MotoGP Austerlitz 2016    Starcie trzech potęg

Moto-Voyager

MotoGP Austerlitz 2016 Starcie trzech potęg

MotoGP Austerlitz 2016 Starcie trzech potęg Co roku z wielką niecierpliwością czekam na sierpień i cykliczne zawody z cyklu MotoGP w Brnie. Jest to zawsze wielkie święto, niezależnie czy świeci słońce czy pada deszcz. Tak też było i tego roku. Tradycyjnie zamawiam nocleg w zabytkowej Willi Austerlitz w Slavkovie u Brna. Stąd już tylko 30 km na Masarykovy Okruh czyli tor wyścigowy na którym odbywają się zawody. W piątek naszą aktywność ograniczamy do kupna biletów i kolacji. Bilety kupuję od polskiego „konika” czyli czuję się jak u siebie w domu Ciągle przewyższamy Czechów w tej dziedzinie. Szkoda że tylko w tej Tak czy tak bilety są tańsze niż w kasie więc zaoszczędzone pieniądze postanawiam wydać w browarze w Slavkovie. Niestety ten pomysł kończy się tragicznie. Zamówiłem żeberka ale nie przewidziałem że będzie to 0,5 kg czystego mięsa. Zjadam je z trudem i, wyprzedzając fakty, następny posiłek będę w stanie zjeść dopiero za dwa dni Nadchodzi sobota. Zabawa zaczyna się na poważnie. Kwalifikacje zadecydują o kolejności na polach startowych w jutrzejszym wyścigu. Wdziewamy wraz z żoną wdzianka z numerem 46 i ruszamy na tor kibicować Rossiemu. Pogoda piękna. Świeci słońce czyli warunki wymarzone dla Lorenzo. I tak to wygląda przez dłuższy czas. Lorenzo jak przystało na rekordzistę toru prowadzi od początku kwalifikacji. Dopiero na ostatnim okrążeniu najlepszy czas wykręca Marquez i zajmuje pole position. Valentino jest szósty ale specjalnie się tym nie martwimy. Jutro ma mocno padać więc pozycja startowa nie ogrywa wielkiego znaczenia. Co innego jak jest sucho. W ubiegłym roku Lorenzo prowadził od początku do końca wyścigu i było nudno :-(. Piękną pogodę wykorzystujemy na wylegiwanie się na kocyku wśród innych kibiców VR46. Ja dodatkowo korzystam z super warunków żeby zrobić kilka dobrych, mam nadzieję, ujęć. Przy okazji spaceru na kawę spotykam Zibiego z BMW Gazda Group. To niesamowite bo spotkać tu kogoś w kilkudziesięciotysięcznym tłumie to jak znaleźć igłę w stogu siana. Odbieram to jako znak. Tylko czego ? Czyżbym miał dalej jeździć BMW ? Hmmm…??? Kwalifikacje kończą około 16-tej. Jest czas żeby zapoznać się z dziejami Europy sprzed 200 lat. W końcu to tutaj odbyła się jedna z najważniejszych bitew w dziejach Europy i świata. Znana jako Bitwa pod Austerlitz lub Bitwa Trzech Cesarzy. To tutaj Napoleon odniósł jedno ze swoich najbardziej błyskotliwych zwycięstw pokonując koalicję Cesarza Franciszka I i Cara Aleksandra I, która to koalicja dysponowała przewagą 20 000  żołnierzy. Jedziemy więc do Mogiły Pokoju która stoi na wzgórzu niedaleko wioski Prace. To bój o to wzgórze miał decydujące znaczenie. I tutaj właśnie postanowiono uczcić to wydarzenie budując pomnik w postaci mogiły mającej upamiętnić ponad 20 000 żołnierzy których ciała pozostały na placu boju. Wzgórze miało strategiczne znaczenie. Z jego szczytu rozpościerał się doskonały widok na cały teatr walki. Postanawiamy zwiedzić muzeum które jest obok mogiły. Jesteśmy zaskoczeni poziomem multimedialnej prezentacji. Najpierw wstępne naświetlenie tła historycznego a później relacja z batalii. Na mnie jednak największe wrażenie robi ostatni etap czyli rozmowa tocząca się między Napoleonem a Cesarzem Franciszkiem. Jest ona przedstawiona