Kosowo i Serbia. Czy na Bałkanach nadal wrze?

Podróże rowerowe

Kosowo i Serbia. Czy na Bałkanach nadal wrze?

Początek lipca. Pędzimy autem przez Serbię w stronę Raski. W głośnikach auta dudnią przeboje z serbskiej sceny pop i folk z lat 90-tych. Gwiazdy sprzed niemal 20 lat o tlenionych włosach i silikonowych ustach śpiewają rzewne melodie. Te same gdy serbscy czetnicy szli na Kosowo w dziewięćdziesiątym dziewiątym, a bałkański kocioł wrzał znów, by zaledwie osiem lat temu zakończyć się odłączeniem się Kosowa od Serbii. Zmierzamy właśnie tam, by zajrzeć pod pokrywkę i sprawdzić czy na Bałkanach nadal czuć wrzenie? Docieramy do Raski – średniowiecznego miasta w starej Serbii. Czystą serbskość zwiastują powiewające flagi z mocarstwowym orłem o dwóch głowach. Ale to złuda, dawni albańscy mieszkańcy nadal tu są, w porozrzucanych po okolicy masowych grobach. W Rasce pożywiamy się sznyclem Karadzordzia. Podłużny, zawijany kotlet, z którego wylewa się obficie ser, to sznycel symboliczny. Danie to słowiańskie, bogate, nazwane na cześć serbskiego księcia Karadjorde Petrovica, przywódcy pierwszego antytureckiego powstania. Podkreśla znaczenie Serbii jako tej, której turecka powódź nie zatopiła mimo pięciu wieków osmańskiej niewoli. Wszak wszędzie indziej na Bałkanach narodowe potrawy to wschodni kebab, burek czy czewapecze – potrawy pasterzy i wschodnich najeźdźców. U przesympatycznej właścicielki restauracji, zostawiamy auto i przesiadamy się na rowery. Drogą 31 wijącą się  przy wstędze rzeki Ibar ruszamy do Kosowa. I choć przekraczamy granice, to nadal jesteśmy w Serbii. Świadczą o tym auta bez tablic. To na znak protestu, że „Kosowo je serbskie”, kierowcy, których wielka polityka oddzieliła od kraju, odmawiają rejestrowania aut w Kosowie. Serbskość objawia się też zatkniętymi na latarnie proporcami oraz gigantyczną flagą w ruinach zamku. A jesteśmy już w Kosowie… Geopolityka rysowana kreską mocarstw dzielących kraje wg swoich interesów swoje a ludzie swoje. Nietrudno zresztą dziwić się goryczy wielu Serbów. W Kosowie pozostawili swoje najświętsze monastyry np. Gracanicę –  o randze naszej Częstochowy, czy Kosowe Pole – miejsce bitwy z Turkami, taki serbski Grunwald. Walka na spray-e FUCK YOU NATO, NATO GO HOME, KOSOWO JE SRBSKO czy symboliczne 1393 – data bitwy na Kosowym Polu – walczy tu z muralami wielbiącymi wojowników z UCK. Wszystkiemu przygląda się z plakatu wujek Wladymir…a gdzie wpływ amerykański większy – wujek Bill z pomnika. Symboliczny podział czuć w Mitrowicy. Lub jak kto woli kosowskiej Mitrowicy, gdzie na moście nad rzeką Ibar, dzielącym dzielnicę serbską i kosowską wciąż stacjonuje transporter opancerzony. Tu gdzie stoimy zresztą, kilka lat temu skoczyli sobie do gardeł mieszkańcy obu stron miasta. Po środku zaś znaleźli się polscy policjanci wysłani tu na nie swoją, tlącą się w ściółce miasta, wojnę. Dziś jest spokojnie, na moście spotkać można tylko znudzonego włoskiego żandarma, który w idealnie skrojonym mundurze poprawia beret w lusterku. Ale to pozorny spokój. – Gdybyśmy dziś zniknęli, jutro wszyscy znów wszyscy zaczęliby ze sobą walczyć – mówią nam polscy żołnierze KFOR spotkani gdzieś dalej. Ich słowa potwierdza Polak pracujący w Kacaniku, mieście kosowskich Albańczyków – Tu każdy ma broń i potrafi jej użyć. Większość tych facetów, których widzicie w knajpie, gdy na miasto szli serbscy czetnicy Milosevica, pognała rodziny w góry, a sami bronili się do upadłego. Pewnie dlatego serbska enklawa czy zabytkowa cerkiew wielokrotnie atakowane, to twierdze pilnowane przez KFOR-owskie wojsko. Tuż przy granicy Jest już połowa lipca. Opuszczamy Serbię w Suboticy pod granicą z Węgrami. Żegna nas ciepły letni wiatr. Po przydrożnych rowach koczują na walizkach i torbach nieliczne grupki śniadych mężczyzn, kobiet w chustach i brudne dzieci. Wtedy nie wiedzieliśmy, że niebawem będą ich setki, a potem tysiące i że w okamgnieniu urosną na granicach druty kolczaste. I że ciepły lipcowy wiatr wiał wtedy z Syrii, a Bałkany znów wrą, tylko kocioł jakby większy. Foto: Mateusz Korsak, Paweł Wielgan i Andrzej Dzich   The post Kosowo i Serbia. Czy na Bałkanach nadal wrze? appeared first on PODRÓŻE ROWEROWE .

