career break

O tym, dlaczego rzuciłam pracę i wyjeżdżam z Australii

  Rok temu zaczęłam się uczyć nowego języka.Dwa miesiące temu zaczęłam powoli wyprzedawać swój dobytek. Dwa tygodnie temu złożyłam wymówienie w pracy.   Bo nadszedł czas na zmiany.   Stabilizacja mnie nie kręci. Dla mnie stabilizacja to stagnacja, a stagnacja to udręka. Nie ma czego wyczekiwać, nie ma się czym ekscytować. Wszystko jest mi znane, wszystko jest powszednie. Ja tak nie mogę. Muszę mieć przed sobą jakiś większy cel, coś, co nakręca mnie do działania, co daje energię na każdy dzień, co dodaje szczyptę niepewności i ekscytacji do mojej egzystencji.   Ta myśl zakwitła w naszych głowach dwa lata temu, po ostatniej wizycie w Polsce. Nigdy wcześniej żegnanie się z rodziną nie było tak ciężkie, jak wtedy. Myśl o tym, że Olivia ma znać swoją rodzinę tylko ze Skypa i rzadkich wizyt w Polsce ściskała mnie w gardle. Zaczęliśmy się zastanawiać nad przeprowadzką gdzieś bliżej. Coś, co wcześniej zupełnie mnie nie interesowało, teraz miało zupełnie inny kontekst, miało sens, a co najważniejsze – niezwykle mnie ekscytowało. To mogłaby być okazja nie tylko do bycia częściej z rodziną. Przeprowadzka otwarłaby przed nami nowe kierunki podróżnicze, dałaby nam rozwojowego kopa, zmotywowałaby nas do pracy nad sobą. Potrzebowaliśmy tego. Zdecydowaliśmy.   Wyjeżdżamy z Australii.   Rzucamy pracę, sprzedajemy dobytek, wystawiamy mieszkanie na wynajem. Ale wcześniej jedziemy na piękną podróż prawie dookoła Australii. Bo jak często ma się okazję na podróżowanie bez pośpiechu? Trzeba to wykorzystać, zobaczyć jak najwięcej tego pięknego kraju, nasycić się nim.   Po podróży osiadamy w Europie (uprzedzę pytanie – nie będzie to w Polsce) i zaczynamy nowy rozdział. Po tylu latach w Australii (ja 12, a Przemek 16) życie w zupełnie nowym kraju nie przyjdzie pewnie bezboleśnie, ale jesteśmy zdeterminowani. Chcemy, żeby się udało i będziemy ciężko pracować, żeby ten cel zrealizować.   Czy nie szkoda nam życia w Australii?   Trochę tak. Ale jeśli nie zrealizujemy tego planu, to już zawsze będziemy się zastanawiać, co by było, gdybyśmy spróbowali. Wolę podjąć ryzyko, żeby nie żałować, niż tkwić w obecnym, wygodnym życiu, lecz już zawsze mieć do siebie pretensje, że nie spróbowałam. Jak się nie uda to przecież końca świata nie będzie. Stracimy trochę pieniędzy, ale te doświadczenia i przygody, które zdobędziemy po drodze będą bezcenne. Gra jest warta świeczki.   Przeglądając szafy w poszukiwaniu wszystkiego, co nadaje się na sprzedaż, natrafiłam na taki plakat:   Kupiłam go kilka lat temu, ale jakoś nie znalazłam chwili, by powiesić go na ścianie, a potem zupełnie o nim zapomniałam. Cieszę się, że go znalazłam, bo on tylko umacnia mnie w przekonaniu, że podjęliśmy dobrą decyzję.   W podróż po Australii ruszamy w połowie lutego. Nie wiem ile będziemy w drodze, ale do Europy chcielibyśmy zawitać najpóźniej na koniec lata.   Niech się dzieje, co ma się dziać.   Life is short.  Do what you love, and do it often.  If you don’t like something, change it. Stop over analysing.     Artykuł O tym, dlaczego rzuciłam pracę i wyjeżdżam z Australii pochodzi z serwisu Careerbreak.

Aktualności

career break

Aktualności

Nie wrócę Phuket. Oto dlaczego.

career break

Nie wrócę Phuket. Oto dlaczego.

Czym się różni Birma 2009 od Birmy 2016?

career break

Czym się różni Birma 2009 od Birmy 2016?

Azjatyckie TOP 7 według Olivii

career break

Azjatyckie TOP 7 według Olivii

„Laowai w wielkim mieście”, czyli prawdopodobnie najlepsza polska książka o życiu w Chinach

career break

„Laowai w wielkim mieście”, czyli prawdopodobnie najlepsza polska książka o życiu w Chinach

