With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Wszystko, co chciałbyś wiedzieć (FAQ)

Jeżeli tutaj zaglądasz, istnieje duże prawdopodobieństwo, że rozważasz zapisanie się na Kurs Przewodników Beskidzkich lub chcesz dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Świetnie! Poniżej znajdziesz listę najczęściej zadawanych pytań i odpowiedzi na nie, które powinny rozwiać Twoje wątpliwości. Jeżeli są kwestie, o których nie napisałam, a uważasz je za ważne, zostaw komentarz — uzupełnię wpis o kolejne punkty. Uwaga! FAQ, które znajdziesz poniżej, to małe kompendium wiedzy na temat szkolenia organizowanego przez Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie. Mimo tego, że kursy przewodnickie w Polsce mają ten sam cel i przyświecają im podobne idee, mogą się od siebie znacznie różnić — jeżeli interesuje Cię kurs odbywający się w innym mieście, o szczegóły pytaj u źródła. Formalności  Kiedy zaczyna się kurs i jak długo trwa?  Co się robi na kursie?  Jaki jest koszt uczestnictwa w kursie?  W jaki sposób można zapisać się na kurs? Jest ryzyko, że zabraknie miejsc?  Nie jestem jeszcze członkiem PTTK. Czy mogę zapisać się na kurs?  Nie jestem już studentem. Czy mogę zapisać się na kurs?  Mam ponad 30 lat. Czy mogę zapisać się na kurs?  Nie mieszkam w Krakowie. Czy mogę zapisać się na kurs? Wyjazdy Jak często odbywają się wyjazdy? Jak wyglądają wyjazdy piesze? Ile to kosztuje? Jak wyglądają wyjazdy autokarowe? Ile to kosztuje? Czy trzeba być na wszystkich wyjazdach? Wykłady Jak często odbywają się wykłady? Jaka jest tematyka wykładów? Czy wykłady są obowiązkowe? Zaliczenia i egzaminy Czy kursanci otrzymują materiały edukacyjne? Jak wygląda zaliczenie wyjazdów? Czym są graniówki? Jak wygląda ich zaliczenie? Jak wygląda Impreza Na Orientację? Jak wyglądają praktyki na bazach namiotowych? Jak wygląda egzamin połówkowy? Jak wygląda sesja teoretyczna? Jak wygląda egzamin wewnętrzny? Jak wygląda egzamin państwowy? I czy da się go zdać bez „znajomości”? Varia Jak wygląda kwestia bycia przewodnikiem beskidzkim po deregulacji zawodu? Żaden z moich znajomych nie chce iść na kurs. Co robić? Czy kurs da się połączyć z pracą i/lub studiami? Mało chodziłam/em po górach. Czy sobie poradzę? Mam kiepską orientację w terenie. Czy sobie poradzę? Jestem nieśmiała/y, stresują mnie wystąpienia publiczne. Czy sobie poradzę? Nie znoszę zimy i mrozu. Czy sobie poradzę? Skąd mam wiedzieć, czy odnajdę się na kursie? Dlaczego ludzie rezygnują z kursu? Czy na kursie można znaleźć męża/żonę? FAQ Kiedy zaczyna się kurs i jak długo trwa? Kursy Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie rozpoczynają się jesienią, zazwyczaj na przełomie października i listopada. Start kursu zawsze poprzedza spotkanie organizacyjne. Zostaniesz na nim poinformowany o wszystkich najważniejszych sprawach związanych z kursem oraz terminie pierwszego kursowego wyjazdu, podczas którego będziesz miał okazję zobaczyć, jak wygląda praktyczna część szkolenia. Szkolenie trwa półtora roku. Co się robi na kursie? Życie dzieli się na „Życie Przed Kursem”, „Życie Na Kursie” i „Życie Po Kursie”. A „Życie Po Kursie” już nigdy nie jest takie samo. „Życie Na Kursie” dzieli się z kolei na „Życie Przed Połówką” i „Życie Po Połówce” — i wcale nie mam na myśli alkoholu! „Życie przed połówką”, czyli pierwsza część kursu, to wyjazdy piesze, podczas których odwiedzisz wszystkie grupy górskie w polskiej części Beskidów oraz niektóre pasma położone u naszych sąsiadów. Po roku, zazwyczaj w październiku, odbędzie się egzamin „połówkowy” (czyli właśnie „połówka”), który zweryfikuje Twoją wiedzę i predyspozycje do bycia przewodnikiem — pozytywny wynik egzaminu umożliwi Ci udział w drugiej części szkolenia, podczas której będziesz poruszać się głównie autokarem. „Życie Po Połówce” to kilka intensywnych miesięcy, podczas których będziesz ćwiczył pilotaż i zaprzyjaźnisz się z mikrofonem (oraz kierowcą autokaru!). Poznasz drogi dojazdowe prowadzące do najważniejszych miast położonych u stóp Beskidów oraz dowiesz się, co też ciekawego można w nich zobaczyć. W tej części szkolenia wybierzesz się również na kilka wyjazdów pieszych. Szkolenie kończy sesja teoretyczna, poprzedzająca egzamin praktyczny, wewnętrzny, który zwyczajowo odbywa się w maju. Jego pozytywny wynik będzie Twoją przepustką do przystąpienia do egzaminu państwowego, który zwyczajowo odbywa się w czerwcu. Jest to ostatni egzamin podczas “Życia Na Kursie”. Po jego zdaniu z dumą będziesz już mógł nosić upragniony czerwony polarek. Jaki jest koszt uczestnictwa w kursie? Cena uczestnictwa w Kursie Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2016-2018 to 749 zł (podzielone na trzy raty). W kolejnych latach może ona ulec zmianie. Co się w nią wlicza? M.in. wynajem sali wykładowej, koszty udziału przewodników-instruktorów w zajęciach praktycznych, część materiałów szkoleniowych, ewentualne (!) dofinansowanie części zajęć praktycznych oraz inne wydatki związane bezpośrednio z prowadzeniem kursu. Warto pamiętać, że opłata za kurs nie obejmuje kosztów udziału w zajęciach praktycznych (dojazdy, noclegi, jedzenie). Wykładowcy i przewodnicy-instruktorzy pracują społecznie — za prowadzenie kursu i pomoc w jego organizacji nie otrzymują wynagrodzenia. Robią to, bo uważają, że Kurs Przewodników Beskidzkich to dla każdego miłośnika gór świetna przygoda, która pozostawia w głowie mnóstwo niesamowitych wspomnień, mocno poszerza horyzonty i daje możliwość połączenia pasji z pracą, czyli robienia tego, co naprawdę się lubi. W jaki sposób mogę zapisać się na kurs? Jest ryzyko, że zabraknie miejsc? Zapisy na kurs ruszają po spotkaniu organizacyjnym i przyjmowane są wykładach (we wtorki i czwartki między 18:00 a 20:15 w sali konferencyjnej na Zyblikiewicza 2b). Aby zapisać się na kurs należy: wpłacić przynajmniej I ratę, dostarczyć zaświadczenie o dobrym stanie zdrowia i braku przeciwwskazań do uczestnictwa w Kursie Przewodników Beskidzkich oraz wypełnić formularz zgłoszeniowy. Nie musisz od razu zapisywać się na kurs. Na kilka pierwszych wyjazdów możesz pojechać zupełnie na luzie, bez formalności, po to, aby zobaczyć, jak to wszystko wygląda w praktyce i czy czujesz klimat kursu. Udział w części praktycznej szkolenia skutecznie weryfikuje wyobrażenia o nim i oczekiwania, dzięki czemu o wiele łatwiej podjąć ostateczną decyzję. Miejsc nie zabraknie! Na kurs z radością przyjmowany jest każdy, kto tylko chce wziąć w nim udział. Nie jestem jeszcze członkiem PTTK. Czy mogę zapisać się na kurs? Oczywiście! Bycie członkiem PTTK i posiadanie aktualnie opłaconej składki jest jednym z warunków dopuszczenia kursanta do udziału w egzaminie „połówkowym”, kończącym pierwszą część szkolenia. Do tego czasu legitymacji PTTK wcale nie trzeba posiadać, jednak warto ją mieć — podczas kursowych wyjazdów bardzo często nocuje się w obiektach PTTK. Legitymacja PTTK uprawnia do korzystania ze zniżek. Legitymację wyrobić można np. w Centralnym Ośrodku Turystyki Górskiej PTTK w Krakowie przy ul. Jagiellońskiej 6. Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie jest kołem Oddziału Akademickiego PTTK — możesz zostać członkiem właśnie tej sekcji. Nie jestem już studentem. Czy mogę zapisać się na kurs? Jak najbardziej! Mimo tego, że kurs organizowany jest przez Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie, bycie studentem nie jest wymagane, choć może wiele ułatwiać, zwłaszcza w kwestii organizacji czasu, który trzeba kursowi poświęcić. Czeka Cię intensywne 1,5 roku — z dużą dozą prawdopodobieństwa możesz założyć, że to głównie wokół tego tematu będzie się kręciło Twoje życie. Mam ponad 30 lat. Czy mogę zapisać się na kurs? Wiek nie stanowi żadnego problemu! Wystarczy być młodym duchem i mieć wystarczająco dużo energii i motywacji, by przebrnąć nie tylko przez setki kilometrów beskidzkich szlaków, ale także przez wciągający proces zdobywania wiedzy o górach. Osoby, które ukończyły 30. rok życia, a chcą wziąć udział w kursie, proszone są o wstrzymanie się z płaceniem pierwszej raty — lista takich osób będzie dostarczona do Zarządu Koła, który na pierwszym spotkaniu w styczniu podejmie się głosowania. Wszyscy, którzy ukończyli 30 lat, powinni również wziąć udział w jednym z dwóch pierwszych wyjazdów kursowych, aby przetestować swoje możliwości i sprawdzić, jak uczestnictwo w kursie wygląda w praktyce. Nie mieszkam w Krakowie. Czy mogę zapisać się na kurs? Możesz zapisać się na kurs nawet wtedy, kiedy mieszkasz w Gdańsku, jeżeli tylko będziesz w stanie uczestniczyć w wyjazdach i angażować się w to, co się na kursie dzieje. Mieszkanie w Krakowie wiele ułatwia — bez przeszkód chodzić można na wykłady teoretyczne, docierać na czas na dworzec przed wyjazdami w teren czy po prostu spotykać się z innymi kursantami “po godzinach”, by wspólnie się integrować (to bardzo ważne!). Uczestnictwo w kursie, kiedy nie mieszkasz w Krakowie, będzie od Ciebie wymagało lepszej organizacji czasu i bardziej zaawansowanej logistyki, ale rzecz jasna jest to do zrobienia — jeżeli tylko Ci się chce. Jak często odbywają się wyjazdy? Piesze wyjazdy szkoleniowe najczęściej odbywają się w weekendy (sob-nd), co 2-3 tygodnie. Na kursie czeka Cię również kilka dłuższych obozów: obóz sylwestrowy pod koniec grudnia (ok. 6 dni), obóz zimowy w trakcie ferii zimowych (ok. 9 dni), obóz letni (ok. 14 dni) a także obóz zagraniczny (ok. 9 dni) w trakcie wakacji. Część praktyczna szkolenia służy dokładnemu poznaniu Twojego przyszłego rejonu uprawnień. W drugiej części szkolenia odbędą się również autokarówki (głównie w weekendy), czyli możliwość poćwiczenia umiejętności pilotażu i prazy z kierowcą autokaru. Z reguły jest ich kilka w rejonie uprawnień. Służą nauce metodyki prowadzenia autokaru, topografii dróg oraz poznawaniu zabytków kultury materialnej regionu. Jak wyglądają wyjazdy piesze? Ile to kosztuje? Zacznę od tego, ile to kosztuje. Na koszt wyjazdu weekendowego składa się: cena dojazdu do miejsca, z którego wychodzimy na szlak i powrotu do Krakowa, cena noclegu (zazwyczaj w schronisku, chatce, czasem szkole), cena jedzenia. Całość zamyka się zwykle w kwocie 50-70 zł. Warto korzystać ze zniżek PTTK i zniżek studenckich! Cena dłuższych wyjazdów i obozów zimowych rośnie proporcjonalnie do liczby noclegów. Podczas obozów letnich śpimy najczęściej pod namiotami. Posiłki (kolacje, śniadania) przygotowywane są przez kursantów z produktów, które zabieramy ze sobą lub kupujemy w sklepach, jeżeli mamy taką możliwość — pozwala to znacznie obniżyć koszty wyżywienia. Od pierwszego wyjazdu będziesz się wcielać w rolę przewodnika i prowadzić grupę. Twoim zadaniem będzie doprowadzić ją do wyznaczonego celu, nikogo w tym czasie nie zgubić oraz w międzyczasie opowiedzieć coś ciekawego o tym, co będziemy mijać po drodze. Bardzo często będą to panoramki, które pozwolą Ci lepiej zapoznać się z topografią terenu i poćwiczyć plastyczny opis tego, co widać na horyzoncie. Po dniu pełnym wrażeń i dotarciu na miejsce noclegu będzie czas na wspólny posiłek i integrację (gitary mile widziane!). Jak wyglądają wyjazdy autokarowe? Ile to kosztuje? Koszty wyjazdów autokarowych uzależnione są od tego, ile osób bierze udział w danym wyjeździe — cena wynajmu autokaru (przy większej liczbie osób) lub busa (przy mniejszej liczbie osób) dzielona jest pomiędzy uczestników. Im więcej kursantów, tym taniej, dlatego warto aktywnie uczestniczyć w wyjazdach w drugiej części szkolenia! Tak, jak na wyjazdach pieszych będziesz wcielać się w rolę przewodnika, tak na wyjazdach autokarowych będziesz wcielać się w rolę pilota… i przewodnika! Krótko mówiąc: Twoim zadaniem będzie “dowieźć” grupę do wyznaczonego celu, którym zazwyczaj będzie jakieś miasto, miasteczko lub wieś — ponieważ będziemy poruszać się po terenach, którymi trzeba przemieścić się, by dotrzeć w Beskidy. Siedząc wygodnie obok kierowcy będziesz musiał nie tylko instruować go, którędy ma jechać i gdzie skręcić, ale także opowiadać do mikrofonu o tym, co też ciekawego widać za oknem. Na tym etapie szkolenia będziemy skupiać się zarówno na topografii, jak i historii i kulturze materialnej regionu. Podczas postojów będziemy zwiedzać najważniejsze miasta i zabytki, dzięki czemu będziesz miał okazję ugruntować wiedzę zdobytą w pierwszej części szkolenia i poćwiczyć metodykę pilotażu, która na pewno bardzo Ci się przyda. Dzień autokarowy pojawi się również na egzaminie wewnętrznym, kończącym kurs przewodnicki. Czy trzeba być na wszystkich wyjazdach? Nie trzeba. Ale warto! Jak wiadomo — praktyka czyni mistrza. A wyjazdy szkoleniowe to najlepsza okazja do tego, aby poznawać teren przyszłych uprawnień i ćwiczyć metodykę prowadzenia grupy czy autokaru. Szybko przekonasz się, że “co w nogach, to w głowie” (albo “co w kołach, to w głowie” — i wcale nie jest to powietrze!) oraz że samemu ciężko nadrobić zaległości. W kwestiach formalnych związanych z wymaganymi “dniówkami”: do egzaminu połówkowego dopuszczeni są uczestnicy kursu, którzy uczestniczyli w co najmniej 14 dniach zajęć praktycznych, w tym przynajmniej 8 weekendowych (nie obozowych); do egzaminu końcowego dopuszczeni są uczestnicy kursu, którzy uczestniczyli w co najmniej 40 dniach zajęć praktycznych, w tym 15 po egzaminie połówkowym, 10 dniach w warunkach zimowych oraz czynnie w co najmniej 6 dniach autokarowych. Warto brać udział w jak największej liczbie wyjazdów! Nie tylko dlatego, że można się na nich sporo nauczyć, ale także dlatego, że wyjazdowe wieczory są tym, co najlepiej się potem wspomina. I za czym najbardziej się tęskni! Jak często odbywają się wykłady? Wykłady odbywają się we wtorki i w czwartki, w godz. 18:00-20:00. W pierwszej części szkolenia przy ul. Zyblikiewicza 2b, w drugiej — przy ul. Jagiellońskiej 6a. Oczywiście w Krakowie! Jaka jest tematyka wykładów? Wykłady prowadzone są zgodnie z nową Ustawą o usługach turystycznych. Zajęcia prowadzone są przez specjalistów w danej dziedzinie, którzy dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem, przybliżając zagadnienia teoretyczne związane z pracą przewodnika. Wykłady, które Cię czekają, to m.in.: historia Polski, geografia turystyczna Polski, historia kultury w Polsce, przyroda i jej ochrona w Polsce, turystyka w Polsce, metodyka przewodnictwa, podstawowe przepisy prawne w turystyce, wybrane zagadnienia z psychologii i socjologii, podstawowe wiadomości o górach Europy i świata, geografia turystyczna gór Polski, zagadnienia ochrony obszarów górskich, góry w kulturze polskiej, historia i organizacja turystyki górskiej w Polsce, zasady letniej i zimowej turystyki górskiej, bezpieczeństwo w górach, historia Beskidów na tle historii Polski, geografia, geologia i przyroda Beskidów, kultura i sztuka Beskidów, etnografia i kultura ludowa, topografia, komunikacja, zagospodarowanie turystyczne, trasy dojazdowe w Beskidach, metodyka i technika prowadzenia wycieczek w warunkach zimowych. Czy wykłady są obowiązkowe? Wykłady teoretyczne nie są obowiązkowe, ale gorąco zachęcam do udziału w nich — są świetnym przygotowaniem do wyjazdów i pozwalają uporządkować posiadają już wiedzę (albo uzupełnić jej braki). Zazwyczaj po wykładach uskuteczniana jest również tradycyjna integracja „na mieście”, która pozwala solidnie zacieśnić kursowe więzi! Czy kursanci otrzymują materiały edukacyjne? W czasie szkolenia otrzymasz materiały edukacyjne zawierające podstawowe informacje o Beskidach. Część wykładowców dzieli się również z kursantami prezentacjami, z których korzysta w czasie zajęć. Jest to tylko zarys tematyki, którą powinieneś zgłębiać we własnym zakresie, poszukując wiedzy również w innych źródłach (przewodnikach, książkach, monografiach, czasopismach, itp.). Tak