w bardzo luźnej formie. Odbyła się w budynku pobliskiej poczty. Udział brał tylko Napoleon i Cesarz. Carowi Aleksandrowi porażka była nie w smak więc dał dyla. Kiedy zdaję sobie sprawę że właśnie tak to mogło wyglądać to aż ciarki przechodzą. Otóż panowie rozmawiają sobie jak dobrzy koledzy. Targują się o warunki rozejmu i pokoju. Napoleon narzuca twarde warunki, Franciszek próbuje się targować mówiąc „stary daj spokój, chyba chcesz mnie oskubać” Tymczasem na polu leży kilkadziesiąt tysięcy trupów i rannych a za chwilę następne tysiące umrą od pomoru wywołanego rozkładającymi się ciałami. Ale dla nich to tylko koszt ich „zabawy” Rozmowa jest tak interesująca że nawet moja żona słucha jej w wielkim skupieniu. Później zbliżając się do trzech cesarzy uruchamia alarm. Na szczęście udaje nam się zbiec. Jedziemy prosto na pocztę która w takim samym stanie jak dwieście lat temu pozostaje do dziś. Trudno zrezygnować z możliwości żeby poczuć duch miejsca gdzie panowie wiedli swoją dysputę. Długo jeszcze te emocje siedzą we mnie. Szkoda że historia nie jest naszym najlepszym nauczycielem i ciągle popełniamy te same błędy. I mała to pociecha że na inny sposób Sobotę poświęciliśmy na bitwę trzech cesarzy a niedziela to już będzie bitwa trzech motocyklowych gigantów. Tylko kto będzie ten trzeci ? Rossi na pewno, wierzę w to. Z pewnością Marquez. Normalnie tym trzecim byłby Lorenzo. Ale od samego rana leje jak z cebra. Lorenzo nie umie jeździć po mokrym więc odpada z wyliczanki. Może Ducati ?? Zobaczymy Przedzieramy się w deszczu i potwornych korkach na tor. Dobrze że jesteśmy na motocyklu. Możemy lawirować między stojącymi w korku samochodami. Docieramy z małym opóźnieniem. Zdążamy na Moto 3. W pierwszej kolejności dokonujemy zakupu przeciwdeszczowych peleryn. Przez najbliższe godziny będą niezbędne. Powiedzenie że wygodnie się rozsiadamy byłoby chyba w tym momencie sporym nadużyciem Jednak siedzimy w świetnym miejscu na zakręcie. Wypatrzyliśmy sobie je już wczoraj i nawet ciągle padający deszcz nie psuje nam humoru Szybko mija pierwszy wyścig Moto 3. zaraz po nim przestaje padać i rusza to na co wszyscy czekają czyli… …wielki wyścig o Grand Prix Czeskiej Republiki w Brnie. Dawno nie widziałem tak ciekawego wyścigu w którym tyle by się działo. Na początku prowadzi Marquez, później dwa Dukaty. Rossi spada z 6-tej na 13-tą pozycję ale ja wierzę że on naprawdę wie co robi. Marquez też spada na 6-tą. nie wiadomo jak to się zakończy. Gdzieś w połowie wyścigu sytuacja zaczyna przybierać ciekawy obrót. Najpierw wypada Dovizioso – awaria. Ianone też odpada powoli z czoła stawki. Rossi idzie cały czas w górę. Tego się spodziewałem. Ale sensacyjnie jedzie Crutchlow. W końcu osiąga pierwszą pozycję i nie oddaje jej do końca. Sensacja !!! Rossi wyprzedza wszystkich z Marquezem włącznie ale Crutschlowe’a nie daje rady. Za dobre tempo. Ale to i tak dobry wynik. Marquez też w końcu odżywa i kończy na trzeciej pozycji. To była wspaniała batalia. Prawie tak jak ta sprzed 200-tu lat z zachowaniem wszelkich proporcji Szczęśliwi opuszczamy tor. Wrócimy tu za rok jak zawsze z nadzieją że wygra Valentino Rossi. Jeżeli zrobi to po raz dziewiąty będzie to historyczny wyczyn i trzeba przy tym być. Dlatego obowiązkowo sierpień to dla mnie miesiąc wielkiego święta jakim jest MotoGP w Brnie                                        