  Był początek 2014, gdy na naszej kanapie wylądowała Ola Świstow, która internautom znana jest jako Pojechana. Ola kończyła swoją podróż po Australii i ostatnią noc w Oz spędzała właśnie u nas. Następnego dnia wracała do Shenzen w Chinach, gdzie mieszkała wtedy od ponad roku. Cały wieczór przesiedzieliśmy słuchając jej przezabawne opowieści o absurdach chińskiej rzeczywistości i już wtedy pomyślałam sobie, że była by z tego niezła książka. Nie trzeba było długo czekać – w marcu 2015 nakładem wydawnictwa National Geographic ukazała się książka Oli „Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin”. Więc kiedy wydawnictwo zwróciło się do mnie niedawno z propozycją przeczytania i zrecenzowania książki na blogu zgodziłam się od razu. Książkę przeczytałam w kilka dni, ale to tylko dlatego, że ja nigdy nie mam więcej niż maksymalnie 1h wolnego czasu jednorazowo. Gdybym czasu miała więcej to książkę przeczytałabym na jednym posiedzeniu. Po prostu tak dobrze się ją czytało! Dwie rzeczy szczególnie przypadły mi do gustu. Po pierwsze podobało mi się to, że nie jest ona typową chronologiczną opowieścią o podróży odbytej przez autora, jakich masa na polskim rynku książkowym. Ba, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że „Laowai w wielkim mieście” to nie książka podróżnicza. To bardziej rozprawa na temat absurdów chińskiej rzeczywistości oraz poradnik o tym jak wśród nich nawigować będąc tytułowym Laowai (chińskie określenie na obcokrajowca). Książka jest świetne skonstruowana, każdy rozdział traktuje o innym zagadnieniu, a równocześnie wszystkie razem tworzą spójną i logiczną całość. Treści towarzyszy masa dobrze dopasowanych do treści zdjęć autorki. Ola pisze o chińskiej biurokracji, której doświadczyła załatwiając wizę do Chin, o urokach szukania chińskiego lokum na wynajem oraz mieszkania w nim, o tym jak prawie została gwiazdą chińskiego show biznesu, o chińskich pociągach, chińskiej kuchni, chińskiej obyczajowości, chińskich turystach i chińskich kontrastach. A to wszystko z dużą dawką humoru. Po drugie, Ola potrafi pisać, i choć brzmi to banalnie, to w czasach, kiedy co drugi bloger podróżniczy wydaje książkę, dobry warsztat pisarski ma niewielu. Książka jest bardzo zabawna (nie raz wybuchałam śmiechem), bardzo wnikliwa (poznałam dzięki niej masę ciekawostek na temat chińskiej kultury i rzeczywistości), napisana sprawnie i bezwysiłkowo. Tu każde zdanie ma swoje miejsce, każdy akapit wnosi coś do treści, słowa w każdym rozdziale płyną naturalnie jak rzeka i które czyta się z przyjemnością. „Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin” to po prostu dobrze napisana książka o bardzo ciekawej tematyce, którą każdy kto choć trochę interesuje się światem powinien przeczytać. Konkurs! Wydawnictwo National Geographic ufundowało dwa egzemplarze książki dla czytelników CareerBreak.pl. Jeden z nich może być Twój! Wystarczy, że w komentarzy poniżej napiszesz, w jakim kraju chciałbyś zamieszkać i dlaczego. Zwycięzców ogłoszę za tydzień.