Warmińsko-Mazurskie: Tour de Jeziorak

Podróże rowerowe

Warmińsko-Mazurskie: Tour de Jeziorak

Słowenia – rowerowy poradnik

Podróże rowerowe

Słowenia – rowerowy poradnik

Słowenia – rowerowy poradnik Słowenia – rowerowy poradnik dla  rowerzystów. Jak podróżować rowerem po Słowenii? Gdzie spać, jaki camping wybrać oraz co zjeść i wypić podczas rowerowej podróży po Słowenii. Jest taki żart, że wpisując w wyszukiwarkę „Słowenia”, ta podpowiada czy chodzi o „Słowację”. Jest w tym ździebko prawdy, gdyż nasi rodacy mylę te dwa, jakże różne kraje. Oto dowód. Nam pozostaje to tylko skomentować tak. W rzeczywistości Słowenia to maleńki kraj, traktowany przez Polaków jako tranzyt na Chorwację, chociaż wart jest zatrzymania się na dłużej. Ma trzy strefy klimatyczne, Alpy i nadmorskie krajobrazy. Słowenię najlepiej, oczywiście,  zwiedzać na rowerze. Tylko w ten sposób można poznać ją lepiej i zachwycać się jej różnorodnością. To kraj, który pachnie… W Alpach o poranku pachnie ziołami, które zatykają dech w piersiach, w pobliżu Lubljany – krowami i serem (tak, ten zapach też może zachwycić, a na pewno zatkać dech), a nad Adriatykiem pachnie morską bryzą i świeżymi owocami morza. Słowenia zachwyci każdego miłośnika rowerów krętymi podjazdami i urokliwymi trasami dla mniej wytrawanych rowerzystów. Zapraszamy do naszego poradnika  dla rowerzystów chcących poznać tę perełkę Bałkanów.   Jak dojechać do Słowenii? Słowenia znajduje się około 1000 kilometrów na południowy zachód od Polski. My dwa razy dojechaliśmy do Słowenii samochodem, jako że drogi prowadzą autostradami przez Czechy, a następnie przez Austrię. W sumie wyszło około 1200 kilometrów, ale po drodze zwiedziliśmy Brno oraz Wiedeń.  Brno jest dobrym punktem na nocleg, w samym centrum starówki znaleźliśmy tani hostel, gdzie zakwaterowano nas w najlepszym, dwuosobowym pokoju z widokiem na rynek. Tuż przy granicy ze Słowenią nocowaliśmy na campingu w Austrii, a innym razem już w Słowenii u sympatycznej Pani Teresy Sraki (to nie jest błąd w nazwisku, a sądząc po wpisach w jej księdze gości Polacy ją uwielbiają i polecają noclegi u niej). Co zrobić z samochodem? Do Słowenii przyjechaliśmy jeździć rowerami, więc samochód zostawialiśmy na campingach, za drobną opłatą kilku euro za parę dni. Nie było z tym problemów – ani z zostawieniem auta, ani z jego bezpieczeństwem.   