naprawdę tylko od Ciebie zależy, ile się nauczysz i jak wiedzę teoretyczną wykorzystasz podczas zajęć praktycznych (czyli w czasie wyjazdów szkoleniowych, podczas których będziesz ćwiczył prowadzenie grupy). Świetnie sprawdza się wspólny, wirtualny dysk, który z powodzeniem wykorzystać można do zbierania wartościowych materiałów o przyszłym terenie uprawnień — będą przydatne zwłaszcza przed egzaminami. Jak wygląda zaliczenie wyjazdów? Podstawowym wymogiem zaliczenia tzw. „dniówek szkoleniowych” jest aktywne uczestnictwo w nich. Podczas trwania szkolenia kierownictwo kursu może określić dodatkowe wymagania, niezbędne do zaliczenia obecności na wyjazdach kursowych. Są to zazwyczaj podstawowe informacje związane z grupą górską, której dotyczy wyjazd, np. jej granice turystyczne i podział na pasma, przebieg ważnych szlaków turystycznych, rezerwaty przyrody, itp. Uzbieranie określonej liczby zaliczonych „dniówek szkoleniowych” jest warunkiem koniecznym do przystąpienia do egzaminów (połówkowego i końcowego). Patrz: Czy trzeba być na wszystkich wyjazdach? Czym są „graniówki”? Jak wygląda ich zaliczenie? „Graniówki” to mapy grzbietowe poszczególnych beskidzkich grup górskich, które w uproszczony sposób prezentują ich topografię, czyli to, co najważniejsze dla przyszłego przewodnika. Mają na celu ułatwienie zapoznawania się z przebiegiem poszczególnych pasm, hydrografią terenu, najważniejszymi miastami położonymi u stóp Beskidów oraz przebiegiem ważnych szlaków turystycznych, po których można się poruszać w obrębie danej grupy górskiej. Po narysowaniu „graniówki” (nie ma na niej żadnych nazw topograficznych; trzeba je znać) należy udać się do wybranego przewodnika z Koła, który zweryfikuje Twoją wiedzę i oceni, czy jest ona wystarczająca. Wśród klasycznych „graniówek” mogą znaleźć się również inne wymogi, uzupełniające nabytą wiedzę, np. zaliczenie mapy pasm Karpat polskich (tzw. „pasmówka”) czy zaliczenie mapy dróg dojazdowych w Beskidy. Zaliczenie „graniówek” to jeden z warunków umożliwiających dopuszczenie do egzaminów (połówkowego i teoretycznego, poprzedzającego egzamin końcowy). Jak wygląda Impreza Na Orientację? Impreza Na Orientację, zwana w skrócie INO, to wyjazd, podczas którego kursanci (zazwyczaj w zespołach 3-osobowych) mają za zadanie potwierdzić w określonym limicie czasu swoją obecność przy określonych punktach kontrolnych. INO bazuje głównie na pracy z mapą i kompasem, będziesz miał zatem okazję ćwiczyć wyznaczanie azymutów oraz chodzenie bez szlaku. Podczas weekendu pokonuje się zazwyczaj ok. 40-60 km, meldując się na końcu w punkcie docelowym. INO odbywa się zwykle w czerwcu, a jesienią ustalany jest dodatkowy termin, dla tych, którzy z przyczyn losowych nie mogli wziąć udziału w pierwszym lub nie zaliczyli go. Zaliczenie INO to jeden z warunków umożliwiających dopuszczenie do egzaminu teoretycznego, poprzedzającego egzamin końcowy. Jak wyglądają praktyki na bazach namiotowych? Praktyki na bazach namiotowych (Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie posiada trzy bazy namiotowe — pod Gorcem, pod Lubaniem i w Radocynie) standardowo trwają tydzień i odbywają się pod okiem „bazowego”, czyli opiekuna bazy sprawującego funkcję jej gospodarza w określonym czasie. Do zadań kursanta-praktykanta należy pomoc „bazowemu” i wspólne dbanie o to, aby baza działała, jak należy. Może to być np. meldowanie turystów, którzy odwiedzają bazę i pobieranie opłat za noclegi, palenie w piecu, z którego korzystają turyści, noszenie wody, rąbanie drewna czy porządkowanie terenu bazy. Jeżeli nie możesz przyjechać na bazę na cały tydzień, możesz wziąć udział w jej weekendowym rozwijaniu lub zwijaniu. Odbycie praktyk na bazie namiotowej to jeden z warunków umożliwiających dopuszczenie do egzaminu połówkowego. Jak wygląda egzamin „połówkowy”? Egzamin „połówkowy” to egzamin, który kończy pierwszą część szkolenia, związaną z wyjazdami pieszymi. Jest bardzo ważny — jego pozytywny wynik umożliwia kontynuację szkolenia. Jeżeli tego egzaminu nie zdasz, niestety, musisz zaczynać kurs od początku. Egzamin „połówkowy” trwa dwa dni i od typowych pieszych „dniówek szkoleniowych” różni się tym, że są na nim obecni egzaminatorzy, którzy będą Cię oceniać (tak, to stresujące). Teoretycznie nie wydarzy się na nim nic, co nie wydarzyło się przez ostatni rok na kursie. Egzaminy nie bez powodu trwają dwa dni. Końcowa ocena jest sumą tego, co zaprezentujesz zarówno podczas jednego, jak i drugiego prowadzenia grupy. Nawet jeżeli zawalisz, możesz być pewien tego, że dostaniesz drugą, a nawet i trzecią szansę, żebyś mógł udowodnić, na co Cię stać. Jak wygląda sesja teoretyczna? Sesja teoretyczna to czas na podsumowanie pierwszej i drugiej części szkolenia, które kończy się w marcu. Jest czasem na uporządkowanie nabytej wiedzy, uzupełnienie braków w niej oraz powtórkę przed egzaminem wewnętrznym. Sesja teoretyczna nie może być krótsza niż 2 tygodnie i nie może przekroczyć 5 tygodni — ostateczny czas jej trwania ustalany jest przez Zarząd Koła. Egzamin teoretyczny obejmuje 14 egzaminów cząstkowych z następujących tematów: 1. Beskid Śląski, Beskid Mały, Pogórze Śląskie; 2. Beskid Żywiecki; 3. Beskid Makowski, Beskid Wyspowy, Pogórze Wielickie, Pogórze Wiśnickie; 4. Gorce 5. Pieniny, Spisz, 6. Beskid Sądecki, Pogórze Rożnowskie; 7. Tatry, Podhale, Orawa; 8. Beskid Niski, Pogórze Ciężkowickie, Pogórze Strzyżowskie; 9. Bieszczady, Pogórze Dynowskie, Pogórze Przemyskie; 10. Ogólna geografia Karpat; 11. Etnografia, góry w literaturze; 12. Historia regionu i turystyki; 13. Przyroda i geologia Karpat; 14. Historia sztuki i zabytki regionu. Przy zdawaniu poszczególnych egzaminów z topografii będziesz musiał wykazać się dodatkowo wiadomościami z zakresu historii, zagospodarowania turystycznego i przemysłowego, zabytków, dróg dojazdowych, przebiegu szlaków turystycznych, etnografii i przyrody danego regionu. Zdanie wszystkich cząstkowych egzaminów teoretycznych jest warunkiem umożliwiającym dopuszczenie do końcowego egzaminu praktycznego, tzw. egzaminu wewnętrznego. Jak wygląda egzamin wewnętrzny? Końcowy egzamin praktyczny, tzw. egzamin wewnętrzny, jest egzaminem, którego pozytywny wynik umożliwia przystąpienie do egzaminu państwowego, na uprawnienia przewodnickie. Jeżeli tego egzaminu nie zdasz, będziesz musiał czekać cały rok, aby móc ponownie zaliczać go z kolejnym kursem, który dojdzie do tego etapu. Egzamin, podobnie, jak egzamin „połówkowy”, trwa dwa dni, z tą różnicą, że jeden z nich to dzień autokarowy, a drugi to dzień pieszy. Trasa egzaminu nie jest dokładnie znana. Kursanci otrzymują jedynie informację o miejscu noclegu oraz kilku kluczowych punktach, które pojawią się trasie. Mimo tego, że na egzaminie państwowym zakres obowiązujących tematów został mocno ograniczony, na egzaminie wewnętrznym Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakpwie kursantów obowiązuje całość wiedzy, która przewinęła się przez poprzedzające go szkolenie oraz sesję teoretyczną. Jak wygląda egzamin państwowy? I czy da się go zdać bez „znajomości”? Egzamin państwowy trwa trzy dni. Pierwszy dzień to egzamin teoretyczny, podczas którego rozwiązuje się test wyboru oraz odpowiada ustnie (trzy losowe pytania) przez komisją powołaną przez Urząd Marszałkowski. Po zmianie przepisów na egzaminie w Małopolsce nie ma już dnia autokarowego, są za to dwa dni piesze, podczas których egzaminatorzy weryfikują umiejętności metodycznego prowadzenia grupy oraz stan posiadanej wiedzy na temat (przede wszystkim) grupy górskiej, w której odbywa się egzamin. Główne zagadnienia, na jakie kładziony jest nacisk to topografia, historia turystyki oraz pierwsza pomoc. Egzamin ten jak najbardziej da się zdać bez „znajomości”. Absolwenci Kursu Przewodników Beskidzkich Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie zazwyczaj świetnie na nim wypadają i zdają go niemal w 100%. Jak wygląda kwestia bycia przewodnikiem beskidzkim po deregulacji zawodu? Deregulacja zawodu przewodnika spowodowała, że teoretycznie wcale nie musisz nim być, by oprowadzać grupy turystów po Beskidach. W praktyce jest jednak pewien haczyk. „Obszary zastrzeżone”. To tereny niektórych parków narodowych, których dyrektorzy zadecydowali, że oprowadzać mogą po nich jedynie osoby posiadające licencję. Jak taką licencję można zdobyć? Trzeba: a) być przewodnikiem beskidzkim posiadającym uprawnienia nadane przez Marszałka Województwa, b) odbyć specjalne szkolenie organizowane przez dany park narodowy, c) zdać test uprawniający do uzyskania licencji. Krótko mówiąc: jeżeli nie jesteś przewodnikiem beskidzkim, nie wprowadzisz grupy turystów do najbardziej atrakcyjnych rejonów Beskidów, w które najczęściej udają się wycieczki. Żaden z moich znajomych nie chce iść na kurs. Co robić? Nie przejmować się! Kurs Przewodników Beskidzkich to jeden wielki zbiór osób, których znajomi nie chcieli iść na kurs — w związku z tym integracja w nowym gronie przebiega bardzo szybko i sprawnie. Na tyle szybko, że po jednym, dwóch wyjazdach ma się już nowych znajomych z kursu i wszyscy zapominają o tym, że przyszli na niego sami. A z każdym kolejnym tygodniem jest tylko lepiej! Jeżeli wydawało Ci się, że w dorosłym życiu nie można się już zaprzyjaźnić… Szybko zmienisz zdanie! Wspólne wyjazdy, wspólna nauka, wspólne radości, wspólne smutki, wspólne zwycięstwa. 1,5 roku to wystarczająco długo, by dobrze się poznać i wystarczająco mało, by się sobą znudzić. Przewodnicy, którzy przyjaźnią się od 5-10-20-30-40 i więcej lat, mówią dokładnie to samo! Czy kurs da się połączyć z pracą i/lub studiami? Oczywiście, choć wymaga to sporej dawki samozaparcia i umiejętności ustalania priorytetów. Nie masz na nic czasu? Na kursie przekonasz się o tym, że im więcej masz na głowie, tym lepiej jesteś zorganizowany. Zdziwisz się, jak elastyczna jest doba, kiedy do codziennych obowiązków musisz dołożyć jeszcze jeden. No, może kilka: naukę, wyjazdy i… Wspólną integrację z innymi kursantami! A kiedy kurs się skończy i odetchniesz z ulgą, nagle uświadomisz sobie, że czegoś Ci bardzo brakuje. Choć kurs organizowany jest przez Studenckie Koło Przewodników Górskich, ostatnimi laty tendencja się odwraca i średnia wieku rośnie. Na 13 osób, które kończyły kurs w 2016 roku, tylko 3 z nich były studentami. Da się? Da się! Mało chodziłam/em po górach. Czy sobie poradzę? Na kurs zapisują się osoby z różnym doświadczeniem górskim. Zarówno takie, które przeszły już setki, a nawet tysiące kilometrów po szlakach, jak i takie, które do tej pory były niedzielnymi turystami, ale zapragnęły to zmienić. Zarówno takie, które regularnie uprawiają sporty i są bardzo sprawne fizycznie, jak i takie, których kondycja pozostawia wiele do życzenia, ale chcą nad nią popracować. Zarówno takie, które bez problemu maszerują z wielkim plecakiem, jak i takie, które przytłacza sam jego widok, ale chcą się z nim zmierzyć. Tak naprawdę tempo marszu, intensywność szkoleniowych wyjazdów i postępy sprawnościowe na kursie zawsze są wypadkową całej grupy, czyli przeciętne, więc nie martw się, dasz radę. Mam kiepską orientację w terenie. Czy sobie poradzę? Orientacja w terenie to umiejętność mocno uzależniona od osobistych predyspozycji, ale nawet jeżeli nie jesteś mistrzem w określaniu kierunków świata, wszystkie góry wyglądają dla Ciebie tak samo i nie masz zielonego pojęcia o tym, jak mapę 2D przełożyć na 3D w rzeczywistości, mam dla Ciebie dobrą wiadomość! Przez półtora roku na kursie będziesz miał okazję NIEUSTANNIE tę orientację w terenie ćwiczyć i sam szybko zobaczysz, że regularna obecność na szkoleniowych wyjazdach pozwoli Ci się wiele nauczyć. Jednym z punktów do zaliczenia na kursie jest Impreza Na Orientację, podczas której będziesz miał okazję przetestować w praktyce umiejętność korzystania z mapy i kompasu, chodzenia na azymut i przemierzania Beskidów bez szlaków. A to jedna z cenniejszych lekcji. Jestem nieśmiała/y, stresują mnie wystąpienia publiczne. Czy sobie poradzę? Na kursie będziesz mówił sporo. O tym, co ważne i czego nie sposób pominąć. O tym, co mniej ważne, ale o czym nie można zapomnieć. I o tym, co zupełnie nie ma znaczenia, ale co każdy przewodnik powinien wiedzieć… By w końcu wiedzieć, co się mówi, a nie mówić, co się wie! Jedno jest pewne — nauczysz się mówić tak, żeby inni Cię słuchali. Nawet jeżeli Ci się wydaje, że tego nie potrafisz. Kurs to świetna okazja do zmierzenia się z lękiem przed wystąpieniami publicznymi w kontrolowanych warunkach. Zazwyczaj okazuje się, że wcale nie są one tak straszne, jak się wydają. Nawet jeżeli nigdy nie zostaniesz mistrzem oratorstwa, przekonasz się, że od tego wcale się nie umiera. Nie znoszę zimy i mrozu. Czy sobie poradzę? Zaliczenie “zimowych dniówek” jest jednym z warunków dopuszczenia do końcowego egzaminu wewnętrznego, więc nawet jeżeli zimy i mrozu nie znosisz, będziesz musiał im stawić czoło. Wiele razy będziesz mieć dość. I równie wiele razy okaże się, że masz w sobie mnóstwo siły, by przezwyciężyć swoje słabości. A chwile, w których było najciężej, będziesz wspominał najlepiej. I z największym sentymentem. Testowanie własnych granic wejdzie Ci w krew. I tak już zostanie na zawsze! Ta umiejętność przyda Ci się nie tylko na kursie. Skąd mam wiedzieć, czy odnajdę się na kursie? Nie będziesz tego wiedział, dopóki sam nie sprawdzisz. Zawsze lepiej spróbować, dojść do wniosku, że to nie dla Ciebie i w pełni świadomie zrezygnować z dalszego uczestnictwa w Kursie, niż nie spróbować nigdy i ciągle zastanawiać się, “co by było gdyby”. Na kilka pierwszych wyjazdów możesz pojechać bez zapisywania się na Kurs, by sprawdzić, jak wszystko wygląda w praktyce, czy czujesz klimat szkolenia i czy chcesz wziąć w nim udział. To również świetna okazja, by podpytać przewodników “jak to jest na kursie” i wymienić się swoimi spostrzeżeniami z innymi kursantami. Z doświadczenia wiem, że wiele niezdecydowanych osób rozwiewa wtedy swoje wątpliwości. Świetnym wstępem do Kursu Przewodników Górskich jest również Kurs Organizatora Turystyki PTTK, który jest pewną namiastką tego, co dzieje się na kursie. Dlaczego ludzie rezygnują z kursu? Bo wyobrażali sobie, że kurs wygląda zupełnie inaczej. Bo myśleli, że to inni będą ich uczyć, a nie, że sami, od pierwszego wyjazdu, będą musieli wcielać się w rolę przewodników. Bo dochodzą do wniosku, że to jednak nie dla nich. Bo perspektywa poświęcenia na kurs 1,5 roku z życia wydaje im się jednak zbyt przytłaczająca. Bo nie są w stanie pogodzić codziennych obowiązków z kursem. Bo w pewnym momencie im się odechciewa. Bo znajdują ciekawsze zajęcia, którym chcą poświęcić swój czas. Bo ze względu na sytuacje losowe nie są w stanie zdobyć wystarczającej liczby dniówek potrzebnych do ukończenia kursu. Bo boją się przystąpienia do egzaminów i odpuszczają zaraz przed. Niektórzy odpuszczają i już nigdy na kurs nie wracają. Są jednak tacy, którzy zaczynają go wiele razy i uparcie dążą do celu. I w końcu zdobywają upragniony, czerwony polar. Czy na kursie można znaleźć męża/żonę? Tak! Na kursie można znaleźć chłopaka/dziewczynę, co nierzadko kończy się ślubem, a w strukturach koła urodziło się i wyrosło już sporo kursowych dzieci! Wspólne zainteresowania i miłość do gór mocno łączą ludzi, niekiedy tak bardzo, że postanawiają oni przemierzać razem nie tylko górskie, ale też życiowe, ścieżki. Na kursie można znaleźć też wielu przyjaciół, znajomych i kompanów do wspólnych wycieczek, a wszyscy przewodnicy są jak jedna, wielka rodzina. Jedno jest pewne! Na pewno nie jest nudno. Masz dodatkowe pytania? Zostaw komentarz! Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Wszystko, co chciałbyś wiedzieć (FAQ) pojawił się poraz pierwszy w With Love.