career break

Jak latać za darmo, czyli wszystko o zbieraniu mil

  Trzy tygodnie temu zarezerwowałam lot na Fidżi. Lecimy na początku września na trzy tygodnie. To nie będą żadne tanie linie lotnicze, tylko Fiji Airways. Za bilety dla naszej trójki zapłaciłam $0. W lutym polecieliśmy na miesiąc do Azji. Lecieliśmy liniami Qantas do Bangkoku. Za bilet dla naszej trójki zapłaciłam $0. Kilka lat temu, w pierwszym roku mojego pobytu w Australii, wymyśliłam sobie, by pojechać na wakacje na Fidżi. Lot był z Air New Zealand przez Auckland. Za bilet zapłaciłam grosze (koszty opłat lotniskowych). Jak to zrobiłam? Zbieram punkty w programach lojalnościowych linii lotniczych! Swój pierwszy prawie darmowy lot (prawie, bo zapłaciłam tylko za opłaty lotniskowe) odbyłam na trasie Sydney-Nadi-Sydney. To było 10 lat temu i byłam wtedy przekonana, że jedynym sposobem na zbieranie mil jest latanie. Tak się złożyło, że na przestrzeni 3 lat odbyłam trzy loty międzykontynentalne, a nazbierane w ten sposób mile wystarczyły, by na Fidżi polecieć za grosze. Potem na długo zapomniałam o programach lojalnościowych linii lotniczych. Do chwili, kiedy zobaczyłam ofertę karty kredytowej z bonusowymi 20,000 punktami w programie Qantas Frequent Flayer (największy program lojalnościowy w Australii). Zaaplikowałam, kartę dostałam, i tak zaczęła się moja przygoda z lataniem za darmo. Okazało się, że nie trzeba latać, by zdobywać punkty – można je zbierać płacąc odpowiednią kartą kredytową, robiąc zakupy w odpowiednich sklepach, rezerwując noclegi czy wynajmując samochody w odpowiednich portalach. Moja strategia była (i do dziś jest) skupiona na bonusowych punktach oferowanych przez banki przy wydawaniu kart kredytowaych. Program Qantas Frequent Flayer jest ogromny, współpracuje z praktycznie każdym bankiem w Australii, więc ofert było i jest masa. Dwa razy do roku aplikowałam więc o kolejną kartę kredytową, by otrzymać bonusowe punkty – jednorazowo od 20,000 do 75,000. Dodatkowo banki oferowały 1 punkt za każdy $1 wydany kartą, i w rezultacie od 4 lat plastikiem płacę za wszystko, nawet za kawę za $2.5. W ten sposób nazbieraliśmy z Przemkiem na tyle punktów, by dwa razy w tym roku polecieć za darmo.   Pewnie sobie teraz myślisz „wszystko fajnie, tylko że ja przecież nie mieszkam w Australii, więc  te informacje są dla mnie bezużyteczne!”. Biegnę z pomocą!   Miles and More!!! Miles and More to program lojalnościowy linii lotniczych skupionych w Star Alliance, czyli między innymi LOT, Lufthansa, Singapore Airlines, Thai Airlines, United, Turkish Airlines, Swiss i kilkanaście innych. Zasady programu są proste – zbierasz mile, a potem wymieniasz je na nagrody, m.in. darmowe loty. Mimo, że lotniczych programów lojalnościowych jest na świecie masa, to z perspektywy osoby mieszkającej w Polsce tylko Miles and More ma sens.   Oto wszystko, co musisz zrobić, by uzbierać mile na darmowy lot: Zarejestruj się w programie To bardzo proste, nic nie kosztuje, i ogranicza się do wypełnienia krótkiego formularza. Na początku dostaniesz tymczasową kartę członkowską. Tak na prawdę  sama karta nie jest ci potrzebna, zanotuj tylko swój numer członkowski. Link to rejestracji jest tutaj.   Zapisz się na biuletyn informacyjny Miles and More W dwóch celach – po pierwsze, dzięki niemu będziesz na bieżąco z wszelkimi promocjami dotyczącymi zbierania i wydawania mili; po drugie – za zapisanie się na biuletyn dostaniesz w ramach promocji pierwsze 500 mil. Link do biuletynu jest tutaj. Zamów kartę kredytową mBanku To w tej chwili jedyny polski bank, który współpracuje z Miles and More. Karta kredytowa to według mnie kluczowy element całego planu, bo pozwala na stałe i regularne powiększanie stanu milowego konta. Na powitanie dostaniesz 2000 mil premiowych. Dodatkowo za każde 5zł zapłacone kartą dostaniesz 1 milę.  Ja wiem, że 1 mila za 5zł nie wydaje się jakąś rewelacyjną ofertą, ale jeśli wejdziesz w nawyk płacenia za wszystko i wszędzie kartą kredytową, to mile będą rosły dosyć szybko. Kartę możesz zamówić tutaj.   Zapisz się do programu Payback W jego ramach dostaniesz specjalną kartę, którą potem będziesz prezentować robiąc zakupy u partnerów programu. Za każde 5 punktów zdobyte w programie dostaniesz 1 milę. Link do programu jest tutaj.   Lataj liniami członkowskimi Star Alliance (gdy ma to sens) Następnym razem rezerwując bilet lotniczy sprawdź, jaką cenę na twojej trasie oferują linie lotnicze skupione w Star Alliance. Za każdy odbyty z nimi lot dostaniesz premiowe mile. Czasem warto zapłacić odrobinę więcej i polecieć z nimi zamiast tanimi liniami, jeśli w zamian możesz dobrze zasilić swoje konto milowe (to oczywiście ma sens tylko wtedy, gdy różnica cen jest niewielka).   Pisz recenzje na Holiday Check Za każdą recenzję hotelu, w którym nocowałeś dostaniesz 100 mil. To bardzo dużo za niewielki wysiłek! Link do strony portalu jest tutaj.     To jak długo zabierze Ci nazbieranie mil zależy od kilku czynników – od tego dokąd chcesz lecieć za darmo (generalnie im dalej tym więcej trzeba mieć mil), oraz w jakim tempie przybywa Ci mil. Tak czy siak, dla przeciętnego Kowalskiego jest to projekt na kilka lat. Ale nie zniechęcaj się, bo to wymaga minimalnego wysiłku.   Jeszcze kilka rzeczy, które warto wiedzieć o Miles and More: Jeśli w ostatnich 6 miesiącach leciałeś liniami ze Star Alliance i masz orginalne kart pokładowe oraz kopię biletu, to możesz poprosić o wsteczne naliczenie mil. Mile tracą ważność po 3 latach! Mile możesz wykorzystać także na upgrade (np. kupujesz bilet lotniczy w klasie ekonomicznej, a milami płacisz za zmianę na klasę biznes). Miles and More ma niestety dosyć niekorzystną politykę w sprawie płacenia za opłaty lotniskowe. Generalnie za mile kupuje się bilet, a za wszelkie opłaty lotniskowe itp. trzeba płacić pieniędzmi. Wyjątek to europejskie trasy obsługiwane przez Lufthansę. W tym przypadku na pokrycie kosztów opłat lotniskowych trzeba poświęcić aż 18,000 mil (bez względu na wartość tych opłat. Zanim wymienisz mile na bilet dobrze prześledź aktualne ofery Miles and More. Często na wybranych kierunkach można polecieć niższą niż zwykle liczbę mil. Jest też oferta rezerwowania biletu last minute w zamiast za co na bilet potrzebujesz tylko połowę mil.   Jeśli mieszkasz poza Polską to zainteresuj się programami lojalnościowymi w swoim kraju. Wiem, że bardzo prężnie działają one w USA i Wielkiej Brytanii, ale znajdziesz je także w innych państwach.   Życzę owocnego zbierania mil!    Zdjęcie

Mini-galeria zdjęć z jeziora Inle [DUŻE ZDJĘCIA]

career break

Mini-galeria zdjęć z jeziora Inle [DUŻE ZDJĘCIA]

  Z jeziorem Inle jest dokładnie tak jak z Bagan – powiedziano i napisano o nim wszystko, więc nie bardzo wiem co mogłabym dodać. Dlatego poprzestanę na zdjęciach.  Zapraszam!

Jak zdobyć australijskie obywatelstwo – przewodnik praktyczny

career break

Jak zdobyć australijskie obywatelstwo – przewodnik praktyczny

Jak przechowywać zdjęcia w podróży

career break

Jak przechowywać zdjęcia w podróży

Bagan – nie mam nic do dodania [DUŻE ZDJĘCIA]

career break

Bagan – nie mam nic do dodania [DUŻE ZDJĘCIA]

Moje subiektywne spojrzenie na atrakcje wokół Mandalay

career break

Moje subiektywne spojrzenie na atrakcje wokół Mandalay

Gdyby w Chiang Mai był ocean…

career break

Gdyby w Chiang Mai był ocean…

Gdyby w Chiang Mai było ocean…

career break

Gdyby w Chiang Mai było ocean…

Angkor jeszcze stoi i ma się całkiem dobrze

career break

Angkor jeszcze stoi i ma się całkiem dobrze

career break

Jazda na słoniu jest passe. Oto dlaczego.

