everywherethesame

W drodze do Dhobi Ghat

Włóczę jak pies, jak włóczęga, wszędzie na piechotę albo autobusami miejskim. Przemierzam dziesiątki kilometrów dziennie i nie mam dość. Chcę jechać do Dhobi Ghat, bo tam dzieje się akcja filmu „Dhobi Ghat. Mumbai Diaries (Pralnia: dzienniki mumbajskie)” z Aamirem Khanem (moim ulubionym aktorem Bollywood), wyreżyserowanego przez jego żonę Kiran Rao. Munna, jeden z bohaterów, w ciągu dnia pracuje w pralni, w nocy zarabia zabijając szczury i marzy o karierze w Bollywood.  „My muse, my whore, my beloved“ mówi o Bombaju Arun-Aamir, melancholijny i stroniący od blasku fleszy artysta, podczas wernisażu swoich prac pt. BUDYNKI. Mówi, że to hołd dla migrantów z Radżastanu, Andra Pradesh, Tamil Nadu, Uttar Pradesh i innych stanów, którzy budują miasto mając nadzieję, że znajdą w nim kiedyś swoje miejsce.  Bombaj jest piątym bohaterem filmu. Autobus 74 sprzed  Muzeum Księcia Walii jedzie do Mahalaksmi. Kierowca każe mi usiąść obok, żeby w odpowiednim momencie kazać mi wyskoczyć w biegu, bo skręca i nie zatrzymuje się przed pralnią. Opowiada mi:  Od 25 lat pracuję jako kierowca. Jestem 2 w rankingu stażu w przedsiębiorstwie transportowym. Co 4 miesiące zmieniam linię, mam 2 godzinny dziennie na lunch“ Interesują go moje ambicje w życiu. Aj tam ambicje, nie mam specjalnych ambicji, ja chcę tylko spokojnie żyć i być przyzwoitym człowiekiem…no i podróżować od czasu do czasu. Ma jedną córkę i uważa, że to wystarczy i że za dużo jest ludzi w Indiach. „Ci z lasu się rozmnażają, a ludzie wykształceni mają mało dzieci“. Bardzo miła pogawędka ale już muszę wyskakiwać….

everywherethesame

Dlaczego Dżagannat ma wielkie oczy?

Kolejne przedmioty, z których każdy ma swoją historię i przywołuje wspomnienia. Choćby koszulka z Dżagannatem, ważnym bogiem hinduskim.. po pierwsze miejsce: Puri. Mówię Puri i widzę krewetki świeżutkie, smażone w wielkich głębokim patelniach, które zajadamy z Kasią. aż nam się uszy trzęsą. Widzę ocean, w którym kąpiemy się, dokazując jak dzieciaki i próbując zmierzyć się z falami sięgającymi 6 metrów (żeby znaleźć kawałek plaży, na którym nie byłoby kup i mogłybyśmy być odosobnione wędrowałyśmy ze 3 km). Widzę wioskę rybacką, którą eksplorowałam o świcie i trochę nieswojo się czułam zaczepiana tam przez handlarzy świętego zioła.  Przede wszystkim jednak widzę tysiące pielgrzymów wokół świątyni Dżagannata. Nie wpuszczają do niej bladych twarzy, więc obserwujemy życie religijne Hindusów z podupadłej  zabytkowej biblioteki, odganiając się od małp. Sierpień to czas, kiedy wyznawcy Shiwy pielgrzymują do i z miejsc jego kultu, niosąc świętą wodę na drągach,  jak Jaś Wędrowniczek swój tobołek, wołając Bol Bam. Wokół świątyni jest bardzo pomarańczowo od ich koszulek. Albo weźmy miskę plecioną z Dziatwary, wioski, w której spędziłam półtora miesiąca zawiązując przyjaźnie z większością kobiet i dzieci.  Patrzę na miskę i widzę Manju, która zabiera mnie na pole rwać komosę. U nas to chwast , a w Dziatwarze jemy komosę z jogurtem, saute jako warzywo do placków ciapati i jest pysznie.  Widzę Barfi, jak doi bawoła, widzę mamę Sapny, jak roztrzepuje zsiadłe mleko albo myje się przy studni. Albo Warszę, jak dumnie kroczy w sari na lekcje i cierpliwie tłumaczy uczniom czytanki z angielskiego. Jedna miska i tyle wspomnień….