Od Janosika do Lorda Vadera

Ale piękny świat

Od Janosika do Lorda Vadera

Granica między dobrą a zła stroną mocy jest mgłą, a dobre intencje mogą budzić demony. Wtedy Janosik staje się Lordem Vaderem... Gdzieś w Gwatemali jest miasteczko. Miasteczko leży nad jeziorem, a jezioro zatykają nieczystości tak szczelnie, że woda wzbiera, wzbiera i co trzydzieści lat z hukiem wszystkimi brzegami uchodzi i zalewa wszystko dookoła, również to miasteczko. Tego roku wody było jeszcze więcej niż trzydzieści lat wcześniej. Wdzierała się do domów. Kobiety pakowały dobytek, dzieci płakały, a mężczyźni radzili.– Kiedy tylko wyjdziemy, nasze domy splądrują maras.To było jasne jak słońce. Maras, czyli wytatuowani gangsterzy brodzili jak wszyscy po kolana w wodzie, ale już gotowi byli na przejęcie kontroli nad miastem.– Jeśli im pozwolimy wejść, nigdy nie wyjdą.I to też była święta prawda. Maras się nie wycofują, chyba, że na z góry upatrzone pozycje.– To co robimy?– Stwórzmy oddział samoobrony obywatelskiej. Podzielmy się na oddziały grupami na zmiany pilnujmy naszego dobytku. Prawo w Gwatemali owszem, istnieje, tylko nie ma wielkiej siły przebicia. Dlatego nikt nawet nie pomyślał o kilku policjantach, którzy teoretycznie z racji zajmowanej funkcji powinni się tym zająć. W obliczu nowych wyzwań, Gwatemalczycy muszą sami się zorganizować.– Ale tak z odkrytymi twarzami?– Nie, założymy kominiarki, czyli capuche – odpowiedział alcalde, czyli burmistrzTo miało sens. Gdyby ktoś z oddziału zestrzelił jakiegoś mara i któryś z kumpli zobaczyłby jego twarz, to nie tylko strzelec, ale i jego rodzina mieliby przechlapane. Każdy z nich w duchu pomyślał o tych kilku policjantów, których nawet nie wzięli pod uwagę. Jak się biedaczyny codziennie gimnastykują, by z jednej strony nie narazić się szefom, a z drugiej gangsterom. Przecież tak naprawdę w miasteczku wszyscy się znali. I tak 300 mężczyzn w kominiarkach, czyli encapuchados wyszło ulice. Wyciągnęli jakąś skitraną w domu broń, w końcu wojna domowa skończyła się całkiem niedawno i nikt tak naprawdę jeszcze nikogo nie rozbroił. Zaczęli w grupach, na zmianę, przez dzień i noc patrolować miasto.Aż w końcu woda opadła. Kobiety i dzieci wrócili do domów, mężczyźni zdjęli capuche. Tylko, że nie wszyscy. Kilku encapuchados w dalszym ciągu wieczorami ciągle strzegło miasta. Kiedy podpalili bar, w którym handlowano narkotykami, nikt nic nie powiedział. Kiedy sprali deleara, gdzieś wieczorem na mieście, nikt się nie oburzył – gdyby policjanci mieli jaja, już dawno chłopak dostałby po ryju. Ale kiedy znowu go sprali, tyle że w domu na oczach jego ciężarnej dziewczyny, zaczął się szum. Pewnego dnia zniknął człowiek...Wtedy na scenie pojawiła się Lucia – dziennikarka lokalnej gazety. Napisała tekst i wskazała zabójcę. – Wiedziałaś?– Fakty mówiły za siebie. Ostatni raz chłopaka widziano z encapuchados nieopodal jeziora. Kilka godzin później na brzegu pozostała po nim tylko koszula. Ciała nigdy nie znaleziono. – Ale to o niczym nie świadczy. – Ktoś ich widział, jak się szarpali. – To też nie dowód.– Jeden z encapuchados twierdził, że chłopak należał do maras. Powiedział to w wywiadzie, kilka dni po całym zajściu. To już większy kaliber. W Gwatemali każdy boi się maras, wytatuowanych gangsterów. Do tego stopnia, że ludzie jak ognia boja się wszelkich tatuaży. Kto ma wytatuowaną choćby niewinną różyczkę, pracy już nie znajdzie. A chłopak miał wytatuowane „18”!– Czyli jednak należał do maras.– Tak, kiedyś należał, ale wiele lat temu udało mu się odejść. Tatuaż zawsze ukrywał pod ubraniem. Wiedziała o nim tylko jego dziewczyna i ktoś, kto zdjął mu koszulę. – Wtedy, nad brzegiem jeziora...– Tak. – Wiecie, kto należy do encapuchados.– Jasne, znamy ich imiona. To są trzy osoby. – Kto?– Alcalde, i jego dwóch współpracowników z ratusza. ps. Alcalde Panajachel zagroził śmiercią Lucii w dzienniku telewizji publicznej. Sąd początkowo umorzył śledztwo. Dopiero po fali międzynarodowych protestów środowisk dziennikarskich i obrońców praw człowieka, proces ruszył ponownie. Alcalde został uznany winnym, ale Lucia musiała opuścić Panajachel w obawie o własne życie. Rok temu wszystkich oskarżonych uniewinniono. Lucia wciąż obawia się, że tak jak chłopak, pewnego dnia może się znaleźć na dnie jeziora Atitlan.Jezioro AtitlanJezioro AtitlanGłówna ulica Panajachel.Mur wokół domu

Coś do obejrzenia:)

Ale piękny świat

Coś do obejrzenia:)

Świat jest mały!

Ale piękny świat

Świat jest mały!

Choćbyśmy byli na końcu świata, zawsze istnieje ryzyko, że spotkamy kogoś znajomego. A jeszcze bardziej prawdopodobne — że znajomego naszego znajomego. To było kilka tysięcy kilometrów stąd. A tak bardziej precyzyjnie - w Turcji. Siedziałam sobie przed namiotem i przygryzając lokum, patrzyłam jak sąsiadka walczy z kuchenką gazową. – Can i help You? – No, Thank You. My friend will get back in the moment - odpowiedziała. I tak zaczęłyśmy rozmawiać o urokach podróżowania po Turcji. – Where are You from, by the way - chcę umieścić na mapie tego ciekawego człowieka. – From Poland. – No tak...Później okazało się, że dziewczyna jest z Warszawy i mieszka na tej samej ulicy, co moja najlepsza koleżanka ze studiów. – Może się znacie?Tak. Znały się. Z podstawówki. Przez kilka lat siedziały w jednej ławce. Moja koleżanka sprawiła, że dziewczyna – nazwijmy ja Magda – postanowiła zdawać na etnologię i uwaga – dostała się! Zatem nawet nie musimy się wymieniać telefonami, bo i tak nie raz wpadniemy na siebie na korytarzu wydziałowym. – A może znasz moją kumpelę, z którą podróżuję? Ona studiuje archeologię. – zapytała Magda. Skąd mam znać? Uniwerek duży, archeologię od etnologii dzielą jakieś 4 przystanki autobusowe. Za chwilę przychodzi wspomniana koleżanka. I co? Znałam ją! To była jedyna osoba z archeologii jaką wówczas znałam. I do tego szczerze znienawidzona za podnoszenie poziomu zajęć z łaciny. Przez nią zmieniłam grupę z południa na 9 świtu. Przez pół roku jak zombi, karnie chodziłam na zajęcia i z równym bohaterstwem walczyłam ze snem i dziełami Juliusza Cezara. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że dziewczynę zafascynował turecki do tego stopnia, że prawdopodobnie od przyszłego semestru zacznie siać popłoch na orientalistyce. Kolejne spotkanie. Tym razem w Paryżu. Zabłądziłam, zgłodniałam i zobaczyłam ciastkarnię „La Noura”. Zajrzałam do środka. Wypieki nie kojarzyły mi się z Francją. Zatem z czym? Po drugiej stronie ulicy była restauracja, również „La Noura”. W menu wywieszonym na szybie czytam: tabuleh, fatush... Libańska restauracja! Świetnie, zostaję! W podróżach ostatnia rzeczą na jaką zwracam uwagę to jedzenie, bo ani specjalnie lubię jeść, ani specjalnie mnie to interesuje. Wyjątek stanowi kuchnia libańska. Uwielbiam te smaki! Weszłam zatem do środka i napisałam SMS-a do mojej serdecznej koleżanki z Bejrutu: „Pozdrowienia z Paryża, właśnie jem obiad w libańskiej restauracji”. „Jeśli ta restauracja nazywa się la Noura, pozdrów menadżera - to przyjaciel naszej rodziny” – odpisała Libanka.Czasem spotkania obierają formę serii. W moim przypadku pierwsze ogniwo łańcucha zdarzeń zamknęło się w Tbilisi. Właśnie siedziałam w przemiłym hostelu, gdzie w cenę noclegu wliczone było wino. Korzystałam z tego wraz z grupą wrocławskich studentów. W trakcie wieczoru kilka razy przewinął się temat wymiany telefonów, ale jak to bywa w takich sytuacjach, szybko rozpłynął się w kolejnych szklankach. Rano już na siebie nie wpadliśmy. Za to dwa tygodnie później – a i owszem. Tym jednak razem, nauczeni doświadczeniem, wymieniliśmy się telefonami, zanim zaczęliśmy pić. I tak z Michałem i Gosią pozostaliśmy w stałym kontakcie. Kilka lat później zaprosili mnie na swój ślub. – Wynajęliśmy ci pokój w takim hoteliku. Zatrzyma się tam również Ela, którą poznaliśmy podczas pielgrzymki do Santiago de Compostela – poinformował mnie Michał. – Jestem z Mazur - powiedziała mi Ela, kiedy się spotkałyśmy. – a konkretnie? – Mieszkam w okolicach Mrągowa. Też mi konkret! Od dziecka jeżdżę na Mazury. Znam praktycznie każdą wioskę na szlaku Wielkich Jezior. Więc? – Znasz Ryn?– Jasne, że znam! Mój tata przez wiele lat trzymał tam swoją łódź, a znasz Zenka P.? Zenek to kolega mojego taty, który doglądał łodzi, kiedy nas nie było. – Jasne, to mój bliski przyjaciel!Jak się później okazało, Ela znała również mojego tatę... W ten właśnie sposób, sprawą podróży, oplatamy świat siatką kontaktów i znajomych. Z każdą wyprawą splot się zagęszcza, a my stajemy się bardziej świadomą częścią świata. A wy? Jakie przydarzyły się Wam spotkania?

Meksyk – Jej Wysokość Santa Muerte

Ale piękny świat

Meksyk – Jej Wysokość Santa Muerte

Nadziei i pokoju...

Ale piękny świat

Nadziei i pokoju...

