi się, że Nowy Jork ma olbrzymie płuca. Uroczy, fantastycznie zagospodarowany, ulubione miejsce spędzania wolnego czasu nowojorczyków i turystów. Obowiązkowy punkt Twojej wizyty w Nowym Jorku. Przy ostatniej wizycie dosłownie (z braku czasu) przeleciałem przez kilka punktów tego miejsca. Tym razem mam ambitny plan odkryć więcej i dokładniej . Pierwszym zaskoczeniem jest dla mnie pomnik, na który się natykam tuż po wejściu do parku, nie kogo innego jak Władysława Jagiełły trzymającego w górze dwa nagie miecze. Dumny Władysław Jagiełło w Central Parku Opis na pomniku informuję, że był on Polskim Królem i Wielkim Księciem Litewskim i w 1410 roku pokonał Krzyżaków. Czuję dumę. Mógł tu stać każdy inny pomnik znanego władcy, ale jest nasz polski. Nowy Jork postawił właśnie na tę postać i dlatego mamy ślad polski w sercu miasta – Central Parku. O samym Central Parku jeszcze opowiem, dziś zatrzymałem się tylko na chwilę odkrywając polskie akcenty. Nowy Jork i kierunek Greenpoint Greenpoint – Mała Polska Uroki powracania w te same miejsca, czytaj Nowy Jork, dają mi możliwości odkrywania ich na nowo. Odwiedzania miejsc do których nie dotarłem podczas poprzedniej wizyty. W moim sercu Polska ma szczególne znaczenie i sentyment do naszej ojczyzny mam wielki. Zawsze, gdy wracam do domu z krótkiej, długiej podróży, przepełnia mnie szczęście. Wzruszam się, gdy polskie akcenty napotykam zagranicą. Greenpoint jest szczególny. Drugie po Chicago skupisko Polaków w Stanach Zjednoczonych. Ponad 43% z mieszkających tutaj deklaruje polskie pochodzenie. Nowy Jork, Greenpoint – Plac ojca Jerzego Popiełuszko Przygotowując się do zwiedzania tego miejsca, poszukałem w internecie na temat Polonii i samego miejsca. Na Greenpoint można zjeść polskie potrawy Greenpoint jaki znamy z opowieści, filmów, książek umiera i znika bezpowrotnie. Znowu (świadomie piszę znowu, rekomendując planującym podróż w to miejsce, tak jak pisałem o Kubie i Tajlandii) jest to ostatni dzwonek na zobaczenie miejsca, które może niedługo przestać istnieć. Właściciele budynków poczuli pieniądze i sprzedają nieruchomości zamożnym inwestorom z celem przerobienia ich na banki czy luksusowe apartamenty. Greenpoint zmienia się przyciągając nowe społeczności. Są i odważni z nowym biznesem Na szczęście przechadzając się główną ulicą Manhattan Ave. nadal można poczuć klimat tego miejsca. Liczne sklepy spożywcze oferują polskie produkty. Bez problemu kupisz tutaj wodę Żywiec, Muszyniankę, Cisowiankę i każdy w zasadzie polski produkt o jakim pomyślisz. Polski sklep i polskie produkty Są – w coraz mniejszych ilościach – polskie restauracje, biura podróży, apteki, butiki. Słychać język polski jako dominujący. Dociera do mnie jak duża nadal jest tutaj Polonia. Nowy Jork – Greenpoint – polska restauracja Z uwagi na przekształcenia i wysokie czynsze biznesy polskie się likwidują. Firmowy sklep Wedla zamknął swoje podwoje, zamykają się zakłady usługowe, restauracje. Greenpoint – sklep Wedla zamknął podwoje Nie ma już takiej fali imigrantów jak jeszcze 30 lat temu. Manhattan Ave. polskie biznesy nie przetrwały na Greenpoint Nowy Jork jest pełen polskich akcentów. Zapewne i tym razem nie odkryłem wszystkich. Nazwy ulic, stacji metra, może miejsca poświęcone znanym polakom. Akcenty polskie – tu stacja metra Jedno jest pewne. Nowy Jork się zmienia i każdy kto będzie miał okazje, choć raz niech tutaj przyjedzie. Artykuł Nowy Jork i polskie ślady pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Ljubljana mała wielka stolica

JULEK W PODRÓŻY

Ljubljana mała wielka stolica

Zupełnie inaczej Ljubljana wygląda w słońcu Właśnie, właśnie Ljubljana i co dalej? Kiedy dociera do mnie, że mam tutaj spędzić 4 dni, uświadamiam sobie, że chyba to będzie pierwszy wyjazd podczas którego będę się nudzić. Owszem, lubię być zaskakiwany, to daje mi pole do działania. Tak też jest w tutaj, Ljubljana pokazuje swoje najlepsze oblicze Jak mi się tutaj dobrze śpi!!! To niewiarygodne. W domu max. śpię 7 godzin (i to tylko wtedy, gdy jestem mega zmęczony) tutaj śpię po 11-12 godzin!!!! A może mój organizm jest tak zmęczony, że dopiero teraz wysyła sygnał – ZWOLNIJ!!! No to zwalniam. Stare miasto z licznymi kawiarniami, pubami i restauracjami Pierwszą zaobserwowaną rzeczą a właściwie miejscem są fragmenty starożytnych ruin, pozostałości po czasach Wielkiego Imperium Rzymskiego. Starożytne ślady Emona I znowu nie odrobiłem zadania domowego, bo jakoś nie zakodowałem, że tutaj też były ich włości. Stolica Ljubljana może się poszczycić ponad 2000 letnią historią. Wtedy mniej więcej pierwsi ludzie zaczęli budować tutaj drewniane chaty. W 1 wieku n.e. powstaje Emona – wojskowe obozowisko i strategiczna warownia Imperium Rzymskiego. Emona – starożytna studnia To właśnie z tamtego okresu można odnaleźć pozostałości, porozrzucane na terenie całego miasta. Emona – piramida wchodząca w skład murów miejskich Ljubljana położona jest na styku trzech stref tektonicznych co sprawia, że teren ten jest podatny na trzęsienia ziemi. Ostatnie w 1895 roku zniszczyło ponad 1,4 domostw. Odbudowa miasta odbywała się już w stylu secesyjnym co przeniosło się na jego obecny kształt. Emona – pozostałości murów Ruiny starożytnej Emony naprowadzają mnie na zagospodarowanie czasu w tym małym mieście. Emona – pozostałości domostwa Rozpoczynam poszukiwania śladów Starożytnego Rzymu z całkiem myślę udanym sukcesem. Emona Dzięki zejściu z utartego szlaku turystycznego i zagłębieniu się w miejsca rzadko odwiedzane, mam możliwość cieszenia się ciszą, spokojem i atmosferą niemal wiejską momentami. Śladów starożytności jest na każdym kroku Kolejnym odkryciem w Ljubljana jest Petit Cafe, przy Trg Francoske Revolucije 4. Czy pada deszcz, czy świeci słońce, miejsce ma w sobie coś magicznego. Mam wrażenie jakbym za pomocą magicznej różdżki przeniósł się na wzgórze Montmartre w Paryżu. Poranna kawa smakuje tutaj najlepiej Serwują tutaj przepyszne śniadania w których się wręcz zakochałem. Petit Cafe – best place for breakfast Jajecznica ze szparagami stała się moim hitem. Mój HIT jajecznica ze szparagami Obsługa przemiła, kawa przepyszna, świeżo wyciskany sok z pomarańczy – best of the best!! Zauważyłem jak zmieniają mi się smaki. Ostatnio regularnie piję sok z pomarańczy a jeszcze do niedawna nie mogłem na niego patrzeć, wolałbym z grapefruita, ale z przyczyn zdrowotnych niestety pic go nie mogę. Po obfitym posiłku czas na odkrywania miasta oraz śladów wspomnianej Emony oraz smoka….. Tak właśnie, Ljubljana ma w herbie smoka!! I choć legenda jest z palca wyssana i mało wciągająca, mają na wzgórzu przepiękny zamek, dostojnie królujący ponad miastem to historia smoka ni jak się nie klei. W poszukiwaniu zapisków trafiam najczęściej na wzmianki Jazona i Argonautów, którzy trafiają na te tereny uciekając ze złotym runem. Smok pojawia się nie wiadomo skąd, atakuje Jazona i przegrywa walkę. Ale z tej przegranej staje się symbolem miasta. Dziwna historia. Trochę mi to przypomina legendę jaką mi koleżanka w Wietnamie opowiedziała. Też o smoku i mieczu. Generalnie przydałoby się więcej wyobraźni. Smok symbol miasta Ljubljana Na pamiątkę jeden z mostów w sercu miasta nazywa się Smoczym Mostem (Zmajski most) – na każdym z filarów dumnie stoi jedna bestia. Spoglądam w górę. Z każdego niemal miejsca na starym mieście widać Zamek Lublański. I to tam postanawiam się skierować. Zamek i zamek Na szczęście moje wczorajsze modły zostały wysłuchane i dziś mam piękną pogodę. Dzięki temu już nie w strugach deszczu, okrywam tajemnice miasta Ljubljana. Tras na wzgórze jest kilka. Ja wybieram pieszą wędrówkę z możliwie jak najdłuższą trasą spacerową. Głównie dla zabicia czasu, którego mam pod dostatkiem. Małe miasto, ale duże możliwości Trasa na zamek wiedzie przez zadrzewiony park / las – sam nie wiem, która opcja jest właściwa. Nawet dla niewprawionego wędrowca nie powinna stanowić problemu. Droga na zamek Zamek tak majestatyczny z dołu, gdy się do niego zbliżam już nie robi tak powalającego wrażenia. I muszę to napisać – w dużej mierze jest rekonstrukcją. Nie decyduję się na zakup biletu. Bez niego można wejść na dziedziniec a także do części podziemi, gdzie odbywają się czasowe wystawy. Gdzie nie spojrzeć zamek Schodząc ze wzgórza przechodząc obok rozmaitych straganów w tym automatów z serami, dochodzę do targu w Ljubljanie. Najlepiej wybrać się tam w sobotę rano, gdy targowisko tętni życiem. Mnie się niestety nie udało. Czy u nas taki automat by się sprawdził? W sąsiedztwie targu znajduje się Katedra św Mikołaja. Jest to budynek z dwiema bliźniaczymi wieżami pochodzący z początku XVIII w. i tyle w tym temacie.  Gdziekolwiek szukałem, lub słabo szukałem, nie natrafiłem na więcej opisów. Ciekawostką są odlane z brązu drzwi Katedry,wstawione w 1996 r. dla uczczenia wizyty papieża – zachodnie symbolizują 1250 lat chrześcijaństwa na słoweńskiej ziemi, a południowe zdobi relief ukazujący sześciu biskupów tworzących historię Diecezji Lublańskiej. Ot taka ciekawostka. Święte Wrota Fajnie jest podróżować po świecie i natykać się na ślady naszego Jana Pawła II. Ostatnio miałem okazję trafić na jego pomniki w Bukareszcie i Madrycie. Zawsze wtedy serce bije mi mocniej. To już tyle lat a jednak siła mocy sprawia, że ludzie nadal się wzruszają i z nim rozmawiają. Widok na stare miasto wzdłuż rzeki Lubalnicy Popłynąłem za bardzo. Tak już mam, że umysł mój pracuje na wysokich obrotach 24 godziny na dobę a myśli, które się w nim tłoczą znajdują ujście w najmniej odpowiednim momencie. Nie jest łatwo nad tym zapanować. To takie wieczne życie z doktorem Jeckyllem i Panem Hyde. Nigdy nie wiesz, który właśnie się budzi i spycha drugiego w otchłań. Potrójny most Odnajduję kilka śladów starożytnej Emony, przechodzę kilkanaście razy po jednej z głównych atrakcji miasta Tromostovje (potrójny most), dotykam kamienic chłonąc ich historię, podziwiam liczne, dziwne rzeźby prezentujące się na ulicach miasta (do dziś nie wiem o co chodzi z tymi rybami). Ljubljana jest małym, eklektycznym miastem, jedną z najmniejszych stolic europejskich. Cieszę się, że mogłem tutaj przyjechać i choć przez moment poczuć klimat tego miejsca. Przy okazji też podszkoliłem sobie język, choć dla Polaka nie jest problemem dogadanie się ze Słoweńcami. Chociaż jak widziałem 4 starsze panie próbujące uzyskać od kelnerki informacje, czy serwują tutaj burke, barke, czy inne bur.. , miałem niezły ubaw – a chodziło oczywiście o lokalny Burek. Próbowałem, dobre, tłuste, nie na moją dietę. Burek musi być Czas opuszczać Ljubljanę. Rano otrzymuję SMS od LOT – Twój lot został odwołany, skontaktuj się z infolinią. Widać ciąg dalszy odkupienia win musi nastąpić, a Ljubljana nie chce mnie tak łatwo wypuścić. Adria na ratunek mi przyszła – lecę do WIednia Tak to już z tymi podróżami bywa. Reasumując – rekomenduję, polecam, koniecznie na dłużej, żeby poza miasto zdążyć wyjechać i odkryć uroki tego pięknego kraju. Artykuł Ljubljana mała wielka stolica pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Lublana kolejną stolicą na mojej liście

JULEK W PODRÓŻY

Lublana kolejną stolicą na mojej liście

Lublana – znak rozpoznawczy Julka musi być Lublana i Słowenia jakoś do tej pory były skutecznie przeze mnie spychane na koniec listy. Aż tu jednego pięknego dnia pojawiła się w Szalonej Środzie w LOT promocyjna cena biletu, bo jedyne 318 PLN w dwie strony, zatem bez wahania kupiłem bilet. Kierunek Lublana z LOT – em Lublana, ale czy warto tam jechać?? No i tutaj pojawia się malutki dylemat podróżnika. Dlaczego? Z jednej strony, jeżeli tam nie byłem a jest okazja, to czemu nie? W internecie znalazłem kilka opisów stolicy Słowenii skrajnie różnych, od tych negatywnych (że mała, nudna, nie mająca nic do zaoferowania) do tych pozytywnych, opisujących piękno tego 300 tys. miasta. Niska zabudowa, kolorowe kamieniczki To rozbudziło jeszcze bardziej mój apetyt na wyjazd, gdyż osobiście lubię upewnić się samemu i wyrobić własne zdanie a nie bazować na opisach, często a w zasadzie zawsze subiektywnych. Uzbrojony w dobry humor, wiedzę zdobytą w internecie ruszam, niech Lublana mnie zaskoczy. W czasie deszczu Julek się nie nudzi. Lądując na Lublana airport, zachwyciłem się żywymi kolorami. Zdecydowanie wiosna przyszła tutaj szybciej, niż w Polsce. Malutkie lotnisko, przypominające nasze regionalne, wokół góry jeszcze mocno ośnieżone i deszcz!!! Lublana przywitała mnie deszczem Tylko nie deszcz, bo  nie ma nic przyjemnego w zwiedzaniu w strugach wody. Oj coś czuję, że mam do spłacenia tam w górze jakiś dług czy coś, bo w tym roku każdy z moich wyjazdów ma coś! Ok, deszcz to jeszcze nie tragedia, jakoś sobie poradzę a na taką okoliczność zabrałem ze sobą parasol. Właśnie jeżeli macie możliwość to najlepiej albo płaszcz przeciwdeszczowy, albo mała, turystyczna parasolka. Zawsze w bagażu musi być, bo nie wiesz co cię może podczas wyjazdu spotkać. Z lotniska najlepszą opcją jest shuttle bus, małe busy z 9 EUR zawiozą Cię pod wskazany adres. Taksówek nie rekomenduję, gdyż jest to koszt 4 krotny – i naprawdę nie warto przepłacać w tym przypadku. Komunikacja miejska to wydatek rzędu 2 – 4 EUR, ale trwa dłużej. Najlepsza i najszybsza opcja, aby dostać się do centrum pod wskazany adres Do wyboru i jak komu wygodniej. Pada i pada i nie chce przestać. Pocieszające jest to, że deszcz nie leje cały czas tylko z przerwami. W takim wypadku Lublana pozwoli się jakoś odkryć. Docieram do hotelu Galery River w centrum miasta. Hotel mieści się w starej kamienicy i od razu widzę, że ma swój klimat. Bardzo dużym plusem jest uśmiechnięta obsługa, dobrze mówiąca po angielsku i nie gotowa podpowiedzieć gdzie najlepiej zjeść i co warto zobaczyć. Hotel znajduje się w zabytkowej kamienicy Jedyne co mnie zniechęca do wyjścia z pokoju to deszcz, ale przecież nie będę siedział w pokoju przez resztę dnia!!! Ruszam na pierwszy spacer rozpoznawczy wzdłuż rzeki Lublanicy. Kulinarne odkrycie w centrum miasta Prawdą opisaną na blogach, które odwiedziłem, są informacje o maleńkości tego miasta. Lublana jak i cały kraj to obszar niewielki. Czy po pierwszym przejściu się ulicami starego miasta mam napisać, to już wszystko?? W podróżach, zwiedzaniu najbardziej kocham odkrywać po swojemu. I właśnie stawiam sobie wyzwanie, odkryć stolicę Słowenii i spróbować przynajmniej zobaczyć w niej to, czego nie poczuli Ci co pisali niekorzystnie. Ulicami starego miasta Każdy kamienica, każdy kamień, napis na ścianie, rzeźba na moście sprawiają, że nie mogę się nadziwić pięknem tego miejsca. Jednak największym plusem są ludzie. Uprzejmi, uśmiechnięci, zawsze chętni do rozmowy. I wszystko zlokalizowane wzdłuż rzeki Kurcze, czemu w Polsce tak mało ludzi się uśmiecha, czy tylko ja mam takie odczucie?? A przecież uśmiech załatwia wszystko. I to jest moim pierwszym odkryciem tego miejsca. Gdy ludzie się uśmiechają od razu chce się żyć, zamawiać, cieszyć się nawet tym, że pada deszcz. Niektóre z kamieniczek to prawdziwe perełki architektoniczne Bo pada. Cały czas i nie chce odpuścić, poza tymi przerwami nielicznymi, gdy na chwilę przestaje lać mi się woda na głowę. Juljia – nie planowałem korzystać z rekomendacji pani w recepcji hotelu, ale skoro tutaj trafiłem i jeszcze jest wolne miejsce (co takie oczywiste nie jest), to zaryzykuję i sprawdzę czym się ludzie zachwycają i czy na pewno jest to TOP 5 Lublana – jak to w rekomendacji padło. Julija – TOP 5 restauracji w Lublanie Kelner który mnie obsługuje, uśmiecha się i sprawia wrażenie pewnego siebie, do picia zamawiam białe wino i wodę gazowaną, nie pyta mnie jaka marka wody, przynosi to co ma. Lokal jest przyjemny, nie ma w nim pompatyczności ani atmosfery restauracji z górnej półki, co pozwala mi się rozluźnić. Nie lubię miejsc zbytnio przesadzonych, to nie moja bajka. A Juljia może moją opowieścią kulinarną zdecydowanie być. Wystrój umiarkowany, ale wystarczy do przeniesienia gości do innej bajki Wybieram golonki z prosiaczka (po ichniemu napisane z wieprzka – nie wiem czy to to samo?) a do tego puree. Plus jest taki, że na dania nie czeka się jakoś specjalnie długo a może to mi się nie dłużyło, gdyż siedząc w centralnym miejscu z widokiem na wejście do lokalu mam okazję obserwować, ile ludzi przewija się w tym miejscu a jeszcze bardziej, ilu ludziom nie udaje się wejść z uwagi na brak wolnych miejsc i liczne rezerwacje stolików. Delicje Gdy mój talerz ląduje na stole, jestem oczarowany, ale najlepszy jest smak. To warta polecenia poezja i delicja. Już dawno nie miałem okazji jeść tak dobrze skomponowanego dania. Niepozorny wygląd, ale smak z górnej półki I choć cena nie należała do najniższych (najwyższa też nie była), to powiem Wam – warto robić sobie takie prezenty. Artykuł Lublana kolejną stolicą na mojej liście pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Lublana kolejna stolica na mojej liście.

JULEK W PODRÓŻY

Lublana kolejna stolica na mojej liście.