Chyba każdy, kto odwiedza Tajlandię marzy, by przejechać sie na słoniu. Ja też marzyłam. Jazda na grzbiecie kilku tonowego giganta to w końcu niesamowita przygoda. Udało mi się w 2009 roku i w okolicach Kanchanaburi przejechałam się na wielgachnym słoniu. Ależ byłam zadowolona ze zdjęcia! A potem gdzieś przypadkiem przeczytałam o tym jak słonie są tresowane torturowane do wożenia turystów. Przeraziłam się i czułam podle, bo moja próżność i chęć skreślenia kolejnego punktu z bucket list przyczyniły się do cierpienia tych niezwykłych zwierząt. A metody na uczenie słonia, by woził turystów, są niezwykle brutalne i polegają na biciu, przypalaniu, głodzeniu i zamykaniu w klaustrofobicznie małych pomieszczeniach na długie dni. „Urabianie” słoni często zaczyna się, gdy te są jeszcze zupełnie małe, oddzielając je na zawsze od matek. Cierpienie zwierzęcia wcale nie kończy się, gdy to zostanie już wytresowane na potrzeby przemysłu turystycznego. Do utrzymywania „dyscypliny” słonie są regularnie kłute kijem, na końcu którego przymocowany jest ostry hak, który powoduje bolesne rany. Słoń staje się permanentnie maltretowanym – fizycznie i psychicznie – niewolnikiem. A to wszystko ku uciesze często zupełnie nieświadomych turystów. Strasznie chciałam, żeby Olivia zobaczyła słonia, ale za nic nie miałam zamiaru po raz kolejny przykładać ręki do cierpienia tych pięknych zwierząt. Na szczęście są alternatywy. Elephant Jungle Sanctuary to jedna z kilku nowych inicjatyw w okolicach Chiang Mai. Tu słonie „z przeszłością” mogą w końcu zaznać spokoju. Sanktuarium powstało w 2014 roku z inicjatywy członków plemienia Karen i mieszkańców Chiang Mai, zaniepokojonych losem lokalnych słoni. Zwierzęta swobodnie chodzą po lesie, nie są przywiązywane nigdzie łańcuchami, nie są bite ani kłute. Nie ma też jeżdżenia na ich grzbietach, ale okazuje się, że mimo to można świetnie sie bawić. Karmiliśmy słonie bananami, arbuzami i bambusem, pluskaliśmy się z nimi w rzece, głaskaliśmy je po trąbach i podziwialiśmy ich piękno. I mimo, iż impreza nie należy do tanich to rezerwacje trzeba robić na kilka dni do przodu, bo coraz więcej ludzi woli zapłacić wiecej i mieć czyste sumienie. Informacje praktyczne: Wycieczkę do Elephant Jungle Sanctuary można zarezerwować przez każdy hostel, hotel i guest house w Chiang Mai oraz bezpośrednio na http://www.elephantjunglesanctuary.com. Koszt to 2400 Bath (ok 280zł), w tym jest transport (około 1.5-2h jazdy w każdą stronę), lunch i wszystkie atrackcje na miejscu.

career break

Azja po raz n-ty

Od mojej ostatniej wizyty w Bangkoku minęło 7 lat, ale okolica Kao San Road zupełnie się nie zmieniła. Czuję, jakbym była tu raptem miesiąc temu. Te same stragany, te same hotele, te same, pyszne naleśniki bananowe. Jest tak samo okropnie gorąco i tak samo – w typowo azjatycki sposób – wariacko. Bangkok to pierwszy punkt na trasie naszej miesięcznej podróży. Dotarliśmy wczoraj wieczorem, a dziś rano dolecieli moi rodzice. To będzie trzypokoleniowa podróż po trzech krajach Azji. Z Bangkoku ruszamy do Siem Reap zobaczyć Angkor, potem będzie Chaing Mai, a dalej Birma – Mandalay, Bagan, Jezioro Inle, Yangon. Na koniec odpoczniemy na Phuket, a z Azją pożegnamy się Bangkoku. To mój czwarty raz w Tajlandii, trzeci w Kambodży i drugi w Birmie, ale ja bardzo lubię wracać w te same miejsca, bo za każdym razem odkrywam je na nowo i poznaję lepiej. Poza tym fajnie jest móc pokazać te wszystkie świetne miejsca Rodzicom i Olivii, fajnie jest czuć się jak u siebie. Teraz zmykam, odkrywać na nowo Bangkok. W międzyczasie zaprasza na Instagram, gdzie będę na bierząco relacjonować podróż.

Jak się spakować w podróż – 6 najczęstszych błędów i jak z nimi walczyć

career break

Jak się spakować w podróż – 6 najczęstszych błędów i jak z nimi walczyć

Blogerzy podróżniczy o podróżowaniu z dzieckiem

career break

Blogerzy podróżniczy o podróżowaniu z dzieckiem

Jakiś czas po… – wywiad z podróżującą rodzinką z ChwytajDzien.pl

career break

Jakiś czas po… – wywiad z podróżującą rodzinką z ChwytajDzien.pl

Teatr zwany sumo

career break

Teatr zwany sumo

10 rzeczy, które musisz zrobić w Stambule

career break

10 rzeczy, które musisz zrobić w Stambule

W którym mieście w Australii zamieszkać?

career break

W którym mieście w Australii zamieszkać?