Bezpieczeństwo rowerzystów w Słowenii Jako że przez całą Słowenię biegnie jedna autostrada łącząca cały kraj, ruch na drogach lokalnych jest niewielki, a duża ilość zakrętów (szczególnie w górach) uniemożliwia kierowcom rozpędzanie. Samych rowerzystów jest sporo, choć przeważają sportowo ubrani ścigacze na kolarzówkach, którzy korzystają z dobrej jakości dróg. Nie brakuje także znaków przypominających kierowcom o ludziach jadących na rowerach w miskach na głowie. Co zjeść w Słowenii? Słoweńskie góry potrafią wycisnąć z rowerzysty ostatnie soki, więc i apetyt rośnie. Niestety Słowenia nie szczyci się wybitnie oryginalną kuchnią. Kubeczki smakowe wyczują tu wpływy bałkańskie oraz silne nuty dawnego imperium austro-węgierskiego. Ale okazuje się też, że ich narodową potrawą jest… polski bigos, przysmakiem faworki, a narodowe ciastko, którym szczycą się szczególnie w miejscowości Bled to „papieska” kremówka. Z Polski zapożyczyli także  Krzysztofa Krawczyka… W Słowenii trzeba uważać tylko na lody. Patrząc na nazwę, nie wiemy, co oni do nich dodają.. Lepiej zapytać co wypić. Tu już robi się ciekawiej, bo sklepy w Słowenii obfitują w wina, które są dobre i tanie (a nie dobre, bo tanie).  Nam jednak do gustu najbardziej przypadło lekkie i orzeźwiające piwo Laszko (zawsze robimy duży zapas wracając do Polski). Co zobaczyć w Słowenii? Nie chcemy tu przepisywać przewodnika, więc powiemy – to tak mały kraj, że warto go zobaczyć w całości i w zasadzie nie ma słabych punktów. W niewielkiej Słowenii zmieściły się zarówno zapierające dech Alpy, które z racji niezłej sieci dróg można eksplorować do pewnej wysokości rowerem. W górskiej części nie brakuje świetnie zachowanych zamków i twierdz, które oszczędziły wojny i czas komunizmu. Naszym ulubionym miejscem w górach jest szmaragdowe jezioro Bled (bardzo ciepłe w sierpniu i wrześniu). Tutejszy camping jest świetną bazą wypadową na wielokilometrowe wypady rowerem górskim. Mniej wymagająca jest nadmorska część Słowenii, rozciągająca się od granicy z Włochami  (przy okazji warto wpaść do Triestu i maleńkiej Muggi na małże). Startując w Trieście, przekraczamy granicę i zwiedzamy małe, zabytkowe miasteczka, nie skalane jak nad polskim morzem budą z  kebabem, gofrem i pamiątkami z gór. To miasteczka z kategorii – idealne na pocztówkę – beżowe mury, nad którymi góruje wieża kościelna, skontrastowane lekko spłowiałymi czerwonymi dachówkami, w otoczeniu lazurowego morza. Takie są Piran, Portoroż i Koper oraz mniejsze miejscowości nadmorskie. Noclegi w Słowenii Gdzie spać w Słowenii – na dziko Słowenia to turystyczny kraj, więc nie  ma problemu ze znalezieniem noclegu. Ma  to swoje wady – ciężko jest nocować na dziko. W górach, ze względu na skały i stromizny nie ma gdzie rozbić namiotu, a każdy skrawek bardziej płaskiego terenu wykorzystany jest na pole czy inny teren posiadający właściciela. Gdzie spać w Słowenii – u ludzi za friko Słoweńcy, choć naturą im bliżej do zachodniej Europy nie