Bastei – perła Saskiej Szwajcarii, czyli spacer wokół kurortu Rathen

marcogor o gorach

Bastei – perła Saskiej Szwajcarii, czyli spacer wokół kurortu Rathen

Podczas ostatniego wrześniowego urlopu dotarłem w końcu do Saskiej Szwajcarii. Tym samym spełniło się jedno z moich wielu marzeń. Park Narodowy Czeskiej i Saksońskiej Szwajcarii od dawna rozpalał moją wyobraźnię, jako pełen niezwykłych formacji skalnych i innych atrakcji, nagromadzonych  w tym miejscu na niespotykaną skalę. Obejrzane wcześniej zdjęcia Pravcickiej Bramy po stronie czeskiej, czy Baszty, po niemieckiej stronie Łaby przekonały mnie wystarczająco, że muszę te cuda zobaczyć na własne oczy. Zaplanowałem więc sobie podróż tak, aby dotrzeć wszędzie tam, o czym wcześniej czytałem i oglądałem w necie. Mój długi, jesienny urlop rozpocząłem więc w Niemczech, bo tam jeszcze nigdy nie byłem w żadnych górach. To miał być już dziesiąty kraj na liście moich górskich wypraw.  malowniczy niemiecki kurort – Rathen nad Łabą u stóp Bastei Teren wzmiankowanego parku leży wzdłuż granicy na terenie Gór Połabskich. Góry te (czes.: Děčínská vrchovina, niem.: Elbsandsteingebirge) położone są w północno-zachodnich Czechach, w kraju usteckim i południowo-wschodnich Niemczech (Saksonia). Rozciągają się między Rudawami ( niem. Erzgebirge) na zachodzie i Górami Łużyckimi (czes. Lužické hory, niem. Zittauer Gebirge) na wschodzie, oraz Czeskim Średniogórzem na południu, aż poza granicę z Niemcami na północy, gdzie swym zasięgiem obejmują Saską Szwajcarię. Ten właśnie region by moim pierwszym celem. Specyfikiem tych gór są liczne skupiska form skalnych: pionowe ściany, baszty, iglice, wąwozy, szczeliny, głębokie doliny, kaniony, skalne miasta i wąskie tarasy skalne, oraz bazaltowe wzniesienia w kształcie stożków o wyspowym charakterze, położone na rozległej płycie w której sieć dolin rzecznych utworzyła system odrębnych masywów o charakterystycznym krajobrazie dla gór płytowych.  dolina Łaby widziana z Baszty Góry Połabskie przedstawiają krajobraz niskich gór, z niezwykle różnorodną rzeźbą terenu. Powierzchnia jest pofałdowana z niewielkimi wzniesieniami. Występują tu niewielkie doliny i głębokie kaniony. Rzeźbę masywu kształtują wyniesione szczyty o wyraźnych stożkowych kształtach, powstałych w wyniku wzmożonej działalności wulkanicznej. Najwyższe wzniesienia nie przekraczają 750 metrów n.p.m. Wzniesienia mimo niewielkich wysokości mają strome zbocza. Krajobrazowo jest to teren bardzo urozmaicony o znacznych kontrastach, obok zurbanizowanych dolin wyrastają strome, zalesione wzniesienia oraz pionowe piaskowcowe ściany skalne. Większość obszaru, w których położone są wzniesienia, zajmują lasy. Czesi i Niemcy utworzyli tutaj w celu ochrony przyrody parki narodowe.  na styku Polski, Czech i Niemiec Przekroczywszy granicę Polski wjechałem do Niemiec, by jako pierwsze odwiedzić Zittau. To jedno z największych miast Łużyc Górnych, po polsku Żytawa. Nieopodal na terenie przygranicznym przy Nysie Łużyckiej znajduje się trójstyk trzech granic, gdzie spotykają się terytoria trzech państw. Jako, że odwiedziłem już trójstyki na Kremenarosie (Bieszczady) i Jaworzynce (Beskid Śląski) bardzo chciałem zaliczyć też ostatni z nich na południowej granicy. To taka ciekawostka, ale zaliczone jest. Z Żytawy pojechałem już prosto do Rathewalde, malutkiej miejscowości, gdzie jest wejście do PN Saska Szwajcaria. Jest tam kilka parkingów, więc łatwo można zostawić samochód. Mogłem również podjechać bliżej Baszty – mego porannego celu, ale postanowiłem zrobić pętelkę z tego miejsca, aby więcej zobaczyć. Zatem autko pozostawiłem przy gościńcu Lindengarden i ruszyłem na spotkanie kolejnej przygody. droga na Basztę z Rathewalde  Park Narodowy Saskiej Szwajcarii (niem. Nationalpark Sächsische Schweiz) został utworzony w 1990 r. Całkowita powierzchnia parku wynosi 93 500 ha, a najwyższe szczyty to Großer Zschirnstein (562 m) i Großer Winterberg (552 m). W Parku jest 400 km oznakowanych szlaków turystycznych, 50 km szlaków rowerowych i wiele wychodni skalnych udostępnionych do klasycznej wspinaczki, a także via ferraty. Jest więc co tam robić. Saska Szwajcaria, to inaczej Saksońska Szwajcaria (niem. Sächsische Schweiz). To określenie niemieckiej części Gór Połabskich („po-łabie”) znajdujących się po obu brzegach rzeki Łaba, na południowy wschód od Drezna. Czeską ich część miałem zwiedzać już popołudniu, ale o tym wkrótce.  pierwsze spojrzenie na Bastei i słynny most z panoramicznej kawiarni Z Rathewalde wychodzi kilka szlaków, ja wybrałem ten najkrótszy do Baszty ( niem. Bastei). Jest to chyba największa atrakcja po tej stronie granicy. Dla turystyki Saska Szwajcaria została „odkryta” na początku XIX wieku, zaś autorem nazwy jest szwajcarski malarz Adrian Zingg, który tak nazwał w 1800 roku ten rejon Saksonii. Przyjęła się też analogiczna nazwa Czeska Szwajcaria (České Švýcarsko), a także nazwa zbiorcza: Sasko-Czeska. Wyjątkową atrakcją krajobrazową w tym regionie są piaskowce o oryginalnych kształtach wyrzeźbionych przez erozję. Jest to również obszar o niespotykanej gdzie indziej różnorodności ukształtowania terenu na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Równiny znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie jarów, gór stołowych i skalistych.  kiosk z pamiątkami nieopodal parkingu i hotelu przy Baszcie Szybko przez las doszedłem najpierw na kolejny parking z kioskiem z pamiątkami, a potem do hotelu z restauracją przyklejonymi do Baszty. Bo nawet takie „atrakcje” tam są. W tym miejscy rozpoczyna się prawdziwy spacer po ostańcach skalnych tworzących Bastei. W kilku miejscach zrobiono punkty widokowe na kolejne olbrzymie wychodne skalne. Zaś w dole ładnie prezentuje się rzeka Łaba. Widać też wioski po obu stronach rzeki, między którymi kursuje prom wożący turystów. Bastei (czyli „baszta”) to formacja skalna stanowiąca jedną z największych atrakcji turystycznych całej Saksonii, charakteryzujących się licznymi formacjami skalnymi. Nadmienię tylko, że spotkałem tu turystów z Japonii, zatem sława tego miejsca musi być wielka w świecie. Źródłem nazwy jest wąska skała najdalej wysunięta nad Łabę, czyli „baszta”, która wznosi się na wysokości 190 m nad taflą wody. Pięknie prezentuje się z niej inna potężna skała w oddali, czyli Lilienstein.  stary, kamienny most miedzy skałami Bastei W 1824 r. pobudowano drewniany most znajdujący się ok. 110 m n.p.m. łączący kilka olbrzymów skalnych. W XII wieku w pobliżu dzisiejszego mostu powstał Zamek Neurathen, którego ruiny rozsiane na skałach także można zwiedzać za opłatą. Pierwsze wzmianki pisemne o skałach pochodzą z końca XVI w. W 1798 r. został on po raz pierwszy opisany w publikacji o charakterze turystycznym. W tym czasie Bastei szybko rozwijał się jako atrakcja turystyczna. Na początku XIX w. dotarła tu pierwsza wycieczka zorganizowana, a sam obiekt stał się inspiracją dla wielu malarzy. W 1826 roku w pobliżu punktu widokowego zbudowano pierwszą kwaterę noclegową dla turystów oraz wzniesiono pierwszy, drewniany most nad wąwozem Mardertelle, który łączył zewnętrzną półkę skał z zamkiem Neurathen. W połowie XIX w. konstrukcja została przebudowana na piaskowcową ze względu na dużą ilość turystów. Most ten osiągnął długość 76,5 m długości i wzniósł się na wysokość 40 m ponad dno wąwozu. Od tego czasu cały kompleks skał i punktów widokowych rozwija się pod względem turystycznym niemalże nieustannie. Warto zajrzeć tu do panoramicznej restauracji, gdy poczujemy głód. ruiny zamku Neurathen pośród skał Baszty Spacer po tej niesamowitej konstrukcji dostarczył mi mnóstwo emocji i nawet niezbyt dobra widoczność nie zepsuła tego. Zwiedziłem również zamek, gdzie zrobiono nawet małą ekspozycję na świeżym powietrzu. Jak pisałem w okolicach kompleksu skalnego rozwinęła się sieć usługowa. Działa tu czterogwiazdkowy hotel, kilka restauracji i kawiarni, liczne sklepy z pamiątkami i niewielkie bary. Najbliższe budynki o charakterze schronisk są oddalone od mostu o około pół godziny pieszej drogi. Most jest połączony z wieloma innymi punktami widokowymi. Jednym z nich są właśnie pozostałości po Zamku Neurathen, który już wspominałem, skąd zobaczyć można prawy brzeg Łaby. Poza tym turyści odwiedzają także punkty Ferdinandstein oraz Kleine Gans. Most Bastei stanowi więc ważny węzeł szlaków turystycznych. pozostałości zamku Neurathen Bastei jest jednym z najbardziej znanych punktów widokowych w Szwajcarii Saksońskiej i najczęściej odwiedzanym miejscem w tym regionie. Turystów przyciągają tu widoki na kurort Rathen, wijącą się Łabę i jej lewy brzeg. Wśród charakterystycznych punktów, które możemy zobaczyć z mostu znajdują się: Twierdza Königstein, zespoły skalne Lilienstein oraz Pfaffenstein. Z jednej z widokowych platform zobaczyć możemy też amfiteatr w dole. Znajdujący się u podnóża szczytu teatr na świeżym powietrzu może pomieścić 2000 osób. Co roku odbywa się tutaj kilkadziesiąt różnorodnych występów lub przedstawień. Schodząc szlakiem w kierunku Łaby, turyści odwiedzają również Amselsee – niewielkie jezioro, znajdujące się w dolinie rzecznej, w okolicach miasta Rathen. jeziorko leśne Amselsee po opadach Właśnie po zejściu z tych niezwykłych skał wygodną spacerową trasą dotarłem najpierw do kurortu Rathen. Tu odnalazłem przystań promową i po sprawdzeniu rozkładu jazdy udałem się na spacer malowniczymi uliczkami uzdrowiska. Trochę przypomina ono naszą Krynicę Górską, ale my nie mamy tam potężnej Łaby. Stateczki kursują od rana do wieczora i są tanie, zatem możliwy jest wariant dojazdu do części kurortu leżącego po drugiej stronie rzeki. Stąd ruszyłem jednak w kierunku Amselsee, ślicznego jeziorka zagubionego wśród lasów, ulubionego miejsca spacerowego niedzielnych turystów. Można na nim popływać łódkami. Później moja trasa wznosiła się łagodnie wzdłuż potoku Amselgrundbach, aż doprowadziła mnie do kolejnej atrakcji, czyli wodospadu Amselfall. Po drodze mogłem jeszcze podziwiać niezwykle wyniosłą iglicę skalną, zwaną Honigsteine. wodospad Amselfall W ten sposób znalazłem się przy wodospadzie Amselfall. Obok niego wybudowano Amselfallbaude, historyczny już gościniec z 1910 r, gdzie turyści mogą się posilić zmęczeni spacerem. Sam wodospad może nie powala, ale wymyślono tu wynalazek, z którym spotkałem się pierwszy raz w życiu. Mianowicie za opłatą podnosi się zapadnia, która tamuje wodę z potoku i powoduje jej nagły wypływ stwarzając na moment efekt olbrzymiej, efektownej kaskady. Przyznam szczerze, że ja byłem trochę zdegustowany tym pomysłem, choć jak się przekonałem w trakcie swej podróży tutaj, jest on powszechni w tym rejonie. Z tego miejsca miałem już niedaleko na parking w Rathewalde, gdzie zakończyła się moja wędrówka. schronisko Amselfallbaude przy wodospadzie Bastei jest najstarszym centrum turystycznym w regionie, a wytworzony tu krajobraz górski pozostawia niezatarte wrażenia. Dlatego warto zobaczyć te cuda na własne oczy. Bastei to słynne miasto skalne z kamiennym mostem wbitym w strzeliste skały. Dodatkowo z mostu rozpościerają się widoki zapierające dech w piersiach na Pirnę, Bad Schandau i wzgórza Saskiej Szwajcarii. Spacer wśród tych niesamowitych, piaskowcowych form skalnych z ruinami średniowiecznego zamku, z niezapomnianymi widokami na przełom Łaby z mostów i wielu platform widokowych zawieszonych na skałach robi niezwykłe wrażenie. Zwłaszcza łączący skały 76 metrowy most jest nie do opisania, trzeba po nim się po prostu przejść, mając wiatr pod nogami. Zresztą zobaczcie to sami na zdjęciach w galerii. Na koniec zapraszam zatem do fotorelacji i polecam każdemu zapuszczenie się osobiście w to niebotyczne miejsce. Z górskim pozdrowieniem Marcogor   [See image gallery at marekowczarz.pl]       Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Świąteczny powrót w Tatry poezją serca

marcogor o gorach

Świąteczny powrót w Tatry poezją serca

„Człowiek całe życia szuka klucza - a jak już go znajdzie... to nie pamięta, gdzie był ten zamek.” Witam Was dzisiaj świątecznie i składam na początku najlepsze życzenia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Niech biały opłatek w wigilię łamany połączy nas wszystkich znanych i nieznanych. A magia świąt niech wypełni ciepłem nasze serca... Miłość koi serce, rytm jego przyśpiesza. Wiedza koi duszę, wzbogaca człowieka. Miłość i wiedza są nektarem życia, potrzebnego do szczęścia i ludzkiego bycia. I tego Wam dziś życzę. Oraz wielu wspaniałych górskich wędrówek i zachwytu najdrobniejszą ich cząstką. Bo góry to nasz dom i wracajmy zawsze do niego szczęśliwie. A dzisiaj jeszcze świątecznie trochę poezji górskiej! Na początek niezawodny  K. Przerwa-Tetmajer: Człowiek, któremu szumi wiatr we wnętrzu ducha, wyszedł na pole rano, gdy świeciło słońce, i rozpuścił dokoła swe oczy widzące, i otwarł w krąg słyszącą konchę swego ucha. Szeleściła jesienna górska trawa sucha i z pustek górskich chmury biegły śpiewające; szedł wiatr, który się włóczy jak serce marzące, melancholijne serce, które wiatru słucha. I myślał człowiek: jest tu jakaś forma krucha, w którą się wkłada życie smutne i tęskniące, aby kwitło jak kwiaty, co więdną na łące, i błyszczało jak mlecze, które wiatr rozdmucha; forma, z której nic nigdy na dziw nie wybucha, melancholijne, wielkie jezioro stojące, w którym się topi życie, na pustkach błądzące, ludzi, dla których wiatru szum jest rdzeniem ducha. iść, ciągle iść w stronę słońca, Tatry Zachodnie, Ornak Jeśli tu zaglądnąłeś to znaczy, że ukochałeś góry tak jak. Może nie każdy je nosi w sercu podobnie do mnie, ale zapewne każdy czuje do nich głęboki sentyment i one dają mu radość. Jeśli każde zetknięcie z nimi, nie bacząc na formę naszej aktywności daje nam poczucie szczęścia i spełnienia to jesteśmy w jednej górskiej drużynie. Jest nas coraz więcej i to też moja radość. Góry pociągają coraz więcej ludzi, dając im swoją dobroć, wyciszenie i piękno, dlatego nieraz poeci ubierali to w słowa... Smreki wygięte ku chmurom Strzeliście muśnięte niebiańskim walorem Ptaki wysoko z nimi w rozmowie Żywioł wśród wichru majaczy daleki Piętrzące bramy pamięcią obrosły Łańcuchem spięte wierzchołki Otucha pejzażu nad reglem dostojnym Tak blisko jesteście, a złote rydwany Dosięgną was zaraz mym wzrokiem Już czas na modlitwę W skalistej świątyni piękna Szlak woła echem cienistych strumieni Gdzie każdy kamień znajomy Las tętni rytmicznym życiem Wpisane myśli sprzed wieków Już czas się pokłonić Choć widzę jeszcze dolinę /Michał Maczubski/ być ponad chmurami - bliżej nieba, gdzieś tam jest Stwórca Jako, że człowiek to nie tylko duch, ale i ciało to chciałbym polecić wam coś dla tego drugiego. Znalazłem firmę, która produkuje koszulki tematyczne. Każdy może stworzyć swój własny projekt, oddający jego światopogląd, charakter, czy osobowość. Po prostu wysyłamy swój pomysł, a po kilku dniach dostajemy gotową koszulkę, lub kilka. Tylko pomyśl – w prosty sposób możesz wyrazić dokładnie to, co zechcesz. Ulubiony cytat, złota myśl, zabawne powiedzonko – wszystko to może znaleźć się na Twojej koszulce. To chyba również dobry pomysł na prezent w tym okresie świątecznym. Ja właśnie zamierzam wykonać dla mojej grupy górskiej niepowtarzalne koszulki, jednakowe dal wszystkich. Zaglądnijcie na stronę http://koszulkomat.eu/ z własnym pomysłem. Z górskim pozdrowieniem MarcogorPodobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Na zamkach Regec i Fuzer oraz Wielkim Miliciu

marcogor o gorach

Na zamkach Regec i Fuzer oraz Wielkim Miliciu

Geografia węgierska i słowacka traktują Góry Tokajsko-Slańskie jako dwa odrębne pasma, rozdzielone granicą państwową: Góry Slańskie (Slanské vrchy) po stronie słowackiej i Góry Zemplińskie (Tokaji-hegység lub Zempléni-hegység) po stronie węgierskiej. Podział ten jest jednak sztuczny – geomorfologicznie pasmo tworzy jedną całość. Po wizycie przed kilkoma laty po słowackiej stronie tychże gór, a konkretnie na najwyższym szczycie Simonce oraz Ciernej Horze postanowiłem zapoznać się z węgierską ich częścią przy okazji dłuższego pobytu na Węgrzech. Pasmo Gór Tokajsko-Slańskich ma około 80 km długości (z tego około 50 km na Słowacji) i od 12 do 20 km szerokości. Rozciąga się z północy na południe z lekkim wybrzuszeniem na wschód. Wysokość tego pasma maleje z północy na południe.  spojrzenie z zamku Regec na Góry Bukowe Góry Zemplińskie leżą w Karpatach Zachodnich, na północ od Wielkiej Niziny Węgierskiej. To młode góry wulkaniczne, o średniej wysokości ok. 450 m n.p.m., gdzie najwyższy szczyt Nagy Milic (Wielki Milić)  ma 895 m n.p.m. W Górach znajduje się ponad 500 oznakowanych dróg turystycznych i 150 km tras rowerowych. Jako ciekawostkę dodam, że w Sátoraljaújhely na turystów czeka park przygód. Najpiękniejsze w tym regionie są jednak zamki, jak te w Regec, Fuzer, Sarospatak, czy Szerencs. One też były moim celem oprócz najwyższego szczytu pasma. Spośród zamków preferuje ruiny, bo zwiedzanie dobrze zachowanych budowli z częścią muzealną, przeważnie w centrach miasteczek mnie nie kręci. Wolę te zrujnowane, kryjące w sobie tajemnice i sekrety, zawsze gdzieś na uboczu,  oczywiście na wzniesieniu nad miastem, przez co stanowią też dobre punkty widokowe. panorama Gór Zemplińskich z Regec I oczywiście ich położenie gwarantuje wspinaczkę, a ja mam takie już zboczenie, że lubię chodzić pod górę! Przed zdobywaniem szczytów wybrałem sobie dwa z nich do zwiedzania, te w miejscowościach Fuzer i Regec. W tym rejonie Węgier jest także dużo ładnych zespołów pałacowych oraz znane kąpielisko lecznicze Sárospatak-Végardó. Warto również odwiedzić Muzeum Kopalni Złota w Telkibánya i Muzeum Porcelany w Hollóháza. Natomiast w pobliżu Sárospatak, w Pálháza znajduje się najstarsza na Węgrzech – działająca od 1888 roku – kolejka leśna długości 7 km. Po przekroczeniu granicy moim pierwszym celem było jednak dotarcie do wsi Regec na pograniczu. ruiny zamku Regec Regéc to niewielka miejscowość w północno-wschodniej części Węgier, położona na obszarze Średniogórza Północnowęgierskiego. Główną atrakcją turystyczną są tu usytuowane na wzgórzu malownicze ruiny średniowiecznego zamku. Pierwotna warownia wzniesiona została tutaj już prawdopodobnie na przełomie XIII i XIV wieku. Zamek został zniszczony podczas oblężenia jakie miało miejsce w XVII wieku. Odbudowany, oraz dodatkowo powiększony i ufortyfikowany został dopiero w drugiej połowie XVII wieku. Inicjatorem jego odbudowy był ówczesny węgierski szlachcic i zarazem książę Siedmiogrodu – Franciszek I Rakoczy. Dotarcie do niego nie jest trudne, bo we wsi prowadziły mnie znaki z napisem Regec-var. Dojechałem więc na sam jej koniec, gdzie droga kończyła się w lesie. Jest na tyle szeroka, że można było tam swobodnie zostawić samochód. zamek Regec Idąc dalej za znakami nadal poruszałem się po tej leśnej drodze, by na polance z wiatą turystyczną i tablicą informacyjną odbić w lewo stromą ścieżką na wprost do zamku. Spacer nie trwał dłużej jak trzy kwadranse. Moim oczom ukazały się pięknie położone na wyniosłym wzniesieniu dość okazałe ruiny po widocznej renowacji. Obszedłem warownię dookoła, ale żeby wejść na teren zamkowy musiałem zakupić bilet za około 15 zł. Oprócz kasy jest tam duża sala muzealna z eksponatami i tablice opisujące historię tego miejsca. Można zakupić też pamiątki, skorzystać z toalety, a nawet dostać lornetkę do zwiedzania. Wiele razy przejeżdżałem drogą na południe w stronę Miszkolca i marzyłem o zdobyciu tego zamku widocznego z daleka i w końcu się udało! Z murów warowni rozpościera się naprawdę przepiękna panorama całej okolicy. pasmo graniczne Gór Zemplińskich widziane z ruin Zwłaszcza kolorowe, jesienne, pobliskie Góry Zemplińskie prezentowały się cudnie, choć widać było również Góry Bukowe na południu. Ruiny są potężne i zrobią na każdym duże wrażenie. W niektórych zadaszonych komnatach są ekspozycje ze znaleziskami archeologicznymi z tego miejsca oraz dostępne są multimedialne prezentacje wyświetlane przez komputerowe kombajny. Zwiedzając wspinamy się na zamku coraz wyżej, by z najwyższej baszty móc obejrzeć dookólną panoramę, dzięki okrągłemu tarasowi widokowemu. Wyjść musimy tą samą drogą co wcześniej weszliśmy. Galeria zdjęć zamkowych powinna przekonać każdego, że warto się tu wybrać. Po zejściu do auta ruszyłem w kierunku kolejnego zamku, czyli do wsi Fuzer. Niestety pogoda psuła się z minuty na minutę, ale nie rezygnowałem z wytyczonego sobie planu eksploracji tego regionu, nawet podczas krótkich opadów. Szkoda tylko, że zepsuło to widoki w Fuzer i odebrało ochotę na dłuższe odwiedziny tej twierdzy. zamek Fuzer w pochmurną pogodę  Do zamku prowadzą podobnie jak w Regec znaki we wsi do Fuzer-var. Poniżej wzgórza zamkowego znajduje się wielki parking, skąd jest już tylko kilka minut na zamek. Ta olbrzymia warownia inaczej niż w Regec jest odbudowana. Zamek ogrodzony jest murem, a wstępu na dziedzińce broni kasa biletowa wraz z centrum informacji. Tam też znajdziemy wystawy i eksponaty związane z historią tego miejsca. Jako, że nie przepadam zbytnio za zwiedzaniem tego typu zamczysk, zamienionych bardziej w muzea, obszedłem go tylko dookoła, nie wchodząc do środka. Postanowiłem wykorzystać pozostały czas dnia na wejście na najwyższy szczyt Gór Zemplińskich. Choć zamek wygląda cudnie z daleka, położony, na niedostępnym, zdawać by się mogło wzniesieniu, jest jak najbardziej do zdobycia, a przy dobrej pogodzie oferuje wspaniałe widoki na okolice. Mi to niestety nie było dane… zamek Fuzer na tle Gór Zemplińskich Usytuowane na szczycie wysokiej góry (552 metry n.p.m.) majestatyczne ruiny średniowiecznego zamku są naprawdę nie lada atrakcją pogranicza. Pierwotna warownia wzniesiona została tu prawdopodobnie już pierwszej połowie XIV wieku w miejscu dawnego drewnianego grodu obronnego. Twierdza ta stanowiła ważny element północnej linii umocnień obronnych kraju, chroniących go przed częstymi najazdami Tatarów. W XV wieku zamek stał się własnością możnego rodu Perényi, a niespełna wiek później przeszedł w ręce Stefana Batorego, który to z kolei przekazał go swej siostrzenicy Elżbiecie Batory. Na przełomie XV i XVI wieku miała miejsce pierwsza większa przebudowa warowni. To właśnie wtedy powstała m in. okazała wyniosła gotycka kaplica oraz pałacowe skrzydła mieszkalne. Mimo wielu najazdów, Turkom nigdy nie udało się zdobyć zamku, a w czasie ich panowania w murach twierdzy skrywano przez blisko rok królewską koronę! Częściowo odrestaurowany zamek otwarty jest od wtorku do niedzieli w godz. 9:00-16:00. zamek Fuzer z bliska Po nasyceniu oczu pięknym widokiem na architekturę, zapragnąłem udać się na łono natury. Z wioski Fuzer wychodzi szlak na Veľký Milič (węg. Nagy-Milic; 895 m). Szczyt górski w Górach Tokajsko-Slańskich na granicy słowacko-węgierskiej. To najwyższy szczyt węgierskiej części pasma. Na północnym stoku istnieje rezerwat przyrody Miličská skala, ale ze strony słowackiej na szczyt nie prowadzi żaden znakowany szlak turystyczny. Przy podejściu od południa też widoczne są jednak liczne ostańce skalne. W ogóle przyroda, upstrzona jesiennymi barwami wyglądała cudnie, czy to w dolinach, czy na szczytach. Dość wygodna droga prowadząca z podnóży zamku zamieniła się pod koniec wędrówki w stromy stok, który lekko zaszroniony dał mi się we znaki, zwłaszcza przy zejściu. Dodam jeszcze, że na początku drogi stoi ciekawy szałas ziemny, mogący służyć za schronienie przed deszczem. wieża widokowa na wierzchołku Kiss-Milic W pewnym momencie oddziela się ścieżka do Miličskiej skaly, nieopodal zamkniętego na cztery spusty budynku, ale ja ruszyłem prosto na szczyt, by zdążyć przed zmrokiem. Po wzmiankowanej już stromiźnie wszedłem na graniczny grzbiet, a po kilku minutach na wierzchołek, nazwany przez moją mapę z gps-u Kiss Milic. To był przedwierzchołek głównego szczytu, ale był atrakcyjniejszy, bo to właśnie tutaj stoi potężna drewniana wieża widokowa. Doskonale widać z niej zamek Fuzer w dole i pobliskie pasma górskie. Niestety z racji dużego zachmurzenia tego dnia zobaczyłem wszystko w sposób bardzo ograniczony. Po chwili byłem już na głównym wierzchołku Veľkiego Miličia. Szczyt jest niestety zalesiony, a wyróżnia się tym, że postawiono tu betonowy obelisk. Znajdują się też tu ławki i stoły dla odpoczynku. Wzdłuż granicy dołącza także zielony szlak, ale ja zmuszony byłem wracać z powrotem niebieskim. wierzchołek Wielkiego Milicia przed zmrokiem Niestety nie było czasu na dłuższy wypoczynek, bo robiło się już ciemno, a chciałem zejść jeszcze przy dziennym świetle po największej stromiźnie. To mi się udało, a potem kontynuowałem zejście na parking po własnych śladach przy świetle czołówki. Przy samochodzie zakończyła się moja kolejna węgierska przygoda. Dziękuję za miłe towarzystwo dzielnego Daniela. Po zjedzeniu szybkiego podwieczorku w aucie wyjechałem w kierunku Miszkolca na nocleg. Kolejne dni miały przynieść następne górskie i nie tylko wrażenia. O nich możecie już poczytać w tekstach o Lillafüred, Kekesie, Vilagos, czy Szalajce.  Opisałem swój długi weekend listopadowy nie wiem czemu od końca i na tym koniec mych węgierskich opowieści. zachód słońca na grani granicznej Niby niewysokie te góry mają nasi braci Węgrzy, ale jakże urokliwe. I choć większość ścieżek jest niezbyt uciążliwa znajdziemy tu również niezłe wyrypy. Przyroda chroniona w wielu miejscach, a zwłaszcza bukowe lasy prezentują się pięknie zwłaszcza jesienią, czyli w czasie, który ja wybrałem na tę podróż. Jeśli do tego dodamy mnóstwo atrakcji historycznych do zwiedzania, dziesiątki źródeł termalnych i jaskiń oraz słynne węgierskie wina na długie wieczory to wychodzi z tego całkiem niezły plan na dobrze spędzony weekend. Mi się udał, co do zamierzeń, choć pogoda popsuła zwłaszcza te widokowe plany. Przebywałem jednak te trzy dni w słynnych regionach winiarskich, więc smucić się nie było mowy… Miałem wieczorem odwiedzić jeszcze tego dnia Tokaj, ale brakło czasu. Czyli znowu optymistycznie napiszę, będzie po co wracać! Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia chronologicznej fotorelacji z opisanej wycieczki. A kto zechce niech polubi jeszcze moją stronę. Wystarczy kliknąć „lubię to” na dole, z prawej strony bloga…  Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Przez Balvany do doliny Szalajka, czyli w sercu Gór Bukowych