Norwegia - Tańcząca z zorzą

Ale piękny świat

Norwegia - Tańcząca z zorzą

Zorza zawsze budziła zachwyt i strach w sercach ludzi dalekiej północy. Simone Grøtte jako pierwsza na świecie ośmieliła się poprosić ją do tańca....Simone Grøtte – tancerka i choreografka, urodziła się w Finnmarku na dalekiej północy Norwegii. Tam, gdzie zorzę polarną pojmuje się jako metafizyczny byt, a nie zjawisko atmosferyczne. Simone skończyła szkołę baletową w Oslo, jednak po kilku latach powróciła na północ – tym razem do Tromsø. Tworzy tu przedstawienia, w których tańcem opowiada o życiu za kołem podbiegunowym, o ludziach, przyrodzie i o zorzy...Czym jest dla ciebie zorza?Symbolizuje naturę i duchowość ludzi północy. To właśnie zorza prowokowała mnie do pytań – co niosę ze sobą przez życie, niezależnie dokąd pojechałam. Jest piękna, potężna, wieczna i eteryczna jak...…taniec?Tak. Należę do ludu Saamów. Nasza kultura nie wytworzyła tańca. Spektakl zorzy polarnej na niebie był jedyną formą tej sztuki, z jaką miałam kontakt jako dziecko. To ona zainspirowała mnie do tego, by zostać tancerką.W twoim domu rozmawiało się o zorzy?Jasne!W długie polarne noce?Pamiętam, jak gromadziliśmy się w kuchni. Kuchnia w domach Saamów była miejscem, w którym koncentrowało się życie towarzyskie. Zatem mama gotował strawę, a starsi popijając kawę, snuli opowieści. Kiedy mówili o zorzy, ostrzegali, żebyśmy pod żadnym pozorem do niej nie machali, a szczególnie białą chustką.Dlaczego?Bo zejdzie i cię zabierze! Zawsze zastanawiałam się, dlaczego z jednej strony podziwiamy jej piękno, z drugiej – opowiadamy takie straszne historie. Być może w ten sposób próbowano nam przekazać prosty komunikat: podziwiaj przyrodę, ale jej nie dotykaj i nie próbuj kontrolować, bo jest od ciebie silniejsza. Ale tak naprawdę w kuchni usłyszałam wiele innych historii, nie tylko o zorzy – o wojnie, o naszych szamanach, bohaterach... Kilka lat temu z moim mężem, Herman Rundbergiem, zaczęliśmy się zastanawiać, co by było, gdyby te wszystkie stoły przemówiły? Wtedy mój mąż,który jest kompozytorem i współtwórcą wszystkich moich przedstawień, napisał muzykę, a ja ułożyłam choreografię...I tak powstał spektakl... ...Mannen som stoppa hurtigruta. Jego akcję osadziliśmy w kuchni. Wraz z dwoma innymi tancerkami próbujemy schwytać zapomniane opowieści. Zatem uchylamy pokrywki garnków, zaglądamy do czajniczków z których ulatują skrawki dawnych historii. Niczym dżiny z lampy... Coś w tym stylu, choć tym razem działo się to nie za sprawą magii lecz głośników. Mój mąż w ścieżkę dźwiękową wplótł dawne nagrania zarejestrowane w wioskach Saamów. Są tam nasze legendy, bajki, opowieści o ludziach...W tym przedstawieniu opowiadasz przede wszystkim o jednym z waszych największych szamanów – Johanie Kaavenie. Tak, bo zawsze mi powtarzano, że gdyby nie on, to by mnie tu nie było. Jak to?Ponieważ uzdrowił moją babcię. Kiedy miała około 10 lat zachorowała na gruźlicę. W pewnym momencie lekarze się poddali, powiedzieli, że nie ma dla niej ratunku. Wtedy przez wioskę przechodził Johan Kaaven. Był on czymś w rodzaju znachora – leczył ludzi, ale nigdy nie brał za to pieniędzy. Zatem Johan Kaaven zajrzał do domu moich pradziadków i powiedział: – macie piękną córeczkę. – Tak, ale jest bardzo chora, – odpowiedział mój pradziadek. Johan Kaaven już się nie odezwał, tylko spojrzał babci głęboko w oczy i sobie poszedł. Dwa dni później babcia była zdrowa! Zatem każde przedstawienie zaczynam zdaniem, że gdyby nie Johan Kaaven, to by mnie tu nie było. Pewnego razu pewna kobieta odpowiedziała: – mnie też. Od razu przerwałam spektakl i poprosiłam, by opowiedziała nam swoją historię. Dla takich właśnie chwil tworzę! To są momenty, kiedy uświadamiam sobie jak wiele mnie łączy z moją publicznością – wspólne przeżycia, doświadczenia i historie. Takie rzeczy motywują mnie do dalszej pracy. Przedstawienie okazało się niemałym sukcesem.Zagrałam je ponad 20 razy, co jest doskonałym wynikiem jak na Tromsø. A jak to wygląda dziś, czy wciąż są u was szamani?Tak, zarówno szamani, jak i ludzie, którzy nie uważają się za szamanów, ale posiadają moc uzdrawiania. O tym się nie mówi, ale jeśli zachorujesz, zawsze wiadomo do kogo należy zadzwonić. Jestem bardzo dumna, że ta cześć mojej kultury przetrwała......bo niestety wasz język wymiera. Przez dziesięciolecia byliśmy zmuszani do mówienia po norwesku. Moja babcia mówiła w Saami, ale moją mamę nauczyła już tylko rozumieć. Nigdy nie mówiła w naszym języku, więc ja też go nie znam. Choć muszę przyznać, że moje pokolenie próbuje wskrzesić dawną mowę. W jakiś sposób wpisujesz się w ten nurt, wykorzystując jego brzmienie w spektaklach.I powiem ci, że doskonale się do niego tańczy. Znacznie lepiej niż do norweskiego.W przedstawieniach nie ograniczasz się do tekstów w saami. Czerpiesz również z tradycji twojego ludu. Nawiązujesz do niej na przykład w Tańcu z reniferami.Teledysk do tego spektaklu nakręciliśmy na dalekiej północy, nieopodal Nordkapp. Pamiętam, że tego dnia panował siarczysty mróz, ale jak tylko weszłyśmy w środek stada reniferów, a te zaczęły wokół nas krążyć i krążyć... Poczułam się częścią stada.Odezwała się w tobie dusza pasterzy reniferów!Tak. Pasterstwo stanowi bardzo ważny element mojej kultury. Choć tak naprawdę, dziś zajmuje się tym niewielu Saamów. W tym przedstawieniu postanowiłam zatem zestawić tradycyjne pasterstwo ze współczesnością. Pokazuję więc, czym się dziś zajmujemy, żeby zarobić na życie. Jednak nawet kiedy opowiadasz o tradycji, nie występujesz w tradycyjnych strojach Samów.Przecież zajmuję się tańcem nowoczesnym! Poszczególne elementy mojej kultury łączę z tańcem współczesnym i tworzę nową jakość. W ten sposób pokazuję, że moja kultura, jak każda inna, ewoluuje i rozwija się. Dlatego nie widzę potrzeby, by na scenie występować w strojach ludowych, ale za to tańczę w bardzo typowych dla północy wełnianych skarpetach. To chyba niezłe wyzwanie!Tak, choć są specjalnie przygotowane do tańca:)Mówiąc o inspiracjach, wspomniałaś dawne podania i tradycję... Przede wszystkim zadaję sobie pytanie, czym jest tożsamość. W 1945 roku Niemcy wysiedlili całą ludność Finnmarku – około 70 000 osób – większość z nich stanowili Saamowie. Kolejne 30 000 uciekło w góry. Wśród nich była rodzina mojej babci. Babcia opowiadała mi, że wychodząc z domu jeszcze posprzątali, żeby miło im było wrócić. Następnej nocy nad wioską zobaczyli łunę pożaru. Niemcy spalili cały Finnmark. Nie zostawili ani jednego budynku. Spłonęły domy, a wraz z nimi nasze pamiątki, przeszłość, szamańskie bębny... Ale natychmiast po zakończeniu wojny ocalali Saamowie zaczęli wracać, choć rząd stanowczo im tego zabronił. Dziś nazywa się to największym zbiorowym przestępstwem w historii Norwegii. Słuchając tej historii zawsze zastanawiałam się, czym dla nich był dom, skoro tam nie było żadnego domu? Zachwycała mnie siła poczucia przynależności do ziemi, która sprawiła, że mimo zakazów moi przodkowie wrócili i odbudowali tę cześć Norwegii.W najnowszym produkcji „Northern Soul” (duch północy) również na warsztat wzięłaś poczucie tożsamości, tym razem jednak w szerszym aspekcie. Wraz z moim mężem zaczęliśmy się zastanawiać czym tak naprawdę jest duch północy. Następnie artystom z północnej Norwegi, nie tylko wywodzącym się z ludu Saamów, podrzuciliśmy kilka słów do przemyślenia. Z tych skojarzeń powstały teksty. Herman napisał do nich muzykę, ja ułozyłam choreografię. Następnie już do samej produkcji zaangażowaliśmy artystów śpiewających w Saami lub po norwesku w północnym dialekcie. Przede wszystkim muszę wymienić światowej sławy piosenkarkę Mari Boine, największa gwiazdą wywodząca się z Saamów. Czym zatem jest ten duch?Jeśli mieszkasz na dalekiej północy, gdzieś w Finnmarku, masz już we krwi zakodowaną walkę do ostatniego tchu. Nigdy się nie poddajemy! Prawdopodobnie zawdzięczamy tę cechę naszym warunkom klimatycznym. Nie zatrzymujemy się, tylko cały czas idziemy do przodu. A jeśli na drodze pojawia się przeszkoda, po prostu musimy ją pokonać i iść dalej.Ta cecha pomogła ci zostać tancerką? Na pewno. Mam w sobie świadomość, że nikt mi nic nie da i muszę liczyć na siebie. Ludzie z południa...…Masz na myśli Oslo? Przecież również leży na dalekiej północy!Z twojej perspektywy jak najbardziej, ale my patrzymy nieco inaczej. Oslo znajduje się przecież 1000 kilometrów na południe od Tromsø. Zatem oni zaczynali uczęszczać na lekcje baletu w wieku zaledwie 4 lat, a ja dopiero w szkole średniej. Dziś spośród studentów z mojego roku, tylko ja utrzymuję się z tańca. Myślę, że stało się to dlatego, że oni mieli wszystko podane na tacy, a ja sama musiałam na wszystko zapracować. Tu na północy poznałam również tę prawdę – że jeśli zaczniesz już działać, twój entuzjazm prędzej czy przyciągnie ludzi, którzy pomogą ci dojść celu. Tych ludzi dobrej woli łatwiej jest ich znaleźć w Tromsø niż w Oslo? Tak. Tromsø jest magicznym miastem, w którym materializują się najbardziej szalone pomysły. Ludzie są otwarci na wszelkie inicjatywy. W przeciwieństwie do Oslo, gdzie bardzo trudno jest się z czymkolwiek przebić. Dlatego wróciłam tu po siedmiu latach mieszkania w stolicy.Doświadczyłam tego chociażby w zeszłym roku. Nasz film Homecoming nie dostał się na festiwal filmowy w Tromsø, zaczęliśmy myśleć, gdzie w takim razie go pokazać? Wtedy Herman rzucił pomysł – możemy wyświetlić go na antenach satelitarnych Tromsø Satellite Station. Tym bardziej, że jest to jedno z pierwszych miejsc na ziemi, jeśli nie pierwsze, gdzie prowadzi się badania nad aktywnością zorzy polarnej. Spotkaliśmy się zatem z przedstawicielami KSAT – właściciela anten i zaproponowaliśmy im nasz film. Bardzo spodobał im się ten pomysł. Premiera odbyła się w zeszłym roku. Ale w tym roku również był wyświetlany. I być może w przyszłym roku w zimie znowu będzie można go zobaczyć. Związek Tromsø Satellite Station z zorzą polarną ma duże znaczenie dla tego projektu. Zarówno w filmie, jak i w przedstawieniu Northern Soul, na którego podstawie powstał ten film, oprócz artystów z północy udział wzięła również... zorza polarna.Pomysł narodził się podczas pracy nad Northern Soul. Zastanawialiśmy się, jakby to wyglądało, gdyby wyświetlić na mnie zorzę polarną. Poprosiliśmy znajomego, który specjalizuje się w fotografowaniu zorzy, by użyczył nam kilku zdjęć. Zgodził się. Następnie sprawdziliśmy, jak wygląda zorza na tle mojej długiej białej sukienki. Okazało się, że tańczy wraz ze mną.I tak stałaś się pierwszą osobą na świecie, która zatańczyła z zorzą!Rzeczywiście, przede mną nikt tego nie zrobił! Jednak tu nie chodziło o to, by być pierwszą. Dla mnie było to zamknięciem pewnego cyklu. Zorza polarna jest częścią mnie. Jest symbolem wszystkiego, czym jestem, co szanuję, kocham i za czym tęsknię, kiedy stąd wyjeżdżam...Podziękowania dla The Aurora Tour- polskiego biura podróży w Norwegii Northern Soul, photo Daniel MikkelsenNorthern Soul, photo Daniel MikkelsenNorthern Soul, photo Knut-Sverre Mannen som stoppa hurtigruta Photo Ingun MæhlumMannen som stoppa hurtigruta, photo: Mariell AmelieMannen som stoppa hurtigruta Photo Ingun MæhlumMannen som stoppa hurtigruta, photo: Mariell AmelieMannen som stoppa hurtigruta, photo: Mariell AmelieHomecomingHomecoming

Działam - Pokazy i festiwale

Ale piękny świat

Działam - Pokazy i festiwale

Świat – Gdzie są szczęśliwi ludzie?

