5 godzin w Makao – mini galeria z Instagramu

career break

5 godzin w Makao – mini galeria z Instagramu

O tym jak dziecko nie zrujnowało mi życia

career break

O tym jak dziecko nie zrujnowało mi życia

10 rzeczy, których nie wiedziałeś o sushi

career break

10 rzeczy, których nie wiedziałeś o sushi

Pocztówki z długiego weekendu

career break

Pocztówki z długiego weekendu

Gdzie się podziało pół miliona ludzi, czyli wycieczka do Newcastle

career break

Gdzie się podziało pół miliona ludzi, czyli wycieczka do Newcastle

career break

14 potraw, których musisz spróbować w Australii (choć nie wszystkie będą Ci smakowały)

Czym właściwie jest australijska kuchnia? Australijczycy zajadają się tajskimi curry, włoskim makaronem i greckim kebabem, ale te dania trudno nazwać australijskimi. Jednak musi przecież być coś poza oczywistymi oczywistościami jak mięso z kangura czy Vegemite (swoją drogą ta kultowa lokalna marka należy w tej chwili do amerykańskiego koncernu Kraft). No i jest. Dziś o klasycznych australijskich przysmakach, z których część pokochasz, a inne znienawidzisz. Burger z burakiem Nie ma nic bardziej australijskiego niż plasterek marynowanego buraka w burgerze. Do tego 100% wołowiny, roztopiony ser i miękka bułka i mamy prawdziwy Aussie burger. Smakuje wyśmienicie! Tak w ogóle to ciekawa sprawa z tym burakiem – je się go tutaj w zasadzie tylko i wyłącznie w wersji marynowanej w occie.   Anzac biscuit Ciastka Anzac były w czasie wojny robione przez żony, które wysyłały je potem do swoich walczących mężów (Anzac to skrót od Australian and New Zealand Army Corps). Ciastka składają się w ogromnej części z cukru co sprawia, że bardzo wolno się psują, stąd ich popularność w czasie wojny. Plusem ciastek jest to, że zaraz po upieczeniu są miękkie i lekko ciągnące, minusem, że z prędkością światła zmieniają się w twardą bryłę. Osobiście nie przepadam.   Stek z kangura Ponoć mięso kangurze ma najmniejszą zawartość tłuszczu ze wszystkich popularnych mięs. Do tego pochodzi ono z odstrzału dzikich kangurów, a nie z chodowli, więc nie trzeba się martwić o zawartość antybiotyków i innego świństwa. Niska zawartość tłuszczu sprawia, że mięso najlepiej jeść w wersji półkrwistej – dobrze wypieczone będzie po prostu twarde jak podeszwa. Ma charakterystyczny słodkawy posmak. Do kupienia w każdym supermarkecie.   Lamingtony Często mówi się o nich, że to narodowe ciastko Australii. Lamington to mający kształt kostki biszkopt oblany cienką warstwą czekolady i obsypany wiórkami kokosowymi. Czasem można go kupić w wersji z marmoladą. Dostępny w każdym supermarkecie (paczkowany) oraz w wielu kawiarniach.   Kalmary z solą i pieprzem Salt and pepper calamari są w menu każdego  fish&chips shop. Robi się je w prosty sposób – kalmary pocięte w krążki obtacza się w mące zmieszanej z solą i pieprzem, a potem smaży się je na głębokim oleju. Podawane oczywiście z frytkami. Osobiście nie lubię, bo kalmary w konsystencji przypominają mi małżowinę uszną :)   Fish and chips Ryba z frytkami nie została co prawda wymyślona w Australii, ale jest tak integralną częścią lokalnego kolorytu, że nie mogłam jej pominąć. Szczególnie popularna w okolicach nadoceaniczych. Najtańsza opcja to mięso rekina w panierce, ale standardwoy fish&chips shop będzie miał także inne gatunki ryby, również w wersji z gilla. Ryba zawsze podawana jest z górą frytek. W moim przypadku każdy zakup zestawu fish & chips kończy się tak samo, czyli żalem do siebie, że znów sama sobie wmówiłam, że tym razem będzie pysznie, a było jak zwykle (czyli strasznie tłusto i nijak).   