są tak otwarci jak inni mieszkańcy Bałkanów. Jednak nie mieliśmy problemu z rozbiciem namiotu u ludzi w ogrodzie. Dalej było prawie jak w głębszych Bałkanach – gospodarze zaprosili na kolację, wino i długie rozmowy do późnej w nocy. Raz nocowaliśmy w górach u (jak się zdaje) lekko szemranej rodziny kłusowników, gdzie dowiedzieliśmy się jak pić najtańsze wino białe (z oranżadą pomarańczową) i czerwone (z podróbką coca-coli). Ostatecznie po winie strzelaliśmy z wiatrówki. Jednak Słoweńcy mają coś w sobie bałkańskiego. Gdzie spać w Słowenii – campingi Campingi w Słowenii są bardzo popularne i jest ich dużo, zarówno w każdym większym mieście, jak i w pobliżu atrakcji turystycznych.  Standard jest bardzo różny. My nocowaliśmy w: Camping Piran – Camp Fiesa – kamienista i gliniasta, twarda ziemia, drogo, brudno i w sezonie bardzo ciasno. Znaleźliśmy tam chyba ostatnie miejsce, gdzie nie dało się wbić ani pół szpilki w glebę. Camping Portoroż – Camp Lucija – bardzo drogo, najniższa cena w sezonie w 2015 r. – 12 Euro za osobę. Portoroż to miasto z kasynami i drogimi hotelami, camping raczej na 1 gwiazdkę ze względu na brudne prysznice i brak wielu usprawnień potrzebnych turystom. Camping Smlednik za Lubljaną, w  kierunku na Krajn – przyjemny, cichy camping, gdzie namiot rozbić można na zielonej trawie. Toalety i prysznice czyste. Tu spaliśmy nawet kilka razy, jakoś nam tam było dobrze i po drodze. Aktualne ceny w sezonie to 8 euro za osobę. Trudno jednak tam trafić, dlatego podajemy adres i współrzędne gps: GPS: N 46º10’23’’ E 14 º24’57.1’’ Dragočajna 14a 1216 Smlednik Slovenija http://www.dm-campsmlednik.si/ Camping Bled – jak w hotelu, z widokiem z namiotowego okna na las i góry, niezbyt drogo  jak na 5 gwiazdek, które naprawdę im się należą. Więcej w naszym wpisie o Campingu Bled >> Muggia, camping położony po włoskiej stronie granicy. Do zalet można zaliczyć właściwie tylko bliskość morza i nieziemsko pysznych owoców morza serwowanych na ryneczku w Muggi. Camping w Fernetti, tuż za słupami granicznymi na granicy Włoch i Słowenii. Mimo nazwy pasującej do pięciogwiazdkowego hotelu – Camping Excelsior Di Gallo Fiore Luciano – spodziewać się można co najwyżej lekkiego bałaganu, brudu i szalejących tirów na autostradzie nieopodal. Nie polecamy campingu w Bohinj – Camp Zlatorog Bohinj. Piach i szyszki, korzeń sosny w kręgosłup, a kamień pod głowę za (w najtańszej wersji) 10 Euro od osoby + 5 Euro za namiot Chcecie wiedzieć więcej? Jeśli chcecie wiedzieć więcej na jakiś temat, o którym napisaliśmy lub nie, pytajcie. Może będziemy znali odpowiedź     The post Słowenia – rowerowy poradnik appeared first on PODRÓŻE ROWEROWE .

