POJECHANA
POJECHANY rok – podsumowanie 2016
Minął kolejny szalony rok- wypełniony podróżami po brzegi (byłam w podróży 10 miesięcy, podczas których odwiedziłam 13 krajów na 5 kontynentach), ale i pełen refleksji i szukania swojego miejsca- na ziemi i w życiu. Rok nowych wyzwań, ważnych decyzji i ogromnej pracy nad sobą (o czym jeszcze Wam nie wspominałam, ale zbieram się). Rok docierania się w związku i przecierania nowych zawodowych szlaków. Rok, w którym znów wiele rzeczy zrobiłam po raz pierwszy raz w życiu, z czego ogromnie się cieszę i rok, w którym zdecydowałam, że pewne rzeczy zrobiłam po raz ostatni. Rok, który przygotował mnie na nowy etap życia, który właśnie zaczynam na przedmieściach francuskiego Annecy, z głową pełną pomysłów i celów (nie tylko zawodowych) na nowy, 2017 rok. Ale po kolei, najpierw podsumowanie 2016 roku.
Styczeń
Domowy klimat i leniuchowanie w hamaku z ksiażką- tak mogłabym podsumować styczeń, kiedy to, po 5 miesiącach w podróży, postanowiliśmy trochę pomieszkać. Padło na Laos, gdzie wynajęliśmy bungalow nad rzeką i codziennie chodziliśmy do tego samego ulicznego baru na poranną kawę i kanapkę z jajkiem, a potem na ten sam sok ze świeżych owoców, by w końcu położyć się codziennie w tym samym hamaku. Potrzebowaliśmy zwolnić na chwilę, mieć sąsiadów i swoje miejsca, potrzebowaliśmy poczuć się gdzieś jak u siebie, szczególnie, że otwierały się przed nami nowe możliwości i szykował kolejny, bardzo intensywny okres.
Luty
W lutym spełniło się jedno z naszych największych marzeń: ktoś inny miał płacić za nasze podróże. Adrien dostał sponsoring Adidasa na swój paralpinistyczny projekt w Boliwii (co oznaczało nagłą zmianę w planach i zamiast podróży do Nepalu, szybkie przenosiny do Ameryki Południowej), a ja (dzięki Waszym głosom!) zostałam wybrana jako jeden z 30 blogerów z całego świata na dwutygodniową podróż po indyjskiej Kerali. Znacie to uczucie, gdy Wasza ciężka praca zostaje w końcu doceniona i marzenia się spełniają? Fajne, co?
Marzec
Marzec był wyjątkowo szalonym miesiącem, w którym byłam w pięciu krajach na trzech kontynentach i zaraz miałam lecieć na czwarty (nie to, żebym narzekała, oj nie). Odwiedziłam między innymi Zanzibar, gdzie pojechałam na wyjazd prasowy na zaproszenie biura podróży i linii lotniczych. Wpadłam też na chwilę w odwiedziny do Polski i Francji, by przepakować plecak i wsiąść w samolot do Ameryki Południowej.
Kwiecień
W kwietniu kupiliśmy samochód z namiotem na dachu i ruszyliśmy w ponad pół roczną podróż przez góry i pustynie Ameryki Południowej. Rozpoczęliśmy w Boliwii, gdzie odwiedziliśmy (między innymi) najpiękniejsze miejsce na naszej planecie, czyli srogi Eduardo Avaroa National Reserve. Było zimno, wietrznie, w oczy sypał kuch, energię odbierało rozrzedzone wysokością ponad 4000 metrów powietrze, a i tak było najpiękniej. To w kwietniu robiliśmy sobie śmieszne zdjęcia na Salar de Uyuni, kąpaliśmy się w gorących źródłach na Sajamie i weszłam na swój pierwszy pięciotysięcznik- wulkan Tunupa. Koniecznie zobaczcie Boliwię na 20 zdjęciach, które same spakują Wam plecak.
Maj
W maju, w ramach blogowych obowiązków, poleciałam na dwa tygodnie do Kostaryki uczyć się języka hiszpańskiego– jak ja kocham swoją pracę! Drugą połówkę miesiąca spędziłam w La Paz, gdzie miałam szczęście uczestniczyć w jednym z największych tamtejszych świąt: szeleszczącej falbanami kolorowych spódnic Fieście del Gran Poder. Już w drodze do Peru, odwiedziliśmy przeuroczą boliwijską Soratę i Copacabanę, która była moim największym podróżniczym rozczarowaniem 2016 roku.
Czerwiec
W czerwcu przenieśliśmy się do Peru zdobywać kolejne górskie przełęcze i szczyty. W drodze do Cordillery Blanca, odwiedziliśmy takie ikony peruwiańskiej turystyki jak Arequipa, Tęczowa Góra, Machu Picchu i Huacachina, by zatrzymać się na dłużej w Huaraz. To stąd wyruszaliśmy na coraz dalsze i wyższe szlaki, ciesząc się słońcem w w malowniczych dolinach (zajrzyjcie do wpisu o mojej ulubionej dolinie Ishinki) i śniegiem na szczytach.