Lublana no to lecę Lublana jest kolejną stolicą z mojej listy europejskich stolic.  Dawno, dawno temu, podczas moich pierwszych, samodzielnych wyjazdów, zrodził się pomysł odwiedzenia wszystkich Europejskich (i nie tylko) stolic. Od tamtego czasu trochę się pozmieniało, gdyż przybyło ich nadzwyczajnie. Tego mój plan nie zakładał. Są takie do których bardzo lubię wracać, jak Madryt, Londyn, Rzym i odkrywać na nowo. Odkrywcza jest dla mnie także Warszawa, którą co jakiś czas przemierzam z założeniem, że zauważę jej ciągłe zmiany i przekształcenia. O Warszawie i jej urokach będę jeszcze pisał na blogu bo w mojej ocenie jest niedoceniana jako nasza stolica. Zresztą jeszcze tutaj nie mieszkając, miałem podobną opinię na jej temat. Teraz uważam inaczej. Warszawa jest piękna i ciągle nieodkryta Za kilka godzin start – kierunek Lublana Wracając do tematu przewodniego, bardzo jestem podekscytowany. Co prawda podróżuję bardzo intensywnie i nie mam miesiąca bez jakiegoś wyjazdu, ale nie każdy wyjazd jest typowo wypoczynkowy. W sumie ostatni taki to chyba był Tel Aviv. O Lublanie słyszałem dużo dobrego i pozytywnego. Pomijam tą część, że jest drogo!! To zamierzam sprawdzić i wrócę do Was z informacją, czy ta plotka się potwierdza. Do Lublany z Warszawy polecimy bezpośrednio LOT-em Lublana akurat dlatego, że LOT otworzył nowy kierunek, była szalona środa i Lublana akurat w niej się pojawiła w bardzo dobrej cenie – 318 PLN w obie strony i najważniejsze o czym wspomniałem na początku, kierunek dla mnie całkiem nowy. Mam 4 dni na odkrycie miasta Lublana Nie ma za dużo przewodników, ale w internecie jest wystarczająca ilość materiałów. Dzięki Ci blogosfero za ilość naszej rodziny podróżników, którzy chcą dzielić się swoimi relacjami z podróży. Ostatnich kilka wyjazdów w zasadzie opierałem głównie na podpowiedziach z blogów koleżanek i kolegów. Są to dla mnie informacje rzetelne, sprawdzone i najbardziej aktualne. Oczywiście nadal pozostaję tez fanem przewodników książkowych – mam ich całą półkę, to niestety moje obserwacje są takie, że niestety odświeżany jest design a zawartość „lekko” aktualizowana – też macie takie odczucie? Dlatego Lublana będzie odkrywana przy pomocy blogów, informacji uzyskanych na miejscu i klasycznego spacerowania. Taką metodę lubię najbardziej. A jak pogoda nie dopisze podczas wyjazdu?? To zawsze jest jakiś plan B. Na pewno jeszcze się nie zdarzyło tak, że przez deszcz zrezygnowałem z wyjścia na miast. Dobrze mieć przy sobie jakiś płaszcz przeciwdeszczowy, małą parasolkę i w miarę dobre buty. Reszta jakoś sama się poukłada. Jak nie przygotowaliście sobie  takiego ekwipunku przed podróżą to kupicie na miejscu. Smaki każdego wyjazdu to lokalny dobrobyt z którego korzystam przy każdej okazji Taka pogoda też jest okazją do odkrywania i degustacji lokalnej kuchni. To chyba jedna z moich ulubionych części wyjazdów. Smakowanie świata. Zdecydowanie jestem fanem kuchni lokalnych, omijam fast – foody i inne sztuczne, szybkie zapychacze. Warto zapłacić ciut więcej, ale czerpać przyjemność z jedzenia. Zobaczymy czym zaskoczy mnie Lublana? A z tego co widziałem w necie, zaskoczyć potrafi. Artykuł Lublana kolejna stolica na mojej liście. pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Madryt Wielkanoc i kradzież portfela

JULEK W PODRÓŻY

Madryt Wielkanoc i kradzież portfela

Jerozolima oczyma Julka

JULEK W PODRÓŻY

Jerozolima oczyma Julka

Tel Aviv – miejsca gdzie poczujesz klimat

JULEK W PODRÓŻY

Tel Aviv – miejsca gdzie poczujesz klimat

Tel Aviv – z czym nam się kojarzy??? Tel Aviv. Z czym się nam kojarzy? Mylnie przez wielu uważany za stolicę Izraela, nią nie jest!! To chyba duże podobieństwo do Stanów Zjednoczonych, gdzie wielu Nowy Jork za stolicę uważa.  Biznesowa jak najbardziej tak. Zarówno Tel Aviv jak i Nowy Jork za takowe są uważane i w pełni zasłużyły sobie na to miano. O Jerozolimie – stolicy Izraela – jeszcze napiszę. A dziś czas odkryć to unikalne, opływające w architekturę stylu Bauhaus . Jak zwiedzać Tel Aviv? Tel Aviv – Yefet street Prawdę powiedziawszy nie wiem Każda opcja jest dobra, ale ja preferuję tradycyjną, czyli na piechotę. Mam możliwość, powolnego oglądania, podglądania, zaglądania, napawania się momentem, chwilą. Uczę się w ten sposób nowego miejsca, kultury. Spacer nadbrzeżem Tel Avivu Dziś jesteśmy wyspani i bardziej skorzy do odkrywania miasta Tel Aviv. Jest też plan (w końcu) dokładnie opracowany i zakładający bardzo długi spacer. Początek trasy jest podobny jak dzień wcześniej. Tyle, że zamiast odbić do wieży zegarowej, idziemy nadbrzeżem plaż miasta Tel Aviv. Spokojnie i sielankowo Jest „lekko” wietrznie. Sztormowe fale uderzają w skaliste brzegi a my podążamy promenadą, napawając się widokiem morza śródziemnego. Ale trzeba uważać Cel numer jeden – dotrzeć do Carmel Bazar (Shuk ha-Karmel) !! Tutaj jest jedno z wejść na Carmel Bazar Jednego z największych bazarów, targów w mieście Tel Aviv. I chyba też najlepiej zaopatrzonego. Warzywa, owoce, świeże soki, przyprawy, słodycze, odzież itd. itp. Tel Aviv, Caramel bazar – słodkości Tel Aviv, Caramel bazar – nawet dania dla tych co na diecie bezglutenowej są Tel Aviv, Caramel bazar – przyprawy Tel Aviv, Caramel bazar – sok ze świeżych granatów Tel Aviv, Caramel bazar – owoce Można spędzić tutaj i cały dzień, ale tylko dla wytrwałych!! Bazar rozciąga się wzdłuż ulicy HaCarmel i uwaga mniej więcej w połowie bazaru znajduje się niepozorny bar, w którym serwują HUMUS. Tel Aviv, Caramel bazar – wejście do lokalu znajduje się między straganami, tak mniejwięcej w połowie targu Najlepszy i najtańszy humus jaki jadłem w Tel Aviv ie!!! Tel Aviv, Caramel bazar – i najlepszy humus w mieście Jeżeli trafisz właśnie na ten bazar to koniecznie musisz tutaj wejść. Ogólnie Izrael nie jest najtańszym krajem do zwiedzania!! Kurs złotówki do szekli wynosi mniej więcej 1:1, ale ceny czasami po przeliczeniu są z kosmosu. Kg pomidorów od 10 zł., sok z granatów 10 zł. (ale to akurat drogo nie jest a jakie pysze), bilet autobusowy jednorazowy 7 zł., piwo w sklepie około 15 zł., w knajpie między 24 a 30 zł., Jedzenie na ulicy – falafel 10 zł., humus około 12 zł., danie shoarma w restauracji około 50 zł., Jak napisałem Tel Aviv tani nie jest. Wracając do zwiedzania. Zmierzamy w kierunku Rothschild boulevard, ponoć jednej z bardziej reprezentatywnych ulic miasta Tel Aviv. Rothschild – najważniejszy deptak miasta Historią sięga początku 20 wieku. Można próbować się zachwycać, ale ja powiem tak, byłem, widziałem, mogę sobie darować. Tak ślicznie opisane wyjątkowe budowle z okresu wspomnianego bauhaus, po pierwsze ciężkie do namierzenia, po drugie jest to dość specyficzny styl, więc nie ma co oczekiwać, że każdego zachwyci. Rothschild – pod numerem 89 typowy przykład stylu bauhaus Za to chwilę wcześniej wchodzimy do Wielkiej synagogi i to miejsce w jakiś sposób robi na mnie wrażenie. Może to efekt prostoty tego miejsca. Tel Aviv – wielka synagoga Nie wiem. Wnętrze skromne, ale poruszające Rothschild boulevard jest miejscem jak wspomniałem dość specyficznym. Z jednej strony można przyrównać go do Champes Elysees, bo moda jest w tym miejscu wyjątkowo zauważalna. Nikogo nie dziwi podążający dumnie mężczyzna, od stup do głowy wystylizowany, w butach na wysokim obcasie i tylko my stoimy i zastanawiamy się kto to był?? Rothschild – najważniejszy deptak miasta Starsze panie spacerują z małymi pieskami, starsi panowie zasiadają na ławkach i grają w szachy, ktoś jedzie na rowerze, ktoś inny na rolkach, gdzieś jakaś pani siłuję się z olbrzymią ilością toreb z luksusowych butików. Na końcu bulwaru, właśnie kręcą teledysk. Niesamowita sytuacja. Ja kręcę ich a kamerzysta kręci to co kręcę ja!!! Rothschild – przyjemne zakończenie zwiedzania Przynajmniej moje nagranie znajdzie się gdzieś w sieci. Skręcamy w Sheinkin street, ulicę znaną z designerskich butików znanych projektantów mody. Tel Aviv, Sheinkin street Sama ulica jest eklektycznie piękna. Nie tak ruchliwa, mniej aut, więcej spacerujących, co jakiś czas jakaś kawiarnia, pub. To tutaj zaczynamy „zwiedzanie” sklepowych witryn, ale też mają miejsce pierwsze przymiarki. Już czuję, że jak podczas każdego mojego wyjazdu, tak i tutaj popłynę finansowo. Tel Aviv, Sheinkin street Ale wiecie co?? To jest właśnie kolejna ciekawa rzecz tych moich podróży. Jak otwieram szafę i wyciągam jakiś ciuch, to niemal za każdym kryje się jakaś historia, podróż. Nie mam praktycznie ciuchów kupowanych w centrach handlowych w Warszawie. I to też jest niesamowite. Bo jak stoję ubrany i gotowy do wyjścia to od razu sobie przypominam wyjazd do Tel Aviv u, Stanów Zjednoczonych, Azji, stolic europejskich itd. Zresztą otwierając szafkę w kuchni z przyprawami i nie tylko, jest dokładnie tak samo. Tak chyba ma podróżnik. Nie wiem czy każdy, ale mnie to akurat sprawia niesamowita przyjemność. Tel Aviv, Sheinkin street Spacer nas trochę wykańcza i robi się późno i ciemno. W total jakoś 12-15 km zrobiliśmy na piechotę. A że przy okazji jesteśmy głodni, namierzam przy wspomnianej wierzy zegarowej, ciekawą restaurację. Old Jaffa Bardziej arabską niż żydowską. Przy ulicy Yefet street 4, oszklone witryny, a w środku kamień i drewniane stoły. Nazywa się Abulafia, ale nazwy w zrozumiałym dla nas alfabecie próżno szukać. Kolejny humus – w życiu tyle humusu nie zjadłem co tutaj przez tydzień Zatem zamawiamy: shoarmy, wątróbkę z grilla i kebab z grilla. Kebab jak to kebab zawsze smakuje Ale tutaj obsługujący nas kelner nas zaskoczył bo na początek na stół ląduje masa przystawek i duże placki pity oraz lemoniada. Od samych przystawek już brzuszki się napełniły Już ten starter, uzupełniany na bieżąco nam wystarcza a to dopiero początek, bo po jakiś 20 minutach na stole pojawiają się wielkie talerze z shoarmą i frytkami!!! Shoarma pyszna Frytki są takie jak pamiętam z dzieciństwa. Lekko słodkie i rozpadające się, ale na 100% z prawdziwych ziemniaków. Falafele, sałatki i pasty smakują wyśmienicie a na deser dostajemy fantastyczną, mocną kawę arabską i słodkości. Wyborny falafel Jak wspomniałem wcześniej o kosztach, tanio nie było, bo średnio na osobę wyszło 55 zł., (ale wszystko co wymieniłem z menu było w tej cenie). Więc trudno określić i się do tego odnosić. Poza tym na wyjeździe nie warto zawsze liczyć, wręcz nie można. Wtedy tracimy przyjemność z odkrywania. Wątróbka wyborna A pieniądze rzecz wypracowana i nabyta. Po to zarabiam, aby odkrywać w podróżach. Jak nie podróżuje, raczej kasy nie wydaję, po knajpach nie chodzę, gotuję sobie raczej sam, ale właśnie na wyjeździe nadrabiam. Do grobu za wiele nie zabiorę, poza myślami i wspomnieniami. Dlatego korzystam dziś i Wam też radzę tak samo. Czas do domu bo jutro rano kierunek Jerozolima. Artykuł Tel Aviv – miejsca gdzie poczujesz klimat pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Izrael czyli 26 godzin Julka na rzęsach

JULEK W PODRÓŻY

Izrael czyli 26 godzin Julka na rzęsach

Izrael, Tel Aviv w końcu dotarłem Zaczynam pierwszą w tym roku podróż, kierunek Izrael. Kierunek z tych tzw. „odkurzonych”. Ostatnio wyciągam z półki miejsca, które były kiedyś już prawie dopięte, ale jakoś do realizacji nie doszły. Tak było pół roku temu, gdy odkurzyłem Sycylię i dotarłem tam po trzech latach a teraz czas na Izrael. Lecę do Izrael a LOT-em, w niedzielę o 22.50. Startujemy z Okęcia. Ten lot będzie męczący. Ani się wyspać, bo za krótki, ani odpocząć, bo stary boeing z niewygodnymi fotelami. Izrael, Tel Aviv z nocnego lotu ptaka O 3.30 rano lądujemy. Izrael wita mnie kontrolą na dzień dobry. Czytałem o tym na blogach podróżniczych, pamiętam z moich poprzednich wizyt w tym kraju, że kontrole są dość dokładne, ale to!!! Łapie mnie pan z kontroli bezpieczeństwa tuż przy wyjściu z samolotu: Jaki jest cel Twojej wizyty? Czy podróżujesz sam? Czy  pracujesz? Gdzie pracujesz? Czy możesz pokazać wizytówkę lub identyfikator? Na jak długo odwiedzasz Izrael? Gdzie będziesz mieszkał? Czy masz tu rodzinę, znajomych? Pytania lecą jak z karabinu, ale z uśmiechem i spokojem, pomimo zarwanej nocy i jak na mnie, odpowiadam. Trzeba to trzeba. Taki mają klimat. Potem jest już z górki. Schody, korytarze, nikt więcej nas nie zatrzymuje. Jeszcze tylko kontrola paszportowa (zero pytań) i witamy w Izraelu. Nie wbijają pieczątek do paszportu jak kiedyś, tylko dają specjalną kartkę na wjazd i wyjazd. Więc nie musicie się obawiać, że odwiedzając Izrael, będziecie musieli potem wymieniać paszport. Aby wjechać, wyjechać z Izraela trzeba dostać taki ticket – na szczęście już bez pieczątki w paszporcie W hali przylotów miał czekać David z karteczką, nasz kierowca. Izrael powitał nas opóźnieniem!!! Nie ma Davida!!! Co robimy? – pada pytanie – czekamy? Po 15 minutach (czas wykorzystamy na bankomat), pojawia się kierowca i zabiera nas do apartamentu:  Jaffa Apartment Breathtaking view of Jaffa and beyond przy Salsala Street, Ajami Quarter, Izrael Telefon do Ezawa, naszego punktu kontaktowego, który ma nam przekazać klucze do mieszkania z informacją, że będziemy za około 25 minut. Przemieszczamy się gdzieś ulicami starej Jaffy, dzielnicy Tel Avivu. Tradycyjna blacha zdobyta Już wiemy dzięki kierowcy, gdzie jest najlepszy humus w mieście i dlaczego nie jeść go na noc!!! Docieramy w ciemności do ulicy Salsala i czekamy na Ezawa, który zresztą po chwili się pojawia i wprowadza nas do cudownego apartamentu. Piękny salon w naszym apartamencie Mnie osobiście oczy wychodzą na orbity przysłowiowe. To jest jedna z najlepszych miejscówek jakościowych jak i cenowych z jakich podczas moich licznych podróżny korzystałem!!! Całości szczęścia dopełnia wielki taras z którego podziwiamy pierwszy w Tel Avivie i Izrael u wschód słońca – bajka. Best view ever Na prawo miasto, na lewo morze. Mimo tych widoków, dochodzimy do wniosku, że trzeba się przespać choć chwilkę i potem można ruszać w miasto. Ponieważ nie mamy jeszcze rozeznania w terenie zaczynamy od Old Jaffa. Kierujemy się powoli (bardzo powoli) do Elea Market. Jest to miejsce, gdzie odbywa się pchli targ, ale tez skupisko sklepów, boutique, rzemieślników. Zanim to jednak nastąpi, już mamy pierwszy koloryt tego miasta. Kościół chrześcijański a obok meczet. Kościół a obok minaret Centrum Old Jaffa No właśnie – jak to jest możliwe? Skoro jest to państwo nieuznawane  przez wszystkie kraje świata (w tym część państw arabskich), bardzo zmilitaryzowane (obowiązkowy stosunek służby wojskowej dotyczy zarówno kobiet na 2 lata i mężczyzn na 3 lata) w ciągłych konfliktach zbrojnych. Codzienny widok – nikogo tutaj nie dziwi A tutaj proszę – pełna symbioza religijna a może to tylko pozory? Piekarnia prowadzona przez Araba tradycyjny piec do wypiekania pieczywa Wielkie rogale z różnym farszem. Płacę za sztukę 6 INS (szekli)  czyli jakieś 6 zł. Tanio nie jest jak na rogala, ale plus jest taki, że można się nim najeść. Izrael odsłonił pierwszy smak kulinarny. Tuczące ale pożywne Bocznymi uliczkami, tak jest najlepiej odkrywać miasto, kierujemy się do portu w Old Jaffa. Super pomysł na wykorzystanie starych doków Oprócz pięknej zabudowy mieszkalnej, odkrywamy hangary zaanektowane na galerie, w jednej z galerii Inny Izrael restauracje, jeszcze jedna propozycja kawiarnie i puby. Welcome to Old Jaffa. Old Jaffa – jedna z piękniejszych dzielnic Tel Avivu Stara, wręcz  średniowieczna zabudowa miasteczka portowego (przynajmniej na taką wygląda), uliczki ze schodami w dół i w górę, liczne zakamarki kryjące swoje piękno i tajemnice. Old Jaffa – jedna z piękniejszych dzielnic Tel Avivu I żeby było jasne – choć nie wyglądają, są współczesne!! Old Jaffa – jedna z piękniejszych dzielnic Tel Avivu Docieramy do parku na wzgórzu. Już na wzgórzu Park z tajemniczym, wiszącym mostem spełnionych życzeń. Tylko gdzie ten most?? A miał być mostek z życzeniem Znowu mój umysł wznosi się na wysokie obroty, bo legenda mówi, żeby życzenie się spełniło, należy przechodząc przez most, wypowiedzieć życzenie patrząc się w morze. poradziłem sobie Szkoda, że nie można przez ten most przejść. Ale mi to nie przeszkodziło w wypowiedzeniu życzenia. Już na kolejnym pagórku widać Muzeum Starożytności i jego pozostałości. Część archeologiczna Najpiękniejszy jest widok ze wzgórza na Tel Aviv. Dla tego widoku warto tutaj przyjść. I kolejny piękny widok W tym momencie rozlega się kakofonia nawoływań muezinów z minaretów na kolejną modlitwę. Właśnie dlatego dla mnie Tel Aviv, Izrael jest niesamowitym miejscem, które jest regularną, pokojową bądź w trakcie konfliktu zbrojnego, zlepioną kulturalnie mieszanką. Ze wzgórza kierujemy się do placu zegarowego – niekwestionowanego centrum Jaffy i granicy z Tel vivem. W tym właśnie miejscu znajdują się liczne restauracje, sklepy, jarmarki oraz fontanna Sabil, która na fontannę mi nie wygląda. Fontanna Sabil Ale ujmuje pięknem i oryginalnością. Podążamy ciasnymi, targowymi uliczkami. Czy to już jest prawdziwy Izrael? Można kupić tutaj wszystko – przysłowiowe mydło i powidło też. Ale to co najpiękniejsze, to liczne butiki izraelskich projektantów. Polski akcent Ciuchy, meble, lampy a wśród nich kawiarnie, restauracje i puby. Życie lekko bohemy, ale i bananowej młodzieży. Old Jaffa stragany UWAGA!!!! Można popłynąć finansowo. Zarówno podczas zakupów jak i spożywania wykwintnej kuchni. Zmęczenie bierze górę i kierujemy się do domu. Jest niedaleko, więc po drodze kupujemy pity, pomidory, humus i colę – to nasza pierwsza kolacja w Izrael u. bardzo dobrze oznakowane miasto Prysznice, suszarki, woda ogrzewana bojlerem, dodatkowo jest dość zimno bo tylko 13 stopni (w Polsce -16), ale i tak włączamy klimatyzatory, żeby ogrzać olbrzymi apartament. Wtem Łup !!!! W całym domu gaśnie światło. I co teraz? pytamy siebie nawzajem Trzeba sprawdzić o co chodzi. – stwierdzamy Rozglądamy się z tarasu i wygląda, że światło jest wszędzie tylko nie u nas. Szukamy korków i po dłuższej chwili lokalizujemy 3 skrzynki. Sprawdzamy po kolei i wszystko jest ok. Co robimy? – pytają koleżanki Dzwonię do Ezawa – stwierdzam Nie dodzwaniam się jednak i dostaję ataku śmiechu. Nie mamy świeczek, jest ciemno i z minuty na minutę robi się coraz zimniej. Jedyne co nas ratuje to wódka z colą. Ale to i tak na nic się zdaje. Z jednej strony jeden z 15 najbogatszych krajów świata a z drugiej… Dzwonię do właściciela, który podejmuje od razu akcję ratunkową, w tym czasie oddzwania Ezaw i pyta: Co się dzieje?? Sprawdziliście korki?? Tak Robiliście reset – kolejne polecenie Ok, zrobione i nic – odpowiadam Czuję powoli zmęczenie, bo jest to już 26 godzina na nogach, nie licząc 2 godzinnej drzemki o poranku. Robi się zimniej. Czekamy na elektryka i odliczamy czas podziwiając panoramę Tel Avivu. Plus tego miejsca to magiczny widok. Odlatuję powoli tracąc nadzieję na ratunek i właśnie wtedy pojawia się elektryk. W kilka minut naprawia awarię. Była 4 skrzynka z korkami!!!!   PS. Dzięki uprzejmości i opiece Guya – właściciela, otrzymaliśmy wiele cennych porad na temat miasta. Poniżej załączam gotowy mini przewodnik do pobrania,  przygotowany przez niego: 55 Things Final – 1 Artykuł Izrael czyli 26 godzin Julka na rzęsach pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Najpiękniejsze plaże w Tajlandii