Ale piękny świat

Świat – Gdzie są szczęśliwi ludzie?

Wczoraj znowu to słyszałam – opowieści o szczęśliwych mieszkańcach slamsów. Biednych, ale zawsze uśmiechniętych...– Nie mają nic, ale są szczęśliwi. – mówi pewien włóczykij. – Umieją się cieszyć życiem, choć nic nie mają. Był w Indiach, zwiedzał slamsy, pstryknął kilka fotek uśmiechniętych, brudnych dzieci. Bo dzieci zawsze garną się do aparatu i się śmieją. Starsi już tak często się nie garną, a jeśli się nie śmieją, to w ogóle lepiej do nich nie podchodzić...Zatem z podróży przywiózł fotografie uśmiechniętych ludzi, szczęśliwych że żyją bez dóbr doczesnych. Potem je pokaże w naszym smutnym świecie i będzie snuł opowieść o szczęściu... – Mówisz w hindi?– Nie.– To w jakim języku z nimi rozmawiałeś?– Na migi.Nie jestem dobra w tego typu konwersacjach. Za pomocą gestów mogę kupić w sklepie bułeczki, albo zamówić coś w barze, nigdy nie mając pewności, co ostatecznie wyląduje na stole. Ale jak mową ciała oddać słowo „nędza”, albo „marzę o iPhonie”? PutriSama też dokładam cegiełkę do opowieści o szczęśliwych nędzarzach. Też wolę publikować zdjęcia uśmiechniętych ludzi – bo są ładne. Putri uśmiechnęła się, gdy podeszłam do niej i powiedziałam, że pięknie wygląda. Jaka kobieta, by nie zareagowała? Za chwilę Putri już zakładała mi sarong. W świątyni własnie zaczynało się kolejne święto, tym razem wierni przede wszystkim będą modlić się za bogactwo. Bogom coraz trudniej spełnić ich żądania. Musieliby chyba obrabować hurtownię sprzętu AGD i może też kilka sklepów z markowym sprzętem. Moja znajoma chce po prostu pieniędzy za które wyremontuje swoją restaurację i może zbudowałaby hotel...Pieniędzy chcą też od bogów pracownicy Aishy – muzułmanki z Jawy. Za te pieniądze zbudowaliby piękny hotel. Wtedy otworzyliby swój własny biznes. Może kawiarnię i restaurację. Więc składają ofiary... – ...przed drzwiami do hotelu, na dachu – wymienia ich pracodawczyni – Składają ję po dwa razy w tygodniu. I z takim gestem, że pod koniec miesiąca muszę im płacić ekstra pieniądze, bo nie mają z czego żyć.  Dziewczynki z Chiapas też nic nie mają, poza naręczem bransoletek, które muszą wcisnąć turystom. Jaki biały nie wzruszy się na widok uśmiechniętego indiańskiego dziecka... Nawet zapłaci 10 peso, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Chamulowie wiedzą bowiem, że ich twarz ma jakąś cenę. Tylko nie wiedzą jaką. Czy za te pieniądze biały człowiek kupi sobie rurkę z kremem czy może lalkę barbie?Waha z Gruzji miał kiedyś pracę. I to nie byle jaką, bo na stanowisku! Zarobił tyle, że na czarną wołgę wystarczyło. Dom też wybudował i winnicę. Teraz Waha nie ma pracy. Budżet łata wynajmem pokoi dla turystów. Ma najniższą stawkę, bo i sam pokój mizerny. Sciany oklejone były tapetami, przy ścianie stało łoże małżeńskie, zapewne jeszcze po babci, a w kącie pokoju buczała lodówka – jeszcze z lat 50-tych. Waha pewnie spoiłby mnie winem w rytm turystycznie gruzińskich toastów, ale w pokoju obok rozlokowali się jego znajomi z Azerbejdżanu. Przy nich Waha nie chciał niczego udawać. Posłuchałam więc historii o człowieku, który już nie ma marzeń. Kilka dni później na pożegnanie wszyscy zrobiliśmy sobie zdjęcie. Z uśmiechem i tylko oczy Wahy pozostały smutne.W Gwatemali szamani odpędzali mnie od swoich obrzędów. Jednak tym razem było inaczej. Sponsor rytuału przywołał mnie do siebie, a szamanka przerwała pracę i wręczyła mi swoją wizytówkę. – nie zgub jej – powiedział mężczyzna. – to najlepsza szamanka w Gwatemali. – Po co w takim razie jeszcze ten drugi szaman?– Oj...No tak, przecież to wszystko zależy od intencji. A ta musiała być bardzo poważna. Była ważna. Gdzieś na przedmieściach Ciudad Gwatemala, jakiś Luis, Jose, czy Juan wpadł bowiem w złe towarzystwo. Nie obwijając w bawełnę wstąpił do „maras”, czyli gangu. Dziecko idealnego świata, pozbawionego pieniędzy ale i materialnych pragnień nauczyło się na migi mówić: „Chcę twojego iPhona”.To przez takich jak Jose, mieszkańcy Gwatemali nie wychodzą po zmierzchu z domu, zatrzymuje się transport. Dlatego nie szukam krain szczęśliwości. Kiedy zaś patrzę na fotografię uśmiechniętego człowieka, pamiętam, że to jest tylko zdjęcie. Świat bowiem naprawdę jest piękny, ale często śmieje się przez łzy...

Norwegia - Polowanie na zorzę polarną

Ale piękny świat

Norwegia - Polowanie na zorzę polarną

Zorza jest nieprzewidywalna. Żeby się z nią spotkać, trzeba ją wytropić i... mieć szczęście! Polowanie na zorzę zaczyna się po zmierzchu. Ola, Ania i Antonio profesjonalni łowcy zorzy polarnej z The Aurora Adventure ustalają kierunek dzisiejszej wyprawy. – Przede wszystkim sprawdzamy prognozę widzialności zorzy, czyli czynnik KP - mówi Ania.Czynnik KP opisuje zasięg zorzy. Im wyższy, tym większe prawdopodobieństwo, że zobaczysz ją na niższych szerokościach geograficznych. Zatem jeśli wynosi 7-8 w 10 stopniowej skali, to może być widoczna w Polsce, przy KP 2 w Finlandii, w Tromso wystarczy 1. To dlatego właśnie do tego miasta na dalekiej północy Norwegii przyjeżdżają turyści z całego świata na spotkanie z zorzą. Dzisiejsze KP jeszcze w południe wynosiło 2, ale wieczorem spadło do 0,33. Nawet jak na Tromso, niewiele...Czyli nic nie zobaczęOla: Niekoniecznie. Wszystko może się zmienić. Prognozy aktualizują się co 20 minut.Ania: Poza tym z zorzą nigdy nic nie wiadomo. Podlegamy naturze, a ona jest nieprzewidywalna. Ola: Czasem współczynniki są bardzo dobre, a zorzy nie widać. Dlatego kiedy odbieramy grupę, zawsze staramy się ostudzić emocje. Ale też nie odbierają nadziei. Mimo słabego KP...Antonio też się nie poddaje. Spokojnie ocenia sytuację. Tuż przed wyjazdem jeszcze raz sprawdza prognozę pogody, rozmieszczenie chmur i ich wysokości. Dzwoni na stację meteorologiczną i do innych przewodników, którzy już wyruszyli w trasę. Zaopatrzony w tę wiedzę, wyznacza na mapie miejsce optymalne dla oglądania zorzy . Ola: Zaufaj mu, ma świetne oko. Ania: Z mapy wyczytuje niesamowite miejsca!Godna oprawaZorzy nie można oglądać byle gdzie! Supershow matki natury potrzebuje odpowiedniej oprawy. Naturalnej.– Szukamy miejsc, gdzie nie ma tzw. light polution, czyli świateł miejskich i drogowych, które rozpraszają blask samej zorzy. Nad głową nie mogą też wisieć żadne chmury.Czasem za takim miejscem załoga The Aurora Tour jedzie ponad 100 kilometrów na północ, ale dziś jedziemy na południe, w stronę Finlandii. – Macie sprawdzone lokalizacje?– Każdy jakieś ma, ale wystarczy, że zmienią się warunki pogodowe i albo nie możesz tam dojechać, albo nic stamtąd nie widać, więc zawsze musimy być otwarci na improwizację.Poza tym nie wystarczy zatrzymać się w pierwszej lepszej zatoczce, z której widać tańczące światło. Czasem warto chwilę podejść, by spotkanie z zorzą celebrować na łonie natury. Dlatego brnę za Antonio przez śnieg w stronę jeziora. Mimo że nałożyłam na siebie kombinezon, mróz i tak odbiera mi siły. Potykam się o każdą śnieżną zaspę. Już dawno straciłam czucie w palcach i nie wiem, czy naciskam spust aparatu, czy zaledwie go dotykam, ale nie poddaję się, bo oto na niebie pojawia się... zorza!Zielony taniecZorza płynie, kręci piruety, zagarnia całe niebo, po czym rozpływa się w czerni. Biali ludzie wiedzą, że jest to efekt wypalania się pyłu słonecznego w atmosferze ziemskiej. Ale Samowie - autochtoniczni mieszkańcy północnej Norwegi widzą w niej dusze małych dzieci i dziewic.- Nie wolno do zorzy machać - ostrzega Simone - jedna z nich. – A już nigdy, przenigdy białą chusteczką, bo spłynie na ziemię i ciebie zabierze. - Więc Sami bali się zorzy...- Powiedziałabym raczej, że czuli olbrzymi respekt do natury. Podziwiali ją, ale pamiętali, byostrożnie z nią postępować.A turyści? Ci bardzo rożnie reagują na sam wyjazd. Wielu z nich pogoń za zorzą po raz pierwszy w życiu wychodzi poza strefę osobistego komfortu prosto w ramiona natury – muszą zmierzyć się z przeszywającym zimnem i pochylić głowę przed potęgą natury. W grupach często zdarzają się ludzie, którzy po raz pierwszy...– Widzą gwiazdy – rzuca Ola– Słyszą w ciszę – przerzuca Ania– Siedzą przy ognisku.– Więc kiedy na niebie pojawia się zorza, kładą się na śniegu.– I w milczeniu celebrują każdy ruch zielonego światła. – Albo siadają na krzesełku, niczym w teatrze... – Na takich najbardziej lubimy patrzeć – kończy Ania. – Ale nie bierz sobie tego do serca!Tak, ja niestety nie siedziałam, ani nie leżałam, lecz skakałam, co sił starczyło. Tylko w ten sposób mogłam walczyć z paraliżującym mnie mrozem. I chłonęłam każdy ruch zielonego światła... Ale bywa, że mimo wysokiego KP i dobrej pogody zorza jest tak słaba, że widać ją dopiero na zdjęciu o długiej ekspozycji. Bywa też, że po prostu zorzy nie ma, jak  kilka tygodni temu. Grupa nie miała szczęścia. Przez siedem godzin Ola, Ania i Antonio szukali, czekali... Bez skutku. – Zawsze nam przykro, jeśli się nie uda. – Ale ta grupa rozumiała, że to nie od nas zależy.– Na koniec nam podziękowali za wspaniałą atmosferę.– I dali napiwek mówiąc: Cieszymy się, że człowiek nie ma nad tym kontroli!Dziekuję za pomoc w realizacji materiału The Aurora Tour, http://www.auroratour.no/plNa spotkanie z zorzą polarną zabierz ze sobąPorzadne ubranie – nigdy nie jest tam za ciepłopodgrzewacze, Porzadne butyOrzeż termoaktywnaNie zaszkodzi piersiówka:)Aparat fotograficzny z manualnymi ustawieniami. welniane skarpetyZasady dobrego wychowaniaNie świecimy latarką, jeśli to nie jest niezbędne – jej blask może komuś zepsuć zdjęcia.nie hałasujemy,Nie zatrzymujemy się przy innej wycieczce

Travelery – Zostałam nominowana!