Weet-bix To popularna lokalna wariacja na temat płatków śniadaniowych. Cechą charakterystyczną weet-bix jest to, że płatki nie są w wersji sypkiej, tylko sprasowanej (na zdjęciu widać je w górnej częsci talerza). Zalewa się to wszystko oczywyście mlekiem. W ciągu kilku minut całość nabiera konsystencji cementu. Jak dla mnie okropieństwo bez żadnego smaku.   Kielbaski z grilla Barbcue w Australii = smażona kiełbaska lokalnego przepisu. Nie ma według mnie nic bardziej niesmacznego i brzydko pachnącego wśród jedzenia dostępnego w Australii. Tutejsze kiełbaski niczym nie przypominają polskich – są prawie zawsze z drobiu lub wołowiny, nigdy nie są wędzone, za to często dziwacznie przyprawiane (np. rozmarynem albo bazylią). Osobiście nie cierpię, ale najlepiej samemu spróbuj żeby się przekonać.   Pavlova Pavlovą wymyślili nowozelandczycy, ale jak zwykle w takich przypadkach Australia i tak postanowiła sobie przypisać ten wynalazek. To niezwykle słodki (więc smaczny) deser na bazie bezy, podawany z owocami oraz bitą śmietaną. Beza obowiązkowo musi być chrupka na zewnątrz i miękka w środku. Mniam.   Tim Tam Tim Tamy to najbardziej kultowe i popularne australijskie słodycze. Australijczycy kupują ich co roku aż 35mln paczek! Te ukochane przez tubylców ciastka składają się z dwóch kruchych ciasteczek przełożonych czekoladową masą i oblanych czekoladą oczywiście. W ostatnich latach powstało kilkanaście wariacji smakowych (z ciemną czekoladą, miętowe, wiśniowe, kokosowe, z białą czekoladą itp), ale to klasyczna wersja pozostaje tą najbardziej popularną. Ostrzegam, że Tim Tamy uzależniają.   Sausage roll Wbrew nazwie sausage toll nie ma nic wspólnego z kiełbasą. To kruche ciasto zwinięte w grubą rurkę, wypełnioną mielonym mięsem (choć tak na prawdę mało chyba kto wierzy, że to rzeczywiście tylko mięso…). Szczególnie dobrze sprzedaje się w piątkowe i sobotnie wieczory, kiedy na ulicach królują imprezowicze w stanie wskazującym. Sausage roll trzeba jeść obowiązkowo z ketchupem.   Meat pie Drugie po sausage rolls ulubione danie imprezowiczów. To rodzaj ciastka na słono – w wersji tradycyjnej nadziewane mieloną wołowiną i sosem, w wersjach mniej tradycyjnych są też pieczarki, ser, gulasz wołowy, curry i inne. Z jednej strony to jedzenie dla mas, z drugiej istnieje cała masa miejsc oferujących meat pie w wersji wyszukanej (czytaj: 3 razy droższej niż standard). Osobiście meat pie lubię i spróbowanie go uważam, że kwintesencję wizyty w Oz.   Tost z Vegimate Lokalny śniadaniowy klasyk, którego nie trawię. Ponoć kluczem jest nałożenie na tosta odpowiednio grubej warstwy tej ciemnobrązowej mazi zrobionej z wyciągu z drożdży – ma być ona bardzo cienka, tak żeby widać spod niej było tost. Jeśli nałożysz więcej będzie smakować podle. Firma Cadbury wpadła na pomysł, by Vegemite zmieszać z czekoladą. Powstało to: To dziwactwo weszło właśnie na rynek i miałam już nawet okazję spróbować. Okazuje się, że wiele hałasu o nic – jak dla mnie Vegemite jest w czekoladzie kompletnie niewyczuwalny.   Bacon and egg roll Czyli bułka z boczkiem i jajkiem. Wszystko oczywiście smażone i ociekające tłuszczem. Obowiązkowo z sosem – barbecue albo ketchupem. Serwowane na śniadanie, dostępne w każdej kawiarni, choć opcja 5x tańsza to przygotowanie kanapki w domu. Osobiście uwielbiam (proszę mnie nie oceniać!), choć jem bardzo rzadko.       Wszystkie zdjęcia pochodzą z kolekcji Flickr Creative Commons Burger z burakiem – Alpha Anzac biscuit – Y W Stek z kangura – Manuela Zangara Lamingtony – shelley brunt Kalmary z solą i pieprzem – Alpha  Fish and chips – Wel-Hang Chua Weet-bix – blair_25 Kiełbaski z grilla – Peter Pavlova – Jules Morgan Tim Tam – Drew Bandy Sausage roll – Alpha Meat pie – Ruth Ellison Toast z Vegemite – Janeen Bacon and egg roll – Alpha