marcogor o gorach

Przez Balvany do doliny Szalajka, czyli w sercu Gór Bukowych

Będąc pierwszy raz w Górach Bukowych skupiłem się na rozeznaniu w terenie co warto zwiedzić. Zobaczyłem kilka pięknych miejscówek, jak Lillafüred, czy Szilvasvarad, pozostawiając sobie zdobywanie najwyższych szczytów na kolejny raz. Ostatnio odkryłem w sobie coraz silniejszą żyłkę podróżniczą i już samo bycie w podróży i odkrywanie cudów natury sprawia mi dużą frajdę! Po zwiedzaniu zamku w Diósgyőr i Lillafüred w Dolinie Garadna, co już opisałem tutaj wyruszyłem krętą drogą przez ładne bukowe lasy w górę, by dostać się do osiedla Bankut położonego bardzo wysoko, bo ponad 800 m.n.p.m. W międzyczasie potwornie zmieniły się warunki na drodze. Z krainy kolorowej jesieni wjechałem w krainę śniegu. To była sobota w czasie długiego weekendu listopadowego i tam również nastąpił niespodziewany atak zimy! Pojechałem na południe, aby uciec przed zimnem na północy, ale i tam zima zła mnie dopadła, co odczułem zwłaszcza jeżdżąc samochodem w warunkach stricte zimowych.  jesienne lasy Gór Bukowych widziane z wieży Malyinka-kilato BALVANY Dojechałem do Bankuta, by zdobyć jakiś szczyt tych gór. Wybrałem pobliski wierzchołek Balvany, mierzący 959 m, by obejrzeć widoki z wieży widokowej tam postawionej. Krótkie podejście w zimowych warunkach, przy padającym śniegu i porywistym wietrze nie nastrajało optymistycznie i niestety to się sprawdziło. Olbrzymia metalowa wieża na szczycie dawała wielkie możliwości do dalekich obserwacji panoram Gór Bukowych, ale nie przy tej pogodzie. Napiszę krótko, nie zobaczyłem nic poza śnieżycą! Jest zatem powód, aby powrócić kiedyś na wieżę Petofi-Kilato. Zszedłem inną drogą na parking w Bankucie, gdzie stoi kilka pensjonatów, bo to dość duży ośrodek narciarski, z kilkoma wyciągami. Można tam zjeść i znaleźć nocleg. Po drodze tutaj widziałem także kilka schronisk i baz turystycznych, ale czynnych tylko w sezonie letnim. Na wakacjach turyści mają tu więc gdzie biwakować. Ale ja niezrażony ruszyłem szukać kolejnych wyzwań. Liczyłem, że następne przygody będą bardziej pozytywne widokowo. wieża Petofi-kilato na szczycie Balvany Mályinka Rozpocząłem dość karkołomny zjazd po świeżym opadzie śniegu, by po kilku minutach powrócić na niższej wysokości do krainy złotej jesieni. Wyjechałem dość niespodziewanie z bukowych lasów w miejscowości Mályinka. A tam, a jakże nad wsią górowała śliczna, nowiutka wieża widokowa. Pisałem już o wysypie takich wież na Węgrzech. Oczywiście skorzystałem ze sposobności z wejścia na nią, aby zobaczyć jakiekolwiek widoczki na pobliskie góry. Jak mówi przysłowie, co się odwlecze, to nie uciecze… choć panorama z Begyeleg kilátó zapewne była ograniczona przez wysokość wzgórza. Kontynuowałem jazdę na południe w kierunku Egeru. Kolejnym przystankiem miało być miasteczko Szilvásvárad. wieża w Malyince – Begyeleg kilátó Szilvásvárad Szilvásvárad jest jednym z najbardziej popularnych miejsc weekendowych wypraw w północno -wschodniej części Węgier. Nietrudno to zrozumieć biorąc pod uwagę ogrom atrakcji zgromadzonych w jego okolicach. Największą popularnością cieszy się tam przecudna dolina Szalajka. Powstała dzięki górskiemu potokowi Szalajka, który swój początek bierze z podziemnych wód systemu jaskiniowego. Na powierzchnię wypływa z jaskini pod szczytem Istallós-kő (najwyższego szczytu Gór Bukowych). W trakcie swojego biegu tworzy słynny wodospad o nazwie Welon (Fátyol-vízesés). U wrót doliny Szalajka wpływa do Szilvásvárad. O popularności turystycznej doliny Szalajka świadczy utworzenie tam muzeum leśnictwa oraz leśnej kolejki wąskotorowej. kaskada w skale Sziklaforrás SZALAJKA VOGLY ( dolina) Zdobywanie najwyższych szczytów zostawiłem sobie na następny raz, głównie z powodu tego, że w dolinie przywitał mnie ulewny deszcz, na szczęście nie lało przez cały czas. Ta miejscowość turystyczna poza malowniczą doliną Szalajka słynie też m.in. z hodowli koni lipicańskich. W centrum znajduje się wielki parking, choć możemy dojechać też wgłąb doliny. Jej początek zajmuje uliczka pełna straganów z pamiątkami, przypomina to trochę nasze Krupówki. Wgłąb doliny jeździ też odkryta kolejka wąskotorowa, co jest tutejszym bardzo popularnym wynalazkiem do przewożenia turystów. Przystanki leżą przy każdej atrakcji. Przy kasie zakupiłem bilet na wjazd asfaltową drogą na pobliskie wzniesienie Kalapat ( 615 m). Po prostu z dołu wypatrzyłem tam ciekawą wieżę widokową i postanowiłem przyjrzeć się jej z bliska. Czas mnie gonił, więc wybrałem opcję samochodową na parking pod wierzchołkiem. Millenium kilátó Millenium kilátó Wybudowano tam olbrzymią wieżę Millenium kilátó, z której można skorzystać za drobną opłatą w kasie obok. Widoki według tabliczek opisowych z każdej ze stron muszą być imponujące, ale ja z racji deszczowej, pochmurnej pogody znowu nie zobaczyłem prawie nic, tylko miasto w dole i otaczające lasy. Powstał tutaj więc w mojej głowie plan dwudniowej eskapady w ten region górski i na pewno na wiosnę go zrealizuję. Zbyt wiele ciekawostek skrywa to pasmo górskie, by tego nie poznać do końca. Droga prowadziła dalej do ruin zamku Gerenna-vár, ale z racji pogody dałem sobie spokój, by tu powrócić przy dobrej widoczności. Zjechałem zatem na dół, na ostatni parking już w dolinie, by choć ją lepiej poznać. Tu na dole, o dziwo, pogoda była lepsza i wyszło nawet słońce. jeziorko w dolinie DOLINA SZALAJKI Przy parkingu jest restauracja i toalety, a kawałek dalej informacja turystyczna. Wychodzi stąd dalszy szlak i droga rowerowa wgłąb doliny, skrywającej największe dziwy. Nie doszedłem jednak wszędzie zostawiając sobie jej część na następny raz przy lepszej pogodzie, bo znowu rozpadał się deszcz. Ale koniecznie należy zobaczyć tutaj dwa wodospady, urocze jeziorka, znaną jaskinię i kilka budowli. Chodzi o Muzeum Leśnictwa ze skansenem, muzeum Dom Orbana, gdzie wyeksponowano znaleziska z jaskini oraz słynną stadninę lipicanów, gdzie można prześledzić historię tej klasycznej rasy koni na Węgrzech. W samym Szilvásvárad warto natomiast zobaczyć neoklasycystyczny kościół i kasztel. jaskinia Istállós-kői Jaskinia Istállas-kő  Dla mnie najwspanialsze są cuda natury, a tych w dolinie Szalajki nie brakuje. Na przestrzeni około 4 km strumyk ten tworzy jedną z najpiękniejszych i jak nadmieniłem najchętniej odwiedzanych węgierskich dolin. W trakcie swojego biegu potok tworzy liczne malownicze jeziorka, biało-zielone kaskady oraz wodospady z których na uwagę zasługuje umieszczany na licznych folderach reklamowych słynny Wodospad Fátyol (Fátyol-vízesés). Składa się on z szeregu kaskad na naturalnie powstałych wapiennych progach, na których strumień Szalajka opada efektownie w dół. Około 1 km od ostatniego przystanku kolejki odnajdziemy zaś Istállas-kő Cave, jaskinię, gdzie odkryto prehistoryczne szczątki w 1911 roku. Odnaleziono tu kości niedźwiedzi, jeleni i mamutów wraz z narzędziami ukształtowanymi z ich kości. Możemy tu odkryć jak nasi przodkowie żyli 30 tysięcy lat temu. Stąd już blisko było na górskie szczyty, ale ulewa i zbliżający się wieczór ponaglały mnie do powrotu. wodospad Welon Wodospad Sziklaforrás Tuż przed ścieżką do jaskini odnajdziemy najładniejszy chyba zbiornik wodny. Otoczony zewsząd barwnymi lasami, przy którym również mieści się infrastruktura gastronomiczna. Mi się najbardziej spodobał niepozorny, ale urokliwy wodospad Szalajka-forrás. Mała, wypływająca wprost ze skały kaskada wygląda prześlicznie. To rzadkie i piękne zjawisko naturalne, gdzie źródło krystalicznie czystej wody przez kanał jaskini dociera do powierzchni. Leży ona nieopodal większego jeziorka, gdzie znajduje się też Szabadtéri Erdészeti Múzeum, czyli wspomniane już muzeum leśnictwa ze skansenem archeologicznym. W całej dolinie znajdują się liczne punkty gastronomiczne oraz pensjonat, by obsługiwać tłumy węgierskich rodzin oblegających to miejsce w sezonie letnim. Wrócę tu więc na wiosnę… podobno wtedy nie ma jeszcze liści i widoki na ostańce skalne wśród lasów lepsze. źródłowa kaskada w skale Sziklaforrás GÓRY BUKOWE Moja pierwsza wyprawa w Góry Bukowe nie była w pełni udana z racji ataku zimy i deszczowej pogody w dolinach. Zrobiłem sobie jednak rozpoznanie w terenie i powrócę tu na spokojnie, aby bez pośpiechu pochodzić po tych czarujących górach. Mapa pasma zakupiona, co jest szczególnie ważne przy barierze językowej w tym przyjaznym Polakom kraju. Jako, że w pobliżu mamy także do dyspozycji liczne baseny termalne, jak te w Egerze, czy Miszkolcu możemy zaplanować sobie w tym regionie interesujący wypoczynkowo -krajoznawczy i aktywny weekend. Widokowych gór z wychodniami skalnymi też nie brakuje. Zaciekawił mnie ten rejon i urzekł też więc do następnego razu w Górach Bukowych. A na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. I zachęcam do przeczytania wcześniejszych węgierskich opowieści oraz wzięcia udziału w ankiecie.  Z górskim pozdrowieniem Marcogor Note: There is a poll embedded within this post, please visit the site to participate in this post's poll. [See image gallery at marekowczarz.pl]                                                                                                             Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Tęsknota i przeznaczenie. Pierwsze kobiety na ośmiotysięcznikach

Od dziecka lubię czytać. W czasach szkolnych, gdy czasu wolnego wbrew pozorom było najwięcej pochłaniałem książki bez opamiętania. Teraz, gdy sam piszę czasu jest mniej na dobrą lekturę, ale nie odmawiam sobie przyjemności czytania. Z racji swej ugruntowanej pasji w me ręce wpadają książki związane w jakiś sposób z górami. Kolejną pozycją, którą przeczytałem jest dzieło Diny Štěrbovej, czeskiej taterniczki i alpinistki od lat związanej z górami. Podjęła się ona bardzo ciekawego wyzwania, a mianowicie opisania zmagań kobiet z najwyższymi szczytami ziemi na przestrzeni ostatnich lat. Książka napisana z lekkością narracji i dużą dawką ciekawej wiedzy wciągnie każdego. Może być dobrym prezentem dla pań, np. na gwiazdkę, choć jej treść zainteresuje chyba wszystkich miłośników gór wysokich. Wydana została przez wydawnictwo Stapis, gdzie można ją zakupić online. Książka ta zdobyła nagrodę w kategorii „Historia wspinania i eksploracji” na XXI Festiwalu Górskim im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju.  Na ziemi jest czternaście górskich masywów przekraczających magiczną granicę ośmiu tysięcy metrów. Podczas gdy mężczyźni zakończyli zdobywanie szczytów Korony Himalajów w latach sześćdziesiątych XX wieku, pierwsze kobiety stanęły na szczycie ośmiotysięcznym wiele lat później, gdy sukcesem zakończyła się japońska wyprawa na Manaslu w 1974 roku. Tęsknota i przeznaczenie to opowieść o pierwszych kobiecych wejściach na wszystkie ośmiotysięczniki, na szerokim tle zagadnień geograficznych, religijnych i politycznych, które stanowią nieodłączny aspekt wspinaczki w górach najwyższych. Autorka ciekawie i rzetelnie opisuje nie tylko niezwykłe historie bohaterek – te zakończone sukcesem, jak i te tragiczne – lecz również przemiany, jakie zaszły we wspinaczce wysokogórskiej w ostatnich dekadach. Dina Štěrbová przez czternaście lat gromadziła informacje o pierwszych kobietach, które stanęły na wierzchołkach górskich olbrzymów. Wiele bohaterek odwiedziła, żeby wysłuchać ich opowieści i zdobyć niepublikowane dotąd zdjęcia, a do niektórych faktów dotarła mozolnie przekopując przepastne archiwa różnych organizacji wysokogórskich. Losy pierwszych kobiet, które stanęły na ośmiotysięcznikach, często bywały bardzo złożone, nierzadko tragiczne, a spełnienie marzeń o himalajskich szczytach wymagało nie tylko ogromnej siły, wspinaczkowego mistrzostwa, determinacji, odwagi i ciężkiej pracy, lecz także umiejętności przezwyciężenia olbrzymiego obciążenia psychicznego. Niestety spełnienie „ośmiotysięcznych” marzeń często okupione było łzami i krwią, a nierzadko wymagało zapłacenia najwyższej ceny. Ta niezwykła książka jest opartą na rzetelnych źródłach historią wielkiej pasji, na którą składa się szereg niezwykłych biografii oraz dokumentacja trwającej dwadzieścia sześć lat odysei… Gorąco polecam na zimowe długie wieczory. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Diósgyőr i Lillafüred – dwie perły Gór Bukowych