JULEK W PODRÓŻY

Najpiękniejsze plaże w Tajlandii

Najpiękniejsze plaże w Tajlandii – Railay Beach Najpiękniejsze plaże w Tajlandii. Można długo debatować i spierać się o tą najważniejszą. Każdy, kto przyjedzie tutaj choć raz, na pewno odkryje własną. Ja zafundowałem sobie całodniową wycieczkę, po wyspach nieopodal Krabi. Mówi się, że jedna piękniejsza od drugiej. Tylko gdzie te najpiękniejsze plaże są?? Ale po kolei. Wycieczka rozpoczyna się o już o 8.00 rano i to nas boli, bo dopiero co mieliśmy jeden dzień na nic nie robienie. Czytaj ładowanie baterii po dwóch tygodniach intensywnego zwiedzania. Jest piękna, słoneczna pogoda, więc zapowiada się pyszna atrakcja dla wszystkich. Pierwszy rejs taką łodzią Dla mnie osobiście największą chyba, będzie pierwszy raz w życiu rejs speedboat -em!!!! Od razu wyrywam się na dziób, nie wiedząc co mnie czeka. Zawsze chciałem popłynąć prywatną, szybką łodzią Generalnie jest to wycieczka zorganizowana przez lokalne biuro podróży. Ok, ok też czasami korzystam z lokalnych pomocnych biur. Szkoda mi marnować czas na organizowanie na własną rękę takiej wycieczki. Z resztą w Tajlandii przemysł turystyczny jest już tak zaawansowany, że prawdopodobnie więcej bym zapłacił za wynajęcie łódki na własną rękę niż poprzez biuro. Speed Boat najszybszy środek transportu do odkrycia najpiękniejszych plaż Wchodzę do biura, gdzie wiecznie uśmiechnięta, sympatyczna pani podejmuje się sprzedać nam tą wycieczkę na najpiękniejsze plaże w Tajlandii. Czy to jest ostateczna cena? – pytam – widząc 1500 THB (ok. 150 PLN) od osoby Mogę odrobinę obniżyć, ale nie za wiele – odpowiada Mój budżet na 6 osób wynosi 8000 THB wraz ze wszystkimi opłatami – informuję ją – choć i tak uważam, że to mega przegięcie i dość drogo. Nie mogę się na to zgodzić – odpowiada nadal się uśmiechając – 1500 THB to minimalna cena. Ale rozumiem, że zawiera wszystkie opłaty? – upewniam się, bo tutaj nigdy nie wiadomo kiedy cena się zmienia i dlaczego. Niestety w tej cenie nie ma wejścia do Parku Narodowego, to trzeba opłacić na miejscu samemu a bilet kosztuje 400 THB od osoby (czyli jakieś 40 PLN) Jedna z ukrytych lagun A jednak czułem, że coś jest na rzeczy!!! Ale w ulotce jest informacja, że cena zawiera wszystkie opłaty – stwierdzam Tak, ale to stara ulotka, sprzed roku – odpowiada nadal uśmiechnięta pani Ok, skoro tak to moja cena za 6 osób wynosi 6000 THB – odpowiadam Nie, nie mogę sir za taką cenę, bo jeszcze biuro pobiera opłatę – mówi. Acha, mam ją!!!! Najpiękniejsze plaże mają być, ale najpierw najpiękniejsze negocjacje ocierające się o wyssane z palca bujdy. Dam radę, bo to nie pierwszy raz przecież próbują mnie naciągnąć. Ok, ok – mówię uśmiechając się najszczerzej jak tylko potrafię – kawa na ławę – czaruję jak tylko mogę. Jakie są opłaty wasze, biura i ile ty dziewczynko z tego masz?? – pytam To ją tak zaskoczyło, nadal się uśmiecham, że śmiejąc się i szczebiocąc, podaje mi procenty z kwoty dla każdej ze stron. najpiękniejsze plaże w Tajlandii – Bamboo Island Wychodzi na to, że finalnie z całościowej kwoty – 13% bierze biuro za pośrednictwo, czyli jakieś 900 THB a z tej kwoty, dziewczynka siedząca przede mną otrzyma 20% czyli jakieś 180 THB!!!!!!! 20 PLN od sprzedanej wycieczki to chyba niewiele? Cóż biznes is biznes. Finalnie zatrzymujemy się na kwocie 6900 THB za 6 osób. Pan dostaje swoje 200 THB. Wycieczka zakupiona i można zwiedzać najpiękniejsze plaże w Tajlandii. Teraz jest już 8.30 rano i jedziemy pick upem na pier, gdzie rozpocznie się nasza wycieczka. Mimo poranka humor dopisuje Ryk silników kojarzy mi się z wyciem turbośmigłowego samolotu. Wszyscy uczestnicy wycieczki, siedzą grzecznie w kapokach. Fale spod łodzi unoszą się wyżej i wyżej i nagle przyspieszenie wbijające mnie w oparcie. Co wyższa fala powoduje podskakiwanie łodzi do góry ponad taflę wody i gwałtowne uderzenie spadając w dół. Łup o wodę! Czuję się jak w wesołym miasteczku. Wydaje mi się, że może być to świetna rozrywka zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci. Ponieważ wypływamy pierwsi, jako numer 1 pojawiamy się na Bamboo Island. najpiękniejsze plaże w Tajlandii – Bamboo Island Piękny piasek, czysta woda, cisza, spokój i poza nami zero turystów. Tylko my. Spacer nadbrzeżem jest czystą przyjemnością, ale tylko do momentu, gdy zaczynają nadpływać kolejne łodzie. Właśnie łodzie motorowe!! Tak jak na floating market pod Bangkokiem tak i tutaj nastąpiły spore zmiany. Kiedy byłem w tych rejonach 8 lat temu, takie łodzie były zarezerwowane dla tych majętnych turystów. I było ich śladowe ilości. Ja pomiędzy wyspami podróżowałem noso dziobową  łódką. najpiękniejsze plaże w Tajlandii – Bamboo Island Teraz jest to środek transportu do krótkich odcinków podróży. Po 45 minutach pobytu, czas na kolejną atrakcję – jaskinię piratów w których odkryto malowidła naścienne Jaskinia piratów oraz Maya Bay – czyli słynna, rajska plaża, niebiańska plaża (drugie miejsce będące parkiem narodowym). W której odkryto malowidła naścienne Czuję jak narastają we mnie emocje podniecenia. 8 lat temu to właśnie miejsce zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Wyłania się powoli i pierwsze co widzę to ………. Maya Bay – najpiękniejsze plaże w Tajlandii – raj utracony …….. kilkanaście łodzi motorowych na tafli wody wlewającej się do zatoki i drugie tyle przy brzegu. Plaży praktycznie nie widać bo w całości zapełniona jest przez turystów. Widok w pierwszym momencie sprawia mi ucisk w okolicy serca. Maya Bay – najpiękniejsze plaże w Tajlandii – raj utracony To tylko 8 lat!!!  W tym miejscu widać jak duży krok w turystyce poczyniła Tajlandia. 8 lat temu były tutaj tylko Long Tail boats, które teraz praktycznie zniknęły z tego pejzażu. Maya Bay – kiedyś cicha i spokojna, piękna plaża Dla Polaków  ten kierunek także stał się bardzo popularny, jak kiedyś Egipt. W zasadzie nie ma dnia, godziny abym nie spotykał rodaków. Wracając do łodzi. Kolejny szybki wyścig po falach zatoki i jesteśmy w pierwszym miejscu do snoorklowania. Koniecznie będąc tutaj polecam wskoczyć do morza i odkrywać liczne rafy i kolorowe rybki. Można snoorklować UWAGA! KARMIĄC RYBKI UWAŻAJCIE GDZIE RZUCACIE CHLEB. ŁAWICE SĄ TAK OGROMNE, ŻE RZUCENIE POŻYWIENIA BLISKO LUDZI MOŻE WYRZĄDZIĆ KRZYWDĘ PŁYWAJĄCYM UWAGA 2!! PŁYWAJĄC MOŻNA SIĘ NIEŹLE SPALIĆ W SŁOŃCU. REKOMENDUJĘ PŁYWAĆ W PODKOSZULKU Kierujemy się do Phi Phi Dong. Phi Phi Dong – kolejne rozczarowanie Kolejnego miejsca, gdzie 8 lat temu rozpoczęła się moja przygoda z dalekimi podróżami. To właśnie z tego miejsca w 2004 roku fala tsunami przelała się, zniszczyła i zabrała wszystko co spotkała na swojej drodze. Tak groźny kataklizm jaki dotknął ten rejon, pochłonął łącznie ponad 250.000 istnień w tym wielu turystów. Gdy ja byłem tutaj w 2008 roku, nie było śladu po niszczycielskim żywiole. Teraz nie ma śladu po Phi Phi Dong jakie pamiętałem. Phi Phi Dong – kolejne rozczarowanie Rozbudowało się bardzo, stało się wielkim, nieciekawym kurortem. Czy nauczka sprzed 10 lat, wysłana przez naturę, niczego Tajów nie nauczyła?? Po lunchu (w cenie), płyniemy jeszcze na jedno snoorklowanie i potem kończymy rejs. Siedzę na dziobie z koleżanką i podziwiamy widoki ze skaczącej łodzi. Góra i dół, góra i dół. Spoglądam z niepokojem na słup utworzony przez chmury na horyzoncie, nie wróży nic dobrego. Pogoda zaczyna się psuć a było tak pięknie przez cały dzień. Nagle czujemy, że pojedyncze kropelki zacinają nam po twarzach, ale jeszcze nie jest to bardzo uciążliwe. Niestety w chwili gdy o tym pomyślałem, rozpoczyna się regularna ulewa. Pasażerowie w łodzi nie są nawet tego świadomi a my siedząc na dziobie nie mamy nawet czym się zabezpieczyć. Sąsiedzi siedzący na przeciwko mieli chociaż ręczniki. Wtem uzmysławiam sobie, że mam przecież kapok i niewiele myśląc narzucam go na siebie. Uratowani przez kapok Efekt zabiegu jest taki, że chociaż jesteśmy troszkę mniej mokrzy. Dopływamy do naszego Pier. Jest odpływ. Powrót podczas odpływu, z zatoki niewiele pozostało Ogólnie zauważam, że odpływy w tej części Krabi są niesamowicie spektakularne. Setki kilometrów odsłoniętego nadbrzeża, zaprasza poszukiwaczy muszli. Widok jest niestety przerażająco piękny. Najpiękniejsze plaże w Tajlandii – Ao Nang podczas odpływu Reasumując poszukiwania. Najpiękniejsze plaże w Krabi to chyba jednak po pierwsze ta na której się zatrzymaliśmy na nocleg, czyli Railay Beach. Railay Beach Codziennie witała nas turkusem wody i promieniami słońca o wschodzie i zachodzie. Spektakularne były zwłaszcza zachody przy towarzyszącym im odpływom. Railay Beach – najpiękniejszy zachód słońca Tajlandia jaką odkryłem 8 lat temu pozostanie na długo w mojej pamięci, Tajlandia ta obecna już mnie tak nie pociąga. Railay Beach – najpiękniejszy zachód słońca podczas odpływu Zostawię ją licznym odwiedzającym, którzy decydują się od niej rozpocząć swoje dalekie podróże. Jest idealna na początek, dla turystów, którzy nie do końca czują się odważni, aby podróżować na własną rękę. Railay Beach – hotel nad brzegiem morza, raj na ziemi Artykuł Najpiękniejsze plaże w Tajlandii pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Mama czyli dlaczego podróżuję

