Ale piękny świat
Prawdziwa bajka o miłości
Ta historia jest jak bajka, tyle, że wydarzyła się naprawdę. Bajki są po to, by o nich rozmawiać. Dlatego wszystko w nich jest przerysowane i nieprawdopodobne - by sprowokować do rozmowy. Opowieść o Pikeju i Lottcie też jest jak bajka. Gdy czytałam książkę „Rowerem przez świat w poszukiwaniu miłości”, nie mogłam uwieżyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Ale rozmawiałam z jej bohaterami. Więc pozwólmy płynąć opowieści...Nie tak dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma dżunglami w indyjskim stanie Orissa narodził się chłopiec. Kiedy się rodził, za oknem szalała burza. Ale gdy tylko położono go w kołysce, deszcz ustał, a przez okno, nad główką dziecka zgromadzeni ludzie zobaczyli ogromną tęczę. Wśród nich był wróżbita, bo tam zawsze wzywa się wróżbitę do nowo-narodzonego dziecka, by przeczytał przyszłość. Wróżbita spojrzał na tęczę i powiedział, że kiedyś, ten mały człowiek będzie zajmował się formą i kolorem. A następnie dodał: „Ożeni się z dziewczyną nie pochodzącą z tej prowincji, ani stanu, nawet nie z naszego kraju. Jego przyszła żona będzie muzykalna, będzie właścicielką lasu i urodzi się pod znakiem byka”. Dość odważna przepowiednia, jak na dziecko, które urodziło się najniższej kaście , czyli wśród nietykalnych. Wówczas – w 1949 roku, jakiekolwiek ich prawa widniały jedynie na papierze. Chłopczyka wyposażono w mnóstwo imion, które miały zapewniać mu szczęście i chronić przed przeciwnościami losu. O sam jednak posługiwał się pseudonimem – Pikej.Ja: Czy naprawdę wierzyłeś w przepowiednię?Pikej: Tak. W moim plemieniu wszyscy bardzo mocno wierzą we wpływ słońca, gwiazd i planet na nasze życie. J: Ale żeby ją spełnić, potrzebowałeś siły wewnętrznej i wsparcia rodziców. Z książki wyłania się obraz Twojego ojca, który bardzo się do tego przyłożył...P: Obydwoje rodzince bardzo mi pomagali. Mama wspierała mnie psychicznie, tata pchał do przodu. Tak sobie myślę, że mama nauczyła mnie jak żyć, a mój tata jak przeżyć. J: Twój ojciec stanął na głowie, byś poszedł do szkoły. Wówczas było to praktycznie niemożliwe dla chłopca z kasty nietykalnych. To dzięki niemu w początku lat 70-tych rozpocząłeś naukę na akademii sztuk pięknych w Delhi.P: Tak, niewielu mieszkańców mojej wioski kiedykolwiek wyjechało tak daleko. Delhi od mojej wioski dzieli taka odległość jak Rzym od Warszawy. J. Nie tylko jeśli chodzi o fizyczną odległość. Twoja przeprowadzka do Delhi oznaczała również ogromny awans społecznyLotta: Tak, pokonałeś nie tylko odległość, ale przede wszystkim hierarchię kastową. Zatem jesteśmy w Delhi. Pikej maluje portrety na jednej z głównych ulic miasta. Jest już znany. Portretowały się u niego Walentyna Tierieszkowa, Indira Gandhi... Przede wszystkim jednak swoje portrety zamawiają turyści, głównie hippisi, którzy przybyli do Indii po ścieżkach swoich duchowych poszukiwań. Pewnego razu o portret prosi drobniutka, dziewiętnastoletnia dziewczyna ze Szwecji.J: Skąd wiedziałeś że to jest kobieta z przepowiedni?P: Bo poczułem dziwne wibrację. Podczas rysowania, moja ręka cały czas drżała. Pomyślałem, że jestem chory. Ale kiedy poszła z portretem, poszła i już było wszystko w porządku. Kiedy po dwóch dniach wróciła po nastepny portret, znowu drżała mi ręka. O Boże, pomyślałem, co się ze mną dzieje. Podczas trzeciego spotkania zadałem jej pytanie: – czy urodziłaś się w maju? Odpowiedziała, że tak. Następne pytanie: Czy zajmujesz się muzyką? Powiedziała mi, że studiuje na akademii muzycznej. Kiedy to usłyszałem poczułem jak pot spływa mi po czole. Czy jesteś właścicielką dżungli? A ona mówi, że jest właścicielką nie dżungli, ale lasu. Wcześniej nie potrafiłem rozmawiać z kobietami. W sumie jedyna kobietą, z którą rozmawiałem, była moja mama. W tym jednak momencie coś się we mnie zmieniło, tak jakby rozwiązał mi się język. – Spójrz na niebo – powiedziałem. – Niebiosa nas sobie przeznaczyły.J: Lotto, co sprawiło, że przyszłaś