Moto-Voyager

Afryka Zachodnia 2016 – dzień czwarty

Dystans 240 km Siedzę sobie przed namiotem. Księżyc świeci cudownie. Wszyscy już śpią chociaż nie minęła jeszcze dziewiąta i właśnie podchodzi pięciu gości z pobliskiej wioski. Co prawda idą sobie dalej ale chyba lepiej będzie wszystko schować do namiotu. A taki był piękny poranek. Widok z pewnością nas nie rozczarował. Dlatego cieżko idzie nam zwijanie obozowiska. Nie wspominałem jeszcze o temperaturze ale jest już cieplutko. Czasami dochodzi aż do 36 stopni i pewnie będzie jeszcze cieplej. Ot taka typowo zimowa afrykańska temperatura Zwijamy się w końcu i ruszamy ale po kilku kilometrach Maciek łapie gumę i mamy krótki postój. Niestety wymiana dętki nie załatwia sprawy i musimy w najbliższej wsi odwiedzić wulkanizację chociaż te przydrożne kramiki nie zasługują na taką dumną nazwę. Ponieważ tak czy tak mamy postój ja rownież postanawiam wymienić swoją oponę na nową bo za niedługo kończy się asfalt. Eryk zdejmuje koło a ja z bólem patrzę jak gościu młotkiem traktuje moją  alu-felgę. Ale muszę to przeżyć. Robota zrobiona i ruszamy. Jest trzynasta a my przejechaliśmy raptem 20 km. Dalej jeszcze asfaltem do Kiffy ostatnie tankowanie w Mauretanii i off do Mali. Zaraz na początku offu urywają mi się zaczepy od nowo zakupionej płyty bagażowej Touratecha. Po raz pierwszy jestem tak niemile zaskoczony. Po powrocie będę musiał się wyżalić Zbyszkowi Szatanowi i oczywiście zgłosić reklamację. Wszędzie wzbudzamy ogromne zainteresowanie. Wystarczy że zatrzymamy się na chwilę i już otaczają nas tłumy lokalesów. Jedni oferują coś do jedzenia a inni tak po prostu z ciekawości. Wszędzie tracimy dużo, za dużo czasu. Samo wbicie pieczątek wyjazdowych zajmuje nam godzinę. Dlatego wcześniej niż zamierzaliśmy jeszcze po Mauretańskiej stronie rozbijamy namioty i idziemy spać. Mauretanię żegnamy bez żalu. Trzeba ją przejechać i tyle. Piach, piach i jeszcze raz piach. Dzisiaj pojawiło się już trochę roślinności ale to jakiś meszek zamiast trawy i jakieś krzewy zamiast drzew. Ludzie niby przyjaźni ale lepiej trzymać się na baczności. Erykowi dzieciaki w dowód wdzięczności za kupione batony przecięli tankbaga. Na szczęście nie zdążyli zwiedzić telefonów. Jutro Mali