Góry Bukowe ( węg. Bükk hegység) to grupa górska w Wewnętrznych Karpatach Zachodnich, zaliczana w skład Średniogórza Północnowęgierskiego. Położone są w całości na Węgrzech, zajmując obszar o długości ok. 60 km i szerokości do 50 km. Góry Bukowe leżą między górami Mátra, pogórzem Aggtelek, wzgórzami Cserehát i Górami Zemplińskimi. Położone są dokładnie pomiędzy miastami Eger i Miszkolc, na północy Węgier, a więc niezbyt daleko od Polski. Te miasta to najlepsze bazy wypadowe w ten region górski. W XVIII w. były intensywnie eksploatowane przemysłowo. Od 1976 ich środkowa część jest parkiem narodowym (Park Narodowy Gór Bukowych). Góry te udostępnia także funkcjonująca od grudnia 1921 r. kolej wąskotorowa na trasie Miszkolc – Lillafüred – Garadna długości 18 km. Inna ważna kolejka wąskotorowa to ta w Szilvásvárad o długości 5 km, która jest najpopularniejszą kolejką na Węgrzech. To taki węgierski ekologiczny sposób na dostęp dla turystów w te góry. Przypomina naszą wąskotorową kolejkę bieszczadzką.  GÓRY BUKOWE Miałem okazję zobaczyć to pasmo górskie w czasie długiego weekendu listopadowego. Szczyty wyższych partii o kształcie kopuł, miejscami są dosyć urwiste. Najwyższy szczyt to Istállós-kő (958 m), ale obok Bálvány (956 m) i Tar-kő (949 m) jeszcze 20 szczytów wznosi się na wysokość powyżej 900 metrów n.p.m. Najbardziej interesująca część gór to wielki wapienny płaskowyż Bükk-fennsík, opadający na wszystkie strony stromymi zboczami i ścianami skalnymi. Podzielony on jest doliną potoku Garadna na dwie części: Mały i Duży Płaskowyż. Występują tam liczne zjawiska krasowe, w tym leje krasowe. Wnikająca w nie woda odprowadzana jest do skomplikowanego i gęstego systemu wód podziemnych, tworzącego sieć jaskiń, a następnie wypływa u podnóży gór w źródłach, z których zaopatruje się w wodę pół miliona żyjących w pobliżu ludzi. DOLINA GARADNY Właśnie piękne, porośnięte lasami bukowymi szczyty oraz jaskinie są największymi atrakcjami tych gór.  Z punktu widzenia krajoznawczego bardzo ciekawe są historyczne zamki u ich podnóży oraz źródła termalne jak te słynne w Egerze. Duże zainteresowanie turystyczne wzbudza także cudnie położone jezioro Hamori, a ciekawostką jaką ja odkryłem jest bardzo duża ilość wież widokowych pobudowanych w ostatnich latach. Kiedyś odwiedziłem już Miszkolc -Tapolcę, dzielnicę słynącą z niesamowitych basenów termalnych zlokalizowanych w podziemnych grotach. Chodzi o kąpielisko jaskiniowe Barlangfürdő. Tym razem po noclegu tutaj udałem się wczesnym rankiem na przedmieścia Miszkolca, by zwiedzić wspaniale zachowany zamek w Diósgyőr. DIóSGYőR Diósgyőr to imponujące ruiny średniowiecznego zamku położone na malowniczym wzgórzu. Pierwotna budowla wzniesiona została tu już prawdopodobnie w XIII wieku, o czym świadczą liczne zapiski w kronikach pochodzących z tamtego okresu. Niespełna wiek później Ludwik Węgierski polecił przebudować zamek w okazałą gotycką rezydencję, w której przebywał często jako król Polski. Powstała wówczas otoczona fosą majestatyczna budowla z charakterystycznymi czterema narożnymi wieżami i rozległym dziedzińcem. Obecnie częściowo odrestaurowane ruiny zamku otoczone są przez blokowiska co nadaje im trochę surrealistycznego wyglądu. W jednej z baszt urządzone zostało niewielkie muzeum prezentujące historię twierdzy oraz gabinet figur woskowych przedstawiający scenę podpisania pokoju weneckiego w 1381 roku. Na terenie zamku funkcjonuje także ciekawe Muzeum Papiernictwa. W sezonie letnim w murach zamku bardzo często organizowane są różnego rodzaju imprezy kulturalne takie jak m.in. średniowieczne turnieje, festiwale teatralne czy pokazy folklorystyczne. LILLAFÜRED Po odwiedzeniu tego interesującego miejsca udałem się w dalszą podróż u podnóży Gór Bukowych. Wjechałem w przepiękną o tej porze roku Dolinę Garadna. Zwłaszcza ze wzgórz, które przecina droga rozciągają się przepiękne widoki na dolinę potoków Szinvy i Garadny. Wzdłuż tego ostatniego dojechałem do Lillafüred, uzdrowiska położonego w malowniczej scenerii gór nad jeziorem zaporowym Hámori. To zaledwie około 10 km na zachód od Miszkolca. Jest to jedno z najpiękniejszych i najbardziej znanych uzdrowisk na Węgrzech. Wokół jeziora są liczne trasy spacerowe, a na turystów w sezonie letnim czekają też łódki, pozwalające popływać wśród urokliwej scenerii. Największą atrakcją jest jednak tutaj ośrodek wypoczynkowy wybudowany pod koniec XIX wieku z polecenia hrabiego Andrása Bethlena. Nazwa uzdrowiska, jak i całej miejscowości powstała na cześć jego żony, noszącej imię Lilla. Najbardziej charakterystycznym obiektem uzdrowiska jest baśniowy neorenesansowy hotel. Rezydencja ta powstała w latach 1927-1930 według projektu Lux Kálmána. Ta bajkowa rezydencja wzbudziła również mój podziw. REZYDENCJA – PAŁAC  Jedną z hotelowych restauracji, o wystroju nawiązującym do epoki renesansu, nazwano imieniem króla Macieja Korwina. Witraże, wypełniające jej okna, przedstawiają widoki historycznych węgierskich zamków: Pozsony (Bratislava), Brassó (Brașov), Kassa (Košice), Lőcse (Levoča), Bártfa (Bardejov), Késmárk (Kežmarok), Kolozsvár (Cluj-Napoca), Árva (Oravský hrad) i Vajdahunyad (Hunedoara). Hotel jest otoczony parkiem leśnym z okazami egzotycznych drzew i krzewów. Za hotelem, pomiędzy ciekami rzek Szinva i Garadna, powstały tzw. „Wiszące ogrody”, których rewitalizację przeprowadzono w 2014. Pierwsi odkrywcy nazwali całą tę dolinę Małą Szwajcarią i rzeczywiście jest tu tak cudnie, że się im wcale nie dziwię! HOTEL PALOTA Wnętrza hotelu i restauracji, które zwiedziłem są pełne przepychu w stylu dawnych rezydencji magnackich. Odwiedzający hotel goście mają zapewne wpaść w zachwyt i nie biadolić na wygórowane ceny usług. Ale mimo starego stylu wszystko jest funkcjonalne i nowoczesne. Myślę, że podobne aranżacje można znaleźć w sklepie http://ardeko24.pl/. Gdyby ktoś chciał wystroić swój dom w stylu pałacowym ta firma na pewno mu w tym pomoże! Specjalnością tej firmy jest kompleksowana aranżacja wnętrz. Bogaty asortyment sklepu, w którym znajdziecie elementy dekoracyjne na okna, ściany, podłogi oraz meble i oświetlenie, pozwoli w pełni wyposażyć dom czy mieszkanie. Kompozycje jakie można uzyskać korzystając z ich produktów sprawią, że wnętrza domów mogą zmienić się nie do poznania, wzbudzając zachwyt u gości, a właścicielom zapewniając przyjemność z mieszkania. JASKINIA ANNY Pozostałe atrakcje Lillafüred to między innymi sztuczny wodospad o wysokości 20 metrów oraz wspomniane wiszące ogrody u podnóży pałacu, a także kolejka wąskotorowa, o której pisałem, a którą uwielbiają rodziny z dziećmi. Lokomotywa z napędem hybrydowym wraz z wagonami kursuje poprzez Lillafüred aż do uroczej wioski Garadny. W okolicy Lillafüred można zwiedzić kilka ciekawych jaskiń. np. Anna-barlang (Jaskinia Anny), István-barlang (Jaskinia Stefana), Szeleta-barlang. Ta pierwsza znajduje się pod murami strzelistego pałacu Paloty, czyli opisywanym bajkowym hotelem. Jaskinia Anna jest jedną z trzech na świecie jaskiń z tufy wapiennej otwartej dla zwiedzających. Komory wymyte przez wodę, na ścianach i suficie firanki z mchu, korony drzew iglastych i pokręcone korzenie dostarczają niezwykłych wrażeń zwiedzającym jaskinię. W kilku jaskiniach dokonano odkryć z czasów prehistorycznych. Wskazują one, że były zamieszkiwane przez przodków człowieka już ok. 100-150 tysięcy lat temu. WODOSPAD SZINVA Obok wejścia do niej znajduje się najwyższy na Węgrzech wodospad Szinva. Niestety jest on sztucznie stworzony przez człowieka. Dwukaskadowy o wysokości 20 m i tak wygląda cudnie. Robi wrażenie jakby wydostawał się spod murów pałacu Paloty. W ogrodach znaleźć można liczne pomniki osób związanych z tym miejscem. Cała dolina doskonale prezentuje się ze wzgórza na którym stoi rzeźba pisarza Józsefa Attila, którego ta bajkowa kraina inspirowała do pisania poezji. Tak zaś wspomina pobyt tutaj Petőfi Sándor,  poeta węgierski, ideowy przywódca młodzieży budapeszteńskiej, uczestnik powstania węgierskiego: „We wsi, gdzie stała walcownia, dolina się zwężała aż w końcu wciskała się wśród dzikich skał. Droga prowadzi zakrętami przy brzegu potoku Szinvy, tworzących wiele kaskad na nurcie, aż w końcu powstaje jezioro, którego wody są ciemno zielone, ponieważ olesione, okoliczne wzgórza odbijają się w wodzie. Człowiek myśli że jest w przepięknej krainie Helvitia (Szwajcaria). Nic nie brakuje, przyroda jaskinie umieściła w dolinie. W porównaniu do Aggtelek nie są to duże jaskinie, nie z pochodnią, ale ze świeczką chodzi się po nich, ale za to czyste i świecące.” MUZEUM TECHNIKI – MASSA I PRADAWNA HUTA Z Lillafüred prowadzą liczne malownicze trasy turystyczne w Góry Bukowe. Jest także tutaj Muzeum Metalurgiczne. Po długim pobycie tu, można by rzec u bram tychże gór udałem się właśnie na jeden z najwyższych szczytów. Ale po drodze czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka. Postanowiłem udać się wgłąb gór wznosząc się wraz z szosą coraz wyżej, ale napotkałem miejsce, gdzie stoi stary piec hutniczy i znajduje się skansen maszyn górniczych. Odnaleźć go można przy stacji kolejki o węgierskiej nazwie Újmassai őskohó, kilka kilometrów za jeziorem na zachód. Jest to Muzeum Techniki i Komunikacji  z pradawną hutą. Po uprzednim zgłoszeniu możemy zwiedzić też Kuźnię żelaza z działającym kołem wodnym oraz właśnie skansen maszyn „Huta Fazola”. Wszystko to oczywiście na otwartym powietrzu. Po kolejnym postoju ruszyłem w końcu w dalszą drogę, już aby zdobywać szczyty tychże gór. Wizyta w tej przepięknej dolinie miała być preludium wycieczki, ale los jak to bywa pokrzyżował mi trochę plany, Ale o tym przeczytacie już w następnej części węgierskiej opowieści. Jak zawsze zapraszam na koniec do obejrzenia fotorelacji z wypadu. I poczytania innych opowieści z Węgier. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl]     Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Jak zdobyć Vilagos – najpiękniejszą górę węgierskiej Matry z Egeru

Przed zdobyciem Kekesu – najwyższego szczytu Węgier postanowiłem wejść na inny szczyt, o którym miałem informacje, że oferuje najwspanialsze widoki na pasmo górskie Matry, oczywiście poza samym Kekesem, no ale z niego nie widać samego Kekesa! Sprawdziłem naocznie i się nie zawiodłem. Niepozorna góra o wysokości 709 m okazała się wielkim, rozłożystym masywem o stromym, skalistym wierzchołku z bajecznymi widokami na góry i nizinę węgierską. Kekes zaś z jej perspektywy prezentował się genialnie. Lekko zaśnieżony świeżym śniegiem, a w dole ciepłe kolory jesieni komponowały się rewelacyjnie. Ale o tym wszystkim przekonacie się oglądając galerię zdjęć z wycieczki. Zacznijmy jednak od początku… Nocleg spędziłem w Egerze, cudownym mieście pełnym historycznych pamiątek. Zrobiłem sobie wieczorne zwiedzanie i przekonałem się, że to rzeczywiście jedno z najpiękniejszych miast na Węgrzech. Historyczna starówka skrywa w sobie mnóstwo ciekawych zabytków, a dookoła miasta rosną winnice, gdzie produkuje się słynne wino Egri bikavér ( egerska bycza krew). Żaden turysta nie może przeoczyć pełnej winnych piwniczek „Doliny Pięknej Pani” (Szépasszony-völgy). Mieści się tu największe i najpopularniejsze skupisko piwniczek wykutych w wulkanicznym tufie, który ponoć idealnie nadaje się do przechowywania wina – zapewnia doskonałą wentylację i stałą temperaturę około 12 stopni Celsjusza. Tutaj też działa Egerskie Towarzystwo Rycerzy Turystyki Winnej, skupiające mieszkańców nie tylko Egeru, ale i ludzi z całego świata. Miasto słynie również z dużego kąpieliska termalnego ze starymi łaźniami. neoklasycystyczna bazylika z lat 1831–1836, druga co do wielkości na Węgrzech Spacerując wieczorową porą pod Egerze zachwyciłem się Starym Miastem, które gromadzi większość historycznych pamiątek. W świetle neonów wszystko prezentowało się pięknie i czarowało zapisaną tam historią. Niestety nocne fotki nie wychodziły zbyt dobrze, więc musicie jechać tam osobiście, żeby odkryć te cuda. Bardzo urzekł mnie XIII w. zamek przebudowany później w twierdzę obronną. Przepiękna jest neoklasycystyczna bazylika z lat 1831–1836, druga co do wielkości na Węgrzech. Po obu stronach schodów prowadzących do bazyliki znajdują się posągi węgierskich królów: św. Stefana i św. Władysława (István i László), a za nimi apostołów Piotra i Pawła; wewnątrz cenne organy. barokowo-rokokowy budynek Liceum Karola Eszterhazyego Warto zobaczyć barokowy kościół minorytów, uważany za najpiękniejszą węgierską budowlę barokową oraz eklektyczny ratusz miejski. Naprzeciwko bazyliki  stoi barokowo-rokokowy budynek Liceum Karola Eszterhazyego wraz z obserwatorium astronomicznym. Nie możecie też przegapić minaretu, najdalej na północ wysuniętego zabytku tureckiego, pozostałości po dawnym meczecie, mającego 40 m wysokości; na jego szczyt prowadzi 97 stopni. Wszystkie te atrakcje historyczne zgrupowane są na starówce w bliskiej odległości, więc można je zwiedzić w ciągu dwóch godzin, chyba że lubicie drążyć szczegóły… Ciekawostką jest muzeum Beatlesów – Egri Road Beatles Museum. ruiny zamku Kisnana Po zwiedzaniu udałem się do słynnych term, by rozgrzać się po niespodziewanym ataku zimy tego dnia. Następnego dnia wyruszyłem już na wspomniany rekonesans po górach Matra. Interesujących miejsc tam nie brakuje, co chwila natrafiałem na ruiny zamków, czy liczne wieże widokowe, w których Węgrzy chyba się lubują. Stoją np. na wzniesieniach nad wioskami, skąd i tak widać ładnie okolicę. Pierwszym dłuższym przystankiem był zamek Kisnana, a raczej jego ruiny stojące praktycznie w centrum wsi o tej samej nazwie. Najstarsze jego części pochodzą z XI-XII wieku. Do dni dzisiejszych dobrze zachowała się gotycka wieża kościelna i budynek pałacowy. Tak w ogóle to mnóstwo zamków jest tak usytuowanych, inaczej niż w Polsce, czy Słowacji, gdzie budowano je raczej na wzgórzach. Potem dotarłem do wsi Gyöngyöstarján, jednego z przysiółków Gyöngyös, miasteczka zwanego bramą do Matry. widok na Vilagos z zielonego szlaku z Gyöngyöstarján Stamtąd właśnie wybiega zielony szlak (trójkąty) na wierzchołek Vilagos. Z centrum przy kościele kierujemy się na północ, by wspinać się na szczyt od zachodu. Ostatni skalisty fragment jest naprawdę stromy. Wejście utrudniał dodatkowo szron na liściach, który utrzymywał się w zacienionych miejscach przez cały dzień. Sam wierzchołek to dość rozległy upiększony skałami płaskowyż. Panorama z tej góry jest naprawdę fascynująca, a widok na Kekes to cud miód malina… To jeden z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszy ze szczytów w Matrze. Coś a’la miniaturka Wielkiego Chocza na Słowacji. Po dłuższej delektacji, czyli oddawaniu się zachwytowi nad pięknem tego miejsca zszedłem tym razem wschodnim wariantem, by z przełęczy rozpocząć odwrót nadal zielonym szlakiem do sąsiedniej wioski  Gyöngyösoroszi. widok na Kekes z Vilagos Zboczyłem jednak z niego i kierując się gps-em dotarłem do kasztelu Borhy, gdzie pozostawiłem samochód, by oszczędzić sobie dreptania po asfalcie z wioski. Kasztel ten ogrodzony na cztery spusty nie zachęcał do odwiedzin, ale jego położenie 3 km na północ od wsi, w lesie, z miejscem do parkowania było dobrym punktem nawigacyjnym! W ten sposób trafiłem do punktu wyjścia i udałem się autem w stronę Kekesu, który tak przyciągał w czasie mej wędrówki. Resztę dnia spędziłem już na poznawaniu jego tajemnic, o czym przeczytacie tutaj. Matra to góry pełne tajemnic i pełne górskich szlaków. Wytyczono ich tu ponad 400 km, więc na pewno kiedyś powrócę tutaj, by odkrywać kolejne atrakcje tego regionu. Zwłaszcza, że wieczorami można poleniuchować w termalnych wodach, popijając miejscowe wino… A wszystko wciąż za tanie forinty! piękna jesień w Matrze i skałki szczytowe Vilagos Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wycieczki. Pięknych jesiennych fotek, jakże odmiennych od zimowych z Kekesu. Wkrótce kolejne opowieści z węgierskich górek i pagórków. Bardzo tu miło płynie czas, jakby wolniej, polecam naprawdę każdemu. A przy okazji zapraszam do wzięcia udziału w konkursie „Przełam bariery” organizowanym przez  http://angloville.pl/konkurs/. Jeśli chcesz zwiększyć swoją pewność siebie w komunikacji językowej i przełamać barierę w mówieniu po angielsku, to ten konkurs jest dla Ciebie. Nagrodą jest miesięczny kurs online języka angielskiego z native speakerem za pomocą platformy Tutlo! Co znaczy znajomość tego języka przekonałem się na Węgrzech. Bez tej umiejętności ani rusz w podróżowaniu po świecie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Najwyższy szczyt Węgier zdobyty, czyli na niebieskiej górze

Pomysł zdobycia najwyższej góry Węgier tlił się w mojej głowie od bardzo dawna. Od kilku już lat planowałem poznanie węgierskich gór. Zawsze jednak coś było ważniejsze, wyższe, bardziej atrakcyjne. W końcu w ten długi listopadowy weekend udało się jechać na Węgry i trochę poznać tamtejsze pasma górskie. To był bardziej rekonesans i krajoznawcza objazdówka, niż ostre chodzenie po górach. Ale dzięki temu wyrobiłem sobie zdanie i już wiem, że opinie jakoby nasi bracia Węgrzy nie mają gór są mocno przesadzone. Patrząc z perspektywy Niziny Węgierskiej, a nie od północy wyrastają one ponad płaski teren średnio o 700-900 m. A to już daje przewyższenia podobne do naszych Beskidów. Przekonałem się też, że tereny górskie są atrakcyjne widokowo i przyrodniczo, a przy okazji zawierają duże możliwości poznawcze bogatej historii tego kraju. Z racji, że tereny górskie są bardzo małe Węgrzy dbają o nie i infrastruktura jest bardzo duża. Turystów również nie brakuje, zwłaszcza na Kekesie, który to jest jedną z największych atrakcji turystycznych państwa węgierskiego. W trzy dni przedłużonego weekendu zjeździłem Góry Bukowe, Matrę i Góry Zemplinskie odkrywając wiele niezwykłych miejsc. Dziś przybliżę wam troszkę pasmo górskie Matry, najwyższe na Węgrzech. Góry mają wielkie znaczenie w turystyce węgierskiej. Każdy chce zdobyć ich kulminację choć raz, tam też turyści mogą zaznać zimowych uciech.  Leżą w Karpatach Zachodnich, na północ od Wielkiej Niziny Węgierskiej, na wschód od pogórza Cserhát i na zachód od Gór Bukowych. Piękne lasy bukowo – dębowe zamieszkane są przez znane w Polsce gatunki oraz muflony! Bardzo lubianym środkiem transportu w tych górach jest kolejka wąskotorowa. Startuje ona z Gyöngyös a jej trasy (jedna mająca 25 km, a druga 6 km) wiodą przez góry Mátra. Kekes widziany z łąk pod Vilagos Ja samochodem objechałem pasmo dookoła oraz górską trasą dotarłem do ich serca. Po drodze zwiedzałem liczne dobrze zachowane zamki i odwiedzałem wieże widokowe, w których Węgrzy się chyba lubują, bo można je spotkać wszędzie. Ale o tym innym razem. Na Kekes, czyli najwyższy szczyt Węgier najlepiej dostać się z miejscowości Mátrafüred, skąd wybiega droga przez środek Matry do miejscowości Paradsasvar. W samym Mátrafüred warto zobaczyć wieżę widokową Kozmáry. Z tej ponad 100-letniej kamiennej wieży widokowej rozpościera się przepiękny widok. Natomiast kilka kilometrów od Mátrafüred znajduje się jezioro Sástó. Obok niego wznosi się wieża widokowa o wysokości 40 m, która pierwotnie była platformą wiertniczą. góry Matra z Niziny Węgierskiej Ale ja ruszyłem autem przez góry, jak najwyżej się dało. Choć są tam szlaki turystyczne to wszyscy wyjeżdżają samochodami na parkingi w Matrahazie lub nawet wyżej. Matrahaza to takie centrum turystyki pod Kekesem, gdzie znajdują się restauracje i stoiska z pamiątkami. Poza tym wzdłuż całej drogi na szczyt znajdziemy całe mnóstwo hoteli i pensjonatów, gdzie można się zatrzymać na nocleg. I z tych ośrodków Węgrzy licznie korzystają. W końcu głównie tu mogą uprawiać sporty zimowe. W Matrahazie oddziela się droga asfaltowa już na szczyt, prawie pod samą wieżę telewizyjną. Oczywiście parkingi są poniżej, jak także na licznych bocznych uliczkach prowadzących do hoteli, czy sanatorium pod wierzchołkiem. jeden z wielu parkingów pod Kekesem Także jest to chyba jedna z najłatwiej zdobytych gór w moim życiu, choć warunki na drodze powyżej rozjazdu były już typowo zimowe. Dlatego wielu kierowców miało problemy z wyjazdem z parkingów, z mokrego śniegu. Tam też nastąpił niespodziewany atak zimy, podobnie jak w Polsce w sobotnią noc. Byłem znacznie zaskoczony, bo myślałem, że te trzysta kilometrów na południe Europy odnajdę złotą jesień. Udało mi się to tylko częściowo. Po zostawieniu bezpiecznie auta na jednym z dzikich parkingów udałem się na wierzchołek Kekesa. Nazwa góry wywodzi się z węgierskiego słowa kékes (niebieskawy), gdyż obserwowana jest najczęściej w tym odcieniu. Góra ma wysokość 1014 m, jako jedyna przekracza tę tysięczną barierę tutaj. Słynie z olbrzymiej wieży telewizyjnej, na którą można wyjść, a która oferuje wspaniałe panoramy na wszystkie strony świata. Obok stoi stara wieża kamienna, której przeznaczenia nie znam. prawie na szczycie Kekes Na wierzchołku funkcjonuje także wyciąg narciarski, a pierwszy w tym roku śnieg spowodował, że przybyło tu w tę niedzielę listopadową mnóstwo rodzin z dziećmi, aby skosztować zabaw na śniegu. W sezonie zimowym na amatorów białego szaleństwa czekają tu dwie nartostrady. Liczne są oczywiście restauracje i bary. Są nawet wypożyczalnie sprzętu narciarskiego, placówkę ma tutejszy GOPR. Ja odnalazłem obelisk postawiony w najwyższym punkcie tego rozległego wierzchołka. Był oblegany przez takich jak ja, chcących zrobić sobie pamiątkową fotkę. Ten kamień oznaczający najwyższy punkt Węgier wymalowany jest w barwy narodowe tego kraju. Obok znajduje się ciekawy symboliczny cmentarz motocyklistów, czegoś takiego także jeszcze nie widziałem. Pokręciłem się dookoła w tym tłumie i odnalazłem miejsce, skąd rozpościerały się widoki. Nie mogłem uwierzyć, gdy spojrzałem i zobaczyłem długie pasmo Niżnych Tatr, od Kralowej Holi po Chopoka, a za nimi zaśnieżone szczyty Tatr Wysokich! Myślałem, że to jakiś  miraż, ale inni turyści utwierdzili mnie w przekonaniu, że to naprawdę Tatry. Pogoda tego dnia dopisała, ale aż takich dalekich panoram się nie spodziewałem! te białe zaśnieżone to Tatry Na szczyt o zgrozo można dojechać autobusem z Budapesztu, trzy kursy dziennie, czy własnie wspomnianą kolejką do Matrafured i dalej pieszo, pokonując ponad 600 m podejścia w pionie. Natomiast z pobliskiego  Gyöngyös mamy ponad dziesięć kursów autobusowych dziennie. Ciekawy jest też ten parking publiczny poniżej szczytu. Jest on płatny tylko w wybranych godzinach, a poza nimi można po prostu zostawić auto lub nawet w nim spać bez problemów. Dodam jeszcze, że nie można zapłacić euro ani kartą, więc warto mieć kilka drobnych forintów. Na wierzchołku mamy wiele miejsc na urządzenie pikniku, stragany z pamiątkami oraz fantastyczny samoobsługowy bar dla wygłodzonych… Rozchodzi się stąd również wiele szlaków we wszystkie strony. Oznaczenia tychże to poziome paski, krzyżyki oraz pionowe paski – oczywiście wszystko w różnych kolorach, więc możliwych kombinacji jest wiele. najwyższy punkt Węgier na Kekesie Ale jak wspomniałem największa atrakcja to 176-metrowa wieża telewizyjna (Kékes TV-torony), w której jest taras widokowy i restauracja – wstęp to 480/350 forintów. Czynna codziennie od 9 rano do 16-18 w zależności od pory roku. Na taras widokowy wjeżdża się windą, ale ja zafundowałem sobie spacer po 140 schodach do góry, aby nie było, że wjechałem na te górę autem…Widoki na wszystkie strony, niestety przez szyby i tak wynagrodziły długą podróż tutaj. Doskonale widać było nie tylko Tatry, Niżne Tatry i inne słowackie pasma górskie na północy, ale zwłaszcza te pobliskie węgierskie góry, w przepięknej jesiennej szacie, jak Góry Bukowe, o których wkrótce przeczytacie u mnie. Natomiast na południu majaczyły jakieś odległe, chyba już rumuńskie pasma. Bo przed nimi rozpościerała się wielka równina… Wypiłem w barze kawę czekając na zachód słońca, który wkrótce nadszedł i jeszcze bardziej zauroczyłem się tym miejscem. Niby niewielkie góry, ale też można się zachłysnąć widokami. TV Kilato Jak pisałem oprócz drogi jezdnej na szczyt prowadzą liczne piesze i rowerowe szlaki turystyczne. Wybudowana w latach pięćdziesiątych XX wieku na rozległym, płaskim i porośniętym lasem wierzchołku wieża ze swymi widokami przyciąga rzesze turystów na okrągło przez cały rok. Byłem w szoku ilu ich tu spotkałem w tę listopadową, do tego zimową niedzielę. Pewnie tylko w lecie ta góra przegrywa z Balatonem. Węgrzy to aktywny turystycznie naród, spotykałem ich w polskich Tatrach, czy rumuńskich górach Bihor. Po nasyceniu oczu widokami pozostało mi tylko odnalezienie samochodu i zjazd w dół do Matrafured. Na zboczach góry świeciły się co kawałek światła hoteli i ośrodków wczasowych, które już przygotowały ofertę sylwestrową na tegoroczne zakończenie roku, bardzo popularną wśród Węgrów. kawiarnia na tarasie TV Kilato Sam muszę pomyśleć, gdzie w tym roku pożegnać stary rok. Do tej pory udawało mi się to czynić w górach. Może by pozwolić sobie w tym roku na odrobinę luksusu i pobyt w http://perlapoludnia.pl/. Położony w Roztoce Ryterskiej, w cudnej okolicy Beskidu Sądeckiego ośrodek pozwala odetchnąć i zapomnieć na chwilę o całym świecie. Fantastyczne okoliczności przyrody pozwalają na bliski kontakt z naturą, piękną tu o każdej porze roku. A do tego impreza sylwestrowa to może być strzał w dziesiątkę. A jeszcze jest bogata oferta SPA oraz sportu i rekreacji, a także posiłki wywodzące się z góralskiej kuchni… chyba trzeba tego spróbować! widok z wieży na kopułę szczytową Kekesu i zachód słońca Na koniec zapraszam do obejrzenia fotorelacji ze zdobycia Kekesu. Niektóre fotki, te na wieży robione są przez szybę, więc jakość jest gorsza, ale dają pogląd na „możliwości” tej niedocenianej góry. Wkrótce kolejne opowieści z węgierskich gór. Choć poznałem je dopiero pobieżnie z racji braku czasu, to już wiem, że w niektóre miejsca będę musiał powrócić, bo przekonałem się, że są na tyle piękne, że są warte bliższego poznania. Na pewno takowe są Góry Bukowe, choć Matra też ma wiele do zaoferowania. Pasma takie podobne do naszych Beskidów. Pomyślałem sobie, że będą odpowiednie na stare lata, ale chyba tyle nie wytrzymam, żeby tu powrócić. Konkludując Węgrzy też mają swoje góry warte eksploracji, a kto nie wierzy niech się przekona na własnej skórze. Do tego jeszcze dochodzi mnóstwo jaskiń do zwiedzania i oczywiście zabytków. Dziękuję koledze Danielowi za wspólne odkrywanie Węgier. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl]       Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Na Giewont pójdę