career break

Jak dojechać z lotniska w Sydney do centrum i nie zbankrutować

Dla wybierających się do Sydney mam dwie wiadomości – dobrą i złą. Dobra jest taka, że lotnisko jest bardzo blisko centrum (niecałe 10km). Zła jest taka, że najszybszy sposób dostania się na nie nie jest tani (to pociąg, a bilet w jedną stronę kosztuje $17.80 w jedną stronę), a  10km z buta, z bagażem, chyba mało kogo bawi. Dlatego dziś informacje z tych bardzo praktycznych, czyli jak dotrzeć z lotniska do centrum i nie wydać przy tym fortuny. Taxi, czyli wtedy, kiedy ci się spieszy Załóżmy, że z lotniska (terminal międzynarodowy) chcesz dojechać w okolice Central Station, czyli tam, gdzie znajduje się największe w Sydney skupisko hosteli. Taksówka będzie kosztować około $35-$40 (z terminalu krajowego będzie niewiele taniej).  Tanio nie jest, wiem. Ale jeśli zbierzesz cztery osoby, to na głowę wyjdzie raptem $9-10. Na australijskie warunki to bardzo tanio. Skąd wziąć cztery osoby? Pewnie podróżujesz z kimś, więc  już jest was dwójka. Czekając na odbiór bagażu na pewno dostrzeżesz w tłumie kilku innych backpackerów. Podchodzisz, pytasz czy chcą podzielić się taryfą. Kto nie chciałby zaoszczędzić trochę kasy? Jeśli uda Ci się znaleźć więcej osób to będzie jeszcze taniej – trzeba tylko poczekać na maxi taxi, do której zazwyczaj wchodzi nawet 8 osób. Pieszo + pociąg, czyli wtedy, kiedy nie masz ciężkiego bagażu Ta opcja ma sens tylko w przypadku lądowania na terminalu krajowym. Z terminalu międzynarodowego do najbliższej stacji pociągu podmiejskiego jest jakieś 30min z buta. wychodzisz z lotniska i idziesz w kierunku O’Riodan Street, którą idziesz aż do skrzyżowana z Bourke Road. Ten odcinek zajmie Ci około 15min skręcasz w lewo w Bourke Road i idziesz prosto jeszcze jakieś 5min i dochodzisz do stacji pociągu podmiejskiego (stacja Mascot) całkowity koszt podróży to $3.40 (w godzinach szczytu) lub $2.40 (poza szczytem). Bilet kupisz na stacji Autobus + autobus, czyli wtedy kiedy masz więcej czasu Ta opcja ma sens tylko w przypadku lądowania na terminalu międzynarodowym. Wychodzisz z terminalu i kierujesz się do Marsh Street Idąc Marsh Street przechodzisz przez rzekę i skręcasz chodnikiem w prawo Przez park, a potem wzdłuż rzeki, idziesz w kierunku Princess Highway Przechodzisz na drugą stronę ulicy i na przystanku wsiadasz w autobus linii 422. Sydney jest dosyć zakorkowane, szczególnie w okolicach centrum, więc opcja autobusowa może zająć trochę czasu jeśli trafisz akurat na godziny szczytu Całkowity koszt to $3.80. UWAGA: biletu nie można kupić u kierowcy. Kup go w newsagent na lotnisku. Obok przystanku autobusowego jest supermarket, a w jego okolicach też powinien być newagent z biletami. Bilet, które potrzebujesz to MyBus2 Single Ride A co jeśli chcę jechać od razu na plażę Bondi??? Masz szczęście! Jedyny autobus miejski, który odjeżdża spod samego terminalu (zarówno międzynarodowego jak i krajowego) to autobus linii 400, którym dojedziesz do słynnej plaży Bondi. Przystanek jest tuż za wyjściem z terminalu, a koszt podróży to $4.70. Biletu nie można kupić u kierowcy. W kiosku na lotnisku kup MyBus3 Single Trip.