Ale piękny świat

Travelery – Zostałam nominowana!

Inspiracje – Moda z uzbeckich wybiegów!

Ale piękny świat

Inspiracje – Moda z uzbeckich wybiegów!

Inspiracje – Kirgiskie skarby z filcu

Ale piękny świat

Inspiracje – Kirgiskie skarby z filcu

Działam - Pokaz w Klubokawiarni Jaś & Małgosia

Ale piękny świat

Działam - Pokaz w Klubokawiarni Jaś & Małgosia

Działam – Irańskie opowieści

Ale piękny świat

Działam – Irańskie opowieści

Podróżuję po to, by po powrocie dzielić się moimi wspomnieniami. I nie ma nic przyjemniejszego, kiedy widzę, że są ludzie, którzy chcą mnie słuchać i zadają pytania! Podróże kształcą... To tylko pół prawdy. Bo kształcą, o ile w zetknięciu z nowym, obcym, dziwnym zaczynamy zadawać pytania. Ale i na tym nie koniec. Kolejnym krokiem jest bowiem szukanie odpowiedzi. To poszukiwanie prowadziło mnie przez Iran. Więc szukałam, pytałam, patrzyłam... I wróciłam do Polski z głową pełną wspomnień i kartami pamięci zapełnionymi zdjęciami i filmami. wypełnionymi mnóstwem fotografii. Po przyjeździe musiałam to wszystko przejrzeć i obrobić. Kosztowało mnie to trochę zarwanych nocy. Musiałam się spieszyć – bo już 9 po raz pierwszy miałam Was zabraniać w pierwszą podróż po moim Iranie. Iran - premieraPokaz odbył się w kawiarni Tam i z Powrotem na zaproszenie Gildii Podróżników. Nie spodziewałam się takiej frekwencji! Sala dosłownie pękała w szwach. Mimo ścisku, przybyli goście dotrwali do końca pokazu, a po wygaszeniu się końcowej tablicy mieli dużo pytań. To dla mnie bardzo ważne, że tak jak szukam odpowiedzi, tak i w Waszych głowach udaje mi się zasiać ziarno ciekawości. W styczniu zaprosiło mnie do siebie również Muzeum Azji i Pacyfiku. Znowu wszystkie miejsca zostały zajęte. Publiczność była wspaniała! Z uwagą słuchała, a po końcowych napisach chciała dowiedzieć się jeszcze więcej.  PytaniaZanim wyruszę w drogę zawsze stawiam sobie pytanie: „jak tam jest?”, albo, „czy to prawda, że...?”. Pakuję plecak, ruszam przed siebie i szukam odpowiedzi. Po każdym pokazie dostawałam maili z tymi samymi pytaniami. Wiem, że moje odpowiedzi kilkoro z Was przekonały do wyjazdu. I teraz czuję się trochę jak matka chrzestna przygody waszego życia:) Kolejny pokazJuż za dwa tygodnie, czyli 23 lutego znowu opowiem o wyprawie przez Iran na bambusowym rowerze. Tym razem zapraszam Was do Klubokawiarni Jaś & Małgosia, przy ul. Jana Pawła II 57 w Warszawie. I mam dla Was niespodziankę – przywiozę ze sobą BAMBUSOWY ROWER!Z Karoliną Krzywicką, kustoszem Muzeum Azji i Pacyfiku i niezłomną organizatorką azjatyckich imprez. Oj, działo się!:)Sala w Muzeum Azji i Pacyfiku była wypełniona do ostatniego miejsca:)Napisy końcowe. Uff, dotarliśmy:) Dziękuje!

Japonia - Haramaki, polecane przez szogunów!

Ale piękny świat

Japonia - Haramaki, polecane przez szogunów!

Czasem niepozorny przedmiot, ma za sobą potężną historię. Jak Haramaki z MakiMaki.plCo wspólnego mają ze sobą harakiri i shusi maki? Haramaki! Rzecz banalna w swej prostocie – ot zwykły komin, który ma otulać (po japońsku „maki) brzuch (po japońsku „hara”). Pierwotnie haramaki stanowiło część zbroi szogunów, dziś po prostu mają chronić przed zimnem. Haramaki, tak popularne w Japoni, od dwóch lat można nabyć również i w Polsce na stronie www.makimaki.pl , zapakowane jak... shushi! Pomysł, by zacząć ich produkcję w Polsce narodził się... – Z potrzeby – odpowiada Chi-e Piskorska.Chi-e jest Japonką. Od 17 lat mieszka w Polsce. Zanim tu przyjechała, poznała chłód rosyjskiej i ukraińskiej zimy. W Polsce nie było lepiej. Tym bardziej, że jako architekt wnętrz, często musiała pracować na budowach, gdzie wiatr hulał w surowych pomieszczeniach. Wtedy przypomniała sobie o haramaki. – Poprosiłam mamę, żeby mi kilka przysłała. Tak zrobiła. Ale żadne mi się nie spodobało. Więc sama postanowiłam je sobie uszyć. Z ekologicznej bawełny, po swojemu... ...czyli dwukolorowoW ten sposób Chi-e nawiązuje do dworskiej tradycji nakładania kolorów – kasane irome, która rozwijała się Japonii od VIII do XII wieku. Wówczas każdy kolor miał swoje znaczenie i swój czas. – Nawet miłość wyznawano sobie wierszem w listach pisanych na kolorowym papierze. Przy czym kolor musiał być dostosowany do pory roku. Wiosną królowały zatem odcienie różu, a zimą szarości – tłumaczy Chi-e. – Również kimona nakładano jedne na drugie, nawet do dwunastu warstw. Każda z nich miała inną barwę. – Korzystasz z tych zestawień?– Nie. Tutaj nikt by tego nie kupił, ale za to bardzo po japońsku nadaję imiona moim zestawieniom kolorystycznym. Dzięki temu zmienia się stosunek do przedmiotu. Nie mamy już czegoś czerwono – grafitowego lecz Akane, która staje się twoją koleżanką. Do tego nie byle jaką, bo z własną historią! Na stronie MakiMaki.pl przy każdym haramaki znajduje się opowieść o inspiracjach kolorystycznych. Jedno z zestawień nosi nazwę Rikyu – wybitnego mistrza ceremonii parzenia herbaty z XVI wieku i doradcy kilku szogunów. – Bo szoguni podczas nauki parzenia herbaty nie tylko słuchali opinii na temat estetyczne ale też i polityczne. – tłumaczy Chi-e. – Rikyu lubił minimalizm i czerń, ale czuję, że w jego sercu płonęła wielka pasja, którą wyraziłam pomarańczową barwą.Jedno z zestawień kolorystycznych wymyślił syn Chi-e. Zapytał kiedyś, dlaczego nie ma białego haramaki– Bo nikt tego nie kupi. Wybrudzi się. – A wiesz dlaczego ludzie kupują białe adidasy? – Dlaczego?.– Bo są fajne.I tak powstało kobaltowo – białe zestawienie nazwane Hiroshige, jak malarz, który właśnie upodobał sobie kobalt. Na MakiMaki.pl barwy przywołują opowieści o Japonii, nie mogło jednak zabraknąć... ...polskiego wątku.Od samego początku Chi-e wiedziała, że haramaki będą szyte w Polsce. – Bo inaczej nie miałoby to sensu. Chodziło mi o podkreślenie współpracy między Japonią i Polską.– To było ważne?– To było bardzo ważne! Kiedy tu zamieszkałam, uderzyło mnie, że ludzie nie doceniają swojego kraju. Wyjeżdżają twierdząc, że w Polsce nic się nie da zrobić, albo że się nic nie dzieje. Podobnie atmosfera panowała w Japonii po przegranej wojnie w 1945 roku. – Czuliśmy się bardzo zacofani. Z zazdrością spoglądaliśmy na Europę. Jednak znaleźli się antropolodzy, historycy, którzy nas doceniali. Dzięki nim Japończycy się dowiedzieli, że mają piękne rzeczy. Po prostu wolnośćPolska też nie wygrała wojny. Warszawa do której przyjechała Chi-e u schyłku komunizmu przytłaczała szarością i smutkiem w przeciwieństwie do Budapesztu albo Pragi. Te miasta przetrwały praktycznie bez zniszczeń, a Warszawa nie. – Dlaczego? Bo Polacy, kiedy chodziło o wolność, nigdy nie szli na kompromisy. Zawsze wybierali walkę i za to płacili przerwaną tradycja, zniszczonym krajem. Ale dla was wolność zawsze była najważniejsza. Chi-e szczególnie silnie zafascynowało powstanie Warszawskie, podczas którego na szali położyliśmy istnienie miasta. Zaczęła pisać artykuły o powstaniu, robiła wywiady z kombatantami – po japońsku, dla japońskich gazet. Bo niestety nie umie tak wyrazić swoich myśli po polsku. W Kraju Kwitnącej Wiśni najważniejsza jest harmonia.– Jeśli Japończycy chcą ją utrzymać w relacjach międzyludzkich, to często muszą ograniczyć swoją wolność, na przykład w wyrażaniu opinii. Mówi się, że gdzie dziesięciu polaków, tam 11 opinii. W Japonii żyjemy dla całości, nie dla siebie, więc nie wyrażamy swoich opinii. Z drugiej jednak strony w Japonii panuje wolność wyobraźni. – Wyobraź sobie ogród zen, a w nim zwykły kamień. My zobaczymy w nim morze, albo jakiegoś ptaka, czy żółwia. Natomiast Europejczyk przyjdzie, spojrzy na ten sam kamień i powie, że owszem coś by i zobaczył, gdyby to wyrzeźbił. Nie rozumiemy tego europejskiego podejścia. Wolimy zostawić pełną swobodę interpretacji, bo to może być piękniejsze od tego co pokazane.Podobnie jest Haramaki. Ich prosta forma sprawia, że każdy może to użyć na tysiąc sposobów, jak tylko podyktuje wyobraźnia – raz może być spódnicą, innym razem pasem albo topem. Zdjęcia kilku z zastosowań Chi-e opublikowała na swojej stronie. W roli modelki wystąpiła córka Chi-e – pół Japonka, pół Polka.Z wyobraźnią Siła Haramaki leży w wyobraźni i rozmowie. Pewnego razu Chi-e zobaczyła, że ktoś założył dziecięce haramaki na szyję. – To był doskonały pomysł! Sama bym na to nie wpadła! Poszła z ciosem i zaczęła szyć ocieplacze na szyję. Kolejna rozmowa. Ktoś podsunął pomysł, żeby uszyła kominy-ocieplacze na ręce i na nogi. Znowu pomysł się przyjął. Kiedy indziej ktoś zasugerował, by pokazać haramaki w „praktyce”. – Może na lalce? – Nie... A może na kocie? Przecież kot to symbol ciepła. I tak powstała duża maskotka kota Maki Neko. Za jej wzór posłużył Toffi – jeden z kotów Chi-e. Ze scinków krawcowa zaczęła szyć małe Maki Neko. I tak powstały kotki – breloczki. Kot stał się również znakiem firmowym Maki Maki, wyszywanym na . Dlatego właśnie Chi-e, kiedy jeździ na targi, nie wynajmuje sprzedawców. Sama staje za ladą i rozmawia. I obserwuje. I sprzedaje. I wpada na nowe pomysły. P.S. Po rozmowie w Chi-e też wpadłam na pomysł. Następnym krajem, który odwiedzę z bambusowym rowerem będzie Japonia!Kontakt:www.MakiMaki.plFoto: MakiMakki.pl