marcogor o gorach

Na Giewont pójdę

Listopad to miesiąc nostalgii. Wtedy odwiedzamy cmentarze, także te symboliczne w górach i oddajemy się zadumie jak kruche jest ludzkie życie. Więc uważajcie na siebie w nowym sezonie zimowym, bo stuprocentowi górołazi nie robią sobie przerwy od górskich wędrówek nawet w zimie. A niektórzy z nas czekają na nią, jak na najlepszą porę roku, bo wtedy szlaki są puste i mamy prawie całe góry dla siebie. Listopad to też miesiąc odzyskania niepodległości, więc odwiedzamy cmentarze wojenne i myślimy o tych, dzięki którym żyjemy tu, gdzie żyjemy. Ja bardzo lubię zwiedzać takie miejsca, a mam ich w Beskidzie Niskim, gdzie mieszkam całe mnóstwo, pozostałość po obu wojnach światowych. To taki specjalny miesiąc, który nastraja nas troszkę inaczej… więcej może w naszym życiu przemyśleń i planowania przyszłości. Nie brakło w nim czasu na górskie eskapady, choć dużo czasu poświęcam już na robieniu planów na nowy rok. Wkrótce kolejne opisy mych wycieczek i nowych, niespodziewanych tras, które było dane mi odkryć. Dziś nostalgicznie zapraszam Was do kącika poezji górskiej, do lektury wspaniałego wiersza o górze, którą zna każdy Polak i która doskonale pasuje do nastroju listopadowej myśli. Zachęcam do poddania się chwili i proszę przysyłajcie swe górskie poezje, a będą publikowane na mym blogu! Na Giewont pójdę, bo tam stoi Krzyż Twój, o Panie, taki prosty jak skał tych wielkich zadumanie Jak orłów niewidzialne loty. Na Giewont pójdę i gdy chmury Oddalą mnie od bólu Ziemi, Cicho jak obłok się rozpłynę W łzach… Z których każda się przemieni W perełek czystych wielkie wieńce Osłonią Ciebie przed rozpaczą I może: kres przyniosą męce. Bo Bóg się, Ojciec, ulituje I z miłosiernej jasnej toni Spłyną na Ziemię chwile Łaski I Słońce chmury złe przegoni. I ludzie się przemienią wreszcie W istoty dobre, jasne, Boże, I będą co dzień Ci przynosić Miast skarg, uwielbień ciche Morze… ( Alina Karpowicz ) nasza narodowa góra-Giewont PS. A przy okazji polecam wszystkim miłośnikom akwarystyki sklep http://www.plantica.pl/ . Ten akwarystyczny sklep internetowy to miejsce, w którym mogą Państwo zrobić zakupy każdego dnia, 24 godziny na dobę. Bogaty asortyment składający się z ponad 5000 produktów dostępny jest w jednych z najniższych cen na rynku. Sami mówią o sobie, że najważniejszy jest klient i to w zgodzie z Jego wymaganiami przygotowują ofertę, pozwalając mu znaleźć wszystko czego potrzebuje w jednym miejscu. Bodźcem do powstania firmy Plantica, obecnej na rynku od 5 lat, była akwarystyka, a konkretnie pasja do niej. Zdobywaną przez lata wiedzę postanowili przełożyć na usługi, z których mogą Państwo skorzystać za pośrednictwem ich sklepów. Z górskim pozdrowieniem Marcogor  Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Skalisty szlak – moja droga życia

marcogor o gorach

Skalisty szlak – moja droga życia

Dziś krótkie podsumowanie mej pracy, która sprawia mi tyle radości, czyli pisanie bloga. Chyba tylko górskie wędrówki dają mi większą przyjemność, od opisywania i wspominania ich, nieraz po latach. Na podium musi się znaleźć też czas poświęcony planowaniu kolejnych wypraw. Bo ten czas spędzony nad mapą, przewodnikami, albumami, czy po prostu wyszukiwaniem kolejnych miejsc wartych poznania w necie to również chwile szczęścia! To już ponad 4,5 roku, gdy poświęcam czas wolny na spisywanie swej górskiej historii. 57 miesięcy minęło na opisywaniu swych wypraw i dzieleniu się swymi pomysłami na podróże górskie oraz promocji turystyki, jako najlepszej dla mnie formy aktywnego życia. Zadna Ostra, skalna Wielka Fatra Dzielę się z Wami moi drodzy czytelnicy, górscy przyjaciele, bo przecież jesteśmy wielką górską rodziną swoją fascynacją tym najwspanialszym według mnie światem – górami i eksplorowaniem nieznanego… a może niektórych spośród fanów bloga zainspirowałem swoją miłością do gór i udało mi się przekonać, że każda PASJA potrzebuje pielęgnowania i poświęcenia całego wolnego czasu, aby stała się naszą drogą przez życie, sposobem jego szczęśliwego przeżycia, odskocznią od brutalnego świata. Ja 25 lat temu wybrałem swoją ścieżkę życia, gdy zobaczyłem po raz pierwszy Tatry. Zakochałem się w tym bajkowym, cudnym świecie i odtąd wszystkie góry stały się moją ucieczką do lepszego świata. Powinienem napisać, że idealistycznego świata jak młodzieniec pełny marzeń i pragnień. Marzenia te małe i wielkie są po to, by je krok po kroku spełniać. masyw Triglava po zachodzie słońca Ja mimo upływu lat wciąż czuje się młody duchem, pewnie dlatego, że odnalazłem swój sens życia. Mój mały, górski świat jest dla mnie Wszechświatem, który kocham i tak mi już zostanie na zawsze. Więc stawiajmy sobie cele, najpierw najmniejsze, by sięgać coraz wyżej i dalej. Jestem najlepszym przykładem, że zwykły człowiek z malutkiej miejscowości może iść swoją drogą i robić to co kocha… Podróżować i poznawać coraz to odleglejsze baśniowe krainy. Dziękuję Wam za to, że jesteście ze mną już tyle czasu! Wpis ten powstał zainspirowany tym, że licznik pokazał mi, że przekroczono pół miliona odsłon mego bloga. To dla mnie wielki zaszczyt i inspiracja do dalszej pracy nad rozwojem strony. Zapraszam wszystkich czytelników do dalszego czytania mnie i szukania górskich inspiracji, a czasem pogrzebania w archiwum wpisów, choć nowe będą się pojawiać minimum raz na tydzień. jesienne Bieszczady, widok ze Smereka Te ostatnie lata, podzielone na górskie wędrówki, planowanie ich i opisywanie na blogu to dla mnie najcudowniejszy czas. Mój rytm działania obraca się wokół tego trójpodziału i daje mi to dużą frajdę. Planowanie to preludium, wyprawa i wędrówka to sól życia, a pisanie wspomnień po powrocie to takie ukoronowanie i dopełnienie całości, by pozostał jakiś ślad mej działalności. Bo jak napisał kiedyś śp.Tomek Kowalski ( zginął na Broad Peaku), my górołazi „odwalamy kawał naprawdę dobrej, ale nikomu niepotrzebnej roboty”. Ale czyż nie kochamy tego? Potu, bólu, błota, zimna, wyczerpania, gdy czasami przeklinamy cały świat, ale za nic byśmy nie zawrócili, tylko uparcie dążymy do obranego celu. Bo wiemy, że na końcu, gdy zdobędziemy naszą GÓRĘ, wydaje się nam, że jesteśmy herosami, że znowu pokonaliśmy samego siebie i własne słabości. I tam na szczytach, delektując się widokami przeżywamy nasze szczęście i euforię, ze zdobycia kolejnego wierzchołka wymarzonego tego dnia… szczyt Skrajnego Soliska, słowackie Tatry Wysokie Oddajemy się ekstazie, obmyślając już w głowie, gdzie odbyć by nasze kolejne SZCZYTOWANIE. Tak, napiszę to… sex nie umywa się do tego, co daje górska rozkosz! To długotrwale uniesienie, gdy nasz umysł buja w obłokach dosłownie i w przenośni. Niektórzy teraz pewnie pukną się w czoło…Ludzie lubiący aktywność wiedzą, że im ciężej, tym lepiej. Większa później nasza satysfakcja z osiągnięcia celu. Więcej adrenaliny, potem endorfin itp, itd. Jeszcze raz gorąco zapraszam wszystkich, którzy tu trafili, aby powracali… zawsze i stale znajdziecie coś nowego. W tym roku odwiedziłem już pasma górskie w 9 krajach, wkrótce wybieram się zdobywać góry w dziesiątym, więc będzie co czytać na tym blogu. A na koniec mych rozważań zapraszam Was na skalisty szlak, czyli chwilkę cudownej górskiej poezji poniżej! Z górskim pozdrowieniem wasz Marcogor zimowy widok na Diablak, masyw Babiej Góry, Beskid Żywiecki Znów nas czeka skalisty szlak, powiew wiatru i słońca blask. Znów wspinaczka i lasu cień – nogom ciężko, a sercu lżej. Po srebrzystych kamieniach i mchu, po zwalonym, spróchniałym już pniu, wąską ścieżką dążącą wśród łąk wyruszamy na przekór złym dniom. Do skał dumnych i groźnych, do skał, do obłoków wiszących we mgłach i do szczytów, gdzie głośno gra wiatr, do połonin trawiastych nas gna. Znów nas czeka wspinaczki trud, wiele nowych, ciekawych dróg. Stare szczyty czekają nas, ruszać w góry najwyższy już czas! Po zaklętych ścieżynach – bez tchu, bo wędrówka – to bilet na szczyt, a inaczej nie dotrze tam nikt. Do potoku, co szumi i łka, gdy obmywa korzenie i głaz. Do potoku, co śpiewa swą pieśń – swoje serca pragniemy tam nieść… /Jadwiga Zgliszewska/ Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Wszystko za Everest… czy naprawdę warto?

marcogor o gorach

Wszystko za Everest… czy naprawdę warto?

Skończyłem właśnie czytać frapującą lekturę. Kultową już książkę Johna Krakauera, znanego amerykańskiego wspinacza, a zarazem dziennikarza, który miał możliwość zdobycia najwyższego szczytu naszej planety z komercyjną wyprawą. Jedną z tych, które przez ostatnie lata stały się takie modne i umożliwiają wejście na Mount Everest prawie każdemu sprawnemu i bogatemu człowiekowi na ziemi. A przynajmniej dają taką szansę. Krakauer wysłany na tę wyprawę jako sprawozdawca miał opisać jak z bliska wyglądają takie wyprawy. Nie spodziewał się, że będzie uczestnikiem i świadkiem dramatycznych wydarzeń jakie wtedy wydarzyły się na Czomolungmie. Po powrocie do kraju z eskapady, którą cudem przeżył musiał dokonać rozliczenia się ze sobą, własnymi koszmarami i zmierzyć się z setkami pytań środowisk wspinaczkowych. Wszystko co przeżył i zobaczył, opisał precyzyjnie na łamach swej książki: „Wszystko za Everest”, wydanej w Polsce w 2015 r. lodowiec Khumbu, by Uwe Gille, wikipedia.org Jego dokumentalna powieść stała się światowym bestsellerem i sprowokowała napisanie wielu innych książek, zawierających wspomnienia innych himalaistów, którzy przeżyli ten koszmar. Wydarzenia, które miały miejsce w letnim sezonie 1996 r były jednymi z najbardziej tragicznych w całej historii himalaizmu. Może to i dobrze, że był tam ktoś taki, jak szanowany w USA wspinacz, który mógł przeprowadzić skrupulatną analizę wydarzeń, których był świadkiem. Wspaniale napisane dzieło zawodowego dziennikarza stało się kanwą scenariusza filmu „Everest”, który miałem okazję obejrzeć wcześniej na festiwalu filmów górskich. Film też był bardzo dobry i zrobił na mnie piorunujące wrażenie, ale dopiero lektura książki Krakauera w pełni pokazała mi wszystkie aspekty tego najtragiczniejszego sezonu na Mount Evereście od początków eksploracji tej góry. Widok na Mount Everest z południa, źródło: wikipedia.org Film zapewne oglądaliście, a obecnie zachęcam Was gorąco do przeczytania książki i zapoznania się ze szczegółami tragedii. Lekturę można nabyć np. tutaj. Książka „Wszystko za Everest” trafiła na listy bestsellerów, ale wywołała też wiele kontrowersji. Stała się także źródłem inspiracji dla filmowców. Sama tragedia zaś – mimo że wydarzyła się prawie dwadzieścia lat temu – wciąż budzi emocje. Problemy opisane przez Krakauera przybrały jeszcze na sile: w komercyjnych wyprawach na Everest bierze udział coraz więcej osób, nie bacząc na zagrożenia i skutki ludzkiej ekspansji w najwyższych górach świata. Widok na Mount Everest z Wyżyny Tybetańskiej by Joe Hastings – wikipedia.org „Wszystko za Everest” to tylko pozornie opowieść o wyprawie na Sagarmathę (Mount Everest). Jon Krakauer bowiem, opowiadając o tragicznej ekspedycji na najwyższy szczyt świata, tak naprawdę snuje opowieść o śmierci, o ludzkiej odwadze i poświęceniu. To jeden z tych reportaży, od których nie sposób się oderwać i o których nie da się zapomnieć. Mistrzowska, niemal filozoficzna przypowieść dla wszystkich, nawet tych, których wspinaczka wysokogórska zupełnie nie interesuje.” To słowa Roberta Ziębińskiego z  „Newsweeka” o książce. A inni pisali tak: „Jedna z dwóch książek, które zabrałbym na bezludną wyspę.” Marcin Meller, „Playboy” „Dla człowieka gór biblia. Dla mieszkańców nizin książka roku!” Piotr Szabłowski, „Gazeta Wyborcza” Mount Everest widziany z Rombok Gompa w Tybecie, by John Hill, wikipedia.org „Krakauer jest jednym z najlepszych pisarzy wśród alpinistów, a tragedia na Evereście w 1996 roku, której był świadkiem – jedną z najczarniejszych kart w historii himalaizmu. Z talentu pisarskiego i niezwykłego dramatyzmu wydarzeń powstała mieszanka iście wybuchowa. Lektura obowiązkowa nie tylko dla ludzi gór.” Tak napisał o niej Piotr Drożdż z miesięcznika „Góry”. Ja też nie potrafiłem się oderwać jak tylko zacząłem ją czytać. Jest tak bardzo wciągająca, że dostanie jej do rąk może być początkiem kilku nieprzespanych nocy! Ściana północna – widok z drogi do bazy Base Camp, by Luca Galuzzi, wikipedia.org Z wszystkich książek o tematyce górskiej, jakie miałam okazję przeczytać „Wszystko za Everest” jest zdecydowanie najlepszą pozycją. Krakauer zawodowo operuje narracją, która jest prowadzona w formie dziennika. Wielokrotnie odnosi się do relacji innych obecnych tam wspinaczy, pozwalając czytelnikowi na stworzenie własnej opinii o tym, co naprawdę miało miejsce na zboczach Mount Everestu. Tym, co wyjątkowo cenię w książce Krakauera, było to, że autor nie oczyszczał siebie ze wszelkich zarzutów – wręcz przeciwnie, wyrażał swój żal z powodu śmierci swoich współtowarzyszy, których być może mógł uratować oraz dzielił się wyrzutami sumienia. Wielokrotnie przedstawiał też krytyczne opinie bliskich ofiar oraz innych alpinistów na swój temat, dając czytelnikowi wolną rękę. Nie próbował kreować jego zdania, podawał tylko argumenty z wielu punktów widzenia. Everest z Kala Pattar 5643 m.- by Pavel Novak, wikipedia.org Książka jest zapisem tego, co działo się dzień po dniu, od przybycia do bazy, aż do powrotu do domu. Krakauer opisuje swoją własną walkę o zdobycie szczytu, a następnie heroiczne próby bezpiecznego powrotu do obozu, a także przeżywa losy wszystkich, którzy tej tragicznej nocy mieli nieszczęście znaleźć się na wysokości ponad 7900 metrów. Znakomity styl autora sprawia, że czytelnik czuje się, jakby sam brał udział w wyprawie: cieszy się ze zdobycia szczytu, niepokoi się pogarszającymi się warunkami pogodowymi, przeżywa tragedie wspinaczy, a na końcu nie może uwierzyć, ile istnień pochłonęła ta wielka góra zaledwie w ciągu jednej nocy. Everest i Ama Dablam by Dnor, wikipedia.org Aby sięgnąć po tę książkę nie trzeba być obeznanym w świecie wspinaczki wysokogórskiej, nie trzeba nawet interesować się alpinizmem. Jestem pewny, że historia opowiedziana przez Jona Krakauera skradnie serce każdego czytelnika. Jest to opowieść o ludzkiej odwadze, przekraczaniu własnych granic i poświęceniu. O tym, jak bardzo kruche jest życie człowieka w walce przeciwko ogromnej sile natury. O tym, co popycha ludzi do tak niebezpiecznych wypraw, których celem jest stanięcie na Wierzchołku Świata. Gorąco polecam tę książkę na długie jesienne wieczory. A poniżej macie też film na podstawie wspomnień Davida Breashearsa, który w cudowny sposób przeżył tę tragedię. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Poszukiwanie złotej polskiej jesieni na Smereku i bieszczadzkich połoninach