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Audycja w Radio Pryzmat, „Operacja Kobieta”

Dlaczego kurs przewodnicki jest jak (burzliwy) związek, jakie supermoce można zdobyć w ciągu półtora roku trwania szkolenia i czy #pokursie można jeszcze normalnie żyć (i dlaczego nie). Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Audycja w Radio Pryzmat, „Operacja Kobieta” pojawił się poraz pierwszy w With Love.

Poradnik: Jak zdobyć Mount Kraka w stylu alpejskim?

With love

Poradnik: Jak zdobyć Mount Kraka w stylu alpejskim?

Kurs Przewodników Beskidzkich: Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować?

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Jak przeżyć egzamin połówkowy i nie zwariować?

Beskid Sądecki: Pannonica 2016

With love

Beskid Sądecki: Pannonica 2016

Gorce: Gorcstok 2016

With love

Gorce: Gorcstok 2016

With love

Nie potrafię udźwignąć ciężaru Wszechświata

Nie potrafię udźwignąć ciężaru Wszechświata. Czasami boję się, że zwali mi się na głowę — jak dach z zetlałych desek, który za długo znosił kaprysy Natury. Myślę sobie wtedy, że to niebezpieczne mieć nad sobą tę czarną, bezdenną otchłań.Że pewnego dnia złapie mnie za gardło i zacznie dusić, zacznie dusić każdego i właśnie tak skończy się świat. W ciszy. Leżeliśmy na środku łąki a gwiazdy znikały, jedna po drugiej, jak gaszone z cichym syknięciem świeczki. Być może spadły już wszystkie? Mgły podnosiły się coraz wyżej i zjadały po kawałku niebo, odbierając kształty światu. W zasadzie mogły kryć cokolwiek. Setki dawnych istnień, dzikie zwierzęta i strach, który czaił się z tyłu głowy, w gadzim mózgu, u podstawy czaszki. Uciekaj, albo giń. Słyszałam gdzieś opodal dźwięk dzwonka, który owce noszą na szyi, choć o 3 nad ranem wcale nie powinno ich tam być. Ani owiec, ani dźwięków. Lubię ten oddech Ziemi — bezgłośny i spokojny, kiedy rytm serca zgrywa się z odwiecznym rytmem natury, kiedy klatka piersiowa faluje w prastarym takcie, góra-dół, góra-dół, kiedy oczy powoli zamykają się i w zasadzie można by tak spać, pod gołym niebem, gdyby nie chłód wciskający się w rękawy, który uświadamia za każdym razem, że nie należymy już do tego zwierzęcego świata, bo nie mamy futra. I kiedy tak leżę i przytłacza mnie ciężar Wszechświata, którego nie potrafię udźwignąć, kiedy oddycham w rytmie Ziemi, bezgłośnie i spokojnie, kiedy chłód nocy wciska mi się w rękawy, czuję podskórnie, że rośnie mi ogon, że zęby stają się ostrzejsze, że na grzbiecie wyrasta mi sierść i że gdybym robiła to częściej, dłużej i bardziej, to którejś nocy zerwałabym się z łąki, tej czy tamtej, i pobiegła przed siebie — bo nie umiem inaczej wytłumaczyć sobie faktu, że to właśnie wtedy, na tych łąkach, pod czarną, bezdenną otchłanią, najbardziej mnie ciągnie do lasu. Radocyna, sierpień 2016 Post Nie potrafię udźwignąć ciężaru Wszechświata pojawił się poraz pierwszy w With Love.

Recenzja: „Opowiadania i humoreski łemkowskie”

With love

Recenzja: „Opowiadania i humoreski łemkowskie”

Beskidzkie Bacówki: Krawców Wierch

With love

Beskidzkie Bacówki: Krawców Wierch

Kurs Przewodników Beskidzkich: Epilog

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Epilog

Poradnik: Jak wybrać dobry termos na górskie wędrówki?

With love

Poradnik: Jak wybrać dobry termos na górskie wędrówki?

Mała Fatra: Kilka ładnych widoczków i nic poza tym, czyli czego szukam w górach

With love

Mała Fatra: Kilka ładnych widoczków i nic poza tym, czyli czego szukam w górach

Bezpieczeństwo w górach: Jak wezwać pomoc + Aplikacja Ratunek

With love

Bezpieczeństwo w górach: Jak wezwać pomoc + Aplikacja Ratunek

Ratownicy Bieszczadzkiej Grupy GOPR w 2015 r. uczestniczyli w 247 wyprawach, akcjach i interwencjach, pomagając 279 osobom. Wypadki zdarzają się nie tylko na szlakach, ale także na stokach narciarskich, zwłaszcza tych, po których poruszają się początkujący. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam ratować siebie lub drugiego człowieka, dlatego tak bardzo ważne jest, by wiedzieć, jak szybko wezwać pomoc – czasami minuty decydują o życiu i śmierci. Najczęstsze przyczyny wypadków w górach Odpowiednie zaplanowanie wyprawy w góry i przygotowanie się do niej jest podstawą bezpiecznego przemierzania szlaków. Dopasowanie trasy do własnych możliwości, pory roku i warunków atmosferycznych wydaje się być oczywiste, prawda? Niestety, nie jest. Jan Krzysztof, Naczelnik TOPR, podkreśla, że to właśnie błędy popełniane na tym etapie są najczęstszą przyczyną wypadków w górach. Analiza zdarzeń, które doprowadziły do wielu niebezpiecznych sytuacji, pokazała, że największym problemem turystów jest brak wiedzy i doświadczenia. Zbyt pewni siebie miłośnicy górskich wrażeń bardzo często nie respektują potencjalnych niebezpieczeństw i ignorują zmieniające się warunki pogodowe, albo pakują się w przerastający ich umiejętności teren („Ja nie dam rady?!”), a wtedy o nieszczęście nietrudno. Zdarzają się również wypadki losowe – skręcenia i złamania kończyn to chleb powszedni ratowników. Podobnie jak zabłądzenia i zaginięcia. Niestety bardzo często turyści sami nie wiedzą, gdzie są lub wydaje im się, że są w zupełnie innym miejscu, niż są w rzeczywistości. Orientacja w terenie jest bardzo ważna. Przydaje się nie tylko wtedy, kiedy chcemy dotrzeć do zamierzonego celu, ale także po to, by w razie wypadku przyspieszyć akcję ratowniczą. Jak wezwać pomoc w górach? Numery alarmowe Jeżeli w górach wydarzy się wypadek, który wymaga interwencji służb ratunkowych, niezwłocznie należy zadzwonić do GOPR-u lub TOPR-u i wezwać pomoc. Numery ratunkowe działające w polskich górach to 985 lub 601 100 300 – warto na stałe wpisać je w książkę kontaktów w telefonie. Uwaga! Nie dzwoń na numery telefonów alarmowych bez uzasadnionej przyczyny! Wydaje się to dość oczywiste, ale przypadki ludzi, którzy traktują helikopter służb ratowniczych jak taksówkę, zdarzają się na tyle często, że warto o tym przypomnieć. Gdy uległeś wypadkowi Swoje wezwania pomocy kieruj w stronę prawdopodobnego przejścia szlaku lub trasy. W razie usłyszenia głosów lub zauważenia świateł ponów wołanie o pomoc lub wykorzystaj sygnalizację świetlną. Gdy jesteś w terenie eksponowanym postaraj się ulokować w miejscu dającym bezpieczne schronienie, np. na półce skalnej, osłoniętej przed spadającymi kamieniami i czekaj na nadejście pomocy. W przypadku, gdy znajdujesz się na trasie narciarskiej lub szlaku, poproś turystę lub narciarza o przekazanie informacji o wypadku ratownikowi TOPR / GOPR lub osobie z obsługi schroniska, kolejki, wyciągu czy żołnierzowi straży granicznej. Wzywanie pomocy za pomocą światła i dźwięku Międzynarodowy system wzywania pomocy na obszarze górskim polega na tym, że wysyłamy 6 sygnałów dźwiękowych lub świetlnych na minutę (czyli co 10 sekund), potem następuje minuta przerwy i cykl się powtarza. Warto pamiętać, że plecaki niektórych firm posiadają klamrę pasa piersiowego ze zintegrowanym gwizdkiem. Odpowiedź powinna wyglądać następująco: 3 sygnały na minutę (czyli co 20 sekund), następnie minuta przerwy. Ten sposób wzywania pomocy należy stosować w tych partiach górskich, z których będzie widoczny i słyszalny: Tatry, Babia Góra, Bieszczady, Karkonosze. W partiach zalesionych sygnały optyczne nie będą widoczne, a sygnały akustyczne mogą być tłumione przez drzewa. Osobiste powiadomienie o wypadku Może zdarzyć się również tak, że podczas górskiej wędrówki usłyszysz wołanie o pomoc. Co w takim wypadku zrobić? Gdy odebrałeś sygnał wzywania pomocy to: » postaraj się określić miejsce, z którego dochodzi sygnał, » odnieś swoją pozycję do otoczenia, aby wskazać to miejsce ponownie lub bez problemów w nie trafić, » postaraj się zapamiętać możliwie dużo szczegółów dotyczących miejsca wypadku i w miarę możliwości samego poszkodowanego, » jeśli jest was kilkoro, zostaw kogoś na miejscu wypadku z poszkodowanym i możliwie szybko wezwij pomoc (nie zostawiaj grupy oraz samego poszkodowanego bez opieki!), » zależnie od sytuacji zawiadom ratownika TOPR / GOPR, osobę z obsługi schroniska, kolejki, wyciągu czy żołnierza straży granicznej. Innym sposobem wezwania pomocy jest wysłanie posłańca, a najlepiej dwóch osób, które informacje o zaistniałym wypadku, miejscu i ilości poszkodowanych będą miały zapisane na kartce. Ważne informacje, które należy przekazać ratownikowi TOPR / GOPR Ratownicy TOPR i GOPR, aby wyruszyć z pomocą w góry do osób jej potrzebujących, muszą otrzymać zawiadomienie o zaistniałym wypadku lub zaginięciu. Przy zgłaszaniu wypadku na numer alarmowy ratownicy przyjmujący zgłoszenie na pewno będą wypytywać o szczegóły dotyczące lokalizacji miejsca wypadku. Nie jest to przejaw „biurokracji”, lecz czynność niezbędna do sprawnego i dokładnego dotarcia na miejsce wypadku. Gdy odebrałeś sygnał wzywania pomocy, postaraj się zapamiętać możliwie najwięcej szczegółów dotyczących miejsca i zastanej sytuacji. Dokładne i istotne informacje dotyczące wypadku, bądź zaginięcia dają duże prawdopodobieństwo skuteczniejszej akcji ratunkowej. Przekazując wiadomość o wypadku ratownikowi dyżurnemu (985 lub 601 100 300): » przedstaw się, » postaraj się w miarę dokładnie określić miejsce, w którym jesteś, » zamelduj, co się stało, » opisz ile osób jest z tobą, ile osób jest poszkodowanych, czy są to osoby przytomne i czy został już udzielony jakikolwiek rodzaj pomocy, » powiedz, czy w tej chwili nadal jesteś w bezpośrednim zagrożeniu życia, » pamiętaj, że rozmowę zawsze kończy przyjmujący zgłoszenie ratownik. W przypadku słabego zasięgu watro spróbować wysłać SMS na numer 601 100 300 z wyżej wymienionymi informacjami. Sygnały dla pilota śmigłowca W momencie kiedy nadlatuje śmigłowiec należy potwierdzić swoją potrzebę otrzymania pomocy: » „Tak, potrzebuję pomocy” – sylwetka na kształt litery Y (Yes) z obiema rękami uniesionymi do góry. » „Nie, nie potrzebuję pomocy” – sylwetka w kształcie litery N (No) czyli jedna ręka opuszczona, druga w górze (w zasadzie obojętnie, która). Aplikacja Ratunek Z doświadczenia Górskich Służb Ratowniczych wynika, że bardzo często osoba zgłaszająca potrzebę pomocy nie potrafi dokładnie określić miejsca, w którym się znajduje. Tak opisuje sytuacje, z którymi na co dzień mają do czynienia ratownicy, Mariusz Zaród, naczelnik Grupy Podhalańskiej GOPR: Często tracimy sporo czasu na ustalenie domniemanego miejsca wypadku. Jeżeli to się nie uda, ratownicy muszą rozpocząć akcję ratunkową od znalezienia osoby poszkodowanej. Im poważniejszy wypadek, większe zagrożenie zdrowia i życia, tym potrzeba szybszego dotarcia ratowników. Jeżeli ratownicy wiedzą, gdzie znajduje się osoba poszkodowana, zmierzają wprost do niej i nie muszą wcześniej prowadzić akcji poszukiwawczej. Rozwiązaniem jest aplikacja Ratunek, która pozwala na wzywanie pomocy poprzez automatyczne połączenie telefoniczne ze Służbą Ratowniczą oraz przesłanie przy pomocy SMS w trakcie rozmowy, informacji o dokładnej lokalizacji (do 3 metrów) osoby poszkodowanej. Dodatkowo, użytkownik ma możliwość uzupełnienia Książeczki Medycznej o najważniejsze informacje o swoim aktualnym stanie zdrowia oraz podanie numeru telefonu do osoby, którą chce powiadomić w razie wypadku. Dzięki tym funkcjom aplikacji, ratownicy od razu będą wiedzieć, gdzie należy udać się z pomocą, będą dysponować większą wiedzą i możliwością kontaktu z poszkodowanym. Pozwoli to na udzielenie adekwatnej pomocy, znacznie szybciej a przez to skuteczniej! Dodatkowo w sytuacjach, w których turysta zabłądził, ratownik przyjmujący zgłoszenie, znając jego położenie, będzie mógł mu powiedzieć gdzie ma bezpiecznie dojść. Pozwoli to uniknąć akcji poszukiwawczej. Co daje aplikacja Ratunek? Najważniejsze funkcje aplikacji Ratunek: » Wzywanie pomocy – w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia, poprzez kontakt telefoniczny ze Służbami Ratowniczymi działającymi w Polsce, w regionach górskich, czyli GOPR i TOPR i na obszarach wodnych, czyli WOPR i MOPR. W trakcie wzywania pomocy aplikacja automatycznie wybiera zintegrowany z nią numer ratunkowy w górach 601 100 300 lub numer ratunkowy nad wodą 601 100 100, udostępniony przez operatora telefonii komórkowej Plus i łączy się z właściwą Służbą Ratowniczą. » Lokalizacja osoby potrzebującej pomocy – automatyczne wysłanie informacji z dokładną lokalizacją (do 3 metrów) osoby dzwoniącej do wybranej Służby Ratowniczej. Wysłanie lokalizacji następuje poprzez SMS w trakcie rozmowy telefonicznej. » Książeczka Medyczna – pozwala na umieszczenie najważniejszych informacji o aktualnym stanie zdrowia, które mogą być bardzo pomocne dla Służb Ratowniczych lub medycznych w trakcie akcji ratunkowej. Umożliwia również podanie kontaktu do osoby, którą należy powiadomić w razie wypadku. Aplikacja Ratunek jest jedyną zaaprobowaną i dołączoną do systemu powiadamiania o zgłoszeniu wypadku używanego przez Ochotnicze Służby Ratownicze. Jak to działa? W sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia, która wymaga kontaktu ze Służbą Ratowniczą w górach, czyli GOPR lub TOPR lub na obszarach wodnych, czyli WOPR i MOPR należy uruchomić aplikację na telefonie. W momencie uruchamiania aplikacji na telefonie, na którym nie jest włączona lokalizacja GPS pojawia się komunikat do użytkownika: „Do działania aplikacji konieczne jest włączenie lokalizacji GPS. Zrób to teraz” i przycisk „Rozumiem”, który przenosi do ustawień. Jeśli użytkownik nie włączy GPS, to nie będzie mógł uruchomić aplikacji. Po uruchomieniu GPS, lub jeśli jest on włączony w telefonie, od razu pojawi się komunikat: WARUNKIEM PRZYJĘCIA ZGŁOSZENIA WYPADKU JEST NAWIĄZANIE ROZMOWY TELEFONICZNEJ Z RATOWNIKIEM DYŻURNYM GOPR/TOPR/WOPR/MOPR I przycisk „Akceptuję”, który pozwala na uruchomienie aplikacji. Na ekranie komórki pojawią się wtedy dwa przyciski z niebieskim krzyżem i symbolem wody oraz gór podpisane odpowiednio „Woda” i „Góry”. Należy wybrać właściwy przycisk „Woda” lub „Góry” i dotknąć go – pod nim pojawi się komunikat „Dotknij 3 razy, aby wezwać pomoc”. Wymóg trzykrotnego dotknięcia przycisku ma zabezpieczyć przed przypadkowym wezwaniem pomocy. W trakcie wzywania pomocy aplikacja automatycznie wybiera zintegrowany z nią numer ratunkowy w górach 601 100 300 lub numer ratunkowy nad wodą 601 100 100, udostępniony przez operatora telefonii komórkowej Plus i łączy się z właściwą Służbą Ratowniczą. Pozwala to na bezpośredni kontakt telefoniczny osoby potrzebującej pomocy z ratownikiem przyjmującym zgłoszenie. W trakcie ustalania lokalizacji osoby wzywającej pomoc, pod przyciskiem pojawia się komunikat „Ustalanie Twojej pozycji…”. Jak pomoc zostanie wezwana, czyli wtedy, gdy nastąpi połączenie telefoniczne z ratownikiem dyżurnym oraz wysłanie informacji SMS z lokalizacją osoby dzwoniącej do Służby Ratowniczej, kolor półokręgu zmienia się na czerwony, a pod przyciskiem pojawia się komunikat „Pozycja wysłana do ratowników!”. Wzywanie pomocy przy ograniczonym zasięgu telefonii komórkowej Działanie aplikacji w warunkach optymalnych pozwala na wezwanie pomocy poprzez połączenie telefoniczne z właściwą dla danej lokalizacji użytkownika Służbą Ratowniczą oraz na wysłanie wiadomości SMS z informacją o jego lokalizacji. W sytuacji ograniczonego zasięgu telefonii komórkowej aplikacja próbuje połączyć się telefonicznie ze Służbą Ratowniczą, jeśli to okaże się niemożliwe, to dąży do wysłania informacji z lokalizacją osoby dzwoniącej. W takiej sytuacji, po wysłaniu wiadomości SMS, na ekranie aplikacji pojawia się komunikat „Pozycja wysłana do ratowników!”. Należy pamiętać, że zgodnie z regulaminem WARUNKIEM PRZYJĘCIA ZGŁOSZENIA WYPADKU JEST NAWIĄZANIE ROZMOWY TELEFONICZNEJ Z RATOWNIKIEM DYŻURNYM GOPR / TOPR. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam bezpiecznych wędrówek po górach! — Na podstawie: Materiały GOPR i Aplikacja Ratunek Post Bezpieczeństwo w górach: Jak wezwać pomoc + Aplikacja Ratunek pojawił się poraz pierwszy w With Love.