Afryka Zachodnia 2016  –  Dzień siedemnasty

Moto-Voyager

Afryka Zachodnia 2016 – Dzień siedemnasty

Kara – granica z Burkina Faso. Dystans 290 km Jednak hotelik to hotelik. Ciuchy daliśmy do prania i rano wszystko wyprane i złożone w kosteczkę czekało na nas w pokoju. Zjedliśmy lekkie śniadanko i nie mając żadnej wiadomości od Ernesta postanawiamy jechać sami do Beninu. Szybko docieramy na granicę i jesteśmy bardzo zdziwieni nawet podwójnie. Odprawa przebiega bardzo sprawnie i grzecznie. Niestety drugie zdziwienie jest już mniej przyjemne. Erni mówił że wiza kosztuje 10-15€. Akurat, tyle kosztowała ale w ubiegłym roku. Aktualna cena to prawie 50€ za dwudniową tranzytową wizę. Tak w ogóle to mam dobrą radę dla wszystkich wybierających się do Afryki. Nie ma sensu wyrabiać wiz na granicy. Szczególnie jeżeli ma być ich więcej. Zawsze wychodzi to drogo bo dochodzą jakieś dodatkowe opłaty. Najlepiej zlecić to jakiejś wyspecjalizowanej firmie pośredniczącej. Ona zrobi to za niewielką opłatą i macie spokój. My robiliśmy to sposobem chałupniczym i przez to na każdej granicy tracimy bardzo dużo czasu i pieniędzy. Na szczęście benińscy funkcjonariusze są przynajmniej mili i uprzejmi co osładza nam gorycz wydanych pieniędzy. Nareszcie wjeżdżamy do Beninu i pierwsze co się rzuca w oczy to świetna droga biegnąca od granicy i ogólny porządek panujący w tym kraju. Nie ma tłumów dzieciaków i dorosłych wzdłuż ulic i dróg. W ogóle nie ma tego afrykańskiego rozgorączkowania. Benin wygląda jakby był w przeszłości kolonią niemiecką a nie francuską . Jak zawsze krótki postój na kawę którą przyrządzamy sobie sami i croissanty które oczywiście kupujemy. W końcu przed nami 200 km białej drogi czyli musowo off. Bo przecież w Afryce nawet żółte drogi nie zawsze są asfaltowe. Jakie jest nasze zdziwienie gdy ta droga którą zaplanowaliśmy na cały dzień jazdy okazuje się doskonałym asfaltem który pokonujemy w dwie godziny. Szybka decyzja i zjeżdżamy offem pod słynny wodospad w Parku Narodowym Penjari. Droga jest bardzo fajna. Szuterek, trochę kamieni, troszkę piachu. Wszystkiego w sam raz. Co prawda i w takiej sytuacji może się przytrafić jakaś drobna gleba  Ale przynajmniej obecność życzliwej widowni mamy zagwarantowaną Droga nas prowadzi do wioski a pod wodospad prawie podjeżdżamy motocyklami Oczywiście nie może się obyć bez tradycyjnej kąpieli w wodospadzie. Tym razem woda okazuje się dużo cieplejsza więc pływamy zdecydowanie dłużej.   W drodze powrotnej spotykamy zagubioną trójkę wraz z Ernestem który przez dwa dni nie mógł znaleźć sieci żeby odpisać na SMS-a. Bidulek . Najważniejsze że Maciek jest już w dużo lepszej formie fizycznej co rownież odbija się na jego formie intelektualnej. Dlatego podejmuje jedyną, rozsądną w tej sytuacji decyzję i zabiera się z nami rezygnując z wodospadu. Jest już dość późno i raczej nie ma to większego sensu. Po powrocie na asfalt i przejechaniu 30 km w kierunku granicy z Burkina Faso znajdujemy w końcu jakieś miejsce na biwak i rozbijamy namioty. Ernest i Darek oczywiście nie docierają chociaż obiecali. Nie martwimy się tak bardzo natomiast bardzo doskwiera nam brak zawartości rotopaxa . Trudno, dzisiaj pójdziemy spać o suchym pysku. Bywa i tak

Moto-Voyager

United People of Adventure

Na jesieni tego roku Touratech ogłosił nabór na organizowaną przez siebie wyprawę na Madagaskar. Co prawda ilość osób jest mocno ograniczona ponieważ zakwalifikuje się tylko jedna osoba z każdego kontynentu. Ponieważ miejsce jest piękne i towarzystwo wspaniałe więc postanowiłem również złożyć swoją aplikację. Ponieważ organizatorzy zażyczyli sobie aby aplikacja była w formie krótkiego clipu, taka też i jest