Multi Kulti – Biżuteria z historią

Ale piękny świat

Multi Kulti – Biżuteria z historią

Piękno tkwi w formie i w historii. W sklepie Multi-Kulti.pl znajdziecie przepiękną biżuterię z niezwykłą historią.Sztuka etniczna przemawia symbolami. Ania Kaszkin i Maciek Twarogowski ulegli czarowi ich formy i treści tak silnie, że pewnego dnia założyli sklep Multi-Kulti.pl. Reszta zaczęła się układać sama...Pomysł na siebieJeśli nie masz pomysłu, gdzie chcesz pracować, to sobie tę pracę wymyśl. Przede wszystkim zacznij coś robić i patrz, co się z tego wykluje. Bo najważniejsze jest to, by nie stać w miejscu!Anię i Maćka od zawsze nosiło po świecie.– Poznaliśmy się w 2008 roku – wspomina AniaNie minęło kolejnych 12 miesięcy i już w paszportach pojawiły się trzy nowe pieczątki.– Turcja, Maroko i Indie – wymienia Maciek. – Tam zaczęliśmy już kupować ozdoby i kamienie.– Po powrocie zaczęłam robić biżuterię – dodaje Ania. – sprzedawałam ją początkowo wśród koleżanek z forum internetowego.W tym czasie otworzyła bloga. Wpisy dotyczyły biżuterii, jednak od czasu do czasu pojawiały się zdjęcia z podróży. Tak powstawało jedno z najciekawszych miejsc w internecie – www.multi-kulti.pl, sklep z autentycznie etniczną biżuterią, którą Ania i Maciek znajdują podczas swoich podróży.Sezamie otwórz się!Gdyby życie było bajką, wystarczyłaby zakraść się do groty czterdziestu rozbójników, wykraść skarby i wyjść z całej awantury cało – bo to przecież w dalszym ciągu bajka, a sprawiedliwość, jakżeby inaczej, stoi po naszej stronie! Na szczęście życie nie jest tak nudne. Żeby znaleźć skarby, trzeba się najeździć po azjatyckich i afrykańskich bazarach, naoglądać, stracić czasu na szukanie kilku adresów, które okazują się nic nie warte, by na koniec, przez przypadek trafić na trop. Tak było w Iranie.– Po prostu poszliśmy za tłumem – wspomina Ania. – I ten tłum doprowadził nas do wielkiego kilkupoziomowego garażu. Było tam wszystko. Mydło, powidło i biżuteria. Byłaś tam?– Nie byłam. Ja nie miałam tyle szczęścia...Wrota do Azji CentralnejInnym razem pojechali do Turcji. Planowali czysty wypoczynek – woda, plaża, bar i sklep z biżuterią...– Zawsze byłam zakręcona na punkcie biżuterii – przyznaje Ania. Dlatego musiała sobie kupić kilka drobiazgów w pobliskim sklepiku ze srebrem. W gratisie otrzymała telefon do znajomego sklepikarza w Stambule. I tak Ania i Maciek poznali 5 braci – afganów turkmeńskich. Dzięki nim najpierw zwrócili uwagę, następnie zachwycili się pięknem rękodzieła z Azji Centralnej. I tak zaczęli sprowadzać te skarby do Polski. Proste?Na początku kupowali u nich biżuterię plemienną, na przykład naruszone zębem czasu hirze - amulety w formie pojemniczka.– Chroniły przed dżinami i złymi duchami – tłumaczy Maciej.– Do środka żydzi wkładali cytaty z tory, chrześcijanie z pisma świętego, muzułmanie z koranu, ktoś w Syrii mi powiedział, że wlewano również rtęć.Zobaczyli też turkmeńskie asyki – amulety w kształcie serca, czy rękodzieło plemienia Tekke.Niedługo po tym spotkaniu zainteresowali się również centralno-azjatyckimi tkaninami – suzani i ikatem. Długo ich szukali w uliczkach stambulskiego bazaru.– Skąd by się tam wzięły?– Ponoć przywożą je Uzbeczki i sprzedają, żeby mieć pieniądze na pielgrzymkę do Mekki.– Często szukacie konkretnych rzeczy?– My ich nie szukamy. My je znajdujemy...Historia coraz bardziej w cenieChoć z roku na rok coraz trudniej znaleźć coś cennego. Coraz mniej antyków krąży na rynku, a te które jeszcze się ostały, osiągają coraz wyższe ceny.– Na przykład stare szkło weneckie – mówi Ania.– Jeszcze trzy lata temu można było wybierać, a teraz praktycznie w ogóle go nie ma. – dodaje Maciek.– Podobno masowo wykupują je Chińczycy. Dla wzorów – żeby je podrabiać.Kończy się też etniczna biżuteria w Egipcie, choć to właśnie stamtąd przywieźli jedną z najcenniejszych rzeczy, która przewinęła się przez ich sklep.– Wisior Zar – wspomina Maciek. – Miał odganiać duchy. Nasz egzemplarz znaleźliśmy w sklepie ze starociami w Luksorze. To było krótko po przewrocie. W Egipcie załamała się turystyka, więc każdy klient był bardzo pożądany. Jego poprzedni właściciel płakał, kiedy nam go sprzedawał.– My też płakaliśmy, kiedy go sprzedawaliśmy– Często płaczecie?– Tak, często.Pewnie niedługo będą płakać po hirzu z Maroka, berberyjskim talizmanie płodności, czy poduszkach ikatowych z Uzbekistanu. Cóż, piękne rzeczy szybko znajdują swoich nabywców.Tropem symboliPo powrocie z każdej wyprawy Maciek i Ania ruszają tropem znaczeń ukrytych w przywiezionych przedmiotach. Zaczynają wertować książki i internet w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji. Etniczne wzory praktycznie zawsze mają bowiem jakieś znaczenie. Czy to magiczne, czy po prostu określają swoje pochodzenie. Bardzo często nie znają ich sami sprzedawcy.– Szczególnie ci w Maroku i Egipcie. Więc sami szukamy znaczeń, zanim wrzucimy coś na stronę – mówi Maciek. – Choć nie zawsze wszystko od razu udaje się nam rozszyfrować.– Najgorzej jest, kiedy dopiero po sprzedaży, dowiadujemy się, co tak na prawdę przeszło przez nasze ręce..Prywatni detektywiTo jest ryzyko zawodowe. Ale i tak dobrze im idzie. Mają już swoich stałych klientów.– Jest wśród nich wielbicielka Hamsy, czyli Ręki Fatimy z Portugalii. Przy wymianie maili okazało się, że jest w tej dziedzinie specjalistką, przesłała nam swój referat na temat znaczenia Hamsy wygłoszony na międzynarodowej konferencji poświęconej Islamowi. U nas wyszukuje co ciekawsze okazy – mówi Ania. Mają też grono zaprzyjaźnionych klientek, które przychodzą do nich do domu, oglądają, rozmawiają jak starzy znajomi, a przy okazji coś kupują.– Jedna z naszych klientek sporo podróżuje - do Chin, Indii, Egiptu... Po powrocie odwiedza nas, pokazuje co sobie stamtąd przywiozła, po czym kupuje od nas czy to naszyjnik, czy bransoletę – wspomina Ania. – Twierdzi bowiem, że takiej ładnej jak u nas, to tam nie znalazła!Co na to Ania i Maciek? Cieszą się, że połączyli podróże z pięknem i mogą się tym dzielić.Przedmioty z Multi-Kulti.pl zobaczycie na żywo podczas FESTIWALU AZJI CENTRALNEJ w Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie, ul. Solec 24.https://www.facebook.com/events/1504147393224157/Adres sklepu:www.multi-kulti.plAnia Kaszkin i maciek Twarogowski.Maciek znajduje biżuterię.Amulet berberyjski "dziewięć ksieżyców" ze sklepu multi-kulti.plHirz z Turkmenistanu.Amulet z KazachstanuHirz beduińskiUzbecki IkatAsyk z KazachstanuUzbecki Ikat

Warszawa - Festiwal Azji Centralnej

Ale piękny świat

Warszawa - Festiwal Azji Centralnej

  W Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie zawsze coś się dzieje - pokazy, wystawy, spotkania podróżników. A już niedługo Festiwal Azji Centralnej. Blog AlePieknySwiat.pl jest jednym z patronów medialnych tego wydarzenia.Pomysłodawczynią całego przedsięwzięcia jest Karolina Krzywicka - kustosz MAiP. Kobieta, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Tym bardziej jeśli związane jest to z jej ukochanym rejonem, czyli Azją Centralną. Do tego trzeba dodać jeden szczegół - Karolina ma tysiąc pomysłów w głowie na najrózniejsze pokazy, festiwale i sukcesywnie je realizuje. Tym razem przygotowała prawdziwą ucztę dla zainteresowanych Azją Centralną. Przede wszystkim jednak znajdą tu olbrzymią ilość inspiracji projektanci wnętrz, odzieży, przedmiotów użytkowych. Na zachodzie bowiem już dawno znalazły swoje zastosowanie we wzornictwie centralno-azjatyckie tkaniny - ikaty i suzani. A szczególnie tkanin suzani zobaczycie dużo - Festiwal Azji centralnej towarzyszy bowiem wystawie  "Kolory życia. Suzani - haftowane tkaniny z Azji Centralnej".Już wkrótce na blogu opowiem o osobach które związane są z festiwalem i Azją Centralną. A oto szczegółowy program: Sobota 13 - niedziela 14 lutego 11.00 - 20.00 - BAZAR Z RĘKODZIEŁEM Z KIRGISTANU, UZBEKISTANU, TADŻYKISTANU, KAZACHSTANU i AFGANISTANU 13.00 - 20.00 - PRELEKCJE I SPOTKANIA WARSZTATY KULINARNE - JAK ZROBIĆ KAZACHSKIE MANTY Wystawy festiwalowe: - "IMPERIUM KIRGIZA. OD KIRGISTANU DO TADŻYKISTANU" - Fotografie Magdaleny Borowiec - "LEON BARSZCZEWSKI (1849-1910) - FOTOGRAF XIX-WIECZNEJ SAMARKANDY" - "KLUBY KOBIET W TADŻYKISTANIE" - prezentacja działalności Fundacji Edukacja dla Demokracji Program prelekcji: Sala Konferencyjna Sobota 13 lutego 12.00 "Archeologiczna podróż po Kirgistanie" - Dominika Kossowska i Paweł Janik, archeolodzy, doktoranci Ośrodka Badań nad Antykiem Europy Południowo-Wschodniej, Uniwersytet Warszawski 13.00 "Nacjonalizm i kult władzy w Tadżykistanie" - dr Paulina Niechciał, Katedra Porównawczych Studiów Cywilizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego 14.00 "Podróże Leona Barszczewskiego po Azji Środkowej" - Igor Strojecki, prawnuk i dokumentalista L.Barszczewskiego 15.00 "Gdzie jest ta woda? Jak lokalne społeczności radzą sobie z ograniczonym dostępem do wody pitnej w Azji Centralnej - Agnieszka Makowska, koordynatorka projektów pomocowych, Stowarzyszenie Wschodnieuropejskie Centrum Demokratyczne 16.00 "Portret tadżycki z pejzażem w tle" - Marcin Sawicki, podróżnik i autor książki "Morze światła" 17.00 "Kobiecy" islam w Kirgistanie między tradycją a zmianą" - dr Anna Cieślewska, Zakład Iranistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego 18.00 "Pamirskie opowieści o Szugnonie i okolicach" - Bohdan Bielkiewicz, Zuzanna Błajet, Instytut Orientalistyki, Uniwersytet Jagielloński 19.00 "Lapis lazuli- kamień niebios z Afganistanu" - Marcin Krzyżanowski, orientalista, były dyplomata i właściciel firmy Ariana/ Harekat 20.00 "Podróż do źródeł rzeki której nie ma" - Szczepan Ligęza, podróżnik, który przemierzył Amu-Darię, od jej ujścia nad wyschniętym jeziorem Aralskim, aż po jej źródła w górach Pamiru, na granicy tadżycko-afgańskiej. Niedziela 14 lutego 12.00 "Suzani - od tradycji do inspiracji w modzie i designie" - Karolina Krzywicka, kustosz MAiP, kuratorka wystawy "Kolory życia. Suzani - tradycyjne tkaniny z Azji Centralnej" 13.00 "Płeć filcu - symbolika, przysłowia, zwyczaje w Turcji i Turkmenistanie" - dr Marzena Godzińska, Zakład Turkologii i Ludów Azji Środkowej, Uniwersytet Warszawski 14.00 "Szyrdak - kirgiski patchwork. Kilka słów o rzemiośle z Kirgistanu" - Agnieszka Makowska, Stowarzyszenie Wschodnieuropejskie Centrum Demokratyczne 15.00 "Organizacje międzynarodowe w pracy ze społecznością lokalną w Tadżykistanie" - dr Anna Cieślewska i Magdalena Kowalczyk, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej 16.00 "Cisi bohaterowie. O obrońcach praw człowieka w Azji Środkowej" - dr Ludwika Włodek, Studium Europy Wschodniej, Uniwersytet Warszawski 17.00 "Pop, kino, moda, design... naród? - Uzbekistan!"- Ewa Polak, Analytical Centre on Globalization and Regional Cooperation, Erywań 18.00 "Tańce Azji Centralnej" - pokaz tradycyjnych tańców bucharskich i tadżyckich - Aleksandra KilczewskaTorabpourshiraz, jedyna w Polsce profesjonalna tancerka, specjalizująca się w tańcach Iranu, Afganistanu, Azji Centralnej i Kaukazu. 19.00 „Suzani i inne elementy posagu - działalność Klubów Kobiet wpołudniowo-zachodnim Tadżykistanie” - Martyna Kwiatkowska, Fundacja Edukacja dla Demokracji Wstęp na imprezy festiwalowe jest wolny, z wyjątkiem warsztatów kulinarnych. Partnerzy: Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) Fundacja Edukacja dla Demokracji (FED) Stowarzyszenie Wschodnieuropejskie Centrum Demokratyczne Patroni medialni: Kontynenty Etnosystem.pl Kontynent Warszawa Ale Piękny Świat Organizacja: Karolina Krzywicka, kustosz MAiP (karolinakrzywicka@muzeumazji.pl)