JULEK W PODRÓŻY

Mama czyli dlaczego podróżuję

Nieturystyczna Birma fakt czy mit

JULEK W PODRÓŻY

Nieturystyczna Birma fakt czy mit

Nieturystyczna Birma? Zaprzeczam!! Nieturystyczna Birma. Co ja wiem o tym kraju? Tyle co przeczytałem w przewodniku i na kilku blogach. Los wiaheros np świetnie opisuje detale z codziennego życia w Birmie. Zwracałem się też do kilku blogerów (Polaków) mieszkających w Birmie o podpowiedzi. Jakoś nie byli skorzy do odpisywania. Szkoda. A wracając do tematu czy nieturystyczna Birma faktycznie taka jest? Ostatni pełny dzień w Birmie. Gdybyśmy wiedzieli, że jest tutaj tak magicznie, inaczej zaplanowalibyśmy ten pobyt. Dla mnie osobiście Birma zyskała bardzo, nawet wobec Tajlandii. Może dlatego, że jest jeszcze taka dziewicza i nie skalana hurtową turystyką. Spokojny i bezpieczny kraj Skaczemy jak żaby (swoją drogą już to kiedyś przerabiałem w Indiach i niczego się nie nauczyłem). Hyc Hyc Z miejsca na miejsce sprawdzając czy nieturystyczna Birma może być turystyczna i przyjazna mimo rządzącej junty. Pędzimy, aby zobaczyć jak najwięcej i pewnie przez to też dużo tracimy. Dlaczego mam tak mało urlopu!!! Pierwsze co widać to ubogość mieszkańców. Ale mimo to, są kolorowi, uśmiechnięci. A może to ja tylko interpretuję to co widzę na swój sposób. Bo często błędem jest zakładać po obrazku. I nie warto także doczepiać etykietek. Birma jest jeszcze dziewicza Stereotypowe myślenie turysty z Europy. Zaopatrzcie się przynajmniej w dużą ilość cukierków (nam poszło wszystko). O to najczęściej pytają dzieci, sprzedające kwiaty przy świątyniach. Nieturystyczna Birma. Dziewczynka sprzedająca kwiaty Ich matki zapytają o mydło dla dziecka do kąpieli, albo jakiś krem. To jest to smutniejsze oblicze podróżowania. Ale oni wydają się być uśmiechnięci i radośni. Nie skarżą się. Cieszą się życiem i zdrowiem. Wczoraj widzieliśmy długie kolejki do lokali wyborczych. Ludzie mają dość reżimu i rządzącej junty. Pojawiła się kobieta – światełko w tunelu – kandydująca na prezydenta. Pierwsze wyniki wskazują, że wygrała. Może to coś zmieni?? Kraj z jednej strony biedny. Ale z drugiej strony ma kopalnie złota i kamieni szlachetnych (na każdym kroku, ktoś Ciebie zaczepia, wyciągając z kieszeni skrzętnie zawinięte w białe sukno, kamienie szlachetne i próbuje Ci je sprzedać). Czy to już jest niegościnna Birma, czy tylko potrzeba przeżycia? Nieturystyczna Birma a jednak atrakcji pod dostatkiem – popularny środek transportu Na razie jednak, wszystko trafia do prywatnych kieszeni rządzących. Tego właśnie ludzie znieść nie mogą. Jedziemy dziś w 4 miejsca. Potwierdzimy czy niegościnna Birma faktycznie taka jest. Czeka nas MEGA intensywny dzień z wielokrotnym schylaniem się, aby zdjąć buty. Bo pamiętacie zapewne z poprzednich wpisów, a jak nie to przypominam. Na teren świątyń zawsze wchodzimy boso!! Ruszamy z naszego hotelu w Mandalaj. Nasz kierowca (wynajęcie auta na 6 osób na cały dzień to koszt 55.000 kjatów – czyli niecałe 30 PLN na osobę – drogo?? Uważam, że nie! Biorąc pod uwagę, że mamy kierowcę na wyłączność), przywozi nas nad kanał w centrum miasta, skąd rozciąga się widok na … …Mury Pałacu królewskiego. Centrum Mandalaj i kompleks pałacowy W środku za wiele nie pozostało, więc można sobie darować, ale z zewnątrz prezentuje się godnie. Nasz lokalny towarzysz jest bardzo miły i stara się nam przybliżyć topografię miasta. Z jego tonu głosu emanuje duma: Tutaj mamy szpital miejski tutaj akademię medyczną szpital dla mnichów szpital dla wojskowych (sporo tych szpitali swoją drogą) posterunek policji hotel 5* Oj mają tego sporo. Na szczęście ruch jest umiarkowany, co pozwala nam dość szybko się przemieszczać. Jak na razie nie zauważam, aby nieturystyczna Birma taka była. Pierwszy z planowanych zabytków to funkcjonująca do dziś pagoda Dla mnie pozostanie białą pagodą, bo taką ją zapamiętałem. Jeszcze przed wejściem otacza nas grupa roześmianych dzieci, kolorowo ubranych i umalowanych. Przepychają się niesamowicie krzycząc i zachęcając do kupienia kwiatów lotosu lub wisiorków z jaśminu. Nieturystyczna Birma? Chyba nie!! To dla Buddy – mówi najbardziej rezolutna z dziewczynek Kupi Pan? Niedrogo. – dodaje Nie dziękuję, nie chcę kwiatów, ale mam cukierka – chcesz? To nie była strategicznie przemyślana decyzja, nieturystyczna Birma chyba da o sobie znać!! Ale nie tym razem. Gdy tylko wyciągam cukierka, jak spod ziemi wyrasta cała chmara kolorowych dzieciaków. Nieturystyczna Birma? Szczerość i dobroć emanuje z tej buzi. Na szczęście z pomocą przychodzi mi moja grupa i wspólnymi siłami obdarowujemy wszystkie dzieci a w nagrodę pozwalają nam się z nimi sfotografować. Kompleks Maha LOKAMARAZEIN KUTHODAW Do świątyni wchodzi się bez obuwia (jak już wcześniej wspomniałem). Do centralnej złotej pagody prowadzi długi, zadaszony korytarz, ale najpiękniejszy obraz tworzą białe, ustawione w szeregu male pagody. W każdej z nich ukryte są kolejne nauki Buddy – łącznie około 1700 pozycji. Maha LOKAMARAZEIN KUTHODAW Całość kompleksu można zwiedzać do woli. W ukrytych korytarzach, licznych białych pagód, poukrywały się zakochane pary. Miejsce mało odwiedzane przez turystów. Maha LOKAMARAZEIN KUTHODAW Można się wyciszyć, kontemplować. Kierujemy się do kolejnej świątyni Mahamuni, miejsca świętego i w centralnej części niedostępnego dla kobiet. Nieturystyczna Birma, odwiedziny w Mahamuni, kobiety do Buddy wejść nie mogą Zanim jednak dojeżdżamy, kluczymy uliczkami mijając stragany pełne różnych postaci. Nieturystyczna Birma. Mniszki wyszły na miasto zbierać datki dla swojego klasztoru To mniszki chodzące od miejsca do miejsca i zbierające datki i dary na przetrwanie dla swoich klasztorów. Ogólnie w tej okolicy Mandalaj jest sporo klasztorów co z kolej przekłada się na ilość wszechobecnych mnichów i mniszek. Święte miejsce. Żeby zrozumieć ideę darowania złota dla Buddy, odwiedzamy fabrykę w której przygotowuje się cieniutkie jak mgiełka, listki z 24 karatowego złota. Po co to? Nieturystyczna Birma, odwiedziny w Mahamuni, oklejają tylko mężczyźni Tradycją jest oddawanie czci Buddzie i oklejanie jego postumentu w Mahamuni, złotymi listkami. W niedalekiej fabryce od zmierzchu do świtu, ręcznie przy użyciu młota i prymitywnej podkładki, robotnicy uderzają w male paczuszki, rozbijając listek ze złota na jeszcze cieńszy skrawek. Wyprodukowane listki naklejane sa na posąg Buddy 30 minut – tyle trwa pierwszy proces. Następnie, taki kawałek tnie się na 6 części, znowu umieszcza w osobnych paczkach i znowu uderzając, rozbija się przez 30 minut. Proces powtarza się do momentu uzyskania niemal że przezroczystości listka. W fabryce złotych listków. Następnie każdy taki listek pakowany jest oddzielnie i sprzedawany. W fabryce złotych listków Mężczyźni wchodzący do świątyni, modląc się przed postacią Buddy oklejają postument, który na przestrzeni 100 lat ze smukłej figury rozrósł się do gigantyczny rozmiarów postaci pokrytej 24 karatowym złotem. Nieturystyczna Birma, odwiedziny w Mahamuni, Budda przed i po Czas na przeprawę przez rzekę i wjazd do Mingun Nieturystyczna Birma, kierunek Mingun Nieturystyczna Birma jak na razie wcale tak się nie wydaje a wręcz przeciwnie. Ludzie są mili, uprzejmi. Nie odczuwam tutaj zagrożenia. Jest spokojnie i cicho. Można się wyciszyć jak kiedyś w Tajlandii. Święte miasto z oddali sprawiające wrażenie kopii Bagan, tyle że w całości składające się ze złotych stup i pagód. Kompleks Mingun Wokół wzgórza, bo na nim miasto jest zlokalizowane, rozsiane są liczne klasztory męskie i żeńskie. Wjeżdżamy na teren archeologiczny – wjazd 5000 Kjat od osoby ( około 15 PLN). Tutaj czeka nas kilka miejsc do odwiedzenia a czasu mamy coraz mniej. Nieturystyczna Birma? Bilet na teren kompleksu kupujemy w stróżówce za 15 zł. W jednej linii w Mingun usytuowanych jest kilka atrakcji. Pierwszą jest biała Mya Thein Tan Pagoda. Czasami mam przesyt zwiedzania. W Hiszpanii północnej, którą objechałem kilka lat temu (wpisy się cały czas tworzą), zaczęły mi się zlewać kościoły. Bo ileż można?? Swoją drogą w Europie głównymi atrakcjami miast są kościoły i katedry. W Azji stupy i pagody. Może właśnie ze względu na swój religijny charakter one przetrwały? Mya Thein Tan Pagoda Coś w tym jest. Dlatego będąc w tych miejscach rozmyślam, przeszukuję zakamarków swoich myśli. Dla mnie sama budowla nie jest najważniejsza, liczy się energia jaką tutaj odnajduję bądź nie. Wzdłuż trasy pomiędzy świątyniami ustawione są liczne stragany, ale Birmańczycy jeszcze nie są tak agresywni jak Egipcjanie czy Tajowie. Grzecznie i delikatnie uśmiechają się i zapraszają do swoich sklepików. Pamiątki z Mingun Wielki Dzwon Mingun Wielki dzwon w Mingun Był kiedyś ozdobą nieopodal położonej świątyni. Dziś samotnie, wyeksponowany zaprasza do wewnętrznej modlitwy, Niech Pani uderzy – słyszymy, że ktoś z tutejszych nakłania naszą koleżankę. Raz albo trzy razy i mocno uderzać to spełni się życzenie – kontynuuje mężczyzna Dawajcie  – krzyczymy – wiecie o co prosić?? – każdy zdaje sobie sprawę z niepokojącej prognozy pogody w Krabi. Burze, deszcz i chmury i nie tak miało być!!! Wyciszyłem się wewnątrz dzwonu w Mingun Dlatego każdy bez wyjątku, z zapałem łapie wielką, drewnianą pałę i trzy razy uderza w dzwon w myślach wypowiadając życzenie. Czy podziałało – o tym później. Jesteśmy zmęczeni całym dniem w upale. Kurz i słońce skutecznie nas wyczerpują. Ale została jeszcze jedna atrakcja. Pa Hto Taw Gyi, Mingun Paya – Świątynia na skale. Pa Hto Taw Gyi, Mingun Paya – Świątynia na skale. Nie każdy się decyduje wchodzić w tych warunkach, na boso na wysokość. Ale ja już się wyrywam i o dziwo, nawet tym razem nie mam takiego lęku jak w Sigiriji. Nauczyłem się, aby nie rezygnować i nie poddawać się, walczyć z lękami w głowie. Pa Hto Taw Gyi, Mingun Paya – Świątynia na skale. I tak dzieje się tym razem. Więc od razu, pierwszy, energicznym krokiem, po kamiennych schodach, rozpoczynam swoją wspinaczkę. I nawet nie jest tak źle, chyba że ktoś przede mną się zatrzyma. To wtedy pozamiatane. Po kilku minutach jestem na dachu , góry świątyni. Liczne spękania tworzą głębokie szczeliny, przez które trzeba przeskoczyć. Gorąco, ale było warto Jest to niebezpieczne, ale nie niemożliwe. Gdy rozłożyliśmy się do pięknych zdjęć i podziwiania zachodu słońca, koleżanka nagle przed szczeliną zamarła. Myślałem, że tak się boi a niestety zeskakując z jednego bloku skały na drugi, będąc boso, rozdarła skórę na palcu u nogi. Efektem czego było obfite krwawienie. Ja mam zawsze przy sobie plastry, ktoś miał chusteczkę a z opakowania po paczce chustek, zrobiłem plastikowy cover, aby rana nie uległa zabrudzeniu. A zapomniałem napisać, że oczywiście wykazaliśmy się empatią na 100% (podobnie na Karaibach, gdy koleżankę pozującą w morzu szarpnęła fala, wywracając ją i raniąc kolana o kamienie i piach). W momencie gdy koleżanka stała nieruchomo, my byliśmy w trakcie sesji zdjęciowej. Widok magiczny Stój, nie ruszaj się, już podchodzimy – krzyczę jednocześnie uśmiechając się do pozowanego zdjęcia. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Także widzicie kochani, że trzeba być przygotowanym i nigdy nie wiadomo jak zwiedzanie się skończy. Zachód słońca w Mandalaj Wracając do hotelu odczuliśmy już godziny szczytu, bo tylu samochodów i skuterów w korku jeszcze tutaj nie widziałem, przez co nasza podróż trochę się wydłużyły. Nieturystyczna Birma wcale nieturystyczna nie jest. Wręcz przeciwnie. W mojej ocenie jest to ostatni dzwonek, aby ja jeszcze odkrywać prawdziwą. Jest czas na rozmyślanie Za chwilę otworzy się na masową turystykę, mieszkańcy odczują głód napływających dolarów i ceny pójdą w górę. Nieturystyczna Birma to mit!!! Na kolację wybraliśmy to samo sprawdzone i tanie miejsce u Sha Ma Ma no. 4-8, 81st St., Mandalay, Birma. Przepyszna kolacja Ryż, smażone ryby, kurczak w curry i spora ilość taniego rumu. Tani rum z colą To pomogło nam zasnąć.  I efekt końcowy. Nieturystyczna Birma jest bardzo turystyczna Artykuł Nieturystyczna Birma fakt czy mit pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Mandalay odkrywa swoje atrakcje na moście tekowym

JULEK W PODRÓŻY

Mandalay odkrywa swoje atrakcje na moście tekowym

Spotkania z mieszkańcami Birmy są niesamowite Koniec Bagan początek Mandalay. Kończy się nasz krótki pobyt w Bagan. Co nas w ogóle podkusiło, żeby tak ułożyć ten plan!! 1 dzień to zdecydowanie za mało. Potrzeba być w Bagan minimum kilka dni, brać rower bądź skuter (tania opcja zwiedzania) i spokojnie jeździć wśród wysokich traw od świątyni do świątyni. My zobaczyliśmy zaledwie namiastkę tutejszego życia i zabytków. W drodze do Mandalay obserwuję życie wsi Tak to jest jak chce się zobaczyć jak najwięcej mając limit urlopowy. Kurczę, bardzo już teraz chcę tutaj wrócić i następny raz będzie tylko Birma. O 10.00 wyjeżdżamy z hotelu i udajemy się do oddalonego o 4 godziny jazdy Mandalay. To kolejny punkt programu naszej wycieczki. Aby zaoszczędzić czas, jeszcze w Polsce skontaktowałem się z lokalnym biurem, aby zorganizować transport. W sumie wyszło 100 USD za 6 osób w dwie strony, więc da się przeżyć. Biuro nazywa się myanmartravel i w ciemno ich polecam. Po drodze do Mandalay mamy przyjemność i okazję oglądać typowe życie Birmańczyków. Wioska za wioską. W drodze do Mandalay obserwuję życie wsi Wyschnięte koryta rzek w których obecnie są drogi przejazdowe, uprawę roli w bardzo prymitywnej formie, pasące się bydło wychodzące bez pardonu na drogę, blokując przejazd, kiedy tylko chcą. Droga do Mandalay prowadzi przez wyschnięte rzeki Jazda po tutejszych drogach wymaga nie lada umiejętności, ciągłego trąbienia i rozglądania się na wszystkie możliwe strony. Droga do Mandalay to przeszkody naturalne Raz z niespodziewanie wyskakują nam kozy na drogę. Tylko szybka reakcja kierowcy i jego umiejętności sprawiają, że nie dochodzi do wypadku. Droga do Mandalay to przeszkody naturalne Na trasie do Mandalay zatrzymujemy się przy Tea House (jest ich tutaj mnóstwo i są bardzo popularne) wśród miejscowych. W drodze do Mandalay przystanek w Tea House Zamawiamy kawę i kupujemy na ulicy pyszne krążki z białego sera, podawane z cukrem. Smaczne przekąski Koszt takiego posiłku to około 0,5 groszy!!! Drugie tyle kawa. Smaczna przekąska kupiona na ulicy Gdy docieramy do Mandalay, jest na tyle wcześnie i jasno, że od razu organizujemy wyjazd na most tekowy na zachód słońca. Jest to niezwykła atrakcja dla nas i jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Mandalaym, ale też Birmy. Nasz hotel w Mandalay Z braku czasu (jesteśmy tutaj tylko 1,5 dnia) organizujemy transport za 30.000 KIAT (90 PLN) ponownie dzieląc koszt na 6 osób czyli jakieś 15 zł na osobę. Wychodzi taniej niż motor, poza tym wiedząc jak się tutaj jeździ, raczej nie zdecydowalibyśmy się na wynajem 3 skuterów. Można by to zrobić, gdybyśmy byli tutaj dłużej (podobnie jak w Bagan), ale z braku czasu ta opcja jest najlepsza. Kierowca podwozi nas pod samo nadbrzeże. Most tekowy w Mandalay Most tekowy jest położony raczej na obrzeżach Mandalay i trochę czasu zajmuje dotarcie w to miejsce. Naszym oczom ukazuje się misternie zbity z desek z drzewa tekowego mostek w większości bez poręczy, o długości 1,6 kilometra. Na moście tekowym można spotkać mnichów Spacer w jedną stronę zajmuje nam około 30-40 minut, a jeśli doliczyć tłum ludzi – jest niedziela i lokalni mieszkańcy Mandalay, przyjeżdżają tutaj na romantyczne spacery- w tym turystów i przystanki na fotki, robi się godzina. Na moście tekowym toczy się zwykłe życie W połowie mostu jest cypel, który powstał na skutek wyschnięcia części rzeki. Most tekowy w Mandalay Na nim ulokowała się spora knajpa do której z mostu prowadzą drewniane schody. To właśnie stąd jest najlepsze miejsce na podziwianie i fotografowanie mostu o zachodzie słońca. Nagle, gdy słońce zaczyna chylić się do snu Zaczyna się zachód słońca w Mandalay na środek jeziora wypływa kilkadziesiąt dziobonosych łódek z wypchanymi po brzegi fotografami. Każdy chce cyknąć najlepszą i niepowtarzalną fotografię. Spektakl kończy się około 17.30 lokalnego czasu. Tłum turystów wypłynął, aby podziwiać zachód słońca Do dziś zastanawiam się jak ten wyglądający jakby miał się rozpaść mostek, nadal stoi i wytrzymuje napór setek spacerowiczów. Zachód słońca nad mostem tekowym Wracając do hotelu, kierowca pokazuje nam lokalną, uliczną restaurację SHAN MA MA, zachwalając iż jest najlepszą i z pysznym, lokalnym jedzeniem. Shan mama w całej okazałości To miejsce staje się ostatnim przystankiem po dzisiejszym, wyczerpującym dniu. Ilość przewijających się autochtonów i drugie tyle białych, potwierdza że musi być tam pyszne, proste jedzenie, ale jakie pyszne. W Mandalay u SHAN MA MA nie ma menu. Podchodzisz do wystawionej lady na której stoją garnki z gotowym, ciepłym jedzeniem. Talerz ryżu plus do wyboru kurczaki, wieprzowina, warzywa, ryby, tofu itd. Zestaw obiadowy Olbrzymie porcje za cenę 1000 – 2000 KIAT (3-6 zł) a na prawdę można się najeść i smakować tutejsze delicje. Gospodyni jest miła, uśmiechnięta, krząta się między stołami, doglądając czy wszystko jest ok. Shan mama w Mandalay – piwo do wyboru Nawet jak traficie na moment, że nie ma wolnych miejsc, polecam chwilę poczekać. Potrzeba matką wynalazków – korkociąg Piwo jest drogie bo kosztuje około 6-9 zł. za butelkę 0,6 litra, ale mega odkryciem jest lokalny rum. Butelka o,375 kosztuje 3 zł. i spokojnie wystarcza na 3 mocne drinki. Ten hit będzie nam też towarzyszyć kolejnego dnia. Już bez piwa. Mandalay i lokalny rum Zainteresowanym podaję adres: SHAN MA MA Restaurant beetwen 29-30 streets, Mandalay. Artykuł Mandalay odkrywa swoje atrakcje na moście tekowym pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Zwiedzanie Bagan czyli magia Birmy

JULEK W PODRÓŻY

Zwiedzanie Bagan czyli magia Birmy

Zwiedzanie Bagan. 4000 świątyń i pagód. Nie ma szans, aby podczas jednej wizyty zobaczyć wszystko. Zwiedzanie Bagan jest sporym wyzwaniem. Dlaczego?? Hmm jakby tutaj w kilku słowach odpowiedzieć?? Nie no nie da się tego streścić w jednym zdaniu. Fakty: około 4000 tys. stup, świątyń, budowli 40 tys. km 2 powierzchni, bo na takim areale porozrzucane są w/w obiekty temperatura średnia 36 stopni w cieniu bezwzględny zakaz wchodzenia w obuwiu na w/w obiekty konieczny transport – rower, motorower, samochód inaczej roku zabraknie Zaczynamy zwiedzanie Bagan. Zwiedzanie Bagan, lokalny koloryt O 7.00 rano pobudka (znowu się nie wyspałem). W tym hotelu jest dziwna aura. Nie wyczuwam tutaj pozytywnej energii (mam taki 6 zmysł i takie rzeczy gdzieś kołaczą mi się w głowie), choć ogólnie wszystko jest ok. Zwiedzanie Bagan, Ananda Temple W nocy mam koszmary – może mózg się oczyszcza – gdy przebudzam się gdzieś o północy, widzę dziwne postacie, tylko rysy ciał i głowy z czaszkami zamiast twarzy. Skupiam się mocno i proszę je o odejście i zostawienie mnie bez myśli we śnie. Nie jest to łatwa sztuka, nie każdy duch czy mara jest taka usłużna. Tym razem się udaje, postacie odchodzą ja zasypiam. Mniej więcej takie duchy mnie odwiedziły dziś w nocy Zakładam, że zwiedzanie Bagan właśnie się zaczęło tylko w drugą stronę. Oni odwiedzili mnie na początek. A może w miejscu hotelu była kiedyś świątynia bądź miejsce pochówku?? To prawdopodobne zważywszy, że świątyń pierwotnie było ponad 13.000!! Zwiedzanie Bagan, gdzieś pomiędzy…. Po śniadaniu (ryż z soczewicą, jajka, warzywa) około 8 rano ruszamy z naszym kierowcą na zwiedzanie w 36 stopniowym upale, bezchmurnym niebie, ale z lekkim wiatrem. Koszt wynajęcia busa (do 7 osób wchodzi) z kierowcą na cały dzień to wydatek około 55.000 KIAT czyli około 27 zł na osobę – cena godna biorąc pod uwagę serwis. My zarezerwowaliśmy busa w hotelu. Najciekawsze świątynie są porozrzucane jak wspomniałem, na areale około 40 tys. metrów kwadratowych. Trzeba się nagimnastykować, żeby zobaczyć jak najwięcej. Zwiedzanie Bagan. Pierwsza pagoda Zaczynamy od stupy, na którą prowadzą niemalże pionowo w górę kamienne schody. Wejście jest wyzwaniem, ale nagrodą są widoki jakie na nas czekają. Zwiedzanie Bagan i pierwsze wyzwanie strome wejście To jest właśnie ten widok wart każdych pieniędzy. Trochę nawet się wzruszam, bo przypomina mi się mama. Opowiadałem jej przed śmiercią, ile miejsc jeszcze na mnie czeka i że każde z nich odwiedzę. Słuchała, uśmiechała się i widać było, że się cieszy i podróżuje ze mną. Teraz na pewno tak jest bo jej obecność odczuwam codziennie. Czego nie robi się dla widoków Widok zieleni i wyrastających z pomiędzy chaszczy kolejnych stup, świątyń. Dzicz jeszcze nie spenetrowana i zniszczona przez turystów (bo jest ich tutaj zwyczajnie mało) i bardzo dobrze i oby jak najdłużej. Zwiedzanie Bagan to nie tylko świątynie. Zwiedzanie Bagan, życie na targu Jedziemy na lokalny market a w zasadzie targ miejski. Tutaj czuć ducha prawdziwej Birmy. Matki z małymi dziećmi handlujące warzywami, owocami, rybami, ale też pod turystów – pamiątkami (pudełka z laki, dzwonki, pacynki). Trzeba się mocno targować, ceny są o minimum 50% zawyżone. Targ w Bagan Mimo to gdy się przelicza, wychodzą kwoty kilku złotowe, tak było kiedyś w Tajlandii. Mnisi zbierający jałmużnę – nikt nie odmawia Birma na dziś nie jest jeszcze mocno skalana turystyką. Dlatego zwiedzanie Bagan jest takie przyjemne i w pewnym sensie egzotyczne. Targ w Bagan Kto może niech jedzie już teraz do Birmy, póki zachowała swój koloryt i dziewiczość. Chociaż Bagan jest już nastawione na turystów (nie dziwię się) to ceny jeszcze nie zabijają. Piwo w sklepie (0,6 litra) – 4,5 zł., Kartka pocztowa 0,30 gr., znaczek 0,60 gr. – co prawda jest ryzyko, że kartki nigdy nie dojdą, ale to już inna historia Zwiedzanie Bagan, Shwezigon Pagoda Najdroższy jest bilet wstępu i wynosi 20 USD / 20 EUR (dla nich to wszystko jedno), ważny 5 dni. Chociaż zakupu biletu akurat nie rozumiem, bo musieliśmy go kupić dopiero w połowie zwiedzania a ani razu, nikt o ten bilet nie poprosił!!! Może nas śledzą?? Zwiedzanie Bagan, Shwezigon Pagoda Tego nie odkryłem, ale dzięki uprzejmości naszego lokalnego kierowcy, miałem okazję zjeść birmański obiad. Ryż zawsze się sprawdza Niby nic nadzwyczajnego, ale ryż kokosowy zrobił na mnie mega wrażenie. Fenomenalny ryż kokosowy I oczywiście ceny. 5 zł. za obiad to nie są duże pieniądze. Lokalne frykasy Więc jak mi ktoś mówi, że w Birmie jest drogo to rekomenduję z całego serca podróże po Europie lub Stanach Zjednoczonych, tam jest zdecydowanie taniej. Zwiedzanie Bagan świątynia po świątyni Tak bym to podsumował, ale i tak zobaczyliśmy tylko namiastkę tego co Bagan oferuje. Shwezigon Pagoda – zwana złotą świątynią Zwiedzanie Bagan, Shwezigon Pagoda Ananda Temple – przecudna, biała świątynia z okalającym ja placem (nagrzane kamienie wręcz parzą stopy) Zwiedzanie Bagan, Ananda Temple Ananda Temple Ananda Temple Ananda Temple Sulamani Patho Manuha Temple Manuha Temple Zwiedzanie Bagan, Manuha Temple Sulamani Temple – zwana klejnotem koronnym Zwiedzanie Bagan, Sulamani Guphaya Temple Zwiedzanie Bagan, Sulamani Guphaya Temple Dhammayangyi Temple – największe skupisko nietoperzy, ale nie tylko Całodzienną podróż kończymy w ostatniej z w/w listy świątyni pełnej nietoperzy – to był HARDCORE. Zwiedzanie tego miejsca odbywa się przy dźwiękach tych ptaków. Co chwila słychać tez furkot przelatującego nad głową nietoperza, obraz dopełnia totalnie kolor ścian, oblepionych ptasimi odchodami, które także leżą na podłodze (zaznaczam, że zwiedzanie odbywa się na boso!!!). Zwiedzanie Bagan, Dhammayangyi Temple Fetor jest przeokropny, ale czegoż nie robi się dla odkrywania tajemnic. Gdy wychodzimy na zewnątrz, łapiemy łapczywie powietrze. Po dojściu do siebie, pozostaje nam spacer dookoła budowli. Gdy tak przemierzamy na boso gorące, parzące nas w stopy kamienie, natykamy się na kobietę malującą obraz. Moją uwagę przykuwa jej uśmiech, gdy coś do nas mówi. Maluje bez przerwy, mówi coś do dzieci i ciągle się uśmiecha. Zwiedzanie Bagan, Dhammayangyi Temple – ten w zielonym był naszym przewodnikiem Mały Birmańczyk na polecenie mamy podchodzi do nas krokiem marszowym, staje na baczność i salutuje. Następnie odwraca się i prowadzi nas do tajemniczego przejścia, gdzieś w czeluściach świątyni. Po chwili przedzierania się przez kamienne gruzy, naszym oczom ukazują się ukryte schody, prawie pionowo w górę. Zwiedzanie Bagan, Dhammayangyi Temple – ten w zielonym był naszym przewodnikiem Jakoś zdrowy rozsądek w tym momencie nie zadziałał a chyba myśl, że mamy dobre ubezpieczenia nas trochę otępiła i jak za ciosem, powiedziało się A, idziemy. Zwiedzanie Bagan bez tajemnic i sekretów, bez przygody!! Wchodzi się koszmarnie i to na boso!! Nie ważne, że kleimy się do odchodów nietoperzy i gołębi, byle do celu. Po 10 minutach wspinaczki jesteśmy na górze, gdzie przez male okno możemy podziwiać widok na Bagan. Zwiedzanie Bagan, Dhammayangyi Temple – czy warto było? Zejście graniczy z cudem, bo pionowa ściana nie ma żadnych zabezpieczeń. Ot turyści z Polski zdecydowali się chwilę przyjemności za cenę złamania karku nadstawić. Na koniec dnia jedziemy do pięknej pagody Shwe San Daw z wielkim tarasem. To tutaj zakończymy zwiedzanie Bagan. Z tego miejsca pożegnamy dzień i Bagan przy zachodzie słońca. Jesteśmy stosunkowo wcześnie, więc mamy najlepsze miejscówki. pagody Shwe San Daw Jest coś magicznego i zaczarowanego w zachodzącym słońcu. Ludzie kierują swoje twarze w jedną stronę i patrzą. Zachwycają się i wzdychają – jakby coś się miało bezpowrotnie kończyć. Stąd zapewne w wielu kulturach, słońce zajmowało najwyższe miejsce w oddawaniu czci boskiej mocy. Najpiękniejszy zachód słońca w Bagan Ja nie wierzę cały czas, że jestem w magicznej Birmie, w Bagan (Pagan). Tak długo czekałem na ten wyjazd. A teraz siedzę na wielowiekowym tarasie starej świątyni, wsłuchuję się w dźwięki z dobiegającego gdzieś w tle instrumentu i podziwiam jeden z najpiękniejszych widoków jaki do tej pory oglądałem. Warto mieć marzenia bo one się po prostu spełniają. Artykuł Zwiedzanie Bagan czyli magia Birmy pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Zwiedzanie Monachium w jeden weekend