MotoGP 2015 – Grand Prix Czech Brno  –  relacja

Moto-Voyager

MotoGP 2015 – Grand Prix Czech Brno – relacja

MOTO GP  2015  Grand Prix Czech  Masarykuv Okruh Brno Budzę się lekko podmęczony. Wypita śliwowica z gospodarzami plus wino na zamku zrobiły swoje. Na dodatek upał nie bardzo dał spać. Po wczorajszych salwach armatnich nadal jestem głuchy ale mam nadzieję że to przejdzie. Lekkie śniadanko w pięknej zabytkowej jadalni i jesteśmy gotowi do wyjazdu na tor. Nasi gospodarze pozwalają zostawić nam rzeczy dzięki temu będziemy mogli zostawić ciuchy w kufrze a zapowiada się gorący dzień. Znów około 30-tu stopni. Dojazd zajmuje na pół godzinki. Jak zawsze służby działają perfekcyjnie i błyskawicznie parkujemy motocykl na zamkniętym parkingu. Cena za parkowanie to 150 KCz. Wychodzimy przez specjalną salę-szatnię gdzie można odpłatnie zostawić wszystko z kaskami i ciuchami motocyklowymi włącznie. To kosztuje 50 KCz od sztuki. Jak zawsze pierwsze kroki kierujemy na centralny plac gdzie ubieramy się w koszulki teamu Valentino Rossiego. Jeszcze tylko małe piwko i krótki spacer Teraz spokojnie możemy już iść na trybunę C,gdzie siedzą głownie jego kibice, i nie wyróżniać się z tłumu. Do głównych zawodów jeszcze cztery godziny ale czas mija bardzo szybko. Wyścigi w klasie Moto 3, Moto 2, pokazy driftu, przeloty czeskich myśliwców sprawiają że nawet nie obejrzawszy się możemy poczuć wielką gorączkę przedstartową. W oczekiwaniu bardzo pomaga zestaw kibica tzn. zegarek marki Tissot wersja MotoGP limitowana, koszulka VR 46 oraz napój Monster Energy na wzmocnienie Dzisiaj w pierwszym rzędzie dwie Yamahy Lorenzo i Rossiego a między nimi Marquez na Hondzie Repsol. Za nimi dwa „Dukaty” Yanone i Dovizioso. Lorenzo i Rossi startują perfekcyjnie. Rossi niestety trochę zawala start i musi się chyba przez dwa okrążenia boksować z „Dukatami” zanim udaje mu się je objechać. W tym czasie Marquez jedzie tuż za Lorenzo co pozwala mi mieć nadzieję że Valentino zmniejszy dystans i nawiąże walkę. Niestety. Wybór Lorenzo opony medium na tył okazuje się strzałem w dziesiąteczkę. Zaczyna odjeżdżać jadącemu na twardej oponie Marquezowi. Niestety Rossi jadący również na twardej mieszance nie potrafi odrobić do Marqueza ani jednego metra. W takiej kolejności dojeżdżają do mety co sprawia że na czele kwalifikacji generalnej MotoGP mamy teraz dwóch zawodników a są to Lorenzo i Rossi. Przypuszczam że tak to będzie wyglądać do końca sezonu. W sumie lepsze to niż dominacja Marqueza w ubiegłym roku. Chociaż ja nie miałbym nic przeciwko dominacji Rossiego. Ale trudno, jest jak jest. Żegnamy się z torem mamy nadzieję że tylko na rok   Szczęśliwi po obejrzeniu na żywo zawodów, co zawsze jest niesamowitym przeżyciem, szybko opuszczamy tor. Znów trzeba pochwalić służby porządkowe. Motocykle błyskawicznie opuszczają parkingi omijając po drodze stojące w korkach samochody   Zabieramy bagaż z Villi Austerlitz. Oczywiście przemili gospodarze nie puszczają nas zanim przynajmniej nie napoją nas na drogę. Przy okazji dowiadujemy się że właśnie zapadła decyzja o przedłużeniu licencji na organizację w Brnie zawodów MotoGP na następne 5 lat. Super!!!  W końcu to jedne z dwóch najstarszych wyścigów motocyklowych w Europie. A tak mało brakowało że zrezygnowalibyśmy z tego noclegu. Ten fakt znów upewnia mnie w wielkiej roli przypadku w życiu. Umawiamy się na ponowne spotkanie w grudniu kiedy będzie wielka, rocznicowa inscenizacja bitwy pod Austerlitz. Pokój już mamy zarezerwowany. Obiecuję sobie że nie będę już stawał tak blisko armat. Chyba że nie odzyskam słuchu to będzie mi wszystko jedno Powrót do domu smutny. Nie chce się zamieniać pięknych Alp na Rybnik.  Ale narazie jeszcze trzeba. Później zobaczymy….