Działam - O Iranie w Czwórce

Ale piękny świat

Działam - O Iranie w Czwórce

Tym razem o Iranie z wysokości bambusowego roweru opowiadam w radiowej Czwórce.Kobiety w Iranie mogą jeździć na rowerze, ale niewielki procent to robi. Przed wyjazdem zastanawiałam się, jak mnie przyjmą, czy jak kobietę, która robi coś niestosownego, czy atrakcyjnego? Miałam wiele rozterek, ale już pierwszy dzień w teheranie wiekszość z nich rozwiał. Pozostała tylko radość z przestrzeni, wolność po horyzont i niezwykli ludzie. O tym wszystkim opowiedziałam niedawno w radiowej Czwórce. Zapraszam!http://www.polskieradio.pl/13/3959/Artykul/1565815,Rowerem-przez-Iran-samotna-podroz-Doroty

Iran, ashura i Saudyjczycy

Ale piękny świat

Iran, ashura i Saudyjczycy

Iran prędzej dogada się z USA niż z Arabią Saudyjską.W meczecie w Kom naprawdę się zasiedziałam. Wszystko zaczęło się standardowo. Stanęłam u wejścia, kobiety strażniczki dały mi czador i kazały czekać na przewodnika. Ale z czadorem nie jest tak łatwo. Z pozoru to tylko chusta w rozmiarze XXL, ale można ją założyć tył na przód i do góry nogami, tak jak ja, i wtedy kompletnie nie trzyma to fasonu. Przewodnik cierpliwie poczekał, aż kobiety oplotą mnie po bożemu, po czym odezwał się po angielsku. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Wreszcie mogłam zapytać, dlaczego sufizm, czyli islamski nurt mistyczny, w Iranie jest zakazany. Nagle na dziedziniec wyszedł hayyat. Dobrze znałam te dźwięki – żałobna pieśń, w rytmie wybijanym uderzeniami w piersi oraz szelest metalowych biczy. W ten sposób Irańczycy przez 40 dni przezywają żałobę po śmierci imama Husajna.– Opowiedz mi o nim.– Chcesz porozmawiać? – Tak, chcę porozmawiać.Weszliśmy do barokowego pomieszczenia, przy jednym z dziedzińców. Kiedyś urzędował tu szach, teraz zaprasza się tu gości, którzy szukają odpowiedzi na pytania. Siadam na barokowym fotelu, ktoś przynosi ciastka, owoce i wodę. – To się wydarzyło 680 roku. Husajn, wnuk Mahometa, syn Alego, męża Fatimy, ukochanej córki Proroka jechał do Karbali. Wraz z nim 70 innych osób – mężczyzn, kobiet i dzieci. Szyici wierzą, że do Husajna należała scheda po Proroku i przewodnictwo nad ummą, czyli wspólnotą muzułmańską. Naprzeciw nim stanęła armia jednego towarzyszy Mahometa. Było ich kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy. Sunnici wierzą, że to właśnie im należała się scheda po proroku i przewodnictwo nad ummą. – Bitwa rozegrała się w dzień ashury. Zamordowano Husajna, wszystkich towarzyszących mu mężczyzn i dzieci powyżej szóstego miesiąca życia. Zostały tylko kobiety. To one nie pozwoliły, by zatarła się pamięć o tragedii. – I stąd w ashurę pielgrzymujecie do Karbali. – Żeby oddać cześć człowiekowi, który zginął za prawdę, sprawiedliwość i godność.– Ryzykując własne życie.– O czym ty mówisz? – włączył się mułła– Przecież tam jest niebezpiecznie. Państwo upadło...– Czy państwo, które jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo 22 milionom pielgrzymów jest słabe? Co roku pielgrzymują tam szyici z całego świata i nic się nie dzieje. W przeciwieństwie do Mekki... Z Mekką sprawa jest dość delikatna.Najświętsze miejsce islamu w swoich rękach mają Saudyjczycy, potomkowie tych, którzy poszli za towarzyszami Proroka. I tu się zaczyna problem, bo sunnitom do dziś, trudno się dogadać się z szyitami, a szyici łatwiej dogadają się z chrześcijanami niż sunnitami. Szczególnie, jeśli ci wyznają wahabizm, jak Saudyjczycy. Więc Irańczycy nie mają tam łatwo.– I nigdy nie wiadomo, czy wrócą żywi. Słyszałaś co się tam ostatnio stało? – pyta mułła i kiwa głową na przewodnika. Ten bezbłędnie odczytuje komendę: „spocznij, w tył zwrot” i tak zostałam sam na sam z szyickim duchownym. Hadż, czyli pielgrzymka do Mekki,stanowi zawsze grę z przeznaczeniem. Co roku giną ludzie, raz więcej, raz mniej. W 1990 roku stratowano 1426 osób, w 2004 – 250, w 2006 – 360...– Regularnie wytykamy brak kompetencji i zaniedbania.– Nie wygra się z przeznaczeniem – odpowiadają Saudyjczycy. Saudyjczycy w garści trzymają nie tylko ropę, ale losy muzułmańskich dusz po śmierci. Bo hadż jest obowiązkiem każdego Muzułmanina, jeśli po śmierci chce iść do raju. Dlatego rządy muzułmańskie nabierają wody w usta, protestują tylko Irańczycy Ostatni hadż znowu zebrał krwawe żniwo. Źródła saudyjskie twierdzą, że zginęło 800 osób, niezależne podają liczbę 2177 w tym ponad 400 Irańczyków. Jednak nie wszystkie ciała oddano rodzinom.– Brakuje 65 osób. Nie byle jakich, bo prominentnych polityków. Wśród zaginionych w pierwszym rzędzie wymienia się byłego ambasadora Iranu w Libanie - Ghazanfara Roknabadi. To on odgrywał czołową rolę w kształtowaniu polityki bliskowschodniej. Miał on decydujący głos w sprawie konfliktów w Syrii i Jemenie, czyli tam, gdzie obecnie ścierają się interesy Iranu i Arabii Saudyjskiej. – Saudyjczycy utrzymują, że ich pochowali, a my pytamy, dlaczego nie oddali ich ciał rodzinie, jak pozostałe ofiary - mówi mułła. - A jeśli oni wciąż żyją? A jeśli Saudyjczycy przetrzymują ich w  jakimś więzieniu i torturują? Po tragedii Irańczycy wyszli na ulice. Szczególnie liczna demonstracja miała miejsce pod ambasadą Arabii saydyjsiej w Teheranie. Kilka miesięcy później znowu wokół ambasady Saudyjskiej zebrały się tłumy. Tym razem tłum potępiał rozstrzelanie szyickiego duchownego przez rząd saudyjski. Demonstracja wymknęła się spod kontroli, ambasadę zdemolowano, po czym Saudyjczycy zerwali kontakty dyplomatyczne. Teraz Irańczykom będzie jeszcze trudniej odbywać hadż niż do tej pory, pozostaje Karbala. Nagle rozlega się wezwanie do modlitwy. – Pan musi już iść...Mułła machnął ręką. – Przecież chciałaś rozmawiać o sufich.