With love

Kurs Organizatora Turystyki PTTK – Dobry wstęp do Kursu Przewodników Beskidzkich

W listach, które do mnie piszecie, pytacie często (coraz częściej!) o Kurs Przewodników Beskidzkich. O to, co się na takim kursie robi, jak wyglądają wyjazdy, czego można się tam nauczyć, czy jest ciężko i przede wszystkim – czy się na takim kursie odnajdziecie. W bardzo łatwy sposób możecie to sprawdzić. Jak? Zapisując się na Kurs Organizatora Turystyki PTTK, który rusza w marcu. Kurs Organizatora Turystyki PTTK to taki Kurs Przewodników Beskidzkich w pigułce, po którym z pewnością będzie mogli ocenić, czy chcecie kontynuować swoją przygodę z przewodnictwem, czy jednak kompletnie nie jest to dla Was. O szczegóły związane z kursem wypytałam Anię Kryszczak, jedną z organizatorek całego zamieszania. Jeżeli są jeszcze jakieś kwestie, które wyjątkowo Was interesują, śmiało pytajcie w komentarzach – postaramy się wspólnie rozwiać Wasze wątpliwości! — Justyna Sekuła: Pierwsze i najważniejsze pytanie. Ale po co to wszystko?  Co daje taki kurs z formalnego punktu widzienia? Co może robić Organizator Turystyki PTTK? Na konkretnych przykładach. Ania Kryszczak: Co daje kurs Organizatora Turystyki? Jeśli komuś zależy wyłącznie na zdobyciu „papierka” to niewiele mu to da, bo uprawnienia Organizatora Turystyki PTTK to wewnętrzne uprawnienia PTTK – kurs nie kończy się więc egzaminem państwowym, a jedynie wewnętrznym. Jeśli spojrzeć do regulaminu Organizatora Turystyki PTTK, znajdziemy tam następujące informacje dotyczące tego, co może Organizator po ukończeniu kursu. Organizator Turystyki PTTK ma prawo: 1) organizowania popularnych wycieczek i imprez turystycznych z ramienia PTTK, 2) potwierdzania przebycia tras i spełniania wymagań do uzyskania odznak turystycznych na wycieczkach i imprezach, w których osobiście uczestniczy, 3) pierwszeństwa w przyjęciu na kursy szkoleniowe organizowane przez PTTK: przodowników-instruktorów turystyki kwalifikowanej, przewodników turystycznych itp., 4) noszenia odznaki i posługiwania się legitymacją Organizatora Turystyki PTTK. Tak więc kurs bardziej daje pewną wiedzę i umiejętności, niż konkretne prawa do czegoś. Mówiąc krótko, nie zarobi się na tym  Choć jeśli ktoś myśli o karierze w turystyce, na pewno jest to dobry start (ale na tym poprzestać nie można) i ładnie będzie wyglądać w CV. W praktyce po kursie można np. organizować i prowadzić rajdy PTTK-owskie, np. uczelniane. Tyle, że na zasadzie niekomercyjnej. Kurs trwa dwa miesiące. Czego w tym czasie można się nauczyć i jakie umiejętności zdobyć? Na kursie uczymy jak przygotować i przeprowadzić wyjazd. Będzie więc zarówno o atrakcjach turystycznych (w końcu trzeba ułożyć jakiś program wycieczki) – głównie z południa Polski, będzie o kalkulacji kosztów (nawet, jeśli wycieczka jest niekomercyjna – dobrze umieć oszacować przy jakiej liczbie uczestników ile taki wyjazd ma kosztować, żeby się potem nie okazało, że np. brakuje nam na opłacenie autokaru, bo zbyt optymistycznie założyliśmy cenę za osobę, a ludzi jedzie za mało), będzie o metodyce prowadzenia wyjazdu (w dużym skrócie to, czego nauczyć można się na kursie SKPG – o prowadzeniu grupy w mieście i w terenie, o opisie obiektów, o robieniu panoramki, o bezpieczeństwie), trochę też o alternatywnej turystyce (np. kajakowej, rowerowej). Absolwent Kursu Organizatora Turystyki jest więc w stanie samodzielnie przygotować i przeprowadzić wyjazd (raczej po Polsce, niż zagraniczny, choć i o zagranicznych trochę pewnie będzie). Uczy się też występować publicznie, nabiera pewności siebie, poznaje atrakcje regionu i jest w stanie zaproponować coś ciekawego swoim potencjalnym turystom. Uczy się też pracy z mapą i kompasem, z materiałami źródłowymi (na wyjazdy trzeba opracować zadane zagadnienia) Jaka jest tematyka wykładów teoretycznych? Czy kursanci otrzymują jakieś dodatkowe materiały, z których mogą się uczyć? Jaka ilość wykładów jest konieczna do zaliczenia kursu? Tematykę wykładów w znacznej mierze wymieniłam przy poprzednim pytaniu. Dokładny plan zostanie wysłany wszystkim kursantom. Wykłady nie są obowiązkowe, do zaliczenia kursu wymagamy jedynie obecności na zajęciach terenowych (min. 3 z 7 dni) – przy czym oczywiście warto korzystać jak najwięcej. Nie udostępniamy natomiast materiałów z wykładów (nie ma też skryptów), więc trzeba robić notatki (bądź w razie nieobecności wziąć notatki od kogoś). W jakich miejsca odbywać będą się zajęcia w terenie? Jak wyglądają same wyjazdy? Jaki jest ich ogólny koszty, gdzie się zazwyczaj śpi, o której zaczyna i kończy się dniówka? Wyjazdy będą dwa razy w góry (celujemy w nasz teren uprawnień, czyli Beskidy), raz na Jurę i raz do Wrocławia. W zeszłym roku było tak, że wyjazd na Jurę był autokarowy, a pozostałe piesze (po Wrocławiu trochę jeździliśmy komunikacją zbiorową) – w tym roku pewnie będzie podobnie. Przed wyjazdami każdy, kto się zgłosi, że jedzie, dostaje zadanie do przygotowania. Nie każemy tu nikomu „z biegu” o czymś opowiadać, bo nacisk jest bardziej na metodykę, niż na wiedzę merytoryczną – od tego drugiego są kursy przewodnickie. Tak więc każdy przed wyjazdem zna swój przydział i wie, z czego dokładnie ma być przygotowany. Jeździmy na takich samych zasadach, jak kurs SKPG, a więc po kosztach (jeden wyjazd to koszt ok. kilkudziesięciu złotych, śpimy w schroniskach, itp.) Jeśli chodzi o godziny rozpoczęcia i zakończenia dnia, to też podobnie, jak na kursie SKPG, choć raczej nie zdarza się nam przychodzić na nocleg w środku nocy  , ale po zmroku – i owszem. Chodzi o to, by ludzi nie zamęczyć i nie sprawdzać granic ich możliwości, tylko żeby wieczorem każdy miał jeszcze siłę i chęci na integrację przy gitarze. Kurs kończy się egzaminem. Co trzeba zrobić, żeby do niego móc podejść oraz jak wygląda sam egzamin? Czy egzamin jest dodatkowo płatny? Żeby zostać dopuszczonym do egzaminu, trzeba zaliczyć min. 3 z 7 dniówek z wyjazdów. W zeszłym roku był egzamin ustny, teoretyczny, ale czy tak samo będzie w tym roku, tego jeszcze nie wiem – wszystko zależy od ustaleń „na górze” i od liczby osób, które do egzaminu będą podchodzić. W ubiegłym roku były dwa terminy do wyboru, oba w godzinach wykładów. Za egzamin nic się dodatkowo nie płaci. Nie wiem natomiast, jak będzie z blachami, które można uzyskać po egzaminie – w zeszłym roku Oddział Akademicki nam je zrefundował, ale czy w tym roku też tak będzie, zależy od decyzji zarządu, która jeszcze nie zapadła. Czy Kurs Organizatora Turystyki PTTK jest dobrym testem do sprawdzenia, czy człowiek nadaje się na Kurs Przewodnika Beskidzkiego, a jeżeli tak, to dlaczego? Zdecydowanie tak! Jest to taka mini-wersja kursu przewodnickiego. Jak ktoś stwierdzi, że nie cierpi wystąpień publicznych, w górach mu się nie podoba, a spanie w wieloosobowym pokoju, gdy za ścianą grają do białego rana na gitarze, to horror – będzie wiedział, że na kurs przewodnicki lepiej jednak nie iść  Ale jeśli spodoba mu się zabawa z mapą i kompasem, możliwość zabawienia opowieścią innych, pełnienie funkcji lidera, atmosfera górskiej chatki przy muzyce gitary, to zdecydowanie powinien iść potem na kurs w SKPG – bo tam będzie miał to samo, tylko bardziej i to przez całe dwa lata. Dobra! Trzy najważniejsze powody, dla których warto zapisać się na Kurs Organizatora Turystyki PTTK? Trzy powody, czemu Kurs Organizatora Turystyki? Cóż, o tyle jest to trudne do określenia, że ludzi milion różnych powodów ciągnie na takie kursy i każdy ma swoje racje, po co tam idzie – tak samo, jak w przypadku kursu przewodnickiego. Jeśli miałabym wymienić trzy powody, dla których to moim zdaniem warto iść na kurs Organizatora Turystyki, to byłyby to… 1) Niezwykła i niepowtarzalna atmosfera wyjazdów kursowych, wspólny cel, z którym się razem zmagamy, przygoda „w terenie” i możliwość poznania nowych ludzi o podobnych pasjach, jak nasze. 2) Główny cel kursu to kreowanie liderów – można więc nauczyć się, jak pracować w zespole i z zespołem, którym trzeba dowodzić, jak motywować i jak zaciekawić. Można zwiększyć swoją pewność siebie i poczucie, że się wie, co się robi – a to umiejętności, które przydadzą się zarówno na późniejszym kursie przewodnickim, jak i w codziennym życiu. 3) Zmienia się sposób postrzegania świata. Nagle ładny widoczek nie jest już tylko ładnym widoczkiem, ale ciekawi nas CO tam widać. Nagle drewniany kościółek przestaje być tylko jakimś tam mijanym od niechcenia budynkiem, ale zaczyna zastanawiać – skąd, kiedy, kto, dlaczego…? Kurs po prostu inspiruje do działania, do refleksji, daje dużo pozytywnej energii, a niektórych skłoni zapewne, by podążyć dalej tą drogą i wkroczyć na ścieżkę szkolenia przewodnickiego  Dzięki! — Od siebie chciałabym jeszcze dodać, że: 1) Kurs Organizatora Turystyki (jak i Kurs Przewodników Beskidzkich!) będzie dla Was świetną przygodą, nawet wtedy, jeżeli nie zamierzacie wiązać swojego życia z organizacją wycieczek czy byciem przewodnikiem, ale lubicie góry, chodzicie po nich i chcecie rozwijać swoje pasje – ale także poszerzyć swoją wiedzę o tym, jak wędrować bezpiecznie. Decyzja o tym, żeby się zapisać na kurs była jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w swoim życiu i gdybym miała podjąć ją jeszcze raz, zrobiłabym dokładnie to samo. 2) Środowisko górskie jest środowiskiem, od którego mocno można się uzależnić – takie jest fajne! A jak sami wiecie, nie ma nic lepszego, niż przyjaźnić się z ludźmi, którzy chodzą po górach. 3) Wspominała już o tym Ania, ale powtórzę – Kurs Organizatora Turystyki (jak i Kurs Przewodników Beskidzkich!) jest kursem, który nauczy Was nie tylko tego, co może przydać Wam się w górach, ale także wielu rzeczy, które z powodzeniem będzie mogli wykorzystać w życiu codziennym, prywatnym i zawodowym. Na kursach tego typu świetnie ćwiczyć można tzw. umiejętności miękkie, przydatne w, ogólnie mówiąc, kontaktach międzyludzkich. Sama zapisując się na kurs miałam nadzieję, że uda mi się zwalczyć strach przed mówieniem do grupy ludzi. Nadal nie jest to czynność, w której czuję się świetnie, ale przynajmniej już się jej panicznie nie boję. Okazało się, że ludzie, którzy mnie słuchają, wcale nie gryzą (zaskoczenie). 4) O tym też Ania wspominała, ale również chciałabym to podkreślić. Kursy tego typu naprawdę zmieniają spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Zaczyna się dostrzegać rzeczy, o których wcześniej nie miało się pojęcia, ale i samemu poszukiwać odpowiedzi na milion rodzących się w głowie pytań. Dzięki Kursowi Przewodników Beskidzkich znalazłam kilka tematów, które szalenie mnie zainteresowały i którym na pewno poświęcę więcej czasu – jak znowu będę go miała 5) I ostatnie. Jeżeli pójdziecie na Kurs Organizatora Turystyki i dojdziecie do wniosku, że to coś właśnie dla Was, po czym zechcecie kontynuować swoją przygodę na Kursie Przewodników Beskidzkich, to już jesienią traficie pod opiekuńcze skrzydła osób z mojego aktualnego kursu. Warto! To co, kto zamierza się zapisać? Start: 02.03.2016, godz. 19:00 Miejsce: Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, ul. Rakowicka 27 Czas trwania kursu: marzec-kwiecień 2016 Koszt: 99 zł (cena nie zawiera kosztów związanych z wyjazdami) Tu link do wydarzenia na FB. Fot. Łukasz Libront Post Kurs Organizatora Turystyki PTTK – Dobry wstęp do Kursu Przewodników Beskidzkich pojawił się poraz pierwszy w With Love.