Po trzech tygodniach niebywałej październikowej słoty w końcu zapowiadał się słoneczny weekend. Mimo dużego błota na szlakach nie mogłem usiedzieć w domu i wyruszyłem w poszukiwaniu oznak złotej, polskiej jesieni w Bieszczady. Przecież od dawna wiadomo, że tam jesień najpiękniej pokazuje swoją paletę barw. Chociaż ja uważam, że każde góry najlepiej się prezentują w jesiennych kolorkach, no może z wyjątkiem gór typu alpejskiego, gdzie zimowy wygląd dodaje im największego uroku. Tak więc korzystając z cudnej niedzieli wyjechałem rano w stronę bieszczadzkich połonin. Już podczas jazdy samochodem mogłem zaobserwować w kilku miejscach ładne poranne mgiełki. uroki babiego lata Wczesnym rankiem dotarłem do Zatwarnicy, miejscowości zagubionej gdzieś na końcu świata. Leży ona nad Sanem i jej dopływami, po drugiej stronie pasma połonin, które turyści obserwują przeważnie z drogi Cisna – Ustrzyki Górne. Wieś przechodziła typową, związaną z wojenną zawieruchą na tych terenach historię. W roku 1946 została kompletnie spalona przez sotnię UPA, a ludność miejscowa wysiedlona w ramach wymiany ludności na radziecką Ukrainę. Po wojnie w Zatwarnicy rozpoczęły działalność ośrodki wypoczynkowe, leśniczówki BdPN oraz Lasów Państwowych. Stąd to właśnie, pozostawiwszy auto na parkingu przy muzeum Chata Bojkowska na samym końcu wioski ruszyłem na szlak. Znałem już te tereny, więc mój plan zakładał częściowo sentymentalny powrót w znane mi miejsca. Zatwarnica i początek szlaku na przełęcz Orłowicza Wyruszyłem żółtym szlakiem, który bardzo długo prowadził wygodną leśną drogą wzdłuż potoku Głębokiego. Wkrótce doszedłem do budynków ośrodka Terenowej Stacji Edukacji Ekologicznej BdPN, gdzie jest kasa biletowa i trzeba było zapłacić za wstęp na teren parku. Dowiedziałem się od kasjerki, że można tutaj skorzystać z noclegu w miarę wolnych miejsc. To może być przydatna informacja dla spóźnionych turystów szukających możliwości noclegu. Już w tym miejscu otworzyły się widoki na główny grzbiet połonin, a zewsząd otaczały mnie cudowne barwy lasu. Trochę wyżej dotarłem do miejsca, gdzie jeszcze kilka lat temu stało harcerskie schronisko w Suchych Rzekach. Teraz nawet fundamenty, które pozostały po jego rozbiórce zostały zarośnięte przez chaszcze. Czuję wielki sentyment do tej lokalizacji, gdyż wiele lat temu spędziłem tu klimatycznego Sylwestra z grupą fajnych ludzi gór. Potem jednak parkowcy postanowili rozebrać stary budynek, ze względu na azbestowy dach. budynek BdPN w Suchych Rzekach Wędrowałem zatem dalej, zagłębiając się w kolorowy las. Genialnie prezentowała się cała usłana wielokolorowymi liściami ścieżka. Wznosiłem się szybko coraz wyżej, bo sam mogłem nadawać sobie takie tempo jak lubię, czyli dość mocne, ponieważ lubię szybko wyjść ponad las, by potem iść powoli i delektować się każdym górskim szczegółem, z których składa się to coś, co nazywamy magią gór. Choć jesienny las też czarował, jak o żadnej, innej porze roku. Minąłem nową wiatę turystyczną, których ostatnio tyle pobudowano w Bieszczadach i po chwili byłem już ponad lasem. Nad głową zobaczyłem błękit nieba i palące słońce, a dookoła wspaniałe widoki na okoliczne upstrzone wszystkim możliwymi barwami góry. Wielokolorowe lasy na połoninach, które miałem już w zasięgu rzutu beretem i falujące, suche trawy dopełniały tego obrazu raju. połączenie szlaków poniżej przełęczy Orłowicza Dotarłem na Przełęcz Orłowicza, gdzie spotkałem tłumy turystów, podążające tu z każdej strony. Tylko na moim dotychczasowym szlaku było pusto, minąłem tam zaledwie cztery osoby. Tutaj ludzie dochodzili z Wetliny, Smereka i Połoniny Wetlińskiej. Jest to szerokie siodło oddzielające Smerek od Szarego Berda w masywie Połoniny Wetlińskiej. Przełęcz Orłowicza jest jednym z najniżej położonych miejsc występowania połoniny w polskich Bieszczadach. przełęcz Orłowicza i Smerek Po krótkim odpoczynku wystartowałem w dalszą drogę, by móc podziwiać jeszcze lepsze panoramy górskie. Im byłem wyżej, tym widoki, zwłaszcza na najbliższą Połoninę Wetlińską stawały się coraz wspanialsze. To był prawdziwy raj dla oczu, kto widział jesienne Biesy w pełnym, południowym słońcu, ten wie… Podczas podejścia na szczyt Smereka moją uwagę zwróciła dwójka ludzi, ubranych jak wojak Szwejk. Okazało się, że to byli moi krajanie z Gorlic, członkowie Historycznej Grupy Rekonstrukcyjnej, którzy zrobili sobie historyczny rajd. Ich ekwipunek był dokładnie taki, jak żołnierzy armii austrio – węgierskiej z czasów I wojny św. szwejkowie na szlaku Mieli chłopaki co nieść w tym upale, ciężkie karabiny, plecaki, surduty i kije do podpierania. Mimowolnie stali się oni ulubieńcami tłumów. Prawie każdy chciał zrobić sobie z nimi pamiątkową fotkę. W końcu do rzadkości należą spotkania z wojakiem Szwejkiem na górskim szlaku. Ale to nie koniec niespodzianek tego dnia… Doszło też do dwóch spektakularnych spotkań z dawno nie widzianymi znajomymi górołazami. No ale podobno świat jest mały! Pozdrawiam koleżankę Elę i kolegę Jacka. Z takimi to przygodami wszedłem ostatecznie na wierzchołek Smereka – 1222 m. Udało mi się to już po raz trzeci. Pamiętam, że za pierwszym razem wiał tu niemiłosierny wiatr, który porywał ludziom odzież. na wierzchołku Smereka – 1222 m Tym razem było prawie spokojnie. Wiatr miał dotrzeć w te góry dopiero następnego dnia. Rozsiadłem się tu na długie chwile, rozsmakowując w boskich widokach. Zresztą, gdzie miałem się spieszyć? Nie miałem nic do roboty, poza krótkim dojściem do schroniska na nocleg. Smerek jest przedłużeniem na zachód grzbietu Połoniny Wetlińskiej. Na północ odbiega z wierzchołka długi grzbiet, który między innymi poprzez Wysokie Berdo, Siwarnę, Połomę i Tołstą ciągnie się aż po Jezioro Solińskie, wcinając się pomiędzy doliny Sanu i Solinki. Tędy właśnie miałem schodzić. Smerek ma dwa wierzchołki. Oddzielone są trawiastym obniżeniem, które przez miejscową ludność nazywane było dawniej Dołyną, zaś bardzo stromy północny stok Smereka – Ścianą. Północny, wyższy wierzchołek jest oddalony o kilkadziesiąt metrów od południowego i występuje w nim tzw. szczelina tensyjna. Na udostępnionym dla turystów wierzchołku południowym znajduje się żelazny krzyż w miejscu, gdzie piorun zabił turystę. Połoniny znajdujące się na północnych stokach Smereka jeszcze do lat 40. XX wieku stanowiły własność Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo w Rajskiem. Połonina Wetlińska w pełnej krasie Z połonin Smereka rozciągają się szerokie panoramy widokowe. Z najwyższego punktu góry roztacza się dookólna panorama Bieszczadów i Gór Sanocko-Turczańskich, dlatego też nie mogłem sobie odmówić wejścia na te widokowe skałki.  Widać stąd Połoninę Wetlińską, pasmo graniczne z Wielką Rawką i Rabią Skałą, Pasmo Łopiennika i Durnej, Wysoki Dział z Wołosanią a także miejscowości Wetlina oraz Smerek. Widoczność tego dnia była tak wyśmienita, że mogłem dojrzeć nawet ukraińskie pasma, na czele z Pikujem, najwyższym szczytem całych Bieszczadów. malownicze skałki Smereka i grzbiet zachodni Po godzinnym szczytowaniu zszedłem z powrotem na siodło przełęczy, by zwrócić się w kierunku czarnego szlaku, który obchodził szczyt w drugiej strony. Po długim trawersie wierzchołka zagłębiłem się ponownie w lesie, od czasu do czasu ciesząc się z kolejnych panoram z licznych tu polan. Moja trasa wijąca się w mieszanym bieszczadzkim lesie pozwalała zapomnieć o całym świecie. Pod nogami szeleściły miliony brązowych, albo pożółkłych liści, które wyglądały jak drogocenny perski dywan, który natura rozwinęła przed mną. Czułem się jak w krainie baśni, albo bajkowym świecie. Nie wiadomo kiedy leśna dróżka wyprowadziła mnie na Wysokie Berdo, mało wybitny szczyt, który rozpoznałem tylko dzięki tabliczce na drzewie. Szedłem wciąż na północ, obniżając się łagodnie, by dotrzeć na kolejny niewybitny wierzchołek, zwany Krysową. leśny dywan i rozejście szlaków na Krysowej Tutaj czekała na mnie następna wiata turystyczna, gdzie ubawił mnie do łez napis wyryty na jednej z ław. Zacytuję go w całości, abyście też mogli się pośmiać! Brzmiało to tak…: „Jak jest ochota to i chłop chłopa wyłomota”, podpisane równie frywolnie: Reymont! Myślę, że to jednak nie ten Reymont, ale autor fantazję miał trzeba przyznać. Miałem ochotę z tego miejsca zaatakować jeszcze kolejne szczyty: Siwarną i Bukowinę, ale zwyciężył rozsądek, bo wyliczyłem sobie, że braknie mi dnia. Rozpocząłem więc zejście do Jaworca, gdzie moim celem była tamtejsza bacówka. Po chwili natrafiłem na tabliczkę informującą o ścince drzewa, a później to już była masakra… zejście do bacówki Jaworzec, nie polecam tego błotka Cały szlak zejściowy był zniszczony przez traktory, wszędzie błoto i tylko błoto, miejscami po kolana i bardzo ciężko było je obejść. Zatem totalna porażka… przypomniała mi się wyprawa sprzed lat, także w Bieszczady, w pasmo Otrytu, gdzie było podobnie. Pozłościłem się trochę na panów leśników, że zawsze niszczą szlaki, nie zważając, że komuś służą. Ale potem uznałem to za kolejną przygodę górską. Choć moje zdanie jest takie, że inaczej powinna wyglądać gospodarka leśna! Jeśli muszą robić zrywkę drewna, powinni się trzymać z daleka od szlaków turystycznych! Chcą zwozić drzewo niech robią sobie drogi, ale Lasy Państwowe to państwo w państwie, a PTTK zapewne nie ma nic do gadania… a gdyby tak płacili odszkodowania, to byłyby pieniądze na remont wysłużonych bacówek… bacówka PTTK Jaworzec ciągle w remoncie Ulajdany po kolana dotarłem w końcu do mego noclegu, czyli bacówki PTTK w Jaworcu. Czekali tam na mnie mili gospodarze, którzy jak się okazało z końcem tego miesiąca kończą swą pracę tam. A przez chwilę bałem się, że mnie wpuszczą do środka za wygląd… Schronisko zostało zbudowane w latach 1974–1976 jako pierwsza bacówka w Bieszczadach. Bacówka wyposażona jest w węzeł sanitarny oraz bufet, ale nie jest zelektryfikowana; po zmroku uruchamiany jest agregat prądotwórczy. Niestety jest w trakcie niekończącego się remontu. Widać, że brakuje tu ręki prawdziwego gospodarza. Nie ma za to tłumów, bo docierają tu raczej tylko prawdziwi miłośnicy ciszy i spokoju. Tutaj naprawdę można uciec od cywilizacji i zgiełku świata. Kto nie boi się niewygód to miejsce dla niego. wiata turystyczna na Krysowej Klimat tu jest jak za dawnych pionierskich lat turystyki. Samo położenie na terenie nieistniejącej wsi Jaworzec w dolinie Wetliny też dodaje uroku i tajemniczości lokalizacji bacówki. Choć od strony Cisnej i Kalnicy prowadzi tu normalna droga. Poznałem tu sympatyczną parę turystów z Warszawy, których serdecznie pozdrawiam. Reszta dnia minęła mi na czyszczeniu odzieży i obuwia. Musiałem to zrobić przy dziennym świetle. Potem była kolacja przy świecach… tak, tak, innego oświetlenia w bufecie brak i szybkie pójście spać. Chyba nigdy w życiu nie poszedłem tak wcześnie spać, ale cóż było począć jak nocowała nas tam trójka. Ja i parka… Dobrze, że miałem przy sobie niesamowitą lekturę, „magisterkowalski.blog historia przerwanej miłości”, którą mogłem poczytać przy zapalonych świecach, aż mnie oczy rozbolały. jesienny las w Bieszczadach To historia dwójki młodych, niezwykłych ludzi, nagradzanych sportowców i podróżników, kochających życie ponad wszystko, którzy spotykają się i zakochują w sobie. Facet to Tomek Kowalski, który zginął na Broad Peaku w 2013 r. A dziewczyna to Agnieszka Korpal, która opisała tę niesamowitą historię ich miłości, przeplatając swą opowieść wspomnieniami z jego bloga. To nie jest kolejna książka o Broad Peaku, lecz historia, jak piękne może być życie. To relacja o dwójce fantastycznych ludzi, którym góry zabiły miłość! Polecam na długie, zimowe wieczory. Książkę możecie zdobyć w wydawnictwie Stapis, które specjalizuje się w lekturach górskich. płonące lasy i trawy Bieszczadów Jutro zaś miałem poznawać tajemnice tej historycznej już wsi Jaworzec i kilku innych, ale o tym przeczytacie w kolejnych mych opowieściach. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wycieczki. Fotki udały się wyjątkowo cudnie, ale natura sama z siebie zaprezentowała mi całą swą rozległą paletę barw. To było bardzo miłe 15 km na górskim szlaku. Kolejny dzień miał przynieść większą wyrypę i znacznie więcej mniej przyjemnych emocji. Zapraszam też do czytania mych wcześniejszych bieszczadzkich opowiadań, jak np. o poprzednim wejściu na Smerek, czy też inne. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl]   Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Przez przełęcze Dolič i Luknja do Tržaškiej Kočy i Doliny Vrata

marcogor o gorach

Przez przełęcze Dolič i Luknja do Tržaškiej Kočy i Doliny Vrata

Po wypoczynku w Domu Planika po zejściu z Triglava rozdzieliłem się z ostatnim współtowarzyszem, który postanowił nocować tutaj wysoko w górach i ruszyłem sam w kierunku schroniska Tržaška koča na Doliču. To był mój pierwszy raz, gdy zostawałem sam na sam z Alpami, więc czułem olbrzymi dreszczyk emocji. Miałem sam spędzić w tych odległych górach kilka najbliższych godzin. Czułem euforię i radość, że to się dzieje naprawdę! Schodziłem lekko w dół, trawersując zbocze kolejnego górskiego olbrzyma Rjavca. Z każdym kolejnym krokiem, gdy ludzi było coraz mniej czułem narastające szczęście i w końcu, gdy zostałem zupełnie sam poczułem bez reszty smak prawdziwej przygody. Sam, w Alpach Julijskich, prawie tysiąc kilometrów od domu, bez dokładnej mapy, można było poczuć smak wolności… no, ale przecież dlatego między innymi chodzimy po górach!  W kilku trudniejszych miejscach pojawiła się stalowa lina, choć ja trudności żadnych tam nie poczułem. Cały czas spoglądałem na wierzchołek Triglava, którego obchodziłem już z trzeciej strony. W pewnym momencie zniknął za potężnym masywem Rjavca, ale ukazały się moim oczom inne równie piękne panoramy, nieznanych jeszcze dla mnie szczytów. Nad otoczeniem górowała kopuła Smarjetnej Glavy, góry o fantazyjnych kształtach. Natomiast w dole cały czas kusiła mnie głębia cudnej Doliny Velskiej, gdzie pośród soczystej jeszcze zieleni wybijało się ładnie położone na wypłaszczeniu doliny schronisko Vodnikov Dom, gdzie udał się mój druh z wyprawy. A nad nimi górowało surowe oblicze strzelistego masywu Tosca, który podobno jest świetnym punktem widokowym na Triglava i jego najbliższe otoczenie. Z Tosca można dojrzeć trzy wierzchołki Trójgłowego ( Triglava ), tj. szczyty Triglav, Mały Triglav i Rjavec w odpowiedniej kompozycji i układzie, tak że wyglądają jak jedna trójwierzchołkowa góra. trawers masywu Rjavca z Domu Planika Nagle doszedłem na skraj kotliny, gdyż mój szlak niespodziewanie zaczął się znacznie obniżać. Wkrótce dotarłem na dno kotliny otoczonej ze wszystkich stron olbrzymimi górami. Przez chwilę zdawało mi się, że znalazłem się w miejscu bez wyjścia i będę musiał zawrócić. Ale najpierw delektowałem się niezwykłością tej lokalizacji. Otaczały mnie cudowne strzeliste szczyty, nad nimi górowało błękitne niebo z gorącym cały czas słońcem. Gdzieś z prawej strony majaczyły partie szczytowe Triglava, mej dumnej zdobyczy z tego właśnie dnia. A sama kotlina była też niezwykła. Cała wypełniona setkami napisów ułożonych z kamieni, zapewne przez wielu turystów z fantazją. niezwykła kotlina między masywem Rjavca, a Šmarjetnej Glavy Odszukałem w końcu dalszy przebieg szlaku i właśnie z podejścia w górę najlepiej było widać mozaikę przeróżnych kamiennych napisów. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego, a chodzę przecież po górach 25 lat… Znowu więc musiałem się dość sporo wznosić do góry, co mnie zaskoczyło, w końcu miałem za sobą już 1800 m podejścia i trochę zejścia rozłożonego na dwa dni. Dałem jednak radę, nie trwało to ostatecznie długo, po kilku minutach znowu rozpoczął się długi trawers po prawie płaskim terenie. Moja droga i tak górowała nad wijącą się w dole Velską Doliną. Tamtędy też wiodła ścieżka w kierunku schroniska Tržaška koča. Dolinę zamykały wspaniałe kolosy: Mišeljski Konec (2464m), Mišelj vrh (2350m) i Miseljska Glava (2273m). Między nimi wiła się stroma ścieżka wyprowadzająca na przełęcz wieloma zakosami. Zamarzyłem w tamtej chwili, żeby kiedyś tu powrócić i wspiąć się tam, prosto pod niebo. przełęcz widziana ze szlaku do schroniska Koča na Doliču Zapatrzony w niezwykłe piękno wapiennych skał dotarłem niepostrzeżenie do schroniska, zwanego też  Koča na Doliču. Leży ona właśnie tuż nad siodłem przełęczy Dolič, a w górze wznosi się nad nim zdawać by się mogło niebotyczny wierzchołek Kanjavca (2569m). Tržaška koča na Doliču leży zaś na wysokości 2151 m i otworzona jest tylko w sezonie letnim. W dole wiła się zielona Dolina Zadnjica , która zachęcała do zanurzenia się w jej ciepłym, kolorowym wnętrzu, ale moje plany były inne. Obejrzałem dom, bardzo schludnie utrzymany, a zarazem oblężony przez turystów i ruszyłem dalej. Przede mną była jeszcze daleka droga do noclegu. W prawo rozpoczynał się stromy szlak na Triglav, a ja rozpocząłem szybkie zejście w dół doliny. schronisko Tržaška Koča na Doliču Co chwila oglądałem się za siebie, by podziwiać coraz mniejszy budynek schroniska położonego na skraju urwiska, czyli, stromego siodła Dolič. Przechodziłem wąskimi ścieżkami, tuż nad urwiskami opadającymi nagle do doliny. Nieraz była ona przyklejona wprost do skał, a czasami drogę ułatwiały metalowe mostki przykryte żwirem. Z mojej trasy genialnie prezentowały się podcięte, ostre ściany Vršaca nad Zadnjico (2194m). Schodziłem coraz niżej, a jej wapienne zbocza cieszyły niesamowicie me oczy. Mijałem nawet turystów, którzy tym późnym popołudniem podchodzili na nocleg w chacie powyżej. Z prawej strony cieszył oko poszarpany i poprzecinany wieloma żlebami masyw Vrha Zelenica. niesamowita sceneria drogi zejściowej z przełęczy Dolić W pewnym momencie doszedłem do monotonnych zakosów, które długimi odcinkami prowadziły po nieciekawym żwirku. Jako, że były tam skróty skorzystałem z kilku by przyspieszyć zejście. I to był mój olbrzymi błąd! W ten sposób minąłem odbicie szlaku na przełęcz Luknja! Zorientowałem się, że coś jest nie tak będąc już w lesie na wysokości 1300 m. Zapytałem o drogę turystów schodzących w dół jak ja i oni potwierdzili moje przypuszczenia! Byłem już naprawdę bardzo zmęczony, kończył mi się zapas wody, a tu okazało się, że muszę podchodzić ponownie 400 m w górę na przełęcz. Do tego doszło niemiłosierne słońce, które przypiekało zachodnie zbocza, którymi przyszło mi wędrować w górę. Dopadł mnie pierwszy tego dnia kryzys. Szczerze muszę przyznać, że resztkiem sił udało mi się dotrzeć na siodło Luknja leżące na wysokości 1758 m. Bardzo pomógł mi w tym pewien sympatyczny turysta z Włoch, który też zmierzał w tę samą stronę. Okazał się znawcą tych gór, które bardziej cenił niż zatłoczone Dolomity. Dojścia na przełęcz broniły nawet oberwane niedawno żółte skały. Ale udało się minąć i tę przeszkodę. niesamowite zakosy na zejściu do Doliny Zadnjica Na przełęczy uspokoiłem się, że nie będę musiał spać w górach, gdyż zobaczyłem mój cel –  Aljażev Dom, gdzie zamierzałem dotrzeć na nocleg. Posiliłem się resztkami prowiantu, by nabrać sił przed stromym, niebezpiecznym zejściem po niekończących się piargach w dół. Wiedziałem jednak, że muszę to zrobić, choćbym nawet musiał schodzić po zmroku. W plecaku miałem przecież czołówkę, jak zawsze zresztą… turysta nigdy nie może być pewien, co go spotka w górach i jakie przygody mogą mu się przydarzyć, zwłaszcza w samotnej wędrówce. Podziwiałem jeszcze chwilę widok na wznoszący się nad przełęczą szczyt o wdzięcznej nazwie Bovški Gamsovec, by rozpocząć ryzykowne zejście. Dodam tylko, że z tej góry rozpościera się boska panorama na Triglav i jej słynną, północną ścianę. Z siodła wiódł także najtrudniejszy szlak na Triglava, via ferrata dla wprawnych, zwana Plemenice. zejście z przełęczy Luknja do Doliny Vrata, w dole widać dach biwaku Przyznam, że nigdy nie szedłem po takich olbrzymich polach piargów. Ścieżka wijąca się zakosami w dół, później rozchodziła się na kilka odnóg. Widocznie każdy schodził jak mu było lepiej. W pewnym momencie pojawiło się nie wiadomo skąd stadko dzikich kozłów, które jak pędziwiatry przebiegły po rumowiskach skalnych, na których ja zjeżdżałem jak dziecko. Szlak był naprawdę bardzo sypki i ruchomy, a moje siły na wyczerpaniu. W pewnym momencie minąłem znajdujący się po lewej biwak pod Lunkją, schowany w lesie, w który się zagłębiłem. Tutaj z kolei było dla odmiany cholernie ślisko na licznych korzeniach drzew, gdyż promienie słońca przestały tu już operować. Ostatecznie dotarłem do wygodnej drogi na skraju potoku Bistricy, gdzie trasa była już łatwiejsza i bardziej płaska. strome, piarżyste zejście z przełęczy Luknja Zapewne, gdyby nie ogromne zmęczenie po dwóch dniach wędrówki z olbrzymimi przewyższeniami, nie uważałbym tego przejścia za wymagające. Ale mnie po dwunastu godzinach drogi stopy odmawiały posłuszeństwa. Końcówka mej trasy była na szczęście już łagodna i tuż przed zmrokiem udało mi się dotrzeć na nocleg do schroniska Aljażev Dom. To miejsce było mi już znajome i jakże bezpieczne dla mego zmęczonego ciała. Na dodatek czekał tu na mnie współtowarzysz wycieczki, który zszedł z Triglava najkrótszą drogą. Mogłem w końcu wyciągnąć nogi i wypić piwo, aby uczcić sukces. W końcu szczęśliwie zakończyła się moja przygoda ze zdobywaniem najwyższego szczytu Alp Julijskich. super warunki w pokojach w Aljażev Dom W tym schronisku warunki były jak się patrzy. Mogłem wziąć w końcu kąpiel, choć trzeba było zapłacić osobno za ciepłą wodę. Zjadłem też gorącą kolację i poczułem, że wracają mi siły. Została mi jeszcze do zrobienia higiena stóp i byłem znów gotów na kolejne wyzwania… Niestety to był koniec tej alpejskiej przygody, przed południem mieliśmy wracać do kraju. Po drodze zwiedzaliśmy kilka interesujących miejsc, ale o tym może napiszę kiedyś. To było moje pierwsze tak poważne spotkanie z Alpami i dziękuję wszystkim, dzięki którym się tu znalazłem. Współtowarzyszom wyprawy za zaproszenie i wspólną walkę z własnymi słabościami. Pogoda dopisała, bo wstrzeliliśmy się w okienko pogodowe i było cudownie. Mam tylko nadzieję, że tu kiedyś powrócę, bo wapienne góry są najpiękniejsze. boski widok na zerwy Vrsaca nad Zadnjicą Na koniec zapraszam Was drodzy czytelnicy do obejrzenia obszernej galerii zdjęć z wypadu. Zdjęcia znajdziecie też w osobnych albumach w zakładce w menu głównym. Zachęcam również do przeczytania wcześniejszych, trzech części mej opowieści o zdobywaniu najwyższej góry Słowenii. Jest tu cudnie, naprawdę warto się wybrać, choć droga daleka z Polski, to szczyt fantastyczny i praktycznie w zasięgu każdego wprawnego turysty, który tylko nie ma uczulenia na ekspozycję. Oczywiście dobra kondycja to podstawa, bo 1800 m podejścia na wierzchołek to już jest wyzwanie dla organizmu. Było mega cudnie, ale się skończyło. Pora wrócić w krajowe, niższe góry, górki i pagórki. Wkrótce więc następne opowieści, bo wszystkie góry świata są cudne. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Zejście z Triglava do Domu Planika południową ścianą