Gruzja: zagraliśmy w filmie (chyba) erotycznym

Podróże rowerowe

Gruzja: zagraliśmy w filmie (chyba) erotycznym

Bułgarzy – opowieść o ludziach

Podróże rowerowe

Bułgarzy – opowieść o ludziach

Czy po Gruzji jeżdżą tylko szaleńcy?

Podróże rowerowe

Czy po Gruzji jeżdżą tylko szaleńcy?

Polecane miejscówki: relaks nad szmaragdowym jeziorem

Podróże rowerowe

Polecane miejscówki: relaks nad szmaragdowym jeziorem

„Uwaga na Niedźwiedzie!” – Trasa Transfogarska rowerem

Podróże rowerowe

„Uwaga na Niedźwiedzie!” – Trasa Transfogarska rowerem

Do Dawid Garedża od d…y strony

Podróże rowerowe

Do Dawid Garedża od d…y strony

Podróże rowerowe

Polecane trasy: szybki wypad rowerem w Bieszczady polskie i słowackie

Bieszczady rowerem. Szybki, 3-dniowy wypad w Bieszczady? Oto propozycja trasy, dzięki której unikniecie turystów zalewających niegdyś niemal bezludne Bieszczady. Bies&Czad&Rock’n’roll, a w tle Bies Czad Blues Bieszczady, niegdyś zamieszkałe tylko przez drwali i hipisów, dziś rozjeżdżane są przez autokary wiozące „niedzielnych” turystów. Dlatego szukałem tras na krótką 3-dniową wyprawę rowerową, które pozwolą mi uniknąć tłoku i mieć choć kawałek Bieszczad dla siebie. Dzień 1 Trasa: Lesko – Wołkowyja Dystans: 30 km Z racji ograniczonego czasu, zdecydowałem się na podróż samochodem i wyruszenie rowerem z Leska. Auto można spokojnie zostawić na wielkim placu przy rondzie na Hoczew i Ustrzyki Dolne. Pierwsza góra na rozgrzewkę zaczęła się już po chwili, w stronę na Ustrzyki i tak było aż do Polańczyka. Przewyższenia nie są bardzo duże, ale już po kilkunastu kilometrach czułem je w mięśniach. Mimo to, pierwszy dzień traktuję jako rozgrzewkę, w sumie wyszło nieco ponad 40 km od późnego popołudnia. Nocleg: darmowe pole namiotowe w Wołkowyi. Jest obrzydliwa toaleta, kąpielisko i przepiękne widoki za namiotem. Zobacz też: „W Bieszczadach bez zmian” >> Dzień 2 Trasa: Wołkowyja – Rajskie – Brzegi Górne – Cisna – Roztoki Górne Dystans: 90 km Z darmowego campingu w Wołkowyi ruszam cały czas pod górę w stronę miejscowości Rajskie. Celem jest stara, zamknięta droga nad Sanem. By do niej dotrzeć należy skręcić przy ośrodku Caritasu. Do samego ośrodka warto zajrzeć na kawę i rozmowę z niezwykłą rowerową siostrą zakonną, która opowie Wam to i owo o jeżdżeniu rowerem po Syberii i wokół Bajkału. Wzdłuż Sanu wiedzie szutrowo-błotnista droga, która zamknięta jest dla samochodów i w zasadzie nieuczęszczana przez turystów. Całe