Lipiec
W lipcu w dalszym ciągu deptaliśmy po Cordillerze Blanca, tylko poprzeczkę podnosiliśmy sobie (każdy swoją) coraz wyżej. Ja porwałam się z motyką na słońce, a raczej z czekanem na Ishinkę i… udało się! Stanęłam na położonym na wysokości 5534 metrów lodowym szczycie i szczęśliwie zeszłam do doliny. Było ciężko, było zimno, było pięknie. Ostatni odcinek do szczytu musiałam się wspinać po lodowej ścianie co podobało mi się najbardziej i już ostrzę zęby na kolejne góry, bo po raz kolejny przekonałam się, że niemożliwe jest gdzieś jeszcze wyżej niż mi się wydawało.
Sierpień
W sierpniu postanowiliśmy zmienić snute wcześniej plany i skorzystać z zaproszenia mojego znajomego z Chin, co oznaczało podróż do kraju, którego nie było na naszej liście- Ekwadoru. Nie wiedzieliśmy absolutnie nic o tym miejscu na ziemi, nie mieliśmy żadnych oczekiwań i… zakochaliśmy się do szaleństwa od pierwszego wejrzenia! Tak, to tu postanowiliśmy osiąść na stałe po zakończeniu naszej podróży i z tą myślą jechaliśmy dalej (nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, jak szybko los nam rzuci pod nos inne rozwiązanie). Wyznaczyliśmy sobie nawet termin przeprowadzki: maj 2017.
Wrzesień
Wrzesień zaczęliśmy szalonym rajdem w… drugą stronę, czyli z północy Ekwadoru, przez całe Peru aż do Santiago de Chile, w którego okolicach spędziliśmy ostatnie tygodnie naszej podróży A&A dookoła świata. To tu żegnaliśmy się z naszym „domem” na kółkach, to tu witaliśmy się i żegnaliśmy z nowymi znajomymi (w tym z superowymi Polkami) i powoli przygotowywaliśmy się do pożegnania z naszym nomadzkim stylem życia (koniecznie przeczytajcie wpis 44 znaki, że Twój road trip przez Amerykę Południową trwa zbyt długo).
Październik
W październiku pożegnaliśmy się na dobre (choć mam nadzieję, że nie na zawsze) z Chile i Ameryką Południową, po czym zaczęłam prawdziwy maraton: tydzień we Francji u teściów, tydzień w Polsce u siostry, tydzień na Malcie na kursie angielskiego jeszcze się trochę dogrzać przed nadchodzącą zimą (moją pierwszą w Europie od 5 lat!), krótki przystanek na pastę i prosecco w Rzymie i… miesiąc uciekł.
Listopad
Calutki listopad spędziłam w Polsce. Ruszyłam z robotą aż furczało, podchodziłam z różnych stron do różnych swoich pomysłów, które pojawiały się w mojej głowie w tych beztroskich miesiącach podróży. Wiedziałam już, że Adrien dostał propozycję pracy we Francji, którą bardzo by mu było szkoda odrzucić. Wiedziałam, że możliwości zawodowe jakie stoją przede mną mogą mi pozwolić mieszkać gdziekolwiek zechcę, również we Francji, tylko muszę się spiąć. No to się spięłam i mam nową pracę i nowy dom.
Grudzień
W grudniu pożegnałam się znów z przyjaciółmi i rodziną w Polsce, wysłałam pocztą kilka kartonów i przeprowadziłam się do Francji, gdzie wciąż jeszcze szukam idealnego domu do wynajęcia, samochodu, wybieram szkołę języka francuskiego, klub wspinaczkowy i wyglądam potencjalnego materiału na nowych znajomych. Poznaję francuską kulturę (spędziłam tu swoje pierwsze rodzinne od kilku lat święta Bożego Narodzenia) i kolejne słówka (które jak na złość, wciąż nie chcą zostawać w głowie). Wyglądam z utęsknieniem momentu, gdy będę znów miała swoją kuchnię, biurko do pracy, swoje nawyki i rytuały w tym starym/nowym kraju. I swojego powrotu na szlak też (już w styczniu jadę do Kambodży jako przewodnik) doczekać się nie mogę. I nie mam zamiaru rezygnować z żadnego z tych dwóch, z pozoru przeciwstawnych marzeń.
I tego również Wam życzę- byście nigdy nie rezygnowali ze swoich marzeń, byście zawsze szukali do skutku satysfakcjonujących Was rozwiązań. I jeszcze umięjętności cieszenia się z małych rzeczy, tak jak ja ze spotkania dwóch borsuków kilka dni temu i kwaszonej kapusty na francuskim stole. I dużo odwagi i szczypty szczęścia, dzięki którym zrobicie sobie kolejny super fajny rok. Pamiętajcie, że nikt za Was tego nie zrobi!
Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!
Post POJECHANY rok – podsumowanie 2016 pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.