marcogor o gorach

Zejście z Triglava do Domu Planika południową ścianą

Po długim szczytowaniu na wierzchołku Triglava rozpocząłem zejście inną trasą. Wybór padł na najkrótsze dojście do Domu Planika, schroniska po przeciwnej stronie szczytu, leżącego w kotlinie na Velem Polju. Trasa początkowo biegła po rumowiskach skalnych, by później przejść w via ferratę. Szlak prowadzący ściśle granią, po kilku minutach skręcił w kierunku widocznego siodła przełęczy. Było to wcięcie w bocznym grzbiecie Triglava, gdzie drogi rozdzielały się. W prawo szlak prowadził bezpośrednio do schroniska Trzaska Koca i dalej na przełęcz Luknja, a w lewo do Domu Planika przez Velem Polje. Tam też podążyłem, prosto w dół, bardzo stromym i przepaścistym żlebem. Trasa była bardzo widowiskowa, poprzez kilka ciasnych kominków, skalnych żeberek i piarżystych ścieżek.  zejście z Triglava południową ścianą Zejście bardzo przypominało mi np. tatrzańskie przejście na Zawrat z Doliny Gąsienicowej, ale było o wiele stromsze i niebezpieczne. Czułem się tam wspaniale, jak ryba w wodzie… Po godzinnej walce ze skałą, ubezpieczonej stalową liną doszedłem do jej podnóża na Velem Polu. Od dołu w pełni mogłem docenić nastromienie praktycznie pionowej ściany. Teraz czekało mnie już proste przejście po piarżystej dróżce, przez dolinę zawaloną olbrzymimi głazami. Czasami mijałem też uskoki skalne, czy nawet mini zapadliska, albo jaskinie. Trzeba było uważać, żeby w któreś nie wpaść. Ale to wapienne góry, więc taka ich budowa mnie nie dziwiła. prawie pionowa ściana zejściowa na Velie Polje Po lewej stronie mogłem podziwiać wyniosłą południową ścianę Triglava i Małego Triglava, a pod nimi olbrzymie usypiska piargów. Z prawej towarzyszył mi równie wyniosły masyw Rjaveca, czasami uważanego za trzeci wierzchołek Triglava. Dość szybko dotarłem do schroniska. Położony na wypukleniu terenu Dom Planika zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Takie schronisko z prawdziwego zdarzenia, gdzie jest wszystko co potrzeba. W jadalni była nawet winda, którą wywożono jedzenie z kuchni, podobnie jak to jest w schronisku na Magurze Małastowskiej. Dookoła pasły się owce, które przyzwyczajone do turystów bezczelnie podchodziły nawet do stołów, sępiąc za smakołykami. Moją uwagę zwrócił także wychodek na dworze, z bajecznymi widokami na okoliczne góry. Tym samym bardzo przypominał ten przy Chacie pod Rysami. trudności zejściowe via ferraty Spędziłem tutaj trochę czasu posilając się głównym posiłkiem w ciągu dnia. Dowiedziałem się również, że pierwsze schronisko, jakie tu powstało już w 1871 r. nazywane było „Triglavską światynią” (Triglavski tempelj). Obecne, które leży dokładnie na płaskowyżu Ledine pod południową ścianą Triglava jest otwarte od końca czerwca do końca września. W dwóch pomieszczeniach dla gości w jadalni jest 80 miejsc, kontuar; na ławkach koło schroniska mamy około 40 siedzeń; w 10 pokojach są 82 łóżka, w dwóch wspólnych noclegowniach zaś 41 miejsc. Jest WC na zewnątrz, umywalnia z zimną wodą. Pomieszczenia są ogrzewane piecami i centralnym ogrzewaniem (ogniwa słoneczne); agregat i ogniwa fotowoltaiczne zapewniają prąd; jest zasięg komórkowy. Woda zaś tylko deszczowa. schronisko Dom Planika na wysokości 2401 m Przepięknie stąd wygląda Triglav, Rjavec oraz całe górskie otoczenie. W dole, w niższej części Veliego Polja stoi kolejne schronisko- Vodnikov Dom, gdzie miałem się udać z towarzyszami, ale zmieniłem plany i rozdzieliliśmy się. Postanowiłem już tego dnia zejść do naszej głównej bazy w Aljażev Dom. Po prostu nie chciałem wydawać następnych trzydziestu euro na nocleg na tej wysokości. Na dole było w końcu trzy razy taniej. Główny cel został osiągnięty, więc stwierdziłem, że mam jeszcze na tyle sił, żeby zejść jednego dnia z Triglava na nocleg na wysokości 1015 m. To było ponad 1800 metrów do zejścia jednego dnia. malowniczy kibelek ze szczytem Rjavec w tle, z prawej widoczny żleb zejściowy O tym, czy dałem rady poczytacie już w kolejnej części opowieści. I jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji z tego dnia pełnego ekstremalnych górskich przeżyć. Mnóstwo fotek w galerii ukaże Wam trudności tej trasy. Pierwszy prezydent Słowenii Milan Kučan powiedział kiedyś, że jest obowiązkiem każdego obywatela Słowenii wspiąć się na Triglav co najmniej raz w życiu. Ja nie jestem Słoweńcem, ale jestem bardzo szczęśliwy, że i mi się udała ta sztuka! Był też plan zobaczenia tej góry z każdej strony i ta operacja także się udawała w stu procentach. Dom Planika, Mały Triglav i Triglav widziany z doliny Velo Polje Najpierw zobaczyłem najwspanialszą północną ścianę, już z parkingu i rozpocząłem wspinanie właśnie tędy, potem zdobywałem szczyt od wschodu, przez Mały Triglav, teraz zszedłem na południowa stronę. Pozostało mi tylko obejść górę od zachodu i o tym będzie ostatnia ma alpejska opowieść ze Słowenii. Zapraszam także do czytania wcześniejszych części mej słoweńskiej opowieści o przygodach w Alpach Julijskich. Z górskim pozdrowieniem Marcogor „bezczelne” owieczki i Triglav z prawej oraz Rjavec z lewej PS. Mam dla was jeszcze ciekawą propozycję na dziś. Firma http://www.burco.pl/konkurs/ organizuje konkurs pt. „Pokaż nam swoje wakacje, a my je przedłużymy!”. Jeśli chcecie wziąć udział w konkursie, wystarczy zaobserwować ich profil Instagram i dodać na swoim profilu zdjęcie przedstawiające Twoje wakacje, oznaczając ich firmę w opisie @burcopl i tagując #wydluzwakacje. Do wygrania jest weekend dla dwóch osób w apartamencie z widokiem na morze! To taki przerywnik od gór, może ciekawa alternatywa na obecną pogodę! Zachęcam do wzięcia udziału w zabawie, a może szczęście się uśmiechnie do kogoś… [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Wejście na Triglav – koronę gór Słowenii

marcogor o gorach

Wejście na Triglav – koronę gór Słowenii

Po nocy spędzonej w Domu Valentina Stanicia na wysokości 2332 m zerwałem się rano, aby obserwować mój pierwszy alpejski wschód słońca. Nie rozczarowałem się, słoneczko wyszło za pięknego masywu Rjaviny i po chwili cudownie oświetliło potężny masyw Triglava – mój cel. Już wczoraj postanowiliśmy z kolegami, żeby atakować szczyt wcześnie rano, bo potem są różne niespodzianki pogodowe, jak było właśnie na wczorajszym podejściu do schroniska. Szybko się zebraliśmy i po śniadaniu weszliśmy na ścieżkę, która w dwie godziny miała wyprowadzić nas na wierzchołek Triglava. Najpierw czekał nas trawers pod szczytem o niezwykłej nazwie „Rz”. Miałem nawet ochotę zdobyć go, ale jak zobaczyłem jak stroma, dzika ścieżka na niego prowadzi to zrezygnowałem, choć fajnie byłoby się pochwalić, że wspiąłem się na Rz! masyw Triglava w porannym słońcu widziany z Domu Stanicia Bez szaleństw więc szybko, łagodną dróżką dostaliśmy się na grzbiet, którym już mieliśmy zmierzać aż do upragnionego celu. Zaczęła się tu pojawiać chwilami via ferrata oraz stalowe kliny ułatwiające przejście najtrudniejszych technicznie odcinków. Ogólnie po ciekawym marszu, coś w stylu tatrzańskiej Orlej Perci zdobyłem swój pierwszy słoweński szczyt – Kredaricę. Jej płaski wierzchołek ma wysokość 2514 m. Doskonale z niego było widać czekające mnie podejście na główny mój cel tego dnia. Z tyłu natomiast wspaniale prezentowały się znane mi już góry: Rjavina, Begunjski Vrh czy Vrbanova Spica. A w dole między nimi błyszczało w słońcu schronisko, z którego wyszedłem o poranku. Z drugiej strony tuż pod szczytem ukazał się moim oczom olbrzymi gmach Triglavskiego Domu. Dom Valentina Stanicia u stóp Vrbanovej Spicy Triglavski Dom na Kredarici to najwyżej położone słoweńskie schronisko turystyczne i zarazem stacja meteorologiczna. Znajduje się na mniejszym wypłaszczeniu tuż pod szczytem. W pobliżu jest też lądowisko dla helikopterów. Obok schroniska leży kaplica Marii Śnieżnej, kilkadziesiąt metrów pod nimi zaś znajduje się Ivačičeva Jama. Pierwsze schronisko zostało wybudowane w 1896 według pomysłu Jakoba Aljaža, a potem trzykrotnie powiększone. Obecne schronisko ma 140 łóżek w 30 pokojach i 160 miejsc w 8 przestrzeniach zbiorowych. Zatem w pięciu przestrzeniach dla gości jest 300 miejsc i dwa kontuary. WC i umywalnie z zimną wodą są na wszystkich kondygnacjach. W jednej jadalni jest tradycyjny piec. Używana tutaj woda to deszczówka, jest też agregat prądotwórczy. Schronisko jest otwarte cały rok. Regularnie jest obsługiwane od końca czerwca do końca września. Poza sezonem jest otwarte częściowo, odwiedzającymi zajmują się meteorolodzy. Ponadto posiada generator wiatrowy, kolektory słoneczne, GSM i normalną łączność telefoniczną. schronisko Triglavski Dom pod Kredaricą ze stacją meteorologiczną, z boku kaplica Zatrzymaliśmy się tu na kawę, aby chwilę odpocząć i nacieszyć oczy widokiem pobliskiej ściany Triglava. Jej nastromienie z daleka budziło grozę i obawy, ale jak się okazało po podejściu do ściany wspinaczka była prosta i niezbyt wymagająca technicznie. Mało kto używał tam sprzętu do asekuracji na via ferratach, my też mieliśmy tylko kaski. Widoki spod schroniska są wyśmienite prawie na wszystkie strony. Na wschód są Kredarica i Rž, na oprawo Veliki i Mali Pršivec, na drugiej stronie Krmy grzbiet od Debelej peči do Draškich vrhów, które na południowej stronie przechodzą w ściany Tosca i Vernara. Na prawo widzimy część Velego polja i w tle część Spodnjich Bohinjskich gór. Na zachodzie wznosi się Triglav, na północ od północnej ściany Triglava ciągną się Pihavec, Dovški Gamsovec, Prisojnik, Razor, Stenar, Dolkova špica, Škrlatica i Martuljške gore, w pobliżu jest Begunjski vrh, z Domem Stanicia u stóp, na północ są widoczne Karawanki, daleko za nimi zaś przy dobrej pogodzie Wysokie Taury. widok z Kredaricy w stronę szczytu Rz, za nim Rjavina, z lewej Vrbanova Spica Po nabraniu sił wbiliśmy się w ścianę. Jako, że od początku była bardzo stroma prowadziła tam via ferrata. Wspinaczkę ułatwiały więc stalowe stopnie i stalowa lina. Ruch był duży, bo pogoda dopisywała, a Słoweńcy kochają tę górę. Podejście mimo, że strome było bardzo przyjemne i w moim odczuciu bezpieczne. Via ferrata zapewne bardziej jest przydatna przy mokrej skale. Zatem dość szybko, bo w pół godziny wszedłem na wierzchołek Małego Triglava – 2725 m. Tutaj zrobiło się płasko, było dużo miejsca, więc usiadłem, żeby podelektować się do woli będącym już tak blisko głównym wierzchołkiem masywu. Podziwiałem ludzi, którzy zmagali się na wąskiej grani z końcowym podejściem. Kolorowy tłum ubarwiał doskonale wapienne skały Alp Julijskich. Via ferrata prowadziła przez chwilę prostym, łagodnym odcinkiem na siodełko, gdzie znowu zaczęła się stromizna. Triglavski Dom i prawie pionowa ściana Małego Triglava, z prawej Triglav Musiałem trochę zwolnić, aby przepuszczać ludzi idących z góry, ale i tak około godziny jedenastej zameldowałem się na szczycie. Tym samym zdobycie mojej pierwszej poważnej, alpejskiej góry stało się faktem. Wierzchołek Triglava także był obszerny, a panoramy jeszcze rozleglejsze niż spod schroniska. Rzucała się w oczy popularna beczka, czyli Triglavski stolp, o której pisałem już w poprzednim opowiadaniu. Wiele osób usiłowało nań wyjść i mi też się udała ta sztuka, dzięki wyciętym okienkom. Powitał mnie tu zgiełk ludzki, ale tego się spodziewałem mijając Słoweńców, dla których obowiązkiem jest wyjść choć raz tutaj. Spośród nich wyłapałem nawet handlarza, u którego można było kupić pamiątki, napoje, batony, czy piwo! Cena 7 euro za to ostatnie trochę jednak odstraszała. Dokonałem wpisu do księgi wejść i po długiej sesji fotograficznej oddałem się błogiemu świętowaniu sukcesu. Niestety pojawiła się mgła, która ograniczała widoki, raz z jednej raz z drugiej strony! końcowy fragment via ferraty przy przejściu z Małego Triglava na główny wierzxchołek Wiatr wiejący od czasu do czasu dość porywiście przeganiał ją, ale mi nie był straszny, bo na głowę założyłem bardzo ciepłą wełnianą czapkę, która pozwoli mi przetrwać niejedno zimno w górach. Wygodna i szalenie ciepła ze starannie dobranym kolorem i wyjątkowym design nadają jej oryginalny charakter. Stworzoną z najwyższej jakości materiałów i wykonaną z ogromną precyzją czapkę można nabyć w sklepie http://pl.starlinghats.com/. Myślę, że będzie mi długo służyć podczas jesienno – zimowych wypadów górskich. autor na szczycie Triglava z panoramą Alp Julijskich Ale wracając do wycieczki, w środku Aljažev stolpa jest naklejony plan z opisaną panoramą ze szczytu. Byłem również świadkiem ciekawego wydarzenia… mianowicie chłopak ściągnął swój pasek od spodni i wymierzył kilka razów na pupę dziewczyny, która musiała wsadzić głowę przez okienko do beczki… Zaciekawiło mnie to na tyle, że ośmieliłem się zapytać, co to za zwyczaj. Wytłumaczono mi, że to taka tradycja, polegająca na tym, że dostanie lania na szczycie zapewnia następne powroty tutaj. Dowiedziałem się także tu, że nazwa Triglav, co po słoweńsku znaczy „Trójgłowy”, wiąże się ze średniowiecznymi słowiańskimi wierzeniami, które na wierzchołku góry umiejscowiały siedzibę potężnego Trojana – pogańskiego bóstwa wody, ziemi i podziemi. Po raz pierwszy nazwa Triglav pojawiła się już w 1573 roku. rozległa kopuła szczytowa Triglava – 2864 m Niektórzy nazwę tłumaczą jednak prostolinijnie od trzech wierzchołków masywu, choć góra nie posiada wcale takowych trzech, tylko dwa, które zdobyłem tego pięknego dnia. Jedynie oglądając ją z niektórych miejsc od południowego wschodu, np. z okolic Vodnikov Dom, trzecim obok głównego szczytu i Małego Triglava wierzchołkiem góry wydaje się być Rjavec (2568 m n.p.m.). Po długim zasiedzeniu się w tym cudnym miejscu i nacieszeniu ze zdobycia go przyszła pora na szukanie drogi zejściowej. Mieliśmy schodzić inną trasą, jak się okazało wybrany wariant okazał się niezwykle ciekawy i efektowny. Przeżyłem na zejściu interesujące przygody, ale o nich przeczytacie niebawem. Dzisiaj zapraszam jak zawsze na koniec na obejrzenie fotorelacji z tej części wyprawy. I zachęcam do przeczytania pierwszej części opowieści, kto jeszcze nie widział. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

W Alpach Julijskich – w drodze na Triglav

marcogor o gorach

W Alpach Julijskich – w drodze na Triglav

marcogor o gorach

Drugi raz na Śnieżniku oraz na podniebnej trasie

Trzeci raz z rzędu wrześniowy urlop zaplanowałem w Sudetach. Tym razem postanowiłem zwiedzić bardziej ich czeską stronę. Spędziłem więc tydzień życia objeżdżając i wałęsając się po najciekawszych miejscach górskich. Odwiedzałem głównie atrakcje turystyczne wzdłuż granicy czesko – niemieckiej i czesko – polskiej. Po raz drugi zdobyłem też szczyt Śnieżnika, najwyższą górę Moraw. Tym razem wszedłem na nią od strony czeskiej miejscowości Horna Morawa, gdzie zaczyna swój bieg ścieżka przyrodnicza na wierzchołek. Trasa jest bardzo urozmaicona, a ja dodatkowo dodałem sobie do niej wejście na Slamenkę, gdzie zbudowano największą wieżę widokową na Morawach, zwaną Sky Walk, czyli podniebną trasą. Masyw Śnieżnika to rozległe i jedno z wyższych w Sudetach pasm górskich, które zamyka od południa Kotlinę Kłodzką. MASYW ŚNIEŻNIKA Masyw Śnieżnika stanowi rodzaj rozrogu, którego centralnym zwornikiem jest sam Śnieżnik. Odbiega od niego pięć wyraźnych ramion. Ramiona te posiadają postać obszernych, spłaszczonych grzbietów z niewyraźnymi w większości kulminacjami szczytowymi. Poszczególne ramiona oddzielają głęboko wcięte doliny erozyjne, co nadaje masywowi prawie wysokogórski charakter. Właśnie głęboką doliną rzeki Morawa wędrowałem dość długo na początku, by po wejściu w szczytowe partie góry odkryć źródła tego wielkiego dopływu Dunaju. Miejsce to jest ładnie wydzielone i udostępnione turystom, jako jedna  z atrakcji masywu. Schodziłem natomiast jednym z bocznych ramion, zdobywając przy okazji kilka pomniejszych szczytów. ŚNIEŻNIK KŁODZKI Ale po kolei… wygodna droga doliną Morawy prowadziła mnie żółtym szlakiem obok potoku, przez liczne mostki, mijając dwie altanki turystyczne. Później szeroka leśna droga zaczęła się dość stromo wznosić by koło kolejnej chatki zmienić się w prawdziwy szlak wysokogórski. Z tego miejsca ładnie prezentowała się olbrzymia wieża widokowa na sąsiednim grzbiecie. Moja ścieżka prowadziła obok chaty Horskiej Służby, by po połączeniu z czerwonym szlakiem doprowadzić mnie do opisanego już źródła Morawy. Potem rozpoczęła się najpiękniejsza część wędrówki graniowej. Rozległa i bezleśna kopuła szczytowa  jest doskonałym punktem widokowym. Przy dobrej pogodzie można podziwiać stąd Karkonosze, Masyw Ślęży i Beskidy. Mi nie udało się tyle zobaczyć z powodu mglistej pogody. Na skłonach kopuły szczytowej występują rumowiska kamienne, dużą wartość przyrodniczą posiadają piękne o tej porze roku murawy i traworośla szczytowe. Poniżej wierzchołka rośnie też sztucznie wprowadzona kosodrzewina. BIAŁY SŁOŃ – SYMBOL ŚNIEŻNIKA Na podszczytowej łące zobaczyłem ruiny czeskiego schroniska z 1912 r. , rozebranego w 1971 r. , a dokŁadniej fundamenty i piwnice po nim. Moje spojrzenia przykuł jednak tutaj słoń! Monumentalna kamienna rzeźba białego słonia na cokole  przetrwała dłużej niż schronisko, do dziś! Dla Czechów jest ona symbolem Śnieżnika. Rzeźbę ustawili w 1932 r. członkowie grupy artystycznej Jescher zaprzyjaźnieni z dzierżawcą schroniska Liechtensteina Oskarem Gutwinskim. Po polskiej stronie stoi za to do dziś schroniska PTTK na Hali pod Śnieżnikiem z czasów Marianny Orańskiej. Zauroczony tym miejscem nie śpieszyłem się już na wierzchołek, choć był już bliski. Na szczycie czekały tłumy turystów, bowiem tak popularna jest ta góra do dziś. HISTORYCZNA WIEŻA WIDOKOWA NA SZCZYCIE Śnieżnik był tak popularny, że w latach 1895–1899 wzniesiono tutaj kamienną wieżę widokową w kształcie cylindrycznej baszty. Wzniesiona została w latach 1895–1899 z inicjatywy Kłodzkiego Towarzystwa Górskiego i miała służyć podniesieniu atrakcyjności wycieczek na szczyt. Potężna konstrukcja, nawiązująca do modnego wówczas romantycznego stylu naśladującego średniowiecze, miała 6 kondygnacji i wysokość 33,5 m. Nadano jej imię cesarza Wilhelma I i dobudowano budynek mieszczący małe schronisko. Po II wojnie światowej infrastruktura turystyczna zaczęła podupadać.  a 11 października 1973 r. wysadzono w powietrze zaniedbaną, rozpadającą się wieżę widokową. Jej resztki tworzą dziś kulminację na kopule szczytowej. Kawałek historii tej góry rozleciał się na kawałki, nad czym nie mogę przeboleć! POŁUDNIOWYM RAMIENIEM ŚNIEŻNIKA Po obejrzeniu wszystkiego na kopule szczytowej ruszyłem dalej, tym razem zielonym, granicznym szlakiem, który co chwila stykał się z czerwonym, którym podchodziłem. Nim dość szybko straciłem wysokość i stanąłem na przełęczy pod Śnieżnikiem. Stąd odchodził długi południowy grzbiet, a wraz z nim niebieski szlak, którym miałem iść do samego końca wycieczki. Od tego miejsca łagodnie, pośród wiatrołomów zdobywałem kolejne, pomniejsze szczyty z ciekawymi widokami na Masyw Śnieżnika. Były to po kolei wierzchołki Stribnicka, Cerna Kupa, Sušina i Podbělka, niestety zalesione, a więc widoki miałem tylko dzięki wiatrołomom. Tak dotarłem do chaty Babuse, by po kilku minutach trawersem Świnnej Góry dojść na zbocza Slamenki, do górskiej chaty o tej samej nazwie. SKY WALK – PODNIEBNA ŚCIEŻKA Tutaj stoi górna stacja wyciągu krzesełkowego , wspomniana chata oraz najnowsza atrakcja, która przyciąga rzesze turystów, czyli podniebna ścieżka – Sky Walk. Budowa tej olbrzymiej wieży wzbudzała wielkie kontrowersje w Czechach, bowiem bezpowrotnie zmieniła krajobraz tego pasma. Wysoka na 55 m i mająca 710 m długości do przejścia trasa, po niekończących się spiralnych metalowych podestach jest widoczna z bardzo daleka. Na środku mieszczą się z kolei strome wąskie schody do zejścia oraz rura zjazdowa dla odważnych jak w aquaparku. Sama najwyższa widokowa platforma ma na środku metalową siatkę, dzięki czemu możemy zobaczyć pod nogami ziemię. Na mnie nie zrobiła ona zbyt dużego wrażenia, ale dla rodzin z dziećmi na pewno jest to olbrzymia atrakcja. DOLNA MORAVA Choć koszty jej zdobywania są niemałe. Wstęp na wieżę dla dorosłych kosztuje 200 koron, a z wjazdem kolejką w obie strony 350 koron. Dlatego bardzo duża ilość turystów podchodziła po prostu po stromym stoku narciarskim do wieży. Ja wykorzystałem tę opcję na zejście, choć było naprawdę ostro w dół. Ale dzięki temu ominął mnie wydatek na kolejkę lub długie okrężne zejście niebieskim szlakiem. W samej miejscowości Dolna Morawa także przygotowano kilka atrakcji dla dzieci, jak park linowy, zjeżdżalnie itp. Jest też mnóstwo parkingów, a dojeżdżają tu także autobusy kursowe z większych miast. Na jednym z parkingów zakończyła się moja krajoznawcza trasa, zatrzymując się na ponad 21 km w nogach. Miejscowość ta to również jeden z większych areałów narciarstwa zjazdowego w Czechach. NOCLEGI W SUDETACH Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu oraz przeczytania opowieści o mym pierwszym wejściu na Śnieżnik Kłodzki, od polskiej strony. Muszę jeszcze dodać, że podczas swego pobytu w Czechach bardzo przydatna była dla mnie wyszukiwarka noclegów „HotelsCombined”. Dzięki niej szybko i sprawnie mogłem wyszukać sobie spanie w pobliżu miejsca, gdzie kończyłem swoje wypady. Trwająca tydzień eskapada krajoznawczo – górska po czeskich Sudetach była bardzo intensywna od rana do wieczora, więc noclegi musiałem wyszukiwać raz dwa… Wkrótce kolejne odcinki mej opowieści o przygodach z tego urlopu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Przez Połoninę Kuk, czyli cuda Borżawy