Bieszczady dla mnie! Po kilkunastu kilometrach docieram w okolice Kiczery (649 m n.p.m.), za którą znajduje się krzyżówka prowadząca z jednej strony do Zatwarnicy, z drugiej – resztkami asfaltowej drogi – do Dwernika. Ja polecam opcję trzecią, szlakiem przez górę Magurka (887 m n.p.m.). Ostry podjazd dostarcza satysfakcji, podobnie jak łagodniejszy i szybsze zejście, które wyrzuci nas gdzieś za Dwernikiem na drodze w kierunku Brzegów Górnych. Stamtąd już tylko kilkanaście kilometrów i dwie znane i lubiane bieszczadzkie serpentyny – tuż za Brzegami i na przełęcz Przysłup. Dla mnie to nie był koniec drogi tego dnia. Minąłem turystyczną Cisną, by zanocować tuż przy granicy ze Słowacją w schronisku w Roztokach Górnych. Nocleg: pole namiotowe przy agroturystyce „Cicha Dolina” w Roztokach Górnych. Cicho, czyste toalety i prysznic oraz widok na pasmo Bieszczad odcinające Polskę od Słowacji. Cena: 18 zł. Zobacz też: Rowerowy poradnik – Gruzja >> Dzień 3 Roztoki Górne – Snina – Osadne – Cisna Dystans: ok 60 km Dziś ruszam w nieznane. Niby na mapie jest jakaś droga ku granicy, niby droga powrotna również, ale kto wie? Okazuje się, że do granicy prowadzi elegancka, wąziutka asfaltowa droga, a tuż za słupem granicznym zaczyna się ostry zjazd serpentynami po resztkach asfaltu. Ta część Bieszczad, nieco niższa, to raj dla miłośników bycia w samotności. Pierwsze osoby mijam dopiero nad zalewem Starina. Docieram do Sniny, smutnego, opustoszałego słowackiego miasteczka, które z oddali straszy kominem elektrowni. Uciekam z powrotem w góry, drogą na Hostowice, z której odbijam na wieś Osadne. Warto w niej zatrzymać się na dłużej – to wieś zamieszkała przez mniejszość etniczną – Rusinów. Dalej droga prowadzi mnie, jak wynikałoby z mapy, szlakiem rowerowym. W rzeczywistości do granicy z Polską na szczycie Balnicy, muszę rower z sakwami wtargać na samą górę. Dalej jest już tylko w dół. Przed Maniowem wyjeżdżam na drogę do Cisnej i pęka mi nie tylko dętka, ale i opona. Nocleg: pole namiotowe „Camping Tramp”. Zielona trawa, brudna toaleta i umiarkowanie czysty prysznic z zimną wodą. Cena: 10 zł. Zobacz też: Rowerem przez Maramuresz w Rumunii >> Dzień 4 Cisna-Baligród-Lesko W planie były jeszcze podjazdy z Cisnej na Baligród aż do Leska, ale uniemożliwiła to rozszarpana opona. Route 2,753,331 – powered by www.bikemap.net The post Polecane trasy: szybki wypad rowerem w Bieszczady polskie i słowackie appeared first on PODRÓŻE ROWEROWE .