Czeczenia, Osetia – Polowanie na żonę

Ale piękny świat

Czeczenia, Osetia – Polowanie na żonę

W Czeczenii i Osetii są dwa sposoby na zdobycie żony. Można poprosić ojca o jej rękę albo porwać. Wybór należy do chłopaka.– Byłaś w Czeczenii?– Byłam.– To miałaś dużo szczęścia, że cię nie porwali.Cziermien to typowy przedstawiciel kaukaskich narodów. Nie lubi swoich sąsiadów i nie odmówi sobie tej przyjemności, by coś im wytknąć. Jako Osetyjczyk, chrześcijanin, ze szczególną satysfakcją przylepie łatkę okolicznym narodom muzułmańskim. Co nie znaczy, że chrześcijańskich Gruzinów w jakimkolwiek stopniu szanuje. O, co to, to nie! Gruzinów nienawidzi jak psów. Bez żadnej taryfy ulgowej. Niestety zapomniał wspomnieć, że w porywaniu kobiet niemałe sukcesy odnoszą również Osetyjczycy. Bo kobiety porywa się na całym Kaukazie. Na Kaukazie dziewictwo jest w cenie.Nie wystarczy przy tym, że kobieta jest po prostu dziewicą. Ona musi być nieposzlakowaną dziewicą. A porwanie rzuca poważny cień na jej honor.– Jak wygląda porwanie? – pytam Asję, Czeczenkę, którą spotkałam w pociągu do Groznego. Asja została porwana z własnego domu. Przyjaciółka zadzwoniła do drzwi, kiedy Asja przygotowywała się do egzaminów wstępnych na studia. Nie chciała wychodzić, ale przyjaciółka tak nalegała, że w końcu pojawiła się na progu. Wówczas do akcji wkroczył jej przyszły mąż i jego koledzy. – Zabrali mnie do jego domu, tam czekał już na mnie pokój, w którym mogłam się uspokoić...– Byłaś wściekła...– A jak myślisz? Od małego uczyłam się rosyjskiego, żeby studiować w Moskwie!Asja mówiła po rosyjsku jak Rosjanka. Z córką też mówi po rosyjsku, może jej się ten język kiedyś przyda...– Ale jak cię traktowali? – Dobrze, tylko nie mogłam wychodzić z domu. Po kilku dniach przyszli moi kuzyni, zapytać czy chcę wracać do domu ojca, czy wyjść za mąż za tego mężczyznę. Kiedy powiedziałam, że zostaję, dali mi do podpisania dokument, że zostaje z własnej woli. – Ale przecież zostałaś porwana!– Tak, ale porwania są nielegalne. Skoro zdecydowałam się zostać, nie mogłam pozwolić, żeby mojego przyszłego męża zamknięto w więzieniu.– Tylko dlaczego zostałaś? – Gdybym wróciła, już nikt nigdy nie poprosiłby mnie o rękę. Wiedziała to też przyjaciółka Cziermiena – dziennikarka telewizji Osetyńskiej. Jej adorator kilka razy prosił ja o rękę, ale ona go nie kochała, więc zawsze odchodził z kwitkiem. Kiedy w końcu porwał dziewczynę, ojciec się jej wyparł, krewni nie chcieli znać... Nie miała odwrotu. – Biedna... – zakończył historię Cziermien. – A co ty byś zrobił, gdyby ktoś porwał twoją córkę?Poruszyłam wrażliwą strunę – Cziermien bowiem ma córkę. Wypieszczoną, wychuchaną... Nigdy nie żałował pieniędzy na jej ubrania, kosmetyki i łapówki, żeby otrzymywała świadectwa z czerwonym paskiem. Bo choć i tak w przyszłości opłaci kogo trzeba, żeby pracowała w telewizji, to czerwony pasek i tak się jej przyda. – Po porwaniu nie chciałbym jej znać – odpowiada. – No coś ty! Dlaczego?– Porwanie odbieram jako brak szacunku do mnie, jako ojca i jej opiekuna.– Ale przecież kobieta jest ofiarą!Cziermien spojrzał na mnie z politowaniem. Gdybym była Osetyjką na pewno określiłby mnie słowem „duraczka”, ale z wiadomych względów po prostu wsadził mnie do szufladki „inostranka”. W sumie trudno powiedzieć, co gorsze.– No więc słuchaj – mówił powoli, tak, żeby nawet „inostranka” zrozumiała. – Najczęściej to młodzi aranżują porwania, wówczas gdy ojciec dziewczyny nie chce się zgodzić na małżeństwo. I takie porwanie uważam za najczystsze chamstwo. Bo ja córkę wychowuję, kształcę, a ten przychodzi z ulicy i sobie ją bierze. Cziermien nie tylko zerwałby wszelkie kontakty z córką. W dniu wesela nie zaprosiłby do siebie gości na ucztę, nie pobłogosławiłby jej związku. Tak jak zrobił to ojciec Asji. – Pozwolił mi przyjść do swojego domu, dopiero kiedy zaszłam w ciążę. Umierał. Ale nawet wtedy nie chciał ze mną rozmawiać. Wyszeptał mi tylko, że bardzo go zawiodłam. Liczył, że zostanę lekarką, a dałam się w tak dziecinny sposób podejść...

Nowy Rok – Opowieść noworoczna o nie-fanatyźmie

Ale piękny świat

Nowy Rok – Opowieść noworoczna o nie-fanatyźmie

Takie sobie wspomnienia, których wszystkim Wam życzę:) Czasem potrzebuję po prostu być. Usiąść na dywanach, popatrzeć na otaczających mnie ludzi, jak w Ruqayya – szyickim meczecie w Damaszku. Uśmiechać się do kobiet, które co i raz się do mnie przysiadały. Jedna, dwie, cztery, a to z Syrii, a to z Iraku czy Iranu. Wokół nas szalały ich dzieci, a my rozmawiałyśmy, długo rozmawiałyśmy... – Co się z tobą działo? Bałem się o ciebie.Spojrzałam znakiem zapytania. Piotrek, dziennikarz TVP, męską część meczetu zaliczył w kilka minut. Potem czekał, długo czekał na mnie, a jego myśli stawały się coraz ciemniejsze. – Pomyślałem, że powiedziałaś im, że jesteś katoliczką i teraz masz problemy... – Jasne, że im powiedziałam! Od razu.– Nie bałaś się?Nie bałam. W każdym miejscu świata najważniejsza jest szczerość. A ja byłam z nimi szczera. Wyznaję religię księgi, podążam do jednego boga, ale inną ścieżką. Nie musiałam mówić: nie nawracajcie mnie. Zrozumiały to bez słów, przecież nasze światy podsuwają nam tyle innych tematów do rozmowy... Kolejna scena, tym razem w Iranie. Jest ashura. Cały Iran pogrążony jest w żałobie po Husajnie – wnuku Mahometa. Kobiety noszą czarne chusty, mężczyźni biją się w piersi i płaczą, Afgańczycy palą kadzidła, a ściany trzęsą się od żałobnych pieśni. Wszyscy rozmawiają o męczeństwie Husajna. O tym jak go zdradziecko pojmano wraz z 40 innymi członkami rodziny, a były tam i kobiety i dzieci. Jak przez 3 dni nie dawano im wody, a kiedy kuzyn Husajna im ją przyniósł, obcięto mu ręce i nogi, a potem zabito. – Co myślisz o Husajnie? - spytała Reykhane– To co wy o człowieku, który według was zginął na krzyżu zamiast Isy. Współczuję. Reykhane tylko spojrzała. Jak każdy wyznawca islamu bardzo szanuje Isę, jednocześnie nie wierzy, że Bóg pozwoliłby swojemu prorokowi zginać w tak potworny sposób. Dziewczyna wiedziała więc doskonale, że żyję w błędzie. Mimo to, zmieniła temat. Być może przez grzeczność, być może takie zachowanie dyktowało jej prawo gościnności. Po co spalać się na dyskusjach prowadzących donikąd, skoro nasze światy podsuwają nam tyle innych tematów do rozmowyKilka dni później przyjechałam do Qom – teologicznej stolicy szyizmu. Zaproszono mnie do pokoju dla gości. Weszłam do wnętrza urządzonego w stylu późnego baroku. Ściany zdobiła sztukateria, na stoliki w stylu Ludwika XIV ktoś położył dla mnie poczęstunek. Chwilę później przysiadł się do mnie mułła. Nie mogłam przepuścić takiej okazji! Nareszcie mogłam zadać wszystkie pytania, które narosły mi w głowie podczas podróży przez Iran. Tym razem rozmawialiśmy więc o religii. Chciałam wiedzieć, co duchowny szyicki myśli o Husajnie.– Husajn zginął za prawdę – mówi mułła z Qom. – Za uczciwość, za przyzwoitość, za wolność, miłosierdzie, za nas. I już nie rozmawialiśmy o Husajnie i Jezusie, tylko o prawdzie, przyzwoitości, miłości... Wtem rozległo się wołanie na modlitwę.– Pan chyba musi już iść..?– A tam! – tylko machnął ręką. – Tak dobrze się nam gada! I dalej rozmawialiśmy o nadziei, miłości, uczciwości i wierności zasadom aż do końca. To były tematy, które podsunęły nam nasze światy.Życzę Wam byście w Nowym Roku słuchali świata, wybierali z niego to co łączy, a nie dzieli. Żebyście trwali przy swoich jedynie słusznych poglądach, ale w rozmowach pamiętali, że po drugiej stronie macie nie wroga, a człowieka. Bo tam gdzie się kończy na niego wrażliwość, zaczyna się fanatyzm. Pamiętajcie – że to dzięki wam świat jest piękny!

Gruzińscy Donżuani dla Kontynentów

Ale piękny świat

Gruzińscy Donżuani dla Kontynentów

Gruzińscy amanci, szkoła podrywu i krowy - o tym mój najnowszy artykuł, który ukazał się właśnie w Kontynentach.Najciekawsze przygody zdarzają się gdzieś w drodze pomiędzy hostelem, a jakimś zabytkiem. Miedzy jednym celem, a drugim celem. Dlatego nigdy nie jeżdżę na wycieczki zorganizowane. Bo pozbawiają mnie całej zabawy z bycia "pomiedzy".A "pomiędzy" dzieją się różne historie. Sa spotkania, są zagubienia. Jest też miejsce na spojrzenia, wymowne mrugnięcia, jakieś półuśmiechy.... Tak bez obwijania w bawełnę - na romanse w "pomiędzy" też jest miejsce. W Gruzji zaś tego miejsca można wygospodarować całkiem dużo, bo tamtejszy męski naród do szpiku kości przesiąknięty jestromantyzmem.Jak to wygląda, i co do tego wszystkiego mają dumne i charakterne gruzińskie krowy? Przeczytacie w najnowszym magazynie Kontynenty.Zapraszam!

Fotoksiążka – Pomysł na prezent

Ale piękny świat

Fotoksiążka – Pomysł na prezent

Działam - Pogoń za słońcem dla Wprostu

Ale piękny świat

Działam - Pogoń za słońcem dla Wprostu

Iran – Szyici i Matka Boża

Ale piękny świat

Iran – Szyici i Matka Boża

Działam - Bambusowy rower w Pytaniu na Śniadanie!

Ale piękny świat

Działam - Bambusowy rower w Pytaniu na Śniadanie!

Wyprawa do Iranu na bambusowym rowerze zaczyna żyć swoim życiem. Już opowiadałam o niej w Pytaniu na Śniadanie, w styczniu zrobię pierwszy pokaz zdjęć... Ale nigdzie bym nie pojechała, nigdy bym nie zbudowała bambusowego roweru, gdyby nie pomoc życzliwych ludzi, których napotkałam na drodze.Przede wszystkim muszę podziękować Jarkowi Baranowskiemu z carbonbike.pl – konstruktorowi najlepszych na świecie handbike'ów, a teraz również najlepszego i najpiękniejszego na świecie bambusowego roweru. To On zaprojektował mój rower, pokazał mi co mam robić i założył najważniejsze węzły na ramie. Bez niego nie zrobiłabym jednego cięcia bambusowych tyczek, nie połączyłabym jednego węzła. To Jarek, cierpliwie, krok po kroku przeprowadził mnie przez tajniki tworzenia rowerów. I wiem, że z ciekawością, bo chciał wreszcie zobaczyć ten nasz rower - i był to pierwszy bambusowy rower, jaki zobaczył na żywo. Nie zaczęłabym pracy, gdyby Olga Dyżakowska – szefowa wszystkich szefów w carbonbike.pl – nie wpuściła mnie do warsztatu. Pod jej okiem w Carbon Bike powstają rowery dla mistrzów świata. Na rowerach z logo Carbon bike niepełnosprawni sportowcy zdobywają pierwsze miejsca w paraolimpiadach, mistrzostwach Europy czy świata. Ale Carbon Bike poza wyczynowym profesjonalnym sprzętem wykonanym z węgla dla niepełnosprawnych sportowców, chętnie podejmuje się realizacji szalonych, nietuzinkowych, oryginalnych pomysłów. Tu powstają, trudno czasem powiedzieć, czy jeszcze rowery, czy już pojazdy dwu, trzy, cztero - kołowe z napędem ręcznym, nożnym, czasem elektrycznym. A ostatnio  rower bambusowy:)Carbon Bike nie tylko tworzy rowery, ale również od czasu do czasu organizuje czas ich właścicielom. Niebanalne. Na przykład wyjazdy survivalowe albo integracyjne z osobami niepełnosprawnymi ruchowo. Tak właśnie wygląda pasja do tworzenia rowerów. Wszystkie moje zmagania z bambusową i carbonową materią dzielnie i wytrwale dokumentował Piotr Gilarski z gilarski.com - Agencja Fotograficzno Reklamowa – wspaniały fotograf, dla którego nie ma planów niemożliwych. Mam na myśli nie tylko plany zdjęciowe! Piotr co tydzień przebijał się przez całą Warszawę, aż do Jabłonnej, by utrwalić pikselami postępy prac. Jego fascynacja polem walki z bambusem często przewyższała moją. Jego zaangażowanie i serce widać na fotografiach. Są naturalne, pełne radości i szału tworzenia czegoś tak eksperymentalnego jak bambusowa rama. Piotr był intergralną częścią "bambusowego teamu", i kiedy zdarzało się, że nie mógł dojechać, bardzo nam go brakowało. Zawsze też mogłam liczyć na pomoc Załogi Carbonbike'u. Na każdym etapie pracy! Wszystkim Wam, BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ!!!!!!!A oto link do wyiadu ze mną w Pytaniu na Śniadanie.   http://pytanienasniadanie.tvp.pl/22722839/deser/1000-km-na-bambusowym-rowerze-przez-iranfot: TVP Pytanie na Śniadanie