3 powody, by odwiedzić Sydney zimą

career break

3 powody, by odwiedzić Sydney zimą

O tym dlaczego nie wjedziesz do Australii z kabanosem i jabłkiem

career break

O tym dlaczego nie wjedziesz do Australii z kabanosem i jabłkiem

Czego przed podróżą do Australii boi się najbardziej statystyczny turysta? Oczywiście pająków, węży, krokodyli i innego robactwa. Ale nie tylko. Boi się także obrosłej w legendę kontroli bagażu po przylocie, przeprowadzaną przez przemiłych, choć nieugiętych i bardzo serio traktujących swoją pracę ludzi z urzędu ds. kwarantanny. Australia ma bardzo restrykcyjne przepisy w kwestii tego, co można, a czego nie można wwozić do kraju, oraz co należy przy wjeździe deklarować. Lista jest długa i znaleźć można na niej takie rzeczy jak m.in. niektóre leki, jedzenie czy produkty pochodzenia zwierzęcego, ale też np. sprzęt kempingowy. Na forach podróżniczych nie rzadko można znaleźć  pytania o to, co można, czego nie można, czy deklarować, czy może próbować przemycić to i tamto. Emitowany swego czasu także w polskiej telewizji program „Border Security”, który pokazuje cały proces, tylko wzmaga stres w potencjalnych podróżnikach. Bo program pokazuje, że urzędnicy nie cackają się z kombinatorami i idiotami (bo jak inaczej nazwać kogoś, kto przylatuje z 5kg jabłek???), konfiskują zakazane przedmioty i wlepiają wysokie mandaty. Na pierwszy rzut oka cały proces może się wydawać przesadzony i zbędny. Cóż w końcu może zaszkodzić pół kilo sera, albo trochę zaschniętego błota na traperach? Otóż okazuje się, że zaszkodzić może. Najlepszym dowodem na to, jak niewiele trzeba, by zaszkodzić lokalnej faunie i florze jest historia. A dokładnie dwie historie: Historia o królikach Był słoneczny ranek, październik 1859 roku, Winchelsea w stanie Wiktoria. Thomas Austin, angielski osadnik w Australii, nie mógł się nacieszyć z tego, co zaraz miało się stać. Jakiś czas temu zamarzył, by okolicę swojej australijskiej posiadłości jeszcze bardziej upodobnić do rodzinnej Anglii. Był wielkim miłośnikiem polowań, a w Anglii zawsze polował na króliki. W Australii królików na wolności nie było. Owszem, ludzie hodowali je w domach, na mięso, ale nie o to chodziło Austinowi. Zorganizował więc z Anglii transport 24 królików, które w ów słoneczny październikowy poranek roku pańskiego 1859 wypuścił na wolność, by móc na nie później polować. Austin był członkiem Towarzystwa Aklimatycznego, więc z założenia był przekonany, że wprowadzanie nowych gatunków może Australii tylko pomóc.  Jakże się mylił… Że króliki mnożą się jak króliki, to ich liczba rosła w zastraszającym tempie. W 1869, czyli raptem dziesięć lat po opisanym wyżej zdarzeniu, królików było tyle, że coroczny odstrzał 2 milionów sztuk nie miał żadnego wpływu na populację, która rosła jak gdyby nigdy nic. Nikt nie wie jak duża jest dziś populacja królików, ale wiadomo, że są to dziesiątki milionów. Takie ilości, nawet w tak ogromnym kraju jak Australia, oznaczać mogą tylko i wyłącznie problemy. Króliki niszczą uprawy, są najważniejszym czynnikiem powodującym wymieranie rodzimych gatunków roślin, a ich działalność powoduje korozję gleby. Władze walczą z plagą, ale to walka z wiatrakami. Próbowano różnych sposobów, łącznie z infekowaniem populacji królików zabójczym wirusem. Ich liczba trochę się zmniejszyła, ale królików są nadal dziesiątki milionów. Historia o ropuchach Na początku XX wieku uprawa trzciny cukrowej była wielkim źródłem dochodu dla Australii. Większość upraw znajdowało się w stanie Queensland, i niestety były one regularnie atakowane przez lokalny gatunek żuka. W ramach prób kontrolowania populacji żuków do kraju sprowadzono kilka sztuk pochodzącej z Ameryki południowej ropuchy olbrzymiej. Już na miejscu, w lokalnym laboratorium, ropuchę rozmnożono, i gdy jej liczebność wzrosła do 102 sztuk, wypuszczono ją w uprawy w północnym Queensland. To było w 1935 roku. Dziś ropuch jest ponad 200 milionów, a kontrola ich populacji jest kompletnie niemożliwa. Okazało się przy okazji, że ropuchy w żaden widoczny sposób nie pomogły w pozbyciu się żuków z trzciny cukrowej, za to w bardzo negatywny sposób wpłynęły na lokalną faunę i florę. Morał Morał tych dwóch historii jest chyba oczywisty. Kilka robaków w jabłku, albo jakieś świństwo przyklejone do buta, w którym łaziliśmy wcześniej po amazońskiej dżungli, może spowodować więcej problemów niż może nam się przyśnić. Bo takich historii jak o ropuchach i królikach jest więcej. A wracając do kwestii kontroli bagażu oraz tego, że turyści (niepotrzebnie) się nią stresują, kilka moich rad: Przed podróżą zapoznaj się z listą rzeczy zabronionych, oraz tych dozwolonych, które trzeba jednak deklarować Dokładnie przeczytaj kartkę z deklaracją wjazdową (dostaniesz ją do wypełnienia od miłej stewardesy, jeszcze w samolocie) i wypełnij zgodnie z prawdą Nie kłam z nadzieję, że się uda – jeśli mama zapakowała Ci na drogę kilo kabanosów (mimo, że mówiłeś jej, że nie wolno) to albo zjedz je przed wylądowaniem, albo wyrzuć do kosza na lotnisku (są tam specjalne kosze na takie rzeczy) Jeśli nie jesteś pewny czy można, czy nie można, a nie chcesz od razu wyrzucać, to zadeklaruj! Jeśli produkt jest zakazany, ale go zadeklarujesz, to skończy się na konfiskacie. Jeśli nie zadeklarujesz, skończy się na mandacie Jeśli nie jesteś turystą, ale np. mamą kogoś, kto mieszka w Australii, to nie próbuj wysyłać córci wspomnianych kabanosów pocztą. Każda paczka, która przychodzi do Australii jest poddawana kontroli i nic się nie przeciśnie! Kilka lat temu mama wysłała mi na święta paczkę z polskimi słodyczami. Słodycze doszły, bo nie są zabronione, ale maluteńka paczuszka sianka pod obrósł nie przeszła przez ręce kwarantanny. Bycie sławnym też nie pomoże – kilka dni temu do Australii przyleciał Johnny Depp kręcić kolejną część Piratów Z Karaibów. Aktor ma dwa pieski, które – zamiast poddać procedurze wymaganej w przypadku importu zwierząt – przeszmuglował. Nie udało się. Wpadł. Pieski odesłano do domu w Stanach.

„Rowerem przez świat” – recenzja oraz konkurs!

career break

„Rowerem przez świat” – recenzja oraz konkurs!