Moto-Voyager

DAKAR 2015 – Podróż do Chile

Podróż do Chile 01,02,03.01.2015 Ostrava – Praga – Madryt – Santiago de Chile Nadszedł dzień wyjazdu. Mimo wszystkich perypetii jednak jadę. Z ciężkim sercem, ponieważ zostawiam żonę w szpitalu ale jednak. Mam nadzieję że po powrocie żona będzie w bardzo dobrym stanie a ja postaram się jej wszystko wynagrodzić i zająć się jej dalszym leczeniem. Tymczasem nasza trójka startuje z Ostrawy i to miasto przyjmujemy jako początek naszej podróży. Pierwszy etap to jazda pociągiem do Pragi. Korzystamy ze słynnego już w Polsce pendolino i w trzy i pół godziny jesteśmy w Pradze. Cała podróż kosztuje nad po 50 zeta na „łebka”. Sami musicie przyznać że w porównaniu z Polskimi cenami to pikuś. Na dodatek córka mojego przyjaciela zarezerwowała nam super miejsca. Jedyne w wagonie ze stoliczkiem. Całą drogę „rżniemy” w tysiąca. Kuba musi przejść szybki kurs ale daje radę. Oimagebie partie ja wygrywam. A przed wyjazdem żona mówiła że mnie kocha. I jak tu wierzyć kobiecie ? Do Pragi docieramy wieczorem. Piwko i szaszłyczki tudzież kiełbaska na Waclavaku pózniej jeszcze piwko w bardzo fajnym pubie i można iść spać. Hotel „Venezia” jaj nie urywa ale za 40 Euro w centrum Pragi cudów nie ma się co spodziewać. Rano pobudka o siódmej i taksówką za 27 Euro jedziemy na lotnisko. Jak dotąd wszystko idzie zgodnie z planem żeby nie powiedzieć jak z płatka. Jasne że tak dalej być nie może. Przy wejściu na pokład słyszę wywoływane swoje nazwisko. Okazuje się że muszę wrócić z powrotem do odprawy bo coś jest nie w porządku. Od razu domyślam się o co chodzi. Kazik ze względu na mały nadbagaż przeładował coś do mojej torby. Dziwnym trafem była to butla gazowa Chcę wierzyć że nie zrobił tego celowo Po wyrzuceniu butli zasuwamy z moją torbą bezpośrednio do samolotu i pakujemy się na pokład. Na szczęście lot jest minimalnie opóźniony więc nikt nie patrzy na nas z wyrzutem W Madrycie lądujemy zgodnie z planem. Do odlotu do Santiago mamy 10 godzin więc jedziemy autobusem za 5€ do centrum. Madryt to miasto z bardzo bogatą historią i wieloma muzeami. Wszystkiego z pewnością nie da się zobaczyć. My jako wielcy miłośnicy sztuki postanawiamy zwiedzić świątynię szruki futbolowej czyli słynny Estadio Santiago Bernabeu i Pzobaczyć miejsce gdzie grają wielkie gwiazdy Realu Madryt. Wstęp kosztuje 19 € ale nie żałujemy. Obiekt robi ogromne wrażenie. Nie wiadomo co większe, samo boisko z trybunami, muzeum czy szatnie. Przez całe trzy godziny zwiedzania nie mogę wyjsć z podziwu jak to jest fantastycznie zorganizowane. Po prostu maszynka do robienia pieniędzy. Teraz rozumiem dlaczego mozna za zawodnika zapłacić 100 mln € Ze stadionu wracamy metrem i robimy sobie spacer pięknie wystrojoną główną aleją miasta. Podziwiamy pięknie podświetlone budowle, rzekę Hiszpanów płynącą aleją i lokale pełne ludzi. Jakoś nie widać kryzysu ;-). Oczywiście rownież wpadamy do jednego z nich na tapas i piwko. Ponieważ mamy ładnych parę kilometrów w nogach wracamy na lotnisko i pozostałe trzy godziny organizujemy sobie mały prywatny barek w miejscu do ładowania telefonów. Kazik zarządza zakup brendy Torres. Ja go realizuję aby uczcić zakup czytnika kart SD do iPada. Swój zostawiłem w domu i nie mógłbym wrzucić ani jednego zdjęcia. W sklepie na lotnisku mają ostatnia sztukę. Gdyby to była ekspedientka z pewnością bym ją wycałował z radości. Ponieważ jest to facet tylko dziękuję i stawiam chłopakom flaszkę Brendy Torres 15-tka okazuje się strzałem w dziesiątke. Przekąszona pysznym serem tworzy wspaniały podkład do dalszego lotu. Wsiadamy na pokład Boeinga 787 i natychmiast zasypiam na całych 10 godzin. Chyba mój rekord. Przeżycia przed wyjazdem plus wypity alkohol zrobiły swoje. I tak po 48-iu godzinach podróży znajdujemy się prawie u celu. Santiago de Chile wita nas upalną pogodą. Aktualnie 25 a prognozy wskazują maksymalnie 33 stopnie. Będzie się trzeba przyzwyczaić. Odprawa niestety bardzo długa a co za tym idzie mecząca Na szczęście nam się nie śpieszy bo czekamy na Rafała. W międzyczasie organizujemy transport i zasiadamy w knajpce. Odzywa się Ola więc mamy już z nią kontakt i wiemy co dalej robić. Niestety oczekiwanie przedłuża sie do trzech godzin ale w końcu chłopaki się pojawiają i możemy ruszać po nasze motocykle do Valparaiso. Niestety trafia się nam totalny gamoń-kierowca. Błądzimy godzinę po Valparaiso. Nie wiem dlaczego Kazik daje mu 10€ napiwku. To pozostanie jego słodką tajemnicą W końcu jednak dojeżdżamy na miejsce gdzie czeka na nas Sambor. Wszystkie beemki odpalają. Niestety jeden KTM stwarza nam problemy i nie chce zapalić. Na szczęście po godzinie pchania i ciągnięcia odpala i możemy jechać do hotelu. Najwyższy czas !!! Po rozpakowaniu krótkie spotkanie organizacyjne nad brzegiem basenu i możemy udać się na kolację. Nareszcie wiemy gdzie jesteśmy. Doskonale steki po mistrzowsku przyrządzone plus rewelacyjne wino dopełniają wieczoru. Przygoda rozpoczęta. Jutro ciąg dalszy :-))