Jakiś czas po… – wywiad z Julią z WhereIsJuli.com

career break

Jakiś czas po… – wywiad z Julią z WhereIsJuli.com

  Wywiad z serii “Jakiś czas po …”, w którym osoby z podróżniczym doświadczeniem mówią o tym jak podróże zmieniły ich życie i dlaczego warto realizować marzenia.   Julia Raczko – marzycielka. W podróżowaniu zakochała się przez przypadek. Wyjechała w podróż dookoła świata i nigdy nie wróciła. Autorka bloga Where is Juli + Sam, na którym opowiada o Australii, podróżach i zaraża uśmiechem. Kocha ananasy, chodzić na bosaka i eksperymentować w kuchni. Nałogowo zaczepia ludzi na ulicy. Uwielbia pisać, popijając dobrą kawę.       Opowiedz w trzech zdaniach o swojej podróży. Gdzie byłaś? Jak długo ona trwała? Kiedy wróciłaś? Pojechałam w podróż dookoła świata. Sama. Ja i mój 10 kilogramowy plecak. Głowa pełna pomysłów, pisarski zapał i zero podróżniczego doświadczenia. Rzuciłam pracę, kupiłam bilet i ruszyłam w drogę. Przez 10 krajów, przez Tajlandię, Malezję, Indonezję, Australię, Nową Zelandię, Polinezję Francuską, Chile, Peru, Kubę i Meksyk. Nie wróciłam nigdy. Zakochałam się i przeprowadziłam do Australii. Zakochałam się w świecie, w podróżowaniu, w Australii i w człowieku. I tu chyba należy przedstawić Sama :)? Poznajcie się. Dziś podróżujemy we dwoje i mieszkamy w Brisbane. O długich podróżach marzy prawie każdy, jednak tylko niektórzy ruszają w drogę. Co sprawiło, że postanowiłaś zmienić marzenie w czyny? Hmm… Z moją podróżą dookoła świata to było tak, że nigdy mi się nie marzyła. Uwierzysz? Pomysł pojawił się nagle i równie szybko został zrealizowany. Może mi się to przyśniło, może szukałam dziury w całym i chciałam wyrwać się z rutyny, sama nie wiem. Trafiłam w internecie na informacje o biletach dookoła świata i pomyślałam sobie, że to coś wprost idealnego dla takiego podróżniczego żółtodzioba jak ja. Bo tak to chyba jest, że dobre pomysły to te, które się doprowadzi do skutku. Ta podróż to był najlepszy pomysł w moim życiu i decyzja, którą podjęłabym po raz drugi, trzeci i dziesiąty. Jak wyglądały przygotowaniach do podróży? Czy to był trudny proces? Bardzo prosty i bardzo szybki. Realizacja, od pomysłu do wyjazdu, zajęła mi jakieś 10 miesięcy. Najtrudniej było się zdecydować, gdzie chcę jechać, bo kupując bilet dookoła świata musisz takie rzeczy wiedzieć wcześniej. A decyzja o kierunkach pociąga za sobą decyzje o szczepieniach, które też trzeba było zrobić z wyprzedzeniem. Potem pakowanie, żeby było lekko i praktycznie. Szukanie ubezpieczenia, oszczędzanie, trochę pracy nad kondycją no i pożegnania. A do tego wszystkie odrobina stresu, bo szczerze mówiąc to bałam się, jak cholera :) A co z pieniędzmi? Spadek po cioci z Ameryki, bogaci rodzice, wygrana w loterii, czy może coś bardziej prozaicznego? Nuda. Zaciśnięcie pasa, nie picie piwa, brak nowych sukienek i regularne, nieznośne tuczenie świnki skarbonki. A potem tłuczenie. Po prostu oszczędzałam, wyprzedałam to, co nie było mi potrzebne, sprzedałam pralkę i samochód, i wyliczyłam że powinno starczyć. Jakoś się udało. Wiele osób rezygnuje z marzenia o podróżach z obawy o swoje losy zawodowe i przyszłość (bo przecież nikt nie będzie chciał zatrudnić kogoś z roczną dziurą w CV no i trzeba płacić składki na ZUS, żeby zapewnić sobie emeryturę). Jak rozwiązałaś ten dylemat? Na szczęście go nie miałam. Od zawsze pracowałam w mediach, od projektu do projektu. Ta półroczna wyprawa miała być tylko krótką przerwą. Wiedziałam, że będę miała do czego wracać, i że jeśli nawet nie dokładnie do miejsca, gdzie byłam przed wyjazdem, to znajdę coś u konkurencji ;) Miałam spore doświadczenie, a do tego byłam przekonana że to doświadczenie z podróży wpłynie tylko pozytywnie na moją kreatywność, a tej trzeba mieć duże pokłady pracują w telewizji. To o co się bałam, to była nie praca. Najbardziej się bałam o to, czy mój siostrzeniec i siostrzenica będą mnie pamiętać, i czy nie stanę się dla nich obcą ciocią. Od kilku lat mieszkam w Australii i to jest właśnie ta rzecz, której wciąż, bezustannie, dniami i nocami, boję się najbardziej – czy nie stanę się obca dla moich bliskich… Czy podróż zmieniła Cię w jakiś sposób? Jeśli tak, to w jaki sposób? Zmieniła wszystko. Od miejsca zamieszkania, po największe pasje. To dzięki tej podróży odkryłam, co chcę w życiu robić. To dzięki niej zaczęłam robić to, co chcę. Piszę i podróżuję, a jeszcze 3 lata temu byłam w zupełnie innym punkcie mojej zawodowej kariery. To dowód na to, że czasem warto zejść z głównej ścieżki, którą dumnie kroczymy, aby znaleźć ten najpiękniejszą, wąską i krętą, gdzie można spacerować na luzie, z uśmiechem i radością życia. Ta podróż nauczyła mnie samodzielności, asertywności i wiary w siebie. Nauczyła mnie, że to ja sama jestem dla siebie wybornym towarzystwem, ale nauczyła mnie też, jak ważni są ludzie. Bo to była podróż do ludzi, miejsca były na drugim miejscu. Co jest najtrudniejsze w życiu po podróży? To, że człowiek zaczyna sobie marzyć, jakby to było być wiecznym wagabundą. Snuje plany, zaznacza nowe miejsca na mapie i podróżowanie zaczyna traktować, jako „lek na całe zło”. Trudno jest po podróży wrócić do życia w jednym miejscu, to nic nadzwyczajnego, ale wierzę że wszystko można pogodzić, we wszystkim znaleźć złoty środek, że wcale nie trzeba wpaść w rutynę. Podróżować beztrosko jest fajnie, ale fajnie jest też mieć swoje miejsce na ziemi, miejsce gdzie można przywozić pamiątki z tych wszystkich podróży i obwieszać ściany zdjęciami. Jedna rada dla osoby, która chciałaby, ale boi się. Przynajmniej spróbuj. Zawsze możesz zawrócić, ale może nie zawsze będziesz mógł wyruszyć… Co dalej? Będziesz jeszcze podróżować? Cały czas. Podróżuję cały czas. Może nie przez kilka miesięcy, ale przynajmniej przez kilka dni w miesiącu. Są to mniejsze i większe wypady po Australii i okolicach. Z Samem, albo sama :) Mamy też kilka podróżniczych planów na przyszłość, a właściwie to kilkanaście i ciągle pojawiają się nowe. To, co zrobimy kiedyś na pewno to przynajmniej roczna przejażdżka po Australii kamperem, z gromadką dzieci.