JULEK W PODRÓŻY

Zwiedzanie Monachium w jeden weekend

Dotarłem do Pałacu Zwiedzanie Monachium to lekkie wyzwanie. Zwłaszcza, gdy ma się tylko jeden weekend do dyspozycji a dookoła – dosłownie – jarmarki świąteczne. Pisałem już, że wyjątkowo i przyznaję się bez bicia, nie przygotowałem się specjalnie do tej wizyty. Pierwszy dzień przeznaczony na zwiedzanie Monachium zleciał tak szybko, że nawet się nie obejrzałem a już było ciemno i  z kuflem piwa w ręce, siedząc przy barze restauracji hotelowej podsumowywałem w myślach pierwszy dzień. A może jedźmy jutro do Norymbergi? – koleżanka rzuca przelotnie hasło – to właśnie tam jest jeden z piękniejszych Jarmarków Bożonarodzeniowych. Główny cel tego wyjazdu – Jarmark Bożonarodzeniowy Do Norymbergi?? – pytam – a tutaj już wszystko zwiedziliśmy? – moje myśli nie ogarniają tego tematu chyba. W sumie możemy jechać do Norymbergi skoro zwiedzanie Monachium zakończyliśmy – szybko dodaję – a w duszy myślę, że to cudowne choć raz nie myśleć, nie planować podczas wyjazdu, zdać się na propozycję i perfekcyjne przyjmowanie znajomych. Warto sobie czasami wrzucić na luz i się wycofać do drugiego rzędu. Rano, następnego dnia budzi mnie telefon. Otwieram oczy i dociera do mnie, że to już niedziela i czas wycieczki. Halo – słyszę – właśnie sprawdzamy pogodę w Norymbergi i są chmury i jest nieładnie, poza tym bilet są po 40 EUR od osoby – nie koduję czy to cena w jedną czy w dwie strony – wiec zostaniemy tutaj i mamy już gotowy plan!! Ok – podsumowuję i potwierdzam, że za niedługo będę gotowy do wyjścia. A jednak zwiedzanie Monachium będzie kontynuowane. Propozycja pada, aby zacząć dzień od wizyty w pałacu Nymphenburg. Zwiedzanie Monachium rozpoczynam od Pałacu Nymphenburg Bardzo mnie cieszy ten pomysł, bo właśnie o tym pałacu czytałem i zależało mi na wizycie w tym miejscu. Zaopatrujemy się w grupowy bilet na komunikację miejską za 16 EUR – najtańsza opcja podróżowania grupą. Bilet uprawnia do korzystania z komunikacji miejskiej w całym mieście i obejmuje do 5 osób. Lepszej oferty po prostu nie ma. Kierujemy się na przystanek tramwajowy linii numer 17 i już po niespełna 20 minutach jesteśmy w innym świecie. Zwiedzanie Monachium – tramwaj jest idealny na dalsze przemieszczanie się po mieście Tak to nadal zwiedzanie Monachium, tak to nadal dzielnice tego miasta, ale jakże inne, ciche, magiczne. Do tego mamy świetną pogodę, choć mroźny wiatr smaga nasze twarze, która dodaje klimatu temu miejscu. Kompleks pałacowy jest olbrzymi a dodając ogrody stanowi jeden z największych i z TOP listy w Europie kompleksów tego typu. Pierwotnie pełnił funkcję letniej rezydencji króla Bawarii, ale jak to z arystokracją bywa szybko stał się ulubionym miejscem schadzek samego władcy, który wcale nie krył się przed licznymi romansami. Pałac Nymphenburg i jego ogrody Na zwiedzanie kompleksu (gdy jest ładna pogoda) trzeba zarezerwować sobie kilka godzin, a gdy dodać wnętrza pałacu i galerię oraz ogrody – może nam zejść cały dzień. Ponieważ nie mam całego dnia a na zwiedzanie Monachium zostało mi raptem pół dnia, ruszam ze znajomymi dalej. Z kompleksu pałacowego przemieszczamy się ulicą Hirchgartenallee wśród malowniczych domków i ogródków w kierunku przystanku metra. Zwiedzanie Monachium i pierwsza restauracja Na naszej drodze wyrasta park Hirchegarten w którym odnajdujemy Königlicher Hirschgarten, kolejny już podczas tego weekendu fantastyczny lokal w stylu bawarskim. Ta restauracja wyróżnia się wystrojem nawiązującym do tego regionu oraz obsługą (bardzo miłą) i ubraną w regionalne stroje. Pyszności Specjalnie głodni nie jesteśmy, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy czegoś nie skosztowali. Decydujemy się na kilka przysmaków jak jajko sadzone podawane na smażonym plastrze mielonki, zestaw lokalnych przystawek i smarowideł oraz sałatkę ziemniaczaną. I oczywiście precle plus piwo. Na mniejszy głód warto zamówić sobie taki starter do popróbowania różnych lokalnych przysmaków Jesteśmy w stolicy Bawarii, zwiedzamy Monachium, kulinaria są nieodzownym elementem moich podróży. Za odkrywanie smaków i lokalnego kolorytu kocham ten ciągły pęd przed siebie. Precel i piwo must have Po zaspokojeniu pierwszego głodu kierujemy się na stację metra i przemieszczamy się na kolejny jarmark Munchner Freiheit. Ten jarmark jest inny jak i całe miejsce w którym się znajdujemy, zdecydowanie zwiedzanie Monachium pokazuje nam nowe oblicze. Zwiedzanie Monachium przez pryzmat kolejnych jarmarków Tutaj zbierają się artyści, a na licznych straganach można nabyć rękodzieło, obrazy, ręcznie robioną biżuterię. Spaceruje się wokół rzeźb i grających w szachy mężczyzn. Życie płynie własnym, spokojnym torem. Można pić wino a w przerwie rozegrać partię szachów Przed zmierzchem chcemy zdążyć jeszcze odwiedzić jedno miejsce zatem po krótkim postoju i łyku bio wina – cokolwiek to jest, ruszamy w kierunku odwiedzanego już wczoraj Englischer Garten, ale tym razem wchodzimy od drugiej strony, co oznacza, że musimy cały, olbrzymi park przejść na piechotę. Jarmark rzemiosła No ale jak nie my to kto? W centralnej części parku stoi dumnie Chinesischer Turm – chińska pagoda. Chińska Pagoda Nie za bardzo wiem jak ma związek z Bawarią i Monachium, ale jest lokalną atrakcją, wokół której zlokalizował się chyba największy z dotychczas widzianych jarmarków bożonarodzeniowych. Na licznych stoiskach można nabyć najzmyślniejsze, regionalne potrawy, piwo, słodkości oraz oczywiście grzane wino, spożywane tutaj w ilościach hurtowych. I jeden z większych jarmarków w Monachium Upojeni, nakarmiwszy wzrok ruszamy na ostatnią w tym dniu atrakcję – czyli posiłek. Po drodze mijamy surferów – wygląda na to, że piątek świątek czy niedziela oni tutaj są i pływają. Dla chętnych specjalny środek transportu Kierujemy się do Hofbrauchaus, ale zanim to już po raz ostatni odwiedzamy miejsca, które tak przypadły nam do gustu. Teraz widziane w innym świetle. Koniecznie zobaczyć trzeba : Marienhof i słynny sklep Aloisa Dallmayera Zwiedzanie Monachium, Marienhof Zwiedzanie Monachium, słynny sklep Aloisa Dallmayera Munich Residenz wraz z Odeonsplatz Zwiedzanie Monachium, Odeonsplatz Zwiedzanie Monachium, Munich Residenz Englischer Garten Marienplatz Gdy już ostatkiem sił kończymy zwiedzanie Monachium, docieramy do wspomnianego Hofbrauchaus. Hofbrauchaus Na stole pojawiają się zasmażane kapusty, pieczona golonka, gulasz i oczywiście piwo. Hofbrauchaus – miałem ochotę na golonkę Hofbrauchaus a znajomi na gulasz Hofbrauchaus – precel gigant coś koło 4 EURO Hofbrauchaus -kapusta po bawarsku W tle przygrywa bawarska kapela. Czuję się klimat tego regionu, tego miejsca. Hofbrauchaus – restauracja jest znana z muzyki na żywo Niewątpliwie to był bardzo udany wypad na weekend. Jutro rano czeka mnie wczesna pobudka bo jak wspomniałem lotnisko jest 80 km od centrum miasta a mam samolot o 7 rano!!! Z lotniska biegnę prosto do pracy. Czeka mnie długi dzień. Artykuł Zwiedzanie Monachium w jeden weekend pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Monachium z Weihnachtsmarkt w tle

JULEK W PODRÓŻY

Monachium z Weihnachtsmarkt w tle

Birma to właśnie ten moment na który czekałem od lat

JULEK W PODRÓŻY

Birma to właśnie ten moment na który czekałem od lat

Birma. Ostrzeżenie przed atakiem szalonych komarów Birma. Na mojej liście miejsc do odwiedzenia znajdowała się od lat. Oglądałem programy o tym kraju, dużo czytałem na blogach podróżniczych. Dokładnie 8 lat temu, podczas pierwszej wizyty w Tajlandii, miałem okazję na chwilę odwiedzić ten kraj. Wtedy Birma wydawała mi się krajem zapomnianym. Różnica Tajlandii do Birmy wtedy wydawała się tak odległa jak obecne czasy w Polsce do czasów z okresu komuny. Lecimy do Mandalay, Birma Transfer z hotelu na lotnisko Don Mueng w Bangkoku zabiera nam godzinę. Pierwszy raz będę korzystał z tego lotniska więc nie wiem, czy jest daleko, jak jest zorganizowane itd. Tym bardziej, że lotnisko to jest wykorzystywane głównie przez linie typu low cost. Bangkok. Transfer na lotnisko o poranku. Air Asia. To z nimi własnie mój cel tej wyprawy – Birma, stanie się osiągalny. Zarówno check -in jak i nadanie bagażu odbywa się bardzo sprawnie. Nie ma kolejek, liczne stanowiska linii Air Asia są dostępne dla pasażerów. Samo lotnisko jest bardzo dobrze oznakowane. I jest dość spore, ale zgubić się nie da. Czeka nas 2 godzinny lot do Birmy, kraju o którym (jak wspomniałem) od dawna marzyłem. Jest to już trzecie skreślenie z mojej wish list podczas tej podróży. Co mnie tam czeka?? Birma na horyzoncie!! Birma. Jeszcze z góry Najpierw góry a potem w miarę obniżania lotu płaski teren, licznie poprzecinany palmami, polami uprawnymi, i zabudowa wiejską. Patrzę przez okno samolotu i odliczam sekundy do lądowania. Uśmiecham się i czuję lekkie podniecenie. Sporo znajomych, jeszcze przed wyjazdem zadawało mi pytania (standard – zaznaczam): nie boisz się tam lecieć?? przecież tam rządzi Hunta!! Dziki kraj, nieznany łapówkarstwo na każdym kroku Niebezpiecznie!! A gdzie jest teraz bezpiecznie?? – odpowiadam pytaniem na pytanie. Jeszcze w Bangkoku rozmawiałem z przyjaciółmi, że chyba coraz bardziej szukamy miejsc nie do końca turystycznych. Stąd „lekki” brak zachwytu w Bangkoku. Birma. Kraj zagadka? Birma od momentu postawienia nogi na tej ziemi nas wciąga. Jest właśnie takim kierunkiem, jeszcze nie skażonym masową turystyką. Na lotnisku przy jednej taśmie (jedyna dostępna) czekają pasażerowie po swoje bagaże. Cierpliwie, grzecznie. Stoi tez pani z obsługi na wprost okienka z którego bagaże wypadają na pas i rękoma amortyzuje spadające plecaki i walizki, aby się nie uszkodziły. Odbieramy bagaż i kierujemy się do wyjścia, ale zanim to prześwietlają nam bagaże i oddajemy jedna z kartek otrzymanych w samolocie. Biurokracja. Birma. Lotnisko w Mandalay Birma nie odstrasza, ale ciekawi. Mnie to przypomina trochę Kubę. Procedura do procedury . Ale wizę do Birmy załatwiliśmy on Arrival , kosztowała nas około 50 USD od osoby (można płacić kartą). Jak będziecie się wybierać chętnie podpowiem więcej technicznych szczegółów. Wychodzimy na zewnątrz hali przylotów i już widzę Pana z Karteczką na której jest moje Imię i Nazwisko. Jeszcze przed wyjazdem skontaktowałem się z lokalnym biurem, które zorganizowało mi transfer z Mandalay do Bagan. Birma. Wszystko dopięte na ostatni guzik Niestety jak się podróżuje w moim tempie, każda godzina jest cenna i szkoda mi marnować czasu na poszukiwanie transportu, skoro mogę to załatwić jeszcze przed przyjazdem. Jedziemy do Bagan Birma od pierwszego momentu nas wciąga i jest właśnie takim kierunkiem o jaki nam chodziło. Nie widać turystów na trasie a mijane miejscowości to głównie wioski w których życie toczy się własnym, wolnym rytmem. Jest pora sucha. Koryta rzek są wyschnięte, co od razu zostaje wykorzystane jako prosta przeprawa (zamiast mostu) po jałowym dnie. Wszystkie drogi sprawiają wrażenie prostych po sam horyzont. Widać tylko szpalery drzew i palm, poprzecinanych motorami i nielicznymi samochodami. Pierwszą atrakcją (dosłownie) jest przejazd kolejowy i nadjeżdżający pociąg. Nie żebym pociągu nie widział. Wręcz przeciwnie, ale ten był lokalny, towarowy i birmański. Pociąg powoli przejeżdża przez przejazd kolejowy, my gapimy się i robimy zdjęcia. Sunie powoli wagon za wagonem a w momencie przekroczenie przejazdu wjeżdża bezpośrednio na most. Birma. Pierwsza atrakcja I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po przejeździe ostatniego wagonu, szlaban otwiera się i ruszamy my. Na ten sam most zaraz za pociągiem!!! Nie ma innej drogi, nie ma dwóch pasów, są tory a my na nich!! Birma. Jedyna droga przez rzekę to most kolejowy Tego się nie spodziewałem, ale to jedyna droga. No poza korytem rzeki, ale tam raczej przejechał by motor a nie samochód (chyba, że terenowy). Kolejny przystanek to Tea House W Birmie, tea house to miejsca spotkań lokalnych społeczności, bardzo popularne z kawą i herbatą oraz drobnymi przekąskami. Lokalni uwielbiają je i spędzają w nich sporo czasu. Część z nich wyposażona jest nawet w telewizor co przyciąga spragnionych rozrywki Birmańczyków. Jest to nasz pierwszy posiłek w jakim gości nas Birma. Jesteśmy w lokalu jedynymi białymi i stanowimy chyba niezłą rozrywkę dla miejscowych, zwłaszcza dla obsługujących nas chłopców (10-14 lat max.). Widać taki kraj, że praca ważniejsza od edukacji. Smutne, ale prawdziwe. Nasz kierowca pomaga zamówić nam coś!!! Bo tutaj nikt nie mówi po angielsku. Menu podają nam po birmańsku, czyli szlaczki z których nic odczytać się nie da. Birma. Gdzieś w trasie Na szczęście już po chwili na stół trafia 5 kaw i pampuchy z nadzieniem z kurczaka z cebulą (tego się będę trzymał, bo nikt z nas nie wie co było w środku naprawdę). Jedzenie bardzo dobre. Herbata w termosie na stole gratis. Pampuchy są tak pyszne, że zamawiamy jeszcze po jednym. Gdy przychodzi do płacenia okazuje się, że całość naszej uczty to koszt 8600 KAT -ów czyli jakieś 27 PLN na 6 osób!!! Daliśmy 10.000 myśląc, że wynagrodzimy chłopcu trud jego ciężkiej pracy. Kierowca przechwycił banknoty, odliczył kwotę właśnie 8600 resztę nam oddał mówić: to za dużo. Dał nam do zrozumienia, że są tutaj jakieś standardy i nie wolno ich łamać. Lekcja pokory dla białego turysty. Nie mierz wszystkich swoją miarą. Swoją drogą jak potem analizowałem tą sytuację, miał rację. Birma nie jest jeszcze chyba gotowa na globalny zalew turystów i ich pieniędzy. Ale to jest właśnie piękne. Jedziemy dalej i już po godzinie wjeżdżamy do Bagan, Birma Birma. Bagan i pierwszy zawrót głowy Gdzie nie spojrzeć świątynie, stupy. Głowa lata mi na lewo i prawo. Jest efekt WOW. Już chcę się wyrwać na zwiedzanie, ale robi się ciemno a ze względów na wysokie trawy i obecność węży, rezygnujemy z tej przyjemności i kierujemy się do hotelu. Birma. Bagan. Świątyń jest około 4000 Egzotyczny, ładny, czysty 3 * hotel KADAY AUNG w miarę dobrej cenie, co nie jest bez znaczenia. Co nam więcej potrzeba? Przecież będziemy tutaj tylko nocować. Birma. Bagan. Pierwszy hotel Wystrój lekko kolonialny Decydujemy się na wieczorny spacer do centrum New Bagan coś zjeść Na piechotę, w pełnych butach – tak dla bezpieczeństwa. Spacer zajmuje nam 15 minut. Mijamy liczne restauracje i sklepy, generalnie jest cicho i przyjemnie. Czuć atmosferę tego miejsca z nielicznymi (na szczęście) turystami. Właśnie o takie warunki mi chodziło i takie nieturystyczne miejsca chcę właśnie odkrywać. W nich dobrze się czuję. Birma. Bagan. Spokojne wieczorne życie w New Bagan – typowe domostwo Plan na kolejny dzień jest prosty (bo mamy tylko jeden dzień) – bierzemy samochód z lokalnym kierowcą i do bólu jeździmy po świątyniach. Koszt na osobę to 30 PLN. Wg. mnie niedrogo, bo mamy w cenie osobę, która zawiezie nas w miejsca, które chcemy plus doda coś od siebie. Jeżeli będziecie tutaj dłużej – lepszą, tańszą opcją jest wynajęcie skutera lub roweru na dzień, dwa itd. Birma. Bagan i pierwsze, lokalne piwo Na koniec dnia wchodzimy do lokalnej restauracji. Każdy zamawia coś ciekawego (zupa, ryż, mięso, piwo). Koszt posiłku waha się od 6 do 15 PLN na osobę (wliczając dużą butelkę 0,6 l piwa). Bagan – pierwszy posiłek Bagan – musiałem udawać zachwyt nad smakiem tej zupy Jutro kolejny ciężki, ale przyjemny dzień. Artykuł Birma to właśnie ten moment na który czekałem od lat pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Combine Tour Floating Market & Ayutthaya