DAKAR 2015  –  Rozładunek motocykli w Valparaiso

Moto-Voyager

DAKAR 2015 – Rozładunek motocykli w Valparaiso

Właśnie dotarły do nas zdjęcia z rozładunku motocykli w Valparaiso. My tutaj czekaliśmy na ten moment z niecierpliwością. Z pewnością moment otwarcia kłódki od kontenera był dla Oli i Sambora jak widać dużym przeżyciem   Po otwarciu można już było sprawnie wyciągnąć motocykle z kontenera   Teraz już motocykle mogą spokojnie czekać na poskładanie a Ola i Sambor już mogą się cieszyć z wyprawy na drugą półkulę Miłej zabawy i czekamy na zdjęcia motorków „uwolnionych” z klatek

DAKAR 2015  –  załadunek

Moto-Voyager

DAKAR 2015 – załadunek

To już ostatnia okazja zobaczenia naszych sprzętów. Następna trafi się dopiero za półtora miesiąca w Valparaiso Motocykle pozbawione przednich kół zostały dobrze zamocowane w specjalnie przygotowanych klatkach. Tak wygląda plac przed załadunkiem do kontenera Jeszcze tylko sprawny załadunek wózkiem widłowym I można zamykać  

Moto-Voyager

DAKAR 2015 – naklejka

Mamy już naklejkę na wyjazd. Mnie się bardzo podoba. Ciekaw jestem co Wy o tym myślicie ?

Moto-Voyager

ZEW DAKARU

DAKAR 2015 i mój wyjazd do Ameryki Płd zbliżają się wielkimi krokami. Organizatorzy Ola i Sambor sprawdzeni w boju zapewniają jak zawsze doskonałą organizację. Trasa już zaplanowana i zapowiada się bardzo interesująco. W dużym przybliżeniu wygląda mniej więcej tak jak na załączonej mapce  