Chcesz podróżować, ale nie masz kasy, czasu, energii…

career break

Chcesz podróżować, ale nie masz kasy, czasu, energii…

career break

Ile kosztuje życie w Sydney, edycja 2015

Planując emigrację, czy choćby kilkumiesięczny pobyt w Australii, warto wiedzieć, z jakimi kosztami życia trzeba się liczyć. Poniżej znajdziesz masę przykładowych cen, które powinny pomóc ci w przygotowaniach do wyjazdu. Jeśli planujesz w Australii zamieszkać w mieście innym niż Sydney to mam dobrą wiadomość – może być tylko taniej. Sydney bowiem, mimo iż jest fantastycznym do życia miastem, jest także najdroższym w całym kraju. Wszystkie ceny podaję w dolarach australijskich i nie polecam przeliczać ich na złotówki –  w końcu w Sydney zarabia się w dolarach, więc analizowanie cen w odniesieniu do polskich zarobków nie ma sensu. Ceny te najlepiej odnieść do kwot, jakie można zarobić w Sydney. Według informacji urzędu miasta mediana zarobków w aglomeracji to $619 na rękę na tydzień ($2682 na miesiąc), z tym, że to są dane z 2013 roku. Rzeczywiste dochody będą oczywiście zależeć od wykonywanej przez ciebie pracy – mogą być niższe, a mogą być dużo wyższe niż mediana. Minimalna stawka godzinowa wynosi $16.88 brutto. Jeśli chcesz sprawdzić na jakiego rzędu zarobki możesz liczyć w swoim zawodzie, to poszukaj ogłoszeń o pracę na Seek. Bardzo wiele z nich ma podane wynagrodzenie. Wynagrodzenie jest zazwyczaj podane na przestrzeni roku, brutto. Żeby policzyć ile to będzie na rękę na miesiąc skorzystaj z tego kalkulatora. Ceny mieszkań Z cenami mieszkań w Sydney jest tak samo jak z cenami mieszkań w każdym innym dużym mieście – wszystko zależy, gdzie chcesz mieszkać i jaki standard cię zadowala. Dla zobrazowania cen wybrałam kilka dzielnic: Surry Hills – trendy dzielnica tuż obok centrum. Masa kawiarni, restauracji i hipsterów. Kilka przystanków autobusem od centrum, można też dojść pieszo. Marrickville – 7km od centrum. Spokojna dzielnica ze stacją pociągu podmiejskiego, którym do centrum można dojechać w 15min. Bondi – 7km od centrum, blisko słynnej plaży Bondi. Dojazd do centrum autobusem zajmuje nawet 45min (w godzinach szczytu). Burwood – 12km od centrum, dojazd pociągiem ekspresowym do centrum zabiera 20min. Bankstown – niecałe 30km od centrum, dojazd pociągiem zabiera 40min. Jedna z najbardziej zróżnicowanych etnicznie dzielnic w całej Australii. Poniższe ceny to najniższe na jakie można liczyć w danej dzielnicy. Te najtańsze mieszkania zazwyczaj trudno dostać, bo popyt na nie jest ogromny. Dodaj 10% do tych cen, a będziesz mieć bardziej realistyczny obraz tego, jaki wydatek cię czeka. Podane ceny wynajmu to ceny za tydzień, a nie za miesiąc – tak  podaje się je zawsze we wszystkich ogłoszeniach. Pokoje wynajmuje się zazwyczaj umeblowane, mieszkania praktycznie zawsze są nieumeblowane. Więcej o tym jak wynająć mieszkanie w Sydney.   SurryHills    Marrickville Bondi     Burwood Bankstown Pokój od $150 od $140 od $150 od $120 od $100 Kawalerka (studio) od $230 od $220 od $350 od $300 od $200 Mieszkanie z 1 sypialnią od $350 od $300 $430 od $270 od $250 Mieszkanie z 2 sypialniami od $580 od $370 od $500 od $430 od $360 Ceny żywności  Z żywnością jest podobnie jak z mieszkaniami – może być przystępnie,  a może być bardzo drogo. Wszystko zależy od tego, gdzie robisz zakupy oraz co kupujesz. Najtańszy supermarket to Aldi, który oferuje co prawda ograniczony wybór, jednak można w nim kupić wszystkie podstawowe produkty. W supermarketach sieci Woolworths i Coles wybór będzie wielokrotnie większy, ale będzie drożej. Warzywa i owoce najtaniej kupi się na weekendowych farmers markets oraz w prywatnych warzywniakach. Ceny owoców i warzyw podane poniżej są na dzień dzisiejszy. Ich ceny drastycznie zmieniają się na przestrzeni roku, w zależności od tego czy akurat jest na nie sezon. Tygodniowe wydatki na jedzenie dla jednej osoby (zakładając, że nigdy nie je się na mieście) mogą się wahać od $40 do $100 – zależy, czy zadowolisz się tostem z dżemem, makaronem z sosem i kanapką z mielonką, czy też może wolisz jajecznicę na boczku oraz steka z sałatką z organicznych warzyw. Wszystkie poniższe ceny są z supermarketu Aldi. 12 jajek (od kur z wybiegu) – $4.50 chleb tostowy pszenny – $0.89 chleb na zakwasie – $3 mleko (1l) – $1.20 ser żółty (1kg) – $7.50 masło (500g) – 2.60 sos do makaronu w słoiku – $2.40 woda gazowana (1.25l) – $0.69 śmietana (600ml) – $2 cola (30 puszek) – $13 herbata ekspresowa – $3 tabliczka czekolady – $3 płatki kukurydziane – $1.80 cukier (1kg) – $1 mąka (1kg) – $0.75 sok pomarańczowy (2l) – $3.70 pomidory (1kg) – $5 banany (1kg) – $1.70 mandarynki (1kg) – $1.50 marchewka (1kg) – $1.50 jabłka (1kg) – $2.50 ziemniaki (2kg) – $3 pierś z kurczaka (1kg) – $15 mielona wołowina (1kg) – $7 Media, rachunki W tej kategorii trochę trudno o obiektywne dane, bo wysokość rachunków zależy od zużycia czy potrzeb, a te każdy ma inne. Jest także cała masa dostawców. Nie jestem w stanie podać cen każdego z nich, więc te poniżej to ceny dostawców, z których sama korzystam. internet ADSL2+ bez limitu – $60/miesiąc (w cenie jest także abonament telefoniczny) abonament na komórkę – $30/miesiąc (nieograniczona liczba rozmów na numery w tej samej sieci i numery stacjonarne, rozmowy i smsy poza sieć oraz za granicę do wartości $500, 1GB danych) energia elektryczna – $120/miesiąc (4kWh)   Transport Transport publiczny w Sydney składa sie z kolei podmiejskiej, autobusów, promów oraz jednej linii tramwajowej. Opcji biletowych jest kilka, a taryf cała masa, dlatego poniżej podaję tylko kilka przykładów: Tygodniowy bilet na pociągi i autobusy w strefie 1 – $48 Tygodniowy bilet na pociągi i autobusy (oraz niektóre promy) w strefie 2 – $56 Tygodniowy bilet na pociągi i autobusy (oraz wszystkie promy) w strefie 3 – $65 Jednorazowy przejazd autobusem z centrum do plaży Bondi – $4.70 Jednorazowy przejazd pociągiem z centrum do Burwood – $4.20 Jednorazowy przejazd pociągiem z centrum do Marrickville – $3.38 Więcej informacji o biletach i cenach przejazdów znajdziesz tutaj. Jeśli będziesz korzystać z samochodu to: benzyna – $1.40 – $1.50/litr (93 oktany) W mieście jest kilka płatnych mostów i tras podziemnych: Sydney Harbour Bridge i Sydney Harbour Tunnel – $2.50 – $4.00 (w zależności od pory dnia) tunel Easter Distributor – $6.55 tunel Cross City – $5.20 tunel Lane Cove – $3.14   Rozrywka, używki, rekreacja Ta kategoria to potencjalna dziura bez dna. Całą wypłatę można na nią wydać jeśli się chce. Wszystkie ceny poniżej są za porcję/jedną sztukę. Bilet do multikina – $20 Lunch w food court – od $9 Lunch w pubie – od $15 Kolacja w niedrogiej restauracji – od $20 Kawa – od $3.50 Zestaw w McDonald’s – od $10 Pizza na wynos – od $8 Powieść z listy bestsellerów (twarda okładka) – $30 Bilet na koncert to Opery – $50-$300 Wejście na wystawę w Muzeum Sztuki Współczesnej – $20 Wynajem kajaku na zatoce (1h) – $20 Lekcja surfingu na Bondi (2h) – $99 Paczka papierosów – od $18 Piwo w pubie – $6 Piwo w sklepie (0.33l) – $3 Butelka wina – od $8 Butelka whisky – od $30 Fura, skóra i komóra dżinsy (Levi’s) – $120 półbuty skórzane męskie – od $100 kurtka z H&M – $70 Balejaż i obcięcie w salonie w centrum handlowym – $180 iPhone 6 – $890 Samsung Galaxy S6 – $200 nowa Toyota Corolla, sedan – od $18,000 10-letnia Toyota Corolla, sedan –  $7,000-$9,000 (w zależności od przebiegu)   Meble i sprzęt domowy Jeśli wynajmiesz mieszkanie będzie cię jeszcze czekać zakup mebli i wszelkich sprzętów, bo jak wcześniej wspomniałam mieszkania prawie zawsze są nieumeblowane. Opcji zakupu mebli i sprzętu z drugiej ręki jest masa, ale jeśli wolisz wszystko nowe, to musisz się liczyć ze sporymi wydatkami. Poniższe ceny mebli są z Ikea (to w Australii najtańszy sklep meblowy), a ceny sprzętu RTV i AGD są od firmy AppliancesOnline. Jak zwykle podane ceny reprezentują dolną granicę kosztów – jeśli chcesz i masz kasę to te same sprzęty możesz kupić w wyższej jakości i cenie. telewizor, 40 cale, full HD  (Panasonic) – $770 lodówka z zamrażalką – od $400 pralka – od $450 czajnik elektryczny – $40 garnbek 5l – $25 łózko dwuosobowe bez materaca – $170 sofa z materiału – $300 biurko – $70 szafka pod telewizor – $99 stół + 4 krzesła – $100   Podsumowanie Czy jest więc drogo? W przeliczeniu na złotówki – bardzo. W stosunku do zarobków w Sydney – dosyć normalnie, przynajmniej w kwestii żywności, transportu czy sprzętu. To, co jest bardzo drogie i co będzie miało największy wpływ na budżet to koszty wynajmu mieszkania. Musisz zastanowić się, czy jesteś gotów mieszkać dalej i dojeżdżać dłużej, by znacznie zmniejszyć tez koszt, czy też wolisz oszczędność czasu i potencjalnie przyjemniejszą okolicę w zamian za wyższe koszty życia. Tak czy siak – w Sydney da się żyć. Jeśli nie będziesz szaleć w kategoriach „rozrywka , używki, rekreacja” oraz „fura, skóra i komóra” to zarobione pieniądze spokojnie starczą ci na życie, a i jeszcze coś z pewnością zaoszczędzisz.