trzy razy?L: Po raz pierwszy zobaczyłam go, kiedy ze znajomymi szłam do restauracji. Po prostu spodobały mi się jego portrety. Przypomniało mi wtedy, że mama chciała mieć mój portret. Postanowiłam więc poprosić Pikeja o portret, który bym wysłała mamie na gwiazdkę. P: Bo to był 17 grudnia 1975 roku.L: Ale portret mi się nie spodobał.J: Jak to?L: No jakoś mnie nie uchwycił. Ale było coś jeszcze. Widzisz, on miał swoje znaki, a ja miałam swoje.P: Marzyłaś o hinduskim przyjacielu...L: Kiedy miałam 21 lat oglądałam czarno-białą bajkę o chłopcu, który zajmował się słoniami. Do dziś pamiętam tego chłopca siedzącego na słoniu, z długimi kręconymi włosami. Bardzo chciałam mieć takiego przyjaciela. I oto on we własnej osobie siedzi naprzeciwko mnie.P: Bo miałem wtedy długie, kręcone włosy. L: A potem on mówi ze jego dziadek zajmował się słoniami. Więc to był on! J: Ale jak się czułaś, kiedy usłyszałaś, że zostałaś wybrana przez niebiosa?L: Byłam zaskoczona, że tak otwarcie o tym mówi. P: Tak, powiedziałam jej, że to jest już postanowione w niebie i że mogę jej przynieść i pokazać tę przepowiednię zapisaną na liściu bananowca. Lotta patrzyła na mnie zdziwiona i zapytała: – ale co jest postanowione? Że zostaniesz moją żoną – odpowiedziałem. J: Gdybym ja usłyszała takie słowa on nieznajomego, najprawdopodobniej natychmiast dałabym mu w zęby...P: A jaki jesteś znak zodiaku?J: Wodnik.P: No tak... Wodniki dałyby w zęby...L: Wtedy nie szłam ścieżką rozumu, tylko miłości. Jeżeli na to patrzymy z dzisiejszej perspektywy, to brzmi jak szaleństwo. Ja po tym spotkaniu poczułam się uskrzydlona. J: Byłaś bardzo młodaP: Miała 19 lat...L: I spójrz, po 40 latach wciąż jesteśmy razem. Więc to miało sens. J: Ale Pikej nawet nie poprosił cię o rękę, tylko stwierdził, że będziesz jego żoną.L: Może wygląda to dość dziwnie, ale weź też pod uwagę, że ja od dawna marzyłam o Indiach. Czułam niesamowitą więź z tym krajem i też los podesłał mi kilka znaków. Zaraz po tym, jak się poznaliśmy pojechaliśmy do Orissy, do rodziny Pikeja. Postanowiliśmy też odwiedzić tamtejszą świątynię. Na jej widok niemal się rozpłakałam. Zobaczyłam tam bowiem kamienne koło, które znałam z kalendarza na rok 1973. To była jedyna karta, którą sobie zostawiłam. Ale fotografia nie była podpisana. Wiedziałam tylko, że to koło znajduje się w Indiach, ale nie wiedziałam gdzie. Okazało się, że w świątyni Pikeja. P: ale to nie był jedyny znak.L: Kilka lat wcześniej, kiedy studiowałam w Londynie wybrałam sobie jakąś czarno-białą pocztówkę z różnymi zabytkami. Później się okazało, że wszystkie pochodziły z Orissy. Widzisz, że w tym musiało być. Poza tym zawsze w Orissie czuję się jak w domu. Zawsze czuję tę samą radość, kiedy stawiam stopę na Indyjskiej ziemi. Może skórę mam szwedzką, białą, ale duszę mam indyjską!J: Takie właśnie miałam poczucie, czytając książkę, że jesteś bardziej zafascynowana kulturą indyjską, podczas gdy Pikej, bardziej szuje się Szwedem. P: masz stu procentową rację!L: Tak jakoś nam to wyszło. P: Lotta częściej jeździ do Indii ode mnie. Przeważnie 8 razy w roku, a ja może raz na dwa lata... Ja zostaję na 1-2 tygodnie i po trzech dniach mam już dosyć, podczas gdy Lotta pozostaje w Indiach przynajmniej miesiąc.Nadszedł czas próby. Lotta wróciła do Szwecji skończyć studia. Miała przyjechać za rok. Pikej też kończył studia, zaczął rozglądać się za pracą, by móc godnie ugoscić Lottę. Ale ta odwołuje przyjazd. Dostała pracę i zdecydowała się zostać. Rozłąka miała zatem się wydłużyć o kolejny rok. Pikej nie chciał o tym słyszeć, więc postanowił działać. Podliczył swoje pieniądze. Tak... Na autobus nie starczy, na samolot tym bardziej, to może rower? I tak zaczyna się kolejna cześć prawdziwej bajki o malarzu, który rowerem jedzie przez świat w poszukiwaniu miłości. J: Nie bałaś się o Pikeja?L: Bałam, i dlatego mu powiedziałam, że nie może jechać sam, że ma trzymać się drogi i być z kimś. J: Wtedy działał szlak hipisowski...P: Tak. Bardzo