JULEK W PODRÓŻY

Combine Tour Floating Market & Ayutthaya

Combine Tour – Floating Market w pełnej okazałości Combine Tour – myślę sobie, jest dla naszej grupy idealnym pomysłem. Floating Market, Ayutthaya, Maeklong Railway Market – a mamy już tylko ten jeden dzień przed wylotem do Birmy. Pobudka o 6.00 rano!! Dziś, ze względu na ograniczony czas, korzystając z lokalnego biura Thai Tour Guide , wybieramy się na Combine Tour w kilka miejsc. Combine Tour Floating Market & Ayutthaya – zwiedzanie rozpoczynam od porannej dawki soku z kokosa I love my job – czytam i zaczynam uśmiechać się sam do siebie. Czy to jest naprawdę tutaj napisane?? Owszem i po kilkukrotnej wymianie maili zaczynam rozumieć dlaczego. Mr. Chob – człowiek, który perfekcyjnie zorganizował nam Combine Tour po interesujących nas miejscach. Jego biuro znalazłem w internecie, jak kilkanaście innych. Bo musicie wiedzieć, że znalezienie biura to żaden problem w Tajlandii. Ale znalezienie dobrego biura i niedrogiego to już jest wyzwanie. Z panem Chob od samego początku bardzo dobrze mi się mailowało. Szybko odpisywał na zapytania, cierpliwie składał moją ofertę, sam delikatnie proponował rozwiązania (ale nie nachalnie). Z żadnym innym biurem nie miałem takiego serwisu. A tutaj od początku była chemia. Czułem podświadomie i na odległość, że to jest właśnie taka ekipa z którą zrealizuję plan w 110% i będę zadowolony. Na kilka dni przed przylotem do Bangkoku potwierdziłem nasz przyjazd. Dostałem odpowiedź zwrotną, że się cieszą i życzą przyjemnego lotu, a w dniu przylotu do Tajlandii, czekał na mnie mail z przywitaniem. Miłe Dzień przed wycieczką zadzwonili, potwierdzając swoje przybycie i dokładną godzinę. Combine Tour – Floating Market – jedne z lepszych sajgonek jakie jadłem, kupione na zwykłym, ulicznym straganie A teraz 6.30 rano i cała ekipa już na śniadaniu. Flexible – to dewiza naszej firmy. Zatem zaczynamy. Combine tour zaczynamy od Maeklong Railway Market Combine Tour – Maeklong Market – i główna stacja kolejowa – miejsca, którego podczas ostatniej wizyty nie zdążyłem zobaczyć. Targ na torach brzmi oryginalnie. Kiedyś targ składał się przy każdym przejeździe pociągu towarowego. Normalnie zadaszenia nad targiem rozciągnięte są i usztywnione na stalowych prętach. W momencie gdy pociąg nadjeżdżał, każdy z handlujących składał cały kramik, aby umożliwić przejazd pociągowi. Na szczęście częstotliwość przejazdów nie była duża (do 4 razy na dobę). Combine Tour – Maeklong Market – pręty wzmacniające dachy ułatwiają zwinięcie straganu, gdy nadjeżdża pociąg Widziałem jak to działa w telewizji, ale niestety na żywo nie było mi pisane. Linia kolejowa jest w remoncie. Targ pozostał. Combine Tour – Maeklong Market. Dla pewności, że wypalicie bakterie,może się przydać dużo chilli Chcesz zobaczyć prawdziwą Tajlandię?? Koniecznie tutaj przyjedź – zobaczysz i mocno poczujesz jej zapachy – dosłownie!! Combine Tour – Maeklong Market – można kupić gotowe dania obiadowe Lokalne owoce, warzywa, mięso i ryby – te suszone i żywe. Zapachy tylko dla twardzieli, widoki czasami też. To jest prawdziwe życie a my jesteśmy w centrum tego miejsca i na dodatek jako jedyni turyści!! Ciekawe kto dla kogo jest większą atrakcją? Combine Tour – Maeklong Market – lub wybrać z tych jeszcze żyjących. PS. o sanepidzie zapomnijcie Kontynuujemy nasz Combine Tour. Damner Saduak Floating Market Combine Tour – Floating Market – na szczęście jego charakter jeszcze można odnaleźć i poczuć Pływający targ wspominam bardzo i koniecznie chciałem pokazać to miejsce znajomym. Delikatne, spokojnie poruszające się kanałami łodzie, sterowane przez siedzące po turecku kobiety. Cały handel odbywa się na wodzie. Uśmiechy i gesty zapraszają do zagłębienia się w tym mikro świecie. Combine Tour – Floating Market – można kupić owoce, soki, dania gotowe ale też pamiątki Tak. Kiedyś było to lokalne targowisko, dziś stało się typową atrakcją turystyczną. Coraz mniej jest tradycyjnych łodzi sterowanych przez Tajki. Combine Tour – Floating Market – klimat jest Ustępują one miejsca głośnym, motorowym łodziom, które dodatkowo zatruwają powietrze spalinami. Przeraziłem się ilością łodzi, ścisk i korek jak na 5th Avenue w NYC, albo jeszcze gorzej. Łodzie się obijają, ludzie przepychają i w tym wszystkim my, cali na biało!!! Z każdą sekundą załamuje się coraz bardziej – co się stało z tym krajem??? Słońce pali niemiłosiernie. Aleks, nasz przewodnik, organizuje nam śliczne kapelusiki. Dzięki nim dodajemy sobie odrobinę lokalnego kolorytu. Combine Tour – Floating Market – gorąco – jeszcze dobrze nie pomyślałem a Aleks już zorganizował mi kapelusik Combine tour trwa w najlepsze. Uciekamy od zgiełku głównego kanału. Nikt nas nie nagabuje, nie ma nachalności. Jest cisza i czas na chwilę wytchnienia (jak kiedyś), ale to wszystko macie dopiero po odpłynięciu od głównej arterii marketu. Combine Tour – Floating Market – w końcu spokój „Poluję” też warana wychodzącego na brzeg i niespiesznie przechadzającego się pomiędzy nadbrzeżem a budynkami mieszkalnymi. Combine Tour – Floating Market – taki gad wypełzł był z wody Widzimy tradycyjne Tajskie domy, przy każdym znajduje się specjalny parking z wciągnikami na łodzie. Oryginalny pomysł. Combine Tour – Floating Market – tak parkowane są łodzie Idealna symbioza fauny, flory i ludzi. Inne połączenie widzimy tuż po wyjściu z łodzi. Grupa niezadowolonych Polaków (nie piszę o nas, żeby była jasność), bardzo głośno i śliczną łaciną podsumowuje swoja wycieczkę. Wstyd mi nawet cytować te niekończące się narzekania i utyskiwania. Zakładam się o każdą forsę, że te blondynki, które w szpilkach wybrały się na zwiedzanie tajskiej prowincji, w tym samym dniu po tak nieudanej wycieczce, umieściły swoje uśmiechnięte sweet fotki na swoich profilach FB z komentarzem jak to jest cudownie tutaj być. A właśnie. uważajcie na słownictwo, bo Polaków jest tutaj wyjątkowo dużo. Praktycznie codziennie natykamy się na rodaków po kilka razy. Taki to atrakcyjny i dostępny dla nas kierunek ta Tajlandia. Kontynuujemy nasz Combine Tour. Wracając jeszcze do targu. Handel przeniósł się na wybrzeże, co też ujmuje charakteru tego miejsca. Można tanio zjeść a na deser cyknąć sobie fotkę z gigantycznym, żywym boa. Combine Tour – Floating Market – egzotyka i komercja w jednym – niestety Mnie takie atrakcje nie kręcą. Dla mnie jest to zwykłe męczenie zwierząt i zarabianie na ich nieszczęściu. Kierunek Ayutthaya Park historyczny. Combine Tour Ayutthaya – gdy jestem w takich miejscach, próbuję odebrać choć trochę energii i dowiadywać się jak najwięcej Po dwóch godzinach drogi docieramy do Ayutthaya. Drugiej stolicy Tajlandii. W zasadzie niewiele pozostało po tym olbrzymim kompleksie miejskim, Łącznie jest tutaj ponad 2000 świątyń, po kilka w kolejnych wsiach. Niestety nie mamy tyle czasu, aby w całości odkryć to zamieszkiwane  kiedyś przez ponad 1 milion mieszkańców miasto. Combine Tour Ayutthaya – złoty Budda. Ogólnie w całym kompleksie nie było za dużo turystów co poprawiało odbiór tego miejsca Na liście mamy pomnik leżącego Buddy (muszę przyznać, że za pierwszym razem go nie odnalazłem), słynną głowę Buddy zatopioną w konarach korzeni, pałacowe stupy i świątynie z siedzącym złotym Buddą. Combine Tour Ayutthaya – leżący Budda. Nie wiem czy nie zrobił na mnie większego wrażenia niż ten w Wat Pho w Bangkoku Spacerując po ruinach tego gigantycznego kompleksu, trudno sobie wyobrazić, że założona w 1350 roku Ayutthaya stała się drugą po Sukhothaiu stolicą Syjamu. Została zniszczona przez Birmańczyków w 18 wieku (o ironią za chwilę odwiedzę Birmę i jej słynny kompleks w Bagan, równie zniszczony jak obecna tutaj Ayuthaya). Jej pozostałości charakteryzują prang (wieże) i relikwiarze gigantycznych klasztorów, dające wyobrażenie o jej dawnej świetności. Combine Tour Ayutthaya – zachwycam się, bo jest czym Historyczne miasto Ayutthaya był jednym z największych i najpotężniejszych miast w swoim czasie, będąc jednocześnie głównym ośrodkiem politycznym, gospodarczym i religijnym. Combine Tour Ayutthaya – największa atrakcja tego kompleksu Combine Tour czas kończyć. Znowu mam pełne myśli – jak to możliwe, ze te wszystkie starożytne cywilizacje zginęły. W czasach gdy Polska dopiero raczkowała. Europa była zaściankiem ciemnogrodu, tutaj w Azji funkcjonowały potęgi świata z milionowymi miastami, zaawansowaną technologią, wiedzą. Synaj, Kambodża, Birma, ale też Wielcy Mogołowie w Indiach z Fathepur Sikri – jedną z piękniejszych, historycznych stolic jakie miałem przyjemność do tej pory odwiedzić. Combine Tour – lokalne przysmaki na słodko z czarnym sezamem Tak. Mam mnóstwo przemyśleń, ale zawsze dochodzę do wniosku, że nic nie dzieje się bez przyczyny a znaki jakie nas dotykają, próbują nam coś przekazać i tylko od nas zależeć będzie, czy prawidłowo je zinterpretujemy. Do hotelu docieramy około 18.00. Dzięki Aleksowi z naszego lokalnego biura, mieliśmy okazję zobaczyć to co normalnie w wycieczkach jest pomijane, spróbować mnóstwo lokalnych przysmaków jakich standardowo nie oferuje się turystom (np. suszone owoce banana na słono, kulki ryżowe w płatkach kokosa). Combine Tour – kulki ryżowe podobne do tych, które znam z Polski, ale te są kruche Z zamkniętymi oczyma rekomenduję Wam to biuro. Na 100% będziecie zadowoleni. Mnie pozostaje spakować się i ruszać dalej. To była bardzo krótka, bo tylko 3 dniowa wizyta w Tajlandii, ale jeszcze tutaj wrócimy. Kolejny dzień to znowu wczesna pobudka i kierunek lotnisko. Lecimy do Birmy. Artykuł Combine Tour Floating Market & Ayutthaya pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Bangkok – if you have one day only

JULEK W PODRÓŻY

Bangkok – if you have one day only

Tutaj jeszcze tłumów nie było Przegiąłem z planowaniem. Bangkok w jeden dzień!!! Rozplanowany co do sekundy. Dzień pełen wrażeń i odkrywania stolicy. Czy tak faktycznie będzie?? Energia jest podstawą dobrego funkcjonowania w ciągu dnia. Zatem zaczynamy go od pysznie wyglądającego śniadania. Niestety wszystko jest zimne. Jajka sadzone, parówki, nawet smażony ryż z warzywami a do tego niedobra kawa!!! Bangkok. Śniadanie piękne, lecz zimne STOP. Bangkok nas wzywa, jesteśmy na wakacjach, nie będziemy zaczynać od marudzenia i szukania dziury w całym, nie jesteśmy typowymi turystami z klasycznych kurortów. Co tam zimne jajka, czy niesmaczna kawa. Będziemy od teraz pić herbatę i stawać się jej fanami. O to już lepsze podejście. Nie ma co psuć sobie humoru na początku dnia przez takie błahostki. Bangkok, stolica Tajlandii, zabytki, targi, metropolia, Chińska dzielnica to teraz jest na liście. Bangkok położony jest nad rzeką Medam Ruszamy na nadbrzeże rzeki Menam (która przepływa przez Bangkok) do przystanku (PIER) Central. Jedną z opcji  poruszania się po stolicy jest tramwaj wodny. My korzystaliśmy akurat z Chao Phraya Tourist Boat. Kupujemy one way ticket za 40BAHT (około 4 zł.) od osoby. Jest też opcja za 150 BAHT na cały dzień z nielimitowaną ilością przejazdów, ale głos rozsądku podpowiada, że i tak nie skorzystamy dziś więcej niż dwa razy. Za dużo do zwiedzania, za mało czasu. Rejs do przystanku Tha Maharaj (Grand Palace) trwa około 20 minut, wiatr chłodzi nasze rozpalone słońcem twarze a bryza przyjemnie chłodzi. Bangkok. Najlepsza opcja podróżowania – tramwaj wodny Na promie jest dziki tłum turystów, takich jak my z ambitnym planem zwiedzania miasta Bangkok. Większość wysiądzie na dwóch przystankach Tha Tien (leżący Budda), bądź Tha Maharaj (Grand Palace – pałac królewski) – zależnie od tego od czego chcecie zacząć trasę zwiedzania. My stawiamy na Pałac, jednak tuż po przyjściu pod wejście, dowiadujemy się od lokalnych kierowców TUK TUK – ów, że o tej godzinie pałac jest tylko udostępniany dla Tajów, dla białych po 14.00. To pierwsze zetknięcie się z lokalnymi naciągaczami. Panowie proponują dla zabicia czasu wycieczkę w inne atrakcyjne miejsca miasta Bangkok, tak aby do 14.00 wrócić do pałacu. Niedrogo wezmę – mówi jeden – jedyne 150 BATH (15 zł) od osoby. Wyjaśniam: Pałac jest czynny codziennie od 8.00 do 16.30 – ostanie wejście o 15.00. Resztę napiszę za chwilę. Stoimy tak przed pałacem, chłoniemy informację od lokalnego kierowcy. W końcu stwierdzamy, że nie mamy na to czasu a ściemniać niech idzie innych. Bangkok. Wat Pro – leżący Budda Kierujemy się na piechotę do WAT PHO – świątyni w której umiejscowiona jest gigantyczna figura (w zasadzie posąg) leżącego Buddy. Bangkok. Wat Pho i pierwsze komunikaty. Kiedyś tego nie było. Swoją drogą jak to się ma do sprzedawanych koszulek na targach z wizerunkiem Buddy – hipokryzja? Koszt wejścia od osoby – 100 BATH (10 zł.) w cenie butelka wody. Turystów niestety jest sporo, ale i tak da się wytrzymać. Wat Pho – ma też inne ciekawe tajemnice Nie wszystko jak widać da się przewidzieć i zaplanować. Słynne stopy Buddy, pokryte masą perłową są w renowacji. Ale nie tylko, bo świątynia WATARUM położona nad Menam, która wywarła na mnie wrażenie 8 lat temu, cała pokryta jest rusztowaniami. Wracając do Buddy, mimo kolejki w miarę ruch jest rozproszony, co daje możliwość podziwiania postumentu z każdej, możliwej strony. Jest czas na skupienie, zastanowienie się i podziwianie. Zachwycił mnie 8 lat temu, zachwycił mnie dziś Po odwiedzeniu Buddy czas na spacer po całym kompleksie WAT. Wat Pho to nie tylko leżący Budda Na terenie kompleksu rozdają darmową, mrożoną kawę i herbatę. Ot niespodzianka na ten upalny dzień. Wat Pho – darmowa kawa Wat Pho – darmowa kawa Wzdycham głośno, że do pełni szczęścia brakuje mi darmowego posiłku, co materializuje się dosłownie po 15 minutach. Chyba jest jakiś propo day, bo i woda darmowa jest wystawiona. Bangkok. Wat Pho. Najszybsze marzenie zrealizowane Posilony zupką, nawodniony z uzupełnionym zapasem wody na dalszą cześć dnia ruszam w Bangkok. Bangkok. Grand Palace i jego złota stupa Czas na Pałac Królewski i jego ……. … dziki tłum. Bangkok. Grand Palace. Przepych i kunszt na każdym kroku To niestety poraża. Nie ma możliwości znalezienia miejsca w osamotnieniu i to boli. Tłum Chińczyków pacających się selfie stick po głowach, przepychających się bez słowa przepraszam. Bangkok. Grand Palace. Straż przy pałacu w tradycyjnych strojach Całość kompleksu jest olbrzymia a zwiedzanie w palącym słońcu potęguje zmęczenie. Nie można się tu zachwycić – właśnie przez tłum. Bangkok. Grand Palace. Przepych i kunszt na każdym kroku Bilet kosztuje 500 BATH (50zł), więc wcale nie tanio a to co w ofercie – czytajcie wyżej. Mało tego wejście do Pałacu tylko w długich spodniach dla mężczyzn co dokłada dyskomfortu zwiedzania w upale. Nie musicie mieć długich spodni ze sobą, można je wypożyczyć wpłacając kaucję 200 BATH. Dostajesz ohydne, ortaliony w których wszystko Ci się poci – dosłownie!!! Bangkok. Grand Palace. Przepych i kunszt na każdym kroku Pałac zamykają o 16.30. My około 15.30 kierujemy się do wyjścia i znowu zderzamy się ze ścianą – „Chiński Mur ” tratuje Ciebie bezlitośnie. Jedno z nielicznych miejsc bez tłumów Oczywiście warto tutaj przyjechać. Jest to jedno z piękniejszych miejsc w mieście Bangkok. Jednak jeżeli ktoś z Was źle znosi tłumy, może sobie darować. Bangkok. Grand Palace. Przepych i kunszt na każdym kroku Po zwiedzaniu czas na przyjemności czyli jedzenie. 8 lat temu przy Tha Thien była niesamowita, lokalna knajpa z tajskim jedzeniem, przygotowywanym przez niesamowitą kucharkę. Jedna z tych ciepłych, perfekcyjnych gospodyń. Decyzja zapada, że chcemy sprawdzić to miejsce. I jest!!!! Nadal nad samą rzeką Menam, w sercu miasta Bangkok, z widokiem na remontowaną Wat Arum. I mało tego, tym razem (w przeciwieństwie do wizyty 8 lat temu) mamy piękną pogodę i można się z zrelaksować. Ojej – słyszę – ta sama pani co wtedy!!!! Ona nas pewnie nie pamięta, ale my ją zdecydowanie tak. Grupa zamawia tradycyjne Pad Thai w różnych odmianach. Ja zaopatrzyłem się na pobliskim targu w grillowane krewetki i kalmara plus warzywa i wszystko za 80 BATH (około 8 zł.) Grillowane delicje Gdzie ja w Polsce zjem tak tanio takie delicje???? Po kilku minutach na stołach pojawiają się talerze z Pad Thai. Sekret smaku tego dania (dowiedzieliśmy się od rodowitego Taja, właśnie w tym miejscu 8 lat temu), polega na posypaniu go cukrem, który absolutnie przełamuje smak potrawy. Bangkok i najlepsze Pad Thai w mieście Dania kosztują od 70 do 90 BATH (7-9 zł.) a porcje są olbrzymie. Nawet bardzo głodny facet się tam naje. Polecam. To nie koniec. Po częściowej konsumpcji przepijanej piwem Chang (słoń), rozpoczyna się festiwal gospodyni. Chcecie wspólną fotkę? – pyta I zanim słyszy odpowiedź, chwyta za aparat koleżanki – lustrzanka – cyk, cyk coś ustawia z fachowością prawdziwego fotografa jakby robiła to od zawsze i robi nam zdjęcie. Jest to zaskoczenie, ale też lekcja. Nie osądzać ludzi na starcie. Nasza gospodyni dużo się uśmiecha, żartuje, rozmawia z nami. Sprawnie wpasowuje się w grupę. Hyc i już wisi na koledze zdejmując mu z głowy czapkę, którą zamienia sprytnie na sakiewkę do napiwków. To się nazywa przedsiębiorczość!!! Jest jej pełno, ale nie inwazyjnie. Gdy już uzbierała odpowiednią ilość, która ją usatysfakcjonowała, show się kończy. Jeszcze tylko na chwilę woła nas na skraj blaszanego daszku, aby pokazać sporej wielkości warana wpełzającego do knajpy. Taka jest Azja i miasto Bangkok. Robi się późno i powoli zaczyna słońce nam gasnąć. Uwielbiam street food To jednak nie koniec atrakcji. Wypatruję kartkę z propozycją rejsu po kanałach z możliwością zobaczenia prawdziwego życia w Bangkok City, ale trochę z innej strony. Po negocjacjach schodzę z 700 na 350 BATH na osobę (około 33 zł.). Wycieczka jest przyjemnym podsumowaniem dnia i totalnym odmóżdżeniem. Myślę, że warto się przepłynąć i zobaczyć jak żyją ludzie na świecie. Inna strona miasta Ogólnie warto podróżować i poszerzać horyzonty. Do człowieka dociera ile ma i może to docenić. Późnym wieczorem łapiemy prom do domu (znowu się łapię na tym – chyba podróżnik tak ma – że szybko się przestawiam i aktualne miejsce w którym nocuję nazywam domem). Takie zwykłe, ciche życie Podsumowanie dnia następuje na tarasie przed hotelem. Dziewczyny są zmęczone, Bangkok ich jakoś nie zauroczył. Ja decyduję się złapać Tuk Tuka i jeszcze pojechać na Pat Pong. Cena jest wysoka (nie to co 8 lat temu). Wyjściowa od 200 Bath (powariowali), ale szybkie negocjacje zbijają cenę do 60 BATH i tyle płacę za każdym kolejnym kursem. Pat Pong znany jest z olbrzymiego targowiska w sercu Bangkok City, barów z show typu Ping Pong and open the bottle i masaży. Jeżeli preferujecie takie rozrywki, to tutaj można wiele zobaczyć. Mnie interesował jeden, konkretny zakup. Każda negocjacja to zbijanie ceny o 50/60% i taka jest w miarę realną do zapłaty. Rejs łódką kanałami Menam przy zachodzie słońca Artykuł Bangkok – if you have one day only pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Tajlandia dziś – zaskoczenie czy rozczarowanie