10 rzeczy, które musisz zrobić w Kioto

career break

10 rzeczy, które musisz zrobić w Kioto

career break

Ludzie, ubierzcie się! W końcu mamy zimę!

  Gdyby miasta nosiły ubrania, Sydney miałoby na sobie krótkie spodenki i t-shirt, albo zwiewną sukienkę i sandały. I to przez cały rok. Melbourne włożyłoby kilka warstw, rękawiczki, szalik i czapkę. Bo mieszkańcy Melbourne rozsądnie podchodzą do klimatu i zmian pogodowych. Sydnejczycy za to żyją w kompletnym zakłamaniu – za nic nie chcą przyznać, że w Australii jest właśnie środek lokalnej zimy – i odmawiają noszenia właściwej na tę porę garderoby. Rzeczy w tym, że zima w Sydneypotrafi być serio zimna – temperatury spadają do jednocyfrowych, a wiatry potrafią być przeszywające. Dlaczego więc aż tyle osób ubiera się tak, jakby nadal trwało późne lato? Wczoraj rano, czekając na zielone światło przy przejściu dla pieszych, stała obok mnie dziewczyna w spódnicy nad kolana, czółenkach, bez rajstop. Było 7 stopni. Kawałek dalej minęłam chłopaka w spodenkach, klapkach i bluzie z kapturem. W pracy koleżanka ściągnęła płaszcz, a oczom moim ukazała się jej bluzka bez rękawów, w której spędziła resztę dnia. Na przystanku autobusowym dzieciaki w drodze do szkoły, w spodenkach (całe szczęście przynajmniej bluzy miały ubrane, ale pogoda była na kurtę). Kobieta w mijanej kawiarni czekała na swoją kawę, w balerinach (oczywiście na gołych stopach), z podeszwami tak cienkimi, że z pewnością czuła przeszywające zimno bijące od chodnika. Ta nasza sydnejska zima to nie to, co zima w Europie Centralnej, ale come on people! Rano jest mniej niż 10 stopni! Para leci wam z ust, kiedy mówicie. Czy to niewystarczający dowód na to, że czas na stopy włożyć skarpety, na nogi długie spodnie, a dekolt przykryć chustą? Czy warto tak masochistycznie marznąć? Dlaczego nie potraficie docenić komfortu i ciepła, które oferuje obuwie na grubej podeszwie, kurtka zapięta pod szyję i spodnie do kostek? W rankingu najbardziej nieodpowiednich zimowych strojów wygrywają jednak dziewczyny imprezujące w weekend w klubach na Kings Cross czy George Street – te same krótkie sukienki co latem, te same głębokie dekolty. Płaszcz czy kurta należą do rzadkości. Efekt to gęsia skórka na odkrytych nogach i ramionach, tak intensywna, że można by jej użyć jako tarki. Ja już kilka lat temu poszłam po rozum do głowy – co rano szyję obwijam szalem, szczelnie zapinam kurtkę, a na ręce zakładam rękawiczki. Może nie mam tyle stylu co niektórzy, ale przynajmniej jest mi ciepło.   Zdjęcie pochodzi z kolekcji Flickr Creative Commons – autor: meenakshi madhavan    

Jak się nie dać zabić, czyli cała prawda o australijskich pająkach

career break

Jak się nie dać zabić, czyli cała prawda o australijskich pająkach

10 rzeczy, ktore musisz zrobić w Melbourne

career break

10 rzeczy, ktore musisz zrobić w Melbourne