Inspiracje - Kolory szczęścia

Ale piękny świat

Inspiracje - Kolory szczęścia

Jak pokazać szczęście? W Azji Centralnej wyszywa się je na tkaninach zwanych Suzani. Niezwykłe dzieła zobaczycie na wystawie w Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Suzani mają niezwykłą moc. Przyciągają wzrok, intrygują, fascynują... Karolina Krzywicka, kustosz wystawy „Kolory życia. Suzani - haftowane tkaniny z Azji Centralnej” w Muzeum Azji i Pacyfiku, po raz pierwszy zobaczyła je w jednej z paryskich galerii. – Bardzo żywe barwy, wzory, które wypełniały całą powierzchnię tkaniny sprawiły, że przeniosłam się w zupełnie inny świat. – wspomina to spotkanie. – Suzani i inne skarby zgromadzone w tej galerii sprawiły, że pociągnął mnie czar orientu. I tak zaczęła się moja przygoda ze sztuką dekoracyjną Azji Centralnej. Na szlaku suzaniPrzygoda z suzani, to niezwykłe wyprawy do serca Azji. Ich trasa wiedzie przede wszystkim przez bazary i muzea Tadżykistanu, Kirgizji i Uzbekistanu. W Uzbekistanie leży jedno z najbogatszych miast tego rejonu – Buchara. To tam powstawały najdroższe i najcenniejsze tkaniny. Nie tylko suzni. – I właśnie na bazarze w Bucharze kupiłam moje pierwsze suzani – wspomina Karolina Krzywicka. – Stare, nieturystyczne... Najprawdopodobniej wyszyte przez kobietę, która szykowała je na swój posag.Tradycyjnie bowiem suzani stanowiło część posagu. A że tkaniny przeważnie mają dość pokaźne rozmiary, prace trzeba było zaczynać dość wcześnie. – Około 7 roku życia dziewczynki zaczynały uczyć się sztuki haftu i wtedy, mniej więcej zaczynały wyszywać swoje posagowe suzani – wyjaśnia Karolina Krzywicka. Ukryte znaczeniaSuzani mieni się wzorami i jest pełne kontrastowych barw, jak ludzkie emocje. Ale trzeba tym emocjom nadać odpowiednią formę i kompozycję. To zadanie należy do kalam kari. Jej wprawne dłonie wyrysowywały więc stylizowane owoce granatu, symbolizujące płodność i dostatek. W kompozycji nie mogło zabraknąć rozet kwiatowych – motywu, który najprawdopodobniej wywodzi się z tradycji zaratusztriańskiej. Kwiaty do dziś wypełniają stroje zaratusztrian w Iranie, a bogactwo kolorów jest znakiem rozpoznawczym ich strojów. Suzani też są kolorowe. Jednak najwięcej w nich czerwieni, barwy szczęścia, płodności, powodzenia. – Repertuar wzorów i barw zależy od regionu – tłumaczy Karolina Krzywicka – Na terenie Uzbekistanu i Tadżykistanu dominującym elementem są medaliony kwiatowe. W Tadżykistanie wśród stylizowanych kwiatów pojawia się motyw noża miał bronić przed złym okiem.Przed złym okiem chroniły jeszcze inne zabiegi. Kobiety zmieniały kolor nici przy wypełnianiu haftem jednego z elementów, albo po prostu zostawiały fragment tkaniny niedokończony. – Tak samo jest na moim suzani. I jestem pewna, że artystka celowo nie wykończyła swojej pracy – mówi Karolina Krzywicka. Nowoczesny design Suzani zostało również docenione w Europie. W początku XXI wieku Oscar de la Renta wprowadził je do świata high fashion. – Można powiedzieć, że to on odkrył tkaniny azjatyckie – mówi Karolina Krzywicka. – Najpierw uzbeckie ikaty, a następnie suzani. Za nim poszli inni projektanci, tacy jak Mara Hoffman, czy dom mody Valenino. – Projektanci wykorzystują oryginalne tkaniny, albo stylizowane motywy zaczerpnięte ze wzorów suzani – tłumaczy Karolina Krzywicka. - a następnie wykorzystują nie tylko w modzie, ale również w meblarstwie, czy architekturze wnętrz i designie. Ożywiają one minimalistyczne i nowoczesne wnętrza. Suzani zainteresowali się również polscy projektanci. Anna Suzani Studio, bo o niej mowa, zaprezentuje swoje dzieła podczas wystawy. Ale przede wszystkim zobaczymy wspaniałe historyczne tkaniny ze zbiorów Muzeum Azji i Pacyfiku. A trzeba powiedzieć, że warszawska kolekcja należy do jednej najznamienitszych w Europie. Tę wystawę trzeba zobaczyć!!!!!!!Kolory życia. Suzani - haftowane tkaniny z Azji CentralnejMuzeum Azji i Pacyfiku w Warszawieul. Solec 24Suzani z kolekcji Haute Couture Valentino - wiosna 2015fot: E. Halbertfot: E. Halbert

Iran – Czarny PR

Ale piękny świat

Iran – Czarny PR

Nikt na świecie nie zrobi tak czarnego PR Iranowi, jak... sami Irańczycy. Amerykańscy politycy mogą się schować ze swoją osią zła. I tak nikt ich nie bierze zbyt serio. Ale co innego, jeśli do słowa dojdzie Irańczyk...Uważaj na kierowców!Od tych słów się zaczęło. A znaczyć to miało mniej więcej to: jeżdżą jak wariaci, żadnych zasad nie mają, zginiesz po pierwszym dniu na autostradzie. Ktoś kiwał głową, ktoś pukał się w czoło. Jeszcze ktoś inny wysyłał mi rozpaczliwe maile, żeby w żadnym wypadku nie jechała tam gdzie chcę jechać. Ale pojechałam. Rzeczywiście - po autostradzie rowerem nie jedzie się zbyt komfortowo. Po trzech lub czterech pasach prują na złamanie kierownicy ciężarówki, samochody osobowe i skutery. Z tym, że te ostatnie jadą z prądem i pod prąd. Tak samo zresztą jak ja z Natashą. Bo przez dwa dni miałam towarzyszkę – Irankę, która niedawno wróciła z samotnej wyprawy rowerowej przez Afganistan do Chin. – Bo widzisz – tłumaczy mi swoje zachowanie. – My nie jesteśmy samochodami. – Nie jesteśmy też świętymi krowami – pozwoliłam sobie na uwagę w indyjskich klimatach. Natasha  mieszkała bowiem w Indiach przez osiem lat. Sama. Bo rodzice z Północnego Teheranu są dość wyluzowani. I trzeba przyznać, że Natasha nie zawiodła rodzicielskiego zaufania. Wciąż jest dziewicą. Nikomu nie ufajkiedy indziej powiedziała Natasha. Ona w przeciwieństwie do innych jest uczciwa. Cała reszta Irańczyków to typy spod ciemnej gwiazdy. Dlatego mogę jej zostawić 200 dolarów na przechowanie. Ale innych Irańczyków powinnam trzymać na odległość kija. Słowa „Nikomu nie ufaj” ponownie padły kilka dni później z ust Karmana. Chłopak przewiózł mnie przez remontowany odcinek autostrady. – Dlaczego?– Bo ludzie są niebezpieczni, jeszcze bardziej od przejeżdżających samochodów. Nie przyjmuj od nich zaproszeń, nie dawaj zaprosić się na obiad... Gdybym już trochę nie jeździła po Iranie, w tym momencie na pewno ciarki przeszłyby mi po plecach. Bo tego dnia na drodze działy się dantejskie sceny. Pobocze, zazwyczaj komfortowe, o szerokości jednego pasa rozjeżdżały ciężarówki. Dla nich nie było świętości. Więc Karman uratował mi tę cześć ciała, co na siodełku siedzi. Na koniec poprosił mnie o numer telefonu, – Bo będę się martwił, czy bezpiecznie dojechałaś na miejsce. Tłumaczenie sensowne, więc dałam. Facet przez następny tydzień bombardował mnie miłosnymi sms-ami...Nie spuszczaj oka z roweru......mówi Farhad. Dla niego rodacy, to banda pustynnych psów, które tylko czekają na moje potknięcie. – Sakwy noś zawsze przy sobie – dodał. – I nigdy, przenigdy nie zostawiaj roweru. Nawet jak ludzie dookoła będą wyglądali na uczciwych. Bo tak na prawdę oni tylko czekają, by wbić ci nóż w plecy i zabrać wszystko, co posiadasz. przypomniałam sobie te słowa, kiedy w Nodoushan stawiałam rower pod meczetem. – Może chociaż łańcuch założę..? - przemknęło mi przez myśl.Ale wokół nie było nic, o co mogłabym go opleść. Same ściany. Trudno, w takim tłumie nikt go nie gwizdnie, najwyżej przestawi... I weszłam do meczetu, gdzie już na mnie czekał talerz z gorąca strawą i kilkadziesiąt uczciwie wyglądających twarzy (tak, wiem, to mogło być tylko złudzenie). Po wyjściu, pozwoliłam kobietom pokłócić się, o to, która mnie zgarnie na drugi obiad tym razem do domu. „Niech zwycięży silniejsza”, pomyślałam i czekałam na wynik. Zwyciężczyni szybko uporała się z rywalkami jednym błyskiem oka. Przegrane z podkulonym ogonem wycofały się z ulicy. Jednak na pocieszenie moja gospodyni pozwoliła im przyjść i przez kilka minut mnie pooglądać. Więc przychodziły trójkami. Jedna zmiana trwała około 10 minut. Kobiety bez skrupułów wykorzystywały swój czas. Seriami strzelały zdjęcia, jak gryzłam i przełykałam. „Mam za swoje. Ze te wszystkie zdjęcia niby z ukrycia”. Na koniec obiadu padło pytanie: „Masz gdzie spać?”. – Nie mam.– Zostań u nas.Może i bym została, gdyby nie zbyt wczesna pora. Chciałam jeszcze wycisnać z dnia kilka kilometrów. I dobrze zrobiłam, bo kiedy wygasały ostatnie promienie słońca, pukałam do wrót hotelu w Aqdzie. To właśnie tam zostawiłam Was w poprzednim wpisie.A noc w Aqdzie zapowiadała się spokojnie. Duchy poszły spać, świerszcze grały. Nic nie zapowiadało, że następnego dnia w samo południe mój mały perski raj nawiedzi wycieczka z Isfahanu. A przecież... każde dziecko wie, że......mieszkańcy Isfahanu to cwaniacy i oszuści!Jak zgodnie twierdzili moi znajomi z Teheranu. Zatem Isfahańczyków miałam się strzec w pierwszym rzędzie! A to właśnie ci ludzie otoczyli mnie i rower. – To bambus?– Tak, sama go zrobiłam. No i stało się... Zostałam zaadoptowana. Dzielili się ze mną jedzeniem, częstowali herbatą, na koniec Faride - jedna z turystek - zaprosiła mnie do siebie do domu. Do Isfahanu...

Inspiracje – To była miłość od pierwszego spojrzenia

Ale piękny świat

Inspiracje – To była miłość od pierwszego spojrzenia

Iran - Test siodełka Speed She WTB

Ale piękny świat

Iran - Test siodełka Speed She WTB