10 rzeczy, które koniecznie trzeba zrobić w Sydney

career break

10 rzeczy, które koniecznie trzeba zrobić w Sydney

To nie ściema! Australia weźmie udział w konkursie Eurowizji!

career break

To nie ściema! Australia weźmie udział w konkursie Eurowizji!

Yum Cha, czyli herbatka po chińsku

career break

Yum Cha, czyli herbatka po chińsku

Sydney w magazynie Podróże

career break

Sydney w magazynie Podróże

Hong Kongu – lubię Cię!

career break

Hong Kongu – lubię Cię!

Sydnejska Opera w National Geographic Traveler

career break

Sydnejska Opera w National Geographic Traveler

Jak polecieć samolotem z małym dzieckiem na drugi koniec świata i nie zwariować

career break

Jak polecieć samolotem z małym dzieckiem na drugi koniec świata i nie zwariować

Dosłownie przedwczoraj wróciliśmy z Polski. Za nami 15tys kilometrów i trzy loty, by dostać się do Australii. Wcześniej były te same 15tys km i trzy loty w przeciwnym kierunku. Jako, że nigdy wcześniej nie latałam z dzieckiem, to oczywiście stresik był. Szczególnie w kierunku do Polski, bo leciałam bez Przemka. Okazało się jednak, że mimo iż nie było jakoś szczególnie lekko (czytaj: dla mnie podróż była bardzo mecząca), to nie było też tragicznie. Latanie z malutkim dzieckiem to spore przedsięwzięcie logistyczne, a tym co stresuje najbardziej jest chyba (mocno w głowie wyolbrzymiona) presja ze strony innych pasażerów, żeby nasze dziecko w żaden sposób nie zakłóciło ich podróży. Wszystko jednak jest dla ludzi, nawet lot z maluchem na drugi koniec świata. Ułatwić możesz go sobie tak: 1. Leć w nocy To oczywiście nie zawsze jest możliwe, bo większość z nas lata wtedy, kiedy jest najtaniej. Jeśli jednak masz taką możliwość, to wybierz lot nocny. Wtedy masz prawie gwarantowane, że dzieciak prześpi większą część podróży. 2. Zrób stop over W drodze powrotnej zrobiliśmy sobie 6-dniowy postój w Hong Kongu, i to był strzał w dziesiątke. Nie dość, ze spędziliśmy trochę czasu w fajnym mieście, to odpoczęliśmy po 13-godzinnym locie z Europy i ułatwiliśmy sobie trochę przestawienie się na nowy czas (między Polską z HK jest 7h różnicy, a to jednak sporo mniej niż między Polską a Australią, gdzie ta różnica wynosi 10h). 3. Zarezerwuj łóżeczko Na trasach międzykontynentalnych, na których latają duże samoloty, istnieje możliwość zamontowania koszyków-łóżeczek dla dzieci. Łóżeczka są dosyć małe, dziecko starsze niż pół roczne będzie miało w nim trochę ciasno, ale tak czy siak warto takie łóżeczko załatwić, bo to jednak duża wygoda w porównaniu z trzymaniem dziecka na rękach czy kolanach przez długie godziny. Rożne linie lotnicze mają w tej kwestii rożne reguły – niektóre pozwalają rezerwować je już przy zakupie biletu, inne robią to dopiero przy odprawie. 4. Weź nosidełko i wózek Lecąc z dzieckiem, poza przysługującym nam limitem bagażu, możemy zabrać ze sobą wózek. I chyba każda linia lotnicza pozwala zabrać wózek aż do samego wejścia do samolotu. Dopiero tam jest on od nas odbieranym i wkładany do luku bagażowego. Wózek znów dostajemy zaraz po wyjściu z samolotu. To świetna sprawa, bo dziecka nie trzeba po lotnisku nosić na rękach, a przy okazji dłuższych przesiadek jest to bezcenne. Nosidełko – takie, w którym można dzieko nosić na klatce piersiowej – to mój dziecięcy gadżet numer jeden. Wkładam w niego Olivię przy wsiadaniu i wysiadaniu z samolotu, dzięki czemu mam dwie wolne ręce. To także w naszym przypadku niezawodne miejsce na spanie dla Małej. Gdy na jednym odcinku podróży odmówiła spania w samolotowym łóżeczku, włożyłam ją do nosidełka, w którym spała jak suseł. Jak dla mnie taka opcja jest o niebo wygodniejsza niż spanie ma rękach, bo z nosidełkiem mam wolne ręce, mogę zjeść, wstać, chodzić po samolocie. 5. Zabawki ogranicz do minimum W samolocie wszystko jest dla małego dziecka zabawką – czasopismo pokładowe, poduszka, plastikowa łyżeczka itp. Dlatego zabawki ogranicz do minimum, będziesz mieć mniej bagażu. My mieliśmy ze sobą tylko ulubioną książeczkę Olivii i ulubioną gumową zabawkę do gryzienia. 6. Mądrze spakuj najważniejsze rzeczy Zestaw do przewijania (pieluchy, mokre chusteczki, jednorazowa mata do przewijania) spanuk w niewielką reklamówkę, którą trzymaj pod siedzeniem – będzie dostępna w każdej chwili. Ubranko na zmianę na przypadek „awarii” dobrze mieć na samym wierzchu bagażu podręcznego, żeby nie było problemu z przekopywaniem całej torby, żeby znaleźć co trzeba. A propos „awarii” – polecam zaopatrzyć się w wodoodporną osłonę na pieluchę (chodzi o coś takiego). Szczelnie okrywa pieluchę i zapobiega większości wycieków. 7. Karmienie działa zawsze Jak dziecko marudzi, jest płakliwe, zatykają mu się uszy itp, to chyba najlepsza sprawdzona metoda to nakarmienie go. Na czas podróży zapomnij o stałych porach karmienia, o jakiejkolwiek rutynie. Ważeniejsze jest to, by dla dziecka podróż była jak najmniej uciążliwa. Więc jak trzeba to karm – choćby co pół godziny. A dziecko na cycu (czy na butelce) to dziecko zadowolone. 8. Nie skupiaj się na najgorszym możliwym scenariuszu Boisz się, że twoje dziecko będzie całe 13h lotu płakać? A czy płakało kiedyś w swoim życiu 13h bez przerwy? Założę sie, że nie. Będzie dobrze. Być może zabrzmi to egoistycznie, ale nie przejmuj się za bardzo współpasażerami i ich komfortem podróży, tylko skup się na komforcie swoim i swojego dziecka, a wtedy wszyscy będą zadowoleni. Zdecydowana większość współpasażerów, nawet jak nie będzie specjalnie szczęśliwa z sąsiedztwa malucha, na pewno będzie wyrozumiała. (Prawie) każdy przecież wie, że dziecko nie rozumuje racjonalnie, więc należą mu się trochę inne względy. Krótko mówiąc – wszystko jest do zrobienia i do przeżycia!   Zdjęcie: British Airways Speedbird Heritage Centre