marcogor o gorach

Przez Połoninę Kuk, czyli cuda Borżawy

Kolejna ma wycieczka w piękne pasmo Borżawy zaowocowała przejściem Połoniny Kuk, z wejściem na jej najwyższe wierzchołki Kuk ( 1361 m) i Menczuł ( 1247 m). Borżawa, albo inaczej Połonina Borżawska to jedne z najlepiej dostępnych gór na Ukrainie. Jest tam stosunkowo blisko od granicy z Polską, w miasteczku Wołowiec na pograniczu pasma jest dobra baza noclegowa. Pasmo Borżawy ma ok. 25 km długości, rozciąga się między doliną Wiczy (dopływu Latoricy) na północnym zachodzie, a doliną Riki na południowym wschodzie. Na zachodzie Połonina Borżawska graniczy z Połoniną Równą, na wschodzie – z Połoniną Czerwoną. Pasmo Połoniny Borżawskiej w swoich wyższych partiach ma charakter wysokogórski – szczyty są stożkowe, pokryte specyficzną dla Wschodnich Karpat formacją połoniny. Grzbiety są szerokie, doliny – głęboko wcięte. Poniżej linii 1200 m n.p.m. zbocza są pokryte lasami, głównie bukowymi, które jednak są w ostatnich dziesięcioleciach masowo wyrąbywane. Na połoninach prowadzi się wypas owiec. malownicze wejście na szlak z Miżhirji (do 1953 Wołowe (Pole) Połonina Borżawska nie jest objęta żadną formą urzędowej ochrony przyrody. Przez pasmo przebiega gazociąg. Te leżące na ukraińskim Zakarpaciu góry dzielą się na trzy grzbiety: -krótki zachodni ze szczytami Tomnatyk (1344 m n.p.m.) i Płaj (1334 m n.p.m.), -nieco dłuższy południowy ze szczytami Pohar (792 m n.p.m.), Magura (1088 m n.p.m.) i z najwyższym szczytem całego pasma – Stohami (1677 m n.p.m.), -wielokrotnie dłuższy od nich grzbiet południowo-wschodni ze szczytami Magura Żydowska (1516 m n.p.m.) i Hrad (1374 m n.p.m.). Grzbiet ten w połowie długości jest przedzielony przełęczą Prislop (1142 m n.p.m. [?]). W jego końcowej części wyodrębnia się małą Połoninę Kuk (kulminacje Kuk, 1361 m n.p.m. i Menczuł, 1247 m n.p.m.), dalej masywy Wodica (kulminacja Wodica, 1027 m n.p.m.) i Jasienie (kulminacje Jasieniówka, 1004 m n.p.m. i Jasienia, 880 m n.p.m.), a na samym krańcu, w zakolu Riki, masyw Paleny Hruń (kulminacja Skała, 1038 m n.p.m.). Grzbiety te zbiegają się na szczycie Wełykyj Werch (1598 m n.p.m.) w północnej części pasma. przeprawa przez bystry, dziki potok Borżawa należy do Beskidów Połonińskich w łańcuchu Zewnętrznych Karpat Wschodnich. Coraz intensywniejszą w ostatnich latach turystykę górską ułatwia sieć pasterskich dróg i ścieżek. Jest tutaj dużo dobrze oznakowanych szlaków turystycznych. Głównymi punktami wypadowymi w Połoninę Borżawską są miasteczka Wołowec i Miżhirja, leżące na jej obrzeżach. Właśnie w tej ostatniej osadzie rozpoczęła się moja wędrówka w kierunku połoniny wraz z mocną ekipą z PTTK-u Sanok. Miżhirja to osiedle typu miejskiego w obwodzie zakarpackim w zachodniej Ukrainie. Miasteczko leży w górach, w dolinie Riki, dzielącej pasma Połoniny Borżawy i Połoniny Czerwonej. Nasza trasa biegła początkowo wygodną drogą wśród rozrzuconych domostw, a później uroczymi łąkami, by po przeprawie przez potok prowadzić dość stromym wąwozem przez las. Potem nasz przewodnik Pan Marek wyprowadził nas na zieloną polanę, skąd już łagodniejszymi ścieżkami wyszliśmy na grzbiet połoniny. nasza malownicza droga na połoninę Dalsza wędrówka granią Połoniny Kuk przez malownicze łąki porośnięte wysokimi falującymi na wietrze trawami była już czystą przyjemnością. Przez połoninę prowadziła nas już wygodna droga, jakich tu pełno. Mijaliśmy polany, gdzie pasły się konie, a naszym oczom ukazywały się coraz rozleglejsze panoramy.  Tak dotarliśmy na kulminację grzbietu, czyli Kuk. Stoi tu metalowy maszt triangulacyjny oraz krzyż. Cały rozległy wierzchołek jest dobrym miejscem na biwak, oprócz tego oferuje doskonałe widoki na wszystkie strony świata. Spotkaliśmy tu właśnie grupę Ukraińców, którzy na piknik na szczycie dotarli autem terenowym. Ot takie tam sobotnie pieczenie kiełbasek na ognisku w górach. Nasza wesoła ekipa też pobiesiadowała tutaj trochę, bo pozostało nam tylko zejście w dół, częściowo tą samą drogą. widok na wierzchołek Kuka Po odpoczynku i sfotografowaniu czego tylko się dało ruszyliśmy z powrotem. Po przejściu połowy trasy przewodnik poprowadził nas innym, sobie tylko znanym wariantem zejścia. Czekało nas jeszcze jedno wyczerpujące podejście, a potem atrakcyjne zejście do wioski polami, łąkami, pośród stad rogatego bydła. Tak dotarliśmy do celu eskapady w trochę innym miejscu niż zaczynaliśmy wycieczkę. Ale w pobliżu czekał nasz niezawodny autokar. Kolejne piękne miejsca w Karpatach Ukraińskich zostały odkryte. Ponownie się przekonałem, że dzikie i mało uczęszczane pasma Ukrainy są świetnym sposobem na ucieczkę od cywilizacji. Tej jest tam naprawdę tyle co powinno, czyli wszystko wygląda bardziej tak, jakby czas się tam zatrzymał sto lat wcześniej… widoki na Połoninę Kuk ze szczytu Kuka Krajobrazy jak z dzieciństwa mojej babci, klimat jak za dawnych lat pionierów, choćby w Bieszczadach i dookoła bezdroża do odkrycia i zdobycia. Prawdziwa sielanka, dobrze ją przeżywać w grupie takich samych górołazów i zakochanych w tej dziczy turystów. Choć ludzie tu życzliwi i przyjaźni, to jednak w grupie raźniej! Na koniec jak zawsze zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wypadu. I pozdrawiam wszystkich fantastycznych uczestników tej weekendowej wycieczki. O drugim dniu pełnym przygód i odkrywania nieznanego przeczytacie tutaj. Gorąco polecam wszystkim ukraińskie pasma, nasze góry są już przecież bardzo zatłoczone! A tam dzikość serca i zero ludzi, coś w sam raz dla turystów kochających spokój i ciszę… Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Wejście na Paraszkę w Beskidach Skolskich

marcogor o gorach

Wejście na Paraszkę w Beskidach Skolskich

Kolejna moja wycieczka w Karpaty Ukraińskie odbyła się w paśmie Beskidów Skolskich, będących częścią Bieszczadów Wschodnich.  To północna ich część, od północy i zachodu obszar ten wyznacza rzeka Stryj, natomiast od południa dolina rzeki Sukiel. Grzbiety górskie tworzą tu sieć zworników i rozgałęzień, odmienną od właściwych Bieszczadów Wschodnich. Obszar jest niemal całkowicie zalesiony oraz praktycznie niezamieszkany. Połoniny występują tylko na najwyższych szczytach. Większość Beskidu Skolskiego znajduje się pod ochroną Parku Narodowego „Beskidy Skolskie”. Moim celem podczas tej wycieczki była Paraszka ( 1268m), najwyższa w całym paśmie i szczyty po drodze. Znajduje się ona w odległości 8 km na północny zachód od miejscowości Skole. Na szczycie znajduje się pamiątkowy kamień, a panorama z wierzchołka także robi wrażenie.  panorama Beskidów Skolskich Początek wycieczki odbytej z grupą górskich maniaków z PTTK-u Sanok, pod wodzą przewodnika Pana Marka nastąpił właśnie w miejscowości Skole, będącą stolicą rejonu skolskiego w obwodzie lwowskim. W mieście znajduje się muzeum odzieżowe oraz zakład budowlany. Ścieżka, którą prowadził nas przewodnik biegła łagodnie w górę, najpierw przez las na rozległą polanę, gdzie zrobiliśmy przerwę na popas, by później, po kolejnym podejściu przez las wyprowadziła nas na widokowy grzbiet połonin. Po lewej stronie zostawiliśmy szczyt Korczanki z widocznym przekaźnikiem, skręcając w prawo, by malowniczą, ale niezbyt forsowna trasą zdobyć po kolei wierzchołki Obrosłego Wierchu, Zielonej i Kobyły. Ostatecznie dotarliśmy na najwyższy szczyt Paraszki, który wyróżnia się stojącym tam krzyżem. na szczycie Paraszki Mimo pochmurnej aury widoczki były okazałe na okoliczne góry. Tutaj przerwa była dłuższa, bo każdy zapragnął sesji zdjęciowej. Ja z kolegami wpadłem na fajny pomysł nagiej fotki z flagą GGG, co obejrzycie w fotogalerii z wyprawy. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy i rozpoczął się odwrót. Schodziliśmy tą samą granią i szlakiem przez las, by na samym końcu zejść inną ścieżką do Skole. Tu zejście w dół było bardzo strome, ale zobaczyliśmy monument poświęcony poległym w czasie wojny bojownikom UPA, a poniżej stacje drogi krzyżowej, wzdłuż której doszliśmy do miasta. Na łące w pobliżu cmentarza miejskiego można odnaleźć ślady starego cmentarza żydowskiego nad potokiem Ostaszów. Stoi tam obecnie również pomnik upamiętniający zamordowanych mieszkańców miejscowości. widok na Paraszkę ze zboczy Zielonego Na pobliskiej stacji benzynowej, gdzie czekał nasz autokar dobiegła końca moja kolejna wycieczka ukraińska. Następny region górski w olbrzymich połaciach Karpat został odkryty. Jak zawsze byłem zachwycony dzikością tych gór i wspaniałymi widokami z połonin. Także rozkwitająca cudna, wiosenna roślinność dodawała uroku naszej grupowej wędrówce. Zresztą każdy zakątek górski mnie zachwyca, zwłaszcza, gdy jest dla mnie zupełnie nieznaną nowością i urzeka mnie swą dziewiczością. Bo turystów poza Polakami tam nie spotkamy. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z eskapady. I dziękuję współtowarzyszom za miłe towarzystwo. W ukraińskie pasma jeszcze powrócę, bo kuszą swą świeżością i spokojem. Z górskim pozdrowieniem Marcogor widok na Skole i okoliczne góry PS. Jako, że rozpoczął się niepostrzeżenie nowy rok szkolny polecam sklep http://babydeco.eu/, który oferuje szeroki asortyment produktów dla dzieci. Dla rodziców – turystów mogę śmiało polecić nosidełka biodrowe, czy chusty dziecięce oraz nosidła turystyczne, by mimo zakończenia wakacji nie zapominać o wspólnych wycieczkach na łono natury. Takie rodzinne, weekendowe wypady za miasto są dobrą odskocznią od obowiązków i możliwością aktywnego wypoczynku. Zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt możecie w polecanym sklepie. Pozdrawiam [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Drugi raz na Korbani w Bieszczadach

Za dobry obyczaj uważam odwiedzić co roku przynajmniej raz Bieszczady. Przecież to chyba najpiękniejsze polskie pasmo górskie po Tatrach. Jako, że połoniny znam jak własną kieszeń staram się szukać nowych miejsc do odwiedzenia. Ale, że to niewielkie góry to ciężko wymyślić coś nowego. W tym roku powróciłem więc na Korbanię, gdzie od niedawna stoi ładna wieża widokowa. Szczyt ten leżący nieco na uboczu Bieszczad ma tę zaletę, że oprócz najwyższych szczytów bieszczadzkich dobrze widać stamtąd Zalew Soliński. W czasie mojej drugiej wizyty tam widoki miałem nawet lepsze niż rok wcześniej. Jako, że ostatnio zdobywałem wierzchołek od Łopieńki, gdzie stoi piękna opuszczona cerkiew, tym razem postanowiłem wejść od drugiej strony, czyli jednej z wiosek w pobliżu Soliny. BEREŻNICA WYŻNA Oprócz tego, że jest we mnie pasja do zdobywania szczytów, mam także żyłkę krajoznawczą. Przed wejściem na Korbanię, która nie jest wybitnym szczytem pozwiedzałem trochę okolicę. Za cel obrałem sobie nieistniejące wioski, które kryją w sobie tyle tajemnic. Jednak na pierwszy ogień poszła wieś Bereżnica Wyżna, do której miałem blisko z noclegu. Chciałem tam obejrzeć zabytki, czyli drewnianą cerkiew unicką fundacji Mikołaja Krajewskiego z 1839 roku. Obecnie jest to kościół rzymskokatolicki. We wnętrzu znajduje się duża część ikonostasu z ikonami z XVII wieku i polichromią oraz również zobaczyć murowaną kaplicę z 1908 roku. Potem wyjechałem na przełęcz nad wioską, skąd rozpościera się ciekawy widok. Odnalazłem tam też kamień Kaczkowskiego, który upamiętnia uczestnika powstania krakowskiego z roku 1846. TYSKOWA Później udałem się na kolejną przełęcz, tym razem nad Radziejową, również z widokami, by potem odnaleźć pozostałości dawnej wioski Radziejowa. Praktycznie do zobaczenia tutaj pozostały tylko ruiny cerkwiska i kilka krzyży nagrobnych. Sama dolina, w której kiedyś leżała wieś prezentuje się bardzo ładnie i malowniczo. Kolejnym celem było zwiedzanie nieistniejącej wsi Tyskowa, leżącej na południowy wschód od Baligrodu, w dolinie między wzniesieniami Durna i Korbania. Po II wojnie światowej mieszkańców wsi wysiedlono, a zabudowania zniszczono. Do czasów współczesnych zachowała się podmurówka drewnianej cerkwi z 1837 roku, a obok powojenne nagrobki rodziny Budzińskich i ładny posąg Matki Boskiej. PRZEŁĘCZ HYRCZA Idąc dalej mija się wypalarnie węgla drzewnego, a dolina rozszerza się ukazując urocze krajobrazy. Tak doszedłem do przełęczy Hyrcza, przy drodze do Łopienki, gdzie znajduje się murowana kapliczka z XVIII wieku (obecnie pieczołowicie odrestaurowana), przy której odpoczywali pielgrzymi idący na łopieńskie odpusty. Wybudowano tam też wiatę turystyczną, gdzie można odpocząć i się wygodnie posilić. Tam spotkałem nowy szlak koloru zielonego z Łopieńki, który trawersem grzbietu, poprzez liczne mostki nad urokliwymi wąwozami, a na końcu dość stromym podejściem wyprowadził mnie na wierzchołek Korbani. Ten widokowy szczyt oferuje bardzo atrakcyjną panoramę Bieszczad i Zalewu Solińskiego. Stoi tam również zamykana wiata turystyczna, która umożliwia nocleg na szczycie, a obok jest miejsce na ognisko. KORBANIA Przez szczyt przebiega północna granica Ciśniańsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego. Na wierzchołku znajduje się stary, betonowy trójnóg geodezyjny. Po długiej delektacji widokami i nacieszeniem się pobytem w tak cudnym miejscu rozpocząłem powrót graniową ścieżką, którą znałem z pierwszej wizyty tutaj w kierunku przełęczy Hyrcza. Jednak nie dotarłem tam, tylko pięknymi łąkami z trawami po pas zszedłem do znanej już mi drogi do wsi Tyskowa. Tą samą doliną, co wcześniej trafiłem do samochodu pozostawionego przy drodze Wołkowyja – Baligród. To był już koniec wędrówki i zakończenie której to już górskiej przygody… W swoim życiu zdobyłem już ponad tysiąc szczytów, niektóre wielokrotnie, ale wciąż mi nie dość! Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wypadu. Z górskim pozdrowieniem Marcogor PS. A na koniec polecam firmę http://www.chromecrm.com/, prekursora oprogramowania CRM. [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Góry to najwspanialsze piękno

marcogor o gorach

Góry to najwspanialsze piękno

Góry najwspanialsze dzieło Stwórcy i moje największe kochanie… czy starczy czasu, by zobaczyć wszystko co piękne, wspiąć się na wszystkie wymarzone szczyty? Czy będzie mi dane zdobyć zaplanowane cele, powędrować wymarzonymi szlakami? Tyle jeszcze chciałbym zwiedzić pasm górskich, poznawać nowe góry, bo nigdy mi nie dość tej magii, którą tam czuje… Tylko kolejna wędrówka może ukoić moją tęsknotę za moim wyśnionym szczęściem, światem wymarzonym! Bo moja droga to ta od wierzchołka do wierzchołka góry, z doliny w dolinę, w górę i w dół, gdyż tam wszystko widać lepiej, czuję się tam najlepiej, z dala od zgiełku tego świata! Wiele już napisano poezji o tym… też tak czuję i myślę! w drodze na Zawrat, Tatry Wysokie Zos­tała ma miłośc wśród gór Co były tak często mym do­mem Od­wie­dzic je chciałbym znów Dziś zno­wu spoglądam w ich stronę Tam w każdym ka­mieniu na szla­ku Gdzie ser­ce zachwy­tem płonęło Zos­tały wędrówki mej śla­dy I tam się to wszys­tko zaczęło Dziś zdjęcia przeglądam cza­sami Te zbocza i górskie po­toki I nie wiem czy życia mi star­czy By uj­rzec znów piękne wi­doki Od­na­leźc swój cień w Mor­skim Oku Z Giewon­tu po­pat­rzec w do­linę W Za­kop­cu znów przy­siąśc na mos­tku wpat­ru­jac się w góry godzinę Co mają te góry ta­kiego Że ser­ce się do nich wy­rywa Swą ma­gią przy­ciągną każde­go Tam ty­le ta­jem­nic się skry­wa. autor: „misiek45” z cytaty.info widok ze Sv.Iliji, Góry Dynarskie A przy okazji polecam ofertę dewelopera http://apm-development.com.pl/. Z górskim pozdrowieniem Marcogor   Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Odwiedziny Korčuli – miejsca narodzin podróżnika Marco Polo

marcogor o gorach

Odwiedziny Korčuli – miejsca narodzin podróżnika Marco Polo

W czasie mej tegorocznej urlopowej wizyty na Chorwacji miałem okazję odwiedzić dwa razy wyspę Korculę. Ta górzysta wyspa położona jest w południowej Dalmacji. Jest ona porośnięta roślinnością śródziemnomorską (makią). Najwyższe szczyty to Klupca o wysokości 568 m n.p.m. i Kom 510 m n.p.m. Korčulę zamieszkuje ok. 17 tys. osób, a największe miejscowości to: Korčula, Blato, Vela Luka, Lumbarda. Ta ostatnia słynie z pięknej, płytkiej piaszczystej plaży, którą uwielbiają rodziny z dziećmi. Legenda głosi iż wyspa została odkryta przez Antenora w dwunastym wieku przed naszą erą, który według innej legendy uznawany jest również za założyciela Patavium (Padwy).  stragany w marinie Korcula Najważniejszym miastem jest Korčula, które uważane jest za miejsce narodzin słynnego weneckiego podróżnika, Marco Polo. Miejscowość ta nazywana „małym Dubrownikiem” przyciąga wielu turystów. Miałem okazję się przekonać na własne oczy, że ten tytuł wcale nie został nadany na wyrost. Korčula położona jest na północno-wschodnim krańcu wyspy Korčula. Od półwyspu Pelješac miasto oddzielone jest kanałem Pelješkim. Występujący w mieście klimat jest łagodny, śródziemnomorski, ze średnią temperaturą 24,5 °C w okresie letnim. Wiejący z północnego zachodu mistral zapewnia doskonałe warunki do uprawiania windsurfingu i żeglarstwa na kanale Pelješkim u wybrzeży miasta. Pierwsza osada została założona tutaj przez Greków i Ilirów przed naszą erą. Brama Miejska w baszcie Revelin Korčula czerpie dochody przede wszystkim z turystyki. Na terenie miasta wybudowano pięć dużych hoteli, liczne pensjonaty i apartamenty do wynajęcia. Infrastruktura turystyczna obejmuje także marinę. Port miejski umożliwia połączenia promowe m.in. z Drvenikiem, Orebiciem, Dubrownikiem, Splitem oraz wyspami Hvar i Mljet. Mnóstwo tutaj jest do zwiedzania zabytków różnych okresów. Mnie najbardziej ciekawił dom wielkiego podróżnika Marco Polo, który tu podobno się urodził oraz jego muzeum. Sam przecież jestem ciekawy świata… Zabytkowa część Korčuli obejmuje otoczony murami obronnymi obszar Starego Miasta oraz portu, w którym znajdują się dwie okrągłe baszty: Barbarigo i Balbi. Pomiędzy nimi usytuowana jest loggia z 1548 roku. W czworokątnej baszcie Revelin z 1493 roku mieści się Brama Miejska. Stare Miasto przypomina kształtem szkielet ryby, z wąskimi uliczkami odchodzącymi od głównej ulicy. baszta Barbarigo w porcie Na mojej drodze podróżnika nie mogło zabraknąć też Katedry św. Marka, która została wybudowana na fundamentach wcześniejszego kościoła z XIII wieku. Jej architektami byli miejscowi artyści, na czele ze znanym również w Wenecji i Dubrowniku Marko Andijiciem, którego dziełem jest wieża oraz kopuła katedry z 1481 roku. W 1525 roku do katedry dobudowano kaplicę św. Rocha, mającą chronić mieszkańców przed epidemiami dżumy. Naprzeciw katedry znajduje się wybudowany w stylu kwiecistego gotyku weneckiego pałac Arneri, z renesansowym ogrodem. Obok usytuowany jest pałac Gabrielis z XVI wieku, obecnie będący siedzibą Muzeum Miejskiego. Na Rynku Miejskim mieści się natomiast zbudowany w 1525 roku ratusz. W 1866 roku dobudowane zostało do niego pierwsze piętro. Przed ratuszem stoi kolumna z 1569 roku, a obok położony jest bogato zdobiony Pałac Książęcy. miejska promenada w porcie Turysta nie powinien omijać także Kościóła św. Piotra postawionego w XI wieku i przebudowanego w XVI wieku, kiedy to dodano renesansowy portal, a także mieszczącego się obok Pałacu Biskupiego, czyli kompleksu renesansowo-barokowych budynków ze skarbcem. Obowiązkowy punkt zwiedzania to również Klasztor Wszystkich Świętych, który od 1301 roku był siedzibą najstarszego w mieście bractwa. W przylegającym kościele Wszystkich Świętych, zbudowanym w XV wieku i przebudowanym później w stylu barokowym, znajduje się m.in. drewniana Pietà. Ostatnim punktem programu wycieczki była stojąca na wzgórzu nad Starym Miastem forteca św. Vlaha, wybudowana w 1813 roku przez Anglików w miejscu weneckich fortyfikacji z 1616 roku. wąskie i ciasne uliczki Korculi Najwięcej czasu spędziłem jednak w miejscach związanych z Marco Polo, moim praprzodkiem podróżniczym, jak sobie to ładnie wymyśliłem. Budynek z czworokątną wieżą przekształcany jest obecnie przez władze miasta w muzeum, poświęcone Marco Polo. Na koniec pozostał mi spacer klimatycznymi, wąskimi uliczkami miasta, które pamiętają zapewne wiele z wydarzeń historycznych w mieście. Doprowadziły mnie one do nadmorskiej promenady, gdzie znajduje się mnóstwo restauracyjek, pubów, barów oraz setki straganów i sklepików z pamiątkami. Czyli mogłem się najeść po wyczerpującym w słońcu zwiedzaniu oraz wydać ostatnie pieniądze na zimne lody. Dodam jeszcze, że z miasteczka Orebić, leżącego na półwyspie Peljesać naprzeciwko Korculi kursują tanie tramwaje wodne do późnej nocy, więc można przypływać tutaj z lądu na ciekawe wieczorne imprezy w miejskim amfiteatrze lub koncerty. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wyspy. Z górskim pozdrowieniem Marcogor wnętrze muzeum Marco Polo PS. Na Korculę możecie popłynąć jednym z wielu promów, np. używanym autem zakupionym tutaj http://autakrajowe.com.pl/. Polecam, tylko sprawdzone samochody używane. [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Bo góry to magiczne miejsce