10 górskich organizacji, którym możesz przekazać 1% swojego podatku

With love

10 górskich organizacji, którym możesz przekazać 1% swojego podatku

Nie wierzę w to, że można zmienić świat. Świat je za duży, a my jesteśmy za mali. Nie wierzę też w to, że mamy wpływ na wielką politykę. Stoją za nią układy, o których nie mamy pojęcia. Nie wierzę również w to, że nie mamy żadnej mocy sprawczej. Mamy. Możemy zmieniać naszą własną rzeczywistość. Tę, która jest nam najbliższa. I teraz jest ku temu bardzo dobra okazja! Jeżeli (legalnie ;)) pracujecie, doskonale wiecie, że niebawem będziecie musieli rozliczyć się ze swoich zeszłorocznych dochodów i odprowadzić podatek na rzecz państwa, które to państwo wyda potem Wasze pieniądze na różne rzeczy. Nie mamy za bardzo możliwości, żeby w to ingerować, jednak zostawiono nam małą, maleńką, ale bardzo ważną furtkę, która umożliwia podarowanie 1% naszego podatku wybranej Organizacji Pożytku Publicznego, która działa w Polsce. Czyli ludziom, którzy podejmując oddolne inicjatywy, dokładają swoją małą cegiełkę do zmieniania świata na lepsze. Warto ich wesprzeć! Swój 1% możecie przekazać dowolnej organizacji (np. fundacji, stowarzyszeniu czy związkowi wyznaniowemu), jeżeli tylko podmiot ten posiada status Organizacji Pożytku Publicznego. O całej idei możecie poczytać na stronie jedenprocent.pl. Dzisiaj chciałabym Wam podrzucić namiary na organizacje związane z górami, które możecie uwzględnić w swoim rozliczeniu podatkowym. Jeżeli nie macie pomysłu na to, komu oddać swoje pieniądze, korzystajcie śmiało! Jeżeli chcesz pomóc tym, którzy sami pomagają innym ludziom — Fundacja została powołana, aby wspierać Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Jej głównym celem jest wspieranie ratownictwa górskiego realizowanego przez TOPR, które działa przede wszystkim na terenie Tatr Polskich i Pogórza Spisko-Gubałowskiego oraz rozwój bazy technicznej, w tym bazy śmigłowca Sokół, sprzętu oraz wyposażenia wykorzystywanego w ratownictwie tatrzańskim. Fundacja finansuje lub współfinansuje działalność szkoleniową ratowników. Pomaga także ciężko chorym ratownikom w leczeniu i rehabilitacji. O Fundacji Ratownictwa Tatrzańskiego TOPR | Jak przekazać 1%? Misją Fundacji jest wspieranie inicjatyw mających na celu rozwój Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Polsce, promowanie sportu i zdrowego trybu życia oraz niesienie pomocy potrzebującym poprzez aktywne uczestniczenie w życiu społecznym. Misja Fundacji realizowana jest w szczególności poprzez dotowanie wszystkich grup GOPR, sponsorowanie i pomoc w organizacji imprez oraz zajęć sportowych dla dzieci i młodzieży, mających na celu promocję sportu, jak również wsparcie młodych talentów. Fundacja udziela pomocy finansowej ratownikom poszkodowanym w wypadkach górskich, wspiera działalność charytatywną, w szczególności na rzecz chorych i ubogich. O Fundacji RADAN | Jak przekazać 1%? Celem Stowarzyszenia jest niesienie pomocy społecznej osobom w trudnej sytuacji życiowej i ich rodzinom oraz wyrównywanie szans tych rodzin i osób, działalność charytatywna, ochrona i promocja zdrowia, działanie na rzecz osób niepełnosprawnych, nauka, edukacja i oświata, w szczególności w zakresie ochrony zdrowia, działania na rzecz integracji europejskiej oraz rozwijania kontaktów i współpracy między społeczeństwami, promocja i organizacja wolontariatu. Prowadzone działania: opieka nad chorymi – w domu oraz w szpitalnym zespole wspierającym, opieka nad rodzinami pacjentów i osieroconymi – spotkania okolicznościowe, wysyłanie życzeń, uczestniczenie w akcjach – „Pola Nadziei”, „Głosy dla Hospicjów”, „Międzynarodowy Festiwal Organowy”, organizowanie szkoleń dla wolontariuszy, propagowanie idei hospicyjnej – spotkania informacyjne w szkołach, wywiady prasowe, komunikaty parafialne, strona internetowa. O Podhalańskim Stowarzyszeniu Przyjaciół Chorych – Hospicjum Jezusa Miłosiernego | Jak przekazać 1%? Jeżeli chcesz pomóc tym, którzy promują górski styl życia — Fundacja Wspierania Alpinizmu Polskiego powstała w 1990 r. dla promowania działalności wspinaczkowej i eksploracyjnej Polaków w górach całego świata. Z założenia najważniejszymi celami miała być pomoc przy organizacji wypraw, podejmowanie inicjatyw na rzecz bezpieczeństwa w górach, wreszcie popieranie wydawnictw służących promocji polskich dokonań górskich i upowszechnianie wiedzy o nich. Pod statutem i aktami założycielskimi widnieją podpisy najwybitniejszych w tamtym czasie polskich himalaistów z Wandą Rutkiewicz (dziś już niestety nieżyjącą) na czele, ponadto podpisy przedstawicieli Polskiego Związku Alpinizmu i najważniejszych Klubów Wysokogórskich w kraju. Na Patrona Fundacji wybrano Jerzego Kukuczkę, który rok wcześniej zginął na południowej ścianie Lhotse. Fundacja utrwalanie pamięci o Jego osiągnięciach uczyniła jednym z głównych celów statutowych. O Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego | Jak przekazać 1%? Oddział Akademicki Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego w Krakowie założony został w 1957 r. jako kontynuator działającego w okresie międzywojennym Oddziału Akademickiego PTT. Do dziś zrzesza koła i kluby PTTK krakowskiego środowiska akademickiego, studentów i pracowników naukowych – wszystkich tych, którym góry i turystyka są szczególnie bliskie sercu.  OA prowadzi trzy studenckie bazy namiotowe i chatkę studencką oraz Regionalną Pracownię Krajoznawczą PTTK w Krakowie, posiadającą bogaty ksiegozbiór o tematyce turystyczno-przyrodniczej. Promuje turystykę aktywną, a zarazem przyjazną środowisku. O Oddziale Akademickim PTTK w Krakowie | Jak przekazać 1%? Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie powstało w 1955 r. Jest najstarszym akademickim kołem przewodnickim w Polsce. Do roku 1987 w ramach Koła działali także przewodnicy tatrzańscy, zapragnęli jednak swobody i założyli własne koło: Akademickie Koło Przewodników Tatrzańskich (AKPT). Corocznie na jesieni SKPG organizuje kolejny kurs przewodników beskidzkich. W 1999 r. uzyskało prawo do szkolenia kandydatów na przewodników, zgodnie z Ustawą o usługach turystycznych. SKPG Kraków jest kołem działającym przy Oddziale Akademickim PTTK w Krakowie. O Studenckim Kole Przewodników Górskich w Krakowie | Jak przekazać 1%? Jeżeli chcesz pomóc tym, którzy wspierają rozwój edukacji, kultury i sztuki — Fundacja tworzy możliwości do realizacji pasji naukowych i górskich, dbając przy tym, by młodzi ludzie z nimi związani mogli je realizować jak najdłużej. Fundacja, w myśl integracji środowisk, swoje górskie i polarne cele realizuje przy współpracy z służbami ratownictwa górskiego, służbami ostrzegania, przewodnikami górskimi, wybitnymi wspinaczami i ludźmi ze środowisk naukowych. Celem Fundacji jest promowanie GIS i teledetekcji środowiska poprzez wspieranie naukowo uzdolnionej młodzieży. Realizacja tego celu odwołuje się do naukowej pasji Patronki Fundacji, którą było stosowanie GIS i teledetekcji w badaniach geologicznych oraz badaniach kriosfery. Promocja fotografii podróżniczej to kolejny obszar działania Fundacji. W postrzeganiu fotografii Fundacja pragnie wykraczać poza traktowanie jej jako prozaicznej formy zapisu podróży. W oczach jej członków to próba uchwycenia ulotnego piękna, majestatu i niebezpieczeństw tego świata. Jest ona przejawem głębszej refleksji, pasji poznawania, a także pragnienie dzielenia się swymi doświadczeniami z innymi. O Fundacji im. Anny Pasek | Jak przekazać 1%? Misją Fundacji „Czartak” jest popularyzowanie i utrwalanie tradycji, kultury i literatury polskiej ze szczególnym uwzględnieniem okresu dwudziestolecia międzywojennego i Regionu Beskidu Małego oraz prowadzenie Muzeum Emila Zegadłowicza w Gorzeniu Górnym, przygotowywanie prelekcji o literaturze, sztuce i dokonaniach artystycznych działającej w dwudziestoleciu międzywojennym grupy „Czartak”, a także udzielanie konsultacji naukowych studentom piszącym prace magisterskie o tematyce związanej z Regionem Beskidu Małego lub z twórczością literacką i działalnością kolekcjonerską Emila Zegadłowicza. O Fundacji „Czartak” | Jak przekazać 1%? Jeżeli chcesz pomóc tym, którzy chronią karpacką przyrodę — Stowarzyszenie zajmuje się ochroną przyrody, a szczególnie działaniami na rzecz ssaków drapieżnych – wilków, rysi, niedźwiedzi, wydr, borsuków i innych gatunków. Stara się, by projekty były prowadzone w sposób jak najbardziej profesjonalny, a informacje, które przekazuje podczas zajęć edukacyjnych, były rzetelne. Dlatego też pogłębia swoją wiedzę, prowadząc własne badania naukowe i współpracując ze specjalistami z różnych dziedzin. Stowarzyszenie włącza w realizację swoich projektów zarówno naukowców, jak i praktyków ochrony przyrody oraz miłośników przyrody. Wśród jego członków są biolodzy, leśnicy, zootechnicy, specjaliści ochrony środowiska, ale także osoby wykonujące inne zawody oraz liczna rzesza studentów i uczniów szkół średnich. O Stowarzyszenie dla Natury „Wilk” | Jak przekazać 1%? Jeżeli chcesz pomóc tym, którzy opiekują się najfajniejszą bazą namiotową — Są tacy, którzy twierdzą, że jest to miejsce magiczne, gdzie czas jakby się zatrzymał. Coś w tym musi być. Od lat tęgie głowy tego świata próbują opisać i sklasyfikować zjawisko radocynizmu, które towarzyszy niemal wszystkim odwiedzającym Studencką Bazę Namiotową w Radocynie. Cokolwiek by nie mówić, jedno jest pewne. Studencka Baza Namiotowa w Radocynie to miejsce położone z dala od dużych miast, wielkiej cywilizacji, codziennego pośpiechu, gonitwy za pieniądzem i władzą. Miejsce gdzie można odpocząć bez prądu i zasięgu, za to blisko natury, w tajemniczym klimacie Beskidu Niskiego. To miejsce gdzie można zasypiać wsłuchanym w wieczorny koncert żab i świerszczy lub siedzieć do rana przy ognisku i z gitarą w ręku śpiewać piosenki znane i te zupełnie zapomniane. Tu dzieciaki mogą mieć cały dzień niesamowitej, twórczej zabawy bez gapienia się w monitor i bezmyślnego klikania w joystick. To miejsce gdzie… No właśnie – magiczne miejsce. O Studenckiej Bazie Namiotowej Radocyna | Jak przekazać 1%? Znacie inne organizacje związane z górami, którym warto przekazać 1% swojego podatku? Podzielcie się namiarami w komentarzach! Z góry dzięki! Post 10 górskich organizacji, którym możesz przekazać 1% swojego podatku pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Beskidzkie bacówki: Skąd wzięły się w górach?

With love

Beskidzkie bacówki: Skąd wzięły się w górach?

Kurs Przewodników Beskidzkich: Jak wyglądało Życie Na Kursie kiedyś?

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Jak wyglądało Życie Na Kursie kiedyś?

Kurs Przewodników Beskidzkich: Życie Na Kursie #1

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Życie Na Kursie #1

Bezpieczeństwo w górach: O czym pamiętać idąc zimą w góry?

With love

Bezpieczeństwo w górach: O czym pamiętać idąc zimą w góry?

Podsumowanie podróży: Rok 2015

With love

Podsumowanie podróży: Rok 2015

Świąteczne tradycje, których przestrzegasz, ale nie wiesz, dlaczego

With love

Świąteczne tradycje, których przestrzegasz, ale nie wiesz, dlaczego

Intryguje mnie temat współczesnej, polskiej religijności – na tyle, że kilka lat temu popełniłam o niej pracę licencjacką i od tamtej pory bacznie się jej przyglądam (współczesnej, polskiej religijności, nie pracy licencjackiej). Mimo tego, że nasz kraj sukcesywnie się laicyzuje, w kulturze nadal dość mocno osadzone są wszelkiego rodzaju tradycje, zwłaszcza te świąteczne. Ilu z nas jednak wie, skąd się w ogóle wzięły? Prezenty od Świętego Mikołaja Czy wiecie, że Święty Mikołaj, którego co roku z niecierpliwością wyczekują dzieci na niemal całym świecie, jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Polsce wcale prezentów nie przynosił? Zwyczaj obdarowywania się prezentami na dobre upowszechnił się w Europie dopiero pod koniec XIX wieku, a w polskich wsiach jeszcze później – dopiero po II wojnie światowej. W takiej formie, jaką znamy dzisiaj, początkowo funkcjonował niemal wyłącznie wśród arystokracji, szlachty i mieszczaństwa. To właśnie do tych grup społecznych nowinki z zagranicy nie tylko docierały najszybciej, ale również na podatnym gruncie najłatwiej się przyjmowały. Do dzisiaj niewiele się zmieniło – trendy nadal kreują najbogatsi. Źródeł, miłego skądinąd, zwyczaju obdarowywania się podarkami w noc z 5 na 6 grudnia należy szukać we wczesnochrześcijańskim apokryfie o Świętym Mikołaju (III lub IV wiek naszej ery). Mikołaj, który prawdopodobnie pochodził z południowych Włoch, był człowiekiem dobrym i wrażliwym na ludzką krzywdę. Bezinteresownie niósł pomoc potrzebującym, jednak przez swoją skromność i pokorę pragnął pozostawać anonimowy. Udało mu się – mimo tego, że jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej lubianych świętych, nie zachowało się o nim zbyt wiele informacji. Nie każdy również wie, że Święty Mikołaj jest patronem… prostytutek. „Ale jak to?” – zapytacie. A było to tak. Pewnego dnia Mikołaj wspomógł trzy biedne dziewczęta, które środki na posag, mający pomóc im wyjść za mąż, postanowiły zdobyć nierządem. Święty zatroskał się srogo losem dziewcząt i nocą podłożył ukradkiem w ich domu trzy złote kule (nie, nie wiem, czy do kręgli – czy wtedy grano w kręgle?), ratując tym samym młode damy od hańby i grzechu, który niechybnie strąciłby je w ogień piekielny. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania 6 grudnia zapomóg i stypendiów dla zdolnej, ale biednej młodzieży, która dzięki wsparciu finansowemu mogła się kształcić. Z biegiem czasu zwyczaj ten przekształcił się w obdarowywanie prezentami dzieci, za których patrona Świętego Mikołaja uważano już od dawna. Tradycja mówi, że od wyroku śmierci uratował trzech małych chłopców – jednym z jego atrybutów do dzisiaj jest troje dzieci w cebrzyku (ceber, ceberek, cebrzyk – duże, okrągłe naczynie z klepek, zwykle o dwóch uchach, używane na wsi). Nie myślcie sobie, że przynoszenie prezentów było jedyną fuchą Świętego Mikołaja. O nie! Był też patronem panien, młodych małżeństw, jeńców i więźniów, a także przedstawicieli przeróżnych zawodów, m.in. bednarzy, cukierników, flisaków, kupców, młynarzy, notariuszy, piekarzy, piwowarów, ludzi morza, oraz pasterzy i… wilków. W ikonografii chrześcijańskiej Święty Mikołaj przedstawiany jest jako dostojny biskup Miry, starożytnego miasta położnego na terenach dzisiejszej Turcji. Znany nam wizerunek białobrodego starca odzianego w czerwony płaszcz obszyty białym futrem (ho, ho!) i rozwożącego dzieciom prezenty w saniach zaprzęgniętych w renifery pochodzi ze Skandynawii. W ostatnim stuleciu przyjął się niemal w całej zachodniej Europie i Ameryce za sprawą Coca-Coli, która wylansowała jego wizerunek. Obecnie niewiele ma on wspólnego z wierzeniami ludów mroźnej północy. Jeżeli chcielibyście usiąść „prawdziwemu” Mikołajowi na kolanach i powiedzieć, czy byliście grzeczni, możecie udać się do Finlandii, a konkretnie do Rovaniemi, gdzie funkcjonuje Wioska Świętego Mikołaja. Nie trzeba chyba wspominać, że co roku ściągają tam hordy turystów. Strojenie choinki Choinka to jeden z najpopularniejszych symboli Bożego Narodzenia – na stałe wrosła już w świąteczne tradycje. Zanim jednak wiecznie zielone drzewko przyozdobione kolorowymi ozdobami zaczęło symbolizować utracony raj, upadek człowieka i jego odkupienie, w wielu kulturach pełniło już funkcję tzw. osi świata, czyli pośrednika pomiędzy światem żywych i umarłych. Jego korzenie symbolizowały podziemną strefę wszechświata, pień ziemską, a korona niebiańską. Na terenie Europy drzewa, którym przypisywano powiązania ze sferą sacrum, czyli tym, co nadprzyrodzone, otaczano szczególną opieką i postrzegano jako drzewa święte. Takimi drzewami, czczonymi w całych Karpatach, a więc i w Polsce, były m.in. świerk i jodła. Wybranym smrekom oddawano cześć, ponieważ przypisywano im właściwości ochronne – na zielonych gałęziach często wieszano części odzieży osób chorych, aby dobre drzewo zabrało chorobę i oddaliło śmierć. Gdy chciano uzyskać jego przychylność, ofiarowywano mu z kolei pokarm i zawieszano na nim drobne przedmioty (brzmi znajomo?). Funkcję świętego świerka pełnił zazwyczaj sędziwy i okazały przedstawiciel tego gatunku, który znajdował się w pobliżu wsi, ale na uboczu, z dala od ludzi. Jeszcze w XVIII wieku świerk taki rósł ponoć w okolicach Zakopanego, otoczony czcią okolicznych mieszkańców, którzy bardzo o niego dbali. W 1759 roku ścięli go mieszkańcy Nowego Targu na polecenie jezuitów przybyłych na tamte tereny (Zakopiańczycy przed tym czynem mocno się wzbraniali). Uderzeniom siekier towarzyszył płacz i zawodzenie kobiet, które nie mogły pogodzić się ze stratą. Choinka pojawiła się w Polsce na przełomie XVIII i XIX wieku, początkowo (tak samo jak zwyczaj obdarowywania się podarkami 6 grudnia) wśród arystokracji i mieszczaństwa. Tradycję ubierania świątecznego drzewka przynieśli na nasze tereny pruscy urzędnicy (ja, ja!). Pierwsze choinki stanęły tam, gdzie panowały silne wpływy niemieckie – na Pomorzu, Warmii, Mazurach i Śląsku. Przyozdobiona choinka zaczęła powoli przejmować dawne funkcje podłaźnika, czyli wierzchołka drzewa iglastego wieszanego do góry nogami u stropu wiejskich chat. Podłaźnik (lub podłaźniczkę) dekorowano jabłkami i tzw. światami, czyli kulami wykonywanymi z opłatków, czasami również orzechami i ozdobami ze słomki. Jeżeli dzisiaj na Waszej choince znajdują się podobne ozdoby, możecie poczuć się prawdziwymi tradycjonalistami. W symbolice chrześcijańskiej wiecznie zielone drzewo iglaste stało się alegorią rajskiej łąki, gdzie przebywają zbawione dusze i rajskiego Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego. W czasach komunistycznych próbowano choince nadać bardziej świeckiego charakteru i ustrojone drzewko łączono z Nowym Rokiem upatrując w nim symbolu pokoju. Dzisiaj tradycyjną, zieloną choinkę coraz częściej zastępują różnego rodzaju stroiki lub wariacje na temat, ocierające się czasami o twory natury dość abstrakcyjnej. Wigilia Bożego Narodzenia Wigilia uroczystości Świąt Bożego Narodzenia, zwanych niegdyś w Polsce Godami lub Godnimi Świętami, w Kościele obchodzona była już w VI wieku jako dzień przygotowań do Narodzin Chrystusa. Warto jednak pamiętać, że również w kulturze przedchrześcijańskiej był to okres wyjątkowy. Cóż w nim takiego niezwykłego? Jeżeli jesteście z tych, którzy źle znoszą krótkie i ciemne dni, łatwo możecie się domyślić. Tak, tak, dokładnie! To właśnie teraz, pod koniec grudnia, ma miejsce zimowe przesilenie astronomiczne, które w czasach, gdy ludzie żyli w większej zgodzie z naturą, niosło niepewność i grozę, ale równocześnie nadzieję i początek odrodzenia. 21/22 grudnia Słońce po wielu miesiącach „umierania” ponownie zaczyna coraz dłuższą wędrówkę po nieboskłonie, dzieląc się z ludźmi swoją życiodajną mocą. Od razu człowiekowi lepiej, gdy ciemno robi się o 17, a nie o 16, prawda? No właśnie. Dlatego na ten dzień, dzień zmiany na lepsze, od wieków czekano z utęsknieniem. W słowiańskiej tradycji obrzędowa uczta w porze zimowego przesilenia związana była nie tylko ze wspomnianym już kultem Słońca, ale także z kultem przodków. Wierzono w to, że wigilijna noc jest porą niezwykłą, kiedy świat żywych i świat zmarłych są bliżej siebie i dzieją się rzeczy, które na co dzień nie mają prawa się wydarzyć. To właśnie dla dusz bliskich osób, które miały odwiedzać swoje rodziny, zostawiano wolne miejsce przy stole, aby mogły się posilić. Dzisiaj ich miejsce zastąpił niespodziewany gość, na którego czeka dodatkowe nakrycie. Pytanie o to, przy ilu wigilijnych stołach mógłby faktycznie usiąść, rozmyślnie pozostawiam bez odpowiedzi. Wigilia, wilia, obiad, pośnik lub kutia, bo tak nazywano wieczerzę spożywaną 24 grudnia, znana była już w średniowieczu wśród duchowieństwa i kręgów dworskich, jednak w obrzędowości ludowej zadomowiła się dopiero (i znowu!) w XVIII wieku. Zasiadanie podczas świąt do wspólnego posiłku praktykowane było już jednak w czasach starochrześcijańskich – było wyrazem braterstwa i międzyludzkiej miłości. Wcale mnie to nie dziwi – nic tak nie łączy ludzi, jak wspólne jedzenie (sprawdzone info). Po wieczerzy wigilijnej, którą należało jeść z powagą i w milczeniu, radośnie śpiewano kolędy. W niektórych rejonach Polski do drzwi pukali kolędnicy – grupy przebranych młodych ludzi, które odwiedzały poszczególne gospodarstwa z życzeniami pomyślności w Nowym Roku, za co otrzymywały od gospodarzy dary w postaci jedzenia lub drobnych datków pieniężnych. Sama, dzieckiem jeszcze będąc, miałam okazję brać udział w kultywowaniu tej tradycji – było super! Kolędowanie pierwotnie związane było z magią wegetacyjną oraz zaklinaniem urodzaju, czyli tego, dzięki czemu możliwe było życie. Jeżeli przysłuchać by się ludowym przyśpiewkom, łatwo można dostrzec, że recytowane przez kolędników rytualne teksty cechuje wyraźna symbolika płodnościowa i wiara w moc sprawczą wypowiedzianych słów. W późniejszym okresie obrzęd ten uległ częściowej chrystianizacji – wpływ religii odnaleźć można choćby w noszonej przez kolędników gwieździe. Początkowo nawiązywała do nowo narodzonego Słońca, a dopiero później zaczęła być koajrzona z Gwiazdą Betlejemską, która według Biblii doprowadziła Mędrców ze Wschodu do miejsca narodzin Jezusa Chrystusa. Uf! Przykłady bożonarodzeniowych tradycji, mających woje źródła w pogańskich wierzeniach, można by mnożyć – są nieodłącznym elementem naszej kultury. Mimo tego, że chowają się pod maską chrześcijańskich obrzędów, które je wchłonęły, nadal nawiązują do tego, co pierwotne. Do zwycięstwa Słońca nad ciemnością, odwiecznego cyklu następujących po sobie pór roku, do śmierci, życia i płodności. Do kultu Natury, od którego, pomimo życia w miastach, ciągle trudno nam uciec.  Szczodrych Godów, moi mili! Na szczynści, na zdrowi, na tyn Nowy Rok, Żebyście byli zdrowi, weseli, jako w niebie anieli. Żeby się wam darzyło, kopiło, snopiło Do stodoły dyszlem obróciło… Żebyście mieli wszystkiego dości, jak na tej połaźnicy ości, Żebyście mieli pełne obory, pełne pudła, Żeby wam gospodyni u pieca nie schudła… Żebyście mieli kapustę głowatą, gospodynią brzuchatą, W każdym kątku po dzieciątku a na piecu troje Na to winszowanie moje… Żebyście jak pączki w maśle się pławili, Nic się nie wadzili, dobrze jedli, pili, Tak to Boże dej! Stryk żeby fajki nie kurzył, za innymi nie burzył… Dziewki żeby się wydały, a dużo z chałupy nie zabrały… Tak to Boże dej! Winś winś mocie w piecu gynś A na piecu koguta mocie w chaupie huncwota* — Na podstawie:  U. Janicka-Krzywda – „Zwyczaje, tradycje, obrzędy”, U. Janicka-Krzywda i K. Ceklarz – „Czary góralskie”. * Tekst funkcjonujący w różnych wersjach zarówno na terenie Trójwsi, jak i Milówki i całego Beskidu Żywieckiego. Post Świąteczne tradycje, których przestrzegasz, ale nie wiesz, dlaczego pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