Rowerowe zaręczyny na Kaukazie

Podróże rowerowe

Rowerowe zaręczyny na Kaukazie

Fotomiks: narzekajcie na Rumunię!

Podróże rowerowe

Fotomiks: narzekajcie na Rumunię!

Podróże rowerowe

Porady rowerowe: Być kobietą w podróży rowerowej

Co ze sobą zabrać, a czego nie na wyprawy rowerowe? Jak sobie radzić kolejnego wieczoru, gdy brak jest ciepłej wody? Jakich kosmetyków używać? Co zrobić gdy zbliża się miesiączka? Praktyczny poradnik dla rowerowej podróżniczki na dłuższe i krótsze wojaże. Po pierwsze i najważniejsze, wszystko zależy od tego dokąd jedziesz i z kim. Nawet jeśli Twój chłopak/partner/mąż zarzeka się, że jest w stanie udźwignąć dodatkowe kilogramy w swoich sakwach, to miej dla niego litość. Dla siebie też, bo może się okazać, że sama będziesz je musiała wieźć na swoim rowerze, gdy On się zbuntuje i zacznie wyrzucać z sakw wszystkie Twoje „niezbędne” kosmetyki, ciuchy czy buty. 1. Jakie wziąć kosmetyki? Na pierwszym miejscu: krem do opalania z wysokim filtrem UV. Ja używam 50-tki. I tak, i tak się opalisz, a o poparzenie nietrudno. Krem Nivea lub zasypka dla niemowląt przeciwko odparzeniom i obtarciom. Pomimo całodziennej jazdy w spodenkach z tzw. pieluchą, warto dodatkowo się zabezpieczyć. Jazda pod górę to duży wysiłek i hektolitry potu. W mojej kosmetyczce zawsze jest też tusz do rzęs i błyszczyk (zamiast pomadki ochronnej). W podkreśleniu urody pomaga mi lusterko rowerowe Wieczorem łatwo zmyć makijaż np. chusteczką do higieny intymnej. Pudru nie biorę, bo i tak spłynie w ciągu dnia, a szkoda nim przykrywać opaleniznę. Dezodorant – najlepiej w sztyfcie lub kulce albo miniaturka spray’u. Szampon do włosów i żel pod prysznic – przelewam do małych pojemniczków, by łatwo zmieścić je w kosmetyczce. Jaki wybrać szampon – patrz punkt 3. Pozostałe kosmetyki, moim zdaniem, są zbędne. 2. Gdzie spać, żeby móc się umyć? Jeśli na kempingu, to jest szansa na ciepłą wodę, toalety i inne udogodnienia, ale nie zawsze i nie wszędzie taki przybytek można znaleźć. Np. w Bułgarii czy w Gruzji trudno o jakikolwiek kemping, więc pozostaje spanie na dziko albo w agroturystyce. W mieście najlepiej poszukać hostelu lub prywatnej kwatery. Jeśli musimy spać „pod chmurką”, to dobrze jest rozbić się w pobliżu rzeki lub jeziora. Czasem jednak czystość wody pozostawia wiele do życzenia. Wówczas pomocne w utrzymaniu higieny osobistej będą nawilżane chusteczki do higieny intymnej oraz żel antybakteryjny (dostępny w drogeriach i aptekach). Chusteczek można też użyć do demakijażu. Jedna paczka zajmuje niewiele miejsca, a ma wiele zastosowań. 3. Jak umyć włosy, gdy nie ma wody? Warto zabrać ze sobą suchy szampon w spray’u. Pomaga on zachować dobry wygląd włosów, gdy nie ma dostępu do wody takiej, w której nie obawiasz się zmoczyć głowy. Suchy szampon jest łatwy w użyciu, trzeba go tylko dobrze wyczesać. Będąc w drodze można znaleźć punkty ujęcia wody i w gorące dni włożyć głowę nawet pod zimny kran. Ja kupiłam Beauty Formulas w sieciowej drogerii. Ale nie jestem z niego w 100% zadowolona, więc jeśli możecie polecić coś lepszego, to czekam na Wasze komentarze. Mycie głowy w przydrożnym kranie w Gruzji 4. Miesiączka – trudny temat w podróży Planując podróż rowerową, sprawdź dużo wcześniej kiedy ma się zacząć Twój okres. Łatwo to wyliczyć i skorygować plan. Jeśli wyjazd wypada na początek miesiączki, spróbuj przesunąć wyprawę o 2-3 dni. Jeśli to niemożliwe, to zacznij podróż po możliwie płaskim i niemęczącym terenie. Każdy podjazd może się bowiem okazać wyczerpujący i tragiczny w skutkach. To dobry moment na pobyt w atrakcyjnym turystycznie mieście, które możesz pozwiedzać, a i o dostęp do ciepłej, bieżącej wody np. w hostelu nietrudno. Choć może być to krępujące, nie zapomnij poinformować towarzyszy podróży o swoich trudnych dniach, i o tym, że jesteś wtedy mniej wytrzymała fizycznie. Co oczywiste, weź ze sobą odpowiedni zapas podpasek i wkładek. Tamponów nie polecam, bo przypuszczam, że cały dzień na siodełku może wpłynąć niekorzystnie na Twoje samopoczucie i zdrowie. 