Wiesz, że zbyt długo mieszkasz w Australi kiedy…

career break

Wiesz, że zbyt długo mieszkasz w Australi kiedy…

Na śniadanie najchętniej jesz tosta z Vegemite. Przynamniej raz w tygodniu odpalasz domowego grilla, by przygotować posiłek. Gdy temperatura spada do 15 stopni, z szafy wyciągasz zimową kurtkę i kozaki. Stek jesz tylko krwisty lub półkrwisty. Nigdy dobrze wypieczony (przecież to niezjadliwe!). Bez problemu rozpoznajesz nowozelandzki akcent. Czasem nawet po jednym słowie. Twoje ulubione obuwie to klapki-japonki. W końcu rozumiesz zasady krykieta. Żadnego wrażenia nie robi na tobie stado kicających kangurów. Jeszcze mniejsze wrażenie robią pojawiające się co chwila przy drodze ciała rozjechanych kangurów i wombatów. Potarta marchewka w kanapce to nic dziwnego. Tak samo jak plasterek marynowanego buraka w burgerze. Nie dziwi cię widok elegancko ubranych business woman, które w drodze do pracy do garsonek i garniturów noszą adidasy (które w biurze zmieniają na eleganckie buty). Nadużywasz wyrażenia no worries. Każde wymawiane przez ciebie zdanie ma intonację pytania. Czekając na autobus stajesz w kolejce, tak jak reszta pasażerów. Gdy ktoś nieznajomy uśmiecha się do ciebie na ulicy, nie odwracasz wzroku, tylko odwzajemniasz uśmiech. Dobrze wiesz, że Bondi wcale nie jest najfajniejszą plażą w Australii. Zupełnie normalną rzeczą jest jechanie 5 czy 6 godzin w jedną stronę na trzydniowy wypad za miasto.\ Nawet do szefa mówisz mate. Nie mówisz I think tylko I reckon (sądzę, że). Wypad na narty do Nowej Zelandii ma więcej sensu niż wypad na narty do ośrodka narciarskiego w stanie, w którym mieszkasz. Rozdzielność państwa od kościoła jest czymś tak naturalnym, że jak przyjeżdżasz do kraju takiego jak Polska, to włosy stają ci na głowie dęba z przerażenia. Lewostronny ruch samochodowy masz we krwi jak poranne mycie zębów. Latem prysznic bierzesz dwa razy dziennie. Czasem trzy. Wiecznie narzekasz jak droga jest benzyna (mimo, że w stosunku do zarobków jest śmiesznie tania) Kanapki jesz tylko na lunch, nigdy na śniadanie. Ubierając się przed wyjściem z domu nawet przez myśl nie przejdzie ci co ludzi pomyślą o Twoim stroju. Czas wolny od pracy to czas święty. Ciągle wszędzie widziani Azjaci spowszednieli ci tak samo jak wiecznie dobra pogoda. Jadąc samochodem nigdy nie przekraczasz limitu prędkości. Zdjęcie: News.com.au