With love

Recenzja: „Bieszczady w PRL-u. Część 3”

Pamiętam swój pierwszy wyjazd w Bieszczady. Była połowa sierpnia, a nocne niebo przecinały spadające gwiazdy. Maksimum roju Perseidów, jednego z najbardziej regularnych rojów meteorów, którego orbita krzyżuje się każdego roku z ziemską. Niesamowity spektakl, którego postanowiliśmy doświadczyć w jednym z najciemniejszych miejsc w Polsce, gdzie Wszechświat wydaje się być na wyciągnięcie ręki, porażając swoją bliskością. Niebo usiane było milionem gwiazd. Wpatrywałam się w nie z zachwytem i myślałam sobie, że właśnie dla takich chwil żyję. Schowałam sobie ją głęboko w głowie. Zaglądam często w zakamarki swojego umysłu i znajduję w nich widoki, które są wciąż żywe i ciepłą falą wlewają się w moje serce, wywołując ten specyficzny rodzaj tęsknoty, który boli a jednocześnie ociera się o perwersyjne poczucie spełnienia. Gdybym na Połoninie Wetlińskiej znalazła się w latach 70-tych ubiegłego wieku, obok rozłożonego pod Chatką Puchatka namiotu pewnie pasłby się uwiązany do trzydziestometrowej liny koń. Skubałby obojętnie trawę, od czasu do czasu odpędzając ogonem natrętne muchy, a świat by dla niego nie istniał. W momencie, w którym zaczęlibyśmy robić kanapki, przerodziłby się jednak w ognistego rumaka, zerwał linę, wpadł galopem w biwak i stratował wszystko, co byłoby pod kopytami. Następnie pożarłby chleb ze smalcem czy z konserwą, pomidory i jabłka oraz wszystko inne, co by tam leżało, walnął na pobojowisku wielką kupę i wolnym krokiem odszedł na pastwisko. Koń, o którym mowa, nazywał się Erat i faktycznie mieszkał na połoninie, pomagając ówczesnym gospodarzom radzić sobie z trudami życia w bieszczadzkiej dziczy. Nie był jednak jedynym zwierzęciem, które żyło opodal schroniska. Przez zwierzyniec na połoninie przewinął się również, poprzednik Erata, koń Karo, który pozwalał stawać na swoim grzbiecie, osioł Gapa, który pewnego dnia capnął turystkę za pierś i za nic w świecie nie chciał puścić oraz lama Iwan, która zaprzyjaźniła się z kozą Beksą, osłaniając ją swoim ciałem od nieprzyjemnych podmuchów śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. To tylko jedna z dwunastu historii przewijających się przez kartki „Bieszczadów w PRL-u”. Książka autorstwa Krzysztofa Potaczały jest zbiorem ilustrowanych opowieści, których nie sposób znaleźć w standardowych przewodnikach po Bieszczadach. Dzielą się nimi ludzie, którzy pamiętają jeszcze czasy raczkującej turystyki, kiedy na górskie ścieżki wkraczali pierwsi ludzie spragnieni bliskiego kontaktu z naturą. Bieszczady jako góry dzikie i trudno dostępne (zwłaszcza w czasach PRL-u, kiedy o asfaltowych drogach można było tylko pomarzyć) obrosły mitem krainy magicznej, niezwykłej i posiadającej ten specyficzny klimat, który powoduje, że kiedy człowiek trafi tam raz, ma ochotę wracać już zawsze. Mi się ten mit podoba, kupuję go, bo sama za Bieszczadami tęsknię, ale jednocześnie mam świadomość tego, że Bieszczady na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat zmieniły się, a wraz z nimi specyfika górskich wędrówek, o czym świadczą choćby budowane właśnie schody prowadzące na Tarnicę. I kiedy na to patrzę, myślę sobie, że bardzo nie chciałabym w Bieszczadach kolejnego Giewontu. Że bardziej przemawia do mnie ten PRL, w którym choć żyło się ciężej, to może bardziej prawdziwie. Że gdybym mogła, to z chęcią cofnęłabym się w czasie, by na własne oczy zobaczyć Kwaterę Klanu Kowbojów i Trampów spod Baligrodu, więzienne oddziały Oddziałów Zewnętrznych czy przystanek Rainbow Family w Tworylnem. I doświadczyć, czym jest „prawdziwe, bieszczadzkie życie”. — Książkę otrzymałam od Wydawnictwa BOSZ. Dziękuję! // Post Recenzja: „Bieszczady w PRL-u. Część 3” pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Mroczne Beskidy: Bulanda – ostatni czarownik

With love

Mroczne Beskidy: Bulanda – ostatni czarownik

Jak przystało na prawdziwego czarownika, Bulanda przewidział datę swojej śmierci. Pod koniec pożegnalnej uczty wyszedł przed dom i tak przemówił: „Dziękuję ci, słoneczko, żeś mi świeciło i wom, gwiazdy, tez, dziękuję tobie, wietrzyku, ześ powiewał według mej potrzeby i tobie, rzyko, żeś do mnie sumem gadała…”. Potem wrócił do izby i rzekł do rodziny i przyjaciół: „Moi kochani, jo już odchodze, bo na mnie cas. Ostajcie z Bogiem”. Tej samej nocy zmarł. „Wy nie wiecie, kogo między sobą macie!” Tomasz Chlipała, bo o nim mowa, jest jednym z najsłynniejszych beskidzkich baców, a także jednym z najlepszych znachorów i czarowników, którzy żyli w Karpatach Zachodnich. Jeżeli kiedykolwiek w Wasze ręce trafił przewodnik po Gorcach, prawdopodobnie mieliście już okazję o nim czytać. Jego przydomek ukuto w nawiązaniu do osiedla Bulandy we wsi Szczawa, z której pochodził, związany był jednak głównie z Lubomierzem, gdzie mieszkał i założył rodzinę. To właśnie tam, na osiedlu Dziedziny, gazdował jesienią i zimą. Od marca do końca września spotkać można go było z kolei na polanie Jaworzyna Kamienicka, gdzie wypasał owce. O tym, jak wyjątkowym człowiekiem musiał być, świadczy fakt, że już za swojego życia (1831-1913) był postacią mitologizowaną, której przypisywano wyjątkowe, często wyolbrzymione, cechy i umiejętności. Nie każdy przed śmiercią staje się legendą, prawda? A jeżeli staje się, muszą być ku temu bardzo ważne powody. Legend, których bohaterem był gorczański „carownik”, nikt nie potwierdzał, ale też nikt nie dementował, jednak jego sława dotarła i za granice naszego kraju – ratunku w chorobie szukali u niego nie tylko ludzie przyjeżdżający z Krakowa i Warszawy, ale także z Berlina i Wiednia. Gdyby żył w dzisiejszych czasach, miałby na Facebooku wielu fanów. Kto wie, być może leczyłby nawet przez Internet? Ponad sto lat temu nie było jednak tak łatwo – jeżeli ktoś z porad Bulandy chciał skorzystać, musiał się u niego zjawić osobiście. Swoich „petentów” przyjmował w specjalnie w tym celu przygotowanym pomieszczeniu – dobudowanej przy chacie komórce. Na jej temat krążyły liczne opowieści, przekazywane sobie zapewne ze stosownym upomnieniem: „Tylko nie mów nikomu!”, którym posługują się wszyscy wytrawni i doświadczeni w swoim fachu plotkarze. Ludzie, którzy u Bulandy się leczyli, relacjonowali potem z przejęciem, że baca rzadko kiedy wnikał w to, co jego „pacjentom” dolega. Po prostu to wiedział. „Skąd wiedział?” – zapytacie. Wyobraźcie sobie, że przychodzicie do kultowego znachora, a ten zostawia Was przed drzwiami swojej komórki i znika w środku, surowo zakazując podsłuchiwania i podglądania. Zastanawiacie się, co też dzieje się za zamkniętymi drzwiami, że nie wolno Wam o tym wiedzieć. Czekacie, niecierpliwicie się, w końcu ciekawość zwycięża. Przykładacie ucho do drzwi i zaczynacie nasłuchiwać. Bulanda z kimś rozmawia. Ale z kim, skoro wszedł tam sam, a Wy dalibyście sobie uciąć rękę za to, że pomieszczenie było puste? Zostalibyście bez ręki. Śmiałkowie, którym udało się cokolwiek dojrzeć, mówili, że Chlipała ma w komórce… ducha, który mu doradza i pomaga diagnozować choroby. Według zeznań świadków baca miał siedzieć w komórce z księgą w ręku i wertować ją, odczytując po kolei nazwy różnych chorób i pytać ducha, na którą z nich cierpi pozostawiony za drzwiami człowiek. Duch tak długo odpowiadał mu: „Nie, to nie ta”, aż w końcu trafił na właściwą, którą kwitował krótkim: „Tak, to ta”. Następnie Bulanda odczytywał, jak daną chorobę wyleczyć i stosował zalecenia w praktyce – ze świetnym zresztą skutkiem. Nie podzielilibyście się tak sensacyjnym odkryciem ze znajomymi? No pewnie, że tak. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że Bulanda miał świetny PR, który pozwolił mu się wybić. Jak każdy sukces okupiony był jednak ciężką pracą i powoli, ale sukcesywnie zdobywanym zaufaniem, które sprawiało, że ludzie byli mu w stanie wyjawić najgłębiej skrywane sekrety. Jak na przykład ten, z którym przyszedł do niego pewien ubogi parobek. Chłopak poskarżył się, że chciałby ożenić się z bogatą i piękną panną, jednak inny, równie bogaty jak panna parobek, był szybszy i też chciał pojąć ją za żonę. Chlipała i na to miał swoje magiczne sposoby. Myślicie, że czarami sprawił, że kandydat na męża nagle zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach? Wcale nie. Gdy młoda z drugim parobkiem szła do ołtarza, baca sprawił, że zrobiła się „gorsza niż paskudna”. Kawaler zrezygnował sam (nic dziwnego), a małżeństwo nie doszło do skutku. Panna znów stała się piękna, a pierwszy parobek mógł bez problemu się z nią ożenić. Sprytnie! Miłosne czary były kiedyś na porządku dziennym. Być może dlatego było mniej rozwodów. Jak Bulanda leczył ludzi z kołtuna? Bulanda zasłynął przede wszystkim jako znachor i „naprawiacz” połamanych kończyn. Sztuki magicznej oraz medycznej uczył się ponoć u czarownika ze spiskiej Lewoczy, do którego sam pewnego dnia musiał udać się po pomoc w chorobie. Kiedy posiadł stosowne umiejętności, leczył innych z niemal wszystkich dolegliwości – wyjątek stanowiły choroby weneryczne i zakaźne. Tych chorych wyrzucał z bacówki, po czym długo i dokładnie mył ręce. Mówi się, że to właśnie z powodu choroby wenerycznej zawitał niegdyś do Lewoczy. To wyjaśniałoby jego niechęć do osób, których baza wirusów została zaktualizowana. Ludzie żyjący na wsiach na przełomie XIX i XX wieku ciągle byli święcie przekonani o tym, że większość dolegliwości, których doświadczają, jest karą za grzechy zesłaną przez Boga, wynikiem czarów lub rzuconego przez kogoś „uroku”. „Urok” wywoływało zawsze, niezależnie od intencji patrzącego, spojrzenie człowieka lub zwierzęcia o „złych oczach” – można było mieć „złe oczy” i nawet o tym nie wiedzieć. Oprócz ludzi mających „złe oczy” urok mógł rzucić każdy, kto chciał w ten sposób skrzywdzić innych. Wystarczyło, że ktoś na swoją ofiarę spojrzał choćby z zazdrością. Całkiem nieźle sprawdzało się też patrzenie na kogoś z równoczesnym nieszczerym pochwaleniem. Dlatego też chcąc coś chwalić a nie urzec, np. mówiąc „Ojej, jakie ładne dziecko!”, najlepiej dla bezpieczeństwa powiedzieć: „Na psa urok!”. „Urok” zawsze sprowadzał chorobę, a w szczególnych przypadkach nawet śmierć. Był więc bardzo groźny. Człowiek, którego ktoś „urzekł” cierpiał często na silne bóle i zawroty głowy, nudności, bóle brzucha, słaby apetyt, ogólne osłabienie i brak chęci do życia. „Urzeczona” krowa lub owca przestawała jeść, nie mogła utrzymać się na nogach, czasem traciła też mleko lub doiła się krwią. Mając na uwadze fakt, że zwierzęta były głównymi żywicielami rodzin utrzymujących się z gospodarki, nie dziwi już, że ludzie rzucanych „uroków” bardzo się bali. Drugim powodem była mała wiedza medyczna i tłumaczenie sobie wielu zdarzeń zjawiskami nadprzyrodzonymi. Jedną z chorób, na którą zapadali wtedy ludzie, był kołtun, powstający na skutek nikłej w tamtych czasach higieny głowy i panującej powszechnie wszawicy. Powszechnie wierzono, że dolegliwości powstałe na skutek zastosowania czarnej magii można wyleczyć tylko za pomocą czarnej magii – „podobne leczy podobne”. Górale uważali, że ze względu na działanie „złych mocy”, samodzielne pozbycie się kołtuna może mieć tragiczne skutki. Ścięcie sfilcowanych włosów mogło bowiem sprawić, że choroba „wsypie się” do oczu lub uszu, powodując ślepotę lub głuchotę. Porad szukano więc u znachorów i ludzi, którzy z magią mieli do czynienia na co dzień. Bulanda miał zatem co robić. Jak radził sobie z kołtunem? Na początek przykładał do czoła „pacjenta” okład z baraniej wełny, zwilżony śliną chorego. Nie była to jednak zwykła ślina – powstawała po wypiciu białego wina, w którym przez dziewięć dni moczono dziewięć gałązek barwinku. Wielokrotność liczby trzy, uważanej za magiczną, miała gwarantować skuteczność przeprowadzanego rytuału. Barwinek w kulturze i medycynie ludowej był bardzo ważną rośliną – uważano go za apotropeion, czyli przedmiot mający chronić żyjących przed duchami. Jego wiecznie zielone liście, a także wilgoć i półmrok, w którym rośnie, powodowały, że kojarzono go za sferą śmierci i często sadzono przy kościołach, na cmentarzach i samotnych mogiłach. Zabieg stosowany przez Bulandę, aby był skuteczny, musiał zostać powtórzony trzykrotnie (kolejne nawiązanie do magicznych liczb). Jeżeli nie było pożądanych efektów, Bulanda nakazywał ogolić głowę, gwarantując, że magiczna moc, którą posiada, ocali nieszczęśnika od działania złych mocy. Jak łatwo się domyślić, pozbycie się kołtuna rozwiązywało problem – chory wracał do zdrowia, a Bulanda zyskiwał sobie uznanie i +100 do szacunku. A może na Twojej łące pojedynkują się magowie? O tym, jak wielką mocą dysponował Bulanda, może świadczyć fakt, że często brał udział w pojedynkach między magami, a co najważniejsze – wygrywał je. Takie magiczne ustawki to musiało być coś! Czarownicy mocowali się fizycznie lub rywalizowali ze sobą za pomocą rzucanych zaklęć. Dlaczego to robili? Jeżeli by się zastanowić i przeanalizować temat, łatwo można dojść do wniosku, że zwalczali w ten sposób swoją konkurencję. W końcu – jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Zawód bacy był całkiem niezłym biznesem – to przecież właśnie jemu gospodarze powierzali swoje owce, a po ich zejściu z hal rozliczali się za dobrze wykonaną pracę. Od tego, jak dobrze baca radził sobie z opieką nad stadem zależało to, czy zyska sobie zaufanie lokalnej społeczności i czy w kolejnym sezonie hajs będzie się zgadzał. Zdejmowanie uroków, którym parali się czarownicy (a każdy baca był również po części czarownikiem) było dodatkową żyłką złota. Najczęstszą przyczyną konfliktów między czarownikami były „uroki” rzucane na owce, którymi baca się zajmował. Zaczynały chorować, a mleko i sery stawały się zupełnie nieprzydatne do spożycia. A jak stawały się zupełnie nieprzydatne do spożycia, to nie można było ich sprzedać i na nich zarobić. W takiej sytuacji każdy gospodarz mógł cofnąć lajka i następnym razem powierzyć owce komuś innemu. A jak takie pojedynki wyglądały w praktyce? Podobno baca Filos, który po sąsiedzku bazował na polanie Turbacz, poczarował kiedyś Bulandzie owce tak, że mu sparszywiały. W odwecie Chlipała poczynił mu tak, że Filos przyszedł do niego na Jaworzynę cały czarny i gonił koło koszaru (zagroda dla owiec) jak głupi. Wtedy to Bulanda powiedział konkurentowi, żeby więcej nie wdawał się z nim w zatargi i nie marnował jego cennego czasu. Gdyby żył w XXI wieku, na skutek postępującej kondensacji języka, rzuciłby pewnie krótko: „Spierdalaj, ziom”. Bulandowa Kapliczka Mimo wielkiej popularności, jaką cieszył się Bulanda, można stwierdzić, że woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Powszechnie uchodził za osobę pobożną i prawą, szanowaną przez innych. Był bogaty, jak na miejscowe warunki, ale dochód przyniosło mu głównie pasterstwo. Za wskazówki medyczne, których udzielał, nigdy nie brał więcej niż jedną koronę wynagrodzenia, a biedniejszych wspierał zupełnie za darmo. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że doskonale wiedział, czym jest społeczna odpowiedzialność biznesu. Pomagał również rozwiązywać spory i zapobiegać konfliktom. Udzielał także porad majątkowych. Za pieniądze, których się dorobił, w 1904 roku postawił kapliczkę na Jaworzynie Kamienickiej, w której umieścił wizerunek przedstawiający jego patrona – św. Tomasza Apostoła. Istnieje wiele ludowych przekazów o tym, dlaczego w ogóle powstała. Jedni mówią, że chciał w ten sposób odpokutować grzechy oraz zadośćuczynić za domniemane konszachty z diabłem i duchem, który pomagał mu leczyć chorych. Inni, że pod kapliczką znajduje się miejsce, w którym Chlipała znalazł skarb, a potem zakopał w dołku tajemnicze, czarodziejskie księgi, którymi posługiwał się za życia. Możecie sobie wybrać wersję, która bardziej Was przekonuje. Kapliczka stoi do dzisiaj – znajduje się w górnym rogu jednej z najpiękniejszych gorczańskich polan, przy  zielonym szlaku od Polany Gabrowskiej Dużej przez Jaworzynę Kamienicką i Polanę Przysłop na Gorc. Pogrzeb Tomasza Chlipały został zapamiętany jako wielkie wydarzenie, które przyciągnęło setki osób – zarówno tych, których za życia leczył, jak i tych, którzy choć raz prosili go o radę. Słowo „Bulanda” wymówione dzisiaj w trakcie rozmowy z mieszkańcami podgorczańskich wsi, zwłaszcza po północnej stronie, nadal wywołuje żywe zainteresowanie. Jeżeli kiedykolwiek tam zawędrujecie, nie bójcie się pytać. A nuż dowiecie się czegoś nowego? — Na podstawie: Polskie Towarzystwo Historyczne Oddział w Nowym Targu – „Karpaty pełne czarów. O wierzeniach, medycynie i magii ludowej Karpat polskich”, U. Janicka-Krzywda i K. Ceklarz – „Czary góralskie”, Sebastian Flizak – „Bulanda – ostatni czarodziej gorczański” („Wierchy” t. XXVI). Post Mroczne Beskidy: Bulanda – ostatni czarownik pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