JULEK W PODRÓŻY

Tajlandia dziś – zaskoczenie czy rozczarowanie

Tajlandia, Bangkok nocą – jest piękny Tajlandia dziś! Co zastanę na miejscu? Czy dużo się zmieniło od mojej ostatniej wizyty 8 lat temu? Tajlandia i Bangkok były moją pierwszą, daleką destynacją, dlatego może tak mile je wspominam. Wtedy było miło, tanio i egzotycznie. Tajlandia była pachnąca, zachwycająca i wciągająca. Tajlandia i mój pierwszy posiłek. Może nie wygląda, ale jest pyszne i na 100% nic Wam po tym nie będzie Od razu na początku tej nowej podróży, skreślam z mojej wiecznie wydłużającej się listy życzeń i marzeń dwie pozycje: polecieć Emirates polecieć Airbusem A380 Same linie lotnicze reklamują się jako 5* przewoźnik. Nie wiem co musi proponować linia, aby taki status otrzymać? Kierunek Tajlandia – liniami Emirates Tajlandia wzywa. Kierunek Bangkok. Pierwszy lot z Warszawy do Dubaju odbywa się o czasie. Nic nie wskazuje na jakość lepszą od innych przewoźników. Stary samolot, stare fotele, program rozrywki owszem bogaty (w katalogu) tylko co z tego skoro nie masz możliwości samodzielnego wyboru czegokolwiek. Filmy lecą jak z odtwarzacza, w kółko te same i albo się wstrzelisz na początek, albo oglądasz od jakiegoś momentu. Dzięki temu dostaję jedzenie na początku serwisu – zawsze Jedzenie jest pierwszym, pozytywnym aspektem tego lotu. Dobrze, że zawsze (gdy tylko jest taka opcja) zamawiam wcześniej dania pasujące do mojej diety. Dzięki temu posiłek zawsze dostaje na początku serwisu – to taka mała podpowiedź dla Was Posiłek zawsze (o ile to możliwe) zamawiam wcześniej Mojego negatywnego odbioru dopełnia obsługa, która sprawia wrażenie totalnego chaosu i braku koordynacji, o współpracy nie wspomnę. Nikt nad niczym nie panuje, co bardzo wydłuża serwis. Jakby każdy z „teamu” był z innej bajki. Szczęśliwie o 22:30 lądujemy w Dubaju. Widok oświetlonej stolicy Emiratu wynagradza mi ten lot. Burj Kalifa przepięknie lśni, widać też wyspę. Dubaj z lotu ptaka – piękny Tajlandia jest coraz bliżej, ale na razie musimy przedostać się z terminalu C do A i zajmuje to nam jakieś 30 minut. Schody, schody, korytarze, winda, znowu schody, kolejka, kolejna winda, schody i jesteśmy. Przy każdej okazji namawiam ekipę, aby chodzić po schodach. Takie ćwiczenia na pewno pomagają w rozruszaniu opuchniętych nóg po locie. Trochę ćwiczeń nikogo jeszcze nie zabiło. Gdzieś na lotnisku w Dubaju A właśnie zapomniałem. Plus Emiratów przy tym akurat locie. Ponieważ mamy 5 godzin postoju w Dubaju, od linii jeszcze w Warszawie dostajemy vouchery na darmowy posiłek wraz z napojami!!! To nowość dla mnie i miły dodatek. Voucher na posiłek podczas postoju w Dubaju O 2:00 czasu lokalnego zaczyna się kolejny dla mnie boarding. Wchodzę do Airbusa A380, dolny pokład. Trochę jest to dla mnie ekscytujące przeżycie. Marzyłem o locie tym samolotem od jego pierwszego komercyjnego lotu. To takie wejście do własnej bajki. Przynajmniej ja w ten sposób to odbieram. Chyba pomyliłem samoloty!!! A właśnie rząd K jest na przodzie Airbusa!! Jest zaskoczenie. Wszystko nowe. Duże, wygodne fotele, nowoczesny i interaktywny system rozrywki, wielkie okna, duże toalety do których wchodzi się po schodkach. Samolot startuje o czasie. Wznosi się delikatnie jak piórko. Jestem zaskoczony. Ten olbrzym ani nie hałasuje (pomimo czterech gigantycznych silników), ani nie trzęsie. Cóż za precyzja pilota. Tajlandia jest już tuż tuż. Odpływam. Wygodne fotele i zmęczenie sprawiają, że mam totalny odlot i przesypiam praktycznie cały lot. Ok raz budzi mnie stewardesa na śniadanie (znowu zamówiłem coś ekstra – sea food – o ile jajecznica się do nich zalicza to ok). Ten posiłek Emiraty mogły sobie podarować. PS. To jest Sea Food. Lekkie szturchnięcie z boku od kolegi przywołuje mnie do trzeźwości bo już zaczynamy lądować. Tajlandia jest pod nami a konkretnie Bangkok. Lądowanie jest tak samo idealne jak start. Pilot zrobił to fenomenalnie. Tajlandia, Bangkok – pierwszy look Samolot ma tutaj 1,5 godziny postoju i leci dalej do Hong – Kongu, ale my wysiadamy. Tajlandia przywitała nas słońcem. Nas mam na myśli 5 osób (jeszcze). Kierujemy się do odprawy paszportowej a po jej pozytywnym przejściu, idziemy po nasze walizki (które już są na taśmie), przy których czeka na nas 6 uczestnik jest eskapady. Koleżanka przyleciała 3 godziny wcześniej ETIHAD z Berlina. To też dla nas przećwiczony schemat podróżowania, gdyż w 2013 podobnie przylecieliśmy dwoma samolotami do HANOI. Kierujemy się do wyjścia My z Policji – nagle zaraz po wyjściu słyszymy ja i kolega – proszę z nami – co jest?? My z Policji – coś bełkocze niezrozumiałym angielskim drugi policjant, Tak, tak Wy z Policji i co z tego? – nauczony podróżami i rożnymi sytuacjami wiem, że trzeba być ostrożnym i nie wdawać się w rozmowy, ale konsekwentnie, stanowczym  jak najbardziej można być To nas pięknie Tajlandia przywitała. Jeszcze dobrze jej nie dotknąłem moją stopą a już na mnie Policję nasyła. Proszę otworzyć walizkę. Ile sztuk papierosów Pan wiezie? A skąd on wie, że ja jakieś papierosy wiozę? Czy to wszystko co Pan ma przy sobie? – pytania lecą jak z karabinu. Ja fajek w walizce nie mam, więc Pan Policjant jest wyraźnie zawiedziony. W tym czasie podchodzą do nas koleżanki z lawiną pytań co się dzieje? Robi się zamieszanie i policja chyba się spłoszyła (zakładam, że chodziło im o jakąś łapówkę), ale nas puszczają i z uśmiechem jeszcze przepraszają. Kantor – jest ich cała masa i we wszystkich taki sam kurs za 1$ jakieś 35 Batów z groszami. 1 Bat to mniej więcej w przybliżeniu 1 Zł. Tak łatwiej przeliczać. Najlepszy kurs przy dolarach dostaniecie za banknoty 100 i 50 $ , nieco niższy za 20,10 i 5 a najgorszy za 2 i 1$ – dlatego rekomenduję brać tylko tyle drobnych co na napiwki w hotelach. Przy EURO sprawa ma się lepiej, ponieważ jest jeden kurs na banknoty. Bankomatów jest jeszcze więcej niż kantorów, ale uwaga wszystkie praktycznie pobierają prowizję bez względu jaką ofertę konta w Polsce posiadacie. Tajlandia rządzi się swoimi prawami i albo wypłacasz i płacisz prowizję, albo nie masz kasy z bankomatu. Przerabiałem ten temat wielokrotnie w swoim banku i zawsze była taka sama odpowiedź – nie musiałem akceptować propozycji wypłaty z prowizją. Tajlandia, pierwsza taksówka za 600 batów – a miało być tanio Ponieważ jest nas 6 osób plus bagaże, szukamy busa, jednak ceny są zaporowe!!! 1900 BAT i bez opcji negocjacji. Tańsze są taksówki z opcją zamówienia w self servis kiosku – pobierasz kupon z numerem caba i nazwiskiem kierowcy. Cena po negocjacjach i bez licznika 600 BAT na 3 osoby, czyli jakieś 60zł. No Tajlandia na pierwszy rzut oka już tania nie jest. Ale i tak lepiej niż Polska. Podróż do hotelu zajmuje nam jakieś 30-40 minut. Tajlandia, jestem tutaj znów Spoglądam przez szybę i cieszę się jak dzieciak. Znowu tutaj jestem!!! Tajlandia wezwała mnie ponownie, ciekawe czym mnie zaskoczy i co odsłoni. Z hotelu wyruszamy na piechotę na nasze pierwsze zwiedzanie. Jestem jedynym, który przespał cały lot i nie mam jet lega, natomiast ekipa potrzebuje kawy!! Zatem po bardzo krótkim spacerze lądujemy w chińskiej knajpie na rzeczoną kawę. O ironio, właśnie po wejściu do niej zaczyna padać – nie jest to dobra wróżba Z kawy robi się lunch i z 15 minut prawie godzina. Luz są wakacje a i tak pada. Jest to nasz jedyny taki luźny dzień, więc traktujemy go jak rozruch i aklimatyzację. Tajlandia a z nią Bangkok jest bardzo kolorowa i specyficzna. Tajlandia, Bangkok, China Town Albo się nimi zauroczysz, albo rozczarujesz i nigdy już tutaj nie wrócisz. Mnie do Azji ciągnie regularnie od lat, zakładam zatem, że zaliczam się do tej pierwszej grupy. Spacerek po chińskiej dzielnicy i moje pierwsze kulinarne smaki ulicy (jako jedyny nie jadłem lunchu w knajpie, uwielbiam jeść na ulicy, wtedy okrywam prawdziwość miejsca w którym jestem): Sok z Granata za 20 batów (2zł) – pyszny, choć jak dla mnie trochę za słodki (najlepszy do tej pory piłem w Stambule) Tajlandia, Bangkok i sok z Granata Kiełbaska chilli i mięso z grilla (cena jak wyżej) – do dziś nie wiem z czego to tak na prawdę było i niech tak zostanie. I mój lunch Tak to mogę jeść!! Grill koło grilla, zapachy ulicy, uśmiechnięci ludzie i sznur samochodów. To wszystko wprowadza mnie w dobry nastrój., pomimo przeziębienia jakie mnie dopadło i okropnego kataru. Jak pech to pech – mam nadzieję, że za chwilkę przejdzie. Tajlandia zadba o to, abym szybko się wyleczył i dobrze się tutaj czuł. Kierunek Padpong – targ znany z możliwości zakupu wszystkiego, ale też a właściwie przede wszystkim ze słynnych PING PONG SHOW, roznegliżowanych tancerek i barów GO GO. Czuć zmęczenie w narodzie. Dobija nas deszcz, pierwsze – udane, negocjacje na ulicznych bazarach. Uliczne targi są najlepsze w Tajlandii Cena wyjściowa do rzeczywistej to 60% w dół. Ale trzeba się nagimnastykować, żeby o tyle cenę zbić. Choć nie twierdzę, że jest to niemożliwe. Bierzemy TUK – TUKA I tutaj znowu zaskoczenie!!! takich cen najstarsi bajkopisarze nie pamiętają!! Kosmiczne ceny za przejazd 1-2 km zaczynają się od 200 Batów – czyli 20 zł, gdzie 8 lat temu płaciłem 1 -2 zł za dwukrotnie dłuższy transfer. Tańsze są taksówki – o ile poprosisz o kurs z włączonym licznikiem. Coś nad nami czuwa od samego początku. Tajlandia nie chce, abym źle o niej myślał i podsyła mi rikszarza, który chętnie bierze naszą 6 osobową ekipę za 60 batów. Dzięki temu wiem, mniej więcej oczywiście, jaka jest realna cena za kurs dla turysty. Ładujemy się do TUK TUKA całą 6 i w radosnych nastrojach jedziemy do naszego hotelu Poste Residence 43. Śmieją się i pozdrawiają nas też turyści z przejeżdżających obok nas taksówek, zdziwieni ilością osób w pojeździe. Można? Wieczorem krótkie podsumowanie na tarasie całego dnia. Ustalenie też co robimy jutro. Popijamy piwo Chang (słoń) w cenie 55 batów (5,5 zł) za butelkę 0,66L. W restauracji cena razy dwa, ale za małą butelkę. Taka jest Tajlandia Taka jest teraz Tajlandia. Artykuł Tajlandia dziś – zaskoczenie czy rozczarowanie pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Kierunek Tajlandia

JULEK W PODRÓŻY

Kierunek Tajlandia

Moja lista TOP 9 Dubaju

JULEK W PODRÓŻY

Moja lista TOP 9 Dubaju

Targ w Dubaju – czyli kup Pan markowy zegarek

JULEK W PODRÓŻY

Targ w Dubaju – czyli kup Pan markowy zegarek

Kopi luwak czyli kawa z odchodów

JULEK W PODRÓŻY

Kopi luwak czyli kawa z odchodów

Luwak i kawa Kopi Luwak Kopi luwak – gatunek kawy pochodzący z południowo-wschodniej Azji, wytwarzany z ziaren kawy, które wydobywane są z odchodów zwierzęcia, łaskuna muzanga, nazywanego popularnie cywetą, a lokalnie Luwak. Kopi luwak jest najdroższą kawą na świecie – kilogram kosztuje około tysiąca euro. Wynika to z faktu, że światowe „zbiory” tego gatunku kawy wynoszą zaledwie 300-400 kg rocznie! No właśnie. Dlaczego kawa Kopi Luwak jest taka wyjątkowa? Jaki jest proces pozyskiwania ziaren tego napoju? I czy jest się czym zachwycać? Podczas mojej podróży po Indonezji, na Bali, miałem okazję zwiedzić plantację, na której między innymi produkuje się tą unikatową na skalę światową kawę Kopi Luwak. To co zobaczyłem, daleko odbiega od obrazów jakie miałem w głowie a które znalazłem w internecie. Ziarna Kopi Luwak Zwierzęta trzymane są w ciasnych, brudnych i małych klatkach. Wyglądają apatycznie i mizernie. I po co? Dla przyjemności nielicznych, których stać na kupowanie tak drogiej kawy. Mała grupa się nią delektuje. Podejrzewam, nie wiedząc, jak naprawdę wygląda proces produkcji tej kawy. Nie wbijałbym kija w mrowisko, gdyby człowiek chodził po tej dżungli i zbierał tylko odchody wytworzone przez Luwaki żyjące na wolności (no to by chyba jeszcze nie zaszkodziło przyrodzie – ale ja się nie znam). Kopi Luwak – najdroższa kawa na świecie Po obejściu plantacji, nie powiem, przyznaję się miałem okazje podczas degustacji kaw i herbat, skosztować tego wybitnego trunku. Powiem tak, mnie nie zachwyciła w ogóle i nawet gdybym miał kasę nie kupiłbym tej kawy. A tym bardziej po tym co zobaczyłem. Ciekawe, że do dziś moim wspomnieniem nie jest kawa, tylko zwierzę zamknięte w klatce. Luwak zamknięty w klatce – zmuszony do codziennej wegetacji Swoją drogą, jak sobie pomyślę o tych cele-brytach zachwycających się smakiem kawy Kopi Luwak z gówna Luwaka to dochodzę do wniosku, że jakaś sprawiedliwość jest na tym świecie. A plantacjom zdecydowanie mówię nie. Artykuł Kopi luwak czyli kawa z odchodów pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Best food in Madrid. Recommended by Julek