5. Czy zabrać ze sobą sukienkę? Oczywiście! Niech to będzie lekka, niegniotąca się kiecka, na którą na pewno znajdziesz miejsce w sakwie. Przyda Ci się nie tylko na wieczorny, romantyczny spacer po mieście, ale także (o ile jest długa i zakrywa ramiona) podczas zwiedzania świątyń. 6. Czy zabrać ze sobą szpilki? Tak! Ale tylko te do montażu namiotu. Jeśli chcesz wyglądać pięknie w sukience, to lepiej weź do niej czeszki, baleriny lub japonki. Stopy chętnie odpoczną po całym dniu w butach sportowych. 7. Gdzie i jak zrobić siku? Nie zawsze przejeżdżamy w pobliżu centrum handlowego czy restauracji. Tam jest najwygodniej. Pozostaje nam las albo stacja benzynowa. A czasem po prostu przydrożny rów… Można też kupić „lejek dla pań”. Przyznam szczerze, że zaopatrzyłam się w lejek shewee, ale korzystanie z niego jest bardziej kłopotliwe niż znalezienie ustronnego miejsca. Póki co nie przydał mi się ani razu, ale i tak zawsze zabieram go ze sobą. Lejek dla pań, bardzo sztywny, kosztuje ok. 70 zł (www.moderngent.com) 8. Jaki biustonosz wziąć ze sobą? Odkąd mam sportowy Panache, nie chcę już żadnego innego. Mam dość duży biust i wolę, by w trakcie jazdy na rowerze trzymał się mocno i nie bolał po całym dniu. Cena Panache nie jest niska (ok. 200 zł), ale można go później zakładać na fitness lub siłownię. Próbowałam miękkich sportowych biustonoszy, np. z Decathlon, ale to zdecydowanie nie dla mnie. Trudno znaleźć odpowiedni rozmiar, ze względu na bardzo ograniczoną rozmiarówkę (jak to w sieciówce) oraz brak fasonu – po prostu źle się wygląda! Zabieram też ze sobą drugi stanik, taki codzienny, którego używam podczas podróży do kraju docelowego. Po całym dniu jazdy i tak wolę chodzić swobodnie w T-shircie lub sukience, więc żaden nie jest mi wówczas potrzebny. Biustonosz Panache Sport (www.4run.pl)   9. Jakie ubrania jeszcze wziąć ze sobą? Na 2-tygodniowy wyjazd 2-3 koszulki rowerowe. Szybko schną, są przewiewne i wygodne. Do tego t-shirt bawełniany. Koniecznie nluzę rowerową chroniącą od wiatru oraz nluzę termoaktywną, dobrą na chłodne dni i noce. Moją ulubioną kupiłam w Sportsimo. oddychający golf damski HighTex, 77 zł (www.sportsimo.pl) Ok. 5-7 par majtek, najlepiej bezszwowych. Tyle samo skarpetek, w tym stopki i ciepłe, termoaktywne skarpety. Długie getry. Podobnie jak bluza termoaktywna mogą nam służyć w chłodne poranki, zanim się dobrze rozruszamy, jak i nocą w wyższych pasmach gór. I oczywiście spodenki rowerowe z pieluchą (ja biorę 2 pary na ok 2-3 tygodniowy wyjazd). Pielucha powinna być gruba i wyprofilowana. Skusiłam się na zestaw spodenki + spódnica (na zdjęciu) na wyprawę do Rumunii. Po pierwszym dniu wcisnęłam je na dno sakwy. Pielucha okazała się za cienka, niewygodna, a w spódnicy wcale nie czułam się tak seksi, jak modelka na zdjęciu ;/ Cóż, próba lansu kosztowała mnie ponad 100 zł i bolący tyłek. moja rowerowa porażka ciuchowa (www.decathlon.pl) Jeśli macie jakieś pytania dotyczące „kobiecych spraw” w trakcie rowerowych podróży, piszcie w komentarzach. The post Porady rowerowe: Być kobietą w podróży rowerowej appeared first on PODRÓŻE ROWEROWE .

W Bieszczadach bez zmian

Podróże rowerowe

W Bieszczadach bez zmian

Kulinarne pamiątki z podróży: bułgarski chłodnik tarator

Podróże rowerowe

Kulinarne pamiątki z podróży: bułgarski chłodnik tarator

Gruzja: rowerowy poradnik

Podróże rowerowe

Gruzja: rowerowy poradnik

„Hrystos Ainviat!” czyli zdarzenie pod Sapantą

Podróże rowerowe

„Hrystos Ainviat!” czyli zdarzenie pod Sapantą

Rowerowy chrzest i lot Ładą Nivą

Podróże rowerowe

Rowerowy chrzest i lot Ładą Nivą