With love

Poradnik: Prezenty dla miłośniczki górskich wędrówek

Nie znoszę chodzić na zakupy. Chciałabym, żeby moja szafa samoistnie wypełniała się ciuchami, a buty kupowały się bez mierzenia i doprowadzania mnie do szału. Jest jednak jeden wyjątek: całe dnie mogłabym spędzać w sklepach z odzieżą outdoorową i sprzętem górskim, przepuszczając tam wszystkie pieniądze. Na szczęście mam inne wydatki Idą Święta, a jak Święta, to również czas prezentów. Prezenty można dawać również z innych okazji, a nawet bez nich, nie tylko innym, ale też sobie. A może przede wszystkim sobie? Zainspirowana pojawiającymi się tu i ówdzie prezentowymi poradnikami, postanowiłam stworzyć swój własny, górski, w którym może i Wy znajdziecie coś interesującego. Enjoy! Ten wpis nie jest postem sponsorowanym. Część z zaprezentowanych rzeczy posiadam i z czystym sumieniem mogę je polecić. Pozostałe z równie czystym sumieniem kupiłabym, bo ufam ich producentom. Ceny produktów sprawdzałam 28.11, niektóre z nich były na promocji. Z czasem koszty zakupu mogą ulec zmianie.  Prezenty do 50 zł 1) Czapka zimowa Lowelas, Pan Tu Nie Stał. PTNS nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Świetny design i dobrej jakości produkty, przywodzące na myśl zgrzebną estetykę czasów minionych, zawojowały polski rynek odzieżowy. Ubrania i akcesoria wytwarzane są lokalnie, w Łodzi, znanej z przemysłu włókienniczego, we współpracy z wieloma osobami z branży kreatywnej: grafikami, ilustratorami, fotografami. Ja jestem zachwycona! Jako miłośniczka lasu nie mogłam przejść obojętnie obok tej czapki. 2) Ręcznik szybkoschnący z mikrofibry, Rockland. Ręcznikiem z mikrofibry już się zachwycałam – odkąd go kupiłam, jeździ ze mną na wszystkie wyjazdy. Dzięki zastosowaniu higroskopijnych włókien (czyli takich, które szybko pochłaniają wilgoć) błyskawicznie wysycha i wykazuje dużo większą absorpcję wody od zwykłych ręczników. Niewielkie wymiary i niska waga sprawiają, że jest niemal nieodczuwalny w bagażu. Ten po złożeniu ma tylko 12 x 6 cm i waży 65 g. To mniej, niż tabliczka czekolady! 3) Książka Martyny Wojciechowskiej pt. „Przesunąć horyzont”, NG Polska. Książkę podarowała mi w prezencie Kara Boska. Przeczytałam ją bardzo szybko. Uwielbiam Martynę Wojciechowską – jest dla mnie ideałem kobiety i jak będę duża, będę taka, jak ona. Na zachętę zostawiam cytat, który co prawda dotyczy gór, ale z powodzeniem można przełożyć go na codzienną rzeczywistość: „Jeśli ruszysz w kierunku wierzchołka – to już nie ma żadnych wytłumaczeń. Jesteś tylko ty i natura, ty i góra. Ty i twoje marzenia. Ty i potrzeba udowodnienia sobie samej, że jesteś w stanie to zrobić – mimo że wszyscy ci mówili, że to jest niemożliwe. Ale na tym to polega – bez strachu nie ma odwagi”. Prezenty do 100 zł 1) Komin Neckwarmer Polar Buff Wheels, Buff. Swojego własnego Buffa dostałam na urodziny od przyjaciół i towarzyszy mi dzielnie od marca, chroniąc przed chłodem, wiatrem i wpadającymi do oczu włosami. Neckwarmer Polar Buff, czyli wersja „gdy pizga złem”, posiada specjalny ściągacz, który w szybki i łatwy sposób pozwala na zrobienie z niego czapki, komnina, maski chroniącej od zimna i wiatru, czy opaski. Dzięki tkaninie Polartec Combi Buff ma właściwości oddychające, przy czym doskonale chroni przed mrozem czy zimnem. Na pewno przyda się podczas zimowych, górskich wędrówek. 2) Termos, McKinley. Termos był z kolei prezentem urodzinowym dla kolegi, który bardzo go zachwala, dlatego podrzucam namiary właśnie na ten, a nie inny model. Dzięki podwójnej ściance wykonanej ze stali nierdzewnej charakteryzuje się doskonałymi właściwościami izolacyjnymi – utrzymuje ciepło przez ok. 8 godzin (sprawdzone info!), a zimno przez 24 godziny. Posiada automatyczne, higieniczne zamknięcie. Można go dostać w trzech pojemnościach: 0,5l, 0,75l i 1l. Wszystkie w cenie poniżej 100 zł. 3) Zestaw naczyń Meal Set, Primus. 8-częściowy zestaw akcesoriów kuchennych, który znacznie umili każdą wyprawę – przynajmniej w kwestii przygotowywania i spożywania posiłków. Doskonała alternatywa dla jednorazowych przyborów, które zanieczyszczają środowisko. Wszystkie elementy spakować można do szczelnie zamykanego pojemnika, dzięki czemu zajmą niewiele miejsca w plecaku lub torbie. A przede wszystkim się nie zgubią! Prezenty do 200 zł 1) Kurtka puchowa X-light, QUECHUA. Bardzo podobny model dorwałam na promocji wiosną i był to strzał w dziesiątkę. Niestety, po Gorcsotku postanowiłam ją wyprać, bo śmierdziała dymem z ogniska i wyciągnęłam z pralki smutnego flaka. Pro tip: jeżeli będziecie zamierzali popełnić ten sam błąd, wrzućcie razem z kurtką piłeczkę tenisową. Ponoć pomaga! Kurtka jest bardzo ciepła, a przy tym lekka (380 g w rozmiarze M), więc bez problemu można ją wcisnąć do plecaka – po skompresowaniu zajmuje niewiele miejsca, a może uratować przy załamaniu pogody. 2) Czołówka Tikka XP, Petzl. Kolejny prezent urodzinowy, z którym nie rozstaję się od marca. Niezbędny element ekwipunku każdego turysty, który chce (lub musi) zdobywać szczyty nie tylko za dnia. Latarka posiada pięć trybów światła białego i dwa tryby światła czerwonego, dzięki czemu jasność światła z łatwością można dopasować do aktualnych warunków otoczenia. Co ważne i bardzo przydatne – można regulować również kąt padania światła, co pozwala na przemierzanie szlaków z podniesioną głową. 3) Śpiwór Coleman Crescent, Coleman. Kto choć raz próbował przespać noc w namiocie telepiąc się z zimna, ten wie, jak ważny jest ciepły śpiwór. Ten łączy w sobie świetną izolację termiczną o temperaturze komfortu +5°C z optymalną wagą i wymiarami po jego złożeniu. Śpiwór Coleman Crescent wyposażono w kołnierz regulowany elastycznym ściągaczem, który zapewnia jak najmniejsze straty ciepła, jeśli temperatura otoczenia niebezpiecznie się obniży. Będzie dobrym wyborem jako wielofunkcyjny śpiwór dla osób pragnących spokojnego snu po ciężkim dniu. Prezenty do 300 zł 1) Plecak Deuter ACT Trail 24, Deuter. Chwalony za jakość wykonania i wygodę. Plecak Deuter ACT Trail 24 jest idealnym wyborem na jednodniowe wycieczki. Model posiada komorę z dostępem od strony komina oraz poprzez szerokie rozpięcie od frontu, dzięki któremu nie trzeba przekopywać całej zawartości plecaka, by znaleźć jedną rzecz, zagrzebaną na samym spodzie. Świetny system nośny zapewnia wygodę i wentylację, dając doskonały komfort podczas noszenia plecaka, przy równoczesnej stabilizacji ładunku na plecach. 2) Kurs lawinowy podstawowy (I stopnia), Szkoła Górska Morskie Oko. Jedyna niematerialna pozycja na liście, którą z własnego doświadczenia również mogę polecić, bo sama w tym kursie brałam udział. Kurs przeznaczony dla osób, które chcą poznać w teorii i praktyce podstawowe wiadomości związane z zagrożeniem lawinowym w zimowych Tatrach. Podczas zajęć uczestnicy zajmują się  problemami oceny sytuacji śniegowo-lawinowej na podstawie prognoz, komunikatów, ostrzeżeń  i podstawowej wiedzy na temat przemian i zachowania pokrywy śnieżnej. Uczą się także podstawowych reguł zachowania w sytuacji zejścia lawiny oraz metod szybkiej i sprawnej pomocy osobom zasypanym. Podczas kursu przećwiczyć można pracę z detektorami lawinowymi, fajna sprawa. 3) Mata samopompująca Enmo Light, Fjord Nansen. Alternatywa dla karimaty. Mata samopompująca Enmo ma ergonomiczny kształt dostosowany do śpiworów typu mumia (czyli takich, jak prezentowany w poprzednim punkcie). Zredukowanie zbędnej powierzchni pozwoliło znacznie obniżyć wagę maty, dzięki czemu rewelacyjnie sprawdza się podczas wędrówek połączonych z biwakowaniem pod namiotem. Mata skutecznie niweluje nierówności podłoża oraz izoluje przed chłodem a jej rozkładanie trwa krótką chwilę. Prezenty do 500 zł 1) Namiot Camp Minima I, Camp. Jestem posiadaczką namiotu Fjord Nansen Sierra II i kocham go nad życie, bo jest szalenie wygodny, niestety waży swoje. Przymierzam się do nabycia w kolejnym sezonie jakiejś lekkiej jedynki. Ta wydaje się spoko, choć razi mnie nieco jej jaskrawy kolor. Ale waży tylko 1400 g a jej wymiary po złożeniu to 32 x 17 cm. Producent zapewnia, że fantastycznie sprawdzi się na krótkich, kilkudniowych wypadach, gwarantując niebywały komfort użytkowania, a solidna konstrukcja nośna wykonana z wytrzymałego aluminium zwycięsko zmierzy się nawet z wyjątkowo niesprzyjającą pogodą. 2) Softshell Pedroc Hybrid Jacket Lady, Salewa. Pedroc Hybrid Jacket Lady to innowacyjny softshell stworzony przez specjalistów marki Salewa dla najbardziej aktywnych i wymagających użytkowniczek. Kompozytowa konstrukcja softshella łączy uzupełniające się połączenie materiałów o różnych właściwościach – tworzących w efekcie kompletną konstrukcję sprawdzającą się podczas wsparcia intensywnych aktywności podejmowanych w niesprzyjających warunkach. Nosiłabym. 3) Plecak Deuter ACT Trail PRO 40, Deuter. Większy brat plecaka z poprzedniego punktu, który idealnie spisze się podczas kilkudniowych wyjazdów w góry. Ulepszony system nośny Aircontact to rewelacyjne rozwiązanie na wielogodzinne wędrówki po szlaku. W plecaku zostosowano system nośny Aircontact Trail Pro System, który składa się z dwóch rzędów poduszek wypełnionych pianką Aircontact z poprzecznymi przecięciami, umożliwiającymi cyrkulację powietrza. Dodatkowo, wyposażono go w elastyczny pręt, pozwalający nosić większe ładunki bez zniekształcenia kształtu plecaka. W modelach serii ACT Trail PRO zastosowano anatomiczny pas biodrowy. Znalazłyście coś dla siebie?   Post Poradnik: Prezenty dla miłośniczki górskich wędrówek pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: A gdyby tak wszystko rzucić w cholerę?