Bo góry są magicznym miejscem… miejscem, w którym wszystkie sprawy przestają mieć znaczenie… miejscem, w którym wszystkie nasze problemy, zmartwienia czy niepokoje znikają razem z powiewem wiatru na szczycie… a w naszym wnętrzu powstaje błogi spokój i przekonanie, że nic złego się nie dzieje… że wszystkie przeciwności można pokonać. w Koziej Dolince Do­lina głębo­ka Ma­jes­tat gór prze­de mną Zat­rzy­mam wzrok na tym pięknie Spoj­rzę niebo Pełną pier­sią wciągnę powietrze Jed­na z niewielu chwil wolności Nies­krępo­wanej niczym Z da­la od cy­wili­zac­ji przeklętej Wiatr roz­cze­suje włosy Mówi his­to­rie nieznane W do­linę zejdę wo­dy z po­toku za­koszto­wać Położyć się pod niebem Zam­knąć oczy Usnąć w zgodzie z przy­rodą Precz czas Precz kaj­da­ny cywilizacji Tyl­ko ta chwi­la Pod nieba ka­wałkiem Zamarla Turnia i Mały Kozi Wierch A przy okazji polecam sklep akwarystyczny http://www.plantica.pl/. Z górskim pozdrowieniem Marcogor    Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Na Sv.Iliji – najwyższym szczycie półwyspu Pelješac

marcogor o gorach

Na Sv.Iliji – najwyższym szczycie półwyspu Pelješac

Pelješac to półwysep w południowej części dalmatyńskiego wybrzeża Chorwacji, na północny zachód od Dubrownika. Ma długość około 66 km, do 7 km szerokości i około 348 km² powierzchni. Jest górzysty, ukształtowany wraz z całym pasmem Gór Dynarskich. Przebywając tutaj z okazji nadmorskich wczasów postanowiłem zdobyć jego najwyższą górę – Sv.Iliję, czyli po polsku górę św.Eliasza. Na szczyt prowadzą trzy drogi, dwie ścieżki z Orebicia, miasteczka leżącego u stóp tej potężnej góry lub z drogi biegnącej serpentynami z Orebicia do wsi Nakovana. Tę ostatnią wybrałem na wejście, z racji tego, że w dużej części prowadzi wygodną, szeroką drogą, co miało znaczenie w tym lipcowym upale, a w ekipie, która mi towarzyszyła były także dzieci. Wejście od tej strony jest łatwe, nieporównywalnie trudniejsze jest zejście bezpośrednio do Orebica z drugiej strony tego olbrzymiego masywu, który dominuje w krajobrazie półwyspu, widoczny już z daleka, przy dojeździe do nadmorskich kurortów. Tym najtrudniejszym wariantem było mi dane zresztą zejść. punkt widokowy przy drodze Orebić- Loviste Przy jednej z serpentyn krętej, widokowej drogi, tuż powyżej punktu widokowego z ławeczkami znajduje się po prawej stronie mała zatoczka, gdzie można zostawić samochód. Tam rozpoczyna swój bieg utwardzona droga zamknięta dla ruchu kołowego szlabanem. I jest wyraźne oznaczenie –  Sv.Ilija- 2.30h. To była moja trasa przez jakąś bardzo upalną godzinę, potem zaczęły się skróty przez skały. Bardzo trzeba uważać tu na ostrą jak brzytwa śródziemnomorską roślinność, która gdzieniegdzie zarasta szlak. Ten poza tymi miejscami jest doskonale oznakowany, więc nie sposób się zgubić! Naprawdę jestem pod wrażeniem chorwackiego sposobu malowania oznaczeń. Po dość żmudnym przebijaniu się przez skały dochodzi się niespodziewanie do polany, gdzie pasą się konie. polana w połowie drogi na szczyt Sv.Iliji, skrzyżowanie szlaków To miejsce niezwykłe, tak byłem zaskoczony tym co zobaczyłem, że zaniemówiłem. Pasły się same, a ich pasterz gdzieś się zapodział. Dzieci miały tu dużo radości. Tutaj dołączał szlak bezpośrednio z Orebicia, ale ja poszedłem dalej za czerwonymi znakami, by przez zacienione gaje i dość strome skałki dojść do widokowego punktu z budynkiem z czerwonym dachem, który od parkingu już był wyznacznikiem dalszej drogi. Domek był zamknięty, ale dzięki położeniu w zacienionym miejscu był dobrym miejscem na odpoczynek na ławeczkach. Stąd schodził kolejny szlak do Orebica, ten stromy i wymagający, którym schodziłem potem w dół. Przypominał mi on we fragmentach tatrzański szlak, z racji kilku przejść po stromych skałach i usypujących się piargach. Ale najpierw trzeba było wejść na szczyt góry św.Eliasza, z tego miejsca zostało jeszcze 20 minut i nadeszło długo oczekiwane szczytowanie. kolejne rozwidlenie szlaków tuż pod szczytem góry św.Eliasza Na szerokiej kopule szczytowej stoi drewniany, mały krzyż i kamienne murki oraz jest księga wpisów, gdzie oczywiście widnieje już mój wpis z racji wejścia na dach półwyspu Pelješac. Widoki na kolejne masywy Gór Dynarskich z jednej strony, a z drugiej na Morze Adriatyckie i archipelag chorwackich wysp, na czele z Korculą naprawde zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Takie połączenie piekna wody i gór uważam za doskonałe. Cała nasza trzynastoosobowa ekipa, z którą przyjechałem na wczasy dała radę, nawet najmłodsi podróżnicy! Po sesjach fotograficznych i wielu chwilach radości i podziwiania cudnych panoram rozpoczęliśmy odwrót. na szczycie Sv.Iliji – 961m, kulminacji półwyspu Peljesac Szliśmy wspólnie do rozejścia przy domku, a potem tylko z Amelką ruszyłem na najtrudniejszy wariant trasy. Początkowo było to strome zejście, a potem trawers góry i w końcu po przejściu gołoborzy zaczęliśmy szybko schodzić w kierunku Orebicia. Widoki, jakie nam towarzyszyły przy tym były genialne. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do miasteczka, które przyciągało uwagę czerwonymi dachami, a w tle wspaniale prezentowało się lazurowe morze z zielonymi wysepkami. Przy takich okolicznościach przyrody schodzenie odbywało się szybko i przyjemnie, choć ciągle mój aparat był w ruchu. Po przejsciu zacienionego zagajnika znowu wyszliśmy na słońce i podziwialiśmy upojne krajobrazy, jak z folderów podróżniczych. Na progu wielkiej skały natrafiłem na symboliczny grób pewnie jakiegoś wspinacza, który tutaj zginął. Olbrzymie skały, które wisiały nad głowami przypominały mi potężne skalne masywy Dolomitów. Zresztą sami ocenicie na zdjęciach. panorama na Orebić i okoliczne wyspy, z lewej Mljet, z prawej Korcula Malownicza ścieżka doprowadziła ostatecznie nas na przedmieścia Orebica. Sam szlak rozpoczyna swój bieg przy kościele parafialnym, a dokładnie przy nadmorskiej promenadzie, z której wychodzi ulica Kralja Tomislava. Zaczynając podejście od tej strony idziemy poprostu ulicą do jej końca, a potem wchodzimy już na górski szlak. Pamiętajmy o zabraniu dużych zapasów wody, bo upał daje się we znaki i nawet na sześciogodzinną wędrówkę przyda się trzy litry wody, tym bardziej, że źródeł po drodze nie ma, jedynie wodopój dla koni. Podejście na szczyt od tej strony jest naprawdę strome i lepiej wybrać się rano, przed upałami. Całe przejście jest wyjatkowo malownicze i widokowe… kto zna pejzaże Chorwacji ten wie o czym piszę, a jeszcze zobaczyć to całe piękno z góry to już mega doznanie. wejście na szlak z Orebicia, z drogi Kralja Tomislava Będąc w Orebicu warto się wybrać na tę górę, by zobaczyć te wszystkie cuda z góry. Można zrobić sobie pętelkę z Orebicia startując z drogi do klasztoru franciszkanów z 1470 r, w którym mieści się muzeum. Na to widokowe wzniesienie odchodzi droga na wysokości hotelu „Villa Julija”. Ja miałem do dyspozycji auto, którym dojechałem na początek szlaku na serpentynach.  Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wyprawy, myślę, że zadowoli każdego konesera piękna. Wkrótce kolejne wspomnienia z wakacji na Chorwacji. Pora wrócić do tego co się kocha, po wakacyjnym szaleństwie. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Noc w górach

Góry w letnim zachodzącym słońcu nie przemawiają do nas ludzkim głosem, ale ciszą i pięknem natury roztaczającej się dookoła. Nie marnujmy takich chwil, ale napełniajmy się nimi i wracajmy wyciszeni. Góry wymagają respektu i cierpliwości. Na sukces składają się tysiące doświadczeń. Z faktu, że ktoś jest bardzo sprawny technicznie w skałach, nie wynika jeszcze, ze poradzi sobie w górach w trudnej sytuacji, w czasie załamania pogody lub lawiny, w razie śmierci partnera czy wypadku. Można się tego nauczyć jedynie przez długoletnią praktykę. Ale przede wszystkim najważniejsza jest miłość do gór. ( Krzysztof Wielicki ) skaliste otoczenie górnej części Hali Gąsienicowej i Koziej Dolinki Wiesz jaka jest noc w górach?:) Ma zapach siana skoszonych łąk. I pasących się za dnia owiec, nieopodal domu. Drewna i żywicy szumiących wokół drzew. Zapach rześkiego powietrza o zmierzchu I chłodu oplatającego me ramiona na wieczornym spacerze. Pełna odgłosów góralskiej muzyki odbijającej się od tatrzańskich turni i przyśpiewek skocznych w przydrożnych karczmach. Nagłej burzy , która przyszyła nie wiadomo skąd Zaskakując wszystkich turystów A przynosząca ulgę spragnionej ziemi Po upalnym dniu. Szelestu liści i kropel stukających o dachy domów i myśli krążących samotnie po szlakach szukających schronienia i ciepłego przytuliska chociażby w szałasie ludzkich snów. Aby przetrwać szczęśliwie tylko do rana . A kiedy słońce wzejdzie znów rozświetlając niebo nad szczytami obudzą się radośnie, otrzepią resztki kropel i wyruszą dalej zabierając ze sobą obraz minionej nocy. „Wiolinka” w żlebie Kulczyńskiego, Tatry Wysokie A przy okazji polecam tanie podróżowanie z firmą http://piatkabus.pl/. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

marcogor o gorach

Orla Perć – szlak tylko dla orłów

Mija 110 lat od wytyczenia najtrudniejszego szlaku w Tatrach. Wytyczony ponad sto lat temu szlak turystyczny Orla Perć miał być przeznaczony tylko dla orłów tatrzańskiej wspinaczki, ukoronowaniem ich dotychczasowych zdobyczy, jednak ta idea się zatarła. Zginęło tam blisko 140 turystów. Orla Perć oznaczona czerwonym szlakiem, uważana jest za najtrudniejszy szlak wysokogórski w Polsce. Zaczyna się na Przełęczy Zawrat (2159 m n.p.m.), biegnie przez Zamarzłą Przełęcz, Kozią Przełęcz, Kozi Wierch (2291 m n.p.m), Granaty, Buczynowe Turnie i kończy się na Krzyżnem (2112 m n.p.m). Pomysł wytyczenia Orlej Perci zawdzięczamy miłośnikom Tatr – młodopolskiemu poecie Franciszkowi Henrykowi Nowickiemu i księdzu Walentemu Gadowskiemu.  słynny uskok na Granatach Już w 1901 r. Nowicki przesłał projekt utworzenia szlaku do Towarzystwa Tatrzańskiego. Pierwotnie szlak miał być o wiele dłuższy i prowadzić od Wodogrzmotów Mickiewicza i dalej główną granią Tatr przez Wołoszyn, Krzyżne, Zawrat, Świnicę, Czerwone Wierchy do Doliny Kościeliskiej. Budowa szlaku, której przewodził ks. Gadowski, rozpoczęła się w lipcu 1903 r. W wytyczaniu szlaku i montowaniu zabezpieczeń, czyli łańcuchów, klamer i drabinek, brali udział m.in. pierwsi przewodnicy tatrzańscy: Klemens Bachleda, Jakub i Józef Wawrytko i inni. Wytyczanie i zabezpieczanie szlaku zakończono w lipcu 1906 r. Pierwotnie Orla Perć kończyła się na Polanie pod Wołoszynem, obecnie szlak jest krótszy i kończy się na Krzyżnem. Historyczny końcowy odcinek szlaku jest zamknięty od 1932 r. drabinka na trawersie Orlej Baszty – Często turyści nieświadomie lub zupełnie nieprzygotowani poruszają się po Orlej Perci. Część turystów wchodzi tam zupełnie przypadkowo, nie wiedząc gdzie są i gdzie idą. Nie potrafią się poruszać w tak trudnym, eksponowanym terenie i często kończy się to wypadkiem z poważnymi obrażeniami lub nawet wypadkami śmiertelnymi – powiedział Andrzej Marasek. Od czasu powstania szlaku w 1906 r. na Orlej Perci i szlakach dojściowych zginęło około 140 osób, co stanowi jedną piątą ofiar w całych polskich Tatrach. – To tragiczne i zatrważające statystyki – podkreślił ratownik TOPR. pólnocny często zaśniezony żleb przed Wielką Buczynową Turnią – Orla Perć była wytyczona dla turystów wykwalifikowanych i doświadczonych, którzy już swoje w Tatrach przeszli. Pokonanie Orlej Perci miało być ukoronowaniem ich dotychczasowych zdobyczy taternickich, miał to być szlak tylko i wyłącznie dla orłów. Dzisiaj ta idea się zatarła i na Orlą Perć wchodzą wszyscy, niejednokrotnie kompletnie nieprzygotowani turyści – zauważył Marasek. Według statystyk 60 proc. wypadków na Orlej Perci zdarza się na skutek poślizgnięcia na płatach śniegu lub oblodzonych skałach. Wśród pozostałych przyczyn są m.in. zabłądzenia, zasłabnięcia oraz spadające kamienie. wspinaczka na Małą Buczynową Turnie A przy okazji zapraszam na stronę http://promotiontops.pl/, gdzie znajdziecie wiele starannie wybranych artykułów, wspaniale sprawdzających się jako upominki i gadżety reklamowe, z przeznaczeniem dla firm dbających o swój wizerunek. Z górskim pozdrowieniem Marcogor   Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Tęsknota szczytów

marcogor o gorach

Tęsknota szczytów

Każde z tych miejsc trzeba zapamiętać dokładnie kamień po kamieniu rysę po rysie krok po kroku bo zdarzyć się może każdego dnia że wejdziesz na drogę w doliny bez powrotu. ( Aleksander Wojciechowski ) Połonina Krasna z Topasem Odosobnione wrogo gór strzelistych szczyty, Tonące w nocnych niebios głuchoniemym łonie, Podają sobie dumnie – jak na zgodę dłonie – Pojednawcze przełęcze w wyży niezdobytej. Urwiste, stronie turnie! Tragiczne granity, Stojące w obojętnych gwiazd zimnej koronie! Ach, głaz z płazem się brata w hardym niepoklonie W pustce nieczułej, nagiej i niesamowitej. Miłości trzeba! Górna samotność przeraża Okrutnym opuszczeniom, jak groza cmentarza, Chociaż czoło się wznosi w gwiazdy, nad obłoki! O, wy pola ulegle skromnie żeńców kosom! Szczyty gór rodzą orły wysokim niebiosom l poziomym, pokornym dolinom potoki. ( Staff Leopold ) Gorgany zachodnie A przy okazji polecam tapety ścienne z centrum tapet. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Wędrówka szczytami Borżawy z kulminacją w Wielkim Wierchu

marcogor o gorach

Wędrówka szczytami Borżawy z kulminacją w Wielkim Wierchu

Moje pierwsze zetknięcie z pasmem Borżawy w Karpatach Ukraińskich zaowocowało piękną wędrówką przez kilka szczytów wznoszących się nad miasteczkiem Wołowiec, gdzie był nasz nocleg. Rozległe, połoninne szczyty przypominały mi nasze Bieszczady, ale w wersji makro. Bo wszystko tam jest większe, obszerniejsze, a widoki na bezkresną zdawać by się mogło górską dal, gdzie wszędzie leżą jakieś góry wyjątkowo cudne. Dobrze zagospodarowany region Borżawy okazał się mniej dziki, niż Gorgany, które przemierzałem wcześniej. Świadczyła o tym także dość spora jak na Ukrainę ilość miejscowych turystow, których mijałem na szlaku. A te są tu dobrze oznakowane i raczej nie sposób się zgubić. Z kolejki krzesełkowej na jeden ze szczytów korzystają również paralotniarze, których mogłem podziwiać z wierzchołków na mojej trasie. Borżawa, albo Połonina Borżawska to pasmo górskie na ukraińskim Zakarpaciu. Należy do Beskidów Połonińskich w łańcuchu Zewnętrznych Karpat Wschodnich. Pasmo Borżawy ma ok. 25 km długości, na zachodzie Połonina Borżawska graniczy z Połoniną Równą, na wschodzie – z Połoniną Czerwoną. Na północy oddziela ją od Bieszczadów i Gorganów obniżenie przełęczy Podobec. Połonina Borżawska dzieli się na trzy grzbiety: krótki zachodni ze szczytami Tomnatyk (1344 m n.p.m.) i Płaj (1334 m n.p.m.), nieco dłuższy południowy ze szczytami Pohar (792 m n.p.m.), Magura (1088 m n.p.m.) i z najwyższym szczytem całego pasma – Stohami (1677 m n.p.m.) oraz wielokrotnie dłuższy od nich grzbiet południowo-wschodni ze szczytami Magura Żydowska (1516 m n.p.m.) i Hrad (1374 m n.p.m.). Grzbiet ten w połowie długości jest przedzielony przełęczą Prislop (1142 m n.p.m. W jego końcowej części wyodrębnia się niekiedy małą Połoninę Kuk (kulminacje Kuk, 1361 m n.p.m. i Menczuł, 1247 m n.p.m.). Grzbiety zbiegają się na szczycie Wełykyj Werch (1598 m n.p.m.) w północnej części pasma. na Wielkim Wierchu Właśnie ten zachodni grzbiet z kulminacją w zwornikowym wierzchołku Wielkiego Wierchu był trasą mojej pierwszej wędrówki przez ten uroczy skrawek górski. Wyruszyłem z ekipą PTTK dokładnie z przełęczy nad wioską Hukliwe niebieskim szlakiem, by bardzo łagodnym podejściem dotrzeć szybko ponad las na pierwszy szczyt – Riapetską. Potem ścieżkami, bądź szeroką polną drogą wygodnie wędrowałem przez cudne połoniny Borżawy. Na Wielkim Wierchu nasz przewodnik objaśnił nam szerokie panoramy widoczne tego dnia z wierzchołka. Oprócz pobliskich pasm górskich na czele z Gorganami, czy Połoniną Krasną szczególnie dobrze widać było Pikuja, najwyższy szczyt Bieszczad, jak także polską ich część, z samą Tarnicą w centrum. szpiczaty Pikuj z prawej, w środku na lewo siodło Tarnicy Pasmo Połoniny Borżawskiej w swoich wyższych partiach ma charakter wysokogórski – szczyty są stożkowe, pokryte specyficzną dla Wschodnich Karpat formacją połoniny. Grzbiety są szerokie, doliny – głęboko wcięte. Poniżej linii 1200 m n.p.m. zbocza są pokryte lasami, głównie bukowymi, które jednak są w ostatnich dziesięcioleciach masowo wyrąbywane. Na połoninach prowadzi się wypas owiec. Połonina Borżawska nie jest objęta żadną formą urzędowej ochrony przyrody. Przez pasmo przebiega gazociąg. A ja powolutku spacerowałem sobie wśród bujnych traw i cudnej zieleni, szeroką drogą, najpierw na obszerny i spłaszczony wierzchołek Płaja, gdzie działają stacja meteorologiczna i przekaźnik radiowo-telewizyjny. Stoi tam też pomnik ukraińskiego poety, a obraz dopełnia gruz po jakiś zabudowaniach. na wierzchołku Płaja Coraz intensywniejszą w ostatnich latach turystykę górską ułatwia sieć pasterskich dróg i ścieżek. I jedna z nich doprowadziła mnie na kolejny szczyt – Tomnatyk, a potem była wspaniała graniówka wśród malowniczych skał, wyrosłych pośrodku zieleni, aż na szczyt bez nazwy z krzyżem. Właściwie to turyści, z racji podobieństwa, gdy się ogląda go z daleka nazwali Cyckiem i przyznaję, że to bardzo trafna nazwa. W końcu udało mi się wejść na jakiegoś cycka… Z wierzchołka jest świetny widok na rozłożone w dole miasteczko Wołowiec. Zejście z niego właśnie tam, to kolejny przyjemny spacer polnymi, lub leśnymi drogami, cały czas czerwonym szlakiem, który doprowadził w końcu całą naszą ekipę do centrum Wołowca. To właściwie jest osiedle typu miejskiego, leżące nad potokiem Wicza, na południowym stoku Wschodnich Bieszczadów, w obniżeniu między tym grzbietem a pasmem Połoniny Borżawy. Przez miasto przebiega główna zakarpacka linia kolejowa z Mukaczewa do Stryja. Wołowiec widziany z Cycka W mieście znajduje się cerkiew greckokatolicka z XVII / XVIII wieku. Świątynia ta, pod wezwaniem Opieki Bogurodzicy jest przykładem trójdzielnej konstrukcji z wieżą słupowo-ramową i izbicą. Turyści znajdą tu też turbazę Płaj posiadająca 120 miejsc noclegowych, ale PTTK korzysta z hotelu Wiktoria o dobrym standardzie w samym centrum osiedla. Tutaj to po zejściu z gór zakończyła się moja kolejna przygoda z tym rejonem Karpat. Trzecia ukraińska wyprawa była za mną, ale przecież następna miała być już wkrótce i niedługo o niej przeczytacie. Każde zetknięcie z tym dzikim, cudownym regionem górskim utwierdza mnie w przekonaniu, że to jeden z najlepszych kierunków dla turystów pragnących ciszy, spokoju i braku tłumów na szlaku. Będę powracał na zieloną Ukrainę jak najczęściej. Przyciąga jak magnez mnogością przyjaznych pasm górskich. Na koniec zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wyprawy. Z górskim pozdrowieniem Marcogor [See image gallery at marekowczarz.pl] Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Tatry wy moje

marcogor o gorach

Tatry wy moje

To w górach patrząc w dół ze szczytu, przestajesz żałować swego bytu. Męczący świat staje się pod Tobą taki mały, a widok wokół nieskończenie doskonały. To, że Tatry to dla nas Polaków najpiękniejsze góry świata pisali już wielcy poeci, którzy odkrywali to piękno w pionierskich czasach jak J.Kasprowicz, czy L.Rydel: „Znasz li ten kraj, gdzie księżycową nocą Cień śpiących Tatr długą się smugą kładzie? Gdzie blaski mdłe na jezior tle migocą, A iskier pęk na srebrnej gra kaskadzie?” ~~Lucjan Rydel ~~ Hala Ornak w dole oraz od lewej grzbiet Ornaku, Kominiarski Wierch i Czerwone Wierchy, foto by wiktorbubniak.pl Tatry wy moje ! Zalubiéć sie mozná we wás! Hodziłek ci já po więksyk górak, widziáłek wieldzaźne śniegi i lody, co ik nie wrąbać, hociájby ta ludzie tysioncami rąbali sto lát a moze i więcyl, ale skotwiéło mi sie za wami i przjijeháłek, coby wás uźrzéć, pogwárzyć jak z przjijácielámi, bo wy przjijáciele náserdecniejse, Tatry wy moje!” Jan Kasprowicz z Tatr (1898) w Dolinie Raczkowej, słowackie Tatry Zachodnie A przy okazji polecam grzejniki firmy Mat Dom, ciekawa oferta dla każdego domu przed zimą. Z górskim pozdrowieniem Marcogor Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]

Kocham je – moje Tatry

marcogor o gorach

Kocham je – moje Tatry

Kocham je. Patrzą na mnie zawsze jednakowe, zawsze jednako zimne i smutne i zawsze wierne. Kocham je. Nauczyły mnie myśleć i czuć, słowa w rytm układać i barwić, i zsyłają mi sny, lekkie palce kładą mi na oczy i przymykają mi powieki, a potem chylą mi głowę w tył , dotykają palcem mych ust i mówią cicho: milcz. Kocham Tatry. Kocham ich pustkę i milczenie, ich martwość o spokój posępny. W ich mgłach błąka się myśl moja i szuka dawnych swoich wierzeń i miłości, uczuć i siły. Po ich dolinach i przełęczach chodzi myśl moja i smuci się, że nie może być ogniem w ogniu, wichrem w wichrze, światłem w świetle; że nie może być z wami, być waszym, o duchy żywiołów! Nad potokami usiada myśl moja i smuci się…  wierzchołek Skrajnego Soliska zimowo „Góry oczyszczają, wymagają oczyszczenia. Góry oczyszczają z egoizmu i samolubstwa z zarozumialstwa i pychy. Góry stanowią wspaniały teren zdobywania. Oczyszczają z egoizmu, gdy trzeba się dzielić kawałkiem chleba czy kostką cukru lub gdy trzeba rezygnować z własnych planów by ratować drugiego często nieznanego człowieka. Człowiekiem gór nie jest ten, który umie i lubi chodzić po górach, ale ten, który potrafi żyć w dolinach. Gdy człowiek czuje się jak karzeł wobec ogromu gór i gdy poznając samego siebie, swoje wnętrze, swoje możliwości, swoją niewystarczalność zdobywa krok za krokiem, jedną z najcenniejszych cech ludzkich – pokorę, która zdobyta w górach potem owocuje w dolinach. Właśnie wtedy, kiedy na pytanie – po co chodzisz po górach – jesteś zakłopotany i nie wiesz, co masz odpowiedzieć to właśnie wtedy dajesz dowód, że szukasz nieznanego!” grań Baszt ze Skrajnego Soliska A przy okazji polecam fotele fryzjerskie z firmy LaPuella. Podobne zdjęcia: [See image gallery at marekowczarz.pl]