Eastern Poland Expedition – Epilog

Moto-Voyager

Eastern Poland Expedition – Epilog

  EPILOG czyli przemyślenia po przejechaniu 2040 km po Polsce Wstyd się przyznać, ale to była mój pierwsza motocyklowa wyprawa w Polskę. To nie tak, co prawda że nie jeżdżę po Polsce. Robię to często, ponieważ w trakcie sezonu praktycznie nie używam samochodu a jeżdżę dużo zarówno prywatnie jak i służbowo. Jednak typowo turystycznie wybrałem się pierwszy raz. W międzyczasie zwiedziłem znaczną część Europy, Azję i Afrykę i w końcu przyszedł czas na nasz kraj :-). Ponieważ mam już jakieś porównanie chciałbym się podzielić swoimi przemyśleniami na temat podróżowania motocyklem. Po pierwsze, najważniejsze jest towarzystwo. Nawet niezbyt ciekawy wyjazd możemy wspaniale wspominać dzięki zgranej ekipie. Ta zasada obowiązuje również w drugą stronę tzn nawet wrażenia z najwspanialszych  miejsc może popsuć nieodpowiednio dobrana kompania. Oczywiście remedium na to może być podróżowanie samotnie. Ma ono niewątpliwie swoje plusy, łatwiej nawiązuje się kontakty z lokalesami. Niestety jest to bardziej niebezpieczne. Przekonałem się o tym w Bhutanie. Marnie by ze mną było po zderzeniu z ciężarówką gdyby nie pomoc ekipy z którą byłem.  Rozpisuję się tyle na ten temat ale robię to dlatego, że fantastyczne towarzystwo w którym spędziłem ten tydzień uczyniło z tego wypadu jeszcze lepszy niż wynikałoby tylko z atrakcji turystycznych. Wspólnie spędzone dnie i wieczory niosły ze sobą wiele dodatkowych wrażeń Chwała Kazikowi, który to wszystko zorganizował zarówno merytorycznie jak i osobowo i który jest przewodnikiem, duszą towarzystwa i artystą podróżowania w jednej osobie. Dosiada BMW R1200GS Adventure. W tym miejscu należy wspomnieć o reszcie uczestników. Uczynię to chronologicznie zgodnie z kolejnością w szyku :-). Drugi jechał Czesiu – BMW R1200R. Całą drogę próbowaliśmy namówić go na zmianę sprzętu udostępniając swoje GS-y. Jedyne co zdołaliśmy uzyskać to obietnicę że zastanowi się nad zakupem małego GS-a. Twardziel ale to i tak jakiś postęp Trzeci jechał Tadzik – BMW R1200GS Adventure. Jego spokój ducha i zdystansowane podejście do życia bardzo pomagało w spokojnym pokonywaniu kilometrów Na końcu jechałem Ja – BMW R1200GS, typowy rzemieślnik podróżowania odpowiedzialny za przygotowanie zadanej trasy i zdawanie relacji.  Był to pierwszy nasz wyjazd w takim gronie i myślę że większość naszych przyszłych wypraw uda nam się również odbyć w tak dobrze sprawdzonym już i zgranym zestawieniu.  Ostatnia moja uwaga dotyczy liczebności grupy w której się podróżuje. Moje niemałe już doświadczenie skłania mnie do stwierdzenia że czwórka to najlepsza liczba do wypraw motocyklowych. Cztery osoby potrafią już stworzyć doskonałą atmosferę. Pozwala to zoptymalizować koszty noclegów. I jednocześnie jest to moim zdanie maksymalna liczba motocykli, przy której można się bardzo sprawnie i szybko przemieszczać zarówno po asfalcie jak i po gorszych drogach. Teraz trochę o celu podróży. Wschód a szczególnie północny wschód, czyli Podlasie, Mazury i Warmia to wspaniałe miejsce do turystyki motocyklowej. Jeżeli podobnie jak my wybierzecie boczne dróżki albo szutry macie gwarantowany spokój od ciężkiego ruchu  i całą masę atrakcji. Fantastyczna i egzotyczna dla nas kuchnia wschodnia dostarczy również masę doznań. Muszę przyznać że ani razu nie byliśmy niezadowoleni z potraw które nam podano. A marynowanego szczupaka u Pani Halinki w Wigrach, kartacze i cepeliny w Sejnach, zupę rybną we Fromborku czy bufet szwedzki w hotelu Żubrówka w Białowieży będziemy jeszcze długo pamiętać :-). Dla takich chwil warto żyć!!! I ostatnia duża zaleta podróżowania po kraju. Nie raz podczas dalekich podróży miałem okazję zaobserwować dylematy ludzi którzy porywali się na wyjazdy przekraczające ich możliwości finansowe. Kończyło się tym, że po kilku dniach euforii zaczynało się liczenie i oszczędzanie trudno wówczas w pełni cieszyć się w pełni napotykanymi wspaniałościami. Polska ma ten wielki plus, że oprócz tego że jest piękna jest również blisko. Pieniądze oszczędzone na paliwie, a każdy z nas wie jakie to są koszta, spokojnie można sobie wydać na odrobinę luksusu i cieszyć się i bawić się w najlepsze :-). My wychodząc z tego założenia postanowiliśmy tym razem spać tylko w pałacach i zamkach i to była jak najbardziej słuszna koncepcja. To tyle co mam do powiedzenia w tym temacie Bardzo interesuje mnie Wasze zdanie i opinie. zapraszam do komentowania zarówno na blogu jak i na FB. Życzę samych udanych wypraw i wspaniałych przeżyć. Do zobaczenia gdzieś na trasie