W listach, które do mnie piszecie, pytacie często o Kurs Przewodników Beskidzkich. Niektórzy z Was postanowili nawet, o zgrozo, wziąć udział w jego kolejnej edycji. Przez cały rok (zupełnie szczerze) zachwycałam się wszystkim, co z kursem związane i dzieliłam się swoim entuzjazmem. Od jakiegoś czasu mi go jednak zupełnie brak.  A gdyby tak wszystko rzucić w cholerę? Listopad to taki miesiąc, gdy człowiek ma ochotę wszystko rzucić. Chłopaka, bo jednak okazał się za głupi. Dziewczynę, bo jednak okazała się za gruba. Pracę, bo jednak okazała się za nudna. Miasto, w którym się żyje, bo jednak nie jest tak fajne, jak wcześniej się wydawało. Swoje dotychczasowe życie, bo jednak nie tak je sobie wyobrażaliśmy. W listopadzie mam ochotę rzucać wszystko namiętnie i ostatecznie. Spektakularnie – z płaczem, złością i tupnięciem nóżką. W listopadzie mam wszystkiego dość i nic nie ma sensu, a jedynym wyjściem wydaje się być tam, gdzie mnie akurat nie ma. W listopadzie wszystko nabiera barw smutnych i szarych, które przytłaczają mnie okrutnie, zniżając do twardego bruku rzeczywistości. Który z odległości kilku centymetrów wcale nie prezentuje się już tak fajnie. Może bym się nawet tym wszystkim przejęła, gdyby nie fakt, że taki marazm przydarza mi się co roku i nawet przestałam już z nim walczyć. Taplam się więc w swoim ogólnym zniechęceniu, narzekam bardziej, niż zwykle i zawijam się w kocyk zostawcie-mnie-wszyscy-w-spokoju, żałując, że nie mogę tego czasu po prostu przespać. Nie ufam ludziom, którzy nie marudzą. Jeszcze bardziej nie ufam tym, którzy marudzą i nic z powodem marudzenia nie robią. Tak więc marudzę sobie, rozkładam na czynniki pierwsze swój marazm i szukam jego przyczyn – poza listopadem. Dlaczego odechciało mi się kursu? Być może dlatego, że po egzaminie połówkowym doszłam do wniosku, że się do tego nie nadaję, bo nie mam ani wystarczającej wiedzy, ani umiejętności i ciężko będzie mi to wszystko nadrobić – a może nawet nie jest to wykonalne. Wiem, że chcieć, to móc, ale mam również świadomość tego, że nie wszystko jest dla wszystkich i lepiej się skupić na tym, co nam wychodzi, niż na tym, do czego nie ma się predyspozycji. Być może dlatego, że moje oczekiwania związane z kursem dotyczyły głównie pierwszej jego części, związanej z łażeniem po górach, a w ogóle nie wzięłam pod uwagę części autokarówkowej, która spadła teraz na mnie znienacka i nie potrafię się do niej w żaden sposób odnieść. Wiem, że wszędzie można się czegoś nauczyć i zdobyć nowe doświadczenie, ale mam również świadomość tego, że czasami nakład pracy wkładany w coś wcale nie przekłada się na efekty. Być może dlatego, że nie znoszę zwiedzać miast i mam ogromne opory przed uczeniem się o tym, co z nimi związane. Historia wychodzi mi bokiem, kolejny kościół przyprawia o mentalne mdłości a konieczność posiadania w głowie planów ulic osłabia. Wiem, że to wszystko to kluczowa rzecz dla przewodnika, bo przecież większość wycieczek zahacza zwykle o miasta, ale mam równocześnie świadomość, że prawdopodobnie nigdy nie będę chciała pracować jako typowy przewodnik. Być może dlatego, że znalazłam obszary, i geograficzne i tematyczne, które mnie szalenie zainteresowały i te, które nie robią na mnie żadnego wrażenia. Mam ochotę zgłębiać te, które mnie zainteresowały i kompletnie olać te, które nie robią na mnie wrażenia. Wiem, że bycie przewodnikiem polega na nauczeniu się wszystkiego tylko po to, by móc to świadomie odrzucić, ale mam równocześnie świadomość, że bywa i tak, że to po prostu bez sensu. Być może dlatego, że zatęskniłam za „normalnym życiem” i aktywnościami, na które obecnie brakuje mi czasu. „Nie mogę, bo się uczę”, „Nie mogę, bo muszę przygotować rzeczy na kurs”, „Nie mogę, bo wyjeżdżam” to jedne z najczęstszych wymówek, jakimi się przez ostatni rok posługiwałam, a co najgorsze, nie ma w nich żadnej przesady. Wiem, że wszyscy ostrzegali mnie, że kurs jest angażujący, ale mam równocześnie świadomość, że nie jest to jedyna rzecz, której chciałabym poświęcić uwagę. I tak dalej.  To nie tak, że się nad sobą użalam.  No dobra, może trochę. Listopad jest idealnym miesiącem do tego, by pewne rzeczy analizować na chłodno i przyjrzeć się temu, jak wygląda druga strona medalu. Zawsze zyskując coś, coś się traci, a znalezienie złotego środka czasem nie jest możliwe. Zostawiam ten wpis tutaj, żeby pewne myśli sobie uporządkować, ale przede wszystkim dla tych, którzy zabrnęli na mojego bloga szukając informacji o kursie. Warto mieć świadomość, że nie wszystko jest tak kolorowe, jak by się wydawało i choć o wiele bardziej lubię dzielić się tym, co mnie kręci, niż tym, co mnie trapi, nie chcę przemilczeć tego, że zwyczajnie i po ludzku można mieć kryzys. Z rozmów ze współkursantami wiem, że nie przydarza się on tylko mi. To na swój sposób, typowo po polsku, pocieszające. Dlaczego prawdopodobnie nie zrezygnuję? Mimo tego, że druga część kursu w ogóle do mnie nie przemawia, pewnie nie zrezygnuję z uczestnictwa w nim. Jestem na tym etapie, w którym (tak mi się wydaje) nie opłaca się już tego robić. Ciągle głęboko wierzę, że może mnie to wszystko zaprowadzić w ciekawe miejsca i do ciekawych ludzi, którzy będą dla mnie dużą inspiracją, jak w pierwszej części, kiedy chodziliśmy po górach. Poza tym to kwestia ambicji (tak, rezygnacja z własnej woli będzie dla mnie pewną porażką). Wreszcie – ważnych, życiowych decyzji nie podejmuje się w listopadzie. No po prostu nie. A jak mówią przewodnicy: Z kursem, jak z babą. Wkurwia cię, ale bez niej też źle. Poczekam, aż minie listopad. A potem… Potem zobaczę. Fot. Kasia Różycka Post Kurs Przewodników Beskidzkich: A gdyby tak wszystko rzucić w cholerę? pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Impreza Na Orientację

– Co to, kurwa, jest?! – schowałam się za plecami Kuby i ostrożnie wyjrzałam zza jego ramienia. – Jakieś zwierzę – wzruszył ramieniem, zza którego wyglądałam, Kuba. – Dlaczego się tak patrzy?! – z krzaków spoglądała na nas para zielonych, błyszczących oczu. Patrzyliśmy na zwierzę. Zwierzę patrzyło na nas. Chwilę napięcia przerwało uderzenie pioruna i błysk, który na chwilę rozświetlił ciemny las. – Spadamy – rzucił Kuba i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zwierzę uciekło. Dawno nie bałam się tak, jak wtedy. — Stoję sobie spokojnie w krzakach i sram. Sram spokojnie i widzę coś przed sobą. „Co to, kurwa, jest?!” – myślę sobie. Jakieś dwie pary oczu się na mnie gapią. Cholera, widzieli mnie, jak sram, w błysku pioruna… Spadam!* — Był środek nocy, kiedy stromą, kamienistą ścieżką schodziliśmy do Nieledwii. Zmrok zastał nas na Zabawie, górze, której nazwa pochodzi rzekomo od imprez, jakie mieli na niej urządzać zbójnicy, świętujący zdobycie łupów. Nam do śmiechu wcale nie było – pierwszy dzień Imprezy Na Orientację, którą mieliśmy zaliczyć w ramach Kursu Przewodników Beskidzkich, poszedł nam tragicznie słabo i to z mojej winy, choć nie do końca miałam na to wpływ. Wiedziałam, że udar słoneczny to coś, co w upalne dni się przydarza, ale nie spodziewałam się, że przydarzy się akurat mi. Akurat wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam siły, by jak najszybciej pokonać trasę, która została nam przydzielona. Myślałam, że to po prostu zmęczenie wywołane wysoką temperaturą i długim podejściem na Glinne. Kiedy jednak w pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie, przed oczami zrobiło się ciemno i dopadła mnie fala nudności, uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak. – Zaraz się zrzygam – pomyślałam na głos. Przed oczami tańcowały mi mroczki i nie był to ani Marcin, ani Rafał. Może to i lepiej, wtedy zrzygałabym się na pewno. Czerń pod powiekami falowała i mieniła się różnymi odcieniami, jak futro mojego kota wygrzewającego się w Słońcu. Pewnego dnia wyszedł z domu i już więcej nie wrócił. A miał tylko wyskoczyć po fajki. – Jeżeli za chwilę nie usiądę, to już na pewno dalej nie pójdę – wydyszałam, wizualizując sobie w głowie wygląd swojego nagrobka i obiecanego mi epitafium: Wolała umrzeć, niż mieć trzydzieści lat. – No to weźże se usiądź! – zarzucił po krakosku Kuba. Czasami udaje mu się wymyślić coś mądrego. Opowiem Ci bajkę, jak kot palił fajkę… — – Co robimy? Śpimy na przystanku? – zapytałam zmęczona, mając już wszystkiego dość. Burza była coraz bliżej. Poczułam na twarzy pierwsze krople deszczu. Pod lasem, na polanie, zostawiłam stosik gałęzi profesjonalnie przygotowany do rozpalenia ogniska. Miałam nadzieję, że ktoś sobie z niego skorzysta. I że karma kiedyś wróci. Suka. – Ty, patrz. Tam jacyś ludzie idą. Chodź się zapytamy, czy nie mają jakiegoś miejsca w garażu albo w altance, żebyśmy mogli się schronić – wpadłam na genialny pomysł i chwilę później już zaczepialiśmy małżeństwo w średnim wieku, które ewidentnie wracało z mocno zakrapianej imprezy. Boże, jaki miły wieczór. Tyle wódki, tyle piwa. – Aleosochozi? – zapytał chłop. – Jesteśmy z kursu przewodników i właśnie mamy imprezę na orientację, noc zastała nas w lesie, a że idzie burza, zeszliśmy do wsi. Nie mają państwo jakiegoś miejsca w garażu albo w altance, żebyśmy mogli się schronić? Wyjdziemy o świcie – zaczął Kuba, a ja starałam się wyglądać najporządniej, jak potrafię, żeby nie pomyśleli, że chcemy okraść im dom. – Ale my nie wiemy, kim wy jesteście, nie możemy was tak wpuścić do domu, poza tym, to nie nasz dom, a naszej córki, która nie wiem, czy będzie was chciała wpuścić do domu, bo przecież nie wie, kim wy jesteście… – zapętliła się baba, myśląc, że chcemy im okraść dom. Muszę jeszcze poćwiczyć. – Ale naprawdę, wystarczy nam miejsce w altance, żeby deszcz na nas nie padał. Mamy śpiwory i karimaty, możemy spać gdziekolwiek. Mieliśmy spać w lesie, więc altanka będzie szczytem luksusu – kontynuował Kuba, a ja zaklinałam los, żeby się w końcu zgodzili. Suko! – No dobra, chodźcie. Ale musimy zapytać córkę! – zgodzili się w końcu i zaprowadzili nas pod stojący obok drogi dom. Chwilę później rozkładaliśmy graty w altance, a córka przyniosła nam gorącą herbatę i domowej roboty ciasto z owocami, przepraszając równocześnie za to, że do domu nas nie zabierze. Wróciła. Zawsze wraca. — – Co ci jest? – zapytałam przestraszona. Kuba wyglądał mocno niewyraźnie. Nie było jeszcze południa, a z nieba lał się żar. – Nie wiem. Chyba mam udar – odparł słabo. – Ja pierdolę – szepnęłam pod nosem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Sama ciągle nie czułam się najlepiej, choć największy kryzys miałam już za sobą. Ale to, że obydwoje w ciągu tego samego weekendu dostaliśmy udaru, wydało mi się grubą przesadą. – Ja pierdolę – szepnęłam znowu. To mogło się przydarzyć tylko nam. W ślimaczym tempie, krok za krokiem, wlekliśmy się na Oźną i z każdą minutą było coraz gorzej. Droga dłużyła nam się niemiłosiernie, a czas spowolnił. Wydawało mi się, że przejście stu metrów zajmuje nam całą wieczność. Przedzieraliśmy się przez duszny, nagrzany Słońcem las i stopniowo opadaliśmy z sił. Byłam przerażona. Po górach chodzę z Kubą od kilku dobrych lat i nigdy, przenigdy nie widziałam go w takim stanie – to zawsze ja byłam tą, która pada pierwsza. Przeszliśmy jeszcze kawałek i dalsza wędrówka przestała mieć jakikolwiek sens. Zarządziłam przerwę i usiedliśmy pod jakimś drzewem. Kiedy trzęsącą się ręką wybierałam numer do organizatorów, by zapytać, co mam zrobić, Kuba miał już lekkie halucynacje – pomyślał o tym, by gwiazdka, którą widzi, stała się zimniokiem. Marzenie zostało spełnione – zimniok był daleko. – Musicie dojść na szczyt. Tam dowiecie się, jaki jest wasz kolejny cel – rzekł telefon głosem Basi, a ja się załamałam, bo w tamtym momencie dotarcie na szczyt wydało mi się zupełnie niemożliwe. Siedzieliśmy w lesie bardzo długo. Było mi już wszystko jedno. Zastanawiałam się, czy będę musiała pierwszy raz w życiu wzywać GOPR, pierwszy raz w życiu testować praktyczne umiejętności udzielania pierwszej pomocy, czy może pierwszy raz w życiu zakopywać zwłoki, jeżeli Kuba postanowi jednak przegrzać się na śmierć. Gdy się ocknął i powiedział, że możemy iść dalej, wstaliśmy i poszliśmy dalej – choć wcale nie wierzyłam mu, że może. Kilka godzin później, robiąc krótkie przystanki co kilka kroków, dotarliśmy w okolice szczytu, gdzie zatrzymaliśmy się na kolejny odpoczynek. Kiedy szukałam w plecaku zimnioka, kątem oka zobaczyłam ruch. – Kuba! Kuba! Żyjesz?! – potrząsnęłam go za ramię. Jeszcze przed chwilą siedział, a teraz już leżał w trawie. – Taaa… – Kuba otworzył oczy, a tam tajna policja z Politbiura. W plecaku nie było zimnioka. Była tylko mroźna zima, halucynacja z niedożywienia i śmierć. Zimniok nadal był bardzo daleko. Takie jest życie. — – Cześć, jesteśmy w Zwardoniu. Mieliśmy się skontaktować, kiedy uda nam się tu dotrzeć – patrzyłam na Kubę i zastanawiałam się, co zaraz usłyszy. – Nie, nie dojdę. Nie mam siły. Justa by może jeszcze mogła iść… Dasz radę iść? – skrzyżowaliśmy spojrzenia. Potrząsnęłam głową. Gdybym się bardzo postarała, to może bym doszła, ale oczywistym było dla mnie, że albo zjawimy się tam razem, albo w ogóle, skoro jesteśmy jednym zespołem. – Aaa, też nie ma siły. No cóż, skoro mamy podjąć jakąś decyzję, to podejmujemy taką, że tutaj zostajemy – Kuba zawiesił wzrok gdzieś w przestrzeni i ze zmęczeniem na twarzy słuchał, co głosem Basi mówi do niego telefon, po czym się rozłączył. – Nie zdaliśmy. Musimy powtarzać INO jesienią. Będzie jeszcze jedna edycja. – Wtedy pewnie dostaniemy odmrożeń. Hehe – wydało mi się to wtedy bardzo zabawne. I nie tak mało prawdopodobne. Hehe. — – Dzień dobry! – otworzyliśmy drzwi samochodu, który właśnie zatrzymaliśmy na stopa i wsadziliśmy głowy do środka. – Możemy się zabrać na górę? – zapytałam głupio, bo przecież droga, na której staliśmy prowadziła tylko na górę. Facet przytaknął i wpakowaliśmy się do środka. – Wiemy, że to tylko trzy kilometry, ale jesteśmy już tak strasznie zmęczeni, że każdy przejechany metr nas ratuje, bo wie pan, jesteśmy na takiej imprezie na orientację i tak łazimy od wczoraj, o szóstej trzydzieści wyjechaliśmy z Krakowa, a potem byliśmy w Szczawie i na Gorcu, i w Ochotnicy Dolnej, i w Krościenku nad Dunajcem, i w Szczawnicy, a potem nocą wchodziliśmy na Jarmutę (nikt tam nie wchodzi), zeszliśmy do Szlachtowej, wyszliśmy na Przehybę, poszliśmy do Chatki pod Niemcową, a teraz… A teraz musimy się dostać do Chatki Wątorówki na Obidzy, bo to jest nasz ostatni punkt, który musimy zaliczyć, to nasza druga edycja INO, poprzednim razem, w lecie, dostaliśmy udaru i nie dotarliśmy do celu – wyrzuciłam jednym tchem, relacjonując naszą pasjonującą przygodę. – Wiecie co? – zamyślił się facet. – Miałem się zatrzymać tutaj, o, gdzie teraz przejeżdżamy, ale podrzucę was na samą górę – uśmiechnął się w lusterku. – Naprawdę? O matko, ratuje nam pan życie! To już tu? Ale czad! Przecież szlibyśmy te trzy kilometry nie wiem, ile… Dziękujemy i życzymy panu wszystkiego najlepszego! – emocjonowałam się. – Normalnie też byśmy życzyli… – dodał Kuba. – …też, ale teraz życzymy tak podwójnie! Dobra karma do pana na pewno wróci! Do zobaczenia na szlaku! – wyskoczyliśmy z samochodu i poszliśmy szukać wejścia do chatki. Była 13:00. Dokładnie 30 h temu wyruszyliśmy z Krakowa. — – Ale jaja, dotarliśmy. I nawet zmieściliśmy się w czasie, bez tej dodatkowej godziny! – Kuba wyszczerzył się. – I nawet nic nam się nie stało po drodze! – wyszczerzyłam się i ja. Ciągle nie mogłam w to uwierzyć. – Kurwa, może nie jesteśmy jednak aż tak beznadziejni? Hehe – zastanowił się Kuba. – Hehe – odparłam. – Hehe! – zaśmialiśmy się razem, po czym posmutnieliśmy. Jednak trzeba będzie się uczyć na autokarówki. — * Podziękowania za inspirację zwierzęcą perspektywą dla Tomka! Fot. Kuba Zajączkowski Post Kurs Przewodników Beskidzkich: Impreza Na Orientację pojawił się poraz pierwszy w WITH LOVE.

Poradnik: Jak przetrwać w górach, gdy pizga złem?

With love

Poradnik: Jak przetrwać w górach, gdy pizga złem?

Ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby częściej chodzili do lasu

With love

Ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby częściej chodzili do lasu

Poradnik: 5 powodów, dla których warto odwiedzić Słowację

With love

Poradnik: 5 powodów, dla których warto odwiedzić Słowację

Kurs Przewodników Beskidzkich: Podsumowanie pierwszej części szkolenia

With love

Kurs Przewodników Beskidzkich: Podsumowanie pierwszej części szkolenia