15 tysięcy kilometrów

career break

15 tysięcy kilometrów

Australijskie wynalazki

career break

Australijskie wynalazki

Kiedy mowa o najbardziej innowacyjnych narodach, Australia nie jest zwykle wymieniana w światowej czołówce. A to nic bardziej mylnego – według raportu Bloomberg z tego roku Australia znajduje się na wysokim, 13-tym miejscu wśród najbardziej innowacyjnych krajów na świecie, tuż za Szwecją, USA, Koreą Południową czy Tajwanem. Cóż więc takiego wymyślili Australijczycy? Większość ich wynalazków i innowacji niewiele będzie znaczyła dla przeciętnego Kowalskiego, ale wybrałam kilka w miarę przyziemnych. Lodówka Chodzi o pierwszą praktyczną i nadającą się do masowej produkcji lodówkę. Wymyślił ją i opatentował James Harrison. Pierwsza lodówka jego pomysłu weszła do produkcji w 1854 roku. Jego patent zakładał wykorzystanie technologii kompresji skroplonego gazu. Szczepionka na raka szyjki macicy W 2006 roku profesor Ian Frazer z Uniwersytetu Stanu Queensland wraz ze swoim zespołem badawczym stworzył szczepionkę, która zapobiega powstawaniu w organizmie raka szyjki macicy. Komercyjna nazwa szczepionki to Gardasil. Toaleta z podwójną spłuczką Chodzi o toaletę z dwoma przyciskami do spuszczania wody – jeden opróżnia cały zbiornik, drugi tylko jego połowę. To bardzo młody pomysł – zaledwie z 1980 roku – autorstwa Bruca Thompsona. Ponoć wynalazek zaoszczędza przeciętnemu gospodarstwu domowemu około 32tys litrów wody rocznie. Notatnik Przez setki lat kupując papier dostawało się go w formie luźnych arkuszy. Właściciel sklepu papierniczego z Launceston w Tasmanii, J.A. Birchall, wymyślił, aby arkusze papieru pociąć na mniejsze, skleić klejem i dodać im okładkę z kartonu. Tak w 1902 roku powstał pierwszy notes. Implant ślimakowy To elektroniczne urządzenie, które dosłownie pomaga odzyskać słuch, zostało stworzone w 1979 roku przez profesora Graeme Clarka z Uniwersytetu Melbourne. Do dnia dzisiejszego implant wszczepiono ponad 300tys osób. Karton na wino Wino tradycyjnie sprzedawane jest w butelkach, ale w Australii powszechne jest także wino w kilkulitrowych kartonach. Taki karton wymyślił 1965 Thomas Angove z winiarskiego regionu Australii Południowej. Wino wkładane było do kartonu w plastikowym worku skonstruowanym tak, by wraz z upływem wina worek robił się coraz mniejszy, aby nie dostawało się do niego powietrze, które mogłoby potencjalnie doprowadzić do zepsucia wina. Tzw. czarna skrzynka Powstała w 1958 roku. Stworzył ją inżynier i chemik, David Warren. Czarne skrzynki istniały już wcześniej, jednak ta wymyślona przez Warrena pozwalała nie tylko na zapis pracy urządzeń pokładowych, ale także na zapis rozmów z kokpitu. Pomysł narodził się z faktu, że po serii wielu wypadków samolotowych, w których nikt nie przeżył nie było możliwości dowiedzenia się, co działo się w kokpicie przed wypadkiem. Wi-Fi Technologia Wi-Fi powstała w 1992 roku przez zespół naukowców z CSIRO (to agencja rządowa zajmująca się innowacjami). Nazwa Wi-Fi została jednak wymyślona i opatentowana przez firmę z Teksasu. Selfie No ok – Australijczycy nie wymyślili selife, czyli zdjęcia, które robi się samemu sobie. Selfie ludzi robili sobie od dawna. Australijczycy wymyślili jednak nazwę tego rodzaju zdjęć. Padła ona po raz pierwszy w 13 września 2002 roku na australijskim forum internetowym. Zdjęcie: Flickr Creative Commons, Missy Schmidt