dużo ludzi przyjeżdżało do Indii. Część autobusami, ale zdarzali się również rowerzyści i to oni zainspirowali mnie do tego, by w ten sposób przebyć drogę do Lotty. . J: Tylko, że nie miałeś ani mapy, ani pojęcia dokąd tak naprawdę jedziesz. P: Miałem wtedy bardzo małą wiedzę geograficzną. Podczas nauki w szkole nigdy nie widziałem mapy. Więc w podróż też jej nie wziąłem, bo i tak nie umiałem się nią posługiwać.Jak wspominasz w książce, na początku byłeś przekonany, że Lotta mieszkała w Szwajcarii.L: Wszystko przez to, że na listach do Pikeja wpisywałam swój adres po szwedzku, czyli Swerige. I stąd pomylił Szwecję ze Szwajcarią. P: Na szczęście spotkałem pewnego Belga, który miał bardzo szczegółową mapę. Spytał się mnie dokąd jadę, więc podałem mu nazwę miejscowości Lotty. On pochylił się nad mapą i szukał najpierw w Szwajcarii, ale nie znalazł. Potem stwierdził, że nazwa miasta brzmi jakoś po szwecu i tam zaczął szukać. No i znalazł. J: Już zatem wiedziałeś dokąd, ale ciągle nie wiedziałeś którędy. Jak się orientowałeś w terenie bez mapy?P: Wówczas była tylko jedna droga z Indii do Stambułu. Wcześniej tą trasą szedł jedwabny szlak, a za naszych czasów szlak hippisowski. Tym właśnie szlakiem jechałem. Kiedy się zmęczyłem, to łapałem stopa, a w ramach zapłaty malowałem portrety. Pikej nie tylko malował. Wszędzie i wszystkim opowiadał o swojej miłości do Lotty. Wielu słuchaczy pisało potem listy do Lotty, by na niego czekała, bo Pikej ją bardzo kocha. Hippisi przekazywali sobie z ust do ust historia chłopaka, który jedzie rowerem z Indii do Szwecji, w poszukiwaniu miłości. Szybko historia zaczęła żyć własnym życiem.Indie z kolei żyły historią chłopaka z kasty nietykalnych, który najpierw skończył szkołę, potem pojechał do Delhi na studia, by na końcu wsiąść na rower i jechać do przeznaczonej mu przez los białej kobiety. Tym bardziej, że chłopak regularnie opisywał swoje przygody i wysyłał do jednej z hinduskich gazet. I tak historia zaczęła żyć własnym życiem. Ale Pikej potrafił też słuchać. P: W Kandaharze pewien chłopak zaprosił mnie do swojego domu. Opowiadał mi o pewnej dziewczynie, którą bardzo kochał, ale nie mógł jej poślubić, bo to było wbrew lokalnym zwyczajom, Powiedziałem mu, żeby z nią wyjechał. Żeby walczył o swoją miłość. Wymieniliśmy się adresami, ale wkrótce wybuchła w Afganistanie wojna i straciliśmy kontakt L: W zeszłym roku jednak, w księgarni sięgałeś po jakąś książkę P: I przez przypadek wypadła mi książka pewnego artysty. Otwieram i widzę zdjęcie. O Boże, to on! To był ten chłopak z Kandaharu! Od razu go wygooglałem i wysłałem list – czy mnie pamięta i co u niego słychać. Dostałem wkrótce odpowiedź, ale nie od niego, tylko od jego ukochanej, która została jego żoną. Ona też jest artystką. Napisała, że jej mąż zmarł, ale wiem o mnie i wie, że to ja mu poradziłem, żeby wyjechali...L: Okazało się, że dostali stypendium, wyjechali i pobrali się. Zrobili tak, jak im powiedziałeś. P: Widzisz jak to działa? Te wszystkie historie krążą. I łącza różnych ludzi i w różny sposób. I ciągle żyją. L: Nawet tu w Warszawie. Wczoraj...P: …spotkałem studenta z Indii, bramina, czyli przedstawiciela najwyższej kasty. I ten chłopak pada mi do stóp! Powiedziałem, że nie jestem braminem, a on mówi, że kiedy miał 6 lat, jego wujek opowiadał mu naszą historie. Nie spodziewałem się, że coś takiego spotka mnie w Polsce! L: Dlatego właśnie Pikej nie jeździ do Indii, bo ludzie go nie odstępują na krok i biją pokłony.J: Podziwiają cię. Przecież pokazałeś, że można się wyrwać z systemu kastowego i zostać kimś pomimo wszystko! L: Po wydaniu tej książki, ludzie znowu zaczęli opowiadać sobie naszą historię. P: Opowiadają jakby była bajką – tylko o prawdziwych ludziach z prawdziwymi ludźmi. J: Jaki przekaz chcecie, by ta bajka zostawiła w głowach?L: Że trzeba walczyć o swoje marzenia i iść do przodu. P: A największym wrogiem na tej drodze nie jest człowiek, tylko nasze wewnętrzne wątpliwości.