JULEK W PODRÓŻY

Best food in Madrid. Recommended by Julek

Best food in Madrid – będzie się działo Best food in Madrid. Zdecydowanie wiedziałem, że będzie to wypad jedzeniowy. Dlaczego? Cała Hiszpania znana jest z Tapas Barów. Co to są tapas? Niewielkie przekąski podawane do napojów na zimno i ciepło. Oczywiście są dwa rodzaje tapas. Przynajmniej ja się z nimi spotkałem. Best food in Madrid – tapas w najprostszej odsłonie Te darmowe przy zamawianiu drinków, cavy. Minimalistyczne przekąski, porównywalne do naszych koreczków deserowych – rzekł bym – na raz. Ale tradycja jest i nie spotkałem się w Madrycie z brakiem serwowania takich darmowych przystawek. Te płatne – w każdym barze także są dostępne. Są większe. Mogą być w formie kanapek, talerza wędlin bądź serów, patatas bravas (smażone ziemniaki polane ostrym, pomidorowym sosem), anchois. Każda z tych odsłon może przyjąć milion wariacji, odmian i to jest najpiękniejsze w best food in Madrid i całej Spain. Best food in Madrid – choriso, quesos No dobrze. Słowami i tak Wam tego nie opiszę, więc zapraszam na moja listę odsłon miejsc i dań jakimi zachwycałem się podczas weekendu w Madrycie. A, jedna rzecz. Nie myślcie sobie, że tylko tam jadłem. Po pierwsze śniadanie i Churros con chocolate. Best food in Madrid – jedna z lepszych chocolaterii w mieście Absolutna petarda kaloryczna i energetyczna, ale niezwykle popularna i bez niej nie było by best food in Madrid a myślę, że i całej Hiszpanii. Chocolateria San Gines jest jedną z najstarszych w Madrycie, ale też rekomendowanych i smacznych miejsc ukrytych w bocznej uliczce, niedaleko Plaza Mayor. Best food in Madrid – jedna z lepszych chocolaterii w mieście Plusem tego miejsca niewątpliwie jest możliwość obserwacji powstawania churros na naszych oczach. Spróbowałem, podziękowałem (bo być tu i nie zjeść – nie wypada), ale to nie moje smaki na śniadanie. Po drugie śniadanie w Museo del Jamon. Best food in Madrid – Museo del Jamon Absolutnie moje ukochane, ulubione miejsce w Madrycie: Bocadillo de Jamón Serrano o queso mantecoso o salchichón o chorizo. Refresco o zumo envasado. Fruta Takim zestawem na 100% się najecie i nie zapłacicie wcale dużych pieniędzy. Sety zaczynają się już od 2 EUR i na prawdę można się najeść. Best food in Madrid – Museo del Jamon Klimat gwarantowany w cenie. Krzycząca obsługa wywołująca kolejne zamówienia, starsze panie raczące się kanapką i popijane piwem o poranku, tony serwetek rzucanych tuż pod lady i stoły. Typowy klimat hiszpańskiego śniadania. Best food in Madrid – Museo del Jamon – moje śniadanie, wybór padł na kalmary Dla mnie best food in Madrid jest właśnie w tym miejscu. Best food in Madrid – Museo del Jamon – moje śniadanie, nie zabraknie W trakcie spacerów i zwiedzania miasta fajnie jest usiąść gdzieś w cieniu (zwłaszcza jak jest 40 stopni w cieniu i żar leje się z nieba), zamówić piwo i delektować się smakami Hiszpanii. Przy Plaza de la Marina Española, 7 jest niepozorne miejsce La Mi Venta. Best food in Madrid – La Mi Venta – niepozorny, takie okazują się najlepsze Niepozorne z zewnątrz a magiczne wewnątrz. Widzę skromną witrynę w kaflach i kilka stolików z parasolami. Nikomu z obsługi się nie spieszy. Slow life to chyba dewiza Hiszpanów. Na kelnera czekamy  chyba z 10 minut, ale warto było. Szybko na stole pojawia się piwo i przystawki. Best food in Madrid – La Mi Venta – delicje prosto z nieba Składamy zamówienie na płatne talerze tapas. Uczta jaka jest nam zaserwowana wynagradza wszystkie niedogodności oczekiwania na serwis. Best food in Madrid – La Mi Venta – delicje prosto z nieba Nie mogę się powstrzymać i wchodzę do środka. Wiszące jamon z podczepionymi plastikowymi pojemnikami wprawiają mnie w osłupienie. Pan z obsługi tłumaczy mi, że tak odbywa się właśnie proces dojrzewania szynki, tłuszcz z niej wyciekający spływa delikatnie natłuszczając jej wierzchnią skórę a resztki wytopionego skapują do pojemnika. Ot darmowa lekcja mi się trafiła. Kolacja w El Diario de Huertas czyli nasze Best food in Madrid Best food in Madrid – El Diario de Huertas – szyld może zmylić Gdy już wydaje nam się, że doświadczyliśmy najlepszych smaków dla naszego podniebienia, przy okazji poszukiwania miejsca na wieczorny posiłek trafiamy do El Diario de Huertas , przy Calle de Las Huertas, 69 – co prawda z zewnątrz szyld głosi Salazones Refrescos, ale w środku atmosfera z typowego hiszpańskiego filmu. Mnóstwo Madrinellos zajadających się tapas i popijających wino, piwo czy cavę. Best food in Madrid – El Diario de Huertas – kanapkowy szał, niekończąca się degustacja Na mnie wrażenie robi długi, prawie na cały lokal bar z ladą, za którą na małych talerzykach prezentują się setki przepysznych kanapek. Best food in Madrid – El Diario de Huertas -kanapkowy raj I w tym momencie już wiem, że trafiłem do jedzeniowego raju. Best food in Madrid jest właśnie w tym miejscu. Best food in Madrid – El Diario de Huertas – każda kolejna smaczniejsza od poprzedniej Nie umiem powiedzieć, czy to efekt głodu, całodniowego chodzenia po mieście, upału – ale, każdy zestaw pojawiający się na stole znika w tempie ekspresowym. Mam wrażenie, że jak wygłodniałe postaci z kreskówek czaimy się nad talerzem, żeby na umówiony sygnał pochłaniać to co pojawi się na stole. Best food in Madrid – El Diario de Huertas – pomysłów i odsłon setki Kanapki stają się hitem tego wyjazdu i już teraz każdy kto zawita do Madrytu koniecznie powinien to miejsce odwiedzić. Best food in Madrid – El Diario de Huertas – nie muszę pytać czy smakowało? Pozostało mi jeszcze jedno miejsce do którego chcę i zapraszam znajomych. Cervecería Alemana przy Plaza Santa Ana. Best food in Madrid. Cervecería Alemana i pyszne Boquerones en Vinagre Nie jest to miejsce najtańsze, ale posiada swoją historię i duszę. Obsługa w pięknych białych fartuchach, zachęca do zamawiania klasycznych, hiszpańskich dań. Best food in Madrid. Cervecería Alemana i klasyczna Tortilla Española Tutaj właśnie decyduję się na tradycyjne Callos a la Madrilena – czyli flaki. Uwielbiam flaki i wszędzie na świecie, gdzie są serwowane muszę, po prostu ich spróbować. Aby stwierdzić, że miejsce jest wyjątkowe pod względem smaków i jakości podawanych dań, zamawiam flaki. Po tym daniu zawsze jestem w stanie stwierdzić czy jest tu ok czy należy się ewakuować. Best food in Madrid. Cervecería Alemana i pyszne Callos a la Madrilena Na stół trafiają także Pulpo a la Vinegreta oraz klasyczna Tortilla Española, do tego Boquerones en Vinagre, Croquetas , Mejillones al vapor – typowe smaki kuchni hiszpańskiej. Best food in Madrid. Cervecería Alemana i pyszne Mejillones al vapor Uprzejmość obsługi i klimat tego miejsca sprawiają, że w pamięci pozostają miłe wspomnienia. A ja gorąco rekomenduję każdemu odkrywanie właśnie takich, pysznych nietuzinkowych miejsc. Madrinelos lubują się w cieszeniu się życiem i umieją to robić. Puby pękają w szwach, a odkrywanie smaków może trwać w nieskończoność. Best food in Madrid. Cervecería Alemana i pyszne i boskie Pulpo Dla każdego fana jedzenia Madrid powinien być mekką. Dlatego już dziś wiem, że niebawem wrócę do Madrytu poszerzyć swoją listę best food in Madrid. Podróże kształcą. Znany sportowiec otwiera w Madrycie cukiernie. Artykuł Best food in Madrid. Recommended by Julek. pochodzi z serwisu Julek w podróży.

Oblicza Madrytu dla zwykłego podróżnika

JULEK W PODRÓŻY

Oblicza Madrytu dla zwykłego podróżnika

Zwiedzanie Madrytu w 40 stopniowym upale

JULEK W PODRÓŻY

Zwiedzanie Madrytu w 40 stopniowym upale

Madryt na weekend – podróż

JULEK W PODRÓŻY

Madryt na weekend – podróż

Oslo gdy mam tylko jeden dzień

JULEK W PODRÓŻY

Oslo gdy mam tylko jeden dzień

Oslo – na dachu opery Zwiedzić Oslo w jeden dzień? Teoretycznie można. I ja się podjąłem tego wyzwania. Chociaż nie ukrywam, że może być ciężko. 5:00 Lecimy do Oslo Od piątej rano jestem na nogach. Lecę ze znajomymi na jednodniowy wypad do Oslo. Tym razem z lotniska w Modlinie i trzeba dojechać, dlatego tak wcześnie. Plus porannego lotu do Oslo w niedzielę jest taki, że nie ma korków w Warszawie. W zasadzie ulice są puste a dojazd zajmuje nam z domu do Modlina, całe 30 minut. Samochód spokojnie można zostawić na parkingu lotniskowym. Koszt za 1-3 dni wynosi 50zł. 7:00 Lotnisko Modlin Już na lotnisku. Odprawiliśmy się przez internet, bagażu nie mamy, więc co tu robić? Jest czas na kawę i potencjalne zakupy. Lecimy do Oslo Norwegia i samo Oslo są bardzo drogie. Do tego zakup piwa czy lampki wina w barze to koszt kilkudziesięciu złotych. W ostatniej chwili łapię butelkę białego wina (może się przydać na miejscu) na dute free i podążamy w stronę gate. 8:30 Lecimy do Oslo Samolot startuje o czasie. Jest praktycznie pełny. pasy zapięte, można lecieć do Oslo Rygge. Lot potrwa 1,25 godziny a na miejscu czeka na nas 14 stopni temperatury. Tylko żeby nie padało. 1 dzień wiosny w tym roku spędziłem w Horsham w UK a pierwszy dzień lata w Oslo. Może to będzie moja nowa tradycja? 10:00 Oslo Rygge wita Oslo Rygge wita nas pochmurnym niebem. Samo lotnisko jest malutkie i ma niewiele do zaoferowania. Typowe dla low cost Ryanera. Pierwszy widok na Norwegię Koszt biletu autobusowego do Centrum miasta 160,50 NOK – około 82zł (bilet w dwie strony). Well. Powiedziało się A trzeba kontynuować podróż. Podróż z lotniska do Oslo Centrum trwa około godziny. Po drodze możemy podziwiać piękne widoki otaczającej nas natury. Norwegia jest jednym z najczystszych krajów Europy i posiadających bardzo bogatą faunę i florę. 11:10 Transfer z Rygge do Oslo Centrum Docieramy do dworca autobusowego. Stąd za kilka godzin będziemy wracać. Ale na razie trzeba coś szybko zjeść w jednym z dworcowych barów, wypłacić gotówkę i można ruszać w miasto. Oslo – dworzec główny Przez to całe zamieszanie na dworcu tracimy jakieś 20 minut. 11:35 Gmach Opery Narodowej Krótka trasa z dworca, poprzez malowniczy plac Christian Federics przy którym zlokalizowany jest dworzec główny kolej, doprowadza nas do pierwszego punktu wycieczki Den Norske Opera & Ballett. Budynek jest olśniewający i robi na mnie niesamowite wrażenie. Dach opery Po pierwsze lokalizacja. Gmach został wybudowany a właściwie wbudowany w skałę, wchodząc prawie 60 metrów w nią. Z daleka wygląda jak futurystyczna konstrukcja przypominająca dryfujący kawałek lodowca. Konstrukcja jest tak zaprojektowana, że po jej dachu mogą spokojnie spacerować licznie odwiedzający budynek. Widok z dachu budynku opery Na jednym z blogów przeczytałem, że ludzie na tle lśniącej bieli z daleka wyglądają jak pingwiny. Coś w tym jest, choć sam za pingwina się nie uważam, żeby było jasno. Wnętrze opery (przynajmniej hol) jest równie piękne i warto chociaż na chwilkę tam wejść. Są też darmowe toalety!! A samo ich wykonanie to już arcydzieło. Budynek opery – toalety Nie byłbym sobą, gdybym nie wszedł na samą górę. Tak już mam. Robię wiele rzeczy spontanicznie, aby potem nie żałować. 12:40 Oslo i krótka przerwa Kolega umówił się ze znajomymi mieszkającymi w Oslo. Zatem wracamy na Christian Frederics Plac i zalegamy w kawiarni. Trochę to dla mnie nie po nosie. Bo tracimy cenny czas, ale skoro podróżuje się z grupą, trzeba dostosowywać się do wszystkich. Albo być bardziej stanowczym. Traktuję wyjazd do Oslo jako zajawkę. Wiem, że w jeden dzień i tak wszystkiego nie zwiedzę. Chcę poczuć klimat miasta i zobaczyć czy spodoba mi się na tyle, abym tutaj wrócił. Przerwa na małe co nie co – i tak pada deszcz Szuuuuuu 13:00 Oslo z krótkiej przerwy zrobiła się dłuższa Chwilę po tym jak raczymy się napojami w kawiarni zrywa się porywisty wiatr i zaczyna gwałtownie padać deszcz. Jednak coś nad nami czuwało. I gdyby nie ta miejscówka, bylibyśmy totalnie przemoczeni. Docierają znajomi i razem już planujemy dalszą część dnia. Tylko żeby przestało padać. 13:30 zakupy na piknik w Oslo Oslo nadal płacze, ale jakby mniej. Decydujemy się na przejście do pobliskiego marketu. Robimy zakupy – mięsne kotlety z renifera, chleb i materiał na piknik gotowy. To pomysł znajomych, aby w Parku Frogner zorganizować grilla. Mniam – kotlety z renifera Mnie osobiście pomysł się podoba ponieważ: próbuję tutejszego jedzenia, nie wydaję majątku (super opcja dla tych, którzy chcą nie zbankrutować) a sam park jest jedną z największych atrakcji Oslo. 14:00 coś o Oslo Pass Lecąc do Oslo mieliśmy kupić kartę miejską Oslo Pass. Koszt około 270 NOK, ale można dzięki niej dojechać pociągiem prawie do lotniska w Oslo Rygge, korzystać z komunikacji miejskiej bez limitu oraz mamy darmowe wejścia do muzeów i innych atrakcji Oslo. Polecam kupić ją wcześniej przez internet z opcją przysłania jej do domu. Niestety kupić ją można w samym Oslo, więc przylatując do Oslo Rygge pozostaje tylko opcja dojechać do miasta i wtedy ją nabyć lub jak napisałem – internet. 14:30  Karl Johans Gate Rozpoczynamy spacer Karl Johans Gate – główną ulicą spacerową Oslo. Wzdłuż niej są liczne sklepy, butiki, kawiarnie, puby. Sama architektura jest piękna. Niska zabudowa, stare bardzo zadbane kamieniczki. To wszystko tworzy niesamowity obrazek i przyjemny dla oka klimat. Oslo – Karl Johans Gate Na końcu wznosi się dumnie Pałac Królewski. Z braku czasu (muszę wybrać jedną atrakcję) do samego pałacu nie dochodzimy. Oslo- Karl Johans Gate – na końcu widoczny pałac królewski Przy zielonym Spikersuppa, placu do którego z jednej strony przyklejony jest Stortinget a z drugiej Teatr Narodowy. Oslo – Spikersuppa na końcu za drzewami gmach Teatru Narodowego Przez cały plac ciągną się pasma zielonych klombów upstrzonych kwiatami i fontannami. Całość daje miastu miejsce na relaks. Oslo – Spikersuppa Skręcamy w Amunsens i dochodzimy do Fridjof Nansens Plass przy którym zlokalizowany jest wielki – jak na to miasto budynek Radhuset – Ratusz Miejski. Niestety ciągle coś pada i czujemy jak przemakają nam buty, spodnie i robi się coraz mniej komfortowo. Oslo – Radhuset / Ratusz Taka pogoda nie jest dobra na zwiedzanie, ale przecież nie będziemy siedzieli cały dzień w jakimś zamkniętym pomieszczeniu, nie po to tutaj przyjechaliśmy. Ja osobiście z cukru nie jestem i spokojnie mogę iść dalej. 15:00 Oslo Pipervika i Aker Brigge Około 15 docieramy do kolejnej atrakcji Oslo Pipervika i Aker Brigge. Oslo i widok na Akershus Nad tą zatoką, chyba ulubionym miejscem mieszkańców Oslo, znajdują się liczne restauracje, przystań wodna z której wypływają co chwilę promy do oddalonych dalej lub mniej wysp, półwyspów itd. Przepiękny deptak z ławeczkami, placami zieleni – idealne miejsce na całodzienne nic nie robienie. Widok na zatokę i liczne restauracje Ja decyduję się wejść do Muzeum Nobla. No właśnie to jest dla mnie zaskakujące, że nagroda Nobla przyznawana jest w Szwecji a muzeum jak i siedziba obradująca znajduje się w Norwegii w Oslo. Wiedzieliście o tym?? Oslo – Muzeum Nobla Ponoć był to pomysł samego Nobla, aby dać Norwegom coś własnego. Przez stulecia Norwegia tworzyła ze Szwecją i Danią coś na wymiar unii i od niej była zależna. Po uzyskaniu całkowitej niepodległości w 1905r. Wejście do muzeum to koszt 90 NOK – czy warto tyle wydać? Dla mnie warto, ale posiadając Oslo Pass wchodzicie za darmo. Zwiedzanie z przewodnikiem ułatwia mi zrozumieć historię tego miejsca, jak i celowość działania fundacji i nagroda pokojowa Noble. To nie tylko wyróżnienie, to także misja i celowość ukierunkowana na pomoc innym. To ciekawe projekty, ale często walka o prawa ludzi. Nie jeden z nagradzanych, nagrody nie mógł odebrać osobiście właśnie ze względu na ciemiężenie we własnym kraju. Poznajecie Pana? Lech Wałęsa otrzymał pokojową nagrodę Nobla w 1983r. Historia odkrywana sala po sali pokazuje ile zostało już zrobione dla dobra ludzkości, ale daje także do myślenia ile jeszcze do zrobienia został. Wrażenie na mnie robi sala multimedialna w której na tabletach eksponowani są wszyscy laureaci pokojowej nagrody Nobla. Galeria Multimedialna wewnątrz muzeum Nobla 16:00 czas decyzji Wychodzimy z koleżanką z muzeum i dołączamy do reszty grupy. Plus tej chwili jest taki, że mamy słońce. Minus to nie ubłagalnie płynący czas. Koleżanka bardzo by chciała odwiedzić muzeum Muncha, ale na to tez już nam zabraknie czasu. Oslo potrafi zaskakiwać W ogóle w samym Oslo jest mnóstwo atrakcji. Wspomniane muzea, galeria narodowa, Norweskie Muzeum Ludowe na wyspie Bydgoynes na której także znajduje się Muzeum Kon – Tiki z zachowanymi eksponatami z wyprawy na biegun. Park Frogner z rzeźbami o których czytałem a nie zobaczyłem. Skocznia Holmenkollen i Muzeum narciarstwa. Sam spacer ulicami Oslo i wczuwanie się w atmosferę miasta może być przyjemnym odkrywaniem. Na to wszystko potrzeba niestety czasu – jak zawsze. 16:30 Piknik w Oslo Piknik w Oslo odbędzie się przy Aker Brygge. Znajdujemy cudowną miejscówkę z widokiem na Akerhus festing – kolejną atrakcję miasta, oraz z panoramą na okoliczne wyspy i pływające żaglówki, tramwaje wodne i promy. W końcu świeci słońce, jest błogo i spokojnie. Oslo – Aker Brygge – nasze miejce piknikowe Można delektować się zakupionym jedzeniem, niestety bez grilla, ale to i tak teraz nie ma znaczenia. Ta chwila należy do najprzyjemniejszych. Próbuję kotleta z renifera. Jest pyszny i nawet zaskakuje mnie smak chleba. Sądziłem, że tylko w Polsce jest najsmaczniejszy. Reszta raczy się winem, ja wypijam sporo lokalnej wody. Jestem kierowcą w drodze powrotnej z lotniska. Nasz piknik 18:30 Opuszczamy piękne Oslo Kierujemy się na dworzec autobusowy, aby zdążyć na nasz samolot powrotny. Czas dojazdu jest tak skalkulowany, aby idealnie połączyć przyjazd z planem lotów Ryanair. Taką godzinę podali nam też w informacji na dworcu zaraz po przyjeździe. 20:00 ponownie lotnisko Oslo Rygge Już na lotnisku dostaję okropnego bólu w klatce piersiowej. To niestety jeden z tych dni (sporadycznych) kiedy mnie dopada takie coś. Jedynym ratunkiem jest tabletka przeciwbólowa, której nikt z nas nie ma. Kupujemy Ibuprom w pobliskim kiosku za bagatela 40zł. Jadąc do Oslo, Norwegii zabieraj leki ze sobą bo na miejscu zbankrutujesz. 21:30 Startujemy – kierunek Warszawa Modlin Samolot jest o czasie i żegnamy się z Oslo. Co ciekawe jest nadal bardzo jasno. Ale taki maja tutaj klimat. Czas do domu Wiem, że na pewno wrócę do tego miasta, tylko na trochę dłużej niż parę godzin. Może jakiś weekend. Loty można kupić za niewielkie pieniądze. Nasz bilet kosztował 160zł. od osoby w dwie strony, ale często Ryanair robi promocje i bilety można złapać nawet za przysłowiowe grosze. Fajna była ta jednodniowa przygoda. Trochę męcząca, ale chętnie ją jeszcze kiedyś powtórzę. Artykuł Oslo gdy mam tylko jeden dzień pochodzi z serwisu Julek w podróży.