Na podróże nigdy nie jest za wcześnie

career break

Na podróże nigdy nie jest za wcześnie

Reportaż z turnieju Sumo w najnowszym numerze Podróży

career break

Reportaż z turnieju Sumo w najnowszym numerze Podróży

career break

Trzy miesiące z Olivią, czyli o tym czego dowiedziałam się dzięki swojej córce

To już trzy miesiące! Tak niewiele, a zarazem tak dużo! Dla nas dorosłych trzy miesiące to w sumie niedługi okres czasu, ale dla malutkiego dziecka to cała era! Z kompletnie bezbronnej istotki, która o swoich emocjach informuje tylko płaczem, w raptem kilka-kilkanaście tygodni zmienia się w uśmiechającą i śmiejącą się małą osóbkę z unikalną osobowością i charakterem, każdego dnia uczącą się czegoś nowego, odkrywającą świat, którą fascynuje każda, nawet najbardziej oczywista dla nas rzecz. Te trzy miesiące były intensywne. Momentami bardzo. Na szczęście jednak mam złote dziecko, które w nocy śpi jak anioł (od 6-go tygodnia śpi w nocy ciurkiem po 8-9h), w zasadzie nie płacze, jest pogodne i wesołe. Ale i tak były dni, kiedy miałam wszystkiego dosyć i marzyłam o dorosłym towarzystwie. Na szczęście była też cała masa świetnych dni. Tych świetnych dni jest z biegiem czasu coraz więcej, a tych gorszych od kilku tygodni już praktycznie wcale. Olivia uczy się cały czas. Z zainteresowaniem obserwuje wszystko dookoła, obserwuje nas i non stop przyswaja nowe informacje. Ale ta nauka idzie w dwie strony, bo i ja dowiedziałam sie kilku rzeczy dzięki niej: Mam w sobie dużo więcej cieręliwości niż sie spodziewałam Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną, a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Nauczyłam sie jej troche w czasie naszych podróży (szczególnie po Indiach, o czym kiedyś już pisałam), ale nadal byłam daleka od ideału. Olivia to zmieniła – okazało sie, ze cierpliwości jest we mnie cała masa, tylko chyba wcześniej nie było powodu, by ją w sobie odkrywać. Malutkie dziecko potrafi doprowadzić człowieka do szewskiej pasji swoim płaczem, a przede wszystkim tym, że czasem tak trudno rozpracować o co mu właściwie chodzi. Szybko jednak odkryłam, ze sukcesem w zapewnieniu dziecku poczucia bezpieczeństwa i spokoju jest wlasnie cierpliwość. Maluch o wiele lepiej reaguje ma nią, niż na irytację i złość. Stałam sie więc oazą cierpliwości i spokoju i dobrze mi z tym. Dzieci zbliżają do siebie ludzi Kilka razy słyszałam rodziców podróżujących z dziećmi jak mówili, że dzieci otwierają w podróży wiele drzwi. Dzięki dzieciom podróżnicy nie są postrzegani jak intruzi, tylko jak goście i nawet w najbardziej niegościnnych kulturach obecność dziecka natychmiast powoduje poprawę atmosfery. W życiu codziennym jest tak samo – nagle ludzie na ulicy się do mnie uśmiechają, kiedy spaceruję z Olivią obserwującą świat z pokładu nosidełka; zagadują mnie w autobusie, pytając o Olivię; poznałam masę innych mam, z którymi regularnie się spotykam i wymieniam doświadczeniami z „pola bitwy”; odnowiłam kilka zaniedbanych znajomosci, i z tego cieszę sie najbardziej. Dzieci oddalają od siebie ludzi Jest też tendencja odwrota, choć na szczęście w naszym wypadku odczuliśmy ją minimalnie – nagle znajomi, wydawałoby sie, ze bardzo dobrzy, z którymi przyjaźnimy sie od lat, jakby o nas zapominają. Mimo wielokrotnie powtarzanego zaproszenia do dzis nie poznali Olivii. Mogę tylko zgadywać, ze nie są zainteresowani spedzaniem czasu w towarzystwie nie do końca przewidywanego Malucha. Troche szkoda mi tych przyjaźni, ale przecież zmuszać nikogo do niczego nie będę. Czasem lepiej porzucić plan i iść z chwilą Ale ja miałam ambitne plany na ten mój urlop macierzyński! Miałam dwa osobiste projekty, nad którymi chciałam intensywnie pracować, gdy tylko Olivia miała spać. Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje plany – dziecko okazało sie, być o wiele bardziej zajmujące niż kiedykolwiek mogłam sobie to wyobrazic. Początkowo mocno frustrowała mnie niemożność zrobienia czegokolwiek niezwiazanego z Olivią. Frustracja odbijała sie ma moim samopoczuciu, więc postanowiłam wziąć wszystko trochę bardziej na luzie. W końcu Ona będzie taka malutka bardzo krótko, więc więcej sensu ma odsunięcie planów na pózniej i skupieniu sie w 100% na niej. Co się odwlecze to nie uciecze.  

Australijski alfabet

career break

Australijski alfabet

Wszystko co musisz wiedzieć, by zaaplikować o wizę Work and Holiday do Australii

career break

Wszystko co musisz wiedzieć, by zaaplikować o wizę Work and Holiday do Australii

7 rzeczy, których nie ma w Australii (a są w Polsce) – część 2

career break

7 rzeczy, których nie ma w Australii (a są w Polsce) – część 2

City2Surf, czyli 80tys ludzi na trasie z centrum Sydney do plaży Bondi

career break

City2Surf, czyli 80tys ludzi na trasie z centrum Sydney do plaży Bondi

Sydney w Instagramie x 50

career break

Sydney w Instagramie x 50

6 sposobów na lepsze zdjęcia z wakacji

career break

6 sposobów na lepsze zdjęcia z wakacji

Obywatelka świata, czyli jakiej narodowości jest Olivia?

career break

Obywatelka świata, czyli jakiej narodowości jest Olivia?